sobota, 25 sierpnia 2012

191. 'Liczy się to co jest i będzie.'

‘Ognisko płoszyciemność, cisza w sercach gra… wpatrzeni tacy maili w ten ogromny świat.’

 

-Tokoniec, Tom… Koniec... – Powtarzałam cicho tuląc do swojej piersi ukochanego,zupełnie jak małego, niewinnego chłopca. Płakał tak mocno, że z każdą chwilączułam, jak moja szpitalna koszula staje się coraz bardziej mokra. I ściskał ztaką siłą, że ledwo byłam w stanie złapać oddech. Jednak nie potrafiłam goteraz odepchnąć, czy nawet poprosić, aby nieco rozluźnił ramiona. Nie mogłam. Nietylko byłam mu to winna, ale chciałam trzymać go przy sobie i nie puszczać.Czułam jak drży w moich ramionach i miałam nadzieję, że odbiorę mu całecierpienie. Teraz to ja musiałam być oparciem dla niego. To ja musiałam być tąsilniejszą, która mimo wszystko będzie umiała twardo stąpać po ziemi.

-Ja…To… To wszystko… Carmen…

-Tokoniec Tom.- Powiedziałam nieco głośniej przerywając mu jednocześnie. Niemogłam słuchać, jak ledwo wydobywa z siebie te słowa i wiedziałam, że za chwilęzacznie się obwiniać. Nie mogłam na to pozwolić.- Koniec. Już po wszystkim inigdy więcej, rozumiesz? Koniec.- Byłam w stanie mówić mu to bez końca, bylebytylko do niego dotarło.

-Nieprawda… Ja nie mogę spojrzeć…

-Namnie spójrz.- Po raz kolejny mu przerwałam niemal na siłę unosząc jego głowę,aby na mnie patrzył.- To koniec. Wróciłam, jestem i będę. Już zawsze. I kiedynie możesz spojrzeć… Patrz na mnie. Patrz wtedy na mnie, a potem na naszedzieci. Patrz na to wszystko i myśl o naszej przyszłości.- W tej chwili niemyślałam o niczym poza nim. W głowie miałam wyłącznie mężczyznę swojego życia,któremu musiałam dać wielkie wsparcie, aby mógł dojść do siebie. Nie liczyłosię już dla mnie, to co przeszłam i to co zostało mi w głowie. Wiedziałam, żemuszę być od tego silniejsza. Dla nas wszystkich.- I nie przerażaj mnie proszę…Kochaj mnie i bądź.- Oparłam się swoim czołem o jego ciągle trzymając jegotwarz w dłoniach.- I nie możesz płakać więcej ode mnie.- Uśmiechnęłam się przezłzy i musnęłam jego usta. W końcu miałam go przy sobie i czułam ulgę. Czułam,jak wszystko ze mnie spływa… cała negatywna energia, całe zło i cierpienie.

-Kochamcię.- Szepnął prosto w moje usta i od razu połączył je ze swoimi w zachłannympocałunku, który z wielką przyjemnością odwzajemniłam czując też jeszczewiększą ulgę. Chyba się udało… Znowu jesteśmy.- Ty krwawisz!- Oderwał się nagleode mnie spoglądając na swoje zakrwawione ręce które jeszcze przed chwilątrzymał powyżej linii moich bioder. Spojrzałam w dół i zobaczyłam ogromną czerwonąplamę na piżamie. Czułam ból, ale byłam tak przejęta tym wszystkim, że nawetnie zauważyłam, że coś jest nie tak z moim brzuchem.- Trzeba zawołać lekarza…-Chłopak jakby dopiero się ocknął i poderwał z miejsca niemal wybiegając z sali.Usłyszałam tylko jego niewyraźnie wołanie i już po chwili ujrzałam znajomąlekarkę. Byłam w małym szoku i nie do końca wiedziałam, co się dzieje. Kobietaod razu sprawdziła moją ranę jednocześnie uświadamiając mi, że Tom tak naprawdęnic o tym nie wie.

-Cojej jest? Skąd ta krew?- Zaczął dopytywać podczas, gdy ta zdejmowała mójopatrunek.

-Toszwy. Nie wytrzymały, będziemy musieli to naprawić. Nie czuje pani bólu?-Uniosła na mnie swój wzrok.

-Czuję…-Mruknęłam wpatrując się w nią przerażona. I wcale nie było spowodowane topękniętymi szwami, ale Tomem. Tym, że to widzi. Że tak naprawdę nic nie wie… Właściwiemyślałam, że nigdy nie będę z nim o tym rozmawiać. Ale to przecieżnieuniknione. To mój mąż… wcześniej, czy później musiałabym mu powiedzieć, cosię tam wydarzyło. Wrócić do tego wszystkiego, wyjaśnić skąd mam blizny. Wsumie nie wiem ile on w ogóle wie…

-Dobrze,musimy panią zabrać na blok. Pan niech się nie martwi, to się czasem zdarza…Żona niedługo wróci. Proszę iść na razie do rodziny.- Zwróciła się do niegopodczas, gdy dwóch pielęgniarzy wywoziło mnie z sali. Ostatnie, co widziałam tozszokowany wyraz twarzy Toma i jego oczy… przerażone, jak moje.

 

#

 

-Cosię tam wydarzyło?- Gitarzysta spojrzał na swojego menadżera oczekując, że onbędzie w stanie mu wszystko wyjaśnić.- Jej brzuch… wiedziałeś o tym? Jak to sięstało?

-Tomnie wiem za wiele. Jak wiesz Carmen nie została porwana dla żartu…- Odparł nieconiechętnie. Nie chciał z nim o tym rozmawiać, jemu też nie było łatwo. Niechciał w ogóle o tym myśleć, bo powodowało to u niego wielką złość na całyświat. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego właśnie to spotkało jego córkę.

-Tota dziewczyna tak? Ona jej to zrobiła?- Zapytał choć dobrze znał odpowiedź.

-Naszczęście nic więcej nie zdołała…- Mruknął nie czując potrzeby dodawania nicwięcej. Starał się myśleć pozytywnie, jak tylko się dało. Jednak Tom nie miałtak dobrego podejścia, ciągle zmagał się sam ze sobą. I ciągle było tegowszystkiego coraz więcej. Zaciskał mocno zęby i dłonie, lecz to niewielepomagało. Nie był w stanie wyrazić swoich uczuć. Ktoś krzywdził jego kobietę,żonę. Matkę jego dzieci… I on nie mógł nic z tym zrobić.

-Żałuje,że nie żyje…- Rzekł po chwili sprowadzając jednocześnie na siebie zaskoczonespojrzenie Michała.- Sam chciałbym ją zabić.

-OhTom... Wiesz, że to do niczego nie prowadzi. Byś tylko zniszczył sobie życie…-Westchnął. Mimo wszystko doskonale go rozumiał, ale czasem trzeba kierować sięrozsądkiem. Żeby przez przypadek nie stracić zbyt wiele.

-Jamuszę coś zrobić! Ciągle jestem taki… bezużyteczny… bezsilny. A ona tak bardzocierpiała… I nawet teraz nie umiem być mężczyzną i ją wesprzeć, to ona mniewspiera bardziej niż ja ją! To ona mnie pociesza… To ja płaczę w jej ramionachjak dzieciak…- Wyrzucił z siebie nie mogąc nadal pogodzić się z losem. Nie taksobie to wszystko wyobrażał. A powrót Carmen… także miał wyglądać inaczej. Toon miał stanąć na wysokości zadania i być oparciem ich małżeństwa. Jednak ichrole na chwilę się odwróciły i to nie dawało mu spokoju.

-Obydwojesię wspieracie, wszystko się teraz ułoży. Potrafisz sprawić, aby byłaszczęśliwa i to jest najważniejsze.

-Myślisz,że to jest jeszcze możliwe? Już tak wiele się wydarzyło…

-Tobez znaczenia. Liczy się to co jest i będzie. A wy zawsze wierzycie i to dajesiłę. I dzięki temu też umiecie być szczęśliwi…- Mówił z przekonaniem. Byłpewien, że już wszystko co najgorsze ta para ma za sobą. Chciał i wierzył w to,że jego córka będzie w końcu szczęśliwa. Do ostatniego dnia.

-Kupimynowy dom… Mam nadzieję, że wszystkie nieszczęścia skończyły się wraz z śmierciątej psychopatki.

-Napewno tak jest.- Uśmiechnął się z troską i poklepał go po ramieniu dodającotuchy.- Teraz tylko Carmen musi dojść do siebie, myślisz, że będzie potrzebnypsycholog?

-Niewiem… Mam nadzieję, że damy radę bez cudzej pomocy. Chciałbym być dla niejwystarczający… Chociaż ten jeden raz…- Wyznał.

-Rozumiem.Ale nie daj się temu zatracić, żeby nie wyszło z tego nic złego. Pamiętaj, żeczasem trzeba skorzystać z czyjejś pomocy i nie ma w tym niczego niewłaściwego.

-Wiem.Nie zamierzam pogrążać nas jeszcze bardziej. Eh… czemu to tak długo trwa?-Zaniepokoił się nie widząc jeszcze na horyzoncie żadnej pielęgniarki, anilekarza wychodzącego z sali.

-Nietrwa długo, spokojnie. Nic jej nie będzie, zrobią swoje i będzie dobrze.

-Chciałbymjuż ją zabrać do domu…

-Jeszczego nie masz.- Przypomniał z lekkim uśmiechem.- Spokojnie Tom, już niedługo.

-Poprostu już, aż za długo czekam…- Westchnął cicho wbijając swoje smutnespojrzenie w szpitalną podłogę. Chyba najgorsze ze wszystkiego jest ciągłeczekanie…

 

#

 

Blond włosadziewczyna z naburmuszonym wyrazem twarzy zajęła swoje miejsce w samochodzie odrazu krzyżując ręce na piersi. O rozsądnym zachowaniu nie było w tej chwili wogóle mowy. Mało obchodziło ją, że zachowuje się jak małe dziecko. Chciała poprostu zostać dłużej przy swojej jedynej siostrze, lecz nie było jej to dane.Wokalista bowiem uparł się, że wracają do domu i nie było w tej kwestii żadnejdyskusji. Uważał, że argument wciąż zagrożonej ciąży jest niepodważalny. JednakMelanie czuła się całkiem dobrze i dlatego nie widziała żadnych przeszkód. Nadopiekuńczośćukochanego zaczynała dawać jej się we znaki z każdym dniem coraz bardziej…

-Mel,nie rób takiej miny.- Bill wywrócił teatralnie oczami siadając przedkierownicą. W najmniejszym stopniu nie robiło na nim wrażenia zachowaniedziewczyny. Nie miał wątpliwości, że postępuje słusznie. I żadne fochy nie byływ stanie sprawić, aby się ugiął. Nie tym razem.- Carmen niedługo wróci do domui będziesz mogła na nią patrzeć ile chcesz. Poza tym powinna jeszczeodpoczywać, dokładnie tak jak ty. Nie zapominaj…

-Niezapominaj!? Jak niby miałabym przy tobie zapomnieć!? Nie bój żaby! To jestnieosiągalne.- Przerwała mu gwałtownie i odwróciła głowę w przeciwną stronęwbijając swój obrażony wzrok w szybę.

-Jakbytwój lekarz wiedział, że wożę cię przez całe miasto i pozwalam na takie emocjez pewnością zamknąłby cię w szpitalu! Wolisz tam doczekać rozwiązania?- Zapytałjuż lekko zirytowany.

-Nie…Ale nic mi nie jest! Czuję się świetnie! I na pewno na następnej kontrolilekarz ci to potwierdzi…

-Tosię okaże. A teraz nie marudź i nie strzelaj mi fochów, nie robię ci nic złego.Wręcz przeciwnie nawet, dbam o ciebie jak tylko mogę!- Wyrecytował zprzejęciem, dzięki czemu Melanie nieco zmiękła. Wiedziała, że ma racje ipowinna to docenić.

-Wiem,Bill… Ale ja po prostu jestem już zmęczona tą ciążą. Chciałabym normalnie żyć!Wyjść na zakupy, do miasta, gdziekolwiek! Uprawiać seks!

-Omatko… Tylko nie mów mi teraz, że cię nie zaspakajam.

-Awłaśnie, że powiem! Kiedy ostatni raz robiliśmy cokolwiek!?- Spojrzała na niegoz oburzeniem.- Może i nie możemy normalnie się kochać i w ogóle, ale chyba odpieszczot nie poronię!?

-Musiszbyć naprawdę wygłodniała skoro tak mówisz…- Stwierdził z lekkim przerażeniem.-Ale uspokój się już, proszę. Obiecuję, że się poprawię… Sama wiesz, że ostatniomieliśmy dużo na głowie.

-Wcalenie?

-Jakto nie? A Carmen?

-Carmennie było, ale wróciła cała i zdrowa Bogu dzięki. Ale poza tym? Leżałam do górybrzuchem na wsi, a ty skakałeś dookoła.

-Dobrze,może nie jestem zbyt błyskotliwy pod tym względem.- Przyznał.- Ale ty teżmogłabyś dać jakiś znak, jestem tylko facetem.

-Noprzepraszam bardzo, właśnie ci wyłożyłam kawę na ławę. Chyba to wystarczającyznak?

-Owszem.Ale ty masz do mnie pretensje, a nie…

-Nonie mam! Po prostu tęsknię za swoim Billem. Oddaliłeś się ode mnie… I to nietylko w łóżku.- Wyznała z żalem.- Zniknięcie Carmen wywarło w tobie większezmiany niż we mnie…

-Przepraszam…Było mi ciężko z tym wszystkim.- Chwycił jej rękę.- Nie chciałem wcale się odciebie oddalać, ani żebyś tak się czuła…

-Możety nadal coś do niej czujesz?- Wypaliła nagle wprawiając chłopaka w osłupienie.Właściwie sama tego nie planowała, ale tak wyszło.

-Coty mówisz? Przecież wiesz, że nie. Ciebie kocham i ciebie chcę, Mel. Carmenjest dla mnie ważna, ale nie w tym znaczeniu.- Zaprzeczył w ogóle nie rozumiejąc,jak mogło przyjść jej coś takiego do głowy. Uczucie do Carmen już dawnowygasło, teraz Melanie była jego całym światem i nie zamierzał tego zmieniać.To z nią chciał dzielić swoje życie.

-Topewnie te hormony…- Mruknęła.- Różne myśli przychodzą mi do głowy…

-Totrzeba je przegonić. Nie myśl tak więcej, to naprawdę niemądre.- Pogładził jądłonią po policzku i ucałował jej czoło.- Jedźmy już do domu…

-Dobrze,zmęczyłam się z tego wszystkiego.- Westchnęła ciężko i usadowiła się wygodniejw fotelu przymykając powieki. Wokalista nie mówił już nic więcej tylko odpaliłsilnik i ruszył chcąc jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Sam był już zmęczonycałym dniem i marzył o ciepłym łóżku.

 

###


Nie wiem, co z tą czcionką ^^

Nie zamierzam się z tym męczyć ;D

Jeszcze 9 odcinków do końca, możemy odliczać ! ;p

wtorek, 14 sierpnia 2012

190. 'Może po prostu… przytul mnie?'

Życie…To taki obszerny czas objęty milionem wydarzeń. Niektóre z nich wydają się byćzbyt ciężkie do udźwignięcia. Sprawiają, że opadamy na dno… z braku sił,bezradności, strachu i wielu innych przytłaczających nas powodów. Moje życiesprawiło mi już tyle kosmicznych niespodzianek, tyle beznadziejnych przykrości,chwil kiedy marzyłam jedynie o śmierci… To są rany, blizny, które pozostaną jużna zawsze. Jeśli nie na ciele, to we wspomnieniach. Rzeczy, o których po prostunie da się zapomnieć. Ale z drugiej strony są przecież te radosne chwile imoże, gdyby wszystko skalkulować, zliczyć… zrównoważyłoby się? Może nasze życiejest już z góry zaplanowane. Może Bóg wyznaczył nam ileś cierpień i tyle samoradości… Tylko, czy niektóre nieszczęścia można w ogóle porównywać z uczuciamiradości? Czy śmierć bliskiej osoby cokolwiek innego może nam wynagrodzić? Albotortury… psychiczne, cielesne, duchowe… Cieszę się, że żyję. Cieszę się, żebędę mogła znowu zobaczyć swoje dzieci, Toma, siostrę, całą resztę przyjaciół,znajomych… Ale boję się, że nie udźwignę swojego ciężaru wspomnień…

Niemogłam się doczekać, kiedy przyjdzie do mnie Tom. Zobaczę go pierwszy raz…nawet nie wiem od kiedy! Zupełnie straciłam poczucie czasu… Nie umiem się w tymjeszcze odnaleźć, ciągle mi czegoś brakuje. Może właśnie rodziny? Ich miłości? Wsparcia…

-Jaksię pani dzisiaj czuje?- Do mojej Sali weszła ta sama lekarka, którą jakopierwszą ujrzałam po przebudzeniu się z narkozy. Jak co dzień zaczęłaprzeglądać moją kartę ze skupieniem wymalowanym na swojej twarzy, zawsze jąobserwowałam łudząc się że coś z niej wyczytam.

-Fizycznienie mam na co narzekać.- Odpowiedziałam na jej pytanie, na co uśmiechnęła sięnikle pod nosem odkładając moją kartę na miejsce.

-Potrzebujepani psychologa?- Uniosła na mnie swoje serdeczne spojrzenie, a z moich ustwydobyło się ciche westchnięcie.

-Potrzebujęswojej rodziny.- Naprawdę żaden psycholog, psychiatra i jakikolwiek inny lekarzmi teraz nie pomoże. Chcę tylko przestać być samotna.

-Jużzostała powiadomiona, prawdopodobnie dzisiaj się ktoś zjawi. Proszę się niemartwić, nikt o pani nie zapomniał. Media oszalały na wieść o paniodnalezieniu.- Oznajmiła uśmiechając się do mnie ciepło.- Cierpliwości, jestpani na drugim końcu Niemiec, w dodatku na jakimś zadupiu mówiąc dobitnie. Tomusi potrwać, ale już niebawem zobaczy pani bliskich.

-Jużnie mogę się doczekać…

-Rozumiemto, ale już niewiele zostało. A tymczasem proszę wypoczywać, być może wrócipani do domu wraz z mężem.- Rzekła pocieszająco po czym opuściła pomieszczeniepozostawiając mnie znowu samą sobie. Mimo wszystko poczułam ulgę. Dobrze, żepowiedziała mi o tym wszystkim. W końcu o to najbardziej się martwiłam, czy wogóle ktoś o mnie pamięta i na mnie czeka. Nie zawiodłam się. Już niedługowszystko zacznie wracać do normy… odzyskam swoje prawdziwe życie, za którym takbardzo tęsknię.

 

#

 

-Tom?Idziesz?- Michał spojrzał na Gitarzystę, który stanął nagle jak sparaliżowany ijedynie jego oddech świadczył o tym, że żyje.- Co jest chłopie? Twoja żona naciebie czeka.

-Idźsam, zaraz dołączę.- Mruknął nawet nie ruszając się z miejsca. Sam niewiedział, co teraz nim kierowało. Nie był w stanie zrozumieć kłębiących się wnim uczuć. Bał się spotkania z Carmen i nie wiedział dlaczego, ale jednocześnietak bardzo tego pragną. Przecież niczego tak nie chciał, jak zobaczyć ją,dotknąć, poczuć jej zapach. Mieć ją znowu w swoich ramionach. Może bał siętego, co musiała przeżyć. I tego, że była sama… Czuł się winien. Za wszystko,co się wydarzyło. Nie wiedział, czy będzie potrafił spojrzeć jej w ogóle woczy. Tak długo się nie widzieli… I to nie była zwyczajna przerwa. To był czas,kiedy obydwoje przeżywali swoje tragedie. Obydwoje cierpieli, choć na różnesposoby. I nie mogli być, jak zawsze w tym cierpieniu razem.

-Tom!Boże, czemu ty tu sterczysz!? Nie idziesz do Carmen? A może już byłeś? Matko,jestem taka nabuzowana! Muszę ją jak najszybciej zobaczyć!- Oprzytomniałsłysząc nagle koło siebie znajomy dziewczęcy głos. Brzmiał zupełnie tak, jakpowinien brzmieć jego. Radośnie…

-Melanie,co ty tu robisz?

-Żartujesz?!Miałabym nie przyjechać do własnej siostry!? Bill nie miał wyboru za tekłamstwa.- Stwierdziła i wtedy też chłopak ujrzał również swojego bezradnegobrata.- Chodźmy już no!- Ponagliła, co też jakby było dla niego znakiem, żemusi się ruszyć. Nie będzie przecież stał przed szpitalem cały dzień. Carmen naniego czeka… Pewnie spodziewała się zobaczyć go jako pierwszego, a on jakzwykle tchórzy. I wciąż nie wie dlaczego. Co i kiedy sprawiło, że stał siętakim wielkim tchórzem. Jak niby może się usprawiedliwić? Jak może wytłumaczyćsię przed swoją żoną ze wszystkich głupot, jakie zdążył popełnić podczas jejnieobecności. Okazuje się, że bez niej jest jak głupi, mały szczeniak, którynie jest w stanie nic zrobić bez swojej matki.

 

#

 

Zawsze,gdy nie można się czegoś doczekać włącza się wyobraźnia, która stwarza wieleróżnych sytuacji owego zdarzenia. Ja tego dnia leżałam w swoim szpitalnymłóżku, jak na szpilkach nie mogąc przegonić natarczywych myśli. Ciąglewidziałam wkraczającego do mojej sali Toma... Te wizje zaczynały już mnie nawetprzerażać. Miałam wrażenie, że mam jakieś zwidy. Jednak to wszystko zostałorozwiane i to bez żadnego uprzedzenia… Tym razem zamiast swojego męża, ujrzałampostać mojego ojca. I to realną postać. Serce zabiło mi mocniej i niewiedziałam, co powiedzieć. Wszedł i zamarł na chwilę patrząc na mnie, nie tylkomi odebrało mowę.

-Ażtak bardzo się zmieniłam?- Wydusiłam przerywając ciszę. Nie spuszczaliśmy z siebiewzroku. Tata poruszył się w końcu zbliżając do mojego łóżka. Niewiele mogłamwyczytać z jego twarzy, a zdecydowanie była przepełniona mnóstwem różnychemocji.

-Chybadopiero teraz to wszystko do mnie dotarło… Straciłem cię już dwa razy i drugiraz odzyskuję, nie mogę tego wszystkiego pojąć.

-Wiem…Ale możesz obiecać, że już ostatni...- Szepnęłam czując, jak moje oczywypełniają się łzami. Bardzo chciałam to usłyszeć. Poczuć się bezpieczna, takjuż na zawsze. Mieć pewność, że ojciec już nigdy nie pozwoli mnie sobieodebrać. Nikomu. W żaden sposób.

-Obiecuję…Obiecuję, Carmen.- Rzekł i pochylił się, aby mnie objąć. Uważając na swojejeszcze niewygojone rany odwzajemniłam delikatnie uścisk pozwalając, aby pomoim policzku stoczyło się kilka drobnych łez.

-ATom?- Oderwałam się od niego przypominając sobie, że tak naprawdę przedewszystkim czekałam na swojego ukochanego, a nie ojca.

-Zarazprzyjdzie, pójdę po niego. Nie wiem czemu zajmuje mu to tyle czasu. Bardzo towszystko przeżywał…

-Carmen!-Zanim zdążyłam otworzyć usta do pomieszczenia wpadła moja siostra i zdążyłamzauważyć jeszcze, że wszedł za nią Bill i chyba Tom zanim się na mnie rzuciłasprawiając jednocześnie ból. Syknęłam jedynie starając się nie dać nic po sobiepoznać. Ból nie mógł mi przysłaniać radości, jaka zaczynała wypełniać mojewnętrze. Był to powolny proces, ale z każdą chwilą czułam coraz większy napływeuforii.- Jak dobrze, że już jesteś… to było straszne. Te ciągłeniepotwierdzone, idiotyczne hipotezy. A ci idioci jeszcze to wszystko przedemną chcieli ukryć! Tak się bałam… Chociaż wiedziałam i tak, że żyjesz i żewrócisz… Oh, jak dobrze.

-Teżsię cieszę, Mel.- Mruknęłam jej do ucha. Na nic więcej za bardzo nie mogłamsobie pozwolić, gdyż siostra w dalszym ciągu wręcz na mnie leżała. Zresztą poco słowa… Tak dobrze było móc ją czuć przy sobie.

-Ekhm,my też tu jesteśmy Kochanie.- Nasze siostrzane czułości przerwał głos Billa i wsumie bardzo dobrze, że się upomniał. Nie chciałabym być niemiła, ale z nichwszystkich najbardziej chciałam Toma…

-Nojuż, przecież musiałam ją wyściskać.- Puściła mnie niechętnie i zrobiła miejsceswojemu chłopakowi.

-Dobrzecię widzieć, tęskniliśmy…- Wokalista również mnie przytulił jednak znaczniesubtelniej, co przyjęłam z ulgą.

-Jateż, bardzo. Ale już jestem.- Uśmiechnęłam się delikatnie, gdy czarnowłosy sięodsunął. Teraz chyba powinnam zostać wyściskana i wycałowana przez swojegomęża, czy pomyliłam scenariusze…? Bowiem nie stało się nic… Nie poczułam dotyku,ciepła, ani zapachu Toma. Nie usłyszałam nawet jego głosu… Przez chwilę nawetmyślałam, że może wcale go tu nie ma. Mój wzrok od razu zlustrował całepomieszczenie zatrzymując się na Gitarzyście, który stał w znacznej odległości,pod ścianą. I zapewne nie drgną, ani przez chwilę odkąd tu przyszedł. Choć nicnie mówi, ani nie robił… to było niesamowite móc go nareszcie zobaczyć.

-Tomy może pójdziemy pogadać z lekarzami… Dowiemy się, kiedy można cię stądzabrać.- Odezwała się Melanie, która widocznie wyczuła, że coś jest nie tak,podobnie jak i ja. Moja radość zaczynała zamieniać się w strach. ZachowanieToma przerażało mnie. Nie rozumiałam…- Zaraz wrócimy, pogadajcie sobie.- Dodałajeszcze i pociągnęła za sobą Billa, Michał również do nich dołączył dziękiczemu po chwili zostałam sama ze swoim mężem. I zrobiło się bardzo cicho…

-Tom…-Wypowiedziałam cicho i niepewnie jego imię. Miałam nadzieję, że wykona jakiśruch… jakikolwiek. Przecież o niczym tak nie marzyłam, jak o tym, aby schowaćsię w jego ramionach. Usłyszeć, że mnie kocha. Co się stało? Co się stało zmoim mężem… Czułam na sobie jedynie jego wzrok. Patrzył na mnie, jakzahipnotyzowany. – Tom, co się dzieje? Dlaczego tak stoisz?

-Bonie wiem, co mam zrobić…- Odparł nagle, a w jego brązowych tęczówkachdostrzegłam strach. Przerażenie, którego nie pojmowałam…

-Możepo prostu… przytul mnie?- Mój głos zadrżał, a z moich oczu wydostało się kilkałez. Teraz poczułam, że to nie jest łatwe. Bo ta sytuacja jest, jak z głupiegofilmu. I to wbrew pozorom jedna z najtrudniejszych scen w naszym życiu.

 

‘A jeśli dzieli nasod przepaści krok… chcę tylko czuć, że Cię mam przy sobie.’

 

###


Z dedykacją dla mojej Marty ;* 

Bo dzisiaj wraca i już nigdzie nie pojedzie ;D (Jasne!? No :D)

No i bez Ciebie mój świat nie byłby już taki sam.


czwartek, 2 sierpnia 2012

189. 'Jestem żoną Toma Kaulitza, nie słyszała pani nic o tym, że zaginęłam…?'

Gitarzystazajął miejsce wskazane mu wcześniej przez policjanta, który siedział już przyswoim biurku ze skupionym wyrazem twarzy. Tom raczej nie spodziewał się jakichśrewelacji, dopiero co wyszedł ze szpitala i aż zaskoczyło go, że policja wogóle chce z nim rozmawiać. To nie było tak, że nie wierzył już w odnalezienieCarmen, czy w to, że ona w ogóle jeszcze żyje... po prostu wątpił w zdolnościpolicjantów.

-Cieszęsię, że doszedł już pan do siebie, panie Kaulitz. Możemy teraz przejść dosprawy pańskiej żony.- Rozpoczął dość oficjalnym tonem.- Podczas, gdy pan miałpewne problemy, my prowadziliśmy śledztwo. Zbadaliśmy wszystkie poszlaki zdomu, w którym znaleźliśmy ciało dziewczyny. Prawdopodobnie była to oprawczynipańskiej żony. Krew znaleziona w domu należała nie tylko do oprawczyni, aletakże do pani Kaulitz… Jednak ta zapadła się pod ziemię. Mamy kilka hipotez…lecz trudno stwierdzić, co może być najbardziej prawdopodobne. Ale jestmożliwość, że pańska żona żyje. W prawdzie list, który znaleźliśmy był dośćjednoznaczny… Tyle, że zwłoki oprawczyni wszystko zmieniają. O ile oczywiścierzeczywiście była to oprawczyni…

-Zaraz.Po co mi pan to wszystko mówi?- Chłopak przerwał policjantowi nie bardzo gorozumiejąc. Chyba nie był w stanie przyswoić tylu informacji na raz.

-Nachwilę obecną liczymy się przede wszystkim z tym, że pańska żona przeżyła iprawdopodobnie próbuje się dostać do domu.- Rzekł w skrócie jednocześniezapalając w nim na nowo nadzieję.- Być może to ona w swojej obronie zaatakowałaoprawczynię. Ale jak już mówiłem można by stworzyć wiele hipotez. W każdymrazie poszukiwania pani Kaulitz trwają i na pewno nie zostaną przerwane.

-CzyliCarmen żyje?

-Mamytaką nadzieję. Pomogła by nam jednak bardziej, gdyby nie ruszała się z miejsca…No, ale zapewne nie przewidziała, że znamy miejsce jej przetrzymywania. Proszęsię nie martwić, mamy świetnie wyszkolone psy. To kwestia czasu…

-Nojasne, że psy… Zwierzęta sobie lepiej radzą niż wy.- Mruknął pod nosem, co nieumknęło uwadze mężczyzny jednak nie skomentował tego.- Jeśli to już wszystkopójdę do domu. Mam pewne zaległości…

-Naturalnie.Będziemy w kontakcie.

-Tak,mam nadzieję, że następnym razem dostanę same dobre wiadomości.- Stwierdziłpodnosząc się z miejsca.- Do widzenia.- Pożegnał się i wyszedł z gabinetunastępnie opuszczając policyjny budynek przed, którym zastał masę dziennikarzy.Od razu został porażony światłem lamp, a do jego uszu zaczęły docieraćniezrozumiałe pytania. Nie zamierzał udzielać żadnych wywiadów, więc po prostuz pomocą ochrony wyminął wszystkich i wsiadł do samochodu czym prędzejodjeżdżając.

 

#

 

-Jaksię masz?- Blondynka usiadła obok zamyślonego Gitarzysty. Być może jej pytanienie należało do najlepszych, ale jakoś trzeba zacząć rozmowę. Miała dosyćciągłego milczenia. Nikt nie rozmawiał z nią o jej siostrze. Wszyscy unikalitego tematu, jak ognia, żeby tylko zaoszczędzić jej stresu… Ale ona chciałamówić o Carmen. Potrzebowała tego.

-Dobrze.-Odparł krótko niezrażony jej pytaniem.- A ty?

-Też…-Mruknęła.- Tylko Bill prawie się do mnie nie odzywa… Mam wrażenie, że się odemnie odsuwa. W ogóle chyba wszyscy mnie unikają, tylko ty jedyny nie uciekaszna mój widok.

-Nieprzejmuj się w stosunku do mnie zachowują się tak samo, jedynie Claudiawykazuje nieco więcej zainteresowania, ale myślę, że to ze względu na dzieci.

-Notak… Wiesz ja nie wiem, czy to dobrze, że bliźniakami zajmuje się jakaś obcadziewczyna…- Stwierdziła niepewnie. Nie do końca podobało jej się, że jejsiostrzeńcy są pod opieką kogoś, kogo ledwie zna. Poza tym obawiała się, że tadziewczyna mogłaby zająć miejsce jej siostry. A co gorsza miejsce matki chłopców.

-Ktośmusi… Ja sobie nie radzę Melanie.

-Aco jeśli oni do niej przywykną? Jeśli nie będą potem chcieli Carmen…

-Coty w ogóle gadasz. Carmen jest ich matką, zawsze będą jej potrzebowali i zawszeją rozpoznają.

-Itak wolałabym, żeby jej nie było. Carmen też nie spodobałoby się, że jakaśdziewczyna zajmuje się jej dziećmi.

-Zrozumieto…

-Alemoże nie zrozumieć twojego zachowania Tom.- Rzekła nieco surowiej i chcącprzerwać już te do niczego nie prowadzącą dyskusję podniosła się z miejscanastępnie wychodząc. Gitarzysta nie do końca wiedział, co miała na myśli jegoszwagierka. Mógł się jedynie domyślać, tylko, że na niewiele mu się to zda. Niebył w stanie nic ze sobą uczynić. W głębi bardzo chciał ruszyć z miejsca,obudzić się z tego „głębokiego snu” w jaki zapadł, lecz nie potrafił. Czuł nasobie zbyt wielki ciężar, który go obciążał i nie pozwalał mu się podnieść. Nawetwiadomość, że Carmen żyje nie dodała mu energii. To wciąż nie jest to, czego mupotrzeba. Zdecydowanie nie sprawdził się w roli ojca, ani nawet dorosłego,odpowiedzialnego człowieka. Zawiódł siebie, Carmen, swoich synów i każdegoinnego, który liczył na coś więcej z jego strony. Teraz nawet słowa jego matkizaczynały wydawać mu się jakieś sensowniejsze. Bo może miała racje, że towszystko dzieje się za wcześnie i za szybko. Kocha Carmen, swoich synów i sądla niego najważniejsi jednak to życie zaczyna go przerastać, a odkąd nie maprzy nim Carmen czuje się w tym wszystkim bardzo samotny. Brakuje mu jejbliskości, ciepłego słowa… samego wsparcia. Niczego tak bardzo teraz niepragnie, jak po prostu mieć ją przy sobie mimo wszystko.

 

#

 

Uniosłam ociężałepowieki czując suchość w ustach i przeszywający ból niemalże na całym swoimciele. Czułam się tak okropnie, że nawet nie byłam w stanie określić wjakikolwiek sposób swojego bólu. Nie bardzo wiedziałam co się dzieje, gdziejestem, skąd się tu wzięłam, co w ogóle robię… Zupełnie, jakby ktoś wymazał miz głowy ostatnie wspomnienia. Może to i lepiej? Czuję się tak fatalnie, że niechcę wiedzieć co się działo przed paroma godzinami, czy dniami.

-Halo, słyszy mniepani?- Do moich uszu dotarł kobiecy, dość niewyraźny głos powodując, żezainteresowałam się moim otoczeniem. Białe ściany, kilka pustych łóżek…szpital? To pierwsze co mi się nasunęło. Skierowałam swoje zamglone spojrzeniena kobietę, która prawdopodobnie była lekarką na co wskazywały słuchawkizawieszone na jej szyi.

-Tak. Skąd się tuwzięłam?- To było pierwsze co przyszło mi na język. W mojej głowie zaczynałtworzyć się mętlik. Zaczynałam zastanawiać się, czy jest tu ktoś z mojejrodziny. Czy jest Tom… czy ktoś w ogóle wie, że żyję…

-Znaleziono paniąnieprzytomną przy drodze do lasu i została pani do nas przywieziona. Zaszyliśmypani brzuch i opatrzyliśmy ranę, na szczęście nie było żadnych poważniejszychobrażeń poza tym, że straciła pani dużo krwi. Jednak to już uzupełniamy powoli.Nie znaleźliśmy żadnych dokumentów, więc nie mogliśmy nikogo zawiadomić. Czypamięta pani jak się nazywa?

-Tak. CarmenKaulitz. Wszystko pamiętam…- Odparłam lekko drżącym głosem. Poczułam się, jakbycoś we mnie pękło. Zaczęłam sobie wszystko przypominać i nie wiedziałam, czymam płakać, czy się śmiać. Czułam euforię i jednocześnie smutek… Nie mogłamuwierzyć w to, że w ogóle żyję.

-To bardzo dobrze. Znapani jakiś numer do kogoś z rodziny?

-Jestem żoną TomaKaulitza, nie słyszała pani nic o tym, że zaginęłam…? Nikt mnie nie szuka?- Zapytałamczując, jak moje serce zaczyna mocniej bić. Bałam się, że zwyczajnie zostałamzapomniana. Nie mam pojęcia ile czasu minęło od mojego zniknięcia…

-Spokojnie. Możliwe,że jest zgłoszone pani zaginięcie nie sprawdzaliśmy tego, nie mieliśmy żadnychdanych. Zaraz powiadomię odpowiednie osoby, proszę się nie martwić.- Zapewniładotykając mojego ramienia. Nie trudno było zauważyć moje zdenerwowanie. Ale tookropne uczucie obudzić się zupełnie sama w obcym miejscu, gdy nie ma oboknikogo bliskiego. Nigdy jeszcze tak nie było… Boję się, że straciłam wszystko.Całe swoje dotychczasowe życie, ludzi, których kochałam… Wszystko co miałam ibyło mi drogie. Modliłam się teraz w duchu, aby lekarka za chwilę wróciła ipowiedziała mi, że Tom cały czas mnie szuka i że już niedługo tu będzie… Takbardzo za nim tęsknię… Bo jeśli on już o mnie zapomniał to jaki sens ma w ogóleto, że udało mi się przeżyć..?

 

###


Na dobry początek sierpnia ;D Niedługo wyjeżdżam, więc kolejny odcinek na koniec miesiąca bądź jeszcze przed wyjazdem ;p I ku pamięci, chciałam zaprosić na bloga jednej z moich czytelniczek -> http://kari-tom.blog.onet.pl/ ;)