niedziela, 27 lutego 2011

148.'Pocałowałem cię.'

Ułożywszy się wygodnie na miękkiej pościeli wzięłam do ręki czasopismo przeznaczone dla młodych mam. Oczywiście jeszcze mamą tak zupełnie nie jestem, jednak można się nieco doświadczyć wcześniej. To na pewno nie zaszkodzi, a dodatkowa wiedza przyda się w przyszłości. Z takich gazet można dowiedzieć się dużo ciekawych rzeczy. A jak patrzę na zdjęcia tych słodkich maleństw to jestem jeszcze szczęśliwsza, że sama będę miała takie dwie, słodkie istotki u swojego boku już za kilka miesięcy...

Oh, a jakież było zdumienie rodziny Toma, kiedy obwieścił wesołą nowinę! Miałam wrażenie, że jego mama doznała stanu przedzawałowego. Cóż... trudno stwierdzić, czy się cieszyła. Myślę, że wszyscy potrzebują czasu, aby ochłonąć. W szczególności ona. Wigilia na szczęście minęła nam w spokoju i nie usłyszałam, żadnych kąśliwych uwag z czego się cieszę. Wszystko poszło po naszej myśli... i chyba zostałam całkowicie zaakceptowana przez nową rodzinę. Pomijając Simone, która jest twardym przeciwnikiem...

-Czytaasz?- Tom zjawił się w pokoju i od razu położył się przy mnie. Oparł głowę na moim ramieniu zerkając na czasopismo.

-Dopiero co zaczęłam...

-Ale późno już...- Mruknął, a po chwili już czułam jego ciepłą dłoń sunącą się po mojej nodze. Miałam ochotę zamruczeć wyrażając swoje zadowolenie jednak powstrzymałam się od tego czynu...

-Chcesz spać?- Uśmiechnęłam się pod nosem nie odrywając oczu od „lektury”. Dobrze wiem, co chodzi mu po głowie i nie zaprzeczę, że mi się to podoba.

-Niekoniecznie...- Ucałował moje nagie ramię skutecznie mnie tym rozpraszając. Nagle straciłam ochotę na czytanie... Niedługo musiałam czekać na jego kolejne ruchy, gdyż jego ręka bardzo szybko znalazła się na moim udzie pod materiałem mojej koronkowej koszuli...

Westchnęłam cicho przymykając powieki, a gazeta sama wypadła mi z rąk, kiedy zaczął subtelnie całować moją szyję jednocześnie gładząc moje udo. Automatycznie odchyliłam głowę nie chcąc go blokować w żaden sposób. Uwielbiam jego słodkie usta błądzące po moim rozgrzanym ciele. A przy nim wystarczy ułamek sekundy, aby zrobiło się gorąco. Tym bardziej, że wie, co i jak robić, żeby było skutecznie. W końcu to mój mąż...

Odsunęłam go lekko od siebie, aby móc zdjąć z siebie swoją nocną koszulę. Była całkowicie zbędna...jestem pewna, że żadne ubrania nie są nam w tej chwili potrzebne. Widziałam, jak jego oczy błyszczą z podniecenia. Teraz siedziałam przed nim w samych majtkach, na które w tej chwili i tak nie zwracał uwagi skupiając się na górnej połowie mojego ciała. Objęłam go ręką za kark i przyciągnęłam do siebie, aby wpić się w jego usta. Jego kolczyk cudownie drażnił moje wargi, a język odnalazł wspólny rytm z moim doprowadzając tym moje zmysły do szaleństwa, a jakby tego było mało moje nagie piersi przywierały do jego torsu ocierając się o niego... gdybym go nie całowała na pewno wydobyłabym z siebie okrzyk rozkoszy.

Gdy już zaspokoiliśmy potrzebę namiętnego pocałunku zsunęłam się nieco niżej tak, żeby móc pod nim leżeć i dać mu pole do manewru. Gitarzysta usiadł delikatnie na mojej miednicy pochylając się nade mną, a ja wykorzystując okazję ponownie przyciągnęłam go do swoich warg nakazując mu, aby mnie całował. Tak też uczynił nie sprzeciwiając mi się, a potem przeniósł swoje usta na szyję, którą już dzisiaj zdarzyło mu się pieścić. Jednak miałam świadomość, że chłopak wyznacza sobie drogę do najczulszego miejsca i sam ten fakt już mnie podniecał. Choć z pewnością z podnieceniem miało dużo wspólnego wybrzuszenie w jego bokserkach, które przez ich materiał lekko wciskało się między moje nogi. Kocham jego gry wstępne. Już podczas nich byłabym wstanie doznać szczytu rozkoszy. Tylko on tak na mnie działa... i tak powinno właśnie być.

Jego usta zjechały niżej pozostawiając za sobą wilgotną ścieżkę, co też na mnie działało. Jego zwinny języczek sprawiał mi wiele przyjemności... wodził nim po mojej skórze „rysując” niewidoczne znaki, a ja zagryzałam wargi czując, jak mój oddech powoli przyspiesza z każdym kolejnym jego ruchem. Przymknęłam powieki i zacisnęłam mocno dłonie na pościeli, kiedy zaczął pieścić moje piersi. Mogłabym już odlecieć...

Gdy uniósł się lekko nade mną objęłam go nogami w pasie mocno je zaciskając, a on ponownie pochylił się nad moimi piersiami, które zachłannie całował i ssał od czasu do czasu delikatnie przygryzając... wtedy przycisnęłam jego głowę nieco mocniej do siebie i wplotłam palce w jego warkoczyki poruszając się pod jego ciałem, w sposób jakbyśmy już rozpoczęli stosunek. Jednak ta chwila jeszcze nie nastąpiła... Tomowi bardzo spodobała się ta zabawa, bo nie zamierzał wcale tak prędko z niej rezygnować. Za każdym razem, gdy się poruszyłam jego męskość ocierała się o moje krocze, co powodowało u mnie ciche jęknięcia... Traciłam już kontrolę nad światem... przestałam zupełnie myśleć i pragnęłam tylko jego. Miałam ochotę zerwać z niego bokserki i w końcu złączyć nas w jedność. Jedyną blokadą był on sam...

Chwycił moje nadgarstki i przycisnął do pościeli, abym nie mogła zbyt wiele zrobić. Musiałam być bardzo cierpliwa.. a tego nie ma w mojej naturze... Jednak w końcu musiał mnie wyswobodzić z uścisku, gdy postanowił zająć się dolną częścią bielizny. Uśmiechnęłam się do niego figlarnie w pełni zadowolona z przebiegu sytuacji... miałam wrażenie, że cała rozkosz, którą czułam rozlewa się po pomieszczeniu... Z przyjemnością czekałam, aż pozbędzie się ze mnie tych majtek. Chyba przestanę nosić bieliznę... toż to samo utrudnienie!

Gdy zostałam już zupełnie naga teraz ja chciałam przejąć inicjatywę. Złapałam go za kark, aby się unieść i wdrapałam się na jego kolana od razu składając czuły pocałunek na jego ustach. Następnie poczęłam całować jego tors, co mi się szybko znudziło więc zamieniłam pocałunki na mokre szlaczki, które tworzył mój język...

-Skarbie...wystarczy...- Wydyszał błądząc dłońmi po moich plecach. Uniosłam głowę spoglądając na niego z chytrym uśmieszkiem.

-Ale ja się dopiero rozkręcam.- Wymruczałam zadziornie i pchnęłam go lekko do tyłu, żeby się położył. Chyba mu się to spodobało, bo na jego twarz wpłynął dobrze mi znany uśmiech. Kontynuowałam swoją zabawę całując go zachłannie po całym torsie i schodziłam coraz niżej zatrzymując się dopiero na gumce od bokserek, którą chwyciłam w zęby i próbowałam właśnie w ten sposób pozbyć się ich z ciała ukochanego. Jednak musiałam się wspomóc rękoma, ale za to efekt był natychmiastowy...

Tom próbował się podnieść, lecz nie pozwoliłam na to. Nie chciałam tak szybko rezygnować z prowadzenia. Uwielbiam, gdy sprawia mi przyjemność, ale też chce mu się odwdzięczyć. Potem ewentualnie będzie mógł zająć się mną... Klęczałam nad jego miednicą w lekkim rozkroku, a moje dłonie wędrowały po jego klatce piersiowej schodząc coraz niżej, aż do jego krocza. Zamruczał cicho, gdy dotknęłam jego męskości...

Zsunęłam się niżej by mieć lepszy dostęp do członka mojego partnera. Rozpoczęłam swoją grę bardzo delikatnie dobrze zdając sobie sprawę, jak bardzo to na niego działa. Chciałam sprawić, aby nie mógł się doczekać, kiedy mnie zdobędzie tak samo mocno jak ja. Choć może już od dawna tak jest... jednak to nie zmienia faktu, że mam ochotę się poznęcać nad swoim mężem...

Wszystko szło według mojego planu, Tom mruczał z rozkoszy, co też wzbudzało we mnie większe podniecenie. Chyba zarzuciłam sidła na samą siebie, bo czułam, że nie wytrzymam zbyt długo. Zabrałam ręce nie chcąc dopuścić za szybko do punktu kulminacyjnego mojego mężczyzny. Przylgnęłam do jego rozgrzanego ciała i złączyłam nasze usta w długim, namiętnym pocałunku... wtedy on zamienił nas miejscami dzięki czemu ponownie leżałam pod nim. Znowu był górą i nie miał zamiaru już dłużej przeciągać tej gry... Oderwał się od moich warg i nie spuszczając wzroku z mojej twarzy rozchylił delikatnie moje nogi, a po chwili jęknęłam z rozkoszy czując jak we mnie wchodzi...

Automatycznie przeniosłam dłonie na jego kark następnie zsuwając je na plecy po których błądziłam z nadmiaru emocji i podniecania. Słyszałam teraz tylko mocne bicie naszych serc i nienaturalnie przyspieszone oddechy, które wypełniały cały pokój. Nie umiałam powstrzymać także swoich cichych pojękiwań, które mimowolnie wydobywały się z moich ust z każdym kolejnym jego ruchem. Czułam, że cała płonę... a on razem ze mną.

-Kurwa... kocham cię.- Szepnął doznając szczytu w tym samym momencie co ja, po czym opadł na mnie wtulając nos w moją szyję. Jak romantycznie...!

-Ja ciebie kurwa też...- Wymruczałam drapiąc go delikatnie po plecach, a na moją twarz wpłynął błogi uśmiech. I w taki sposób powstają dzieci...*

Nasze oddechy unormowały się dopiero po długiej chwili, lecz nadal trwaliśmy w tej samej pozycji sycąc się swoją bliskością.

Odkąd jestem z Tomem uważam ze seks może smakować tylko wtedy, gdy jest się z ukochaną osobą. Właściwie przed nim moim ostatnim partnerem seksualnym był gwałciciel... trudno więc nazwać go w ogóle partnerem. Jednak nie będę się nad tym roztkliwiać. Nie powinnam do tego wracać, tym bardziej nie teraz.

-Weźmiemy prysznic?- Uniósł głowę spoglądając na mnie błyszczącymi tęczówkami. Coś mi się zdaje, że jemu jeszcze mało...

-Rano... teraz się stąd nigdzie nie ruszaj.- Cmoknęłam go w usta uśmiechając się słodko.

-Tylko trochę tak niewygodnie...

-Niewygodnie ci na mnie?- Zmrużyłam groźnie oczy wpatrując się w niego.

-A żebym ja w ogóle na tobie leżał... to bym cię zgniótł.- Stwierdził z głupim uśmieszkiem.- Łokcie mnie już bolą od tego podpierania się...

-Oj już nie marudź. Złaź.- Poleciłam nie czekając na jego kolejne słowa, a chłopak powoli wydostał się ze mnie i położył obok przytulając się do mojego ciała.

-Od razu lepiej...- Westchnął zadowolony ocierając się o moją skórę.

-Rzeczywiście, nic mnie nie uwiera...

-Pff... no wiesz co?!- Oburzył się unosząc głowę. Zaśmiałam się tylko i ucałowałam go w nos, który zaraz śmiesznie zmarszczył i schował w mojej szyi.- Nie ma to jak miło zakończyć wigilię...

-Już jest Boże Narodzenie...

-Oj tam...co za różnica... Ważne, że jest miło... że jesteśmy razem, że się kochamy i że seks nadal jest taki wspaniały...- Oświadczył rozmarzony, na co ja parsknęłam śmiechem... jak ja go kocham.



#


-Mel?- Dziewczyna wzdrygnęła się słysząc znienacka znajomy męski głos. Odwróciła się szybko wlepiając swoje niebieskie tęczówki w czarnowłosego chłopaka. W pokoju panował półmrok więc właściwie widziała tylko jego twarz, gdyż reszta ubrania zlewała się z tłem.-Czy ty mnie unikasz?

-Zwariowałeś? Ja? Miałabym cię unikać w twoim własnym domu? No weź przestań, Bill. Poza tym nie mam żadnego powodu. Nie wiem, skąd ci to przyszło w ogóle do głowy...- Zaczęła mówić jak nakręcona nie zdając sobie sprawy, że tylko pogarsza swoją sytuację. Wokalista nie miał już żadnych wątpliwości, iż miał rację.

-Mhm...to cieszę się, że odniosłem mylne wrażenie.- Stwierdził, choć nie było w tym zbyt wiele szczerości. Nie chciał jednak okazywać swojej racji i drążyć tematu.- Porozmawiamy?

-O czym?- Uniosła brwi lekko się pesząc.

-O ostatnich wydarzeniach...

-Ale jakich wydarzeniach Bill? Co takiego się niby wydarzyło, co? Nic się nie wydarzyło... nie rozumiem o czym mówisz.- Wyrecytowała w pośpiechu, a w jej głosie można było wyczuć stanowczość. Zdawała sobie sprawę, że może powiedziała o kilka słów za dużo jednak to tylko słowa... przecież nie trzeba od razu brać tego do siebie. Każdemu może się zdarzyć... taka chwila zapomnienia. Tu pod wpływem impulsu straciła kontrolę nad swoim umysłem, a słowa same wypłynęły z jej ust.

-Jak dzisiaj rozmawialiśmy o Davidzie i o Sarze...

-I to ma być wielkie wydarzenie w naszym życiu?- Mruknęła jakby z ironią i wyminęła go, aby usiąść na łóżku. Czuła, że chłopak tak łatwo sobie nie odpuści... a może nie tyle, co czuła, po prostu go znała.

-Bo tak nagle wyszłaś.- Podążył za nią chcąc móc ją obserwować. Według niego liczył się każdy wyraz twarzy, czy gest. Wbrew pozorom to była poważna rozmowa i wiele dla niego znaczyło, to co usłyszy bądź nie.

-Bo zrobiło mi się głupio.- Wyznała zrezygnowana, a jej wzrok spoczął na dłoniach, którymi poczęła się nerwowo bawić.- Nie wiem, dlaczego powiedziałam coś takiego. Ja... naprawdę chcę, żebyś był szczęśliwy i jeśli to tylko możliwe wrócił do Sary i stworzył z nią wspaniałą rodzinę... Po prostu przez chwilę myślałam, że nie wiem... ona na ciebie nie zasługuje? Nie wiem co myślałam! Ale to nieważne... palnęłam jakąś głupotę i tak wyszło. Przepraszam...- Westchnęła cicho unosząc na niego swoje spojrzenie.

-Hm... a ja myślałem, że może ci się podobam...- Uśmiechnął się pod nosem i zajął miejsce obok zdezorientowanej dziewczyny.- Nawet powiedziałem Carmen, że chyba... cię zauroczyłem.- Zmarszczył brwi czekając na jakąś reakcję z jej strony jednak ona doznała szoku nie będąc w stanie wydobyć z siebie głosu. Miała w tej chwili ogromny mętlik w głowie... zastanawiała się, dlaczego on mówi to wszystko tak spokojnie. W sposób, jakby mu się to podobało... jakby zupełnie nie miał nic przeciwko! Z niewiadomych przyczyn jej serce zaczęło szybciej bić, a sama nie wiedziała, co robić...-Ale myliłem się?

-Nie...- Wyrwało jej się znienacka nad czym wcale nie panowała. Przyłożyła szybko dłoń do ust z przerażenia. Jak to możliwe, że ona mówi takie rzeczy i nawet się nie zastanawia.- To znaczy... nie jesteś brzydki! Chodziło mi o to, że jesteś przecież ładny... to znaczy przystojny! No i trudno, żebyś miał się nie podobać...- Zaczęła się plątać we własnych słowach próbując jednocześnie, jakoś się wybronić. Właściwie chciała go teraz oszukać... a przecież tak nie traktuje się przyjaciół. Dlaczego nie przyzna mu po prostu racji? Ciągle się czegoś boi... a z każdym dniem jest coraz trudniej.

-No ja przecież wiem, że jestem piękny i w ogóle.- Odparł z dumą i posłał jej swój zniewalający uśmiech, co od razu poprawiło jej humor. Jego skromność, jak zawsze jest powalająca.-Ale wiesz... jak tak myślałem nad tym, czy możliwe jest, abyś się we mnie zadurzyła...- Zagryzł lekko wargę starając się dobrać kolejne słowa. Wbrew pozorom jemu też nie było łatwo mówić o takich rzeczach i wcale nie był taki pewny siebie.- Doszedłem do wniosku, że mam dosyć swojego rozważnego życia. W sensie, że zawsze zanim coś zrobię to zastanawiam się, czy mi się to opłaca, czy nie będę żałował... nie kieruję się emocjami. Można powiedzieć, że jestem bardzo ustabilizowany. Niby to dobrze... ale z drugiej strony... Czy nie można być odpowiedzialnym, a jednocześnie nieco bardziej spontanicznym?

-Myślałam, że ja taka jestem.- Stwierdziła uśmiechając się pod nosem.- Często kieruję się emocjami... nie zawsze dobrze na tym wychodzę. Może więc nie jestem zbyt odpowiedzialna?

-Jesteś bardzo odpowiedzialna... Bardzo wcześnie wkroczyłaś w samodzielne, dorosłe życie. Potrafiłaś wszystko sama ogarnąć i zająć się młodszą siostrą. A teraz będziesz mamą...

-Samotną mamą... jestem taka odpowiedzialna, że wdałam się w romans bez przyszłości. Zniszczyłam dzieciństwo swojemu synowi.- Powiedziała cicho. Bardzo żałowała swojego postępowania. Oczywiście teraz cieszyła się, że będzie miała syna... jednak myśl, że będzie wychowywał się bez ojca była przygnębiająca. Nie wątpiła, że sobie poradzi... ale chodziło po prostu o rodzinę. O szczęśliwy dom, który każda matka chciałaby zapewnić swojemu dziecku.

-Mel... przecież nie musisz być wcale sama. I twój synek może mieć tatę...

-Wiem... ale jestem tak odpowiedzialnie głupia, że się boję.- Westchnęła odwracając wzrok. Jej oczy automatycznie się zaszkliły, a wnętrze wypełnił smutek.

-Też kiedyś się bałem... i uparcie chciałem trwać przy Sarze, nawet gdy ona miała dość. To prawda, że wszystko zniszczyłem. Ale nie żałuję...- Wyznał nieco ją tym zaskakując. Nie sądziła, że Bill tak zwyczajnie zaakceptuje to, co się stało i nie będzie chciał już ratować swojego związku.

-Czemu?- Zapytała niepewnie zwracając ku niemu swoje spojrzenie.

-Bo teraz chyba jest lepiej.- Rzekł uśmiechając się do niej ciepło. Może gdyby wiedziała, co miał na myśli poczułaby się pewniej. Odwzajemniła jego gest nic nie mówiąc. Właściwie nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Miała tylko nadzieję, że w tym „jest lepiej” ona także miała jakiś wkład. Zdecydowanie chciała być pozytywnym aspektem jego życia.

Czarnowłosy przyglądał jej się z uwagą trwając w zamyśleniu podczas, gdy pokój wypełniała przyjemna cisza. Wydawała mu się taka niewinna... miała swój specyficzny charakter, który czasem dawał się we znaki. Jednak mimo to... uważał ją za wrażliwą i delikatną osobę. Była bardzo podobna do Carmen choć w żadnym wypadku nie chciał je ze sobą porównywać. Nie chciał porównywać jej z żadną kobietą. Melanie była dla niego kimś wyjątkowym. Nowym rozdziałem w jego życiu, który rozpoczął dość niedawno. I z pewnością nie ma zamiaru go kończyć...

Uśmiechnął się sam do siebie zauważając lekkie skrępowanie ze strony blondynki, co wydało mu się w tej chwili bardzo słodkie. Miał teraz ochotę wpić się w jej malinowe wargi... nie po raz pierwszy już mu się to zdarza. Wcześniej to ignorował uważając za co najmniej niestosowne... ale teraz, dlaczego nie? Po co w ogóle być rozważnym? Czemu miałby nie spełniać swoich pragnień? To tylko pocałunek... z piękną, cudowną dziewczyną. A może to dla niego szansa? Nie zastanawiając się dłużej już nad niczym ujął jej podbródek unosząc lekko głowę. Zaskoczona przebiegiem sytuacji dziewczyna nie zdążyła nawet zapytać o co chodzi, kiedy poczuła na swoich ustach delikatne muśniecie. W jednej chwili świat zawirował jej przed oczami, a w żołądku poczuła, coś czego nie czuła od bardzo dawna. Z pewnością, coś pozytywnego... ale co się dzieje?

-Co zrobiłeś?!- Zapytała nagle starając się zabrzmieć groźnie, lecz nie udało jej się to. Jej głos był niezwykle miękki i dźwięczny.

-Pocałowałem cię.- Zaśmiał się widząc jej minę. Wyglądała jak mała oburzona dziewczynka. Sama miała ochotę wybuchnąć śmiechem, kiedy zdała sobie sprawę, jak śmieszne było jej pytanie, które w najmniejszym stopniu nie miało sensu. Jednak podobała jej się ta sytuacja.

-To miał być pocałunek panie Kaulitz?- Uśmiechnęła się zadziornie nabierając jednocześnie dużo więcej odwagi. Wokalista uniósł brwi przyglądając jej się ze zdumieniem. Chyba się nie spisał...-A ja myślałam, że jakiś motylek pomylił moje usta z kwiatem...- Zmarszczyła czoło.

-Czy panienka właśnie mnie obraża?- Chłopak nie zwlekając podjął się gry rozpoczętej przez blondynkę, która w odpowiedzi wzruszyła niewinnie ramionami.- Że niby ja nie potrafię całować?

-Przykro mi... nie jestem w stanie zaakceptować tego dziecinnego całusa.- Zrobiła bezradną minę, a w głębi czuła się tak cholernie szczęśliwa, jak jeszcze nigdy. Podobnie, jak Bill który miał ochotę się teraz na nią rzucić. Jednak pamiętał o małym towarzyszu, który rozwijał się w jej brzuchu.- O ile można tak to nazwać w ogóle...- Dodała nieco prowokująco.

-No nie... ja nie mogę tak tego zostawić. Jak można w ogóle twierdzić, że Bill Kaulitz nie potrafi całować!- Udał wielce poruszonego i chcąc zaspokoić swoje, a także pragnienie Melanie zbliżył się do niej...

Ich serca znowu przyspieszyły bicia, gdy spojrzał głęboko w jej niebieskie tęczówki, a po chwili już zdecydowanie i o wiele zachłanniej wpił się w jej słodkie usta całując z wielką pasją i namiętnością. Po tym pocałunku już nigdy mu nie powie, że nie potrafi...


###


*To specjalnie dla Ciebie Skarbie xd Pamiętasz jeszcze bociany? ;p


Pierwszy raz w historii tego bloga nikt nie przerwał Tomowi i Carmen ;o Niesamowite... a Ka. po prostu miała doła xd To był głęboki dół więc powstał taki odcinek xd Starałam się bardzo ocenzurować i zbytnio się nie rozpisywać xd Trzeba być grzecznym ;p Odcinek z dedykacją dla Marty  :* :D

pozdrawiam ;*



czwartek, 17 lutego 2011

147.'Pozwólcie jej umrzeć...'

Odetchnęłam głęboko przekraczając próg kuchni. Czułam się w tym domu jak intruz i w żadnym wypadku nie potrafiłam pozbyć się tego odczucia. Za każdym razem, gdy widziałam Simone czułam wstrząsający mną dreszcz niepokoju. To coś okropnego. Właściwie ja chyba zaczynam się jej bać... To naprawdę stresujące przeżycie. A tak chciałam, aby moje pierwsze święta z Tomem były wspaniałe... Jednak z największymi chęciami, to raczej nie jest możliwe.

Poczułam wielką ulgę, gdy w kuchni nie ujrzałam postaci swojej teściowej, a kuzynkę Toma. Nie czułam od niej takiej niechęci, jaką darzyła mnie jej ciotka. Wręcz przeciwnie, była dla mnie bardzo miła. I przyznam, że to mi nieco ułatwiało. Dobrze jest mieć świadomość, że jest się lubianą choć przez jedną osobę z rodziny męża. To zawsze jakieś minimalne wsparcie.

-Jak tam przed kolacją?- Zagadnęła zauważając mnie.

-Mogłoby już być po.- Wyznałam szczerze. Im bliżej, tym bardziej przeżywałam to wielkie wydarzenie. Naprawdę nie czuję się w tym miejscu komfortowo i chciałabym wrócić do naszego domu jak najprędzej.

-Przyznam, że też nie przepadam za takimi rodzinnymi zjazdami.

-Tyle, że ja czuję się obca... bo właściwie nigdy wcześniej was nie widziałam. A przynajmniej większości.

-No tak. Pewnie martwisz się, że cię nie zaakceptują i takie tam. Ale naprawdę nie masz się czym przejmować, przecież jesteś świetną dziewczyną, w dodatku usidliłaś niepokornego Toma.- Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Była może starsza o jakieś dwa lata... więcej bym jej nie dała. Jej słowa bardzo mi ułatwiały. Poza tym była taka miła... to świetna odmiana po wszelkich kąśliwych uwagach teściowej. Oby reszta rodziny była taka jak kuzynka Toma!-Napijemy się herbaty? Chętnie bym z tobą pogadała i dowiedziała się paru ciekawych rzeczy.- Zaproponowała, co mnie właściwie ucieszyło. Nareszcie pogadam z kimś normalnym...! Nie żebym miała coś do swojego męża, czy siostry... ale jednak oni to co innego. Tom, to mój facet... a moja siostra jest w ciąży i strasznie marudzi. Kocham ją, ale mam już dość na dzisiaj...

-Bardzo chętnie.- Zgodziłam się zadowolona i z przyjemnością zajęłam miejsce przy stole, a dziewczyna wyjęła z szafki dwie szklanki i nalała do nich gorącej herbaty z dzbanka, kolejno stawiając je na blacie.

-Wiesz, bardzo mnie intryguje wasz związek. Tom nigdy jakoś specjalnie się nie kwapił do stałych relacji z kobietami, a tu nagle okazuje się, że ma żonę... może za jakieś dwadzieścia lat, by mnie to tak nie dziwiło, ale teraz? Jestem normalnie w szoku... Zresztą pewnie większość naszej rodziny ma takie odczucie.- Wyrecytowała z przejęciem. Wyraźnie ją to fascynowało... na jej miejscu pewnie bym reagowała podobnie. Też czasem, jak na chwilę się zatrzymam i pomyślę doznaję szoku, gdy dociera do mnie tak piękna rzeczywistość.

-Właściwie to nie wiem, dlaczego Tom mi się tak szybko oświadczył...- Stwierdziłam marszcząc brwi.- Może dlatego, że wiele razem przeszliśmy... w każdym razie nie mogłabym odmówić mężczyźnie, którego tak kocham. Nie wiem, czy w ogóle zdajesz sobie sprawę jakiego wspaniałego masz kuzyna.- Zaśmiałam się wychwalając swojego męża. Fajnie jest czasem tak móc z siebie wyrzucić pewne rzeczy. Chyba każdy człowiek chce też mówić innym o tych dobrych wydarzeniach, a nie tylko problemach. Może podchodzi to trochę pod chwalenie się, ale co z tego? Z jakiej racji miałabym o tym nie mówić? Nie mam nic do ukrycia. Jeśli tylko nadarzy się okazja będę wychwalała swoje małżeństwo, jak tylko się da. A najpiękniejsze w tym będzie, że to wszystko szczera prawda. Cudowna otaczająca nas rzeczywistość.

-Jak na ciebie patrzę, to właśnie sobie to uświadamiam.- Skwitowała.- Ale jak wy się w ogóle poznaliście?

-Jeju... to było tak dawno, że prawie nie pamiętam. Nasze początki były bardzo trudne... nie lubiłam go zbytnio. I odnosiłam wrażenie, że on mnie też... ale może dlatego, że ja nie darzyłam go sympatią. W każdym razie wszystko zaczęło się zmieniać, gdy dołączyłam od zespołu. To była najlepsza decyzja w moim życiu.- Uśmiechnęłam się rozmarzona wspominając tamte chwile.- A potem nawet nie wiem, kiedy się w nim zakochałam... oczywiście miłość przyszła znienacka i tak już zostało...

-Brzmi, jak w bajce.

-Często mam wrażenie, że moje życie jest bajką.- Przyznałam.- Ale w bajkach raczej nie ma żadnych problemów i takich tam...

-A twoja siostra i Bill? Coś ich łączy?

-A Bill, to już w ogóle skomplikowana sprawa.- Mruknęłam. Sama już nie wiedziałam na czym ten chłopak stoi.- Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, co jest między nim, a moją siostrą. On miał dziewczynę, podobno ją kochał... a jak jest teraz, nie wiem. Wszystko potrafi się zmienić w ułamku sekundy... Może Sara nie była jego miłością, skoro tak łatwo poddaje się innej kobiecie...- Zamyśliłam się sama nad własnymi słowami. Pewnie dziwnie to zabrzmiało... Ja wiem, że Melanie i Bill się tylko przyjaźnią, ale ja czuję, że zbyt długo to nie potrwa. Za dobrze im razem... są zbyt szczęśliwi w swoim towarzystwie, aby mieli pozostać tylko przyjaciółmi. A serce nie sługa...

-Bliźniacy są po prostu nie do poznania. Nie mogę uwierzyć, że to ci sami chłopcy sprzed kilku lat...- Pokręciła z niedowierzaniem głową.- Cieszę się, że Tomowi się ułożyło. Oby tylko Bill, w końcu się odnalazł... on zawsze był taki wrażliwy...

-I nadal jest.- Potwierdziłam.- I szczerze powiem, że stawia mnie w niezręcznej sytuacji... bo jego była dziewczyna jest moją najlepszą przyjaciółką, a z drugiej strony stoi moja siostra. Sama czuję się w tej sytuacji zagubiona...- Westchnęłam ciężko. Nie wiem już, co o tym myśleć... boję się tego, co będzie. Boję się, że decyzje Billa wpłyną w jakiś negatywny sposób na moje życie...

-Oj, Carmen... to wyłącznie ich sprawa. Nie możesz się tym przejmować. Cokolwiek się z nimi stanie, to nie będzie twoja wina.- Rzekła z przekonaniem, jednak ja nie miałam takiego podejścia. Nie umiałam tak po prostu się nie przejmować... zależy mi na nich wszystkich i nie chcę, aby żadne z nich cierpiało w jakikolwiek sposób.

-Trzeba powoli nakrywać stół, Jessica możesz?- W wejściu zjawiła się Simone spoglądając na swoją siostrzenicę. Ta skinęła tylko głową i podniosła się z miejsca.

-Dzięki za miłą rozmowę. Mam nadzieję, że będzie jeszcze nie jedna okazja.- Rzuciła do mnie na odchodnym, a ja uśmiechnęłam się już sama do siebie. To naprawdę świetna dziewczyna.


#


-Pani doktor! Jest pani potrzebna na porodówce, to pilne.- Młoda pielęgniarka podbiegła do kobiety w białym fartuchu. Jej wyraz twarzy był jednoznaczny więc lekarka nie wahała się, ani przez moment. Po chwili już obydwie zmierzały w pośpiechu do sali porodowej, gdzie przebywała młoda dziewczyna... gdy tylko weszły ujrzały wielkie zamieszanie, które wskazywało na bezradność lekarzy.

-Co się dzieje?- Kobieta podeszła do pacjentki uważnie obserwując monitor stojący obok. Blond włosa dziewczyna niemalże mdlała z bólu, z trudem łapiąc powietrze. Z pewnością nie była na to przygotowana... przecież to jeszcze za wcześnie. Była w szoku, że w ogóle coś się dzieje z jej dzieckiem.

-To dopiero piąty miesiąc, skurcze się nasilają. Próbowaliśmy je powstrzymać, ale wszystko wskazuje na przedwczesny poród... nie możemy tego odwlec!- Wyjaśnił prowadzący lekarz, który zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji.-Ona nie może teraz urodzić...- Dodał wpatrując się w kobietę, w której pokładał wszelkie nadzieje.

-Ile ma lat?

-Dziewiętnaście.

-Szlag. Jak długo już ma skurcze?

-Od kilku godzin... robiliśmy wszystko, żeby odwlec poród...

-A co z dzieckiem?

-Dziecko jak na ten etap rozwoju jest zdrowe... ale nie może się teraz urodzić.

-Może panie doktorze, może.- Lekarka wbiła w niego swoje spojrzenie.- Nie zatrzymamy już porodu... ono musi się urodzić.

-Przecież ono będzie niedorozwinięte!

-Zdaję sobie z tego sprawę, jednak nic nie możemy już zrobić.- Odparła bezradnie.- Dziewczyna musi urodzić zanim jej coś się stanie... Jesteśmy w stanie uratować, to dziecko. Będzie żyło...

-Czyli ratujemy?

-Oczywiście, że ratujemy! Co to w ogóle za pytanie? To nasz obowiązek.- Rzekła dobitnie patrząc na niego surowo. Wiedziała, że dziecko jeśli przeżyje będzie miało wiele trudności z rozwojem...ale nie miała prawa podjąć innej decyzji.- Dobra, nie traćmy czasu. Musimy uważać na dziewczynę. Przygotować wszystko!- Poleciła pielęgniarką, a sama podeszła bliżej pacjentki.- Będzie pani rodzić, proszę oddychać głęboko. Zdaję sobie sprawę, że to nie łatwe, ale musi pani panować na organizmem. Proszę uważnie mnie słuchać, proszę przeć na mój znak.- Wyjaśniła ze spokojem. Nie chciała jej jeszcze bardziej stresować...

-Nie chce... Nie mogę teraz urodzić...- Wyszeptała przerażona blondynka. Nie tak to miało wyglądać... miało być zupełnie inaczej. Wszystko miało być inaczej. Nie miała być sama...- Jeszcze za wcześnie...

-Wiemy, ale musi pani urodzić. Nie ma innego wyjścia. Bardzo proszę mnie słuchać... nie chcemy pani stracić...- Spokojny głos kobiety był nad wyraz irytujący. Ona wykonywała tylko swoją pracę, a Sara właśnie miała stracić sens swojego życia... Doskonale wiedziała co się stanie. Wiedziała, że jeśli jej dziecko będzie żyło nigdy nie będzie normalne...- Zaczynamy!- Zawołała lekarka, po czym stanęła przed dziewczyną, aby odebrać poród.- Proszę przeć. Mocno.- Poleciła, a blondynka mimowolnie już wykonywała swoje zadanie...

Czuła ogromny ból nie tylko fizyczny, ale i psychiczny. Nigdy nie myślała, że spotka ją coś takiego. Dziecko miało być jej szczęściem... Chciała je wychować... i dać wszystko, co najlepsze. A teraz musi skazać je na wieczne cierpienie. Po jej policzkach spływały kropelki potu pomieszane z równie słonymi łzami. Chciała umrzeć... umrzeć razem ze swoją małą córeczką.

Miała wrażenie, że jej serce rozrywa się na strzępy, gdy usłyszała cichy, piskliwy krzyk dziecka. Przez łzy zobaczyła drobniutką postać noworodka, który niemalże natychmiast zniknął z jej pola widzenia, co znaczyło nic innego, jak ratowanie jego życia. Dziewczyna zacisnęła mocno powieki, już nawet nie czuła tego bólu jednak miała ochotę wrzeszczeć... istota, na którą czekała właśnie walczy o życie. Tylko, jakie życie? Życie jako kaleka... o ile nie gorzej...

-Zostawcie ją!- Z wielkim trudem zdobyła się, aby wypowiedzieć te słowa.- Nie pozwalam! Nie zgadzam się!

-Proszę się uspokoić...- Lekarka jedynie zerknęła na nią na chwilę, po czym powróciła do wcześniejszych czynności przy wcześniaku.

-Ale ja się nie zgadzam! Nie ratujcie jej!- Miała wrażenie, jakby sama sobie wbijała sztylet w serce. Ale nie potrafiła inaczej. Nie umiała znieść myśli, że jej córka miałaby męczyć się do końca życia... nie chciała na to pozwolić. Tym bardziej wiedząc, że nie udźwignie tego ciężaru.- Pozwólcie jej umrzeć...- Wyszeptała ostatkami sił.

-Pani doktor... matka dziecka nie chce, żeby je ratować.- Lekarz zwrócił się do kobiety przekazując jej informację, jakby nie słyszała słów dziewczyny.

-To nasz obowiązek. Mamy cholerny obowiązek ratowania każdego życia. To nie Ameryka panie doktorze!- Fuknęła lekarka.- Proszę się lepiej zająć pacjentką.


#


Po salonie roznosił się przyjemny zapach wigilijnych potraw, który wraz z zapaloną świeczką na stole oraz wystrojoną choinką tworzyły wspaniałą, świąteczną atmosferę. Do tego jeszcze gwar osób znajdujących się w pomieszczeniu, które składały sobie po kolei życzenia łamiąc się opłatkiem. Magiczna chwila, choć mogłoby się wydawać, że nic w tym nadzwyczajnego. Mimo wszystko te święta są dla mnie wyjątkowe. Pierwsze od bardzo dawna w takim gronie i takiej atmosferze. Wszystko tu jest takie prawdziwe i naturalne. Takie jakie sobie wymarzyłam.

-Wszystkiego najlepszego, Kochanie.- Tom ujął moje dłonie w swoje spoglądając mi w oczy, aż przeszły mnie dreszcze.-Żebyśmy każde święta spędzali razem... oczywiście ciągle się tak kochając. Nie mogę też zapomnieć o naszych dzieciach... na następne święta będą już z nami.- Uśmiechnął się słodko, co odwzajemniłam.- I spełnienia kolejnych marzeń... nie tylko tych związanych z nami. Wiesz, że przychylę ci nieba, jeśli tylko powiesz słowo.- Zakończył i ucałował mój policzek. To było takie... piękne. Zwyczajne życzenia, a mogą sprawić tyle radości!

-Teraz to ja nie wiem, co mam powiedzieć... jestem beznadziejna w składaniu życzeń.- Zaśmiałam się cicho. Jednak musiałam się zmusić do myślenia i powiedzieć coś sensownego. No nie mogę sobie tak po prostu odpuścić.-Ale życzę ci mój mężu... żebyś był ze mną szczęśliwy... ze mną i naszymi dziećmi. Żeby ułożyło ci się z zespołem, bo wiem, jak bardzo kochasz muzykę... Zawsze będę ci kibicować. I ja też chętnie pomogę ci w spełnianiu marzeń, o ile jeszcze jakieś masz.- Zmarszczyłam brwi przyglądając mu się z uwagą. Właściwie nie mam pojęcia, czy mój ukochany jeszcze o czymś marzy. Mam wrażenie, że osiągnął już wszystko czego pragnął. A może jest coś jeszcze?

-Coś tam się pewnie znajdzie, jak pomyślę.- Stwierdził zamyślony.- Ale największe mam już za sobą, a właściwie będą towarzyszyć mi przez całe życie.- Dodał posyłając mi swój zniewalający uśmiech.

-Dobra, teraz ja. Blokujecie kolejkę!- Zbuntował się Bill, który wepchnął się między nas.- Droga bratowo...- Rozpoczął teatralnym głosem. Oczywiście poszłam na pierwszy ogień...- Zdrooowia, szczęściaaa, mnóstwo miłoości i rodzinnego ciepła... dużo uśmiechu! I samych łez radości. I ja nie wiem czego ci jeszcze potrzeba... w każdym razie spełnienia wszelkich pragnień! Nawet tych niegrzecznych... oczywiście za pozwoleniem Toma i może też z jego udziałem.- Wyrecytował cały promieniejąc i przyciągnął mnie do siebie mocno ściskając.- Twoja siostra chyba się we mnie zadurzyła... wystraszyłem się i nie wiem, jak mam się zachowywać...- Wymruczał mi do ucha, a jego głos tym razem brzmiał, jakby był zdesperowany. Ja natomiast doznałam szoku i stałam jak kołek nawet, gdy już wypuścił mnie ze swoich objęć. Też wybrał moment na takie gadki! Szlag... Melanie! Ale dlaczegooo... no niee...- Bracie, tobie życzę tego samego. Tylko żebyś jeszcze czasem znalazł chwilę dla swojego bliźniaka i też go kochał.- Czarnowłosy odwrócił się do Toma i także się z nim uściskał. Jednak mój mąż nie usłyszał już gratisowych słów... Zawsze wszystko na mojej biednej głowie.

-Wszystkiego najlepszego, Carmen.- Usłyszałam i uniosłam swój wzrok na stojącą obok mnie kobietę, która wyciągała w moją stronę opłatek. Mama Toma... no tak... cóż...

-Pani również.- Odparłam dzieląc się z nią. W tych życzeniach nie było zbyt wiele radości i ciepła, ale to zawsze coś.

Potem przyszła kolej na pozostałą część rodziny więc nie było czasu myśleć o Simone, czy chociażby mojej siostrze, która nie potrafi trzymać swoich uczuć na wodzy. Ja wiedziałam, że ich przyjaźń tak się skończy wcześniej czy później... a jeszcze dziś mówiłam o tym z Jessicą! Będę musiała pogadać z Mel... mam nadzieje, że jeszcze nie zdążyła za bardzo się zaangażować...


###


Ojejajeja jaka Ka. jest zła bla, bla, bla... xD

A tak poza trzy miesiące wróciłam do staaaaaaaaaaaarego opowiadania, które poprawiam i piszę od nowa :D Wiem, że jestem genialna ;o jak to doprowadzę do końca to z pewnością będę ^^ (http://ganz-egal-wo-du-bist.blog.onet.pl/)

pozdrawiam ;*


sobota, 12 lutego 2011

146.'Właśnie zdałem sobie sprawę, że gdyby nie ty... byłbym najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem na ziemi.'

Z uwagą obserwowałam spadające białe płatki śniegu, stojąc przy balkonowym oknie w pokoju mojego męża. Patrzenie na to wszystko z ciepłego i cichego miejsca budziło we mnie spokój. Wydawało mi się, jakby to co dzieje się za szybą było jakimś odrębnym światem. Biały puch pokrywający czarną ziemię błyszczał pod wpływem promieni zimowego słońca. Wyglądało to, jakby zamiast śniegu leżały tam małe kryształki. W tym roku, zima jest piękna. Już dawno tak nie było... teraz w ogóle jest jakoś inaczej. Potrafię docenić uroki tej pory roku. Przydała mi się taka chwila relaksu, gdyż ten dzień jest dla mnie bardzo stresujący. Już od dobrej godziny jesteśmy w domu mamy, Toma. Dawno nie miałam tak trudnego spotkania... Na razie jednak odbyło się bez zbędnych nieprzyjemności. Być może dlatego, że moja teściowa nie ma czasu. Przed wigilią ma sporo pracy, a ja i tak szybko ulotniłam się do sypialni jej syna pod pretekstem, że rozpakuję nasz bagaż. I raczej nie zapowiada się, abym miała z niej prędko wyjść. Czuję się tu nieswojo... nie powinno tak być, bo przecież jestem u rodziny, ale nie ja do tego doprowadziłam. Źle mi z tym... noszę w sobie dzieci jej syna, a ona traktuje mnie jak swojego wroga. Czy tak powinno być?

-Denerwujesz się?- Usłyszałam znajomy głos po chwili czując jak męskie ręce obejmują moją talię od tyłu. Automatycznie zrobiło mi się cieplej w głębi, a moim ciałem wstrząsnął przyjemny dreszczyk.

-Czym mam się denerwować?- Uśmiechnęłam się odchylając głowę do tyłu, która spoczęła na jego ramieniu.

-No wiesz... te wszystkie ciotki, babcie, kuzyni, wujkowie...- Zaczął wymieniać, a ja dosłownie doznałam szoku. Dokładnie w tej chwili uświadomiłam sobie, że poznam dzisiaj część rodziny swojego męża. Akurat te osoby, których nie było na naszym ślubie... akurat rodzinę ze strony jego mamy. Już sobie wyobrażam te wszystkie dociekliwe spojrzenia, te szepty za plecami... w co ja się wpakowałam. I nie będę ukrywać, że jestem nieco uprzedzona przez Simone.

-Mogłeś to przemilczeć...- Mruknęłam na co parsknął śmiechem.- Przestań, teraz dopiero się denerwuję.- Odsunęłam się od niego robiąc naburmuszoną minę.

-Kochanie, to tylko moja rodzina.

-Tylko?- Odwróciłam się do niego opierając się o parapet i skrzyżowałam ręce na piersi wbijając w niego swoje niezadowolone spojrzenie.- Twoja mama daje mi mnóstwo stresu, a jak pomyślę, że jeszcze poznam jej matkę!

-Ale moja babcia nie jest taka sama... Zresztą moja mama też nie jest taka zła, jak ci się wydaje.

-No tak. Przecież to najmilsza kobieta pod słońcem.- Uśmiechnęłam się ironicznie.- Gdybyś ty choć raz słyszał w jaki sposób ze mną rozmawia. A może ty mi nie wierzysz, co?- Uniosłam brwi bacznie mu się przyglądając.

-Wierzę.- Zapewnił przybliżając się do mnie.- Ale chciałbym, żeby między wami było w porządku... tylko jak ma być, gdy jesteś tak negatywnie nastawiona?- Ułożył dłonie na moich biodrach spoglądając mi w oczy.- Jesteś moją żoną i zawsze nią będziesz, ona już tego nie zmieni... Dlatego przestań się tym przejmować, olej to i zacznij myśleć pozytywnie. Może w końcu i moja mama zmądrzeje...

-Przykro mi, że tak jest. Wiem, że dla ciebie też jest to trudne... w końcu to twoja mama.- Stwierdziłam przytulając się do niego.- Może przez święta zauważy, jak bardzo się kochamy i odpuści?

-No widzisz. Jednak potrafisz się pozytywnie nastawić.- Uśmiechnął się do mnie i ucałował moje czoło.- A po kolacji powiemy wszystkim, że spodziewamy się dzieci.- Dodał zadowolony, co także wywołało uśmiech na mojej twarzy. Cała nadzieja w naszych maleństwach! Jeśli mama Toma nie zmięknie, gdy dowie się, że zostanie dzięki mnie babcią, to naprawdę w moich oczach straci wszystko.

-Może powinnam jej pomóc?- Zaproponowałam niepewnie. Właściwie kompletnie się nie znam na wigilijnych potrawach, ale zawsze coś znalazłoby się do zrobienia. I może ja bym jakoś zaistniała?

-Nie... myślę, że nie powinnaś. Tam jednak trzeba się nastać, a w twoim stanie lepiej nie. Poza tym zaraz przyjedzie kuzynka i ona pomoże.

-Jak uważasz... ale teraz to wyjdę na jakąś wielką panią, która tylko czeka na gotowe.- Westchnęłam ciężko.

-Nie przesadzaj.

-Yhm... właściwie po co w ogóle się przejmować? Przecież jest bosko i nawet twoja mama tego nie popsuje.- Skwitowałam posyłając mu subtelny uśmiech. Nareszcie życie zaczęło nam się powoli układać i powinnam skupić się na tym, co dobre. Nie mogę pozwolić, aby jakieś drobne rodzinne nieporozumienia miały na mnie negatywny wpływ. Z drugiej strony może nie powinnam tego bagatelizować... ale ja tak bardzo pragnę w końcu zaznać beztroskiego życia. Choć w najmniejszej części. Czy to tak wiele? Chcę nie myśleć non stop o problemach, które zwalają mi się na głowę. A jest ich sporo jakby się dokładniej wszystkiemu przyjrzeć, w dodatku z pewnością pojawią się kolejne. Ale ja i tak będę uparcie szczęśliwa mimo wszystko. Boże, przecież przetrwałam najgorsze chwile, jakie człowiek mógłby sobie wyobrazić! Musi już być lepiej... po prostu musi.

-No właśnie. Nie wpatruj się już bez celu w to okno, tylko chodź na spacer.- Chwycił moją dłoń i nie oczekując zgody pociągnął w stronę drzwi. Zeszliśmy po schodach na dół, gdzie już roznosiły się wspaniałe zapachy. Chyba dopiero teraz poczułam tę atmosferę świąt. Właściwie nigdy wcześniej nie obchodziłam takiej prawdziwej wigilii. Bo ten wieczór powinien być spędzany w rodzinnym gronie przy pięknie zastawionym stole, ozdobionej choince i przede wszystkim ciepłej atmosferze. Tyle się mówi o tym, że święta to czas zgody i miłości. Tylko, jaki to ma w ogóle sens? Ten jeden dzień ma wystarczyć? W perspektywie całego roku, to bardzo mało.

-Dokąd się wybieracie?- Bill stanął nam na drodze wraz z moim małym braciszkiem, który uczepił się jego nogawki.

-Na spacer.- Odpowiedział mu Tom i wyminął brata prowadząc nas do przedpokoju. Jednak młodszy Kaulitz chyba nie miał zamiaru tak łatwo nas wypuścić z domu, gdyż udał się za nami.

-Ej... może weźmiecie go ze sobą?- Zapytał wskazując na Matthewa, który w tej chwili zrobił niezadowoloną minę i wbił swoje oburzone spojrzenie w czarnowłosego.

-Wujek, ale ja nie chce nigdzie iść!- Zaprotestował krzyżując swoje krótkie rączki na klatce piersiowej. Wyglądało to komicznie. Od razu przyszedł mi na myśl mój synek... a właściwie moje dwa małe szkraby, których płci jeszcze nie znam. Cholera... jestem najszczęśliwszą kobietą na ziemi, bo noszę w sobie takie maleństwa no!

-Ale mózg sobie dotlenisz...- Poczochrał go po włosach i ponownie uniósł na nas swój wzrok, w którym można było dostrzec wielką nadzieję. Wujek Bill, chyba ma już dosyć dzieci. Cóż... nie ma co ukrywać, Matt spędza z nim niemalże każdą chwilę. Po prostu go uwielbia.

-No myślę, że wujek ma rację. Chodź z nami, będzie fajnie.- Postanowiłam wspomóc swojego szwagra*. I tak już dobrze się spisał. Można go trochę odciążyć... tym bardziej, że pewnie ma zamiar poświęcić ten czas mojej siostrze. Tak, ona też zasługuje na jego uwagę.

-O bozie no... ale ulepimy bałwana.- Zgodził się stawiając swoje warunki.

-Dobra, Tom ci pomoże i zrobicie wielkiego bałwana.- Uśmiechnęłam się do niego i przeniosłam spojrzenie na swojego męża oczekując jakiejś współpracy. Jego mina nie wyglądała zachęcająco...

-Jasne.- Zreflektował się zaraz i uśmiechnął, choć nie byłam do końca pewna ile w tym szczerości. Miałam wrażenie, jakby mu coś nie odpowiadało. Tylko, co? Chyba nie przeszkadza mu mój brat? Przecież zawsze go lubił... nie rozumiem o co chodzi.

-To pomóż mi założyć buty, bo nie umiem jeszcze zawiązywać sznurówek tak jak wy.- Poprosił chłopiec i podniósł z podłogi swoje buty podając je Tomowi. Ten bez słowa przykucnął przy Matthcie i wykonał swoje zadanie. Ja w tym czasie założyłam swoje obuwie i całą resztę, po czym zaczekałam na chłopców.

-To miłego spaceru!- Rzucił na odchodnym wokalista i zniknął nam z pola widzenia.

-Gotowi?- Zwróciłam się do nich, a mały złapał mnie za rękę dając mi tym samym odpowiedź. Posłałam mu swój uśmiech i chwytając Toma pod ramię wyprowadziłam ich na zewnątrz. Tam jednak Matthew nie miał zamiaru w dalszym ciągu iść przy mnie, gdyż od razu puścił moją dłoń i zaczął szaleć na śniegu. Dzięki temu miałam okazję, aby dowiedzieć się, co się stało mojemu mężczyźnie... no bo chyba coś się stało, skoro wydaje mi się jakiś przygnębiony.- Tomi, co ci jest?- Uniosłam głowę spoglądając na niego z troską.

-Nic, co ma mi być?- Zmarszczył brwi. Marny z niego aktor...

-Jeszcze niedawno miałeś taki dobry humor, a teraz?

-Teraz też mam.- Zapewnił wlepiając wzrok przed siebie. Chyba stracił dar przekonywania, albo próbuje wcisnąć mi kit. Nie wiem w ogóle, po co te całe podchody. Jestem jego żoną, nie znamy się od dziś... powinien od razu mówić, co go trapi.

-Tom, proszę cię... widzę, że spochmurniałeś. To przez Matta?

-Nie, dlaczego? Przecież nic mi nie zrobił.

-No właśnie, dlatego nie rozumiem o co ci chodzi.

-O nic. Nie drąż już tego, przecież nic mi nie jest.- Uciął lekko poirytowany, więc wolałam już już się nie odzywać, aby uniknąć niepotrzebnej kłótni. Może rzeczywiście coś mi się tylko wydaje... Przecież Tom nie ma wcale powodu, żeby być smutnym. Wszystko jest dobrze... jestem przewrażliwiona i tyle.

Oparłam głowę na jego ramieniu przysuwając się bliżej niego, a on w odpowiedzi na mój gest objął mnie mocno w talii. Automatycznie zrobiło mi się cieplej i przyjemniej. Szliśmy przed siebie obserwując cały czas małego, który już chyba zupełnie zapomniał o naszym istnieniu... a mieliśmy lepić bałwana. Najwyraźniej zmienił zdanie, co jakoś specjalnie mi nie przeszkadza i Tomowi zapewne też. Mogłabym tak chodzić w jego objęciach całą wieczność. Przy nim nieważne jest, gdzie jestem...


#


-Jestem wolny!- Wokalista wpadł do swojego pokoju z okrzykiem przepełnionym entuzjazmem. W końcu mógł odetchnąć, nie myślał, że małe dziecko może tak go zmęczyć. Był ciekaw, czy jego córka też będzie taka energiczna, jak Matt. Nie znał się na dzieciach, jednak wydawało mu się, że dziewczynki są znacznie spokojniejsze. Choć właściwie to nie miało dla niego większego znaczenia... przecież i tak będzie ją kochał. Nawet jeżeli powyrywa mu wszystkie włosy...

-Ja też.- Usłyszał znudzony głos blondynki, która leżała na łóżku wpatrując się w sufit. Uśmiechnął się do siebie i podszedł do niej siadając obok.

-Wiesz co?- Zapytał retorycznie, a dziewczyna zwróciła na niego swoje spojrzenie oczekując kolejnych słów.- Właśnie zdałem sobie sprawę, że gdyby nie ty... byłbym najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem na ziemi.- Wyznał patrząc jej prosto w oczy, co ją nieco przestraszyło. Sama nie wiedziała, co powinna o tym myśleć. Nie spodziewała się czegoś takiego, na pewno nie w tej chwili.- I wiesz, co jeszcze? Jesteś najzabawniejszą, a jednocześnie najbardziej uroczą kobietą, jaką znam... i za cholerę nie wiem, jak tego dokonujesz.- Dodał wywołując tym uśmiech na jej twarzy. To było dla niej niesamowicie przyjemne słyszeć z jego ust takie słowa.

-I nie mówisz tego tylko po to, żeby poprawić mi nastrój?- Spojrzała na niego podejrzliwie.

-Mówię to całkowicie szczerze. Przecież wiesz, jaki jestem.- Stwierdził zadowolony.- Na początku myślałem, że mnie nie lubisz... ale już wiem, że to była tylko taka tarcza obronna.

-Jaka tarcza znowu?

-No bo już tyle facetów cię skrzywdziło... i dlatego tak się broniłaś nawet przede mną, choć nie miałem wobec ciebie żadnych zaplanowanych zamiarów...

-Nie miałeś?- Przełknęła ciężko ślinę nie bardzo go rozumiejąc. To wszystko powoli stawało się skomplikowane. Zaczynała zwracać uwagę na wszelkie szczegóły w jego wypowiedziach, tak bardzo się bała, że wcale nie ma między nimi żadnej granicy...

Gdy myślała o tym, co mogłoby się wydarzyć, jakby rzeczywiście nic między nimi nie było to czuła się nad wyraz dziwnie. W końcu to po części jej rodzina, z drugiej strony facet, który podkochiwał się w jej siostrze, a z jeszcze innej chłopak Sary... o ile w ogóle można nazwać ich jeszcze parą. To byłoby według niej kompletnym kosmosem, gdyby na przykład zechcieli ze sobą być. Nie mogłaby się wyprzeć tego, że myśli o nim i o sobie w takich kategoriach. Choć właściwie to mało realne. I sama nie wie, czy w ogóle by chciała. Jest jej dobrze z tym, że ma w nim przyjaciela...

-No, nie miałem.- Zmarszczył brwi przyglądając jej się z uwagą.- Coś nie tak powiedziałem?

-Nie, ja po prostu jestem przewrażliwiona.

-To znaczy?

-Oj nic.- Ucięła z trudem się podnosząc do pozycji siedzącej. Poczuła się w tej chwili zmieszana. Nie powinna ujawniać mu swoich wyobrażeń. Przynajmniej tak jej się wydawało... przecież to nie ma żadnego znaczenia.- Twoja mama nie jest zła, że jestem tu z wami?- Zmieniła temat nie chcąc, aby chłopak zadawał więcej pytań.

-Ile razy mam ci powtarzać, że nie jest? Weź już o tym nie myśl, czuj się swobodnie.

-Yhym... tym bardziej, gdy zwraca się do mnie „Saro”...- Mruknęła pod nosem wbijając wzrok w pościel.

-Każdy może się pomylić, nie?

-No tak.- Przytaknęła bez przekonania.- No, ale nieważne.

-Ty za bardzo się wszystkim przejmujesz, to zupełnie niepotrzebne.- Rzekł uśmiechając się do niej ciepło.- Naprawdę nikt nie ma nic przeciwko, że tu jesteś... a moja mama jest zakręcona i myli imiona większości ludzi z mojej rodziny.- Dodał pocieszająco.

-Boże, jak ona mogła tak po prostu cię zostawić?- Zapytała cicho kręcąc przy tym z niedowierzaniem głową. Właściwie nie do końca chciała powiedzieć to na głos jednak jakoś samo się stało.

-Właśnie, a co ty byś zrobiła na jej miejscu?

-Jestem tak głupia, że czekałabym na twoje wyjaśnienia, a potem pewnie bym o wszystkim zapomniała... a przynajmniej żyła normalnie.- Odparła uśmiechając się ironicznie pod nosem.- Nie wiem, czy Carmen nauczyła się tego ode mnie, czy ja od niej... ale pod tym względem jesteśmy raczej podobne...

-A Sara zawsze była taka impulsywna i uparta... Ja już nawet przestałem się łudzić, że do mnie wróci. Gdyby mnie kochała i tęskniła, odezwałaby się chociaż... ile można myśleć? Nie wierzę, że potrzeba jej, aż tyle czasu. Nie ma mnie przy niej w trudnych chwilach... to już w ogóle nie ma sensu. Nie przetrwamy nawet jeżeli zdecyduje się dać mi drugą szansę...- Westchnął jakby zrezygnowany, lecz nie było słychać w jego głosie zbyt wiele żalu, czy też cierpienia. Zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje i po prostu to zaakceptował. Może jest łatwiej, bo nie jest sam... i może już nie czuje tego co dawniej. Nie kocha...

-Przecież będziecie mieli dziecko...

-I nic więcej.- Uniósł na nią gwałtownie swoje spojrzenie.- Już nic więcej nie mamy.

-Długo byliście razem...

-Może za długo? Był czas, kiedy ona zwyczajnie się ze mną męczyła. Czemu byłem taki głupi i tak naciskałem? Po co to ciągnąłem? Myślałem, że ją kocham... ale przecież, gdybym kochał nie myślałbym o innej!

-Nie wiem, co mam ci powiedzieć... to trudne...

-Ale chyba wiesz po części, jak się czuje... w końcu David się nie popisał.- Skrzywił się na samą myśl o swoim menadżerze. A właściwie to już byłym...

-Tak... ale my to zupełnie co innego. Od początku było właściwie ustalone, że...- Urwała zdając sobie sprawę, jak to głupio brzmi. To straszne, że zrobiła coś tak idiotycznego.

-Dobra, koniec tego.- Zadecydował stanowczo.- Nie będziemy o tym mówić. Trzeba ułożyć sobie życie na nowo... Poradzimy sobie bez nich...

-Masz rację, ja nawet nic do niego nie czułam. Chyba bardziej uraził moją dumę niż mnie skrzywdził. Tylko niepotrzebnie tak się deklarował... no, ale cóż.

-Zapomnij o nim.- Złapał ją za dłonie spoglądając jej w oczy.

-A ty... zapomnij o niej.- Szepnęła drżącym głosem wpatrując się w niego, a po chwili, gdy to do niej dotarło, miała nadzieję, że nic nie usłyszał...



###


*Nie mam pojęcia, jak nazwać brata męża ^^ Być może trafiłam, a jeśli nie to wybaczcie xd



sobota, 5 lutego 2011

145.'Twoja siostra nigdy nie będzie przeze mnie płakała.'

Grudzień mija w wyjątkowo szybkim tempie. Ledwo się zaczął, a już mamy święta. To bardzo dziwny czas... zawsze wtedy nachodzą mnie wspomnienia, niekoniecznie te dobre. A czy Boże narodzenie nie powinno kojarzyć się jak najbardziej pozytywnie? Może za rok tak właśnie będzie. Wtedy będziemy już ze swoimi maleństwami... za rok z pewnością będziemy mieli najpiękniejsze święta w życiu. Jednak póki co... trudno stwierdzić, jak one będą wyglądały w tym roku. Zostały dwa dni do wigilii, a my nie wiemy gdzie je spędzimy. Nie mam najmniejszej ochoty jechać do mamy Toma. Dobrze wiem, jak ona mnie nie znosi i byłoby to dla mnie po prostu stresujące. A chyba nie chcemy zaszkodzić dzieciom? Z drugiej strony jednak rozumiem swojego męża i to, że chciałby spędzić ten czas z najbliższą rodziną, w której skład wchodzi także jego mama. Tylko, czy będziemy potrafiły choć na jeden wieczór dojść do porozumienia? Kompletnie nie wiem co robić. Oczywiście pani Simone już dzwoniła do Toma i zapraszała... jednak on chciał najpierw uzgodnić to ze mną. Bardzo się cieszę, że bierze moje zdanie pod uwagę. I ma nawet trochę argumentów, które w jakiś sposób do mnie przemawiają. Bo ja raczej nie zrobię zbyt wiele świątecznych potraw, gdyż nie nabyłam jeszcze takich umiejętności. Poza tym jestem w ciąży i nie powinnam się przemęczać... a taka wigilia dla wielu osób to jednak spore wyzwanie. Moglibyśmy właściwie spędzić ją też u mojej siostry... ale jej też nie chciałabym męczyć. Obawiam się, że będę musiała się przełamać... a może to będzie przełomowy moment i pogodzę się z teściową? Nie dowiem się jeśli nie spróbuję.

-Tomaszku...- Stanęłam w drzwiach naszej sypialni spoglądając niepewnie na swojego męża, który leżał na łóżku przeglądając coś na laptopie.

-Tomaszku? Coś nabroiłaś?- Uniósł na mnie swój podejrzliwy wzrok.

-Niee...- Zaprzeczyłam uśmiechając się przy tym słodko i podeszłam do niego siadając obok.- No bo... powinniśmy kupić jakieś prezenty.- Zagryzłam lekko wargę patrząc uparcie na pościel.- Dla twojej mamy powinniśmy coś kupić...

-Rózgę?- Zaśmiał się obejmując mnie ramieniem i przyciągając do siebie, aby następnie ucałować mój policzek.- Już zamawiam prezenty przez internet Kochanie. Wiedziałem, że i tak się zgodzisz.- Stwierdził z uśmiechem.

-Skąd niby?- Zmrużyłam oczy wpatrując się w niego.

-Stąd, żee... jesteś kochaną i najwspanialszą kobietą na ziemi.- Rzekł, co mnie w pełni usatysfakcjonowało.

-Chciałabym, żeby te święta były udane. Nie przepadam za twoją mamą... a ona za mną to już w ogóle, ale trudno. Przy tobie nic mi nie grozi... i dla ciebie zniosę każdą docinke z jej strony.- Przytuliłam się do niego.

-Będę pilnował, żeby żadnych docinek nie było. Nikt nie będzie mi cię denerwował...

-Liczę na to, że twoja mama poradzi sobie bez nadzoru.- Stwierdziłam z nadzieją.- Może jak się dowie o dzieciach zmięknie?

-Też na to liczę.- Przyznał.- No, ale zobaczymy. Na razie zamówię resztę prezentów i zadzwoń do siostry, żeby się szykowała na wielką wigilię w moim rodzinnym domu.

-Bill już jej o tym powiedział...- Mruknęłam.- Pytała mnie czy tak wypada i takie tam...- Przewróciłam teatralnie oczami.

-Mam wrażenie, jakby oni znali się całą wieczność.

-To ciekawe, bo Bill też ma takie wrażenie.- Skwitowałam z rozbawieniem.- Przypadkiem z nim nie rozmawiałeś?

-Rozmawiałem... no ale ja też tak uważam. W ogóle, gdyby nie twoja siostra to ja nie wiem, co by z nim było.

-Klub pokrzywdzonych serc zadziałał.- Uśmiechnęłam się pod nosem.- Tak sobie myślę czasami... czemu oni wcześniej nie spędzali ze sobą czasu? Teraz wszystko mogłoby być inaczej.

-Co masz na myśli?

-No może nie byłoby Josta... może obydwoje byliby szczęśliwi, razem...- Wyznałam niepewnie. Dziwnie mi było o tym mówić w ten sposób, tym bardziej, że to moja przyjaciółka była partnerką Billa. No, ale już nie jest...

-Przecież Bill kocha Sarę.

-Jak na niego patrzę to mam wrażenie, że zapomniał o jej istnieniu. I mam wątpliwości, czy on był z nią szczęśliwy? Z moją siostrą są tylko przyjaciółmi, a wydaje się być szczęśliwszy niż gdy był w związku z Sarą. To takie nienormalne...- Westchnęłam zrezygnowana. Niewiele z tego rozumiem, życie jest bardzo dziwne. Czasem trafiamy na kogoś, wydaje nam się, że jesteśmy szalenie zakochani jednak okazuje się, że mimo wszystko to zbyt mało, aby być naprawdę szczęśliwym.

-Świetnie się rozumieją, to chyba ważne w przyjaźni.

-W związku też. Ty mnie świetnie rozumiesz, nie?- Podniosłam głowę spoglądając na niego zadziornie.

-No oczywiście.- Zrobił pewną siebie minę, a ja musnęłam jego wargi uśmiechając się zaraz.

-I rozumiesz, że chce uprawiać seks na stole?

-Carmeen no co ty?

-To i tak dosyć skromna fantazja.- Stwierdziłam nie poruszona. Jakoś ostatnio do głowy przychodzą mi różne ciekawe jak dla mnie pomysły związane z naszym życiem erotycznym. I wcale nie jestem niewyżyta! Ja po prostu jestem otwarta na różne nowe doświadczenia... oczywiście nie przesadzając.

-Bardzoo. Kiedyś ją wcielimy w życie...- Zadeklarował, co mi się bardzo spodobało.

-O.. to ja zacznę myśleć nad kolejnymi.- Wyszczerzyłam się zadowolona.- A pamiętasz swój striptiz przez internet?- Poruszałam znacząco brwiami. Nigdy nie zapomnę tamtego dnia i Toma przed kamerą, jego wspaniałych wygibasów. A potem tej zmieszanej, bezradnej minki, gdy Bill wszedł do pokoju i go zobaczył...

-Nie przypominaj mi...- Burknął pochmurniejąc. Najwyraźniej dla niego to nie są zbyt miłe wspomnienia.

-Oj Kochanie... byłeś świetny.- Pochwaliłam go całując jego szyję.

-Nie powtórzę tego już nigdy więcej...

-Dobrze, nie musisz... ale ja bardzo chętnie.

-Zrobisz mi striptiz?

-Możee... jeśli zdążymy zanim mój brzuch przybierze olbrzymich rozmiarów.

-No cóż... w końcu to bliźnięta.

-Niedługo poznamy płeć!- Ucieszyłam się prawie podskakując do góry. Nie mogę się już doczekać, kiedy dowiemy się jakiej płci będą nasze dzieci.

-I zobaczymy czy się sprawdziłem.

-Hm... fajnie by było.- Rozmarzyłam się.- Dwóch małych Tomciów...


#


-Tę? Może tę? O... i tę? O a tę? Albo tę?- Dziewczyna siedziała na skraju łóżka patrząc bezradnie, jak wokalista wyrzuca z szafy jej ulubione sukienki. Miała wrażenie, że czarnowłosy już całkowicie wyłączył funkcje myślenia, gdy tylko dopadł się do jej ubrań.- O i tę! Weź w ogóle wszystkie, co?- Odwrócił się w jej stronę cały rozpromieniony.

-I chyba ty będziesz je nosił.- Mruknęła patrząc na niego z politowaniem, na co uniósł jedną brew nie bardzo rozumiejąc.- Przecież ja już od miesięcy nie mieszczę się w te kiecki! Zobacz, o...- Wskazała na swój duży brzuch, a chłopak rozchylił usta z wrażenia, jakby dopiero co zdał sobie sprawę, że Melanie jest w szóstym miesiącu ciąży.

-No cóż...- Podrapał się po głowie myśląc przez chwilę.- Musimy iść do sklepu...

-Niestety... jedyne w co się mieszczę i co posiadam to dres.- Uśmiechnęła się krzywo i opadła na pościel czując ból w krzyżu.- Ale ja się nie nadaje do zakupów... może ja zostanę w domu?

-No chyba sobie żartujesz. Sama?

-Z Matthewem przecież...

-Wszyscy jedziemy do mojej mamy.- Stwierdził dobitnie.- I ty też. Sam ci coś kupię... są jakieś sklepy z odzieżą ciążową.

-Powodzenia...- Mruknęła obojętnie. Było jej już wszystko jedno... najchętniej nigdzie by się nie ruszała i święta też jakoś specjalnie ją nie przejmowały.

-Rozmiar XXXXXL?- Zaśmiał się prawie plącząc sobie przy tym język, a blondynka prychnęła próbując się podnieść jednak nie dała rady, co wywołało u Billa kolejną salwę śmiechu.

-Nie śmiej się ze mniee...- Jęknęła żałośnie, a chłopak czym prędzej się zreflektował i podszedł do łóżka wyciągając w jej stronę rękę dzięki czemu w końcu udało jej się powstać.- No... ja nie chce nigdzie jechać... Wyglądam jak słoń! W drzwiach się nie zmieszczę... i w ogóle nie chce.

-Oj nie przesadzaj... Są święta, nie będziesz sama.- Usiadł obok niej poważniejąc.

-Jasne... łatwo ci mówić bo jesteś chudy! A ten mały smerf mnie roztył...

-A co do tego smerfa... musisz w końcu wybrać mu jakieś imię chyba?- Spojrzał na nią, a ta klepnęła się dłonią w czoło.

-Wiedziałam, że o czymś zapomniałam.

-No patrz...- Ponownie się zaśmiał. To była zdecydowanie najzabawniejsza kobieta w ciąży, jaką miał okazję poznać.- A masz już jakiś pomysł?

-Nie mam pojęcia, jak dać mu na imię. Ja się w ogóle na tym nie znam...

-Na tym nie trzeba się znać. Zaraz coś wymyślimy...- Stwierdził z entuzjazmem po czym nastała cisza.- Colin!- Okrzyknął nagle, a blondynka aż drgnęła wystraszona.

-Przy tobie to ja zaraz urodzę!- Fuknęła łapiąc się za brzuch.

-Niee... nie rodź... ja już nie będę.- Powiedział patrząc na nią z przejęciem.- Ale ładne imię?- Dodał nieco ciszej.

-Ładne...- Przyznała zrezygnowana.- Może być Colin.

-No widzisz i już mamy problem z głowy.- Uśmiechnął się zadowolony.- A teraz to ja pójdę znaleźć ci coś na wigilię... i sylwestra. Potrzebujesz coś jeszcze?

-Nie. Tylko weź sobie pieniądze... leżą tam w...

-To ja już lecę.- Przerwał jej i szybko ucałował ją w policzek zaraz uciekając w stronę drzwi, przy których jeszcze jej pomachał i zniknął.

-Ale Bill!- Zawołała za nim, czym już nic nie wskórała.- Co za facet...- Burknęła pod nosem i bardzo powoli wstała z łóżka.- Matt! Gdzie jesteś mały?- Wyszła z pokoju zmierzając na dół, gdzie bawił się mały chłopiec.

-Tutaj... a gdzie mam być?- Uniósł głowę spoglądając na nią, na co wzruszyła ramionami.- Chcesz się pobawić?

-Niee... nie dam rady.- Posłała mu delikatny uśmiech i usiadła na kanapie przyglądając się jego zabawie. Oczami wyobraźni widziała już bawiącego się małego Colina. Nie wiedziała jak jej życie będzie wyglądało z małym dzieckiem, ale przecież sobie poradzi. W końcu nie jest sama. Nawet nie sądziła, że znajdzie się jeszcze ktoś, komu będzie na niej zależało choć trochę...


#


Nie znoszę kupować prezentów... Od zawsze mam z tym problem. Nigdy nie wiem, co komu dać... a w sklepach jest tyle rzeczy, że nie można się na nic zdecydować. Święta to wyjątkowy czas i podarunek też powinien taki być. Szczególnie dla najbliższej osoby... to moje pierwsze święta z Tomem w dodatku jako jego żony. Wiem, że najpiękniejszy prezent noszę w sobie dla nas obojga, lecz nie zwalnia mnie to z gwiazdkowego podarunku.

Z trudem wymknęłam się z domu, aby udać się do galerii. Powiedziałam Tomowi, że idę do siostry. Cóż... trzeba sobie jakoś radzić. Wątpię, aby spodobało mu się, że chce iść sama na zakupy. Prezenty dla rodziny zamówiliśmy przez internet, ale przecież nie mogłam przy nim wybrać coś także dla niego. Poza tym to, co chcę mu dać musi być wyjątkowe... po prostu muszę na to spojrzeć i musi mnie olśnić o.

Gdy dotarłam do centrum handlowego doznałam niemałego szoku rozpoznając znajomą mi osobę, która opuszczała właśnie sklep z odzieżą ciążową. Aż zamrugałam powiekami zastanawiając się, czy coś mi się nie przewidziało. Jednak on nadal tam był, a w rękach trzymał kilka toreb z nazwą sklepu. Korzystając z okazji, że zatrzymał się na chwilę podeszłam do niego szturchając go lekko w ramię.

-O... cześć. A ty co tu robisz sama?- Uniósł na mnie swoje równie zaskoczone, jak moje tęczówki.

-Ja? Ja jak normalna kobieta przyszłam na zakupy... a ty? Jak normalny facet kupiłeś sobie sukienki ciążowe?- Zajrzałam do jednej z reklamówek uśmiechając się przy tym krzywo pod nosem.

-No Carmen, oszalałaś?- Zrobił urażoną minę.- To dla twojej siostry. Dziś stwierdziliśmy, że nie ma co założyć na wigilię i sylwestra. W ogóle nie ma nic poza dresem...- Wyjaśnił.

-I ty sam przyszedłeś uzupełnić jej szafę?- Uniosłam brwi patrząc na niego z uwagą. Świat szaleje nie ma co... Tom by w życiu nie poszedł sam na zakupy, żeby kupić mi ubrania.

-Dokładnie. W końcu ja się znam najlepiej na modzie.- Wyszczerzył się zadowolony.

-Ciążowej?

-A co za różnica... w ogóle, co się czepiasz he? To chyba dobrze, że wspomagam ciężarną kobietę porzuconą przez faceta.

-Cieszę się, że się zaprzyjaźniliście.- Uśmiechnęłam się wyrażając swoje zadowolenie.- Ale co z Sarą?- Spoważniałam nieco wspominając o swojej przyjaciółce. Ja w przeciwieństwie do co niektórych nadal o niej pamiętam...

-A co ma być? Wyjechała sobie... wróci pewnie za jakieś cztery miesiące. Przynajmniej tak mówiła...- Wzruszył ramionami zupełnie, jakby już go to nie obchodziło. Czyżby naprawdę przestało mu na niej zależeć?

-Bill... powiesz mi o co wam poszło?- Spojrzałam na niego błagalnie. Musiałam o to zapytać, wiem, że miałam dać spokój, ale nie potrafię... męczy mnie to. Już nawet nie interesuje mnie, co z nimi będzie, ale niech tylko mi powie to, co dotyczy mnie samej.

-Mówiłem już, że nic nie powiem.

-Jesteś okropny! W ogóle nie obchodzi cię, co ja czuje... Sara jest moją przyjaciółką, a teraz nie wiem co się z nią dzieje!- Zarzuciłam mu z nadzieją, że się nade mną zlituje. Jednak jego twarz miała kamienny wyraz i nie wyglądało na to, abym coś wskórała.

-Uszanuj moją decyzję. Jeśli Sara będzie chciała, porozmawia z tobą i ci się wytłumaczy ze swojego zachowania. I nie wzbudzaj we mnie poczucia winy, bo i tak nic ci nie powiem, Carmen.- Wyrecytował surowym tonem.

-Jak wolisz.- Mruknęłam niezadowolona.- To nie zatrzymuję cię dłużej.

-No, spieszę się trochę.

-A... i jeszcze jedno.- Zatrzymałam go wbijając w niego swoje groźne spojrzenie.- Nie skrzywdź mojej siostry bo będzie z tobą źle.- Na moją twarz wpłynął złośliwy uśmieszek, który nie zapowiadał niczego dobrego.

-Widzę, że już wyrobiłaś sobie o mnie zdanie.- Skrzyżował ręce na piersi, a ja w odpowiedzi wzruszyłam ramionami.- Jeśli myślisz, że dzięki temu cokolwiek ze mnie wyciągniesz, to się mylisz. Nie podejdziesz mnie w żaden sposób.

-Ale ja mówię poważnie i w tej chwili nie obchodzi mnie o co poszło wam z Sarą. Nie chcę, żeby Melanie w jakikolwiek sposób przez ciebie cierpiała rozumiesz? Przeszła zbyt wiele, aby po raz kolejny się zawieść.- Oświadczyłam z poważną miną.

-Carmen ja nie chodzę po świecie i nie krzywdzę bezbronnych kobiet.- Wywrócił teatralnie oczami.- Twoja siostra nigdy nie będzie przeze mnie płakała.- Zaznaczył stanowczo, co przyznam brzmiało bardzo przekonująco.

-Świetnie. To zanieś już jej te sukienki, bo my nie grzeszymy cierpliwością.- Posłałam mu niewinny uśmiech po czym machając mu na pożegnanie odwróciłam się i odeszłam w swoją stronę. Bardzo dobrze, że się spotkaliśmy. Ta rozmowa była konieczna...


###


Wróciłam. Nie planuję już żadnych rehabilitacji poza domem tak więc nie zniknę raczej... 

Trochę głupio publikować mi odcinek ze świadomością, że mam mnóstwo zaległości na Waszych blogach... no, ale przecież nie porzucę swoich opowiadań tylko dlatego, że nie przeczytałam Waszych odcinków ;p 

Muszę się od nowa wdrążyć w ten świat i pewnie trochę to potrwa. Szczerze mówiąc, nie mam ochoty niczego czytać... ale pewnie to się niebawem zmieni ;) Jak zwykle, bo często jest taki czas, gdy ma się zastój nawet w czytaniu. Myślę, że mnie rozumiecie.

Pozdrawiam ;*