piątek, 28 października 2011

171.'Koniec gry, mamy dość, wypadamy w aut.'

W poprzednim odcinku:

[…]-Myślę, że potrzebny jest dobry psychiatra. To ciężki przypadek depresji, przyznam szczerze, że sam się z czymś takim spotykam po raz pierwszy. Pańska córka prawdopodobnie myśli nawet o samobójstwie… To wszystko nie jest dobre, dla ciąży. I obawiam się, że po porodzie może być jeszcze gorzej jeśli w ciągu miesiąca nic się nie zmieni. W takiej sytuacji grozi jej nawet utrata prawa do wychowania dzieci… byłaby ona zagrożeniem nie tylko dla siebie samej, ale także i ich.- Wyjaśnił starszy mężczyzna przyprawiając jednocześnie słuchającego go menadżera o wyższe ciśnienie. Bill stojący obok także nie odebrał tego najlepiej. Nie dość, że jego ukochana leży nieprzytomna, to jeszcze jej siostra, jak się okazuje jest ciężko chora.

-Jakie są szanse, że wyjdzie z tego przed porodem?

-Trudno powiedzieć. Ciąża tak naprawdę może to utrudnić… w dodatku sytuacja życiowa w jakiej znajduje się pacjentka nie jest najlepsza. Myślę, że pańska córka powinna odciąć się od problemów i porządnie wypocząć. Osobiście mogę zaproponować wyjazd na pewien czas i oczywiście konsultację z psychiatrą. Musi pan znaleźć dla niej lekarza, który zajmie się jej chorobą.[…]

###

 

 

Dwa miesiące później…

 

Oczy otwieram smutne,  umiera świat...*

 

Uniosłam powieki słysząc docierające zza drzwi czyjeś głosy. Z pewnością jeden należał do mojego ojca jednak drugiego nie byłam w stanie rozpoznać. Nie wiedziałam, że tata spodziewa się jakichś gości. Osobiście prosiłam go, aby raczej tego unikał ze względu na mnie, a przede wszystkim dzieci. Nie lubiłam przebywać w towarzystwie i w ciągu ostatnich tygodni udawało mi się tego unikać. Na szczęście Michał mi tego nie utrudniał, rozumiał mnie. Był chyba jedyną osobą, która mnie rozumie. Poza moim lekarzem, który zdecydowanie mi pomógł. Choć czuję się znacznie lepiej nadal potrzebuję jego wsparcia. Chyba trochę zdziczałam, albo nawet więcej niż trochę. Ale podobno to nie jest takie dziwne… zresztą, szczerze mówiąc, nie bardzo się tym przejmuję. Teraz liczą się dla mnie bliźniaki i właściwie nie widzę poza nimi świata. Są powodem dla, którego żyję.

Wstałam powoli z łóżka chcąc sprawdzić z kim rozmawia tata, gdyż ta rozmowa wydawała mi się być coraz głośniejsza. Miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Zmierzając w kierunku drzwi zerknęłam jeszcze do łóżeczek, aby przekonać się, czy dzieci nadal śpią. Tak też było. Ich słodkie buźki były pogrążone w spokojnym śnie. Poprawiłam im instynktownie kocyki po czym podeszłam do drzwi otwierając je lekko. Kiedyś zapewne po prostu wyszłabym z pokoju, jednak wiele się zmieniło. Bałam się. Niemalże wszystkiego. Każdy kolejny krok prowadzący do przodu był tym najtrudniejszym i najbardziej przerażającym. Bałam się też ludzi. Ich spojrzeń, słów… chęci pomocy. Chciałam być sama… i tak nie do końca to było możliwe. Zwyczajnie zamknęłam się w sobie. Nawet nie wiem kiedy to się stało, w każdym razie od kilku tygodni wszyscy starają się mnie otworzyć. Niestety nie jest to takie proste, bo przecież nie ma do tego specjalnego klucza, który wystarczy przekręcić… to o wiele trudniejsze.

-Nie Michał, tak się nie robi!- Drgnęłam słysząc męski, lekko zachrypnięty głos, który wyraźnie przywoływał wiele wspomnień.- Za każdym razem, gdy próbuję się z nią zobaczyć mówisz to samo. To jest moja żona do cholery.

…bo umiera świat na brak miłości.*

 

-Nie możesz tak po prostu teraz się pojawić w jej życiu!

-Ale to nie ja znikałem z jej życia, tylko ona z mojego! Zostawiła mnie tak po prostu! I jakim prawem? Nie widziałem nawet swoich dzieci!

-Nawet nie wiesz, jak trudno było przywrócić ją choć trochę do normalnego życia. Nie możesz teraz się z nią zobaczyć, jest jeszcze za wcześnie. Skrzywdziłeś ją, Tom.

-Nic nie zrobiłem!- Czułam, jak moje serce coraz mocniej bije. W tej chwili wszystko do mnie wracało. Cała przeszłość, wspomnienia. A jego głos odbijał się w mojej głowie. Miałam mieszane uczucia i nie wiedziałam, co robić. Z jednej strony chciałam uciec, schować się gdzieś, zniknąć… a z drugiej wyjść i się pokazać. Tylko, co wtedy? Mogę okazać swoją słabość, albo siłę, której właściwie nie mam… ale mogę udawać, że ją mam. Albo mogę naprawdę ją mieć. Mogę okazać się silna i niezależna taka, jak właśnie powinnam być zawsze. Powinnam stanąć z nim twarzą w twarz… i raz na zawsze zakończyć te szopkę.

-Oszukałeś ją. I właśnie ten moment sprawił, że całkowicie się załamała. Bardzo wiele przeszła w ciągu tych czterech miesięcy… myśleliśmy nawet, że z tego nie wyjdzie. Ona nawet nie chciała swoich dzieci, Tom.- Oparłam się plecami o ścianę zaciskając mocno powieki. Słowa ojca bardzo mnie dotknęły. Bo prawda boli.- Jeszcze jest za wcześnie, żebyś się z nią widział. Ona nawet tego nie chce… nie chce widzieć nikogo.

-Nie.  Nie będę dłużej czekał. Mam prawo widzieć własną żonę, a co dopiero własne dzieci! Nie masz prawa mi tego odbierać. I nie możesz trzymać ich w zamknięciu, przecież to chore! Najpierw ją gdzieś wywiozłeś i nawet nie mogłem wiedzieć dokąd, a teraz, gdy jest na miejscu nie dopuszczasz mnie do niej! Przecież to nienormalne.- Wyrecytował w pośpiechu. Trudno było wyczuć z jego głosu, co tak naprawdę czuje. Można by powiedzieć, że on także ma mieszane uczucia. Ale właściwie… od kiedy obchodzi mnie, co on czuje? On zapewne nie myślał o moich uczuciach, gdy nawiązywał kontakt z Emi. Nie mam nawet pewności, co się działo, gdy mnie nie było.

-Rozumiem cię, ale to dla jej dobra…

-Świetnie. W takim razie ukrywaj sobie ją, ale oddaj mi dzieci.- Zamarłam słysząc jego stanowczy i rozzłoszczony głos. Ogarnął mnie paniczny strach przed stratą. Nie wyobrażałam sobie, że mógłby odebrać mi dzieci. One teraz były dla mnie wszystkim.

-Tom…- Zaczęłam lekko drżeć z paniki. Nie wiedziałam, co robić. Jednak nie mogłam tak bezczynnie stać… nie pozwolę, aby zabrał bliźniaków. Oni muszą zostać ze mną. Odetchnęłam głęboko kilka razy chcąc się uspokoić, co odrobinę mi pomogło po czym niepewnie położyłam dłoń na klamce. Przeprowadzałam teraz walkę z samą sobą. Bardzo chciałam ją tym razem wygrać, co było niesamowicie trudne. Strach mnie paraliżował. Bałam się stanąć z nim oko w oko. Znowu go zobaczyć, poczuć, usłyszeć… przecież ja nadal go kocham.

 

Nasza łódź wpływa na coraz szybszy nurt…*

 

-Nie będę z tobą dłużej dyskutował, bo to bezsensu. Chcę moich dzieci, teraz. Nie zmuszaj mnie, żebym mieszał w to policje, czy nawet sąd.

-Posłuchaj, Carmen…

-Alyson…- Szepnęłam stając w wejściu do salonu. Nawet nie wiem, w której chwili się tam znalazłam. To był zdecydowany impuls. Pierwszy tak poważny krok od bardzo dawna. Nie umiałam na nich patrzeć, gdy czułam na sobie ich spojrzenia. To ich wzrok sprawiał, że czułam się niepewnie i miałam ochotę zniknąć. Jednak jakimś cudem nie wycofałam się. Dalej stałam twardo na ziemi i wpatrywałam się w podłogę oddychając powoli i głęboko.

-Nie powinnaś wychodzić…- Michał odezwał się po chwili chyba równie zszokowany, co ja. Tom jednak milczał. Nie dziwię się, że zamarł. Chyba wszyscy jesteśmy w poważnym szoku.

-Wszystko w porządku.- Uniosłam głowę spoglądając ojcu w oczy, co było kolejnym krokiem. Nie patrzyłam nikomu w oczy od… nawet nie pamiętam kiedy. Ja w ogóle starałam się nie patrzeć na nikogo. Wiele razy marzyłam, aby być zwyczajnie ślepą, co było po prostu chore. Ale ja byłam chora…- Możesz… nas zostawić.- Z każdą kolejną chwilą było coraz lepiej. Słowa właściwie same nasuwały mi się na język. Co bardzo mi ułatwiało tę sytuację, bo wiedziałam, jak postępować.

-Jesteś pewna? Lekarz mówił…

-Że jestem zdrowa.- Przerwałam mu nieco pewniejszym tonem.- Poradzę sobie. – Zapewniłam go choć w głębi miałam wątpliwości. Jednak chciałam tego. Wiedziałam, że czeka mnie to wcześniej czy później. A Tom mimo wszystko ma prawo cokolwiek wiedzieć.

-W takim razie… będę w kuchni, jakby co.- Skwitował niepewnie po czym wyszedł pozostawiając nas samych w głuchej ciszy. Staliśmy prawie, że naprzeciw siebie. Tom nie spuszczał ze mnie wzroku, co wyraźnie odczuwałam. Ja natomiast stałam w bezruchu z ułożonymi rękami pod piersiami. Bałam się unieść wzrok. Chyba nie jestem jeszcze na to gotowa…

-Zmieniłaś się…- Przerwał ciszę jako pierwszy.- Nie wiem, czy bym cię rozpoznał, gdybym cię gdzieś spotkał…

-Obcięłam tylko włosy i zmieniłam kolor… to nic takiego…- Wzruszyłam ramionami zdając sobie sprawę, jak idiotycznie rozpoczęła się ta rozmowa.

-A jednak wiele zmienia. Poza tym… i bez tego wiele się zmieniło.

-Nie musisz mi tego mówić.- Skwitowałam znacznie pewniej, co właściwie wyszło samo z siebie. Zamrugałam powiekami uświadamiając sobie nagle, że na niego patrzę. Lustrowałam go uważnie nie potrafiąc przestać i również dostrzegłam pewne zmiany w jego wyglądzie. Wydawał się o wiele bardziej męski niż dawniej. Pewnie to przez jego zarost… i odrobinę większą budowę ciała. Nawet jego oczy się zmieniły… nie błyszczały już. Były puste. Zabolało mnie, gdy napotkałam jego spojrzenie. Czułam, że coś straciłam. Obydwoje straciliśmy.- Ale… chyba nie o tym mamy rozmawiać.- Ocknęłam się w końcu i wyprostowałam się. Chyba wzięłam się w garść pomimo tego mętliku jaki miałam w głowie.

-Tak, nie o tym. Tylko nie wiem od czego właściwie zacząć.- Stwierdził robiąc w moją stronę kilka kroków i zmniejszając jednocześnie między nami odległość. Przestraszył mnie tym. Automatycznie cofnęłam się do tyłu.- Carmen…

-Alyson.- Mruknęłam pośpiesznie. Niezwykle drażniło mnie moje imię. Nie mogłam go wręcz słuchać. Chciałam się go zwyczajnie wyprzeć… a wraz z nim tak, jakby wszelkich przykrości ze swojego życia. Czułam, że jak pozbędę się tego imienia, wszystko się zmieni na lepsze. Że wszystko się ułoży, a stare problemy znikną razem z nim.

-Zawsze, gdy chcesz uciec zmieniasz imię.

-Tym razem nie uciekam. Po prostu nie ma już Carmen.- Rzekłam dobitnie.- Nie traćmy dłużej czasu. Nie ma właściwie o czym mówić… Ustalmy po prostu kiedy będziesz widywał się z dziećmi.

-Jak to?- Spojrzał na mnie zaskoczony.- Myślałem… Przecież jesteśmy małżeństwem… kocham cię cały czas, mamy nadal żyć osobno?- Wyciągnął w moją stronę rękę chcąc złapać moją dłoń, lecz nie pozwoliłam mu na to.

-Nie dotykaj.- Powiedziałam dosyć delikatnie i wyminęłam go stając po drugiej stronie.- Nie wrócę do ciebie, nie potrafię. Nie wiem, czy kiedykolwiek byłabym w stanie ci zaufać.


Już tylko Ty masz taką moc… obudź mnie proszę, ratuj to.*

 

-Ale… przecież ja nie zrobiłem nic złego…

-Oszukałeś mnie! Proszę nie każ przeżywać mi tego na nowo.- Odwróciłam się nie chcąc na niego patrzeć.- Dojdźmy do porozumienia w sprawie chłopców… a reszta jest nieistotna.

-Ale ja cię kocham i tęsknię za tobą! Nie chcę bez ciebie żyć, nie rozumiesz? Odchodziłem od zmysłów, gdy cię nie było!

-A ty nie rozumiesz, że mnie zraniłeś i że nie umiem z tobą po tym być? Za dużo się zmieniło. Nie wrócę do ciebie ot tak, o ile w ogóle kiedykolwiek to zrobię.

-Przyrzekałaś mi, że nigdy mnie nie opuścisz…

-Ty mi przyrzekłeś to samo i gdzie do cholery byłeś, gdy ziemia osuwała mi się spod nóg?! Chcesz się teraz powoływać na przysięgę?! Proszę bardzo! Ale gwarantuję, że pogrążysz siebie samego.- Wysyczałam czując narastającą we mnie złość. Nie miał prawa wytykać mi dnia naszego ślubu. Sam złamał to przyrzeczenie, jako pierwszy.

 

Twój blask, mój gniew. Twój strach, mój śpiew. *

 

-To nie tak…

-Nie mam zamiaru dłużej tego ciągnąć.- Nie pozwoliłam mu dokończyć. Nie miałam już ochoty dłużej prowadzić tej rozmowy, zaczynało mnie to przerastać. A to była ostatnia rzecz, do której mogłam dopuścić.- Możesz się z nimi widywać od jutra, kiedy chcesz o ile wcześniej mnie o tym uprzedzisz. – Dodałam jednocześnie zakańczając całą rozmowę i nie zwlekając udałam się do swojej sypialni, jak najszybciej zamykając za sobą drzwi. Dopiero teraz poczułam wszystkie emocje, jakie skumulowały się we mnie podczas tej rozmowy. Cała drżałam, a po moich policzkach zaczęły toczyć się łzy. Nie mogę znowu upaść… nie mogę zostawić dzieci. Wiedziałam, że będzie ciężko. Wszyscy mnie o tym uprzedzali… i mieli rację. Ale ja muszę to wszystko po prostu ogarnąć i sobie ułożyć po swojemu.

I tak sądziłam, że pierwsze spotkanie z Tomem będzie trudniejsze… jednak poradziłam sobie. Tym razem to ja rozdaję karty i tak musi pozostać. Wyzbyłam się swojego uzależnienia od niego. Umiem już bez niego funkcjonować… jeszcze tylko… muszę się nauczyć być bez niego szczęśliwą… tylko tyle…i zapomnieć, że go kocham. Wiem, że nie tak miało być. Ale najwyraźniej nic lepszego nie było nam pisane…

 

Koniec gry, mamy dość,  wypadamy w aut.

Przecież tak toczy się los miliardów par…*

 

###


*Sylwia Grzeszczak- Sen o przyszłości


A w następnym odcinku:

[…]-Chcą ją odłączyć.- Wypalił nagle, co od dłuższego czasu nie chciało mu przejść przez gardło.

-Co to znaczy?

-To znaczy, że chcą ją kurwa zabić.- Odpowiedział przez zaciśnięte zęby powodując, iż starszy Kaulitz zamarł.[…]

 

-Są cudowni. Szkoda, że nie mają normalnego domu…

-Tom… przestań proszę. Jeśli myślisz, że gdy wzbudzisz we mnie poczucie winy to do ciebie wrócę, jesteś w błędzie… Pogarszasz tylko sytuację. A ja wiem, co jest dobre dla moich dzieci i naprawdę jest im tu dobrze.

-Nie mówię, że nie jest. Ale dobrze wiesz, że ich życie miało wyglądać inaczej. To nie sprawiedliwe, że nie ma mnie przy nich kiedy powinienem być.

-Nie sprawiedliwe też było, gdy ciebie nie było przy mnie. […]


Lubię ten odcinek :D


 

piątek, 21 października 2011

170.'Zostaw mnie...'

Jasne światło drażniło moje źrenice i miałam wrażenie, że znajduję się w jakimś pozaziemskim miejscu. Ta jasność wydawała mi się nie być w ogóle naturalna. Znałam ten zapach i biały kolor, jaki mnie otaczał niestety, aż za dobrze. Nie podoba mi się, że tutaj trafiłam. Jednak nie miałam też siły, aby być gdziekolwiek indziej. Więc… jest mi wszystko jedno. Mogliby tylko zgasić to światło… irytuje mnie nawet, gdy zaciskam powieki.

-Carmen, co się stało?!- Nieprzyjemny ból przeszył moją głowę, gdy do pomieszczenia nagle wpadł Bill od razu na mnie naskakując. Zignorowałam to jednak. Nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowy z kimkolwiek i o czymkolwiek.- Lekarz powiedział, że byłaś strasznie zdenerwowana i nie mogli cię w ogóle uspokoić… Carmen?

-Zostaw mnie Bill.- Mruknęłam odwracając od niego głowę.

-Powiedz mi co się dzieje… Carmen…

-Zostaw mnie w spokoju. Wszyscy mnie zostawcie.- Powiedziałam dobitnie i nieco oschle chcąc się go jak najszybciej pozbyć.

-Ale dlaczego?

-Bo tak mówię do cholery!- Warknęłam poruszając się gwałtownie, aż odskoczył do tyłu spoglądając na mnie przestraszony.

-W porządku, nie denerwuj się. Przyjdę jutro… jak odpoczniesz…- Wycofał się nie chcąc dłużej wyprowadzać mnie z równowagi.- A… Tom wie, że tu jesteś?

-Nie i lepiej, żeby się nie dowiedział.- Wbiłam w niego swoje mordercze spojrzenie dając do zrozumienia, że ma milczeć. Nie chciałam widzieć nikogo, a co dopiero Toma. Jeśli chcą, abym w ogóle żyła, to niech lepiej nie pogarszają sytuacji.- Idź już i najlepiej nie przychodź. Niech nikt nie przychodzi.- Rzuciłam obojętnie i ponownie odwróciłam się na bok zamykając oczy. Chłopak już się nie odezwał, tylko po prostu wyszedł pozostawiając mnie samą tak, jak chciałam. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi ogarnęła mnie przerażająca panika spowodowana głuchą ciszą. Zacisnęłam mocno dłonie na pościeli czując pod powiekami łzy, które po chwili zaczęły spływać po moich bladych policzkach. Schowałam twarz w poduszce i w tej samej chwili przyszło mi do głowy, żeby przestać oddychać… czy wtedy nie byłoby o wiele łatwiej? I nie jest to wcale trudne do wykonania…

 

#

 

-Myślę, że potrzebny jest dobry psychiatra. To ciężki przypadek depresji, przyznam szczerze, że sam się z czymś takim spotykam po raz pierwszy. Pańska córka prawdopodobnie myśli nawet o samobójstwie… To wszystko nie jest dobre, dla ciąży. I obawiam się, że po porodzie może być jeszcze gorzej jeśli w ciągu miesiąca nic się nie zmieni. W takiej sytuacji grozi jej nawet utrata prawa do wychowania dzieci… byłaby ona zagrożeniem nie tylko dla siebie samej, ale także i ich.- Wyjaśnił starszy mężczyzna przyprawiając jednocześnie słuchającego go menadżera o wyższe ciśnienie. Bill stojący obok także nie odebrał tego najlepiej. Nie dość, że jego ukochana leży nieprzytomna, to jeszcze jej siostra, jak się okazuje jest ciężko chora.

-Jakie są szanse, że wyjdzie z tego przed porodem?

-Trudno powiedzieć. Ciąża tak naprawdę może to utrudnić… w dodatku sytuacja życiowa w jakiej znajduje się pacjentka nie jest najlepsza. Myślę, że pańska córka powinna odciąć się od problemów i porządnie wypocząć. Osobiście mogę zaproponować wyjazd na pewien czas i oczywiście konsultację z psychiatrą. Musi pan znaleźć dla niej lekarza, który zajmie się jej chorobą.

-Rozumiem. A kiedy mogę ją stąd zabrać?

-Gdy tylko stwierdzimy, że ciąża jest bezpieczna. Powoli wszystko zaczyna się stabilizować, więc myślę, że za jakieś dwa dni będzie można ją wypisać.

-Świetnie. Dziękuję bardzo, zajmę się wszystkim.- Michał z wdzięcznością uścisnął dłoń lekarza, który posyłając im lekko pocieszający uśmiech po chwili udał się do swoich pacjentów.- Mam wrażenie, że świat powoli staje na głowie.- Mruknął bardziej do siebie niż do swojego towarzysza, na co ten jedynie westchnął z bezradnością.- Byłem przekonany, że wszystko da się naprawić… że wystarczy, aby Carmen wyjaśniła sobie wszystko z twoim bratem, a tymczasem… wszystko potoczyło się na odwrót. I gdybym tylko miał czas udusiłbym tego kretyna własnymi rękoma!- Zastrzegł z poważną miną. Jeszcze nigdy nie był tak wściekły na Toma, lecz nie mógł w tej chwili nic z tym zrobić. Najważniejsza była dla niego córka i jej zdrowie, to jedyne na czym mu zależy i co musi naprawić. Zrobi wszystko, aby jej życie powróciło do normy i przede wszystkim, żeby była szczęśliwa.

-Właściwie… wszyscy chyba zaniedbaliśmy zarówno Carmen, jak i Toma.- Stwierdził niepewnie Wokalista.- Za dużo się dzieje…

-Owszem. Jednak uważam, że choćby walił się świat, twój brat powinien twardo stać u boku mojej córki. Chyba z jakiegoś powodu się z nią ożenił, a małżeństwo to zobowiązanie na całe życie. Nie minął nawet rok…

-To przecież chwilowe. Carmen wyzdrowieje, Tom też weźmie się w garść i wrócą do siebie. Będą rodzicami już niedługo… muszą wszystko poskładać.

-Obawiam się, że to nie będzie takie proste. Pierwszy raz w życiu widziałem swoją córkę w takim stanie… nie wiem, czy będzie potrafiła mu wybaczyć.

-Wiem, że to twoje dziecko… ale znam zarówno Carmen, jak i Toma. I nie widziałem jeszcze bardziej kochających się ludzi. Oni nie potrafią bez siebie żyć…

-Jesteś pewien? Bo tak się składa, że przez ostatnie miesiące żyją. Osobno.- Przypomniał z dość wymownym wyrazem twarzy. Nie dało się ukryć, że coś chyba uległo zmianie w tym idealnym małżeństwie.

-Chyba nie myślisz, że się rozstaną na zawsze?

-Bill, ja nic nie myślę. Dla mnie najważniejsze jest szczęście Carmen i jeśli będzie je miała bez twojego brata, będę ją w tym wspierał. Nie chcę nikogo oceniać, ale Tom zawiódł także mnie. Uprzedzałem go, dochowałem tajemnicy, a on wszystko schrzanił.- Wyrecytował sam jeszcze nie mogąc do końca uwierzyć w ostatnie wydarzenia. Naprawdę nie spodziewał się, że Gitarzysta może okazać się być tak głupi. Jednak pozory mylą.

-Sam tego nie rozumiem… sądziłem, że Emi zniknęła z ich życia na dobre. A już na pewno, że Tom ją nienawidzi z całego serca. Jestem w szoku.

-No właśnie. Dobrze by było, jakbyś znalazł dla niego trochę czasu.- Poradził klepiąc go przyjaźnie po ramieniu.- Będę się już zbierał, znajdę jakiegoś specjalistę i wspólnie z  nim ustalę, gdzie wyjedziemy z Carmen. Jeśli możesz zajrzyj do niej rano… wiem, że ona nie chce nikogo widzieć, ale spróbuj. Chociaż tak ukradkiem, żeby cię nie widziała.- Poprosił, na co Bill skinął twierdząco głową zgadzając się z nim. Zapewne zrobiłby to nawet bez prośby menadżera. Jemu również zależało na Carmen. Nadal była nie tylko jego bratową, ale i przyjaciółką. A także kobietą, którą kiedyś kochał.- To trzymaj się. Pozdrów, Melanie.

-Ty też, dzięki.- Uśmiechnął się nikle na wspomnienie o swojej ukochanej. Właściwie Michał był drugą osobą, która wydawała się wierzyć, że siostra Carmen niedługo się wybudzi.  To trudna sztuka, której, jak się okazuje sprostało niewielu.

 

#

 

Niestety nie udało mi się uniknąć konfrontacji z personelem szpitala i swoim ojcem. Jedynie Bill sobie odpuścił, bo nie widziałam go już odkąd kazałam mu zostawić mnie w spokoju. Właściwie niewiele się zmieniło od tego czasu. W dalszym ciągu mam ochotę przestać oddychać. Ale w organizmie człowieka nie ma takiego magicznego przycisku, którym można by wyłączyć funkcję życiową. Żebym chociaż nie musiała dłużej myśleć. Mam już dosyć tego wszystkiego, co przelatuje mi przez głowę. Pragnę spać. Chciałabym robić to bez przerwy, aby tylko nie myśleć.

-Carmen, słuchasz mnie?

-Nie.- Zaprzeczyłam, co było zgodne z prawdą, a mój ojciec westchnął ciężko. Zachciało mu się rodzicielstwa, więc niech teraz sobie radzi z niesforną córeczką.

-Skarbie proszę cię… to bardzo ważne. Musisz się leczyć…

-Chcesz mnie zamknąć w zakładzie psychiatrycznym? Nagle stwierdziliście, że jestem psychicznie chora?- Wbiłam w niego swoje kpiące spojrzenie.

-To nie tak. Carmen, masz depresję. Wiele ludzi przez to przechodzi… ale trzeba to odpowiednio leczyć, aby nie stało się nic złego.- Wytłumaczył takim tonem, jakbym była co najmniej pięcioletnią, mało rozumną dziewczynką. Tyle, że ja dobrze wiem, czym jest depresja.

-A może stać się jeszcze coś gorszego?

-Proszę cię. Jesteś dorosłą kobietą, będziesz matką. Musisz zacząć walczyć.- Spoważniał patrząc na mnie z uwagą. Jednak nie robiły na mnie wrażenia, ani jego słowa, ani wyraz twarzy. Obojętność zaczęła rządzić moim umysłem i uczuciami.- Carmen, zależy ci na dzieciach?- Zapytał, z pozoru uderzając w mój czuły punkt. Dzieci. Małe, słodkie cuda, o których marzyłam właściwie odkąd dowiedziałam się, że nigdy nie będę mogła ich mieć. A teraz… nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Nie umiałam powiedzieć, czy mi na nich zależy. To tak, jakbym już ich nie chciała. Jakby było mi obojętne, co się z nimi stanie i czy w ogóle się urodzą… to przerażające. Straszne. Jestem okrutna… beznadziejna… I na co im taka matka?- Carmen?

-Zostaw mnie…- Wyszeptałam drżącym głosem.- Idź stąd. Zostaw mnie samą.


###


A w następnym odcinku:

 

[…]-Alyson.- Mruknęłam pośpiesznie. Niezwykle drażniło mnie moje imię. Nie mogłam go wręcz słuchać. Chciałam się go zwyczajnie wyprzeć… a wraz z nim tak, jakby wszelkich przykrości ze swojego życia. Czułam, że jak pozbędę się tego imienia, wszystko się zmieni na lepsze. Że wszystko się ułoży, a stare problemy znikną razem z nim.

-Zawsze, gdy chcesz uciec zmieniasz imię.

-Tym razem nie uciekam. Po prostu nie ma już Carmen.- Rzekłam dobitnie.- Nie traćmy dłużej czasu. Nie ma właściwie o czym mówić… Ustalmy po prostu kiedy będziesz widywał się z dziećmi.[…]

 

 

sobota, 15 października 2011

169.'Mózg może przestać funkcjonować...'

Dużo czasu zajęło mi zanim odważyłam się pojechać do domu i porozmawiać z Tomem. Przede wszystkim myślałam o naszych dzieciach i o tym, co nas łączy. Nie możemy przecież tego tak po prostu zostawić. Nie układa nam się… ale przecież musi być jakiś powód i na pewno można jakoś to naprawić. Tym bardziej, że się kochamy.

Tata zadeklarował, że mnie podwiezie i zaczeka w samochodzie na wszelki wypadek. Jednak obydwoje mieliśmy nadzieję, że nie będę musiała z nim wracać. Bardzo chciałam móc zostać z Tomem, być znowu jego żoną. Potrzebowałam go, jak powietrza. On nadal jest całym moim światem i tak naprawdę, to dlatego, że nie było go przy mnie, przestałam sobie radzić. Jestem po prostu od niego uzależniona. I może to nie do końca dobrze… ale przecież kocham go. Kocham całym sercem i duszą.

-Tylko się nie denerwuj. Jakby coś poszło nie tak, natychmiast wyjdź. Nie możesz się narażać na zbyt duży stres.- Mężczyzna spojrzał na mnie z uwagą oczekując, aż się z nim zgodzę więc tak też zrobiłam i kiwnęłam głową na znak, że ma rację. Oczywiście, że miał. Sama byłam tego świadoma. Jednak byłam dobrej myśli i naprawdę wierzyłam, że będzie dobrze. Mam dziś w sobie dużo energii i pozytywnych odczuć, co ostatnio jest rzadkością.

-To idę, trzymaj za nas kciuki.- Odetchnęłam głęboko i posyłając ojcu niepewny uśmiech wysiadłam z samochodu kierując się prosto do drzwi. W czasie tej krótkiej drogi zastanawiałam się, czy mam zadzwonić, czy po prostu wejść… to idiotyczne. Przecież to także mój dom, więc nad czym tu w ogóle myśleć? Wiele się zmieniło, nie da się tego ukryć.

W rezultacie wzięłam się w garść i zwyczajnie weszłam do budynku bez zbędnych zapowiedzi. Towarzyszyło mi przy tym bardzo dziwne uczucie, którego nie da się opisać. Nie wiem, co znaczyło. Moje kroki były dość niepewne. Bardzo dawno nie widziałam się z Tomem… i dopiero teraz odczuwam tę ogromną tęsknotę. Marzę jedynie o tym, aby rzucić się w jego ramiona… i po prostu przy nim być bez względu na wszystko.

-Nie ma mowy Tom. Jadę tylko po coś do jedzenia, a ty masz się trzymać z daleka od alkoholu i…- To był moment, w którym czas się zatrzymał chyba nie tylko dla mnie. Gdy chciałam wejść do salonu napotkałam na drodze kogoś, kogo nie spodziewałabym się w najśmielszych snach. I ten ktoś stał w moim domu. Mówił do mojego męża. I to wszystko… wszystko, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Jakby to było zupełnie normalne… co jest do cholery!? W jednej chwili zrobiło mi się niesamowicie duszno i straciłam na moment orientację. Nie wierzyłam własnym oczom. Nie byłam w stanie tego pojąć. O ile ostatnie wydarzenia mnie przerosły, ta sytuacja była gwoździem do trumny. To tak, jakby ktoś podszedł do mnie i bez żadnych skrupułów wyrwał mi serce z piersi na żywca.- Ja tylko…- Blondynka rozchyliła usta najprawdopodobniej szukając jakichś słów.

-Carmen?- Moje imię wypowiedziane przez Toma tylko pogorszyło stan w jakim się znajdowałam. Przeniosłam na niego swój zamglony wzrok i nie byłam w stanie zrobić nic więcej. Lustrowałam go przez chwilę, zdążyłam zauważyć, że nie wygląda zbyt dobrze. Jednak… kompletnie to po mnie spłynęło. W innych okolicznościach przejęłabym się tym, ale teraz ciągle zastanawiałam się, co ta dziewczyna tu robi. Jakim cudem w ogóle się tu znalazła… to było przecież niemożliwe. Czy to sen? To musi być kolejny, koszmarny sen…

-Wiem, że musisz być zaskoczona, ale ja… właściwie nie wiem, jak to wyjaśnić... Nie wyciągaj pochopnych wniosków. Po prostu… pomagam… ja… wiem, że to wszystko dziwnie wygląda…- Skierowałam na nią swoje spojrzenie. Żadne z słów, które wypowiedziała nie dotarło do mnie. Nic nie rozumiałam i rozumieć nie chciałam. Już nawet nie interesowało mnie skąd się tu wzięła. Mogła nawet spaść z księżyca… ale co z tego? To nie miało prawa mieć miejsca. Nie miało.

Milczałam, a dziewczyna szukała kolejnych wyrazów, aby się wytłumaczyć, co powinno nawet wydawać mi się dziwne… i może by tak było, gdyby choć trochę mnie to obchodziło. Mimowolnie zaczęłam cofać się do tyłu nie spuszczając z nich wzroku, nie mogłam się zdecydować na kogo patrzeć… w końcu odwróciłam się i po prostu wybiegłam zatrzaskując za sobą drzwi.

I chyba jednocześnie zamknęłam pewien rozdział swojego życia. Dokładnie ten sam, który jeszcze kilkanaście minut wcześniej chciałam dalej pisać. Ten, który chciałam dzielić z miłością swojego życia, którą był Tom Kaulitz.

 

#

 

Ile jeszcze będę musiała znieść? Czy naprawdę za każdym razem życie musi mnie tak porządnie skopać? Właściwie po co ja w ogóle żyję…

Wpatrywałam się w ojca nie mogąc uwierzyć, w to co przed chwilą mi powiedział. Naprawdę nie sądziłam, że dziś spotka mnie coś jeszcze tak mocnego. Ja właściwie nie chciałam w to wierzyć. Bo właśnie… rozczarowała mnie jedyna osoba, której byłam w stanie w pełni ufać.

-To z tego robiliście taką tajemnicę?!

-Nie chciałem cię denerwować. Poza tym Tom mi to wszystko wytłumaczył i nic nie wskazywało na to, aby coś ich łączyło…- Jego opanowany ton tylko pogarszał mój stan.

-Najwyraźniej byłeś w błędzie.- Warknęłam rozzłoszczona.- Zresztą nieważne. Nawet nie chodzi o to… ta dziewczyna chciała mnie zniszczyć! Ona… ona… a on tak po prostu z nią teraz rozmawia! Wpuścił ją do naszego domu! Utrzymuje z nią kontakt… nie mogę tego pojąć, po prostu nie mogę!- Cała wręcz drżałam z emocji. Nie umiałam się już kontrolować. Doznałam dziś szoku i do tej pory nie jestem w stanie z niego wyjść.

-Uspokój się…

-Nie! Ty nic nie rozumiesz! Boże… dlaczego?! Dlaczego mnie to spotkało?! Znowu… znowu… czy ja naprawdę zasługuję na to wszystko?!- Poderwałam się z miejsca właściwie nie wiedząc, co chcę zrobić. Miałam ochotę roznieść cały budynek. Nie wiedziałam, czy mam wrzeszczeć, czy płakać.- Mam już dosyć! Nie chcę mi się nawet otwierać rano oczu, bo mam tak zajebiście piękne życie! Wszystko się spieprzyło! I nie! Nic już nie będzie dobrze do cholery! Nawet ty mnie zawiodłeś tato! Nie mogę już liczyć na nikogo, rozumiesz?! Jestem sama! Całkowicie sama! I wiesz, już nawet nie cieszę się, że będę mieć dzieci! Bo one nie zasłużyły na tak nieporadną matkę! Nie będę umiała ich wychować… nie radzę sobie z własnym życiem, nie radzę sobie z samą sobą! Nie powinnam mieć dzieci… Boże… Ja już nie chce! Już nic nie chcę…- Wpadłam w jakąś furię, przestałam już myśleć. Nie wiedziałam nawet, jakie słowa wypadają z moich ust. Miałam już mokrą twarz od łez, których nawet nie spostrzegłam. Znowu nic nie czułam. Jakbym była zimną, skałą bez uczuć…

-Carmen proszę cię…- Ojciec próbował mnie złapać za ramiona i uspokoić, lecz nie pozwoliłam mu na to. Odepchnęłam go od siebie, a sama oparłam ręce na blacie szklanego stolika i zaczęłam głęboko oddychać. Jednak nie potrafiłam w dalszym ciągu się opanować. Cały czas drżałam i nadal czułam się jak buzujący wulkan, który pragnie jedynie wybuchnąć z całą swoją mocą.- Carmen, nie wolno ci się tak denerwować! Musisz się uspokoić, słyszysz?! Spójrz na mnie, dziecko!

-Nie, nie, nie! Zostaw mnie w spokoju! Ty nic nie rozumiesz! Nie masz pojęcia, co czuję i jak jest mi strasznie źle! Nie masz pojęcia, jak to jest tracić grunt pod nogami!- Uniosłam na niego swojego wściekłe spojrzenie krzycząc przy tym jak opętana.- I mam cię gdzieś! Mam was wszystkich gdzieś! Nienawidzę was! Nienawidzę siebie! I tego jebanego życia!- W tej chwili zrzuciłam wszystko, co znajdowało się na stole i wyprostowałam się gwałtownie przez co zakręciło mi się w głowie. Przez chwilę nie wiedziałam nawet, gdzie się znajduję i co właściwie się dzieje. Jednak zaraz ogarnęłam sytuację i ignorując przerażonego Michała skierowałam się w pośpiechu do wyjścia. Nie wiedziałam dokąd chcę iść, ale chciałam po prostu wyjść. Nie myślałam. Ja nawet nie czułam. Dopiero, gdy chwyciłam za klamkę zorientowałam się, że coś jest nie tak. Poczułam ból wywołany przez skurcze. Wtedy też uświadomiłam sobie, że jestem w ciąży. Naprawdę nie pamiętałam o tym przez te kilka minut…

-Carmen! Nie możesz wyjść w takim stanie.- Zanim się jakkolwiek poruszyłam mężczyzna zjawił się obok mnie i złapał mocno moją rękę.- Musisz się uspokoić, słyszysz? Spójrz na mnie!

-Puść mnie.- Syknęłam uparcie wpatrując się w podłogę.- Puszczaj!- Wrzasnęłam, gdy wcześniejsza prośba nie przyniosła rezultatu i szarpnęłam ręką wyrywając się mu z uścisku. Nie zwlekając dłużej w obawie, że ojciec będzie chciał mnie nadal powstrzymywać, otworzyłam szybko drzwi i wybiegłam w takim tempie, w jakim tylko mogłam będąc w swoim stanie.

 

#

 

-Nie jest zbyt łatwo, ale świetnie sobie radzę. Na pewno byłabyś pod wrażeniem, gdybyś widziała mnie w akcji.- Chłopak uśmiechnął się gładząc dłoń swojej ukochanej. Wierzył, że go słyszy. A nawet jeśli nie… on i tak musiał do niej mówić. Nie wyobrażał sobie, że miałby spędzać z nią czas w głuchej ciszy, która na pewno nie polepszyłaby, ani jego stanu, ani też jej. Lubił jej wszystko opowiadać, dzielić się tym, czego ona nie może przeżywać wraz z nim i ich dziećmi. Czekał ciągle na jej powrót i naprawdę wierzył, że w końcu nadejdzie ten dzień. I może dzięki temu, że z nią rozmawia, nie będzie aż tak bardzo odczuwała, jak wiele straciła z życia.- Na początku pomagała mi Carmen, ale wyprowadziła się niedawno. Rozumiem ją… właściwie nie potrzebuję jej pomocy. Sam zajmuję się dziećmi i jest dobrze. Teraz są z Amelią. W ogóle bardzo wiele osób jest chętnych, żeby mi pomagać… to miłe i cieszę się, że mogę na nich liczyć. Bo czasem się przydają i to bardzo. Ale chciałbym, żebyś już się obudziła… strasznie za tobą tęsknię.- Wyznał czując pod powiekami łzy. Każdego dnia było mu coraz trudniej znieść to uczucie ciągłej tęsknoty i strachu. Bo mimo wszystko bał się, że nigdy nie doczeka się jej powrotu. A to byłoby najgorszym, co mogłoby go spotkać.

-Panie Kaulitz… chciałbym z panem porozmawiać.- Do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna w białym fartuchu skupiając na nim swoje poważne spojrzenie. Wokalista od razu wstał z miejsca licząc na jakieś nowe informacje.

-O co chodzi? Pojawiło się coś nowego?

-Niezupełnie.- Odparł nieco niepewnie.- Po prostu… nadszedł czas, aby powiadomić pana o wszelkich możliwych skutkach stanu pana narzeczonej.

-Co to znaczy?

-Pani Mai już bardzo długo się nie wybudza… jest ryzyko, że w jej mózgu zajdą pewne zmiany…

-Jakie zmiany? O czym pan mówi?

-Mózg może przestać funkcjonować w najgorszym przypadku.

-Ale nie musi?

-Nie musi, ale istnieją jeszcze wszelkie inne powikłania. Nie wiemy, czy jeśli pańska partnerka się obudzi będzie w stanie normalnie żyć…

-Na pewno wszystko będzie z nią dobrze. Przecież… ona tylko zasnęła. Gdy się obudzi wszystko będzie jak dawniej. Może niezupełnie… ale będzie zdrowa.- Powiedział z przekonaniem, lecz w środku jego serce biło dwa razy szybciej z przerażenia. Nie chciał dopuścić do siebie w ogóle myśli, że coś mogłoby być nie tak.

-Miejmy nadzieję. Wiele osób wyszło cało z takiej sytuacji, musi pan jednak mieć świadomość wszystkich możliwości.

-Rozumiem. Dziękuję za informację, jednak będą one zbędne…

-Oby. I jeszcze jedno… pana bratowa trafiła dziś do nas, nie wiem czy pan wie?

-Carmen? Jak to? Co się stało?

-Nie wiem zbyt wiele, proszę porozmawiać z jej lekarzem na pewno uzyska pan wtedy pewniejsze informacje.

-Oczywiście, dziękuję…- Mruknął lekko oszołomiony.

 

###

 

A w następnym odcinku:

 

[…]-To przecież chwilowe. Carmen wyzdrowieje, Tom też weźmie się w garść i wrócą do siebie. Będą rodzicami już niedługo… muszą wszystko poskładać.

-Obawiam się, że to nie będzie takie proste. Pierwszy raz w życiu widziałem swoją córkę w takim stanie… nie wiem, czy będzie potrafiła mu wybaczyć.

-Wiem, że to twoje dziecko… ale znam zarówno Carmen, jak i Toma. I nie widziałem jeszcze bardziej kochających się ludzi. Oni nie potrafią bez siebie żyć…

-Jesteś pewien? Bo tak się składa, że przez ostatnie miesiące żyją. Osobno.- Przypomniał z dość wymownym wyrazem twarzy. Nie dało się ukryć, że coś chyba uległo zmianie w tym idealnym małżeństwie.[…]

 

- Carmen, zależy ci na dzieciach?- Zapytał, z pozoru uderzając w mój czuły punkt. Dzieci. Małe, słodkie cuda, o których marzyłam właściwie odkąd dowiedziałam się, że nigdy nie będę mogła ich mieć. A teraz… nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Nie umiałam powiedzieć, czy mi na nich zależy. To tak, jakbym już ich nie chciała. Jakby było mi obojętne, co się z nimi stanie i czy w ogóle się urodzą… to przerażające. Straszne. Jestem okrutna… beznadziejna… I na co im taka matka?- Carmen?[…]


Dusia: Ja po prostu piszę, a jeżeli wzbudzam tym emocje, to chyba nie najgorzej mi to pisanie wychodzi xD W każdym razie nie wiem za, co przepraszasz :D Bo akurat emocje czytelników nie sprawiają mi przykrości, a wręcz przeciwnie xd


Nowy szablon, bo nie mogłam już patrzeć na tamten bordowy kolor xd Odświeżyłam także galerię bohaterów, jeśli ktoś zainteresowany zapraszam :D I to właściwie na tyle z mojej strony :)

pozdrawiam :*



piątek, 7 października 2011

168.'Wszystko spieprzyłeś.'

Jak długo można wierzyć? Ile trzeba mieć w sobie siły, aby mieć ciągle nadzieję i dbać o to, żeby nie wygasła? Moja jeszcze tli się gdzieś w głębi, lecz jestem pewna, że gdybym nie miała żadnego odpowiedzialnego zajęcia, jakim jest w tym przypadku, opieka nad dziećmi mojej nieprzytomnej siostry… już dawno by zgasła. Przestałam liczyć dni. Przestałam patrzeć na czas. Zaczęłam żyć tym, co się działo w chwili obecnej. Wpadłam w monotonie. Bill chyba też… można powiedzieć, że razem zamknęliśmy się w swoim świecie. Dzieliliśmy teraz razem życie. Mieliśmy wrażenie, że nie ma nikogo poza nami. I każde z nas miało jakby przydzieloną swoją rolę w tym wszystkim. Jednak to przedstawienie nie mogło się udać. Nasz teatr nie miał widzów, a my nie potrafiliśmy grać. Tyle, że zanim się o tym przekonaliśmy było już trochę za późno. Bo chyba uzależniliśmy się od tego. Poza tym nie mieliśmy siły, aby cokolwiek zmieniać. Wyczerpaliśmy się. Można powiedzieć, że całą swoją energię włożyliśmy w wiarę. Wiarę, że Melanie do nas wróci i znowu wszystko będzie jak dawniej. Ale nawet jeśli moja siostra wróci… chyba już nigdy nie będzie jak dawniej. W ciągu dwóch miesięcy wiele się zmieniło. Chyba straciłam męża… czyli jedyną osobę, która jest mi w tej chwili najbardziej potrzebna. I która będzie mi potrzebna. To prawda, że zaniedbaliśmy swoją miłość. W pewnym momencie przestaliśmy ją pielęgnować przez, co coś zaczęło się niszczyć. Myślałam, że Tom mnie zrozumie. Przecież chciałam pomóc jego bratu. W dodatku też swojej siostrze, która nie wiadomo, czy w ogóle się obudzi… naprawdę byłam przekonana, że mnie zrozumie, a nawet w tym wesprze. Jednak myliłam się. Po raz kolejny boleśnie uderzyła we mnie rzeczywistość. I uderza każdego dnia… właściwie nie mam z nim prawie kontaktu. Unika mnie… unika własnej żony. Kobiety, której tak wiele obiecał przed samym Bogiem. Przed tyloma ludźmi… Już nawet do mnie nie przychodzi i co za tym idzie, także do swojego brata. A my nie mamy nawet chwili, żeby zająć się tym problemem. Czasem nachodzi mnie myśl, że Tom przestał mnie kochać… że po prostu już mnie nie chce. Ani mnie, ani naszej rodziny. Jednak nawet nie mam czasu się bać. Może to i lepiej? Tylko, że jak mamy ratować nasze uczucie będąc osobno? A on nie wykazuje żadnej inicjatywy. Nawet najmniejszej. Jeszcze nigdy tak mnie nie zwiódł. Powinien ze mną być, dawać do zrozumienia, że nie jestem sama… i że mnie kocha. Noszę w sobie jego dzieci… może i to przestało go interesować? Nie wiem co i kiedy się stało… ale stoczyliśmy się. Jest tak, jakby już nie było nas… jestem tylko ja i jest tylko on. Osobno, z dala od siebie… bez miłości i bez szczęścia. Bez wsparcia i zrozumienia. Nie wierzę, że to co nas łączy przestało nagle mieć znaczenie… nie wierzę, że to może być koniec. Przecież mieliśmy być razem na dobre i na złe…

-Carmen!- Spojrzałam w kierunku wejścia skąd dotarł do mnie znajomy głos. Jednak inny niż zwykle. Wyczułam w nim… życie? Tak, trudno było mi uwierzyć, że ten głos należy do Billa. Tego samego, który zazwyczaj się nie odzywa, snuje się po domu, jak cień i jedynie czasem coś pomrukuje, a gdy udaje mu się powiedzieć coś normalnego, słychać wtedy wielki ból i smutek, który wręcz przeszywa całe ciało. Dlatego teraz ta odrobina entuzjazmu wydobywająca się z jego gardła była czymś niezwykłym i sprawiła, że sama poczułam się jakoś lepiej, a moje serce mocniej zabiło. Od razu ruszyłam w jego kierunku chcąc jak najprędzej dowiedzieć się, co jest powodem tej zmiany.- Widziałem!- Wypalił cały promieniejąc, lecz nie miałam pojęcia o czym mówi.

-Co widziałeś?

-Melanie.- Wystraszyłam się, gdy wypowiedział imię mojej siostry. Przeszło mi przez myśl, że zwariował. Może oszalał przez ten ciągły smutek i cierpienie… bo przecież skoro przesiaduje u niej tak często, wiadomo, że musi ją widzieć…- Widziałem, jak poruszyła palcami.- Dodał zanim zdążyłam otworzyć usta. I odetchnęłam z ulgą. Więc nie zwariował.- Naprawdę to zrobiła! To było niesamowite. Czuję, że ona do nas wraca Carmen.

-To cudownie…- Wykrztusiłam nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Mimo wszystko nie potrafiłam cieszyć się tak samo jak on. Bo wiedziałam, że to nic nie zmienia. To niemalże nic nie znaczy. Poza tym czułam wielkie rozczarowanie. Przecież spodziewałam się, że Bill wykrzyczy mi, że moja siostra otworzyła oczy. Że naprawę do nas wróciła i że już wszystko będzie dobrze…

-Carmen, ona już niedługo się wybudzi.

-Na pewno.- Pokiwałam głową starając się być przekonującą. Wokalista miał chyba w sobie więcej wiary i siły niż ja. Może to dzięki temu, że zobaczył dzisiaj ten gest… może to dodało mu otuchy.

-Nie wierzysz.- Skwitował diametralnie pochmurniejąc.- Nie wierzysz. Tak jak oni! Wszyscy nie wierzycie! Przekreśliliście ją… zupełnie, jakby umarła! Myślałem, że chociaż ty… jesteś jej siostrą do cholery!- Uniósł się nagle, a w jego oczach widziałam płonący żar.- Musisz wierzyć Carmen! Jak w ogóle możesz wątpić! Jakim prawem wy wszyscy w to wątpicie! Melanie żyje, rozumiesz?! Ona żyje!- Miałam wrażenie, że chłopak się zaraz na mnie rzuci. Instynktownie odsunęłam się od niego czując, jak zaczynam drżeć ze strachu. Przerażał mnie.- Dzisiaj dała mi znak. Dała mi znak, że jest i że wróci. I wiem, że właśnie tak będzie.- Oświadczył nieco spokojniej, ale za to nad wyraz dobitnie po czym wyminął mnie i udał się na piętro. Odetchnęłam głęboko automatycznie układając ręce na swoim dużym brzuchu. To wszystko zaczyna być jakimś horrorem. Nie chcę brać w tym udziału. Poddaję się.

 

#

 

Blondwłosa kobieta pchnęła nogą drzwi, które w rezultacie zatrzasnęły się za nią, co było właśnie jej celem. Ze względu na to, iż trzymała w dłoniach dwie duże reklamówki z zakupami, nie mogła użyć do tego rąk. Westchnęła głęboko i weszła w głąb domu od razu napotykając na swojej drodze przeszkody w postaci porozrzucanych przeróżnych rzeczy, począwszy od pustych butelek po ubrania. Do jej nozdrzy natomiast dotarł nieprzyjemny zapach tytoniu zmieszanego z alkoholem i z pewnością czymś jeszcze, co było równie niesmaczne. Aż rozchyliła usta z niedowierzania, a torby, które trzymała same wysunęły jej się z rąk. Zamrugała powiekami, jakby z nadzieją, że to wszystko jest tylko złudzeniem i zaraz zniknie. Jednak tak się nie stało. Złapała się za głowę myśląc przez dłuższą chwilę choć sama nie wiedziała o czym. Przeniosła w końcu swój wzrok na kanapę, gdzie jak się okazało leżał sam właściciel domu i zapewne sprawca całego bałaganu.

-Kaulitz!- Bez zastanowienia krzyknęła jego nazwisko robiąc kilka zdecydowanych kroków w stronę legowiska Gitarzysty. Ten jednak nawet nie drgnął, a ona niemalże wylądowała na podłodze przez leżące na niej śmieci. Kopnęła jedną ze szklanych butelek, która potoczyła się w bliżej nieokreślonym kierunku. Westchnęła ciężko zakładając ręce na biodra i rozejrzała się dookoła z niesmakiem. Instynktownie zerknęła na stół, którego właściwie nie było widać pod stosem wszelakich odpadów. Zmarszczyła brwi mimo wszystko dostrzegając rozsypany biały proszek, który najbardziej zwrócił jej uwagę.- Ty skończony idioto!- Odwróciła się gwałtownie w kierunku mężczyzny i chwyciła mocno za jego koszulkę następnie szarpiąc nim z całych sił.- Obudź się! Już!- Zaczęła krzyczeć nie zaprzestając swoich czynności. Normalny człowiek już dawno otworzyłby oczy, lub zrobił cokolwiek innego…- Kaulitz do cholery! Słyszysz mnie!? Obudź się!- Powoli zaczynała ogarniać ją panika, a w głowie pojawiały się tysiące czarnych myśli, które tylko pogarszały sytuację. Ręce zaczynały jej drżeć ze strachu i nie wiedziała, co robić. Niewiele myśląc uderzyła go otwartą dłonią w twarz.- Tom! Otwórz te cholerne oczy, słyszysz?! Otwórz je!

-Carmen?- Usłyszała niewyraźny zachrypnięty głos i po chwili dostrzegła zamglone, czekoladowe tęczówki wpatrujące się w nią. Zacisnęła powieki oddychając głęboko i puściła go pozwalając, aby z powrotem opadł na kanapę.

-Nienawidzę cię. Nienawidzę. Jesteś dupkiem, Kaulitz.- Powiedziała drżącym głosem, a chłopak z trudem podparł się na łokciach przyglądając jej się z uwagą. Nie widział zbyt wyraźnie, lecz starał się.- Skończony idiota…

-Emi? Ja ciebie też.- Wychrypiał wykrzywiając twarz w ironicznym uśmiechu, na co ta roześmiała się i objęła go w pasie następnie przytulając się do niego.

-Tydzień mnie nie było… tylko tydzień… a ty co?

-Wykorzystałem okazję…- Stwierdził z pełną szczerością.

-Wszystko spieprzyłeś.- Odsunęła się od niego czując jak powoli wzrasta w niej złość.- Pracowałam nad tobą prawie dwa miesiące, żebyś choć trochę wyglądał i zachowywał się, jak człowiek. A ty to wszystko zaprzepaściłeś w kilka dni!- Wytknęła mu.- A to?!- Wskazała na białą substancję znajdującą się na stole.- Naprawdę tak ci się spodobało dno? Co ty w ogóle odpieprzasz co?!

-To tylko jednorazowo…

-I prawie cię nie dobudziłam idioto!

-Nie złość się, nic się przecież nie stało.

-Weź się lepiej zamknij, bo cię zaraz skrzywdzę.- Zagroziła rozwścieczona i podeszła do okna, które zaraz otworzyła na oścież wpuszczając do pomieszczenia świeże powietrze.- Idź pod prysznic.- Nakazała tonem nie znoszącym sprzeciwu, a Gitarzysta nawet nie zamierzał z nią dyskutować. Nie było mu łatwo, ale podniósł się powoli z miejsca następnie kierując się nieco nieudolnie w stronę łazienki. Czuł jak dziewczyna odprowadza go swoim przeszywającym wzrokiem. Naprawdę ją zdenerwował… i wystraszył. Akurat tego by się nie spodziewał. Naprawdę się bała. Już dawno nikt się nim tak nie przejmował…

 

#

 

-Dziękuję, że mogę się u ciebie zatrzymać… muszę się odciąć od tego wszystkiego, bo chyba już nie daję rady.- Wyznałam spoglądając niepewnie na ojca. Był pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl. Bo w końcu, kto okaże mi więcej zrozumienia, niż własny ojciec? Są ludzie, na których można zawsze liczyć bez względu na wszystko.

-Carmen, przecież to nic takiego. Możesz zostać u mnie ile chcesz.

-Mam nadzieję, że mimo wszystko w końcu będę mogła wrócić do swojego domu…

-No właśnie… nie chcę się wtrącać… ale myślę, że z Tomem nie jest najlepiej.- Stwierdził wyraźnie zaniepokojony swoimi spostrzeżeniami. Jednak, to nie jest dla mnie niczym nowym. Nie jestem ślepa… niestety. Bo czasem chciałabym nic nie widzieć, o niczym po prostu nie wiedzieć… brakuje mi beztroskiego życia.

-Wiem. Ze mną też nie jest. Ale nie umiem pomóc ani sobie, ani jemu. Wszystko się rozsypało… nie wiem, jak to poskładać i w ogóle za co się brać.

-Może powinniście porozmawiać…

-Nie wiem, czy z nim się w ogóle da. Stał się taki obcy… zupełnie jakbym już go nie znała. Nie wiem, co robić… nie chcę go całkowicie stracić. Czuję się tak cholernie bezradna. I to wszystko dzieje się akurat teraz… w najważniejszych momentach naszego życia, gdy powinniśmy być razem.- Pożaliłam się, co jednak nie przyniosło mi nawet trochę ulgi. W dalszym ciągu towarzyszył mi ciężki kamień na sercu… i chyba jeszcze długo nie będę mogła się go pozbyć.

-Na razie musisz skupić się na sobie i dzieciach. Powoli się wszystko ułoży, w końcu musi być dobrze. I pamiętaj, że masz mnie. Dopóki nie poukładasz swoich spraw z Tomem, ja będę o was dbał.- Objął mnie troskliwie ramieniem i choć bardzo potrzebuję teraz wsparcia i bliskości drugiej osoby, nie potrafiłam się poczuć bezpiecznie. Mam świadomość, że tylko Tom może mi pomóc w tej sytuacji… tylko, że jego nie ma. Nie ma mojego Toma… i to jest przerażające.

Wtuliłam się w tors ojca uparcie poszukując odrobiny spokoju swojego umysłu i duszy, co było najwyraźniej niemożliwe do uzyskania.  Już nie raz myślałam sobie, że moje życie bez Toma byłoby bez sensu… a teraz przekonuję się o tym naprawdę. To nie jest już żadne głupie wyobrażenie, lecz bolesna rzeczywistość, która mnie przerasta. Bo nie tak miało być. Wszystko miało wyglądać inaczej i nie wiem dlaczego nie jest, jak powinno.  Nie spostrzegłam, kiedy świat ostro zakręcił i nie zdążyłam zareagować. Być może jest w tym dużo mojej winy… ale przecież nie da się być zawsze idealnym… nawet jeśli się mocno stara. A ja się starałam… za bardzo? Co i kiedy mnie zgubiło? Życie jest tak okrutnym potworem, że aż nie chce się go znosić, ani chwili dłużej. Gdybym tylko mogła mieć na nie większy wpływ… jakbym mogła zmienić coś więcej… gdyby dało się wszystko naprawić… Ale nie mam takiej mocy. Właściwie teraz czuję, że nie mam żadnej. Że nie mogę już zupełnie nic zrobić… i nie wiem, gdzie szukać pomocy. Nie chcę się stoczyć… przecież muszę myśleć o przyszłości, ale jak?

Miałam być najszczęśliwszą kobietą na ziemi, a jest dokładnie przeciwnie…

 

###

 

A w następnym odcinku:

 

[…]-Uspokój się…

-Nie! Ty nic nie rozumiesz! Boże… dlaczego?! Dlaczego mnie to spotkało?! Znowu… znowu… czy ja naprawdę zasługuję na to wszystko?!- Poderwałam się z miejsca właściwie nie wiedząc, co chcę zrobić. Miałam ochotę roznieść cały budynek. Nie wiedziałam, czy mam wrzeszczeć, czy płakać.- Mam już dosyć! Nie chcę mi się nawet otwierać rano oczu, bo mam tak zajebiście piękne życie! Wszystko się spieprzyło! I nie! Nic już nie będzie dobrze do cholery! Nawet ty mnie zawiodłeś tato! Nie mogę już liczyć na nikogo, rozumiesz?! Jestem sama! Całkowicie sama! I wiesz, już nawet nie cieszę się, że będę mieć dzieci! Bo one nie zasłużyły na tak nieporadną matkę! Nie będę umiała ich wychować… nie radzę sobie z własnym życiem, nie radzę sobie z samą sobą! Nie powinnam mieć dzieci… Boże… Ja już nie chce! Już nic nie chcę…- Wpadłam w jakąś furię, przestałam już myśleć. Nie wiedziałam nawet, jakie słowa wypadają z moich ust. Miałam już mokrą twarz od łez, których nawet nie spostrzegłam. Znowu nic nie czułam. Jakbym była zimną, skałą bez uczuć…[…]