niedziela, 27 listopada 2011

175.'Zrobimy tak, że nie będziesz musiała już się bać.'

W poprzednim odcinku:

[…]-Przecież go kochasz… w ogóle tego nie rozumiem.

-Ja też wielu rzeczy nie rozumiem.- Wzruszyłam ramionami.- Po prostu nam nie wyszło.- Dodałam nieco przyciszonym głosem. Osiągnęliśmy porażkę. Najwyraźniej nie nadawaliśmy się do wspólnego życia…

-Tylko, że stwierdziłaś to od razu bez wcześniejszej próby ratowania tego.

-Dlaczego wszyscy chcą, żebym do niego wróciła?- Odwróciłam się w jego kierunku licząc, że może mnie oświeci.

-Bo wszystkim na tobie zależy i dobrze wiedzą, że go kochasz. Ty po prostu się pogubiłaś… ale nie zrobisz nam na złość, tylko sobie.[…]

 

-Dlaczego wy wszyscy myślicie, że ja was chcę ukarać w ten sposób?!- Zdenerwowałam się, a moje serce już od dobrych kilku minut biło znacznie szybciej. Bo on tak dziwnie mówił…

-Nie wiem, co chcesz tym osiągnąć, ale to nieistotne. Wróć do domu i skończmy to wreszcie, proszę.

-Ja w ogóle nie wierzę…- Pokręciłam głową patrząc na niego, jak na idiotę.  Może właśnie nim jest skoro tak do mnie mówi…- Czy ty siebie słyszysz?

-Jeżeli do mnie nie wrócisz…

-To co?!- Fuknęłam czując, że za chwilę dosłownie wyjdę z siebie. Naprawdę myślałam, że możemy rozmawiać ze sobą, jak dorośli ludzie, a on  tymczasem przychodzi do mnie i wyjeżdża z takimi tekstami… i jeszcze chce mi grozić?!- Myślisz, że mnie przekonasz stawiając jakieś durne ultimatum!?

-Jeśli do mnie nie wrócisz, jeszcze jutro wniosę pozew o rozwód.- Podczas, gdy ja cała wrzałam w środku on wypowiadał to zdanie ze stoickim spokojem patrząc mi prosto w oczy. […]

-Słucham?- Bez względu na to, jakie to było głupie z mojej strony, nie byłam w stanie wykrztusić z siebie nic innego. Nie wierzyłam w to, co się właśnie dzieje. I jednocześnie w mojej głowie zaczęło się robić poważne zamieszanie.

-Nie widzę sensu, żebyśmy dalej byli małżeństwem skoro nie żyjemy razem. Czemu cię to tak dziwi? Nie mogę cię zmusić, żebyś ze mną była… ale w takiej sytuacji chcę rozwodu.[…]

###

 

-Nie możesz!- Poderwałam się z miejsca wołając za nim. Sama nie wiem, jakim cudem te słowa wydobyły się z mojego gardła. Brzmiały jednak najbardziej rozpaczliwie, jak to było tylko możliwe. Zdumiałam samą siebie. Tom znieruchomiał zupełnie tak jak ja… wpatrywałam się w jego plecy czując, jak strasznie wali mi serce. Zapewne oczekiwał, że powiem coś więcej… tyle, że ja już kompletnie się pogubiłam i miałam pustkę w głowie. To nie tak miało być. Co ja w ogóle robię? Co się w ogóle dzieje? Widziałam, jak jego ręka unosi się w kierunku klamki i czułam, jak wzrasta we mnie desperacja. Miałam wrażenie, że jak pozwolę mu wyjść to już naprawdę będzie koniec. Że nie będzie już żadnej, nawet najmniejszej nadziei. Nie chciałam tego. Wcale tego nie chciałam. W ostatniej chwili przypomniałam sobie rozmowę, jaką odbyłam niedawno z ojcem i to ona okazała się być dla mnie jedynym wyjściem i ratunkiem w tym momencie. Postawiłam wszystko na jedną kartę chowając swoją dumę głęboko do kieszeni.- Wyjedźmy stąd.- Niespodziewanie złapałam go za rękę powstrzymując od jakiegokolwiek ruchu. Przeszedł mnie dreszcz, gdy poczułam jego ciepłą skórę. Tak dawno go nie dotykałam… właściwie byłam pewna, że już nigdy więcej tego nie zrobię.

Zabrałam swoją dłoń i cofnęłam się automatycznie, gdy chłopak odwrócił się do mnie przodem. Od razu odwróciłam wzrok, gdzieś w bok czując na sobie jego czekoladowe spojrzenie. Czułam się głupio. Bardzo głupio i dziwnie. Właściwie nie miałam pojęcia, co teraz będzie i co być powinno.

-I mówi to Alyson, czy Carmen?

-Nieważne.- Wydukałam. Trudno było mi powiedzieć cokolwiek, a on pyta o takie rzeczy w ogóle!- Nie utrudniaj mi tego…

-Dobrze. W porządku…- Westchnął.- Wiesz, że zgodzę się na wszystko, żebyś tylko do mnie wróciła.

-Ale to wcale nie znaczy… to nie znaczy, że wszystko nagle będzie dobrze.- Uniosłam na niego swoje spojrzenie.- To nie była głupia kłótnia po której można się tak łatwo pogodzić i przywrócić wszystko do normy. Ja nie wiem… ja muszę wiedzieć i czuć, że naprawdę cię kocham. A ty mnie… Muszę się nauczyć od nowa z tobą żyć, rozumiesz? Nie chciałam nikogo karać! Ja po prostu… nie chciałam bardziej ranić. Gdybym od razu do ciebie wróciła cierpiałbyś bardziej niż do tej pory… obydwoje byśmy cierpieli i nasze dzieci… ja wcale tak nie chciałam… nie chciałam wszystkiego niszczyć… to wszystko wymknęło mi się spod kontroli… przestałam sobie radzić… a ciebie nie było… tak bardzo cię potrzebowałam…- Słowa nagle same zaczęły wypływać z moich ust wraz z łzami, nad którymi nie udało mi się zapanować. Czułam, jak wszystko ze mnie po prostu uchodzi przynosząc mi jednocześnie ulgę.- Nie chciałam tego wszystkiego stracić… tak trudno było zbudować, to co nas łączyło i utrzymywać to w dobrym stanie przez ten cały czas, kiedy byliśmy razem… przeszliśmy tak wiele i nagle… nagle nie poradziliśmy sobie z takim małym gównem. I może jestem niedojrzała i nieodpowiedzialna, ale nie chcę i nigdy nie chciałam dla nikogo źle… nie chciałam nikogo krzywdzić!

-Carmen… już dobrze, uspokój się.- Podszedł do mnie łapiąc za ramiona. Cała drżałam, dopiero teraz to zauważyłam. Wystraszyłam się, że znowu sobie nie poradzę i znowu wrócę do tego co było. Nie chciałam po raz kolejny przechodzić przez depresję. To był najgorszy okres w moim całym życiu.- To nie jest tylko twoja wina… wszyscy wiedzą, że nie chciałaś nikogo skrzywdzić. Nikt nie ma ci tego za złe... każdy ma prawo się pogubić. Ja też się pogubiłem… ale to już minęło. Słyszysz? Wszystko jest już dobrze.- Mówił patrząc mi cały czas w oczy. Serce cały czas mocno mi biło i mimo wszystko nie potrafiłam się uspokoić…

-Nie jest… wszyscy mnie nienawidzą za to, co zrobiłam…

-To nie prawda. Wszyscy cię kochają… a ja najbardziej. Nie obwiniaj się już za nic, tylko pozwól nam wszystko naprawić.- Ujął moją twarz w dłonie ścierając przy tym kciukiem łzy.

-Boję się…- Szepnęłam.

-Zrobimy tak, że nie będziesz musiała już się bać.- Odparł równie cicho i przytulił mnie do siebie. Nie wiem, co poczułam. Jego bliskość mną wstrząsnęła… ciepło jego ciała, zapach… wciąż to pamiętałam i teraz odczuwałam na nowo.

 

#

 

Dziewczyna z niepokojem zmierzała w kierunku sypialni, nie wiedziała czego może się spodziewać. Przekonała się już nie raz, że Gitarzysta potrafi zaskoczyć swoją głupotą, a ostatnio wiele się dzieje w jego życiu. Dziwiła się samej sobie, że wytrzymuje z nim już tyle czasu. Być może to jakaś pokuta za zło, które niegdyś wyrządziła…

-Odebrałam twoje rzeczy z pralni.- Weszła do pomieszczenia bez wcześniejszej zapowiedzi i od razu rzucił jej się w oczy panujący w nim bałagan.

-O jak dobrze, właśnie się zastanawiałem gdzie są moje ciuchy.- Stwierdził chłopak i podszedł do niej odbierając swoją własność.- Dzięki.- Rzucił przez ramię i wrócił do łóżka, na którym leżała rozpięta torba bagażowa. Blondynka zmarszczyła brwi zaskoczona jego dziwnym zachowaniem.

-Co ty znowu wymyśliłeś?- Skrzyżowała ręce na piersi wbijając w niego swoje podejrzliwe spojrzenie.

-To nie ja.- Mruknął nie przerywając swojego zajęcia.- Poszedłem do Carmen, wpadł mi do głowy pewien szantaż i jak się okazało był całkowicie skuteczny.- Oświadczył zadowolony i stwierdzając, że nie chce mu się wszystkiego składać po prostu wrzucił ciuchy luzem do torby uśmiechając się na koniec sam do siebie.

-Wróciła do ciebie?

-Właściwie to… niezupełnie… choć w sumie tak jakby… ale tak nie do końca. No, ale można powiedzieć, że tak… tak, myślę, że wróciła do mnie.- Sam do końca nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Nie miał pewności, czy odzyskał żonę, ale wiedział, że na pewno jej nie stracił. Znowu miał nadzieję, że wszystko się ułoży i wierzył, że będzie dobrze.

-Jak tego dokonałeś?- Dziewczyna nie ukrywała swojego zdziwienia. Jeszcze niedawno Tom użalał się nad sobą i kompletnie nie wiedział, co począć.

-Zagroziłem rozwodem. Od razu pękła! Powiedziała, żebyśmy wyjechali. Więc się pakuję… zabiorę ją na wieś, no i dzieci. Tam sobie wszystko poukładamy i znowu będzie, jak w bajce. Nie może się nie udać.- Opowiedział wszystko rozpromieniony i zasunął zamek w swoim bagażu.

-Musiała cię naprawdę zdenerwować skoro wspomniałeś o rozwodzie. A co jeśli by się zgodziła?

-Oj, to już jest nieistotne. Nie będę teraz tracił czasu na gdybanie, Emi. Ważne, że poszło po mojej myśli i mam kolejną szansę. Nie zmarnuję tego.

-Mam taką nadzieję.- Westchnęła głęboko.- Radzę ci się nie zbliżać do alkoholu, nie wspominając już o jakichkolwiek innych świństwach.- Dodała dość poważnym tonem.- Zdajesz sobie chyba sprawę, że jeden niewłaściwy ruch może wszystko spieprzyć. Teraz musisz się zająć żoną i dziećmi, nie ma miejsca w tym wszystkim na używki. Ja już nie będę mogła cię pilnować, więc musisz sobie radzić sam.

-Nie musisz się martwić. Po pierwsze u moich dziadków nie ma żadnych używek, a po drugie mam Carmen. Przy niej nie będę nawet myślał o takich świństwach!- Rzekł z całkowitym przekonaniem. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuł się taki szczęśliwy i chciało mu się naprawdę żyć. Bo znowu wszystko nabrało sensu. Miał dla kogo się starać i po prostu być.

-Obyś się nie mylił.- Mimo wszystko Emi nie miała, aż takiej pewności, co do jego słów. To prawda, że miłość wiele zmienia, tak samo, jak i szczęście. Jednak wystarczy chwila zwątpienia, aby popełnić błąd. A Tom nie jest już tak silny, jak dawniej. Zmienił się i to bardzo, co też może doprowadzić go do kolejnej zguby. A nie trudno jest sięgnąć chociażby po alkohol, do którego tak zdążył już przywyknąć.

-No dobra, miło się rozmawia, ale muszę lecieć. Jadę najpierw po Carmen i chłopców, a potem wyjeżdżamy… nie mogę się już doczekać, kiedy będziemy w końcu prawdziwą rodziną!

-W takim razie powodzenia, jakby coś było nie tak, to dzwoń.

-Jasne.- Uśmiechnął się do niej i wziął swoje rzeczy zmierzając do wyjścia.- Nie wiem, kiedy wrócimy, ale do zobaczenia. Możesz tu mieszkać jeśli chcesz.- Pożegnał się radośnie i opuścił dom posyłając jej jeszcze swój promienny uśmiech. Wyglądał, jakby miał za chwilę unieść się ponad ziemię i pofrunąć…

 

#

 

-Cholera, cholera, cholera…- Powtarzałam w kółko coraz bardziej się denerwując. Przekopałam chyba wszystkie szuflady, szafki i wszelkie inne miejsca w jakich mogłaby się znajdować moja biżuteria. Nie zależało mi wcale na żadnych głupich błyskotkach, ale na obrączce. Nie mam pojęcia, co się z nią stało. Właściwie dopiero dziś zorientowałam się, że na moich palcach nie ma zupełnie nic. Ani pierścionka zaręczynowego, ani obrączki. Zależało mi, aby je mieć. Dlaczego w ogóle to ściągałam? I jak do tego doszło? Kompletnie nie pamiętam!

-Co się dzieje córeczko? Czemu się tak denerwujesz?- Tata stanął w progu przyglądając mi się zaniepokojony.

-Szukam pierścionków… nigdzie ich nie ma… poza tym tak cholernie się boję tego wyjazdu! Co mi w ogóle strzeliło do głowy…- Usiadłam na łóżku chowając twarz w dłoniach.- Nie radzę sobie… w ogóle sobie nie radzę. Znowu… dopiero co wyszłam z tej pieprzonej depresji i znowu wszystko mnie przerasta…

-Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Po prostu musisz podejść do tego jakoś inaczej. Nie możesz tak się bać. Nic ci przecież nie grozi… Tom się wami zajmie, ułożycie sobie wszystko na nowo i znowu będziecie szczęśliwi.- Podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu.- A co do pierścionków… mogłaś mi powiedzieć od razu. Kazałaś je wyrzucić…- Powiedział, a ja uniosłam na niego swoje przerażone spojrzenie.- Ale oczywiście schowałem je. Zaraz ci przyniosę, nie denerwuj się tak.- Uśmiechnął się do mnie delikatnie i wyszedł pozostawiając na chwilę samą. Odetchnęłam kilka razy głęboko chcąc się uspokoić. Oczywiście tata miał rację. Muszę zacząć normalnie żyć. Ten ciągły strach doprowadzi mnie w końcu do szaleństwa. Przecież, to co najgorsze już dawno minęło… teraz muszę wszystko odbudować. Odnaleźć swoje szczęście i miłość. Żyć, jak dawniej. Może nawet jeszcze lepiej…- Proszę.- Wrócił i podał mi niewielkie pudełeczko, z którego zaraz wyjęłam obydwa ważne dla mnie pierścionki. Uśmiechnęłam się sama do siebie i włożyłam zarówno obrączkę, jak i pierścionek zaręczynowy na palec. Teraz były na właściwym miejscu.

-Tom już powinien być…- Mruknęłam zerkając automatycznie w kierunku okna, jakbym chciała go tam zobaczyć.- Ubrałeś chłopców?

-Tak. Wszystko jest już gotowe.

-Czemu go nie ma?- Westchnęłam cicho czując, jak moje serce mocno bije z emocji. To wszystko nie było dla mnie takie proste. Cały czas towarzyszył mi niepokój, który z każdą kolejną chwilą się nasilał. Już nawet sama nie wiem, czego tak naprawdę się boję. Ciągle coś jest nie tak.

-Na pewno zaraz przyjedzie. Nie denerwuj się.

-Ale miał już być…- Przymknęłam powieki chcąc się w końcu opanować jednak bezskutecznie. To było chyba coś więcej niż zwykły niepokój. Złe przeczucie? Ale co jeszcze złego mogłoby się wydarzyć! Przecież już wszystko się wydarzyło, już wszystko się skończyło… teraz tylko może być dobrze.

 

###

 

A w następnym odcinku:

 

[…]-Jak ty to robisz, że ciągle masz taką świetną figurę?

-Nie zachodzę w ciążę?- Mruknęła marszcząc brwi.

-Co prawda, to prawda.- Przyznała z ciężkim westchnieniem.- Ale ja wcale tego nie planowałam. Właściwie cieszę się, że mam synka i w ogóle, że moje życie potoczyło się w aktualnym kierunku… ale z drugiej strony, jakbym mogła cofnąć czas i ominąć Josta szerokim łukiem…

-Żeby to zrobić, nie musisz cofać się w czasie.- Stwierdziła Brunetka i chwyciła ją za ramię ciągnąc nagle w zupełnie innym kierunku niż zmierzały.[…]

niedziela, 20 listopada 2011

174.'Nie potrzebujemy ani sekundy więcej.'

W poprzednim odcinku:

[…]-Przepraszam, że cię nachodzę. Ale… musisz o tym wiedzieć. I lepiej, żebyś dowiedziała się tego od kogoś bliskiego, a nie jakiejś tam pielęgniarki ze szpitala…- Zaczął paplać, a moje serce poczęło bić dwa razy mocniej niż zwykle. Melanie. To ona była pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl. Automatycznie na moją twarz wpłynął szeroki uśmiech, a niebieskie tęczówki zaszkliły się. To wszystko działo się ze mną już teraz, choć jeszcze nic mi nie powiedział.- To niesamowite… jeszcze niedawno chcieli wszystko przerwać, a ona dziś…

-Obudziła się?- Wykrztusiłam nie mogąc w to uwierzyć. Nie mogłam, a jednocześnie byłam pewna, że to się stało. Trudno opisać towarzyszące mi uczucie. Euforia. Pierwsza od kilku tygodni. Gdy tylko skinął twierdząco głową rzuciłam się na niego impulsywnie.[…]

 

-Przecież… to tylko kilka miesięcy Carmen!- Wykrztusiła z niedowierzaniem.-  Jak? Właściwie to nieważne to wszystko. Dlaczego od niego odeszłaś?!

-Oh, ja ci mówię, że popadłam w depresję, a ty uważasz za najważniejsze to, że zostawiłam męża.- Mruknęłam z lekkim wyrzutem.

-Może dlatego, że nie zostawia się ot tak męża, człowieka, którego się kocha i z którym ma się dzieci.- Zasugerowała spoglądając na mnie w taki sposób, jakbym była co najmniej niedorozwiniętą idiotką. Chyba byłabym bardzo naiwna, gdybym sądziła, że Melanie tak po prostu przyjmie to do wiadomości. Nikt nie potrafił się z tym pogodzić.[…]

###

 

 

-Wszyscy żyją w przekonaniu, że od niego odeszłam bo mnie zdradzał!- Fuknęłam niezadowolona. W najmniejszym stopniu  nie podobały mi się plotki krążące w mediach. Nie mam ochoty być zdradzoną i pokrzywdzoną kobietą. Tym bardziej, że to co łączyło mnie niegdyś z Tomem było czymś wyjątkowym, a ci wstrętni dziennikarze zniszczyli cały urok tego uczucia.

-A masz pewność, że tego nie zrobił? W końcu nie jesteście razem od kilku dobrych miesięcy.- Zauważył mój ojciec, co tylko jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.

-Przecież mnie kocha, nie zrobiłby tego.- Skwitowałam bez wahania i skrzyżowałam ręce na piersi wbijając wzrok w okno.- Dobra może coś w tym jest… zdradził mnie, to prawda. Ale nie fizycznie! Choć może to byłoby lepsze… może gdyby przespał się z jakąś dziewczyną potrafiłabym mu wybaczyć…- Zastanowiłam się przez chwilę.

-Naprawdę uważasz, że to co zrobił jest gorsze od zdrady?

-Tak. Ona od początku chciała zniszczyć nasz związek i w końcu jej się to udało.- Stwierdziłam sama do końca w to nie wierząc. Trudno jest przyjąć do siebie pewne fakty.

-Więc czemu na to pozwoliłaś?

-Tato, dobrze wiem do czego zmierzasz.- Mruknęłam odwracając się w jego kierunku.- Nie przekonasz mnie… nie chcę znowu się cofać i wchodzić w to po raz kolejny.

-Przecież go kochasz… w ogóle tego nie rozumiem.

-Ja też wielu rzeczy nie rozumiem.- Wzruszyłam ramionami.- Po prostu nam nie wyszło.- Dodałam nieco przyciszonym głosem. Osiągnęliśmy porażkę. Najwyraźniej nie nadawaliśmy się do wspólnego życia…

-Tylko, że stwierdziłaś to od razu bez wcześniejszej próby ratowania tego.

-Dlaczego wszyscy chcą, żebym do niego wróciła?- Odwróciłam się w jego kierunku licząc, że może mnie oświeci.

-Bo wszystkim na tobie zależy i dobrze wiedzą, że go kochasz. Ty po prostu się pogubiłaś… ale nie zrobisz nam na złość, tylko sobie. Zastanów się, jak będzie wyglądała twoja przyszłość z daleka od człowieka, którego kochasz. Chcesz na niego patrzeć i mieć świadomość, że nie jest już twój? Że jedyne co was łączy to dzieci? A jeśli on w końcu zwiąże się z inną? Co wtedy zrobisz? Jesteś przekonana, że cię kocha i nigdy cię nie zdradzi… chcesz więzić jego i siebie? Żadne z was nigdy nie będzie mogło być szczęśliwe, bo ty podjęłaś taką decyzję. A takich rzeczy nie robi się samemu…- Nie do końca spodziewałam się takiego wykładu ze strony ojca… ale nie ma, co ukrywać pomógł mi tym.

-Boję się, rozumiesz? Boję się z nim być, boję się tego, co by było, gdybym znowu z nim była. Boję się, że nie umiałabym być jego żoną. Boję się, że to uczucie jest już tylko złudzeniem… że tak naprawdę wcale go nie kocham!- Wyrzuciłam z siebie chyba po raz pierwszy od dawna tak bardzo otwierając się przed ojcem. Ale przecież musiałam w końcu komuś to powiedzieć. Żeby chociaż on mnie zrozumiał i przestał na mnie napierać.

-Aly…- Podszedł do mnie i objął chowając w swoich ramionach.

-Wszyscy mi powtarzają, że go kocham… a ja sama tego nie wiem…- Szepnęłam przytulając się do niego.- Staram się wszystko sobie poukładać, ale nie potrafię, gdy każdy powtarza mi, że popełniam błąd. A ja potrzebuję czasu…

-Może chcesz wyjechać?- Zaproponował nagle, jakby z nadzieją w głosie.

-Nie. Nie będę znowu uciekać… muszę sobie wszystko układać tutaj, gdzie będę żyć. Poza tym Tom musi się widywać z chłopcami, a ja bez nich nie mam zamiaru nigdzie się ruszać.- Odparłam zdecydowanie nie biorąc pod uwagę nawet takiej opcji.

-A jakbyście wyjechali razem?

-Nie… jak sobie to wyobrażasz? To w ogóle bez sensu.- Pokręciłam głową jednocześnie zaskoczona, że w ogóle coś takiego przyszło mu do głowy.

-I tak ostatnio spędzacie razem dużo czasu ze względu na dzieci…

-Wiem, ale tu chodzi wyłącznie o dzieci. Nic poza tym…

-Przemyśl to mimo wszystko. Może to byłaby jakaś szansa dla was. Z daleka od tego wszystkiego…

-Zastanowię się nad tym, ale nie rób sobie złudnych nadziei. A już na pewno nie wspominaj o tym nikomu.- Zastrzegłam.- Ja nawet nie wiem, czy kiedykolwiek będzie jak dawniej.

 

#

 

Ciepłe promienie letniego słońca rozświetlały uroczy, dziecięcy pokoik, w którym przebywała dwójka niemowląt wraz ze swoimi rodzicami. Obydwoje z zachwytem obserwowali swoje pociechy jednocześnie ciesząc się, że w końcu mogą być razem i tworzyć rodzinę. Właśnie do tego dążyli od samego początku swojego związku i nareszcie im się to udało. W dodatku czują się znacznie silniejsi niż kiedykolwiek. Fakt, że pokonali wszystkie przeszkody, jakie rzucił im pod nogi los był niesamowicie budujący. Nie mieli już najmniejszych wątpliwości, że poradzą sobie ze wszystkim.

-Tak się cieszę, że jesteś już z nami.

-Nie mogłabym was zostawić. Też się cieszę, że mogłam wrócić. To niesamowite móc normalnie żyć…- Rzekła nieco zamyślona.- Nigdy nie zapomnę, jak nagle straciłam przytomność… nie mogłam nawet zobaczyć Colina. Tak dużo straciłam…

-Kochanie, jeszcze wiele przed nami. Te kilka miesięcy niedługo przestanie mieć znaczenie w naszym życiu…- Chłopak chwycił jej dłoń.- Najważniejsze, że jesteś i możemy być razem.

-I prawie wszystko wróciło do normy.- Uśmiechnęła się od razu pogodniejąc.- Tylko powinnam jeszcze rozwiązać problem z Carmen. Pokłóciłam się z nią już w pierwszy dzień… ale nic nie poradzę, że ona jest taka.

-Nie powinnaś teraz się tym przejmować. Twoja siostra da sobie radę…

-No ja właśnie widzę, jak ona sobie daje radę… niszczenie sobie życia chyba stało się jej nowym hobby. Jest po prostu upartym osłem z cholerną dumą. Tylko, co ona chce tym osiągnąć?

-Ona naprawdę wiele przeszła podczas twojej nieobecności i to wcale nie jest tak, że wymyśliła sobie, że zostawi Toma i już tak będzie.- Wokalista starał się wytłumaczyć w jakiś sposób swoją bratową. Nie chciał, aby Carmen musiała całkowicie ponosić za wszystko winę. W pewnym stopniu rozumiał jej postępowanie i chciał ją wspierać bez względu na to, jakie podejmie decyzje. W końcu od tego między innymi są przyjaciele. On także wolałby, żeby spróbowała naprawić wszystko z Tomem… jednak ma świadomość, że nie może zbytnio ingerować w ich życie. Może jedynie służyć pomocą jeżeli będą tego potrzebować, a przede wszystkim chcieć.

-Wiem, ale to i tak jej nie usprawiedliwia Bill. Po prostu nie można tak nagle zmieniać swojego życia nie myśląc w ogóle o tym, jak to się odbije na innych.

-Może i tak. Tyle, że to życie właściwie samo się zmieniło. I w sumie cieszę się, że nie musiałaś jej widzieć, gdy było naprawdę źle.- Stwierdził doskonale pamiętając zarówno zachowanie, jak i wygląd Carmen sprzed kilku miesięcy. To było także trudne dla niego samego.

-Na pewno teraz wyglądam na złą starszą siostrę, ale ja po prostu nie umiem się pogodzić z jej decyzjami. Nie po to walczyła o to wszystko i była dla mnie wzorem, żeby teraz tak zwyczajnie z tego zrezygnować.- Pokręciła głową wzdychając przy tym ciężko.- Ale nie mówmy o tym… muszę sama to z nią załatwić, a my mamy własne sprawy na głowie.- Dodała spoglądając z troską na swoje dzieci. Od razu poprawił jej się nastrój. Te małe istoty są w stanie wywołać u niej uśmiech nawet w najbardziej przykrym momencie.

-I te sprawy rosną jak na drożdżach.- Odparł z rozbawieniem.- Przydałoby się kupić im nowe rzeczy.

-O tak! Ja się tym zajmę.- Ucieszyła się niemalże podskakując.- I proszę nie odbieraj mi tej przyjemności… nie miałam jeszcze okazji kupić im czegoś prześlicznego i przesłodkiego.- Zastrzegła od razu widząc niepewną minę Billa.- Będę na siebie uważać i nie będę się przemęczać, nie martw się. Poza tym jestem zdrowa i nic mi się nie stanie.- Spojrzała na niego przekonująco. Doskonale wiedziała, że chłopak się cały czas o nią martwi.

-Minie trochę czasu zanim będę mógł spokojnie puścić cię gdziekolwiek…- Wyznał bez wahania.- Nadal boję się, że cię stracę. To może wydawać się głupie, ale nic na to poradzę… boję się, że po prostu znikniesz. Tak jak wtedy…

-Bill… już tak nie będzie.- Zapewniła go i przysunęła się bliżej, aby musnąć jego usta.- Nie zostawię cię. Nie zostawię was. Już nigdy.

-Nie pozwolimy ci na to.

 

#

 

Uniosłam gwałtownie powieki budząc się z krótkiego, aczkolwiek bardzo ciężkiego snu. Od razu podniosłam się do pozycji siedzącej i omiotłam ospałym wzrokiem pomieszczenie w poszukiwaniu dzieci uświadamiając sobie jednocześnie, że przysnęłam. Dopiero po długiej chwili przypomniałam sobie, że tata zabrał chłopców na spacer i wtedy też odetchnęłam z ulgą opadając z powrotem na pościel. Jednak nie trwało to zbyt długo, gdyż zorientowałam się, że nie jestem wcale sama… Zamrugałam powiekami i wróciłam powoli do poprzedniej pozycji kierując przy tym swoje spojrzenie na Gitarzystę siedzącego w fotelu. Nie mam pojęcia skąd on się tutaj wziął… ale to jest, co najmniej dziwne.

-Michał mnie wpuścił.- Odezwał się jako pierwszy, najprawdopodobniej dostrzegając niezrozumienie wymalowane na mojej twarzy.- Chciałem porozmawiać.

-Chodzi o chłopców?- Mruknęłam wstając. Oczywiście nie przyjmowałam do siebie, że moglibyśmy rozmawiać na jakikolwiek inny temat, który nie dotyczyłby bezpośrednio naszych dzieci…

-Niezupełnie. Właściwie chodzi o nas.- Odparł spokojnie, na co zareagowałam ciężkim westchnięciem.- Wiem, że według ciebie wszystko jest już jasne. Ale nie dla mnie, Carmen.

-Alyson.- Wbiłam w niego swoje niezadowolone spojrzenie.- Czego jeszcze nie rozumiesz?- Skrzyżowałam ręce na piersi nieco łagodniejąc.

-Ja chciałem być wyrozumiały i cierpliwy… bo przecież każdy może potrzebować czasem trochę czasu, ja też tego potrzebowałem i jestem w stanie to zrozumieć.- Zaczął powoli jednocześnie podnosząc się ze swojego miejsca.- Ale już wystarczy. Nie potrzebujemy ani sekundy więcej.

-Nie rozumiem.- Stwierdziłam nie bardzo wiedząc o co właściwie mu chodzi. Mówił jakimiś zagadkami i szczerze mówiąc niepokoiło mnie to. Bałam się tego, do czego tak naprawdę zmierzał. Nie chciałam po raz setny przerabiać tego samego.

-Po prostu skończmy tę całą szopkę i wróć do domu.- Rzekł, jak gdyby nigdy nic, a ja osłupiałam. Powiedział to w sposób, jakby to była najjaśniejsza rzecz na świecie. Jakby to było coś naturalnego! Jakby naprawdę, to co się ostatnio działo nie miało żadnego znaczenia… Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać… kompletnie nie wiedziałam, jak zareagować.- Nie zastanawiaj się tylko po prostu to zrób. Jesteśmy rodziną, Carmen. Mamy dzieci… zarówno one, jak i my zasługujemy na normalne życie. To, co się teraz dzieje jest całkowicie bez sensu i ty dobrze o tym wiesz. Już mnie ukarałaś… teraz możesz wrócić i możemy wszystko zacząć jeszcze raz…

-Dlaczego wy wszyscy myślicie, że ja was chcę ukarać w ten sposób?!- Zdenerwowałam się, a moje serce już od dobrych kilku minut biło znacznie szybciej. Bo on tak dziwnie mówił…

-Nie wiem, co chcesz tym osiągnąć, ale to nieistotne. Wróć do domu i skończmy to wreszcie, proszę.

-Ja w ogóle nie wierzę…- Pokręciłam głową patrząc na niego, jak na idiotę.  Może właśnie nim jest skoro tak do mnie mówi…- Czy ty siebie słyszysz?

-Jeżeli do mnie nie wrócisz…

-To co?!- Fuknęłam czując, że za chwilę dosłownie wyjdę z siebie. Naprawdę myślałam, że możemy rozmawiać ze sobą, jak dorośli ludzie, a on  tymczasem przychodzi do mnie i wyjeżdża z takimi tekstami… i jeszcze chce mi grozić?!- Myślisz, że mnie przekonasz stawiając jakieś durne ultimatum!?

-Jeśli do mnie nie wrócisz, jeszcze jutro wniosę pozew o rozwód.- Podczas, gdy ja cała wrzałam w środku on wypowiadał to zdanie ze stoickim spokojem patrząc mi prosto w oczy. Wydawało mi się w tej chwili, jakby czas się zatrzymał. Coś tknęło mnie w środku. Całkowicie mnie zaskoczył… nie spodziewałam się tego w najśmielszych snach. Nie brałam nawet pod uwagę takiej opcji… co on w ogóle do mnie mówi?

-Słucham?- Bez względu na to, jakie to było głupie z mojej strony, nie byłam w stanie wykrztusić z siebie nic innego. Nie wierzyłam w to, co się właśnie dzieje. I jednocześnie w mojej głowie zaczęło się robić poważne zamieszanie.

-Nie widzę sensu, żebyśmy dalej byli małżeństwem skoro nie żyjemy razem. Czemu cię to tak dziwi? Nie mogę cię zmusić, żebyś ze mną była… ale w takiej sytuacji chcę rozwodu.- On naprawdę… naprawdę tego chce. To wcale nie są żarty… ani głupi sen. Rozwód? Jak w ogóle do tego doszło? Kiedy? Nie mogłam nic powiedzieć. Czułam, że znowu tracę grunt pod nogami.

Usiadłam na skraju łóżka skupiając cały czas swoje spojrzenie w podłodze. Nie mogło to wszystko jeszcze do mnie dotrzeć. W tej chwili wracały do mnie wspomnienia, które walczyły z moim rozumiem, sercem i teraźniejszością.- Jeśli naprawdę chcesz to wszystko ot tak zniszczyć… nie umiem cię przed tym powstrzymać. Przemyśl to dobrze, Carmen.- Dodał jednocześnie dając mi do zrozumienia, że nie ma nic więcej do powiedzenia w tym temacie. A ja nadal nie potrafiłam w żaden sposób zareagować. Widziałam tylko, jak wycofuje się do wyjścia… miałam ochotę wstać i rzucić się na niego. Zacząć krzyczeć… zrobić cokolwiek. Jednak siedziałam w miejscu, jak sparaliżowana nie mogąc się ruszyć, ani wydobyć z siebie głosu.

 

###

A w następnym odcinku:

 

[…]-Odebrałam twoje rzeczy z pralni.- Weszła do pomieszczenia bez wcześniejszej zapowiedzi i od razu rzucił jej się w oczy panujący w nim bałagan.

-O jak dobrze, właśnie się zastanawiałem gdzie są moje ciuchy.- Stwierdził chłopak i podszedł do niej odbierając swoją własność.- Dzięki.- Rzucił przez ramię i wrócił do łóżka, na którym leżała rozpięta torba bagażowa. Blondynka zmarszczyła brwi zaskoczona jego dziwnym zachowaniem.

-Co ty znowu wymyśliłeś?- Skrzyżowała ręce na piersi wbijając w niego swoje podejrzliwe spojrzenie.[…]


 

niedziela, 13 listopada 2011

173.'Właśnie udowodniłaś, że jesteś jeszcze gówniarą, która nie jest gotowa, ani do małżeństwa, ani do dzieci.'

W poprzednim odcinku:

[…]-Bill, nie tylko ty przeżywasz tragedię. Wytykasz mi mój egoizm, a sam nie jesteś lepszy. Naprawdę mi przykro z powodu Melanie, ale nie jestem w stanie nic z tym zrobić… chciałbym ci pomóc, ale nie umiem. Jednak ja też potrzebuję mieć brata…

-Chcą ją odłączyć.- Wypalił nagle, co od dłuższego czasu nie chciało mu przejść przez gardło.

-Co to znaczy?

-To znaczy, że chcą ją kurwa zabić.- Odpowiedział przez zaciśnięte zęby powodując, iż starszy Kaulitz zamarł.[…]

 

-Chciałbym widywać ich częściej…- Odezwał się w pewnej chwili spoglądając na mnie.- Nie mogliby czasem ze mną pomieszkać?

-Nie sądzę, aby częste zmienianie otoczenia było dla nich odpowiednie.- Stwierdziłam nie będąc zbyt przychylną do jego pomysłu. Tak naprawdę w ogóle nie chciałabym, aby gdziekolwiek ich zabierał i był z nimi beze mnie. Bałabym się, że więcej ich nie zobaczę.

-Może i tak… ale tęsknię za wami.

-Tom, nie zaczynaj. Możesz się z nimi widywać kiedy chcesz… nie żądaj ode mnie niczego więcej.- Westchnęłam. Chyba niepotrzebnie go chwaliłam, że sobie odpuścił… to byłoby zbyt piękne i zbyt proste.

-W ogóle jest jakaś szansa, że zmienisz zdanie?

-Nie wiem.- Mruknęłam nie wiedząc nawet, co mu odpowiedzieć. Najchętniej to w ogóle bym z nim nie rozmawiała. Chyba muszę zacząć go unikać, co właściwie jest niewykonalne w naszej sytuacji.[…]

###

 

Czas. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak wielką rolę odgrywa w naszym życiu. Ja już zaczęłam to dostrzegać. I widzę to coraz częściej. Tyle chciałabym z nim zrobić, czasem cofnąć, czasem przyspieszyć… albo zatrzymać. A w rzeczywistości nie mogę nic. A on może wszystko… upływa tak szybko, albo tak cholernie wolno… i jakkolwiek by tego nie robił, zawsze robi mi na złość.

-Wiem Michał! Przepraszam, że przyszedłem… ale musiałem! Nie wiesz, co się stało!- Zmarszczyłam brwi słysząc nagle radosny głos należący do Billa. Strasznie dawno go nie widziałam i nie słyszałam. Ojciec naprawdę dbał, aby nikt nie przychodził bez mojego zaproszenia.- Uwierz mi, że to jej nie zaszkodzi.- Zapewnił go jeszcze i już po chwili wpadł do salonu zatrzymując na mnie swoje rozpromienione spojrzenie. Przysięgam, że jeszcze nigdy nie widziałam takiego uczucia w czyichś oczach. Takiej pasji i życia… to było niesamowite, aż mnie coś tknęło w środku. I już po prostu wiedziałam, że w tej chwili otwiera się kolejny etap w moim życiu.- Aly… fantastycznie wyglądasz.- Wypalił na wstępie na co parsknęłam śmiechem.

-Cześć Bill. Czemu tak krzyczysz?- Podniosłam się z miejsca zmierzając w jego kierunku i uważnie mu się przy tym przyglądając.

-Przepraszam, że cię nachodzę. Ale… musisz o tym wiedzieć. I lepiej, żebyś dowiedziała się tego od kogoś bliskiego, a nie jakiejś tam pielęgniarki ze szpitala…- Zaczął paplać, a moje serce poczęło bić dwa razy mocniej niż zwykle. Melanie. To ona była pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl. Automatycznie na moją twarz wpłynął szeroki uśmiech, a niebieskie tęczówki zaszkliły się. To wszystko działo się ze mną już teraz, choć jeszcze nic mi nie powiedział.- To niesamowite… jeszcze niedawno chcieli wszystko przerwać, a ona dziś…

-Obudziła się?- Wykrztusiłam nie mogąc w to uwierzyć. Nie mogłam, a jednocześnie byłam pewna, że to się stało. Trudno opisać towarzyszące mi uczucie. Euforia. Pierwsza od kilku tygodni. Gdy tylko skinął twierdząco głową rzuciłam się na niego impulsywnie. Już dawno nikogo nie przytulałam. Zawsze trzymałam się od tych gestów z daleka… a teraz mogłam znowu poczuć, że żyję. Bill przekazywał mi w jakiś sposób magiczną moc.- Tak się cieszę…- Wyszeptałam przez łzy. Uwielbiam, gdy życie płata mi właśnie takie figle. I nie chcę innych. Chcę tylko takie. Te, które wyciskają z oczu łzy radości. Chcę płakać ze szczęścia bez końca. Chcę czuć silne bicie mojego serca i euforię rozdzierającą moją duszę… wtedy czuję że żyję i że to życie ma sens.

-Jakby tego było mało jest prawie całkowicie zdrowa… pomijając fakt, że przespała kilka miesięcy. Troszkę ją ominęło.

-Chyba lepiej być nie mogło.- Stwierdziłam odsuwając się od niego i wytarłam mokre policzki od łez.- Musimy do niej jechać…

-Tak, wiem. Chciałem tylko osobiście ci powiedzieć. Ja już ją widziałem! To znaczy byłem jak otworzyła oczy i w ogóle…

-Tato, zostaniesz z chłopcami?- Spojrzałam w kierunku ojca stojącego w progu. Od razu skinął głową zgadzając się z uśmiechem.- Wezmę tylko torbę!- Rzuciłam do Billa i pobiegłam do sypialni po ową rzecz. Wpakowałam do niej wszystko, co było mi niezbędne i wróciłam do Billa pragnąc jak najszybciej wyjść i znaleźć się w szpitalu.- Wrócę na karmienie, a jak nie zdążę to w lodówce…

-Przecież wiem, Aly. Jedźcie już.- Michał machnął na mnie ręką więc nie zwlekaliśmy już dłużej i wyszliśmy z mieszkania kierując się do windy. Myślałam, że już nigdy nie poczuję radości… może jednak życie nie jest takim okrutnym katem, jak sobie wyobrażałam. Ale to nie zmienia faktu, że potrafi człowiekowi dokopać… i to bardzo.

 

#

 

-Pamiętasz, co się stało ostatnim razem, gdy się poddałeś?- Blondynka spojrzała na swojego zmarnowanego towarzysza, który postanowił po raz kolejny zatopić swoje smutki w alkoholu. Jednak nie do końca mu to wychodzi, gdyż dziewczyna skutecznie za każdym razem mu tu utrudnia. Pokręcił przecząco głową, co nie było zgodne z prawdą, bo doskonale pamiętał. Nie chciał jednak znowu wysłuchiwać kazań i uświadamiać sobie, jaki jest beznadziejny. Wolał udawać, że jest zupełnie inaczej.- Pamiętasz, Tom. Skutki tego możesz odczuwać każdego dnia, gdy się budzisz, a jej nie ma obok. Albo, gdy w nocy nie budzi cię płacz dzieci. Gdy uświadamiasz sobie, że przeoczyłeś ich najważniejszy moment, kiedy przychodzili na świat… i będzie jeszcze mnóstwo rzeczy wartych uwagi, których ty nie zobaczysz jako pierwszy i którymi nie będziesz mógł się cieszyć w rodzinnym gronie.- Wyrecytowała, jak zwykle nie owijając w bawełnę. Już dawno przestała być wobec niego delikatna. Uważała, że jedynie odrobina brutalności może przemówić mu do rozumu i postawić na nogi. Zazwyczaj to skutkowało…

-Przestań Emi. Wiem, że ranienie ludzi to twoje hobby, ale ja naprawdę nie mam ochoty tego słuchać!- Poderwał się z miejsca wyraźnie rozzłoszczony, tym razem także i on nie zważał na słowa, co raczej w tym przypadku było jego zgubą. Dziewczynie nie umknęły uwadze jego słowa, które wbrew pozorom były bardzo dotkliwe i w odniesieniu do ostatnich wydarzeń mijały się z prawdą. Przykro jej więc było słyszeć coś takiego właśnie od niego.

-Jesteś po prostu zwykłym, niewdzięcznym dupkiem.- Warknęła podnosząc się z miejsca.- Nie zamierzam wobec tego dłużej ci pomagać w jakikolwiek sposób.- Rzuciła mu swoje wściekłe spojrzenie i bez namysłu skierowała się do wyjścia. Gitarzysta od razu ruszył za nią zdając sobie nagle sprawę, że potrzebuje jej o wiele bardziej niż mu się wydawało. Bo właściwie pozostała mu tylko ona. Stracił chyba już każdego, kto kiedyś był mu bliski.

-Nie wychodź.- Złapał jej rękę nie pozwalając zrobić już żadnego kroku.- Przepraszam. Powiedziałem to, bo wytknęłaś mi to wszystko… wcale nie chciałem.

-Mi też nie jest łatwo, Tom. Próbuję ci jakoś pomóc, a ty ciągle coś psujesz. Po co znowu piłeś? Powinieneś iść do żony i dzieci… być z nimi jak najczęściej i pokazać, jak ci zależy. A ty siedzisz w domu z butelką jakiegoś świństwa i użalasz się nad sobą.- Skwitowała zrezygnowana.- Ja też tracę już do ciebie siły.- Uniosła na niego swoje przygaszone spojrzenie. Jak zwykle miała rację. Chyba za mało ją docenia. Tak naprawdę ona stara się bardziej od niego za każdym razem. Dlaczego on tak nie potrafi?

-Bo ona już mnie nie chce… a moje życie bez niej nie ma już sensu po prostu. Kocham ją całym sobą… i żyję tą miłością… ale jej nie ma przy mnie.

-A gdybym ja z nią porozmawiała?

-Nie, nie ma mowy.- Odmówił natychmiast.- To by tylko pogorszyło sytuację. Ona całkowicie się załamała, gdy cię tu zobaczyła… dopiero co z tego wyszła. Nie może o tobie nawet pomyśleć.

-Więc może powinieneś też przestać się ze mną widywać? Przecież może się o tym dowiedzieć i co jej wtedy powiesz?- Uniosła brwi przyglądając mu się z uwagą. Właściwie nie przyszło mu to nawet do głowy. Nie myślał nigdy, że będzie musiał zrezygnować z przyjaźni, dla miłości.

-To totalnie bezsensu.- Stwierdził po chwili namysłu.- Jesteśmy dorosłymi ludźmi, musimy sobie wszystko wyjaśnić. A Carmen… czy tam Alyson, musi się przekonać, że nie robisz nic złego. Właściwie chcesz też pomóc jej…

-Obawiam się, że to będzie niemożliwe.- Pokręciła głową nie będąc przekonaną do tego pomysłu.- Ona nigdy mnie nie zaakceptuje. Dla niej jestem złą osobą i taka już pozostanę.

-Potrafiła wybaczyć facetowi, który chciał ją skrzywdzić to wybaczy i tobie. Zresztą… najpierw muszę ją odzyskać.- Podsumował mając nadzieję, że w końcu wszystko się ułoży po jego myśli. Nie wierzył, że Carmen może tak po prostu ułożyć sobie życie na nowo bez niego. Zbyt wiele razem przeszli. I zbyt wiele ich łączy…

 

#

 

Z przyjemnością patrzyłam, jak Bill zagaduje moją siostrę. Był nie do przebicia, ale to ją uszczęśliwiało. Odkąd przyszliśmy nie przestawała się uśmiechać, a w jej oczach błyszczały łzy szczęścia. Dokładnie tak samo, jak w naszych. Na reszcie do nas wróciła. To właściwie cud… kolejny w moim życiu. Więc może jednak warto zacząć wierzyć? Tylko, jak nie zwątpić, gdy w życiu czasem dzieją się takie straszne rzeczy… Naprawdę trzeba mieć w sobie mnóstwo siły, żeby wierzyć od początku do końca. Myślę, że Bill właśnie taką ma. A może to po prostu miłość? Ta wielka i bezgraniczna. Ta najprawdziwsza i najszczęśliwsza. Najpiękniejsza. Taka jak kiedyś moja… na dobre i na złe… dlaczego nam się nie udało? Czemu to, co złe nas przerosło i odebrało nam szczęście, jakim byliśmy nawzajem dla siebie?

 

„[…]-Wiem, że powinienem jeszcze mieć kwiaty, ale chciałem to zrobić teraz... Gdybym nie chciał nie pytałbym. A pytam ciebie, czy chcesz zostać moją żoną?- Powtórzył również mi się przypatrując. Dreszcze przeszły mi po ciele z ekscytacji jakiej doznałam. Przecież on mi się oświadczył, mój Boże! Dopiero teraz to do mnie dotarło.

-Oczywiście, że chce... kocham cię, Tom.- Wydusiłam w końcu, jakby to była najjaśniejsza rzecz na świecie. Chyba nie sądził, że mogłabym mu odmówić? Nie można odmówić komuś kogo się tak bardzo kocha... w sumie może i można, ale ja bym nie potrafiła. To tak jakbym odmówiła sobie życia. Naprawdę byłabym jakąś idiotką, gdybym powiedziała, nie.

-A już myślałem, że dasz mi kosza.- Uśmiechnął się delikatnie i włożył mi pierścionek na palec. Był piękny, ale to tylko pierścionek... ważniejsze jest to, co znajdowało się w naszych sercach. To, co do siebie czuliśmy. I nikt nie powie mi, że ta miłość nie ma szans. Bo, gdyby nie miała skończyła by się z dniem, gdy przyznałam się do zdrady. Ale wciąż trwa.- Teraz jesteś moją narzeczoną.- Dodał z dumą i pocałował mnie w usta. Znowu byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Znowu poczułam się, jak dawniej... i zapomniałam o tym, co złe.

-Wiesz, że jesteś najcudowniejszy na świecie?- Szepnęłam przez łzy, które automatycznie napłynęły mi do oczu. Byłam taka szczęśliwa...

-I wszechświecie też.- Uzupełnił z szerokim uśmiechem gładząc mnie dłonią po policzku.[…]”

 

Uniosłam dość gwałtownie powieki zdając sobie sprawę, że odpłynęłam. I to w daleką przeszłość. Te, która jeszcze miała w sobie mimo wszystko tak wiele szczęśliwych momentów. Przecież dawniej radziliśmy sobie ze wszystkim… nasza miłość potrafiła przezwyciężyć każdy problem. Właśnie dlatego wyszłam za Toma… ale nie ma już tamtego Toma. Ani nie ma tamtej mnie. Chyba nie warto się rozczulać… nie mogę tego robić.

-Aly, a co u ciebie? Bill już mi chyba opowiedział już całe miesiące, gdy spałam… a co z tobą? Widzę, że dużo się zmieniło.- Usłyszałam głos siostry, która spoglądała na mnie z zaciekawieniem. Była jeszcze bardzo blada i wyglądała na zmęczoną, ale mimo to promieniała chęcią do życia. Nie mogłoby być inaczej. Tylko, co ja jej mam teraz powiedzieć?- Chodź tu bliżej i opowiadaj, a Bill da odpocząć swojemu gardłu.- Uśmiechnęła się do Czarnowłosego, który nie mając nic przeciwko wstał ustępując mi miejsca.

-Pójdę po coś do picia.- Zakomunikował i ucałował Mel w policzek.- Przyjdę później, porozmawiajcie sobie.- Dodał jeszcze po czym wyszedł pozostawiając nas same. Czując, że nie mam innego wyjścia, podeszłam do siostry i usiadłam obok na krześle.

-I co u ciebie? Jakoś nie mogę się przyzwyczaić do twoich czarnych włosów.

-Nic dziwnego, potrzebujesz na to więcej czasu.- Stwierdziłam z uśmiechem.

-Wiem, ale jakoś nie do końca chyba ci to pasuje.

-Czemu? Wszyscy uważają, że dobrze wyglądam. Nie podoba ci się?

-Nie o to chodzi, czy się podoba. Owszem, ładnie wyglądasz… ale widać, że nie tylko kolor włosów  się w tobie zmienił.- Wyjaśniła, czego nie do końca rozumiałam. W każdym razie wszystko wskazuje na to, że nie da się przed nią ukryć niczego, nawet po tak długiej nieobecności.

-Ty chyba nie powinnaś, aż tyle jeszcze myśleć.- Zmrużyłam oczy przypatrując się jej.- Swoją drogą, jak tak dalej pójdzie, zwolnię mojego psychiatrę i ty zajmiesz jego miejsce. Mogę liczyć na zniżkę, prawda?- Wyszczerzyłam się do niej, na co uniosła brwi najwyraźniej zaskoczona.

-Psychiatrę? Myślałam, że to mi będą wciskać kogoś w tym stylu.

-Twój stan psychiczny jest nieskazitelny w porównaniu do mojego, co jest dosyć dziwne.  To ty byłaś nieprzytomna przez ostatni czas i otarłaś się o śmierć, a nie ja.- Skwitowałam będąc bardzo zadziwioną tą całą sytuacją. Jakim cudem ona jest silniejsza ode mnie?

-Dobra, powiedz od razu, co się działo, gdy spałam bo chyba nie chcę mieć potem niespodzianki, jak już stąd wyjdę.- Poleciła wbijając we mnie swoje przeszywające spojrzenie.

-Właściwie nic takiego… Podczas, gdy ty tu sobie spokojnie i beztrosko leżałaś, Bill popadał w paranoje, ja traciłam wiarę, a Tom zaprzyjaźniał się z kobietą, która próbowała nas zniszczyć. W rezultacie czego, ja popadłam w depresję, odeszłam od Toma, straciłam kontakt ze światem i urodziłam dwóch synów.- Wyrecytowałam nie owijając w bawełnę. Lepiej było od razu wszystko z siebie wyrzucić i mieć to z głowy.- I oto cała historia.

-Przecież… to tylko kilka miesięcy Carmen!- Wykrztusiła z niedowierzaniem.-  Jak? Właściwie to nieważne to wszystko. Dlaczego od niego odeszłaś?!

-Oh, ja ci mówię, że popadłam w depresję, a ty uważasz za najważniejsze to, że zostawiłam męża.- Mruknęłam z lekkim wyrzutem.

-Może dlatego, że nie zostawia się ot tak męża, człowieka, którego się kocha i z którym ma się dzieci.- Zasugerowała spoglądając na mnie w taki sposób, jakbym była co najmniej niedorozwiniętą idiotką. Chyba byłabym bardzo naiwna, gdybym sądziła, że Melanie tak po prostu przyjmie to do wiadomości. Nikt nie potrafił się z tym pogodzić.

-A jednak…

-Carmen…

-Alyson.- Poprawiłam ją.- Po prostu nie umiem już z nim być…

-Co ty w ogóle mówisz? Ja rozumiem, że miałaś ciężki okres… ale takich decyzji nie podejmuje się z dnia na dzień.

-Miałam na to dwa miesiące.

-Dwa miesiące podczas, których właściwie nie byłaś zdolna do trzeźwego myślenia! Wmówiłaś to sobie i teraz niszczysz sobie życie…

-Mel proszę cię… nie chcę się z tobą kłócić, przynajmniej nie dziś.- Powiedziałam starając się nie denerwować.

-Właśnie, że będziemy się kłócić Carmen.- Rzekła dobitnie i wyraźnie podkreśliła moje imię, co wręcz przyprawiło mnie o dreszcze wstrętu na ciele.- Nie po to do was wróciłam, żeby teraz patrzeć, jak pieprzycie sobie życie.

-Układamy je sobie na nowo…

-Kto je sobie na nowo układa? Chyba tylko ty.- Wytknęła bez wahania. Zupełnie, jakby o wszystkim wiedziała… ale co ona może wiedzieć? Co oni wszyscy mogą wiedzieć…- Tak się nie robi.

-Wiem, co robię. Nie jestem już dzieckiem Mel… umiem podjąć dobre dla mnie decyzje.

-Właśnie udowodniłaś, że jesteś jeszcze gówniarą, która nie jest gotowa, ani do małżeństwa, ani do dzieci.- Oświadczyła totalnie wbijając mnie w tym w krzesło. Akurat takich słów się nie spodziewałam usłyszeć od nikogo, a co dopiero od własnej siostry.- I nie patrz tak na mnie. Myślałam, że wiesz, że małżeństwo to nie zabawa. Myślałaś, że jak kochasz Toma to możesz wszystko? Że weźmiecie sobie ślub i będzie fajnie? Byłoby fajnie, gdybyś w końcu zaczęła myśleć, jak dorosła, dojrzała kobieta. Chciałaś wcześniej dojrzeć, to teraz nie wycofuj się z tego.

-To nie ma sensu.- Podniosłam się z miejsca nie mogąc już dłużej jej słuchać.- Cześć.- Rzuciłam przez ramię i opuściłam w pośpiechu salę. Cieszę się, że moja siostra wróciła i jest w świetnym stanie… ale przecież nie ma prawa mnie tak oceniać. Nie może wiedzieć, co czuję i dlaczego postępuję tak, a nie inaczej. To wszystko jest niesprawiedliwe… ludzie mnie nienawidzą za to, że próbuję być szczęśliwa.

 

###

 

A w następnym odcinku:

[…]-Aly…- Podszedł do mnie i objął chowając w swoich ramionach.

-Wszyscy mi powtarzają, że go kocham… a ja sama tego nie wiem…- Szepnęłam przytulając się do niego.- Staram się wszystko sobie poukładać, ale nie potrafię, gdy każdy powtarza mi, że popełniam błąd. A ja potrzebuję czasu…

-Może chcesz wyjechać?- Zaproponował nagle, jakby z nadzieją w głosie.

-Nie. Nie będę znowu uciekać… muszę sobie wszystko układać tutaj, gdzie będę żyć. Poza tym Tom musi się widywać z chłopcami, a ja bez nich nie mam zamiaru nigdzie się ruszać.- Odparłam zdecydowanie nie biorąc pod uwagę nawet takiej opcji.

-A jakbyście wyjechali razem?[…]

 

-Jeżeli do mnie nie wrócisz…

-To co?!- Fuknęłam czując, że za chwilę dosłownie wyjdę z siebie. Naprawdę myślałam, że możemy rozmawiać ze sobą, jak dorośli ludzie, a on  tymczasem przychodzi do mnie i wyjeżdża z takimi tekstami… i jeszcze chce mi grozić?!- Myślisz, że mnie przekonasz stawiając jakieś durne ultimatum!?

-Jeśli do mnie nie wrócisz, jeszcze jutro wniosę pozew o rozwód.[…]

niedziela, 6 listopada 2011

172.'Zniknął blask i minął czas...'

W poprzednim odcinku:

[…]-Oszukałeś ją. I właśnie ten moment sprawił, że całkowicie się załamała. Bardzo wiele przeszła w ciągu tych czterech miesięcy… myśleliśmy nawet, że z tego nie wyjdzie. Ona nawet nie chciała swoich dzieci, Tom.- Oparłam się plecami o ścianę zaciskając mocno powieki. Słowa ojca bardzo mnie dotknęły. Bo prawda boli.- Jeszcze jest za wcześnie, żebyś się z nią widział. Ona nawet tego nie chce… nie chce widzieć nikogo.

-Nie.  Nie będę dłużej czekał. Mam prawo widzieć własną żonę, a co dopiero własne dzieci! Nie masz prawa mi tego odbierać. I nie możesz trzymać ich w zamknięciu, przecież to chore! Najpierw ją gdzieś wywiozłeś i nawet nie mogłem wiedzieć dokąd, a teraz, gdy jest na miejscu nie dopuszczasz mnie do niej! Przecież to nienormalne.[…]

 

-Alyson.- Mruknęłam pośpiesznie. Niezwykle drażniło mnie moje imię. Nie mogłam go wręcz słuchać. Chciałam się go zwyczajnie wyprzeć… a wraz z nim tak, jakby wszelkich przykrości ze swojego życia. Czułam, że jak pozbędę się tego imienia, wszystko się zmieni na lepsze. Że wszystko się ułoży, a stare problemy znikną razem z nim.

-Zawsze, gdy chcesz uciec zmieniasz imię.

-Tym razem nie uciekam. Po prostu nie ma już Carmen.- Rzekłam dobitnie.- Nie traćmy dłużej czasu. Nie ma właściwie o czym mówić… Ustalmy po prostu kiedy będziesz widywał się z dziećmi.

-Jak to?- Spojrzał na mnie zaskoczony.- Myślałem… Przecież jesteśmy małżeństwem… kocham cię cały czas, mamy nadal żyć osobno?- Wyciągnął w moją stronę rękę chcąc złapać moją dłoń, lecz nie pozwoliłam mu na to.

-Nie dotykaj.- Powiedziałam dosyć delikatnie i wyminęłam go stając po drugiej stronie.- Nie wrócę do ciebie, nie potrafię. Nie wiem, czy kiedykolwiek byłabym w stanie ci zaufać.[…]

###

 

-To wszystko jest bezsensu, nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.- Chłopak schował twarz w dłoniach czując ogarniającą go bezradność.- Bill, powiedz mi jak to jest możliwe… ona nie mogła, aż tak się zmienić! Nie wierzę, że przestała mnie kochać.

-Nie przestała, tylko odeszła od ciebie.- Odparł spokojnie Wokalista.- Też bym to zrobił na jej miejscu… zachowałeś się beznadziejnie i to ty doprowadziłeś do tych zmian, Tom.

-Świetnie, wszystko jest moją winą. Nie wiedziałem, że zwykła znajomość z dziewczyną może zniszczyć miłość.- Skwitował z ironią.- Trzeba było mnie uprzedzić, że nie mogę mieć koleżanek!

-Nie chodzi o koleżankę, tylko o to kto nią jest! A przede wszystkim o to, że ukrywałeś ją. W dodatku nie było cię przy Carmen, gdy tego potrzebowała…

-Alyson.- Poprawił go od niechcenia.- Nie ma żadnej Carmen, jest teraz Alyson.

-Nieważne. Po prostu spieprzyłeś sprawę i będziesz musiał stanąć na rzęsach, aby wszystko naprawić. O ile tego chcesz w ogóle.

-Oczywiście, że chcę! To moja żona… nadal ją kocham i cholernie za nią tęsknię, ale ona ma to gdzieś.- Wyrzucił z siebie niezadowolony.- W ogóle mówiła  w taki sposób, jakbym naprawdę był już stracony…- Westchnął ciężko czując, że już nie będzie mógł naprawić swojego związku choćby bardzo się starał. Tracił nadzieję.

-Musisz być wyrozumiały, ona wiele przeszła…

-Wyobraź sobie, że ja też! Tyle, że ja byłem zupełnie sam. I wiesz kto mi pomógł?! Ta okropna, obca dziewczyna bez serca!- Uniósł się rozzłoszczony. Miał już dosyć tego, że wszyscy bez przerwy rozczulają się nad Carmen, a nawet nie pomyślą o nim i o tym, co on przeżywał i jak się czuł. Zupełnie, jakby nic nie znaczył w tym wszystkim.

-Gdybyś trzymał się cały czas przy żonie nie potrzebowałbyś pomocy i ona też nie.- Oznajmił dobitnie czarnowłosy.- Mało tego, o ile się nie mylę, jako mój brat powinieneś także być przy mnie. Pamiętasz w ogóle jeszcze, że moja dziewczyna leży nieprzytomna?- Wypomniał mu unosząc brwi.- Wiesz dlaczego wszystko straciłeś? Bo stałeś się egoistą.

-Nie prawda… po prostu… każdy ma prawo popełniać błędy.

-Ale nie takie Tom!

-Widzisz, nawet ty mnie nie wspierasz. I jak ja mam sobie poradzić? Jak mam ją odzyskać?

-Nie mam pojęcia. Może twoja koleżanka ci coś doradzi?

-Daruj sobie.- Mruknął.- Jak masz tak mi pomagać, to bardzo dziękuję obejdzie się bez tego.- Dodał z wyrzutem.

-Dorośnij w końcu, bo zarost nie uczyni cię mężczyzną, ani ojcem.

-Bill, nie tylko ty przeżywasz tragedię. Wytykasz mi mój egoizm, a sam nie jesteś lepszy. Naprawdę mi przykro z powodu Melanie, ale nie jestem w stanie nic z tym zrobić… chciałbym ci pomóc, ale nie umiem. Jednak ja też potrzebuję mieć brata…

-Chcą ją odłączyć.- Wypalił nagle, co od dłuższego czasu nie chciało mu przejść przez gardło.

-Co to znaczy?

-To znaczy, że chcą ją kurwa zabić.- Odpowiedział przez zaciśnięte zęby powodując, iż starszy Kaulitz zamarł. W tej chwili nie myślał wyłącznie o Melanie, czy swoim bracie, ale także o Carmen. Czuł, że coś takiego mogłoby odebrać mu ją na zawsze. I straciłby nie tylko żonę, ale i brata. Jedno życie jest czasem w stanie zabrać ze sobą kilka innych… choć niedosłownie.

 

#

 

Stałam opierając się o ścianę i obserwowałam Gitarzystę, który właśnie zajmował się naszymi dziećmi. Od kilku dni regularnie odwiedzał nas, a właściwie bliźniaków. Widać, że dzieci sprawiają mu wiele satysfakcji i radości. Dostrzegłam nawet zmianę w jego oczach. I może to dziwne, ale widok ich razem uszczęśliwiał także i mnie. Czuję się znacznie lepiej odkąd Tom pojawił się w życiu naszych synów. Jest jeszcze trochę nieporadny w stosunku do nich, ale i tak się stara i wychodzi mu to coraz lepiej. A co najważniejsze chłopcy są zadowoleni. Brakowało im chyba ojca od samego początku. Nie mogłabym dłużej im uniemożliwiać kontaktów. A teraz… nawet ze mną jest lepiej.  I choć jeszcze czeka mnie długa droga jestem pewna, że będzie lepiej.

Tom na szczęście na mnie nie naciska i nie wraca do naszej pierwszej rozmowy. Chyba w końcu pogodził się z rzeczywistością. Jednak jak się okazuje ja mam z tym problem. Z każdym kolejnym dniem coraz dziwniej się z tym czuję. To jego obecność sprawia, że mam ochotę wycofać się ze swojej deklaracji. Mam ochotę zapomnieć o wszystkim, co złe i dać nam kolejną szansę. Mimo wszystko nie robię tego. Nie mogę podejmować pochopnych decyzji… poza tym nie potrafiłabym zapomnieć. Zastanawiałabym się ciągle, czy mnie nie oszukuje. Nadal się boję. Dlatego nie chcę wkraczać po raz kolejny w ten sam etap. Nie mogę się cofać. Muszę dążyć do przodu…

-Chciałbym widywać ich częściej…- Odezwał się w pewnej chwili spoglądając na mnie.- Nie mogliby czasem ze mną pomieszkać?

-Nie sądzę, aby częste zmienianie otoczenia było dla nich odpowiednie.- Stwierdziłam nie będąc zbyt przychylną do jego pomysłu. Tak naprawdę w ogóle nie chciałabym, aby gdziekolwiek ich zabierał i był z nimi beze mnie. Bałabym się, że więcej ich nie zobaczę.

-Może i tak… ale tęsknię za wami.

-Tom, nie zaczynaj. Możesz się z nimi widywać kiedy chcesz… nie żądaj ode mnie niczego więcej.- Westchnęłam. Chyba niepotrzebnie go chwaliłam, że sobie odpuścił… to byłoby zbyt piękne i zbyt proste.

-W ogóle jest jakaś szansa, że zmienisz zdanie?

-Nie wiem.- Mruknęłam nie wiedząc nawet, co mu odpowiedzieć. Najchętniej to w ogóle bym z nim nie rozmawiała. Chyba muszę zacząć go unikać, co właściwie jest niewykonalne w naszej sytuacji.

-Alyson, dzwonił doktor Hunt i odwołał wasze spotkanie. Ma pilny wyjazd.- Do pokoju wszedł mój tata przekazując mi informację. Nienajlepszą zresztą.

-Jak to? Przecież… - Zawiesiłam się na chwilę lekko zszokowana.

-Spokojnie, to tylko jedna wizyta.

-Wiem, ale… zawsze był…- Stwierdziłam trochę się denerwując. Przyzwyczaiłam się już do rozmów ze swoim lekarzem, potrzebowałam ich. Bardzo mi pomagały i właściwie boję się tego, że coś się  zmieni jeśli pominiemy choć jedno spotkanie. Nie chcę znowu czuć się, jak przed dwoma miesiącami…

-Jeśli chcesz mogę umówić cię z kimś innym…

-Nie…- Zaprzeczyłam.- Przecież nic mi nie będzie. Po prostu zależało mi na tej wizycie, ale trudno.- Odpuściłam nie chcąc dać po sobie poznać, że aż tak bardzo mnie to dotknęło. Muszę być silna.

-W porządku. To nie przeszkadzam wam.- Uśmiechnął się i wyszedł zamykając za sobą drzwi.

-Jakbyś potrzebowała pomocy przy dzieciach, to ja zawsze mogę być.- Zaproponował od razu Gitarzysta. Mam nadzieję, że nie przyszło mu do głowy, że nie daję rady.

-Radzę sobie. Zresztą i tak przesiadujesz z nimi pół dnia.- Wzruszyłam ramionami, na co się uśmiechnął przenosząc spojrzenie na Thomasa i Crispina leżących obok siebie.

-Są cudowni. Szkoda, że nie mają normalnego domu…

-Tom… przestań proszę. Jeśli myślisz, że gdy wzbudzisz we mnie poczucie winy to do ciebie wrócę, jesteś w błędzie… Pogarszasz tylko sytuację. A ja wiem, co jest dobre dla moich dzieci i naprawdę jest im tu dobrze.- Oznajmiłam z przekonaniem. Naprawdę nie potrzebuję jego wyrzutów. Dobrze wiem, co miał na myśli mówiąc to w tej chwili…

-Nie mówię, że nie jest. Ale dobrze wiesz, że ich życie miało wyglądać inaczej. To nie sprawiedliwe, że nie ma mnie przy nich kiedy powinienem być.

-Nie sprawiedliwe też było, gdy ciebie nie było przy mnie. – Wytknęłam bez zastanowienia. Mało mnie obchodziło, czy go czymkolwiek zranię. Już dawno przestały interesować mnie cudze uczucia. Choć mój stan znacznie się polepszył, nadal potrafię być zimną skałą.

-Co ja mam zrobić, żebyś zmieniła zdanie?

-To nie jest jakiś mój kaprys, Tom. Po prostu już nas nie ma. Żaden związek nie może być budowany na oszustwie.- Rzekłam chłodno. Pewne cechy w moim głosie miały ukrywać prawdę. I zazwyczaj świetnie im to wychodziło…

-Ale przecież nie oszukałem cię… w każdym razie nie celowo! Kiedy miałem ci powiedzieć? Zostawiłaś mnie…

-Wcale nie. Zresztą… jakbyś chciał to byś miał okazję i na pewno bym wróciła. A teraz jest za późno.

-Nigdy nie jest za późno…

-Tom do cholery. Na co ty liczysz? Nie ma już tej szalenie zakochanej w tobie Carmen, która zrobiłaby wszystko, aby ci wybaczyć!- Uniosłam się mając już tego dosyć. Nie wiem, co on w ogóle sobie wyobraża. Nie jest bogiem… już nie. Nie rzucę wszystkiego, nie przewrócę znowu życia do góry nogami, aby z nim być. Nie tym razem. I mam nadzieję, że w końcu to do niego dotrze.

 

Płomień zgasł, nie ma nas.

Zniknął blask i minął czas…*

 

-Nie wierzę ci. To, że zmieniłaś fryzurę i imię jeszcze nic nie znaczy! Ani to, że miałaś depresję. Nadal mnie kochasz, a miłość się ot tak nie zmienia. Jesteś po prostu uparta, chcesz mnie ukarać. Tylko, że karzesz również siebie i nasze dzieci!- Wyrecytował równie głośno po czym rzucając mi jedynie pełne wyrzutu spojrzenie opuścił pomieszczenie.

Może i był jakiś sens w jego słowach jednak nie chciałam, aby do mnie dotarł. Nie wierzyłam, że Tom mógłby mieć rację. Każdy, ale nie on. Był ostatnią osobą, która mogłaby do mnie przemówić. Bo już nie jest, jak dawniej.

-Coś się stało?- W pokoju zaraz zjawił się tata wyraźnie zaniepokojony, pokręciłam jedynie przecząco głową.- Tom tak szybko wyszedł…

-Nie może się pogodzić z tym, że chcę ułożyć sobie życie bez niego.- Skwitowałam bez wahania.

-A naprawdę tego chcesz?

-Nie zaczynaj chociaż ty, tato. Nie chcę z nim być, to takie trudne do pojęcia?- Wbiłam w niego swoje poirytowane spojrzenie. Nikt nie mógł tego zrozumieć. Każdy próbował mi wmówić zupełnie, co innego. Nie wierzyli mi, że ja zwyczajnie nie chcę. Czy to, aż takie dziwne? Może po prostu już się coś wypaliło… może coś się skończyło. I może warto by się z tym pogodzić… czy tylko ja w ten sposób myślę?- Pomożesz mi ubrać chłopców? Chciałabym się przejść.

-Oczywiście. Może pójdę z tobą?

-Nie, wolę sama.- Zaprzeczyłam spokojnie choć dobitnie. Mam już dosyć tej ciągłej troski o mnie. Chcę się w końcu usamodzielnić, a na pewno mi się to nie uda, jak ciągle ktoś będzie wokół mnie skakał…

 

###


*Agnieszka Chylińska- Wybaczam ci

 

A w następnym odcinku:

[…]-Jesteś po prostu zwykłym, niewdzięcznym dupkiem.- Warknęła podnosząc się z miejsca.- Nie zamierzam wobec tego dłużej ci pomagać w jakikolwiek sposób.- Rzuciła mu swoje wściekłe spojrzenie i bez namysłu skierowała się do wyjścia. Gitarzysta od razu ruszył za nią zdając sobie nagle sprawę, że potrzebuje jej o wiele bardziej niż mu się wydawało. Bo właściwie pozostała mu tylko ona. Stracił chyba już każdego, kto kiedyś był mu bliski.

-Nie wychodź.- Złapał jej rękę nie pozwalając zrobić już żadnego kroku.- Przepraszam. Powiedziałem to, bo wytknęłaś mi to wszystko… wcale nie chciałem.[…]

 

-Przecież… to tylko kilka miesięcy Carmen!- Wykrztusiła z niedowierzaniem.-  Jak? Właściwie to nieważne to wszystko. Dlaczego od niego odeszłaś?!

-Oh, ja ci mówię, że popadłam w depresję, a ty uważasz za najważniejsze to, że zostawiłam męża.- Mruknęłam z lekkim wyrzutem.

-Może dlatego, że nie zostawia się ot tak męża, człowieka, którego się kocha i z którym ma się dzieci.- Zasugerowała spoglądając na mnie w taki sposób, jakbym była co najmniej niedorozwiniętą idiotką. Chyba byłabym bardzo naiwna, gdybym sądziła, że Melanie tak po prostu przyjmie to do wiadomości. Nikt nie potrafił się z tym pogodzić.[…]