piątek, 13 lipca 2012

188. 'To chwilowy kryzys.'

Cała drżałam, a popoliczkach spływały mi strumienie łez. Ledwo widziałam kolejne literki, które ztrudem stawiałam na białej kartce. To była chyba najgorsza rzecz w moim życiu,jaką było dane mi zrobić… Nigdy, w najgorszych snach nie myślałam, że będę musiała,żegnać się z najbliższą mi osobą poprzez żałosny list. A ta bezduszna istota,której nie potrafię nawet nazwać człowiekiem, siedziała przede mną i patrzyłasię na to z zadowoleniem wymalowanym na twarzy. Cieszyło ją moje cierpienie,miała z tego tak wielką satysfakcję…

-Kończjuż.- Poleciła swoim obojętnym, pozbawionym wszelkich uczuć głosem. Podpisałamsię jeszcze i odłożyłam kartkę. Nie miałam nawet pewności, że Tom otrzyma tenlist…- Teraz czas na zabawę.- Uśmiechnęła się szyderczo i pchnęła mnie do tyłuprzez co wylądowałam plecami na twardej podłodze. Nie miałam sił się bronić,byłam już wycieńczona. Straciłam już nawet poczucie czasu, nie mam pojęcia jakdługo tu mnie przetrzymuje…- Zawsze chciałam być lekarzem, wiesz?- Spojrzała namnie, a w jej dłoni spostrzegłam ten sam skalpel, którym groziła mi nalotnisku.- Lubisz horrory? Bo zamierzam ci jeden zafundować. Będzie to hmm… Masakraskalpelem? Trochę tandetny tytuł, ale to nieistotne… Ważne, że będzie bolało ibędzie dużo krwi. A twoje piękne ciałko przestanie być piękne…

-Przestań.Jesteś chora… Jak możesz to wszystko robić z taką zimną krwią? Przestań.- Niewierzyłam, że do niej dotrę, ale jedyne co mogłam to mówić. To była moja jedynaobrona…

-Oh,masz rację… Wybacz.- Zakpiła patrząc mi prosto w oczy.- Nie traćmy czasu, muszęsię stąd zaraz zmywać. Także sorry, ale nie pogadamy sobie.

-Nierób tego.

-Tak,mów do mnie jeszcze. Nakręcasz mnie.- Stwierdziła z zadowoleniem po czymrozerwała moją bluzkę. Byłam zszokowana. Nie miałam pojęcia, co zamierza ze mnązrobić. Wyglądała jak jakiś potwór z najgorszych horrorów. Psychopata zprawdziwego zdarzenia, przerażała mnie samym wyrazem twarzy… Była taka pełnanienawiści… Nie dało się jej określić. Ja tylko czułam bicie mojego serca i mójprzyspieszony oddech. Nie wiedziałam, że można, aż tak się czegoś bać. Nigdywcześniej nie doświadczyłam tak potężnego uczucia. Miałam wrażenie, że mój mózgprzestaje pracować. Byłam ogarnięta jedynie przez strach…

Niebyłam w stanie już nic więcej z siebie wydusić, to nawet nie miałoby sensu. Onanic sobie z tego nie robiła. Doskonale miała wszystko zaplanowane i w żadensposób nie można było do niej przemówić. Wiedziałam, że to już koniec…Zacisnęłam mocno dłonie w pięści, zamknęłam oczy i mocno ścisnęłam zęby. Toniewiele pomogło, nie minęła chwila jak poczułam niepohamowany ból rozcinającejsię skóry na moim brzuchu. Miałam ochotę jedynie wrzeszczeć, ale po moichpoliczkach spływały tylko łzy… A sama marzyłam teraz o śmierci… Więc miałamnadzieję, że nadejdzie ona jak najszybciej. Że ta psychopatka przestanie sięnade mną pastwić i po prostu to zrobi… Przed oczami miałam tylko Toma, naszychsynów. Moich najbliższych. Najpiękniejsze wspomnienia z mojego życia…

Czułam,że tracę przytomność z bólu. Uchyliłam jeszcze powieki, niemal nie widziałamnic… Ale doznałam nieodpartego wrażenia, że ktoś tu jeszcze jest. Toidiotyczne, ale wydawało mi się, jakby ponad ziemią unosiła się jakaś postać. Wdodatku bardzo mi znajoma. Zbliżała się do mnie i po chwili była tuż obok,czułam jej rękę na swoim ramieniu… Wtedy też dostrzegłam kolejną postać, równieznajomą… I nagle ból, który czułam znacznie zelżał. Usłyszałam huk, jakby cośspadło na ziemię… I zaraz wszystko zniknęło.

 

#

 

-Tom, co ci przyszło do głowy?-Wokalista spojrzał na brata, który jakimś cudem był przytomny. Wyglądałokropnie, był blady i w ogóle nie przypominał prawdziwego Toma Kaulitza.Patrzenie na niego w takim stanie było przygnębiające. O ile można było czućsię jeszcze przygnębionym zważając na wszystkie wydarzenia, które miały miejsceostatnimi czasy.

-Zrobiłbyś to samo na moimmiejscu, jesteś jeszcze słabszy niż ja.- Odparł dosyć cicho. W jego głosie niebyło słychać energii, ani jakichkolwiek chęci do życia. To było przerażające.On cały był przerażający.

-Nie prawda. Ja nigdy bym się niepoddał.- Rzekł surowo.

-Tak naprawdę nie masz pojęcia coto znaczy!

-Ja? Ja nie mam pojęcia?Zapomniałeś już, że Sara nie żyje? Mimo wszystko była dla mnie kimś ważnym iteż trudno było mi się z tym pogodzić. A Carmen przecież… nawet nie znaleźlijej! Więc skąd masz pewność, że nie żyje? I co by było, jakby udało ci się zabić,a ona znalazłaby się cała i zdrowa? Co wtedy, Tom? Naprawdę popełniłeśgłupstwo!

-Dobra Bill, wiem o tym. Chybapowinieneś już iść, jestem zmęczony…- Mruknął przymykając powieki. Nie miałochoty słuchać dłużej jakichkolwiek kazań ze strony kogokolwiek. Miał dosyćtych wszystkich rad. Każdy mówił mu, co powinien robić… A to było znacznietrudniejsze. Przecież sam doskonale wiedział, co powinien, lecz co z tego? Niemiał w sobie tyle siły, ani chęci.

-Martwię się o ciebie. Wszyscysię martwią… Tak samo, jak o Carmen. Ale musimy wierzyć, że nic jej nie jestTom… Bo tylko to nam zostało. Melanie… gdy jej o tym powiedziałem, nazwała mniekretynem, że w ogóle przyszło mi do głowy, że jej siostra mogłaby nie żyć.Wiem, że była w szoku… Zareagowała właściwie lepiej niż się spodziewałem… Alemusisz wiedzieć Tom, że każdy z nas to przeżywa w głębi siebie… Jednak każdy znas też musi dalej żyć, wytrwać i ty też.- Mówił nie zważając na to, że jegobliźniak nie ma ochoty go słuchać. Musiał zrobić cokolwiek byle się niewycofywać.- Nie możemy stracić jeszcze ciebie…

-Najpierw mówisz, że trzebawierzyć, a potem jakby ona naprawdę nie żyła. Zdecyduj się, Bill. I proszę idźjuż, chcę spać.- Powiedział dosyć chłodno zupełnie, jakby nie obchodziły gosłowa brata. Czarnowłosy nie zamierzał dłużej go męczyć i posłusznie wstał zmiejsca kierując się do wyjścia. W końcu zależało mu także na jego zdrowiu.

-Wpadnę jutro, trzymaj się Tom.

 

#

 

-Gdzieja jestem?- Upłynęło sporo czasu zanim zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestemzdezorientowana w swojej sytuacji. W międzyczasie zdążyłam zemdleć… Ledwo udałomi się zatamować krwawienie, to było właściwie jedyne, czego byłam pewna, żemuszę zrobić. I wiedziałam jak. Cała reszta była dla mnie niewyjaśnionązagadką… Wszystko mnie bolało, a najbardziej brzuch. Ten paraliżujący ból niepozwalał mi na racjonalne myślenie, z każdą chwilą było coraz trudniej wpaść nacoś sensownego. Chciałam się jedynie wydostać z tego dziwnego domu… Problem wtym, że nie wiedziałam, co dalej? Dokąd mam iść? Nie mam pojęcia, gdzie jestem.Czy w ogóle w Niemczech? A jeśli coś mi się stanie po drodze? Teraz, kiedyudało mi się wyjść niemal cało z opresji niczego tak nie pragnę, jak dalej żyć!Boję się, że nie dotrwam. Że zanim uda mi się wrócić do domu umrę zwycieńczenia, albo dostanę jakiegoś zakażenia… Gdybym chociaż miała tu telefoni mogła do kogoś zadzwonić! Mogłam jednak liczyć tylko na siebie… Liczył sięczas, więc w końcu musiałam ruszyć do przodu. Wyszłam z tego okropnego budynkui pierwsze, co to ucieszyłam się z dostępu do świeżego powierza, ale na tym sięskończyła moja radość. Dookoła bowiem znajdowały się same drzewa i do tego byłodosyć ciemno… Przerażała mnie myśl, że mam sama wejść w głąb ciemnego lasu…Lecz z drugiej strony co mi pozostało? Albo zginę w tym miejscu, bo sięwykrwawię, albo z innej przyczyny lub w tym lesie zaatakowana przez jakiegośpsychopatę, albo dzikie zwierzę. Co za różnica? Idąc tam chociaż spróbuję jakośsię wyratować… Bo przecież mam dla kogo.

Niewielemyśląc ruszyłam przed siebie starając się nie myśleć o strachu, który ciągletkwił we mnie ogarniając moje wszystkie myśli. Starałam się go z siebie wygonićpoprzez miłe wspomnienia… Chciałam bardzo myśleć o czym pozytywnym, czymkolwiekbyle tylko nie o tym przerażającym otoczeniu i fakcie, że jestem zupełnie sama.Czułam się, jak w jakimś horrorze. Za każdym razem gdy usłyszałam jakiśszelest, czy nadepnęłam na jakąś gałąź… Najmniejszy hałas, czy inny dźwiękprzyprawiał mnie o szybsze bicie serca. Wytężałam wzrok chcąc być jaknajbardziej czujna… I nadal nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Może to tylkozły sen? A za chwilę Tom mnie obudzi i będę mogła się do niego mocno przytulićpo czym już wszystko, zawsze będzie dobrze…

 

#

 

Po raz kolejny został zbudzonyprzez sen. Każdy, który przyśnił mu się tej nocy, był o niej… To byłoniesamowite uczucie móc znowu ją widzieć, słyszeć, a nawet złudnie czuć. Bochoć to było coś nierzeczywistego wydawało mu się tak bardzo realne. Zupełnie,jakby działo się naprawdę. Budził się z uśmiechem na twarzy pomimo tegowszystkiego, co ostatnio przeszedł. I z nową nadzieją… Przez resztę czasu,kiedy nie mógł już zasnąć doszukiwał się jakiegoś drugiego dna w tych snach.Pragnął wierzyć, że coś znaczą i że odmienią jego życie. Przecież nie razzdarzało mu się, że miał jakieś przeczucie… I często słusznie. Więc może i tymrazem? Cieszył się, że Claudia znalazła go w porę i nie pozwoliła mu umrzeć.Teraz mógł czekać na powrót Carmen z nowymi nadziejami.

-Witaj, Tom.-  Z samego rana w jego sali zjawiła się osoba,której najmniej się spodziewał. Można nawet rzec, że zapomniał o jej istnieniu,choć była jego rodzoną matką. Był zaskoczony jej widokiem.- Naprawdę nierozumiem, jak mogliście nic mi nie powiedzieć! Jestem waszą matką. Mimowszystko chyba…- Rzekła z wyrzutem w głosie podchodząc do jego łóżka.- Co ciprzyszło do głowy dziecko?

-To chwilowy kryzys.- Mruknął niebardzo wiedząc, co miałby jej odpowiedzieć. W ogóle czuł się nieco dziwnierozmawiając z nią po tak długim czasie. Sądził raczej, że nie zobaczą sięprędko.

-Na szczęście nie pozwolili cidokonać tego głupstwa. Ale jestem wściekła w ogóle, że o wszystkim dowiadujęsię z mediów! Jak można nie poinformować własnej matki? Może i nie układa sięnam… Ale przecież jesteście moimi dziećmi.

-Wiem, wybacz. Nikt nie miał dotego głowy…

-Zdaję sobie z tego sprawę, aletakie rzeczy powinno robić się automatycznie wręcz.

-No, a co mieliśmy ci właściwiepowiedzieć? To nie są zbyt radosne nowiny.

-Wiem, przykro mi… Nigdy nielubiłam Carmen, ale mimo wszystko nie zasłużyła na taki los…

-Nie mów, jakby umarła.- Skarciłją wyraźnie niezadowolony. Miał wrażenie, jakby jego matka odgrywała właśniejakąś żałosną scenę. A przez chwilę wydawało mu się, że może jednak coś do niejdotarło.- Carmen wróci, jestem pewien, że nic jej nie jest. Jest nam potrzebna…

-Miejmy nadzieję. Naprawdę nieżyczę jej źle. Nawet najgorszym wrogom nie wolno tak życzyć! Nie jestem, aż takpodła.

-Szczerze mówiąc nie wiem, czymogę ci jeszcze ufać, mamo. Nie raz zraniłaś moją żonę i mnie. Nie mówiąc już oBillu… To trudne wybierać między miłością do kobiety, a matką.

-Ja zawsze chciałam dla was jaknajlepiej i to było po prostu moje zdanie… Jesteście jeszcze młodzi, zbytmłodzi.

-Jesteśmy wystarczająco dojrzali.

-Właśnie to udowodniłeś lądując wszpitalu.- Zironizowała.- Prawie straciłeś życie i to już nie pierwszy raz. Tojest dojrzałość według ciebie?

-Akurat wcześniej nie miałem nato wpływu! A teraz tylko się pogubiłem… I przestań ciągle mnie krytykować. Mojażona gdzieś zniknęła, a ty nadal prawisz te swoje kazania. Zrozum wreszcie, żesam będę decydował o swoim życiu.

-W takim razie nie będę się już wogóle odzywać. Tylko nie wiem, jak się to dla was skończy… na razie niewychodzicie najlepiej na tych swoich „dojrzałych decyzjach”.

-Jasne… Może już lepiej idź,denerwujesz mnie tylko, a chyba mi nie wolno.

-Oczywiście. Spotkam się zBillem.

-No tak, musisz przecież jeszczejemu dowalić…

-Tom, daruj sobie proszę.Wypoczywaj i dochodź do siebie. Spotkamy się, jak już wyjdziesz… Może wtedybędzie lepiej.- Podsumowała zmierzając do wyjścia.- Trzymaj się synu, dozobaczenia.- Kolejne spięcie z matką na pewno nie sprawiało, że czuł sięlepiej. Chyba nie potrafił już wierzyć w jej dobre intencje. Wyrządziła mu tylekrzywdy, choć powinna być ostatnią osobą przez, którą mógłby kiedykolwiekcierpieć… Ale nie chciał się tym zadręczać. Nie teraz… Teraz miał znaczniewiększe problemy, z którymi musiał się uporać. Największym był on sam i jegobrak sił…

 

###

poniedziałek, 2 lipca 2012

187. 'Twoja żona nigdy by ci tego nie wybaczyła, nigdy!'


„Tom,Kochanie… Boże, nie mam pojęcia co Ci napisać… Nigdy nie myślałam, że znajdęsię w tak beznadziejnej sytuacji… Ale nieważne, nie mam zbyt wiele czasu.Chciałam tylko… Muszę, powiedzieć Ci… Ty musisz teraz być bardzo silny, wiesz?Bo kiedy to czytasz, mnie już nie ma… Ta dziewczyna… to najgorsze, co nas wżyciu spotkało. Stała za każdą tragedią naszego życia… i teraz odebrała miCiebie, odebrała mi naszą rodzinę… Wszystko, co miałam i wszystko, cokochałam... Nie wiem, co mam Ci powiedzieć Tom… Tak bardzo Was kocham, takbardzo chciałabym z Wami być… i tak bardzo się boję… Boję się, że za chwilę jużmnie nie będzie… Ale proszę… Musicie sobie beze mnie radzić… Musisz dbać onaszych synów, chronić ich i uczyć wszystkiego, żeby wyrośli na tak porządnychmężczyzn, jak ich tata. Jesteś najwspanialszym, co mnie w życiu spotkało inigdy nie żałowałam niczego, co z Tobą związane. Kocham Cię tak bardzo, że niejestem w stanie nawet tego wyrazić… Zawsze byłeś moim słońcem, niebem i ziemią…wszystkim, wszystkim… I teraz musisz odnaleźć szczęście i spokój beze mnie. Musiszstanąć na wysokości zadania Tom… Proszę, nie poddawaj się… nigdy… Zrób to dlamnie, dla naszych dzieci… Kochaj je z całych sił, daj im wszystko, co tylkomożesz… i powiedz czasem, jak bardzo ich kochałam… Proszę, miej też oko na mojąsiostrę… Wiem, że z Billem niczego jej nie zabraknie i na pewno będzie przy nimszczęśliwa, ale pilnuj, aby nikt im tego nie zakłócił. Wiem, że o wiele cięproszę… Chcę tylko, aby wszystko było dobrze, beze mnie…

Jeślitylko będę mogła… Będę nad Wami czuwała każdego dnia, w każdej sekundzieWaszego życia… Kocham Was, kocham…

Carmen”

 

-Znaleźliśmyto na podłodze obok ciała dziewczyny.- Rzekł starszy mężczyzna dośćprzygnębionym głosem. Tom stał w bezruchu wpatrując się otępiale w białą kartkępokrytą pismem swojej żony i plamami od jej łez. Czuł się, jakby ktoś wyrwał muserce z piersi… Jakby odebrał mu życie. Pozbawił duszy…- Jednak nie mamypewności, czy ciało należało do pańskiej żony. Dlatego musicie panowie… Toznaczy może jeden z was… Prosimy o identyfikację.

-Ja…Może ja.- Odezwał się wstrząśnięty Michał. Jeszcze nigdy w życiu nie czułtakiego strachu i bólu jednak wiedział, że Tom nie może tego zrobić.

-Proszęze mną…- Polecił policjant, a po chwili Gitarzysta pozostał sam cały czasściskając w dłoni kartkę papieru. Ale już nie czytał. Nie był w stanie nawetzrozumieć jednego słowa. Miał wrażenie, jakby przestał już czuć cokolwiek. Ból,który jeszcze przed momentem go rozpierał nagle zniknął… Zniknęło wszystko. Wjego głowie tylko pojawiały się wspomnienia, jedno za drugim. Jakby ktośprzekładał w jego głowie kartki albumu życia. I wszędzie była ona. Kobieta,którą kochał ponad wszystko. Jej oczy, błyszczące, pełne miłości… wpatrującesię w niego. Jej uśmiech… tylko dla niego. Głos… dotyk…

-Tonie ona! To nie ona Tom…- Choć głos Michała dotarł do jego umysłu przedzierającsię przez te wszystkie silne wspomnienia… On i tak trzymał w dłoniach list, wktórym jego żona pisze, że nie żyje. I nawet jeżeli znalezione ciało nie należydo niej… Jaka jest możliwość, aby żyła?

 

#

 

-Musimyporozmawiać, Melanie.- Wokalista cały blady zwrócił się w pewnej chwili doswojej partnerki, która czytała właśnie książkę. Jego poważny ton od razusprawił, że oderwała się od lektury obdarzając go swoim spojrzeniem.

-Takcoś czułam, ostatnio jesteś dziwny. Masz jakieś problemy?- Zapytała odkładającksiążkę na stolik i podniosła się z miejsca, aby usiąść bliżej niego.- Co siędzieje? Masz minę jakby ktoś umarł.- Skwitowała z niepokojem, a Bila, ażprzeszedł zimny dreszcz na te słowa.

-Niemam pojęcia jak mam ci to powiedzieć…- Jęknął chowając twarz w dłoniach, a jegooczy wypełniły się łzami. Dziewczyna zdążyła już naprawdę się wystraszyć,jednak nie miała nawet najmniejszych podejrzeń, co do przyczyny jegozachowania.

-Cosię stało?

-Chodzio twoją siostrę…  Znienawidzisz mnie zato, Mel. Ale ja chciałem cię tylko chronić… Bałem się o nasze dziecko, o twojezdrowie… I wiesz co jest najgorsze? Że tak naprawdę wcale was nie ochroniłem !To jest niemożliwe… to jest niemożliwe, bo… bo nie można chronić kogoś przedczymś co się już właściwie stało… Ja nie wiem… nie wiem…

-Bill,przestań już.- Przerwała mu tracąc cierpliwość. Mówił tak chaotycznie ipospiesznie, że nic nie rozumiała.- Coś się stało Carmen?

-Niewiem… Tak… Chyba… Ona zniknęła, rozpłynęła się… Nie ma jej…- Wyznał nawet niewiedząc, w jaki inny sposób miałby przekazać jej te wiadomość.- Nie ma jej oddnia, kiedy pojechali z Tomem na lotnisko. Nikt nie wie co się z nią dzieje… Toznaczy… Znaleziono list… List, który napisała Carmen i… I ona w nim pisze, że…że już… Że nie żyje… Ale nie znaleziono jej ciała! Nie ma na to żadnychdowodów… nie ma…

-Carmennie żyje?- Wykrztusiła patrząc na niego, jak na ostatniego idiotę. Miaławrażenie, jakby to był głupi żart…

-Niewiemy tego Mel… Ale jest to prawdopodobne…- Szepnął z trudem wydobywając zsiebie głos. Bał się jej reakcji, sam ledwo się trzymał.

-Prawdopodobne?O czym ty w ogóle mówisz Bill! To jakaś totalna bzdura! Rozumiesz?! To totalnabzdura i nie mów mi tak głupich rzeczy! Przecież nie jesteś głupi Bill ! Niejesteś głupi…- Zaczęła na niego krzyczeć czując jak mocno bije jej serce.- Jakw ogóle możesz mi coś takiego mówić? Moja siostra żyje! Gdziekolwiek jest, onażyje i nie wiem, naprawdę nie wiem, jak mogło przyjść ci do głowy coś takiegoBill! Już nie ważne, że dopiero teraz mi o tym mówisz, za co powinno ci sięnieźle oberwać… Ale Bill, błagam… Bez takich bzdur!- Podniosła się z miejsca inawet na niego nie patrząc, wyszła.

 

#

 

Szatynkadosyć niepewnym krokiem przekroczyła próg wcześniej nieznanego jej domu. Niewiedziała, czy powinna tu przychodzić bez zaproszenia jednak musiała podjąćjakąś decyzję. To było jedyne miejsce, jakie przyszło jej do głowy, w którymmogłaby znaleźć Toma. I nie myliła się… Drzwi były otwarte, więc musiał tu być.

Wdomu wydawała się panować jakaś specyficzna atmosfera, dało się wyczuć dziwnąpustkę unoszącą się w powietrzu. Od razu miało się wrażenie, że coś się tuwydarzyło. A dom krył w sobie wiele wspomnień… Bardzo powoli przemierzałakolejne metry, jakby bojąc się postawić kolejny krok. To miejsce ją przerażało.Czuła się, jak w jakimś starym, nawiedzonym zamku. Stwierdzając, że na dole nieznajdzie Gitarzysty udała się na piętro. Zauważając lekko uchylone drzwi odjednego z pokoi, skierowała się tam. Miała nadzieję, że nie będzie musiała godłużej szukać.

-Tom?-Weszła do pomieszczenia rozglądając się po nim z uwagą. Natychmiast skojarzyła,że jest to sypialnia. Chłopak leżał na łóżku tuląc do siebie pościel.- Boże,Tom… Nie możesz tak znikać, człowieku… Wszyscy się martwią, szukają cię… Niemożesz tak robić.- Podeszła do niego bliżej i wtedy też spostrzegła leżące naszafce proszki.-Znowu? Ty chcesz się uzależnić, czy co!? Mówię do ciebie!-Szturchnęła go mocno oczekując jakiejkolwiek reakcji.

-Kimty w ogóle jesteś, żeby się wpieprzać w moje życie?- Warknął na nią podnoszącsię do pozycji siedzącej.- Nie masz prawa się wtrącać. Ledwo cię znam!

-Towspółczuję, bo pilnuję twoich dzieci. Ja wolałabym znać osobę, pod którejopieką zostawiam najważniejsze osoby w moim życiu.- Odparła niezrażona jegosłowami.- Przykro mi z powodu tego, co się stało… Nie wyobrażam sobie nawet, comusisz teraz przeżywać… Ale masz jeszcze dla kogo żyć, masz synów, którzypotrzebują ojca. Myślisz, że oni nie czują, że coś jest nie tak? Cały czas sąniespokojni, bo chcą zobaczyć i poczuć swoją matkę. A ty sprawiasz… Tysprawiasz, że stracili nie tylko ją, ale i ojca ! Czują się jak sieroty… Jakbybyły niczyje!- Wyrzuciła z przejęciem chcąc za wszelką cenę do niego dotrzeć.Musiała nim wstrząsnąć, zrobić cokolwiek. Wzbudzić w nim minimalną chęć dodalszego życia.

-BezCarmen to już nie ma sensu… Nic.  Po comi to wszystko?

-Coty mówisz! To twoje dzieci, one mają sens bez względu na wszystko.

-Niepotrafię się nimi zajmować! Oni ciągle przypominają mi o Carmen… Chcę tylkojej! I niczego więcej… Ale jej nie ma. Więc wyjdź i pozwól mi tu w spokojuumrzeć…- Powiedział po czym ponownie położył się na łóżku. Dziewczyna nie mogłauwierzyć, w to co słyszy. Mimo wszystko nie potrafiła tego zrozumieć.

-Jakto umrzeć?- Wykrztusiła zszokowana i jakby coś ją tknęło. Spojrzała ponownie naszafkę, gdzie leżało opróżnione pudełko po jakichś nieznanych jej tabletkach, aobok tego szklanka z niedopitym alkoholem.- Ty idioto! Ty pieprzony tchórzu!-Krzyknęła roztrzęsiona i bez chwili zastanowienia chwyciła za telefonwybierając numer pogotowia.- Twoja żona nigdy by ci tego nie wybaczyła, nigdy!-Dodała jeszcze drżącym głosem, co dotarło do niego w ostatniej sekundzie. Iwłaśnie wtedy coś do niego dotarło, zabolały go te słowa… I bardzo chciałotworzyć oczy, ale nie potrafił…

 

###

 

Strasznie się przeciąga to dążenie do końca, postaram się przyspieszyć ^^