sobota, 28 stycznia 2012

179.'Zacznij myśleć racjonalnie Kaulitz, a nie przez swoją głupią zazdrość!'

-Jakja za tym tęskniłem…- Poczułam przyjemne ciepło, gdy zostałam szczelnie objętaramionami Toma, który ułożył brodę na moim ramieniu. Kiedy my ostatnio spaliśmyw jednym łóżku? Mam wrażenie, jakby od tamtego momentu minęła wieczność.- Niepotrafię sobie w ogóle wyobrazić, jak ludzie mogą żyć samotnie i spać samemu.To się w głowie nie mieści…- Mruknął wciskając nos w moją szyję.

-Nojasne.- Roześmiałam się podchodząc do tego lekko ironicznie. Wierzyłam, żebardzo za mną tęsknił, ale jego słowa były nieco przesadne. Mimo wszystko miłosię tego słuchało… znowu czuję się taka potrzebna i kochana. Brakowało mi tego…

-Wewrześniu nasza rocznica… myślę, że warto by było być na Malediwach w ten dzień.-Rzekł po chwili i ten pomysł przypadł mi bardzo do gustu. Był bardzo dobry, tymbardziej, że przydałyby się nam takie prawdziwe wakacje.- Co o tym myślisz?

-Byłobybardzo fajnie, tylko czy Michał da wam znowu wolne?

-Możebyć ciężko… no, ale musi to zrozumieć przecież. To nasza rocznica, pierwsza i wogóle.- Stwierdził podnosząc się lekko na łokciach.- A jak nie zrozumie, touciekniemy.- Dodał zdecydowanie i ucałował soczyście mój policzek.- Tak sięzastanawiam, czy my możemy…- Zaczął dość niepewnie i tajemniczo, a jazmarszczyłam brwi zaciekawiona, co ma do powiedzenia. Brzmiało to intrygującojednak jego proces myśleniowy został przerwany przez drażniący dźwiękdzwoniącego telefonu.- Kto to o tej porze?- Burknął niezadowolony i sięgnął pourządzenie.- Nie znam numeru… nie odbieram.

-Odbierz,może to coś ważnego…- Poradziłam choć mi też nie podobało się, że ktoś dzwoni otej porze. Też wybrał sobie moment… Chłopak zdecydował się mnie posłuchać iodebrał połączenie. Podczas tej rozmowy obserwowałam go uważnie uśmiechając sięprzy tym, jest taki piękny. Odpłynęłam na długą chwilę, dopiero jego lekkowystraszony wyraz twarzy sprowadził mnie na ziemię wraz z drżącym głosem. Odrazu dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Jednak nie byłam w stanie usłyszeć,ani wywnioskować nic konkretnego, ponieważ mój mąż właściwie tylko słuchałrozmówcy, a sam rzucał tylko jakimiś półsłówkami. Podniosłam się do pozycjisiedzącej czekając niecierpliwie, aż skończy. Serce zdążyło już mi znacznieprzyspieszyć bicia, bałam się, że stało się coś u Billa i Melanie… albo mojegotaty. Nie znoszę takiej niepewności.- Co się stało?- Zapytałam od razu, gdytylko odłożył telefon. Był w szoku, trudno było wyczytać z jego twarzy, coczuje.-Tom…

-Eminie żyje.- Odezwał się w końcu nieco oziębłym tonem i teraz także ja doznałamszoku.- Ktoś zabił ją… w naszym domu. Policja uważa, że to nie ona miała byćofiarą…- Uzupełnił po czym pochylił się chowając twarzy w dłoniach. Doznałamwstrząsu. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś zabił te dziewczynę w naszym domu… ijeśli to nie miała być ona, to kto? Nie wiedziałam, czy mam teraz pocieszaćToma i go wspierać, czy pytać o więcej szczegółów… samej zrobiło mi się jakościężko na sercu. To prawda, że nienawidziłam tej dziewczyny, ale mimo wszystko…chyba nie zasłużyła na śmierć, tym bardziej z przypadku. I przecież… byłaprzyjaciółką mojego męża. Podobno bardzo mu pomogła…może w jakiś sposób takżepomogła mi…

-Jeśli…jeśli nie ona…- Powoli zaczynało to do mnie docierać. Uświadamiałam sobie okogo tak naprawdę chodziło. I nie mieściło mi się to w głowie, nie umiałam tegopojąć…- Ale jak? Tom…

-Musielimieć jakieś złe informacje… nie wiedzieli, że wyjechaliśmy. A widzieli, żejakaś dziewczyna kręci się po domu… byli przekonani, że to ty.- Uniósł na mnieswoje przerażone spojrzenie, aż mnie coś tknęło w sercu.- To ciebie chcielizabić…

-Dlaczego?-Szepnęłam czując, jak do oczu napływają mi łzy. Czułam się potwornie. Nierozumiałam, dlaczego ktoś chciał odebrać mi życie…w dodatku ta dziewczynazginęła za mnie… nie wierzę.

-Niewiem, Carmen.- Przysunął się do mnie bliżej i przygarnął w swoje ramiona mocnomnie tuląc.- Nie mam pojęcia, ale tego już jest za wiele. Nie pozwolę nikomukrzywdzić bliskich mi osób… nie pozwolę na to, aby ktoś zagrażał twojemu życiu.Miałem wam zapewnić normalny dom, szczęśliwe życie… nie możemy żyć w ciągłymstrachu, aż  w końcu popadniemy wparanoje, albo nas pozabijają.- Mówił w sposób zdeterminowany zupełnie, jakbyjuż wiedział, jak rozwiązać ten problem. Ja natomiast nie byłam w stanietrzeźwo myśleć. Czułam potworny strach… Chyba nie tak miało wyglądać naszeżycie. Na pewno nie tak… mieliśmy sobie teraz wszystko powoli poukładać na nowoi być szczęśliwi… jednak osoby trzecie nigdy nam na to nie pozwolą. Już zawszebędzie ktoś, kto będzie próbował za wszelką cenę nas rozdzielić.

-Ico my teraz mamy zrobić?

-Wyjeżdżamystąd. I to jak najszybciej…- Odparł stanowczo.

-Ale…jak ty sobie to wyobrażasz? Mamy wrócić do tego domu…?- Wykrztusiłam nie będącw stanie nawet sobie tego wyobrazić. Oni ją tam zabili… jej ciało leżało nanaszej podłodze…

-NieCarmen… wyjeżdżamy z Hamburga, z Niemiec.

-Dokąd?

-Jaknajdalej. Ale na razie musimy zachować spokój. Jutro rano spakujemy się iwrócimy do miasta, zatrzymamy się u twojego taty. Trzeba też pogadać z Billem…przecież nie wiemy nawet, czy twoja siostra jest bezpieczna w takiej sytuacji.

-Boże…ajeśli skrzywdzą nasze dzieci?- Odruchowo spojrzałam w kierunku łóżeczek, gdziespali chłopcy. Oni są tacy mali i niewinni, nie zasłużyli na to wszystko.Powinni mieć normalne, spokojne życie…

-Nikogonie skrzywdzą. Obiecuję, nie pozwolę na to.- Zapewnił całując moje czoło.- Niebój się…

-Boto jest nienormalne Tom…

-Wiem…przepraszam. To wszystko moja wina. Nie doceniłem zagrożenia, jakie daje sława.

-Niemogłeś tego przewidzieć.- Położyłam mu rękę na ramieniu dodając w jakiś sposóbotuchy. Sytuacja przerażała nas obojga, nie mieściła nam się w głowach… jednaknie warto teraz na siłę szukać winnych. Bo przecież Tom nie mógł nic zrobić… towszystko było niezależne od niego. Nie ma wpływu na ludzi, którzy wyraźnie mająpoważne problemy ze swoim zdrowiem psychicznym.- Połóżmy się… jutro mamy ciężkidzień.- Szepnęłam i złożyłam na jego ustach czuły pocałunek. Gitarzystawestchnął cicho i nic więcej nie mówiąc położył się po chwili też przytulającmnie do siebie. Wątpię, abym była w stanie po tym wszystkim spać… jednak w jegoramionach czułam się znacznie spokojniej i bezpieczniej.

 

#

 

-Tak,to ona.- Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z trudem wydobył z siebie głos patrzącna bladą twarz martwej dziewczyny. Nienawidził jej z całego serca, jednak nigdynie spodziewał się, że ich kolejne spotkanie odbędzie się w takim miejscu naidentyfikacji jej zwłok.

-Dziękujemybardzo. Może pan iść, policja chce pana jeszcze przesłuchać.

-Jasne.-Mruknął po czym wycofał się żwawym krokiem z pomieszczenia, które powodowało uniego nieprzyjemne zimne dreszcze. Nadal nie mógł oswoić się ze świadomością,że Emi nie żyje. Mimo wszystko śmierć jest dla niego czymś strasznym,szczególnie tak okrutna. Zmierzał prosto do wyjścia z budynku chcąc zażyćtrochę świeżego powietrza przed rutynowym przesłuchaniem, zawahał się jednakdostrzegając wchodzącą do środka znajomą postać. Zaskoczył go widok tej osoby.Od razu przyszła mu na myśl Carmen…- Cześć Tom.- Postanowił przywitać się zchłopakiem i może wyciągnąć od niego jakieś informacje. Nie liczył mimowszystko na zbyt wiele, dobrze wiedząc, że Kaulitz za nim nie przepada.

-Coty tu robisz?- Gitarzysta wyraźnie się zestresował zaskoczony przypadkowymspotkaniem. Nie podobało mu się, że znowu widzi tego faceta.

-Identyfikowałemzwłoki…

-Emi?

-Tak.Jak zapewne wiesz nie miała żadnej rodziny. Swoją drogą, co ona robiła w waszymdomu, Tom?

-Myślę,że to nie twoja sprawa.- Bąknął nie mając ochoty prowadzi dłużej dyskusji ichciał go wyminąć, lecz ten w porę stanął mu na drodze.

-Czekaj.Co z Carmen?

-Wszystkow porządku, nie musisz się o nią martwić. Umiem zadbać o swoją żonę.- Odparłnieco nieprzyjemnym tonem.

-Niewątpię… ale zastanawiam się, co zamierzacie zrobić w tej sytuacji?

-Totakże nie twoja sprawa.- Stwierdził w ogóle nie rozumiejąc, jakim prawem tenchłopak go o to wszystko wypytuje.- Słuchaj, jestem ci wdzięczny za to, żekiedyś pomogłeś Carmen, ale to nie zmienia faktu, że nie chcę, abyś istniał wjej życiu… to moja żona.

-Wiem,że to twoja żona. Bardzo dobrze o tym wiem.- Rzekł poirytowany.- Chciałbym wampomóc. A właściwie jej… nadal mi na niej zależy i nie chciałbym, aby stała jejsię jakaś krzywda.- Dodał ukazując swoje przejęcie, na co Tom parsknąłironicznym śmiechem.

-Właśniedlatego, że ci na niej zależy, trzymaj się od nas jak najdalej.

-Nierozumiesz. Nie chcę wam niszczyć małżeństwa, ani rodziny… nie jestem takąświnią przecież! Chcę tylko pomóc.

-Nibyjak ty możesz nam pomóc?- Prychnął coraz bardziej się już niecierpliwiąc.

-Pracujęw najlepszej firmie zajmującej się ochroną. Jesteśmy najskuteczniejsi i małotego, że dobrze chronimy to zajmujemy się także znalezieniem sprawców. A dobrzewiesz, że policja gówno sama zdziała.- Oświadczył z pewnością w głosie.

-Imam ci w to uwierzyć? Chcesz nam tak po prostu pomóc? Bo coś mi się wydaje, żeto wszystko tylko po to, aby zbliżyć się do mojej żony.- Uśmiechnął się ironicznie.-Nie mieszaj się w nasze życie.- Zaznaczył stanowczo po czym wyminął go udającsię w swoją stronę.

-Zacznijmyśleć racjonalnie Kaulitz, a nie przez swoją głupią zazdrość!- Usłyszałjeszcze za plecami, co tylko bardziej podniosło mu ciśnienie. Miał ochotę sięwrócić i zwyczajnie uszkodzić mu twarz. Jednak opanował się nie chcąc miećdodatkowych problemów.

 

#

 

Płaczdziecka wyrwał mnie z zamyślenia, w którym trwałam od dłuższego czasu. Odwczorajszej nocy ciągle myślę o tym samym i nie potrafię przestać. W mojejgłowie utworzył się jeden wielki mętlik. Wstałam i podeszłam do łóżeczka, wktórym przebywał wyraźnie z czegoś niezadowolony Crispin. Uśmiechnęłam sięwidząc jego śmiesznie, skwaszony wyraz twarzy. W prawdzie przestał płakać, gdymnie zobaczył, lecz urocza minka mu pozostała. Patrzył na mnie swoimi ciemnymioczkami oczekując zapewne, aż go wezmę na ręce. I tak też uczyniłam nie chcąctrzymać go w niepewności. Przytuliłam chłopca do siebie i ucałowałam w czółko.

-Mojemaleństwo, głodny?- Spytałam choć dobrze wiedziałam, że synek nie jest w staniemi odpowiedzieć. Mimo to uwielbiałam do niego mówić, a nawet zadawać muretoryczne pytania, chyba jak każda matka. Oczywiście to samo tyczyło sięThomasa, jednak jego braciszek wydawał mi się być znacznie bardziej grymaśny.Są identyczni, ale mimo to potrafię ich odróżnić. I chyba jak na razie tylko misię to udaje, bo nawet Tom czasem ma z tym problem… nie wspominając już o moimtacie, czy kimkolwiek innym.

Usiadłamz małym na łóżku i przyłożyłam go do piersi, a chłopiec od razu zacząłzaspakajać swój głód. Dobrze jest wiedzieć, czego pragnie dziecko. Myślę, że zkażdym miesiącem będzie to dla mnie coraz trudniejsze do rozszyfrowania, ale itak świetnie sobie radzę. Może to dlatego, że na początku byłam właściwie samaz chłopcami… nie licząc mojego taty, ale jak on może znać się na dzieciach? Nowłaśnie, nijak. Było wiele sytuacji, w których bardzo potrzebowałam innegowsparcia niż tego, które mógł zaoferować mi ojciec. Po prostu potrzebowałamToma. To on nadaje bieg mojemu życiu.

Podniosłamwzrok słysząc nawoływanie mojego drugiego malucha, który chyba postanowił osobie przypomnieć. Nie bardzo miałam jednak, jak się nim teraz zająć. Crispinnie tak łatwo odpuści sobie posiłek, a ja znowu nie potrafię słuchać, jak mojedzieci płaczą. Wiem, że to normalne zachowanie u niemowląt, ale jestem matką ichcę, aby było im jak najlepiej. Pragnę ich szczęścia. Dlatego bez wahaniazgodziłam się wyprowadzić z Niemiec, dla ich dobra przede wszystkim. Poza tym…nie chciałabym, aby musieli wychowywać się bez mamy. Zrobię wszystko, żeby niestała im się żadna krzywda… i mnie także. Wiem, że jestem im potrzebna… tak samo,jak Tom. Musimy tworzyć rodzinę, uzupełniać się.

Westchnęłamcicho zrezygnowana, gdy Crispin wciąż był pochłonięty jedzeniem, a jegobliźniak nadal mnie wołał swoim cichym, lekko piskliwym głosikiem. Miałam jużwstawać z małym przy piersi, lecz w tym samym momencie do pokoju wszedł Tom,jak na zbawienie dla mojego matczynego serca. Spojrzałam na niego zwdzięcznością, a ten od razu wyjął z łóżeczka płaczącego malucha.

-Ijak tu się rozdwoić, nie?- Uśmiechnął się do mnie uspakajając jednocześnieThomasa.

-Dobrze,że już jesteś.- Przyznałam szczerze, a chłopak usiadł obok kładąc sobie malcana kolanach.- Jak było?

-Jakna przesłuchaniu… nie warto o tym mówić.- Odparł wpatrując się w syna.- Niemartw się tym…- Uniósł na mnie swoje czekoladowe tęczówki.- Zasnął…- Kiwnąłgłową na Crispina, który rzeczywiście spał sobie w najlepsze wywołując nanaszych twarzach uśmiech.

-Niewiem w kogo on się wdał.- Stwierdziłam z rozbawieniem i delikatnie odsunęłam good piersi, aby móc zanieść go do łóżeczka. Przykryłam go kocykiem i poprawiłamswoją koszulkę wracając na miejsce.- Cieszę się, że jesteś…- Oparłam głowę naramieniu Toma i przytuliłam się do niego, a ten ucałował moje czoło...

 

###


To przygnębiające, gdy po tylu latach, autor stwierdza, że to co stworzył jest żałosne ;D


http://www.facebook.com/groups/256854734371216/ zapraszam ;)