piątek, 30 marca 2012

183. 'Mieliście chronić jedną, bezbronną kobietę! '

Pomimotego, że byliśmy na prywatnym lotnisku i tak panowało wokół niemałezamieszanie. Każdy gdzieś się spieszył, kogoś szukał, albo czegoś. A my byliśmypośród tego wszystkiego obstawieni ochroną, co najmniej jak para prezydencka. Donaszego lotu było jeszcze trochę czasu, więc musieliśmy czekać. Nie służyło tooczywiście naszym dzieciom, ale przecież nic nie możemy na to poradzić. Tenwyjazd po prostu musiał nastąpić. Moje myśli jednak ciągle krążyły przy Melaniei Billu. Nie mieliśmy czasu nawet się z nimi jeszcze raz zobaczyć, abyporządnie się pożegnać. Rozmawialiśmy jedynie przez telefon. To okropneuczucie… Boję się, że już więcej ich nie zobaczę. Wiem, że to głupie, ale tenlęk przychodzi sam z siebie. Nie umiem się go wyzbyć.

-Tom,weź małego. Muszę do toalety…- Mruknęłam w kierunku Gitarzysty, któryposłusznie przejął ode mnie małego Crispina i kiwnął głową na ochroniarza, abyten ze mną poszedł. Plusem było to, że dzięki temu postawnemu mężczyźnie beztrudu przedostałam się przez tłum ludzi i dotarłam do łazienki.-Hej, ale chybatam nie wejdziesz?- Zatrzymałam się przed wejściem spoglądając na ochroniarza.

-Muszę.

-Niesądzę, aby w łazience pełnej kobiet ukrywał się morderca.- Stwierdziłammarszcząc brwi.

-Bezwzględu na to, co pani sądzi, mam obowiązek nie odstępować pani na krok.Przykro mi.- Odparł nie odpuszczają nawet sobie.

-Rozumiem…To niech pan wejdzie pierwszy i sprawdzi czy nie ma tam kogoś niepożądanego.-Zaproponowałam, na co mężczyzna przystał i wszedł do środka, a ja zaraz za nim.Łazienka była pusta, kabiny również, więc byłam bezpieczna.- Teraz może panpoczekać na zewnątrz?

-Tak.Będę przed wejściem.- Oznajmił swoim pewnym głosem, a ja udałam się wykonaćswoją fizjologiczną potrzebę. Wyszłam po chwili i podeszłam do umywalki, abyumyć ręce. Korzystając z okazji poprawiłam sobie włosy i makijaż. Przyglądałamsię przez jakiś czas swojemu odbiciu, miałam wrażenie, że moja twarz wyrażaniepokój. Czułam się ciągle, jakbym była pod jakimś napięciem. Naprawdę towszystko zaczynało się odbijać na moim zdrowiu. To musi się zmienić… nie wiemile jeszcze zniosę. A nie jestem w stanie po raz kolejny przechodzić jakiejśdepresji, albo co gorsza, jakiejś innej choroby.

Westchnęłamciężko opierając ręce na umywalce i spojrzałam na moment w dół biorąc kilkagłębokich oddechów. Próbowałam w ten sposób choć w minimalnym stopniu sięodstresować. Jednak to było niemożliwe, gdyż zaraz drgnęłam przestraszonaorientując się, że nie jestem sama. Podniosłam gwałtownie głowę, a w lustrzanymodbiciu zauważyłam stojącą za mną młodą dziewczynę. Zamrugałam kilkakrotniepowiekami nie rozumiejąc, czemu za mną stoi. Jej twarz nie wyrażała zbyt wiele,widniał na niej jedynie dosyć ironiczny uśmieszek.- Mogę w czymś pomóc?-Zapytałam chcąc się odwrócić, lecz uniemożliwiła mi to. Zbliżyła się nagle iprzystawiła mi coś do pleców, nie miałam pojęcia co to było, ale wyczułam, żejakieś ostre narzędzie. W jednej chwili zrobiło mi się słabo, a serce zaczęłomi bić jak oszalałe.

-Najlepiejmilcz.- Szepnęła mi do ucha, a ja nawet nie byłam w stanie wydobyć z siebiegłosu.- Długo na to czekałam. Za długo… Nie mogę uwierzyć, że na reszcie cięspotkałam. W końcu mi się udało. Boże, myślałaś, że uda ci się tego uniknąć? Żecię nie znajdę? Znam niemal każdy wasz krok, Carmen.- Powiedziała pełnym kpinygłosem. Czułam się, jak sparaliżowana i kompletnie nie wiedziałam, co robić.Miałam ochotę krzyczeć, ale coś mnie powstrzymywało. Może właśnie strach. Niemogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.

-Czegochcesz?- Tylko tyle udało mi się z siebie wykrztusić.

-Boiszsię?- Roześmiała się w potworny sposób. Zupełnie, jakbym oglądała jakiśpieprzony kryminał. To nie dzieje się naprawdę. Nie może się dziać…

-Zadrzwiami jest ochroniarz, zaraz tu wejdzie i…

-Inas już tu nie będzie kochanie.- Przerwała mi z uśmiechem.- Ruszaj się.-Rozkazała dźgając mnie w plecy, co sprawiało mi ból i jednocześnie zmuszało,abym stawiała kolejne kroki.-Czekaj.- Zatrzymałyśmy się pod oknem, a onawyciągnęła ze swojej torby kawałek taśmy klejącej, którą zakleiła mi usta. Próbowałamwykorzystać chwilę i spróbować jakoś ją odepchnąć, aby uciec jednak ona okazałasię być sprytniejsza. Niemal wykręciła mi ręce powodując, że aż syknęłam zbólu.- Bądź lepiej grzeczna.- Mruknęła zawiązując mi je z tyłu.- Wychodzimyprzez te okno, rozumiesz? I lepiej rób co mówię, bo nie chciałabym poderżnąć cigardła w tym miejscu.- Zagroziła pokazując mi błyszczący, srebrny skalpel. Poczułam,jak do oczu napływają mi łzy. Przecież to jest już koniec… Byłam pewna, że niewyjdę z tego żywa. Ona naprawdę chce mnie skrzywdzić. I nikt nie może mi pomóc…Dlaczego nikt nic nie podejrzewa? Czemu ten ochroniarz tu nie wejdzie?- No już,wyłaź.- Ponagliła mnie i ze względu na to, że miałam skrępowane ręce zaczęłapomagać mi wspiąć się na parapet, co udało się po chwili. Wtedy przestałam nachwilę racjonalnie myśleć. Skoro mam i tak umrzeć, to co mi zależy? Nieczekając na nic, zeskoczyłam na ziemię z zamiarem ucieczki, lecz był toniefortunny skok.  Przewróciłam sięuderzając głową o jakiś kamień, poczułam zawrót głowy i okropny, przeszywającyból.- Naiwna idiotka.- Ostatnie, co do mnie dotarło to jej szydercze słowa izobaczyłam jeszcze jedynie jej twarz, która nagle wydała mi się dziwnieznajoma… ale nie byłam w stanie już tego analizować, czułam, że tracęprzytomność i po chwili nastała ciemność.

 

#

 

-Jaksię czujesz? – Wokalista podał swojej dziewczynie szklankę z sokiempomarańczowym przysiadając się do niej.

-Dobrze.A przynajmniej fizycznie… Martwię się o Carmen.- Odparła nieco niepewnie.- Źlesię czuję z tym, że teraz będziemy od siebie tak daleko. Nigdy tak nie było… aprzynajmniej na tak długi okres czasu.- Wyznała zmartwiona. Dodatkowo ciągletowarzyszyły jej złe przeczucia, których nie rozumiała. Chciała wierzyć, że jejsiostra jest bezpieczna i wszystko dobrze się skończy, lecz na sercu coś jejciążyło cały czas i nie wiedziała, co to takiego. Nie chciała martwić tymBilla, który i tak był już przejęty ich nową sytuacją, która wyszła tak nagle.Obydwoje martwili się o swoje jeszcze nienarodzone dziecko.

-Niedługodołączymy do nich, szybko zleci.

-Mamnadzieję. Tylko nie wiem, co teraz mam robić… Nie mam zbyt wielu możliwości poostatniej wizycie u lekarza. A siedząc bezczynnie w głowie mi się wszystkoprzewraca.

-WiemKochanie… Spróbuję coś wymyślić, żeby się nie nudziła.- Uśmiechnął się do niejciepło.- W sumie nie musisz przecież ciągle siedzieć…

-Wiem,ale mam się nie przemęczać…

-Alena spacer wyjść możesz, jest piękna pogoda. I dzieciom to dobrze zrobi.-Stwierdził zadowolony i od razu podniósł się z miejsca zamierzając wcielić swójpomysł w życie.- Pójdę ubrać maluchy, a ty tu zaczekaj.

-Przecieżmogę ci pomóc, nie poronię od ubierania dzieci.- Mruknęła również wstając.

-Aleja sobie poradzę, siadaj i czekaj.

-OjBill… stajesz się nieznośny.- Skwitowała robiąc naburmuszoną minę.

-Ja?To ty jesteś w ciąży Skarbie.- Przypomniał całując ją krótko w usta i przyokazji posadził z powrotem na kanapie.- Zaczekaj tu grzecznie to dostaniesznagrodę.- Zaśmiał się, a dziewczyna uderzyła go w ramię.

-Nietraktuj mnie jak dziecko!

-Muszęteraz o ciebie dbać, nie marudź. Kupię ci lizaka.- Wytknął jej język i niezwlekając dłużej udał się na górę do pokoju dzieci. Melanie natomiastwestchnęła jedynie nie mając zamiaru nawet z nim dyskutować. To było oczywiste,że Bill stanie się teraz nadopiekuńczy. Miała tylko nadzieję, że nie doprowadzijej tym do obłędu.

 

#

 

-Gdziemoja żona?- Z gardła Gitarzysty wydobył się stanowczy, aczkolwiek drżący głos.Od razu zauważył, że coś jest nie tak po dziwnym zachowaniu ochrony ipozostałej ekipy, która z nimi przebywała.-Michał?- Zwrócił się do ojca Carmensądząc, że od niego dowie się, co jest grane.

-Niewiem. Zniknęła.- Odparł lekko wystraszonym tonem.

-Jakto zniknęła?- Chłopak pokręcił głową w ogóle nie czując przekazu, jaki miałysłowa jego teścia. Czuł natomiast, jak wzrasta w nim poziom adrenaliny z każdąkolejną sekundą, gdy zdawał sobie powoli sprawę, co się stało.

-Weszłado toalety i już z niej nie wyszła po prostu…

-Poprostu!?- Wybuchnął spoglądając na niego, jak na idiotę.- Przecież był z niąochroniarz!

-Tak…zabrało go pogotowie…

-Coty w ogóle do mnie mówisz?- Wykrztusił nie spuszczając z niego swojegoprzeszywającego wzroku.- Gdzie jest Carmen?

-Niewiem, Tom! Też chciałbym to wiedzieć! To w końcu moja córka i po prostuzniknęła! Zapadła się pod ziemię!

-Awłaściwie została porwana.- Wtrącił Herry, który pojawił się nagle obokmężczyzn.- W dosyć żałosny sposób, ale jednak. Nasz ochroniarz został podstępemunieszkodliwiony i wtedy też prawdopodobnie sprawca wdarł się do środka.-Wyjaśnił całą sytuację na tyle, ile potrafił.

-Ity mówisz to tak spokojnie!?- Tom niemal rzucił się na bruneta, któryinstynktownie cofnął się o dwa kroki.- To ma być ta najlepsza ochrona tak!?-Tym razem skierował pełne wściekłości i wyrzutu spojrzenie na Michała, którybył całkowicie bezradny w tym wszystkim.- To jest jakaś pierdolona kpina! Mieliściechronić jedną, bezbronną kobietę! Tylko tyle!

-Tom…uspokój się. To nic nie da…- Menadżer podszedł do niego kładąc mu rękę naramieniu z nadzieją, że to nieco ostudzi jego emocje, co raczej było niemalniemożliwe w obecnej sytuacji.

-Mówiszmi, że Carmen porwał jakiś psychopata, a ja mam być spokojny! Przecież on jąchce zabić! A może już to zrobił!? Może ona już nie żyje, a my tu stoimy i nicnie robimy! Co ja powiem naszym dzieciom!? Co ja w ogóle bez niej zrobię?! Noco!?- Zaczął krzyczeć cały wręcz drżąc z emocji, które nimi targały. Już traciłzmysły, choć dopiero co się dowiedział o całym zdarzeniu. W jego głowiepojawiły się jako pierwsze, najgorsze scenariusze, które były tak przerażające,że czuł, jakby serce mu pękało. Przecież nie może żyć bez Carmen, jaki to wogóle miałoby sens? Jak miałby tworzyć dom dla ich dzieci?

-Tom,ona żyje. Nikt nie porywałby jej, żeby ją zabić! Jeśli ktoś chciałby to zrobić,zrobiłby to na miejscu… po co miałby robić sobie dodatkowego kłopotu?

-Możedlatego, że ma pojebane w głowie!- Warknął patrząc z mordem w oczach naHerrego.- Nie potrafiłeś jej ochronić!

-Tom,uwierz, że robiliśmy wszystko.

-Najwyraźniejza mało! A może ty masz coś z tym wspólnego, co!?

-Niepopadaj w paranoje. Znajdziemy ją!

-Nie,jesteś zwolniony. Wszyscy jesteście zwolnieni!- Fuknął rozwścieczony.  Najchętniej teraz pozabijałby ich wszystkich.Nie mieściło mu się w głowie, jak w ogóle mogli dopuścić do takiej sytuacji. Wszystkomiało być inaczej. Mieli być po prostu bezpieczni. Nikt nie miał prawa wiedziećo ich wyjeździe, a najwyraźniej ktoś gdzieś popełnił błąd. I on dowie się kto,a wtedy wszyscy winni mu za to zapłacą.

-Tom…

-Zejdźmi lepiej z oczu bo zabiję cię własnymi rękami!- Zagroził tonem, który wnajmniejszym stopniu nie wskazywał na żart. Gitarzysta dobrze wiedział, co mówii był w tej chwili zdolny do wszystkiego. Nie zamierzał słuchać żadnychtłumaczeń, które i tak nic dla niego nie znaczyły. Istotne było, że jego żonazniknęła i nie wiadomo, czy w ogóle jeszcze żyje. Nie potrafił znieść tejmyśli. Ruszył przed siebie taranując każdego, kto tylko stanął mu na drodze.Nie miał pojęcia, co robić, lecz wiedział, że nie może stać bezczynnie i czekaćna cud. Poruszy niebo i ziemię, aby odnaleźć Carmen. I nie może być to tylkojej ciało…

 

###


Wesołych Świąt huehuehue :D xd


niedziela, 25 marca 2012

182. 'Owoc naszej miłości.'

-Musiałaśmówić o tym wszystkim przy nich?- Tom skrzyżował ręce na piersi wbijając wemnie swoje niezadowolone spojrzenie. Najpierw sam strzela fochy, a teraz będziemiał do mnie pretensje.- To nasze sprawy i nie powinnaś ich do tego mieszać.

-Totakże ich sprawy Tom. Przez twoją głupią zazdrość mogą stracić możliwośćposiadania dobrej ochrony.- Oświeciłam go używając do tego podobnego tonu,jakim on się posługiwał. Kolejna bezsensowna kłótnia, może właśnie to jest nampisane na najbliższy czas?

-Carmenstać nas na najlepszą ochronę, nie potrzebujemy do tego Herrego.

-Oczywiście!To znajdź te najlepszą ochronę skoro jesteś taki mądry! I jeśli w ogóle masz nato jeszcze czas! Bo wyobraź sobie, że nie mam najmniejszej ochoty spędzać czasuw zamknięciu bo ktoś czyha na moje życie!- Wykrzyczałam nie mogąc już opanowaćemocji, jakie się we mnie obudziły. Wkurzało mnie już to wszystko. Mam dosyćukrywania się przed jakimś psychopatą, który chce się mnie pozbyć.- Ale dlaciebie teraz najważniejszy jest jakiś pieprzony Herry, który w ogóle mnie nieobchodzi!- Zakończyłam swoją wypowiedź i zamierzałam wyjść nie mając ochotydłużej kontynuować tej durnej dyskusji, ale chłopak zatrzymał mnie stając wprzejściu.- Tom, mam już tego serdecznie dosyć. Nie zamierzam dłużej z tobąrozmawiać na ten temat rozumiesz? Zachowujesz się jak głupi, tępy osioł i nicdo ciebie nie dociera.- Wygarnęłam mu bez chwili zastanowienia. Nie obchodziłomnie, czy go tym urażę. Nie mam już po prostu siły walczyć z czymś co nieistnieje.

-Japo prostu cię kocham.

-Jateż cię przecież kocham Tom, masz jakieś wątpliwości?- Spuściłam nieco z tonuzauważając, że i on złagodniał.

-Nie.Ale boję się, że znowu coś się stanie i cię stracę.

-Alenie stracisz mnie. Nie przez niego. Ale nie niszcz naszego związku głupiązazdrością…proszę cię. To naprawdę staje się nie do zniesienia, nie chcę, abycoś się przez to między nami psuło.- Objęłam go rękoma w pasie przyciągając dosiebie i spojrzałam mu w oczy.- Proszę Kochanie skończmy ten temat raz nazawsze…

-Totrudne…

-Wcalenie. Wystarczy, że skupisz się na mnie, a nie na nim.- Uśmiechnęłam się doniego słodko.

-Wporządku, postaram się już do tego nie wracać.- Westchnął ulegając mi w końcuku mojemu zadowoleniu.

-Cudownie,to teraz chodź się zabawić.- Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam za sobą wkierunku łazienki.

-Co?A dzieci? I w ogóle co to znaczy?- Wyraźnie było widać jego zaskoczenie, comnie tylko bawiło. Wyglądał, jak mały wystraszony chłopiec, który dopiero, cosię dowiedział o znaczeniu słowa „seks”.

-Dzieciśpią i z pewnością nie robią tego pod prysznicem.- Skwitowałam wciągając go dopomieszczenia, które też zaraz zamknęłam na klucz, aby nikt nieproszonyprzypadkiem nam nie przerwał. A to już się zdarzało… jednak nie tym razem! Zbytdługo pościliśmy, zdecydowanie za długo.- Chyba nie powiesz mi, że nie maszochoty?- Zmrużyłam oczy przypatrując mu się.

-Oczywiście,że mam!- Otrząsnął się od razu.- Po prostu zaskoczyłaś mnie trochę. Ale wkońcu! Myślałem, że nigdy już do tego nie wrócimy.- Pożalił się i zaraz zamknąłmi usta gorącym pocałunkiem.

 

#

 

Obudziłomnie przyjemne szmeranie przez mojego ukochanego męża. Zawsze wie, jak sprawić,abym zbudziła się z uśmiechem na twarzy. Od razu podniosłam się, żeby złożyć najego ustach krótki pocałunek.

-Chłopcydają ci popalić?- Zapytałam uznając, iż może to być powód, dla któregoGitarzysta przerwał mój sen.

-Nie,skąd. Wiesz, że świetnie sobie z nimi radzę.- Odparł z przekonaniem.- Dzwoniliz ochrony, wszystko jest już gotowe i wylatujemy jutro rano.- Wyjaśniłzaskakując mnie tym jednocześnie. Wiedziałam, że może to nastąpić w każdejchwili jednak mimo to… nie spodziewałam się, że aż tak nagle.- Dlatego trzebasię sprężyć z pakowaniem.

-Notak… mamy jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia.- Stwierdziłam zgadzając się znim.- Trochę się boję tego Los Angeles… to przecież całkowicie obce miejsce.-Wyznałam dopiero teraz odczuwając prawdziwe przerażenie. Nie sądziłam nigdy, żemoje życie potoczy się w takim kierunku.

-Wiem…ale poradzimy sobie. I najważniejsze, że będziemy bezpieczni i w końcu będziemymogli normalnie żyć.

-Maszrację.- Przyznałam nieco się rozluźniając. Ten jeden argument znaczył bardzodużo dla naszej wspólnej przyszłości.- Dobrze, to wstaję już i bierzemy się doroboty.- Zarządziłam uśmiechając się do niego i ucałowałam go jeszcze raz poczym wstałam z zamiarem wykonania szybkiej porannej toalety. Zostało namnaprawdę mało czasu…

-Carmen…

-Hm?-Odwróciłam się jeszcze na chwilę w stronę Toma.

-Kochamcię.

-Jaciebie też słodziaku.- Uśmiechnęłam się do niego promiennie i już z o stoprocent lepszym nastrojem udałam się do łazienki. Nie marnowałam czasu namakijaż, wykonałam tylko niezbędne czynności. Nic więcej na razie mi nie byłopotrzebne, w końcu i tak spędzam cały czas w mieszkaniu. Ale już niedługo sięto zmieni… czeka na nas wielki świat! I wolność.

 

#

 

Wokalistapodniósł się z miejsca widząc wychodzącą z gabinetu lekarskiego Melanie. Miałaprzejść przed wyjazdem kilka badań ze względu na jej nie tak dawny stan. Jednakto tylko rutynowe badania, bo czuła się świetnie i całkowicie normalniefunkcjonowała, więc wraz z Billem nie mieli żadnych wątpliwości przyjeżdżającdo szpitala.

-Ijak?- Zapytał z uśmiechem, aby się upewnić, że wszystko jest w porządku. Niemogłoby być przecież inaczej.

-Muszęusiąść.- Odparła dosyć niewyraźnie, a chłopak dopiero teraz dostrzegł, że jestblada niczym sufit. Przerażony od razu poprowadził ją na krzesło.

-Cosię stało Mel?

-Niemogę w to uwierzyć Bill… ja nie wiem jak to mogło się stać.- Pokręciła zniedowierzaniem głową, lecz jej słowa niewiele mu mówiły. Czuł coraz większenapięcie obawiając się z każdą sekundą bardziej o zdrowie ukochanej.

-Copowiedział lekarz? Miałaś złe wyniki, tak? Jesteś chora?- Zasypał ją pytaniaminie mogąc znieść już tej niewiedzy.

-Nie…to znaczy… i tak i nie.

-Melanieproszę cię, mów jaśniej… ja nic nie rozumiem.

-Niewiem, jak mam ci to powiedzieć Bill.- Wykrztusiła czując ogarniającą jąbezradność. Mogła się spodziewać wszystkiego, ale na pewno nie tego. Towszystko ją przerażało i nie wyobrażała sobie, co będzie dalej w obecnejsytuacji.

-Poprostu powiedz… Przecież wiesz, że jestem z tobą niezależnie od wszystkiego.-Złapał ją za rękę chcąc dodać otuchy. Widział, że się boi.

-Jajestem w ciąży…- Szepnęła drżącym głosem. Ledwo udało jej się go z siebiewydobyć. Czarnowłosy, aż sam musiał usiąść z wrażenia. Właściwie nie miałpojęcia, jak powinien teraz zareagować. Z jednej strony poczuł ulgę, że Melaniejest zdrowa… jednak z drugiej był w ogromnym szoku, zresztą podobnie, jak i onasama.- Bill… Boże, co my teraz zrobimy? Ja nie mam pojęcia, jak to się stało…

-Jakto, co zrobimy?- Zamrugał powiekami spoglądając na nią z niezrozumieniem.-Jesteś w ciąży… Stało się, co my możemy zrobić? Po prostu będziemy miećdziecko…

-Kolejne?-Uniosła na niego swoje zaszklone i wystraszone tęczówki. Choć wiedziała, że niebyłaby w stanie kolejny raz usunąć ciąży nie miała pojęcia, jak to wszystkoteraz ma wyglądać. Miała wrażenie, że nie są gotowi na trzecie dziecko, napewno nie teraz. To był jeden z tych nieodpowiednich momentów w życiu.

-Tak…kolejne. Melanie… to nasze dziecko… nasze, rozumiesz?- Chwycił ją za dłoniespoglądając przy tym w jej oczy.- Moje i twoje… owoc naszej miłości.- Dopieroteraz zdał sobie sprawę, jakie to dla niego ważne. Poczuł radość pomimo tego,że nie wiedział, jak sobie poradzą z trójką małych dzieci.

-Alejak my… Boże, wydaje mi się, że to dla nas za dużo.

-Nieplanowaliśmy tego i może to za wcześnie… ale Kochanie, stało się… nie odwrócimyjuż tego, prawda? Po prostu będziemy mieć kolejny skarb do kochania.- Przytuliłją do siebie chcąc bardziej wesprzeć w tej sytuacji. Nie chciał, aby sięzamartwiała…

-Jestcoś jeszcze… Bo lekarz powiedział… że ciąża jest zagrożona. Muszę brać jakieśhormony czy coś…- Dodała cicho.- Ja nie wiem w ogóle, czy powinnam w takiejsytuacji wyjeżdżać gdziekolwiek Bill…

-Zagrożona?Ale dlaczego? Przecież… przecież jesteś zdrowa i w ogóle…

-Tak…ale brakuje mi progesteronu, dziecko tego potrzebuje… Ja w ogóle czuję sięzagubiona w tym wszystkim. Nie spodziewałam się tego… i jeszcze do tego tozagrożenie. Boję się…

-Spokojnie…wymyślimy coś, będzie dobrze. Zobaczysz…- Ucałował ją w czoło starając się jąjakoś uspokoić choć sam w środku czuł się sparaliżowany.  Nie wiedział co zrobić z wyjazdem i z całąresztą… Jednak najważniejsze dla niego było zdrowie Melanie i dziecka, więcchyba rozwiązanie było jasne. Nie mogą teraz wyjechać, przynajmniej póki sytuacjaz ciążą się nie unormuje…

 

#

 

Gdynadszedł wieczór byliśmy już niemal w pełni spakowani i gotowi do wyjazdu.Zostały nam jeszcze tylko jakieś drobniejsze rzeczy, które zamierzaliśmyschować dopiero rano. A tymczasem uśpiliśmy nasze dwa skarby i mieliśmy chwilędla siebie. Miło było spędzić wspólnie wieczór przed telewizorem tak po prostuwe dwoje. Bez żadnych kłótni, niepotrzebnych dyskusji. Napawając się jedynieswoją bliskością. Leżałam na kanapie wtulona w mojego mężczyznę i rozmyślałamnie będąc zbytnio zaciekawiona tym, co działo się na ekranie telewizora. Mójmąż był znacznie ciekawszy.

-Lubisztakie cudeńka, co?- Mruknęłam dotykając dość okazałego zegarka Toma, który miałna ręce. Chłopak zaśmiał się cicho i pochwycił delikatnie moją dłoń, jakby wobawie, że zaraz mu popsuje. Na szczęście zrobił to niebywale subtelnie takżemogę mu to darować.- Musiał kosztować fortunę. Ja właściwie nigdy nie sprawdzamna co ty wydajesz pieniądze…

-Staćnas na to, Skarbie.

-Tak,wiem… Ale to przecież bez sensu. Po co ci taki drogi zegarek? Wyrzucaniepieniędzy w błoto…- Stwierdziłam analizując sobie wszystko w głowie.- Wiesz iledzieci byś wykarmił za taką cenę?

-Niewiem, ale wiem za to, że masz niesamowicie dobre serce.- Odparł całując mojeczoło. Od razu zrobiło mi się miło nie tylko dzięki temu, co zrobił, ale takżeco powiedział. Chyba nigdy wcześniej nikt mi nie mówił, że mam dobre serce. Ito jeszcze niesamowicie dobre! A może on mi się podlizuje bo czegoś chce? Ajeśli nawet… to co z tego! Nikt mi przecież nie zabroni w to wierzyć.

-Lubiętwoje ręce wiesz?- Uniosłam lekko głowę spoglądając na niego i jednocześniedotykając jego dłoni. Były takie przyjemne…

-Wiem,ty wszystko we mnie przecież lubisz. A nawet kochasz!

-Ojty mój Narcyzku!- Cmoknęłam go w usta i jeszcze bardziej się w niego wtuliłamprzymykając powieki.- A wiesz, że niedługo pierwsza rocznica naszego ślubu?

-Oczywiście,że wiem! Już nawet myślę nad tym, jak ją spędzimy.

-Imasz jakiś ciekawy pomysł?- Zainteresowałam się czując jednocześnie niezwykłąekscytację. To niesamowite, że już niebawem minie rok od kiedy jesteśmymałżeństwem… A co najważniejsze nadal jesteśmy razem! Co prawda nie było łatwo,ale jednak… mimo wszystko.

 

„[…]-Kochanie, możejakieś noworoczne postanowienie?- Głos Toma wyrwał mnie z zamyślenia,spojrzałam na niego uśmiechając się ciepło.

-Nie mam pojęcia…

-Może po prostu…będziemy razem mimo wszystko?-Zaproponował, a moje serce zabiło mocniej. Właśnie tego potrzebowałam.

-Mimo wszystko. Kocham cię.- Pocałowałamgo. Jest idealnie, jak w filmie… a nawet lepiej. Najlepsze jest to, że tożycie, a nie film.[…]”

 

-Jeszczenie, ale jakieś zarysy się pojawiają. A może ty chciałabyś coś specjalnego?

-Nie…Wystarczy, że będziemy razem.- Uśmiechnęłam się do niego czule.- A co do resztyzdam się na ciebie…- Dodałam jeszcze dla uzupełnienia. Naszą rozmowę przerwałjednak telefon Toma. Gitarzysta niechętnie po niego sięgnął przerywającjednocześnie nasze relaksujące chwile.

-TakBill?- Odebrał telefon, jak się okazało od swojego brata.-Co? Żartujesz sobieze mnie?- Był wyraźnie czymś zszokowanym, co tylko wzbudziło we mnie ciekawość,a jednocześnie niepokój, gdyż nie brzmiał jakoś specjalnie entuzjastycznie.-Cholera. I co teraz?- Znowu coś się stało? Oh, dlaczego nie możemy mieć chwilispokoju.- Tak, no to zrozumiałe. Ale rozmawiałeś już z firmą?- Teraz już łatwosię domyślić, że chodzi o nasz wyjazd. Pewnie poszło coś nie tak, jak zwykle.No przecież nie może być idealnie… W ogóle najlepiej byłoby, jakby Tom skończyłjuż gadać i mi o wszystkim powiedział bo dostanę szału za chwilę.-No wporządku, przekażę wszystko Carmen i Michałowi. To trzymajcie się, zadzwonięjeszcze jutro. No cześć.- Zakończył rozmowę i odłożył komórkę od razuspoglądając na mnie w dość rzadki sposób.- Nie uwierzysz co się stało.

-Nomów!- Nakazałam nie mając cierpliwości na żadne podchody.

-Okazałosię, że twoja siostra jest w ciąży.- Oznajmił, a ja niemal zakrztusiłam siępowietrzem. Już miałam krzyczeć, że sobie ze mnie żartuje, ale przypomniałamsobie jego rozmowę z Billem, poza tym jego wyraz twarzy był całkowicie poważny.-No i nie mogą lecieć do Los Angeles, bo ciąża Mel jest zagrożona.

-Jakto?- Wykrztusiłam nie wiedząc już sama o co właściwie chcę dokładnie zapytać. Wmojej głowie zaczął tworzyć się mętlik.

-Niewiem dokładnie o co chodzi… Ale lepiej dla dziecka i Melanie będzie jeślizostaną dopóki wszystko się nie ustabilizuje, sama rozumiesz, że w jej sytuacjinie powinni postępować inaczej. No i prawdopodobnie dojadą do nas, jak tylkobędzie to możliwe. Ci z ochrony stwierdzili nawet, że to lepiej… Że niby będąstwarzać pozory, że nadal jesteśmy w Niemczech…- Wyjaśnił, a ja nadal trwałam wlekkim oszołomieniu. To wszystko nie mieściło mi się w głowie. I szczerzemówiąc miałam teraz gdzieś tą całą ochronę i to, że tak będzie dla nas lepiej.  Liczyła się w tej chwili moja siostra i jejciąża, zagrożona zresztą. Mam ją zostawić w takiej sytuacji? Przecież to wogóle może długo potrwać! Mamy rozstać się z nimi na tak długi okres czasu?

-Japierdole, dlaczego nigdy nic nie może być dobrze!- Fuknęłam zdenerwowana ipodniosłam się gwałtownie z miejsca.

-Carmen…

-Noco? Ja już nie mam siły no! Ile można, Tom? No ile?!

-Widoczniebardzo dużo.- Stwierdził bezradnie.- Ale przecież będzie dobrze… Niezależnie odwszystkiego, zawsze w końcu wszystko się układa. Ważne, że jesteśmy wszyscyrazem.

-Wiem…Ale teraz ten wyjazd jest dla mnie jeszcze trudniejszy niż na początku.-Westchnęłam załamana.- Już nawet chyba nie chcę tam jechać…

-Musimy…To dla naszego dobra.

-Ajeśli coś się stanie Melanie?

-Policjatwierdzi, że to ty jesteś pierwsza na liście jeśli już… Dlatego to ciebie wpierwszej kolejności trzeba chronić Carmen. A Melanie będzie bezpieczna, Bill oto zadba. Będą mieli tą samą ochronę co my, tylko po prostu tutaj.- Bardzopocieszające, nie ma co. Jestem pierwsza do odstrzału, fantastycznie. Aż mnieciarki przechodzą, jak o tym wszystkim pomyślę. I dlaczego mnie to wszystkospotyka? Czemu na świecie są tak okrutni ludzie? Ja nawet nie zrobiłam nikomunic złego…- Skarbie, nie martw się proszę. Obiecuję, że wszystko będziedobrze.- Przytulił mnie do siebie całując w czubek głowy.- Kocham cię i niepozwolę, aby ktoś cię skrzywdził.

-Wiem…-Szepnęłam uśmiechając się mimo wszystko. Czułam się przy nim bardzobezpiecznie. Miałam wrażenie, że naprawdę nic mi nie grozi w jego obecności.Był, jak moja tarcza obronna…

 

###


Świeżutki odcinek ;D I pewnie nieco zaskakujący xD Ale poczekajcie na kolejny, przygotowałam coś specjalnego! ;p 

pozdrawiam ;*


sobota, 17 marca 2012

181. 'Więc może czas coś zmienić...'


-Carmen!-Zatrzymałam się słysząc swoje imię. Znałam ten głos, należał doToma…-Carmen!-  Znowu dotarło do mniemoje imię, tym razem znacznie głośnie i wyraźniej. Rozglądałam się wokół siebiechcąc go ujrzeć i dowiedzieć się o co chodzi. Poczułam dziwne napięcie, jakbycoś było nie tak. Moje serce zaczęło szybciej bić, nie wiem dlaczego.

-Tom?- Szepnęłam zprzerażeniem, a on znowu wykrzyczał moje imię. Usłyszałam jego szybkie kroki,szelest ocierających się o siebie dżinsów, a  potem  już tylko jakiś huk…

 

Niesamowityból przeszył moje całe ciało sprawiając, że natychmiast wybudziłam się ze snu.Koszmarnego snu, który wydawał się być nie tylko snem, ale i wspomnieniem. Jużkiedyś w naszym życiu wydarzyła się podobna sytuacja i wszystko było niemalżetak samo.

Usiadłamcała spocona na łóżku oddychając głęboko. Naprawdę poczułam te wszystkie emocjei odczucia, jakby wydarzyło się to w rzeczywistości. Serce biło mi tak samomocno, jak w tym śnie… jak tamtego dnia. Dlaczego to było takie realne?

Drgnęłamniespokojnie czując nagle na swoim brzuchu dłoń Toma, który właśnie sięprzebudził, a jego czekoladowe oczy rozbłysły w ciemności.

-Dziecko…-Szepnęłam ledwo słyszalnie przypominając sobie, że straciłam wtedy naszedziecko.

-Co?Czemu nie śpisz?- Chłopak przysunął się bliżej całując moje nagie ramię.Spojrzałam na niego lekko nieprzytomnym wzrokiem nieco się uspakajając. Czułamsię znacznie lepiej wiedząc, że jest obok.- Wszystko w porządku?

-Miałamtylko zły sen…- Skinęłam głową dając znak, że jest okej. Może nie do końca takbyło, bo nie czułam się po tym najlepiej. Ale przecież nie mogę tak przeżywaćkażdego koszmaru… to tylko złe sny. A to co było… już nie wróci. Tom niedopuści, żeby coś nam się stało… jesteśmy bezpieczni. I nie stracę już dziecka.Nigdy… już nikt nie odbierze mi mojego szczęścia.

-Przytulsię.- Pogładził moją skórę, a ja wsunęłam się pod kołdrę od razu spełniającjego polecenie. Ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej wtulając się w niegomocno. Gitarzysta ucałował czubek mojej głowy o przeniósł swoją rękę na mojeplecy delikatnie mnie po nich drapiąc. Poczułam się teraz o wiele lepiej.

-Kochamcię…- Powiedziałam cicho muskając lekko jego skórę.

-Jaciebie też Skarbie.

 

#

 

Nieprzespałam chyba większą część nocy, najpierw nie mogłam zasnąć, a jak jużzasnęłam znowu miałam jakieś koszmary. Wszystkie były do siebie bardzo podobnei wywoływały te same emocje. Nad ranem obudził mnie Thomas domagając się zmianypieluszki i jedzenia, więc mogłam zapomnieć już o śnie. Choć i tak był on chybaczymś niemożliwym na te noc i właściwie już poranek. Wyjęłam synka z łóżeczka iprzewinęłam go następnie kładąc na łóżku obok śpiącego jeszcze Toma. Jak on torobi, że ma taki dobry sen? Zabezpieczyłam chłopca poduszką z jednej strony,żeby przypadkiem nie sturlał się na podłogę, a sama udałam się do kuchniprzygotować mu jedzenie. Moje piersi zdecydowanie potrzebowały chwiliwytchnienia także musiałam podgrzać wcześniej odciągnięte mleko. Jakie toszczęście, że niemowlęta nie mają jeszcze zębów… wtedy pewnie w ogólestraciłabym czucie w piersiach. Mimo wszystko to dość niezwykłe doświadczeniekarmić dzieci własnym mlekiem i z własnej piersi.

Wróciłamdo sypialni po jakichś dziesięciu minutach, mały Tom leżał spokojnie obok tatyi bawił się jego warkoczykiem, który zamierzał właśnie wcisnąć sobie do buźkijednak powstrzymałam go przed tym w ostatniej chwili.

-FeTomi, wiesz ile tam zarazków?- Szepnęłam do małego, który wyraźnie sięnaburmuszył, lecz na krótką chwilę, gdyż widok butelki pełnej mleka od razurozchmurzył jego słodką twarzyczkę. Wzięłam go na swoje kolana układającodpowiednio i ku jego radości dałam mu butelkę. Pił jak zwykle w wielkim skupieniuwlepiając przy tym swoje oczęta w moją twarz. Jego rączki co jakiś czaslądowały na butelce, którą chyba próbował pochwycić, ale jeszcze mu to niewychodziło. Z uśmiechem obserwowałam jego poczynania, takie chwile dawały mimnóstwo radości. Tak bardzo się cieszę, że zostałam mamą… mam dwóch wspaniałychsynów i jestem chyba dzięki temu najszczęśliwszą kobietą pod słońcem nawetpomimo naszych ostatnich problemów.

-Mojarodzinka, jak miło…- Moje rozmyślenia przerwało mruczenie Toma, który właśniesię obudził.- Ale kogoś mi tu brakuje.

-Naszegowiecznego śpiocha.- Uśmiechnęłam się mając na myśli Crispina.

-Przynajmniejwiadomo, że to moja krew.

-Wystarczyspojrzeć, żeby wiedzieć, że to Kaulitz.- Wywróciłam teatralnie oczami.- Apowiedz mi, wiadomo już coś w sprawie naszej przeprowadzki?- Zmieniłam temat. Trochęgnębiła mnie ta ciągła niewiedza.

-Ztego co wiem, twój przyjaciel miał się wszystkim zająć.- Mruknął zniezadowoleniem.

-Tom,to nie jest mój przyjaciel.- Westchnęłam ciężko przeczuwając, że mojemu mężowiznowu włączyła się zazdrość.- Nie jest mi, aż tak bliski.

-Wkażdym razie jeszcze nas o niczym nie powiadamiał. Mam nadzieję, że stanie sięto jak najszybciej…- Odparł sprawiając wrażenie lekko obrażonego. Zupełniejakbym zrobiła coś złego, ja nawet nie pomyślałam! I o co tu strzelać fochy wogóle? Żebym chociaż utrzymywała jakikolwiek kontakt z tym Herrym, ale ja nawetna oczy go nie widuję. Jednak mojemu mężowi najwyraźniej wystarczą same obrazy,jakie nasuwa mu jego wybujała wyobraźnia aniżeli fakty z życia. Wywróciłamtylko oczami nie odzywając się już i podniosłam się wraz z synkiem, aby gochwilę ponosić na rękach po jedzeniu. Tom także milczał także zapowiadał sięciekawy cichy dzień… ale ja nie zamierzam się tym przejmować. Jest na tyledorosły, że powinien sam sobie radzić z taką chorą zazdrością. Bo jeżeli ja niedaję mu nawet najmniejszego powodu, to znaczy, że ona już jest chora.

#

 

Drażniącacisza wypełniała przestronny salon, w którym przebywał zamyślony mężczyzna. Dopiero,gdy dzisiejszego dnia usiadł na kanapie i skupił swoje czekoladowe spojrzeniena meblach świecących pustką ogarnęło go dziwne uczucie. Sam do końca nie umiałstwierdzić co to takiego. Pewnego rodzaju pustka, żal. Zaczął zastanawiać sięnad sensem tego wszystkiego, a przede wszystkim, czy warto w ogóle, poświęcać,aż tak wiele dla swoich marzeń. Teraz przecież nie powinny liczyć się wyłączniejego marzenia, nadszedł bowiem czas, kiedy to należy tworzyć wspólnepragnienia, wraz z ukochaną osobą.

-Omatko, a co tu tak cicho jak w grobowcu?- Usłyszał za sobą dobrze znany mugłos, a po chwili jego właścicielka pojawiła się obok.- Dlaczego nie włączyszsobie telewizora?

-Rozmyślam…

-Oczym?- Zainteresowała się zajmując miejsce koło niego. Bill wyglądał dosyćpoważniej niż zwykle.

-Onaszym życiu. O ostatnich wydarzeniach przede wszystkim…

-Bill,nie możesz się tak ciągle zamartwiać.- Westchnęła przejęta. Doskonalewiedziała, jak bardzo Wokalista jest wrażliwy i że to wszystko odbija się nanim w negatywny sposób. Nie chciała jednak, aby tak było, dlatego starała sięzawsze odciągać jego myśli od problemów. W końcu poza nimi jest też wielepozytywnych rzeczy, którymi mogą się razem cieszyć.

-Tak,wiem. Ale tu nie chodzi już nawet o zamartwianie się. Ja się zastanawiamMelanie, czy to w ogóle ma jeszcze sens.

-Oczym mówisz?

-Ozespole. Tokio Hotel było moim wielkim marzeniem od zawsze i udało mi się jespełnić. Więc może… nadszedł już ten moment, kiedy należy zająć się czymśinnym? Przecież teraz w moim życiu pojawiło się wiele innych ważniejszychaspektów. A przez moją sławę są same problemy… to staje się po prostuniebezpieczne, Mel. I po co nam to?- Spojrzał na nią z zapytaniem wprowadzającją jednocześnie w lekkie zakłopotanie. Nie spodziewała się czegoś podobnego odniego usłyszeć, przecież zespół był zawsze dla niego najważniejszy, a terazmówi coś takiego? Zupełnie nie rozumiała skąd przyszło mu to do głowy.

-Chceszpowiedzieć, że zamierzasz zrezygnować ze śpiewania?

-Nie,nie wiem. Może nie konkretnie ze śpiewania, ale z zespołu. Chcę zacząćnormalnie żyć, bez strachu o swoją rodzinę. Rozejrzyj się… w jednej chwilimusisz przeze mnie zmieniać swoje całe życie.- Odparł kręcąc przy tym zniedowierzaniem głową. Nigdy nie chciał nikomu, aż tak bardzo mieszać w życiu,a właściwie wywracać je całe do góry nogami. Kochał Melanie, a ona toodwzajemniała, lecz nie mógł tego wykorzystywać. Bardzo chciał, aby była z nimszczęśliwa i nie musiała nigdy robić nic wbrew sobie…

-Alezmiany czasem są dobre…

-Nowłaśnie. Więc może czas coś zmienić…

-Cokolwiekpostanowisz wiesz, że będę z tobą…- Chwyciła jego dłoń jakby chcąc tym gestemjeszcze bardziej uwiarygodnić swoje słowa.

-Wiem,bo jesteś najwspanialszą kobietą na ziemi.- Uśmiechnął się do niej czującciepło w sercu.- Nie myślmy teraz o tym, muszę pogadać z Tomem i pewnie razemznajdziemy jakieś dobre rozwiązanie.- Stwierdził po chwili i zbliżył się doniej, aby ucałować jej usta.

 

#

 

Dzieńupływał nam dokładnie tak jak się spodziewałam, lecz zmieniła to niespodziewanawizyta Billa i mojej siostry, kogo, jak kogo, ale jej się akurat niespodziewałam. Mimo wszystko ucieszyłam się z tych odwiedzin bo szczerze mówiącdostawałam już niemal szału od tej panującej ciszy. Tata pracował, Tom też sięczymś zajmował na komputerze, a moim jedynym towarzystwem byli chłopcy, którzyi tak woleli spać niż gadać z matką.

-Wpadliśmyporozmawiać.- Zaczął dosyć oficjalnie Bill.- Doszliśmy do wniosku, że poostatnich wydarzeniach raczej by wypadało… Ja właściwie mam sprawę do Toma,także pójdę sobie do niego, a Mel porozmawia sobie z tobą. Wezmę dzieci zesobą.- Wyrecytował z uśmiechem po czym zabrał swoje pociechy kierując się dosypialni, gdzie przebywał mój mąż. Ja natomiast zostałam sama z siostrą wsalonie i nastała nieco niezręczna cisza.

-Tomacie jakąś sprawę?- Zaczęłam nie wiedząc, czy Mel w ogóle zamierza sięodezwać. Nie ma to, jak kobieca duma.

-Właściwietak… W sumie najpierw chciałam się tylko z tobą dogadać jakoś, myślę, żebezsensu się na siebie boczyć. Tym bardziej, że niedługo właściwie będziemyskazane praktycznie tylko na siebie… No i w ogóle nie powinnyśmy żyć wniezgodzie, to bezsensu. Bądź, co bądź jesteśmy swoją jedyną rodziną.- Jednakbardzo się rozgadała, udało jej się przełamać. Ale ja ciągle pamiętałam jejwszystkie słowa, jakie mi wykrzyczała w szpitalu. Możliwe, że miała wtedyrację. Tylko, czy mi było to potrzebne? Mogę być pieprzoną egoistką, ale chybapotrzebowałam wsparcia i zrozumienia, pomocy, a nie wyłącznie dosadnej krytyki.-Carmen nie złość się już na mnie. Wiem, że pewnie sprawiłam ci przykrość, alekto miał ci powiedzieć prawdę, jak nie ja? Może powinnam była zrobić to jakośinaczej, ale nie cofnę już tego. Ja po prostu nie mogę patrzeć, jak niszczyszsobie życie. Mamy tylko siebie i jesteś dla mnie cholernie ważna. A pomyślałaśco by było, jakbym umarła? Gdybym wcale się nie obudziła? Co byś wtedy zrobiłabez Toma?

-Oh,Melanie Tom nie jest pępkiem świata.- Skwitowałam nie do końca rozumiejąc jejpodejście. Przecież mam jeszcze ojca, który naprawdę się spisał w tej całejsytuacji. On od początku był po mojej stronie i tak też zostało.

-Jestcałym twoim światem, wielka mi różnica.- Mruknęła z przekonaniem. Nie mogłamjuż jej temu zaprzeczyć więc tylko przewróciłam oczyma.- Ale skoro już poszłaśpo rozum do głowy i wszystko wraca do normy, chyba możemy nie niszczyć naszychrelacji?

-Możemy.Pewnie nie usłyszę od ciebie przepraszam, ale w porządku. Nie zamierzam chowaćurazy… w końcu nie mam innej siostry.- Powiedziałam odpuszczając jej.- Tylko następnymrazem pomyśl trochę zanim zaczniesz na mnie najeżdżać.- Dodałam z przestrogą.

-Byłamna lekach, powinnaś tym sobie to tłumaczyć.

-Jasne,zawsze coś znajdziesz na swoją obronę.- Zaśmiałam się.

-Nopewnie. Kto, jak kto, ale ja zawsze jestem niewinna.  No, a teraz zaprowadź mnie może do moichsiostrzeńców.

-Zprzyjemnością pokażę ci moje cudeńka. Są wspaniali!- Oświadczyłam z radością,oczywiście nie mogłabym powiedzieć nic innego.

-Nopatrz, to dokładnie tak jak moje dzieciaki.- Zmarszczyła brwi udając wielcezdziwioną tym „zbiegiem okoliczności”. Może jeszcze niedługo dojdzie dosytuacji, kiedy będziemy się kłócić o to, czyje dzieci są cudowniejsze… jeszczetego by nam brakowało.

-CześćTom.- Melanie przywitała się z Gitarzystą, gdy weszłyśmy do sypialni.

-Cześć,dobrze cię widzieć. Świetnie wyglądasz.- Uśmiechnął się do niej przyjaźnie, coteż odwzajemniła zadowolona z komplementu.

-Dzięki.Nie łatwo było wrócić do formy. No dobra… to jak wy ich rozróżniacie?- Zwróciłasię w moim kierunku zauważając dwóch identycznych chłopców leżących na łóżku.

-Instynktownie.-Wyszczerzyłam się do niej.- No nie wiem, jak mam ci to wyjaśnić. Ja po prostuwiem, że to Thomas, a to Crispin.- Stwierdziłam wskazując na bliźniaków podczaswymieniania ich imion.- No i może jak się przyjrzysz to widać różnicę naprzykład w kolorze włosków.

-Eh…i w dodatku ubierasz ich tak samo.- Zauważyła.

-Bozawsze biorę podwójnie.- Wyjaśniłam ze śmiechem.  W sumie nie przyszło mi do głowy,  żeby kupować im różniące się ubranka. Ja tegonie potrzebuję po prostu, aby wiedzieć, który, to który. – Może się czegośnapijecie?- Zaproponowałam zmieniając temat. Musiałam się też trochę wykazaćgościnnością przecież.

-Jadziękuję, ale jak możesz podgrzej mleko naszym maluchom.- Odezwał się Billwciskając mi w dłonie dwie butelki.

-Niema sprawy. A Ty Mel, chcesz coś do picia?

-Nie,też dziękuję. W sumie niedługo będziemy się zbierać…

-Takszybko?

-Nowpadliśmy tylko pogadać, mamy jeszcze trochę pakowania w domu i w ogóle.-Westchnęła zapewne zmęczona już tą całą przeprowadzką. No i nie dziwię się, jamam nieco lżej bo zawsze mogę poprosić o pomoc w czymś tatę, a oni muszą radzićsobie we dwójkę.

-Norozumiem, to podgrzeję wam to mleko i zaraz wracam.- Rzuciłam na odchodnym iudałam się do kuchni nie chcąc, aby dzieci zaraz zrobiły nam koncert z powodu odczuwającegogłodu. Pewnie wtedy moje potomstwo by do nich dołączyło i zrobiłoby się dosyćciekawie… ale jednak takie atrakcje nie są nam potrzebne.

-Michałmówił, że będziemy mieć jakieś specjalnie zabezpieczone mieszkania…- Gdywróciłam z ciepłym mlekiem okazało się, że moja rodzina zeszła na temat naszegowyjazdu. Nie specjalnie mi się to podobało, bo doskonale wiem, jak Tom na toreaguje.

-Ta…niby są najlepsze.

-Proszęmleko.- Podałam siostrze butelki, a sama usiadłam na łóżku obok Thomasa.

-Niby?Masz jakieś wątpliwości?- Zainteresował się Bill zapewne nie znając całejsprawy.

-Tomowinie podoba się szef firmy, która nam to wszystko organizuje.- Wtrąciłam zironicznym uśmiechem.- Tylko dlatego, że jest zazdrosny nie wiadomo co, całaochrona i mieszkania są złe i bezsensu.- Dodałam wyrażając jednocześnie swojeniezadowolenie z jego postawy.

-Billpewnie też miałby wiele przeciwko, gdyby miał go chronić człowiek, który lecina Melanie.

-Tom,do cholery myślałam, że już sobie to wyjaśniliśmy.- Uniosłam się czując, żerośnie we mnie napięcie. No bo ileż można o tym gadać! Tym bardziej, że tencały Herry w ogóle mnie nie obchodzi. Liczy się dla mnie tylko bezpieczeństwonasze i dzieci.

-Oh,przestańcie się kłócić. Tom, przecież Carmen nie jest zainteresowana uczuciamijakiegoś ochroniarza, czy kim on tam jest.- Wokalista stanął po mojej stroniestarając się załagodzić sytuację.- Nie bądź dzieckiem. Jesteście małżeństwem,macie rodzinę, po co ci jeszcze jakaś głupia zazdrość o kogoś kto w ogóle niejest istotny? Jego zadaniem jest zapewnienie wam ochrony i nie musicie mieć z nimnic do czynienia.- Wyrecytował chcąc przemówić mu do rozumu. Sama miałamwątpliwości, czy to w ogóle jeszcze możliwe. Naprawdę nie chciałam, abybezpodstawna zazdrość była przyczyną konfliktu w naszym związku.

-Tonie takie proste, Bill.

-Aleco nie jest proste? Carmen cię kocha. Gdyby miała cię zdradzić, zrobiłaby tojuż dawno. Myślisz, że mało miała okazji? Tak długo nie byliście razem i byłaci wierna, a teraz jest z tobą i się jeszcze martwisz o coś takiego?

-Billprzecież mi chodzi o niego, a nie o nią.- Oburzył się.

-Najedno wychodzi. Uwierz, że wszystko zależy od Carmen, a nie jakiegośzakochanego w niej pajaca.

-Dobrzejuż Bill, wystarczy. To ich sprawy…- Melanie przerwała całą dyskusję zauważajączapewne, że robi się nieprzyjemnie. Na pewno żadne z nas nie chciałoby, abybliźniacy się jeszcze pokłócili przez coś takiego. I prawdą jest, że to naszesprawy. To miłe, że Bill chce nam pomóc… Ale chyba już wystarczy.

-No,ale on znowu coś spieprzy.

-Coznowu ja?

-Bill.Koniec. Idziemy do domu.- Rzekła stanowczo blondynka i zaczęła sadzać Sarę iColina w nosidełkach.- Zdzwonimy się jak coś będzie więcej wiadomo. No i uważajna siebie Carmen.- Zwróciła się do mnie i objęła mnie na pożegnanie.

-No…To do zobaczenia.- Mruknął Bill.

-Odprowadzęwas do samochodu.- Zadeklarował mój mąż po czym cała trójka wraz z dziećmi opuściłapomieszczenie pozostawiając mnie z pomrukującymi coś pod nosem bliźniakami.Westchnęłam cicho i położyłam się obok chłopców przytulając ich do siebie. Źlesię czułam ze świadomością, że Tom ciągle ma jakieś obawy co do Herrego. Totak, jakby mi nie ufał… a niby mi ufa. Bill przecież miał rację. Nic się niestanie, jeśli ja nie będę tego chciała… A ja kocham Toma ponad wszystko i nie mogłabymzniszczyć naszego małżeństwa. Na pewno nie po tym wszystkim. Teraz chcę, abybyło nam razem dobrze. Żebyśmy byli szczęśliwą rodziną i nie pozwolę nikomutego zniszczyć.

 

###


Wiem, że bardzo rzadko tu ostatnio bywam, ale coś nie mogę się w sobie zebrać. Jednak dziś mi się to udało i powstał dość długi odcinek :D To z okazji kolejnej rocznicy moi Drodzy ! Dokładnie 2 marca Trzy miesiące obchodziło swoje 4 urodziny i jestem z tego cholernie dumna.  

Prawdopodobnie do końca pozostało jedynie 19 odcinków także chyba nie przekroczę lat pięciu ;)

Mam pełno zaległości u Was, ale postaram się to jakoś nadrobić xd

pozdrawiam i mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu ze mną w ogóle jest ;p