wtorek, 19 czerwca 2012

186. '11 września.'

11września dlajednych kojarzy się z wielką tragedią, a dla innych z wielkim szczęściem. Onwspominał ten dzień, jako jeden z najpiękniejszych dni w swoim życiu. Towłaśnie wtedy poślubił najwspanialszą kobietę na świecie. Przyrzekł jej miłośćprzed Bogiem mimo wszystko i do końca życia. Teraz mieli być razem, gdzieś wciepłym miejscu i świętować swoją pierwszą rocznicę. Analizować rok swojegowspólnego, małżeńskiego życia, śmiać się i płakać ze szczęścia… Jednak losdrastycznie postanowił zmienić im plany. Gitarzysta nie mógł się z tympogodzić. Nie wierzył, że Carmen z nim nie ma. Że prawdopodobnie nie żyje… bowłaśnie o tym wszyscy mówią. A on wariuje nie mogąc przyjąć tego do wiadomości.

„Ja… Carmen bioręsobie ciebie… Toma, za męża… I ślubuję ci miłość… wierność iuczciwość…małżeńską…Oraz, że cię nie opuszczę, aż do śmierci... Tak mi dopomóżPanie Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci…”

Ciąglesłyszał w głowie jej drżący, ale przepełniony szczęściem i miłością głos.Pamiętał każde słowo… każdy jej gest, czy spojrzenie. Pamiętał jak śliczniewyglądała…

„Mężu… przyjmij tęobrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i DuchaŚwiętego…”

Słowa,które mówią sobie miliony osób… a jednak tak wiele znaczą. Mimowolnie spojrzałna swoją obrączkę, nie sądził, że kiedykolwiek ten pierścionek stanie się dlaniego tak ważny.

-Tom,może wyjdziesz z chłopcami na spacer?- Jego rozmyślenia zostały przerwany przezdziewczynę, która weszła do jego sypialni. Nie interesował się nią zbytnio.Wiedział tylko, że zajmowała się jego dziećmi, gdy Michał nie był w stanie i żemiała na imię Claudia. Pamiętał jeszcze tylko, że spędził z nią jeden wieczór wklubie, jednak nic więcej go nie interesowało. Ważne, że dzieci były z niąbezpieczne i potrafiła się dobrze nimi zająć.

-Niemam ochoty, Ty z nimi idź.- Mruknął kładąc się na łóżku.

-PrzyszłaAmelia… i dzwonił Gustav.- Westchnęła zrezygnowana.

-Amelia?Powiedz, że mnie nie ma…

-Jużpowiedziałam, że jesteś.- Stwierdziła.- Tom nie możesz się tak zamykać… Wszyscysię o ciebie martwią.

-Świetnie,a ja się martwię o swoją żonę!- Uniósł się nie zważając na to, czy jestnieprzyjemny. Ostatnio mało obchodziły go cudze uczucia.

-Mamjej powiedzieć, że nie chcesz się z nią widzieć?

-Takwłaśnie jej powiedz.- Potwierdził odwracając się na bok i przytulił się dopoduszki zamykając oczy. Claudia już dłużej z nim nie zamierzała dyskutować, poprostu wykonała jego polecenie i przekazała wiadomość Amelii, która jednak niechciała tego przyjąć do wiadomości. Nie zamierzała przejmować się tym, że Tomnie chce jej widzieć. Po prostu zignorowała słowa dziewczyny i weszła do pokojuToma zamykając za sobą drzwi.- Co znowu?- Mruknął nawet się nie odwracając.

-Przyszłamz tobą pogadać. I uprzedzam, że mnie nie spławisz. Udało ci się to z Andreasem,Gustavem, Georgiem, Michałem, nawet Billem, ale ze mną nie Tom.

-Amelia,ale ja nie mam ochoty na rozmowy. Nie możesz tego zrozumieć? Dziś jest rocznicamojego ślubu z Carmen i powinniśmy to świętować, a jej nie ma! Nie ma jej odtygodnia! Albo więcej, już nawet nie liczę ! Po prostu jej nie ma…

-Wiem,Tom.- Podeszła do niego siadając obok.- Ale wiesz kto jest? Są twoje dzieci.Jest Michał. Im też jest ciężko… Wszystkim jest ciężko! A Melanie nawet oniczym nie wie… nie tylko ty to przeżywasz. Musimy się trzymać wszyscy razem,rozumiesz?

-Tobezsensu.

-Niewiesz nawet, czy w śledztwie coś się ruszyło.

-Bowiem, że oni nic nie zdziałali!- Warknął poirytowany. Już dawno stracił wiarę wpolicję.

-Doszlido tego, że sprawcą jest dziewczyna. I to ta sama, która próbowała zamachnąćsię na życie Carmen za pierwszym razem.

-Noi co im to daje?

-To,że mają już jakieś poszlaki ze wcześniejszego śledztwa. Tom, wszystko idzie doprzodu… już niedługo ją znajdą.

-Bzdura.A jeśli nawet… Przecież ona już nie żyje, Amelia… Ta dziewczyna od początkuchciała ją zabić, myślicie że ja o tym nie wiem? Ja to wszystko wiem ! Wy tylkopróbujecie mnie pocieszać swoim „wszystko będzie dobrze, Tom”, „Carmen sięznajdzie”. Ale ona już nie żyje… nie żyje… kurwa nie żyje!- Wyrzucił z siebienie czując nawet, jak łzy pociekły mu po policzkach. Brunetka zamilkła niebędąc w stanie wydobyć z siebie głosu. Zdawała sobie sprawę, że jest dużeprawdopodobieństwo, iż to co mówił było prawdą. Najboleśniejszą prawdą.- Jużnie mam siły… nie mam siły wierzyć, że ona wróci żywa… Już pewnie nie żyła wten sam dzień kiedy zniknęła… Nikt nie wierzy, że ona żyje Amelia… nikt…

-Alemoże udało jej się uciec…- Szepnęła również czując pod powiekami łzy.- Onazawsze była silna i sprytna… Tom… ona na pewno uciekła.

 

#

 

Starszakobieta wyrwała z dłoni męża gazetę, którą następnie porwała na strzępy iwyrzuciła do kosza przenosząc swój rozzłoszczony wzrok na mężczyznę.

-Coty robisz? Przecież dobrze wiesz, że nie wolno nam przynosić takich rzeczy dodomu! Wiesz, co by było, jakby Melanie się o tym dowiedziała?- Wbiła w niegoswoje surowe spojrzenie. Doskonale pamiętała słowa swojego wnuka i zamierzałatakże dotrzymać obietnicy, jaką mu złożyła. Sama uważała, że w tej sytuacjijest to odpowiednie rozwiązanie.

-Oh,wiem. Ale myślałem, że może jest coś nowego… my nic nie wiemy!

-Jeślibędzie coś nowego, Bill albo Tom nas poinformuje.- Odparła nieco sięuspokajając.

-Alewiesz… nie powinnyśmy oszukiwać tej biednej dziewczyny…

-Wiemprzecież, wiem! Ale jeśli jej powiemy ona źle to zniesie, może stracić dziecko.Nie wolno nam do tego dopuścić…

-Dzieńdobry.- Rozmowę małżeństwa przerwała blondynka wchodząc do kuchni z małymColinem na rękach. Na szczęście dziadków nie słyszała ich nieco głośnejdyskusji.

-Witaj,już wstaliście? Zrobię śniadanie.- Babcia Billa od razu zagadnęła dziewczynę rozmową,aby tylko nic nie wyczuła.

-Nietrzeba, poradzimy sobie.- Uśmiechnęła się z wdzięcznością.

-Ależnie ma mowy. Jesteś naszym gościem! Poza tym ja zawsze robię śniadanie dlawszystkich.- Stwierdziła starsza pani po czym od razu zabrała się za przygotowywanieposiłku. Melanie więc nie zamierzała się sprzeczać. Uśmiechnęła się jedynie ipodgrzała mleko dla synka.- A Bill już wstał?

-Tak,przebiera Sarę, zaraz zejdą.

-Toja pójdę do sąsiada, miał do mnie sprawę.- Pan Kaulitz wstał ze swojego miejscai opuścił pomieszczenie nie czując się zbyt dobrze będąc nieszczerym wobecMelanie. Był przekonany, że prawda i tak wyjdzie na jaw…

-Aty jak się u nas czujesz?- Kobieta zwróciła się do blondynki posyłając jejciepły uśmiech, który też Melanie odwzajemniła. Było jej bardzo miło, żezostała tak dobrze przyjęta przez dziadków Billa. Bała się, że może będą mielipodobne zdanie, jak jego matka.

-Bardzodobrze. Bill miał rację, że ten wyjazd nam dobrze zrobi, czuję się wypoczętajak nigdy! A przy małych dzieciach  todosyć trudne do osiągnięcia.- Odrzekła z entuzjazmem.

-Cieszęsię. Teraz to dla ciebie bardzo ważne. To w ogóle niesamowite, że Billy ma tyledzieci! Chyba nie spodziewaliśmy się, że doczekamy się tak szybko prawnuków, oile w ogóle.

-Oczym plotkujecie?- Bill przerwał rozmowę zjawiając się w kuchni razem z córką.

-Aty musisz o wszystkim wiedzieć? Siadajcie, zaraz podaję śniadanie.- Kobietawskazała im miejsce przy stole, a sama powróciła do swoich poprzednichczynności. Zagadując się z Mel zapomniała zupełnie o tym, że przygotowywałaśniadanie.

-Dobrze,a pomóc ci może?- Zapytał z uprzejmości i naturalnie spotkał się z odmową, takwięc usiadł na krześle sadzając sobie małą Sarę na kolanach, podobnie uczyniłaMelanie podając synowi butelkę z mlekiem.

 

#

 

Żółtypłomień palącego się znicza na grobie odbijał się w jego ciemnych okularachpodczas, gdy z uwagą mu się przyglądał. Uznał, że warto by odwiedzić cmentarz.Dawno tu nie był, a w głębi duszy chyba wierzył, że może zmarli w jakiś sposóbmu pomogą. Może zaczął wierzyć w moce nadprzyrodzone? W coś musiał… Przecieżnie mógł pozwolić, aby opuściła go nadzieja. Wszystko przecież może w nimumrzeć, tylko nie nadzieja. Co by wtedy począł? I tak już jego życie powolitraci swój sens. Choć ma dla kogo żyć… Choć wręcz jego obowiązkiem jest żyćnormalnie i wychowywać swoje dzieci… On nie potrafi. Odciął się od nich… Obydwojeprzypominają mu o Carmen każdego dnia, jak nic innego. Tak bardzo ich kochała…Byli dla niej wszystkim. A ona była wszystkim dla nich. A teraz? Jak ma byćteraz, bez niej?

-Nieobrazisz się? Wiem, że tego nie cierpisz…- Odezwał się nagle lekkozachrypniętym głosem wyciągając z kieszeni małą, przeźroczystą torebeczkęwypełnioną białym proszkiem. Nie wiedział po co mu to, ale… Ostatnio zacząłzauważać, że gdy się czymś odurzy jest mu lżej. I być może to tylko złudzenie…A raczej na pewno. Podłe, bezwzględne złudzenie niszczące go od środka… Jednaksą chwile kiedy tak bardzo pragnie się przestać myśleć. Kiedy chce się byćprzez moment szczęśliwym…- Ale zrozum mnie… Rozumiesz? Ty zawsze mnierozumiałaś. Nie wiem… Jak to się stało, że ci wybaczyłem? Miałaś coś w sobie…stałaś się moją przyjaciółką. Nigdy nie miałem takiej przyjaciółki wiesz? Możepoza Carmen… Carmen też nią była, od początku… bo przyjaźń chyba jest podstawąmiłości, co? Szkoda, że ciebie już nie ma… Teraz bardzo cię potrzebuję… Przykromi, że zginęłaś z tak idiotycznego powodu… To tak cholernie beznadziejne, Emi.Czuję się winien… za wszystko. Przepraszam…- Po jego policzkach spłynęło kilkakropel, słonych łez, które zaraz starł następnie otwierając opakowanie znarkotykiem. Gdy tylko to zrobił poczuł, że robi się znacznie chłodniej, awiatr zdecydowanie przybiera na sile. Kilka drobinek proszku wyleciało mu zfoliowej torebki.- Bo pomyślę, że tu jesteś… Nie pozwól żebym oszalał.- Mruknąłuśmiechając się pod nosem. I w tej samej chwili poczuł wibracje swojegotelefonu. Niechętnie położył narkotyki na pomniku i sięgnął po telefonodbierając połączenie.

-Noco jest? Jestem na cmentarzu, moglibyście dać mi chwilę spokoju. Naprawdę nicsobie nie zrobię.- Zaczął nieco nieprzyjemnie.

-Tom,policja… To znaczy… Oni coś znaleźli.- Usłyszał po drugiej stronie drżący głosmenadżera, a on poczuł jak serce przyspiesza bicia.

-Coś…?

-Przyjedźdo domu, to nie jest rozmowa na telefon…

-ZnaleźliCarmen? Znaleźli ją?

-Tomproszę cię, przyjedź do domu.

-Powiedzmi! Michał! Ja muszę wiedzieć… ona żyje? Powiedz…

-Niewiem Tom, trzeba zidentyfikować ciało. Jeszcze tam nie byłem…- Słysząc te słowaGitarzysta zamarł. Telefon sam wysunął mu się z dłoni spadając na ziemię. Miałwrażenie jakby ziemia osuwała mu się spod nóg. Jakby świat zaczął kręcić siędookoła… Nie chciał tego usłyszeć. Teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo chciałnie wiedzieć. Nie mieć świadomości, że ona nie żyje… Wolał żyć złudną nadzieją,ale chociaż nie mieć przeklętej pewności…

 

###

 

 Prawdopodobnie wróciłam :] Może w końcu doprowadzę to do końca :D