środa, 27 stycznia 2010

108.'Nie, no spoko, możesz zostać i popatrzeć...'

 

Szłam wraz z Amelią do domu kultury, uparła się, że chce popatrzeć jak tańczę. Przed tym jeszcze wyciągnęła mnie na kawę i ciasto, nie mogłam jej odmówić. I w sumie... nie żałuję, bo to co zobaczyłam, gdy dotarłyśmy na miejsce przeszło moje wszelkie wyobrażenie. Z domu kultury zostały same gruzy... a wokół było pełno zszokowanych ludzi, którzy wyglądali, jakby ktoś zabrał im powietrze.

-O mój Boże... to chyba sobie dzisiaj nie potańczysz..- Mruknęła brunetka patrząc z niedowierzaniem w to samo miejsce co ja. Byłam w szoku. - Ty... a jak ty byś tak tam była?! Przecież... to... Boże... ale fart.

-Ty mi życie uratowałaś.- Spojrzałam na nią, na co zamrugała powiekami.

-A no...możliwe... wiesz, miałam dzisiaj takie przeczucie, że muszę z tobą pogadać i masz! Dobrze, że go posłuchałam.

-Zadzwonię do Toma...

-Chyba nie musisz...- Stwierdziła wskazując na chłopaka klęczącego na ziemi. Od razu go rozpoznałam. Boże, co on tu robi? Pewnie myślał, że tam jestem... przecież mówiłam mu, że będę. Nie zastanawiając się dłużej zostawiłam Amelię i ruszyłam w jego stronę. Nie był chyba w najlepszym stanie...

-Tom...- Położyłam mu rękę na ramieniu zwracając na siebie jego uwagę. Uniósł głowę spoglądając na mnie mokrymi od łez oczami, po czym podniósł się gwałtownie. Nie bardzo wiedziałam, czego mam się spodziewać, jeszcze nigdy go takiego nie widziałam. Musiał być w większym szoku ode mnie...- Kochanie...

-Carmen...- Szepnął wpatrując się we mnie.- Mówiłaś, że tam będziesz... ja... oni powiedzieli mi, że nie żyjesz...że wszyscy nie żyją... myślałem, że to koniec...- Wstrząsnęły mną jego słowa.

-Tom, skarbie...przepraszam...- Przytuliłam się do niego mocno. Nie wyobrażam sobie, jak on musiał się czuć. Przecież tak bardzo mnie kocha. Już nie mam najmniejszych wątpliwości, że jestem dla niego wszystkim... a on dla mnie. Tak, jest dla mnie wszystkim...chyba...może już go kocham....pamiętam to uczucie, które zawsze mi przy nim towarzyszyło, pamiętam... i czuje...- Spotkałam Amelię i poszłam z nią... nie miałam pojęcia, że coś się stało...

-Boże, tak bardzo się bałem...- Ścisnął mnie mocniej w swoich ramionach. Poczułam się taka potrzebna, tak bardzo kochana, jak jeszcze nigdy. I jest mi głupio, że dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak wiele nas łączy. Jak bardzo jesteśmy sobie potrzebni i ile dla siebie znaczymy. Bo wiem, że na jego miejscu byłabym w takim samym stanie. I czuję, że z każdą chwilą wszystko wraca. Wraca Carmen, o której zapomniałam...

-Jak ja was kocham...- Ciszę między nami przerwało łkanie Amelii, która nie wiedzieć czemu była zalana łzami. Oderwaliśmy się od siebie patrząc w jej stronę.

-My też cie kochamy...- Zaśmiałam się i przygarnęłam ją do siebie przytulając.

-Jesteś niesamowita, dziewczyno!- Tom, dołączył do nas, czy powinnam być zazdrosna? Może nie w tej sytuacji i nie o Amelie...

Zapewne nie wyglądaliśmy zbyt normalnie, ale teraz mało nas to obchodziło. To trochę egoistyczne z naszej strony, bo w ogóle nie myślimy o tych, którzy tam zginęli, a przecież mogli tam być moi znajomi... jednak mimo wszystko jestem cholernie szczęśliwa, że mnie tam nie było. Że mam taką roztrzepaną przyjaciółkę, jak Amelia i cudownego mężczyznę, jak Tom. Ja chyba go kocham... normalnie kocham! I miałabym to wszystko stracić? Nie wyobrażam sobie...

-Wiecie, co? Chodźmy stąd, już nie chce oglądać tego miejsca.- Skwitował po chwili gitarzysta i złapał mnie za rękę przy okazji całując w czoło.

-Chętnie bym z wami poszła, ale muszę wracać do siebie... umówiłam się, a nie wyglądam najlepiej, cała się rozmazałam...- Brunetka skrzywiła się wyciągając z torby chusteczki.- A to wszystko przez was bo jesteście tacy słodcy...

-Co w nas słodkiego?

-Wszystko. Jesteście dla siebie stworzeni normalnie...- Uśmiechnęła się do nas promiennie.- Uciekam już... uważajcie na siebie.

-Jasne, ty też.- Pożegnaliśmy się, Amelia poszła w swoją stronę, a ja z Tomem ruszyliśmy do domu...

Po całym zdarzeniu Tom, nie wrócił już do studia. Powinnam chyba czuć się winna, ale jakoś nie mam wyrzutów. Wręcz przeciwnie, cieszę się, że mam go tylko dla siebie. I jesteśmy sami. Tak, lubię być z nim, sam na sam... i szczerze... mam ochotę iść z nim do łóżka. Jeszcze nie dawno wolałam z tym poczekać, ale teraz... nie no, on za bardzo mnie pociąga. Mogłabym go zgwałcić, ha. Ale nie muszę, on jest mój. Wyłącznie mój.

-Tom...- Uśmiechnęłam się do niego słodko.- Bo tak sobie myślę, że skoro jesteśmy sami...

-Hm? Co tam ciekawego wymyśliłaś?- Oplótł mnie rękoma w pasie przyciągając do siebie z chytrym uśmieszkiem. Chyba nie tylko ja mam dzisiaj kosmate myśli...

-W sumie, nic oryginalnego.- Wyszczerzyłam się.- Ale... chciałabym się z tobą kochać...- Nie ma to jak moja konkretność. Jestem po prostu genialna.

-Ym... tak teraz?- Zdziwił się lekko, ale nie wierzę, że nie myślał o tym samym. Jego uśmiech mówił sam za siebie. A może ja sobie coś uroiłam?

-Teraaz.- Potwierdziłam całując go w usta, aby być bardziej przekonującą.- Chyba, że ty nie masz ochoty...

-Szczerze mówiąc... już od dawna, o niczym innym nie myślę. Brakuje mi twojej bliskości...- Wyznał niewinnie.

-Więc musimy dużo nadrobić.- Skwitowałam z entuzjazmem i pociągnęłam go w stronę schodów. Czy ja jestem napalona? Niee... ja po prostu mam swoje potrzeby, a Tom bez problemu może je zaspokoić... tak, w to nie wątpię. Chce sobie przypomnieć jak to jest uprawiać seks z gitarzystą Tokio Hotel, a jednocześnie mężczyzną, który mnie kocha i którego kocham ja. Ja go kocham! Zapomniałam mu o tym wspomnieć... ale to nic... nadrobię to, później...

Zamknęłam za nami drzwi od sypialni i natychmiast wpiłam się zachłannie w jego słodkie usta, a moje ręce same powędrowały pod jego koszulkę. Przeszedł mnie dreszcz, gdy czułam jego ciepły tors...

Nasze namiętne pocałunki, jak dla mnie mogłyby trwać wiecznie, ale Tom chyba nie ma tyle cierpliwości. Mimo wszystko nie oderwał ode mnie swoich ust, to mu wcale nie przeszkadzało, aby poprowadzić nas na łóżko. Już po chwili czułam pod sobą miękki materac i jedwabną pościel, na którą opadłam. Nie wiem, jak on to robi, że już same pocałunki doprowadzają mnie do szału... w międzyczasie, kiedy między nimi łapaliśmy oddech, zdjął z siebie koszulkę pozwalając mi napawać się widokiem jego wspaniałego torsu. Tym razem to jego ręce błądziły pod materiałem mojej bluzki, sprawiając, że robiło mi się niesamowicie gorąco. Nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu pozbędziemy się tych zbędnych nam ubrań. Od zerwania ich z nas powstrzymywały mnie jedynie jego gorące pocałunki, którym nie mogłam się oprzeć. Nie, my wcale nie musimy doprowadzać tego do końca... ja i bez tego będę miała orgazm...

On się nade mną po prostu znęca. Jego usta doprowadzają mnie do obłędu, a on wcale nie zamierza przestawać... gdy zostawił moje usta w spokoju przeniósł się na szyję, potem na dekolt... podwinął mi do góry bluzkę i obdarowywał pocałunkami mój brzuch, a ja wiłam się pod nim z podniecenia, jakie mnie rozpierało...i chciałam więcej. Cały czas było mi mało... i nie mogłam wytrzymać tej zabawy. Pragnęłam go całą sobą... każdą częścią mego ciała i umysłu...

-Carmen! Tom!?- Nagle czar prysł, gdy dotarło do nas czyjeś wołanie. Tylko nie to...- Gdzie jesteście!?

-Szlag, co on tu robi...- Mruknął z niezadowoleniem Tom i zszedł ze mnie z rezygnacją opadając obok. I koniec przyjemności, a jeszcze nawet dobrze się nie rozkręciliśmy...może to i lepiej, tak na pewno lepiej... bo jakby zaszło to dalej, nawet Bill by mnie nie powstrzymał.

Nie minęła minuta, jak po pokoju rozległo się pukanie. Teraz nie miałam wątpliwości, że to Bill. Od wypadku zawsze puka.- No właź.- Rzucił gitarzysta i oboje wlepiliśmy wzrok w drzwi, w których stanął czarnowłosy.

-Do diabła, czy ty w ogóle myślisz?!- Od razu naskoczył na brata i nie bardzo wiedzieliśmy o co mu chodzi...- Myślisz, że tylko ty się możesz martwić o Carmen?! Powiedziałeś, że jest w tym cholernym domu kultury i wybiegłeś, nawet nie raczyłeś zadzwonić!

-Nie pomyślałem...

-Spokojnie, Bill. Nic mi nie jest, nie było mnie tam...- Wyjaśniłam i wstałam poprawiając bluzkę.

-Teraz już wiem, ale... co ja miałem myśleć, jak Tom powiedział, że tam jesteś, a w radiu mówili, że nikt nie przeżył...- Patrzył na mnie wielkimi oczyma, jakby jeszcze nie dowierzał, że żyję.

-Na szczęście nic mi się nie stało. Masz racje, Tom powinien był do ciebie zadzwonić, ale już trudno. Nie złość się.- Położyłam mu rękę na ramieniu, aby się uspokoił, a on przytulił się do mnie, co mnie trochę zaskoczyło. Nie wiedziałam, że im wszystkim tak na mnie zależy...

-Cieszę się, że cię tam nie było...

-No już wystarczy tych czułości.- Tom wręcz wyrwał mnie z jego objęć przyciągając w swoją stronę z oburzoną miną.- Skoro już wszystko jasne, możesz nas teraz zostawić samych...

-Samych? Po co?- Wokalista spojrzał na niego krzywo.

-Nie, no spoko możesz zostać i popatrzeć... nie mamy nic przeciwko w sumie...- Zironizował a ja szturchnęłam go łokciem w bok posyłając karcące spojrzenie. Co on w ogóle... czy wszyscy muszą wiedzieć, że mamy zamiar się kochać...- No, co?

-Aaa... ja wam przeszkodziłem? Sorry... nie wiedziałem... ale żeby tak w biały dzień?- Wycofał się do wyjścia.- Już mnie nie ma, miłej zabawy.- Rzekł na koniec, po czym wyszedł zostawiając nas samych.

-Tom, czy ty musisz być taki... bezpośredni?

-Bezpośredni? Przecież nic takiego nie powiedziałem...

-Nic, a jednak doskonale wiedział o co ci chodzi.- Stwierdziłam niezbyt zadowolona tym faktem.

-Oj tam, przecież to rodzina...

-Ale mimo wszystko jest to dla mnie krępujące...- Zakomunikowałam. Tak, wiem, że to dziwne... ale wolałabym, żeby to co dzieje się w naszej sypialni zostało między nami.

-Oj no dobrze już kotku, przepraszam...- Pocałował mnie w policzek.- Ale możemy już wrócić do tego, co zostało nam przerwane?

-Jak najbardziej.- Uśmiechnęłam się do niego wyrażając zgodę. Mimo tego, że Bill nam przerwał i tak nie straciłam zapału. Wręcz przeciwnie, teraz miałam jeszcze większą ochotę...


#


Uśmiechając się pod nosem podążył do drzwi, aby otworzyć. Był bardzo zaskoczony widząc przed sobą swoją dziewczynę. Nie, żeby mu to przeszkadzało, nawet przeciwnie, ucieszył się, ale po prostu nie spodziewał się jej wizyty. Przecież była ostatnio taka zapracowana, ledwo znajdywała chwilę, aby do niego zadzwonić. Można powiedzieć, że miała więcej pracy, niż on sam.

-Bill? Co ty tutaj robisz?- Wypaliła na wstępie, co go nieco zszokowało. Takiego powitania, to już na pewno się nie spodziewał i to od kogokolwiek, w końcu to jego dom.

-Jak to co?- Zmarszczył brwi patrząc na nią z niezrozumieniem.

-No bo myślałam, że ciebie nie ma... bo ja do Carmen przyszłam.- Wyjaśniła orientując się, jak musiały zabrzmieć jej wcześniejsze słowa. Była bardzo zdenerwowana i trochę przestała myśleć...

-Ale Carmen... jest zajęta teraz. Więc może jednak do mnie przyjdziesz?- Zasugerował.

-Jasne... przepraszam...- Uśmiechnęła się przepraszająco i cmoknęła go w usta.- Trochę jestem dzisiaj dziwna...- Przyznała i weszła do środka kierując się do salonu.

-Właśnie widzę. Stało się coś?- Zamknął drzwi i podążył za nią spoglądając z troską w jej stronę.

-Nie... a właściwie... odeszłam z pracy!- Okrzyknęła siadając na kanapie. Jeszcze cała wrzała w środku. Wokalista teraz kompletnie nic już nie rozumiał. Ten dzień jest zdecydowanie zbyt emocjonujący, jak dla niego. Wszystko go zaskakuje, albo martwi.

-Jak to?

-Normalnie. Miałam już dosyć...- Westchnęła z rezygnacją.

-Ale myślałem, że sobie radzisz...

-Radziłam, było nawet fajnie... ale szef.. mam go dość! On się do mnie dobiera Bill!- Wyznała tonem męczennicy, co już w ogóle przeszło jego najśmielsze oczekiwania.

-Co?! Co to znaczy!?

-No... jak to, co znaczy...

-Zrobił ci coś?!

-Nie...

-Nie?

-Nie!- Zaprzeczyła głośno i wyraźnie.- I uspokój się, bo wyglądasz, jakbyś miał zaraz kogoś zabić tym swoim wzrokiem.

-Więc, jak się do ciebie dobierał?- Opanował swoje nerwy i zajął miejsce obok blondynki oczekując sprawozdania. Nie mógł uwierzyć, że ktoś chciał mu odbić dziewczynę. I to zapewne w jakiś okropny sposób. Do tego, to był człowiek, któremu ufał. Nie pomógłby jej znaleźć tam pracy, jakby go nie znał...

-No podrywał mnie, cały czas wykorzystywał każdą okazję, aby ze mną być i jeszcze nalegał na spotkania poza pracą... w końcu skończyły mi się wymówki, a bałam się, że jemu też się to znudzi i zacznie robić coś gorszego, dlatego nie wytrzymałam i powiedziałam, że odchodzę.- Wyrecytowała z wielkim przejęciem.- Jeszcze nigdy mi się coś takiego nie zdarzyło...to jest obrzydliwe.- Skrzywiła się i przytuliła do niego.- Ja się chyba do niczego nie nadaje...

-Jesteś po prostu taka śliczna, że nikt nie może się oprzeć twojemu urokowi.- Skwitował z uśmiechem.- Bardzo dobrze, że zostawiłaś tę robotę. Zasługujesz na coś więcej...- Pocałował ją w czoło. Jego słowa bardzo ją motywowały, a przede wszystkim cieszyły. Przynajmniej on jeden ją ceni. Choć to chyba oczywiste, skoro jest jego dziewczyną...- Niedługo zaczniesz studia, a tymczasem możesz wprowadzić się do mnie.

-Bill, rozmawialiśmy już o tym.- Skarciła go wzrokiem.- I chyba ustaliliśmy, że mieszkam z koleżanką.

-Ale ja nie rozumiem!- Odsunął się od niej gwałtownie krzyżując ręce na piersi, jak mały oburzony chłopiec.- Dlaczego nie? Nie wiem, co w tym złego.

-Nie ma w tym nic złego, ale nie chce żyć na twój koszt. Poza tym takie wspólne mieszkanie... to zdecydowanie za wcześnie.- Rzekła z pełnym przekonaniem. Oczywiście, że wolałaby spędzać z nim więcej czasu, ale dla niej był to zbyt poważny krok. Bała się, że przez to mogłoby się coś zmienić, co nie wyszłoby im na dobre.- Kocham cię i chce z tobą być, ale nie uważam, abyśmy byli na takim etapie, żeby dzielić jeden dom. Zresztą, nie mogę zostawić koleżanki na lodzie... opłacamy wszystko we dwie, a jakbym odeszła, to miałaby duży problem.- Dodała z nadzieją, że chłopak w końcu sobie odpuści. Nie chciała, aby za każdym razem, gdy nadarzy się okazja wracał do tego tematu.

-Ale teraz nie masz pracy, więc jak będziesz płaciła?

-Znajdę nową, na razie mam jeszcze jakieś oszczędności.- Wzruszyła ramionami, chociaż szczerze nie miała, aż tak pozytywnych wizji.

-Nie wiem, jak chcesz pogodzić pracę ze studiami i nauką, wtedy to już w ogóle nie będziesz miała dla mnie czasu.

-Ja jakoś nie narzekam na twój zespół.- Mruknęła z niezadowoleniem. Jej też go brakowało i na pewno jakby mogła poświęcałaby mu więcej uwagi, jednak dorosłe życie nie jest takie proste jak jej się wydawało. Czasem trzeba z czegoś zrezygnować, przynajmniej w jakimś stopniu.

-Super, jestem ciekaw, jak dalej będzie wyglądał nasz związek. Może w ogóle ograniczymy się do sms'ów i będziemy patrzeć na swoje zdjęcia. Jak szaleć, to szaleć!

-Nie wiem, o co ci teraz chodzi.

-To szkoda.- Burknął w dalszym ciągu nie zmieniając swojej pozycji, która okazywała jego obrażenie na cały świat.

-Będzie lepiej, jak już sobie pójdę.- Podniosła się i nawet na niego nie patrząc ruszyła do wyjścia.- Cześć!- Rzuciła przed wyjściem, a potem mógł już tylko usłyszeć charakterystyczny dźwięk zamykanych drzwi. Jednak nie zrobiło to na nim wrażenia. Nawet nie drgnął, a jego mina nadal była naburmuszona, jak u pięciolatka.


###

 

Wiem, że wiedzieliście, że tak będzie... bo ja nie zabijam swoich bohaterów haaa xd Przynajmniej niektórych xd Poza tym to jeszcze nie koniec, więc Carmen ma czas na śmierć ^^

To tyle z mojej strony ;D

pozdrawiam ;*

 

 

środa, 20 stycznia 2010

107.'Carmen...ona tam jest...'

 

Po wykonaniu kilku telefonów do Toma, zrezygnowałam z dalszych prób. Nie wiedziałam, dlaczego nie odbiera, nie chciałam też niepotrzebnie siać paniki. Przecież na pewno wszystko jest w porządku...pewnie poszedł na jakąś imprezę, czy coś. Czasem takie wypady są niezaplanowane. Poza tym nie musi mi składać sprawozdania z tego, co robi... Nie zmienia to jednak faktu, że się o niego martwię. Może go jeszcze nie kocham, ale jest dla mnie bardzo ważny. Nie chce go stracić, ani żeby cokolwiek mu się stało.

Nie czekałam już na niego, położyłam się spać z nadzieją, że nie będę myślała o tym, gdzie może być i co robi. Nie no ufałam mu... mimo wszystko mu ufałam, ale... zawsze jest jakiś niepokój. I tak nie mogłam zasnąć. Leżałam tylko na boku wpatrując się w zasłonięte okno. Czas mi się dłużył i nasłuchiwałam, czy przypadkiem już nie wrócił. Liczyłam się z tym, że może wrócić rano, bo przecież niektóre imprezy trwają całą noc... ale ta chyba tyle nie trwała. W końcu usłyszałam, jak ktoś wchodzi do pokoju, nie zapalił światła pewnie myśląc, że śpię. No, ale jak ja mogłabym spać nie wiedząc, czy z nim wszystko w porządku... Po chwili położył się koło mnie przytulając się do moich pleców, od razu poczułam woń alkoholu zmieszaną z jakimiś perfumami z pewnością nie należącymi do niego.

-Tom... gdzie byłeś?- Obróciłam się od razu w jego stronę.

-Nie śpisz...trochę się zasiedziałem...

-Martwiłam się o ciebie, czemu nie zadzwoniłeś?

-Przepraszam, miałem wyciszony telefon, wiem, że dzwoniłaś...- Ucałował mnie w czoło.- Byłem u Emi, rozmawialiśmy, trochę wypiliśmy... i tak jakoś nam zeszło, potem musiałem czekać na taksówkę...

-W porządku, ale następnym razem uprzedź mnie... naprawdę się martwiłam.- Westchnęłam cicho. Mimo wszystko nie przeraził mnie fakt, że mój chłopak spędził cały dzień w towarzystwie jakiejś innej dziewczyny w dodatku pijąc alkohol. Może trochę mi to jednak przeszkadzało, ale miałam teraz inne zmartwienia, a zazdrość jest chyba głupia. Tym bardziej, jak wiem, że mnie kocha.

-Dobrze, przepraszam... obiecuję, że już więcej tak nie zrobię.- Zapewnił mnie i musnął moje wargi.

-Yhym... a mógłbyś iść pod prysznic? Pachniesz tą dziewczyną.- Mruknęłam odsuwając się od niego. Jej perfumy były tak mocne, że przeważały nieprzyjemną woń alkoholu. Poza tym ciekawe co on z nią takiego robił, że tak od niego czuć...

-Jasne, zaraz wracam.- Uśmiechnął się do mnie i zwlókł się z łóżka kolejno kierując kroki do łazienki. Westchnęłam cicho i ułożyłam się na plecach. Mam nadzieję, że dobrze robię ufając mu... W sumie jest ze mną szczery, więc nie powinnam mieć wątpliwości. Sam powiedział, gdzie był i co robił... a jeżeli to tylko jakaś podpucha? Eh... ja w niego wierzę.

Wrócił do mnie po jakichś piętnastu minutach, od razu lepiej, gdy ładnie pachniał żelem.

-Lepiej?- Wtulił nos w moją szyję, co wywołało u mnie masę przyjemnych dreszczy.

-Tak.- Potwierdziłam z uśmiechem.

-I teraz dostanę buzi?

-Jasne.- Zaśmiałam się przybliżając do niego swoją twarz. Bez wahania złączyłam nasze usta w słodkim pocałunku.

-Tęskniłem za tobą...- Wymruczał, po czym ponownie obdarzył mnie namiętnym pocałunkiem. I skąd mi w ogóle do głowy przychodziły takie dziwne myśli... przecież on jest tylko mój...mój, mój...tak bardzo mój, że aż trudno w to uwierzyć.- Ale ty się na mnie nie gniewasz prawda?- Oderwał się ode mnie, co już mniej mi się spodobało.

-Nie gniewam, nic się przecież nie stało...

-Jesteś kochana, inna na twoim miejscu pewnie zrobiłaby mi wielką awanturę... a ty nie. Kocham cię bardzo...- Przytulił się do mnie, dla takich chwil warto było wrócić do wspólnej sypialni. W ogóle, odkąd śpimy razem jest o wiele lepiej. Chyba pod każdym względem...


#


Wraz z nowym dniem powrócił problem, o którym zdążyłam w nocy zapomnieć. Nie chciałam psuć atmosfery, dlatego wolałam poczekać z tym do rana. No, ale znowu czemu mam psuć cały dzień? I jak to zrobić, żeby było dobrze. W ogóle po jaką cholerę ten facet tu przychodził i mnie wkurzał, a teraz nie wiem jak mam powiedzieć o tym Tomowi.

-Kotku, co dzisiaj będziesz robiła?- Usłyszałam, gdy Tom wszedł do kuchni.

-Nie wiem... chyba pójdę do domu kultury.- Wzruszyłam ramionami, sama do końca nie byłam pewna swoich planów, ale z drugiej strony tylko to brałam pod uwagę. Chcę trochę odreagować, a to najlepsze miejsce.

-Bo ja nie wiem, o której będę... ale postaram się jak najwcześniej.

-Spokojnie, nie musisz się spieszyć. Znajdę sobie jakieś zajęcie, poza tym taniec czasami może zająć cały dzień.- Stwierdziłam posyłając mu uśmiech. Wiem, że on myśli, że mi się bardzo nudzi, gdy go nie ma... no i może czasami rzeczywiście tak jest, jak mam gorszy dzień i nie wiem co z sobą zrobić. Poza tym i tak to on zawsze będzie największą atrakcją mojego życia.

-No dobrze, ale i tak postaram się być wcześniej niż wczoraj.

-A to akurat by mi nie przeszkadzało.- Przyznałam szczerze.- A wczoraj twoja mama była.- Postanowiłam, że powiem mu przynajmniej o jednej z nieprzyjemnych wizyt.- Chciała się z wami widzieć i chyba nie podobało jej się, że zastała mnie.

-Dlaczego? Powiedziała ci coś niemiłego?

-Niee... ale zachowywała się, jakbym była dla niej jakimś intruzem.- Skwitowałam przypominając sobie wczorajszy poranek.- I raczej mi się nie zdawało...- Dodałam jeszcze na wszelki wypadek, jakby chciał jej bronić, czy coś. Ja wiem, co widzę i nikt mi nie wmówi, że sobie coś ubzdurałam a szanowna pani Simone mnie uwielbia.

-Myślałem, że między wami już okej... przecież mówiła, że cie zaakceptowała.

-Zaakceptowała, nie znaczy, że polubiła.- Przewróciłam oczami.- No, ale cóż... najwyraźniej potrzebuje więcej czasu niż sądziłam. Myślę, że jakoś sobie poradzę z tym, że nie chce mnie w swojej rodzinie... ale od razu mówię, że nie umiem być obojętna na złośliwości.- Zastrzegłam, żeby później nie było żadnych wątpliwości.- Było mi bardzo przykro, kiedy okazywała swoje niezadowolenie z różnych powodów, które nie powinny ją interesować. Poza tym... dała mi wyraźnie do zrozumienia, że nie ma ochoty zostać babcią.- Wyżaliłam się i mi ulżyło.

-Nie wierzę, że znowu tak się zachowuje. Myślałem, że już się z tym pogodziła.- Pokręcił z niedowierzaniem głową.- Ale nie pozwolę, aby wtrącała się do naszego życia. Akurat w tych sprawach nie ma nic do powiedzenia, a ja jestem już dorosły.

-Nie denerwuj się...- Podeszłam do niego i położyłam mu rękę na ramieniu. Nie chciałam wzbudzać w nim złość na matkę.

-Nie chce żebyś się czuła niechciana...

-Ale mi wystarczy, że ty mnie chcesz.- Uśmiechnęłam się do niego gładząc dłonią jego policzek.- Nic innego się nie liczy.

-Wiesz... czuję się jak dawniej. Zupełnie, jakbyś nie miała tego wypadku... Choć mi tego nie mówisz i być może nawet nie odczuwasz, ja czuje że mnie kochasz.- Wyznał wpatrując się we mnie. Wiele bym dała, aby móc teraz powiedzieć mu, że go kocham. I mogłabym, ale to nie byłoby szczere. Ja po prostu muszę być pewna tego uczucia.

-Tom! Zbieramy się.- Głos Billa przerwał ciszę, która zapanowała między nami na krótką chwilę. Obydwoje gdzieś odpłynęliśmy...-I ruszaj się, bo nie mamy czasu. Czekam w samochodzie!

-To do zobaczenia.- Przybliżył się, aby musnąć mój policzek na pożegnanie, ale ja nie miałam zamiaru odmawiać sobie czegoś więcej i wpiłam się w jego usta, po chwili z trudem się od nich odrywając. Uśmiechnął się do mnie, a jego oczy wypełniał tajemniczy błysk.

-Do zobaczenia i jakby ci się zmieniły plany, zadzwoń.

-Dobrze, uważaj na siebie.- On zawsze musi postawić na swoim, zanim wyszedł ucałował mnie w policzek posyłając mi na koniec szeroki uśmiech.


#


Zmierzyła wzrokiem stojącego przed nią mężczyznę, nie zapowiadał swojej wizyty, więc nie przygotowała się. Choć właściwie nie miała na co się przygotowywać, jedynie mogła popracować nad swoją złością, którą w dalszym ciągu do niego odczuwała. Nadal miała mu za złe tamto zdjęcie w gazecie, poczuła się wtedy naprawdę oszukana. Może jest zbyt uparta, może przesadza, ale już taka jest i jakoś nie specjalnie chce się zmieniać. Jakoś nigdy na siebie nie narzekała... a teraz tak naprawdę wszystko ma gdzieś. Nie obchodzi już ją co inni o niej myślą, czy cokolwiek innego... liczy się tylko, to że jest w ciąży i będzie mamą. Mimo wszystko jest z tego powodu szczęśliwa, nie przeraża ją nawet fakt, że może zostać sama. Ale chce tego dziecka...drugi raz nie popełni tego samego błędu. Najwyraźniej Bóg dał jej drugą szansę.

-Co tu robisz?

-Miałem się odezwać, gdy przemyślę sprawę.- Odparł lustrując ją uważnie wzrokiem, jakby już próbował się doszukać pierwszych oznak ciąży.

-Odezwać, nie znaczy przychodzić chyba.- Stwierdziła krzyżując ręce na piersiach.- Mogłeś zadzwonić.

-Po co? Wolałem przyjść i się z tobą zobaczyć.- Wzruszył ramionami i nie czekając na pozwolenie wszedł do jej domu zostawiając ją zdumioną w przejściu. Przewróciła oczami zamykając za nim drzwi i udała się w jego ślady.- Przyniosłem ci czekoladki.- Wręczył jej niewielką bombonierkę, na co się skrzywiła.

-Myślisz, że jak jestem w ciąży, to znaczy, że będę opychała się słodkościami?

-Jak nie chcesz, to nie.- Wyciągnął rękę, aby odebrać jej łakocie jednak nie pozwoliła mu na to odsuwając się.

-Kto daje i zabiera ten się w piekle poniewiera.- Wytknęła mu język i odłożyła pudełko na szafkę poważniejąc przy okazji.- Więc, po co przyszedłeś?

-Ostatnio byłem trochę zajęty, chciałem wcześniej przyjść, ale nie mogłem niestety. Oczywiście nie zmieniłem zdania i nadal chce tego dziecka... znaczy się, chce być ojcem.- Zakomunikował, co dziewczyna przyjęła ze spokojem. Miała nadzieję, że tak właśnie będzie. Może nie czuła do niego nic poza sympatią, ale chciała aby jej dziecko miało ojca. I chciała, żeby to on nim był.

-To fajnie.

-I tylko tyle?- Zdziwił się, spodziewał się raczej trochę innej reakcji. Może bardziej wylewnej...

-A co mam jeszcze powiedzieć?

-Dobra... czy jak cię przeproszę za tamto zdjęcie, przestaniesz mnie tak traktować?

-Nie wiem, możesz spróbować.

-Więc, przepraszam.. ale naprawdę nie miałem na to wpływu, wcale nie zrobiłem tego specjalnie. Uwierz, że o ile ty miałaś jakieś nieprzyjemne uwagi ze strony ludzi, o tyle ja miałem dziesięć razy gorzej, w dodatku moja rodzina się o tym dowiedziała. Trudno im to zrozumieć...

-Nie dziwię się, w końcu uważają mnie za twoją kochankę, dwa razy młodszą od byłej żony.- Mruknęła z niezbyt zadowoloną miną.- W każdym razie miło mi, że nie zostawisz mnie samą z dzieckiem. To też jest dla mnie nowa i niezbyt fajna sytuacja... nie chciałam zostać tak wcześnie mamą, ale cieszę się. Cieszę się, bo wiem, że ojcem mojego dziecka jest dorosły odpowiedzialny facet, a nie jakiś gówniarz, który sam nie wie czego chce. Nigdy nie przypuszczałam, że nasz romans mógłby się tak bardzo rozwinąć i przynieść jakiekolwiek owoce... było mi z tobą dobrze, żaden chłopak mnie tak nie uszczęśliwił...- Sama nie wiedziała, jak to się stało, że z jej ust nagle padł taki potok słów, a ona chciała mówić więcej i więcej. Wszystko nagle zaczęło wyglądać inaczej niż kilka minut wcześniej.

-Ja też nigdy nie sądziłem, że jeszcze kiedyś spotkam kogoś takiego, jak ty i że będę ojcem mając prawie czterdzieści lat.- Uśmiechnął się do niej.- Ale to bardzo odmładza... czuje się jak dwudziestolatek. I ja też się cieszę, choć to może trochę dziwne... wiem, że dziecko wiele zmienia, ale ja... to dla mnie też jest druga szansa. Moje małżeństwo rozpadło się przez brak czasu, mój syn ma do mnie żal za to, że mnie przy nim nie było kiedy powinienem... ale teraz będzie inaczej.- Wyrecytował z przejęciem łapiąc ją za ręce.- Stworzymy prawdziwą rodzinę, nasze dziecko będzie najszczęśliwsze pod słońcem.

-Dziękuję...- Przytuliła się do niego ukrywając wzruszenie jego słowami. Nigdy sobie nie wyobrażała takiej chwili...


#


Z uśmiechem na twarzy zmierzał do wyjścia, dopisywał mu bardzo dobry humor. Myślami był cały czas przy Carmen, nie było chwili, aby nie pojawiała się w jego głowie. Czuł, że już wszystko im się ułoży. Że ona już niedługo na nowo go pokocha, jak kiedyś... był tego pewien. Nie mogło być inaczej, bo ona jest jego największym szczęściem. Już nie ma nikogo, ani nic ważniejszego. Może ta miłość jest mało realna, może wydawać się dziwna, ale on w nią wierzy, bo jeszcze nigdy tak bardzo nie kochał.

Zatrzymał się na chwilę, aby westchnąć cicho z rozmarzeniem i wtedy do jego uszu dotarł głos mężczyzny z radia. Z początku nie interesowały go informacje, jakie przekazywał, aż nie usłyszał, że mowa jest o domu kultury. Szybko posklejał wszystkie fakty, co od razu wzbudziło w nim niepokój.

-Bill, daj głośniej...- Rzucił do brata, który nie bardzo wiedział o co mu chodzi. Gitarzysta z poirytowaniem wymalowanym na twarzy podszedł do odtwarzacza i sam pogłośnił audycję wsłuchując się następnie w słowa prezentera.

-...strażacy właśnie starają się ugasić pożar, nie wiadomo, co z ludźmi, którzy znajdowali się w budynku. W każdym razie sytuacja nie wygląda na...- Dalej już nie słuchał, bo dotarło do niego, co się wydarzyło. Znieruchomiał otwierając szerzej oczy.

-Tom, od kiedy ty się interesujesz wiadomościami?

-Carmen... ona tam jest...- Wykrztusił z przerażeniem w oczach i zanim jego bliźniak zdążył zareagować, chłopak wybiegł.

Nie był w stanie nawet znaleźć kluczyków od samochodu, a co dopiero prowadzić. Przestał w ogóle myśleć. Jeszcze nigdy nie czuł takiego strachu...

Wyskoczył na ulicę zatrzymując pierwszą najeżdżającą taksówkę i rozkazał kierowcy jechać pod dom kultury. Cały się trząsł. Nie mógł znieść myśli, że jego ukochana jest tam w środku, a on nie wie, co się z nią dzieje...

Już z daleka widział tłumy ludzi i kłębiący się dym, co tylko bardziej go przerażało. Rzucił taksówkarzowi pieniądze po czym bez słowa opuścił pojazd. Pierwsze, co chciał zrobić, to wbiec do budynku jednak uniemożliwił mu to strażak...

-Ja muszę! Tam jest moja narzeczona!- Starał się wyrwać, ale mężczyzna był silniejszy, a on sam był w takim szoku, że nie miał siły z nim walczyć.

-Przykro mi, nikt z tego budynku nie przeżył.- Oznajmił spoglądając na niego ze współczuciem. Jednak jego słowa nie bardzo do niego docierały.

-Słucham?- Oprzytomniał nagle patrząc na mężczyznę, jak na idiotę.

-Wszyscy spłonęli... nie zdążyliśmy nikogo ocalić.- Tym razem użył tej bardziej dosłownej wersji.

-To nie prawda!- Odskoczył od niego, jakby co najmniej miał mu zaraz zrobić krzywdę.- Carmen... ona przecież żyje... ona tam jest! Ja muszę po nią iść!

-Proszę się uspokoić. Jeżeli ktoś tam był, już go nie ma... bardzo mi przykro.- Rzekł spokojnie.

-Nie wierzę. Ona żyje, ja wiem, że...- Nie dokończył nie mogąc już wydobyć z siebie głosu. Opadł bezwładnie na kolana wpatrując się w ziemię, na którą po chwili spadły krople jego łez.- Moja Carmen...

 

###

 

Znowu coś obiecałam i nie wiem kiedy xd

 

 

sobota, 16 stycznia 2010

106.'...ale chyba nie myślicie znowu o dziecku?'

 

Kolejny dzień rozpoczął się naprawdę ciekawie... albo może zależy dla kogo. Tak się złożyło, że byłam sama w domu kiedy w odwiedziny wpadła pewna pani. Nie trudno było się zorientować, że to mama bliźniaków. W każdym razie z moimi lukami w pamięci nie było łatwo i wiedziałam o tym już, jak tylko przekroczyła próg. Coś mi się zdaje, że ona tak do końca za mną nie przepadała. Najgorsze jest to, że nawet nie mogę być tego pewna. Poza tym jak ja mam się zachowywać? Co robić? Jak odpowiadać na pytania? A może po prostu powiedzieć, że miałam wypadek i straciłam pamięć? Nie... nie, bo jeszcze pogorszę swoją sytuację, a tego nie chcę. Lepiej, aby nic nie wiedziała.

-I jak się czujesz? Coś mizernie wyglądasz.- Skomentowała lustrując mnie uważnie swoim spojrzeniem.- Pewnie mało jesz, te wszystkie diety to jakieś przekleństwo. Naprawdę nie ma sensu się w to bawić, tym bardziej w takim wieku.

-Nie odchudzam się.- Stwierdziłam.- Napije się pani czegoś?

-Nie, nie zawracaj sobie głowy. Jak będę chciała sama sobie zrobię. A moi synowie w pracy, jak zawsze? I tak cię samą tu zostawiają na całe dnie? Nie nudzisz się? Takie życie chyba nie jest zbyt ciekawe.- Mówiła, jakby ją ktoś nakręcił, a ja wyraźnie wyczuwałam jakieś aluzje.

-Nie narzekam, Tom stara się spędzać ze mną jak najwięcej czasu.- Przyznam, że trochę zaczynał mnie irytować ton kobiety i ja sama nie umiałam udawać przyjemnej, gdy ona taka nie była.

-No, ale to przecież i tak nie to samo. Muzyka zawsze była na pierwszym miejscu, dlatego też byłam zaskoczona, gdy mi cię przedstawił. W końcu teraz musi dzielić czas na dwie.

-Bill, też ma dziewczynę, jakoś nie narzekają.- Mruknęłam.

-No tak, Sara... porządna dziewczyna. I teraz podobno w telewizji pracuje? Od razu było widać, że uzdolniona i zaradna.- Pokiwała głową z uznaniem.-A ty czymś się zajmujesz?

-Jeżeli chodzi o to, czy pracuję to nie. Odkąd odeszłam z zespołu nie miałam innej pracy.

-Uczysz się więc?

-Nie.

-Więc co ty robisz, jak jesteś sama?- A przez chwilę naprawdę sądziłam, że może jednak będzie fajnie i ta rozmowa będzie przyjemna zarówno dla mnie, jak i dla niej, jednak myliłam się. Ależ jestem naiwna.

-Spędzam czas z przyjaciółmi, tańczę, sprzątam...

-Czyli żyjecie z jednej pensji?

-Trudno nazwać to pensją, ale jeżeli chodzi pani o pieniądze, to tylko Tom je zarabia, aczkolwiek ja też owe posiadam.- Trudno było mi zachować naturalny ton. Naprawdę byłam zdenerwowana i czułam się, jak na jakimś przesłuchaniu. Nie wiem, co ja jej zrobiłam, że mnie traktuje w ten sposób...

-Rozumiem... ale chyba nie myślicie znowu o dziecku?

-A dlaczego pani pyta?

-No bo różnie bywa, a z tego co wiem, tamta ciąża była przypadkiem. Poza tym jesteście jeszcze młodzi, chyba nie chcecie się bawić w rodziców? To dużo obowiązków i wielka odpowiedzialność.

-Wiem o tym i w przyszłości nie wykluczam takiej opcji, jeżeli tylko będę mogła.- Nie ukrywam, że miałam ochotę zrobić jej na złość. Chętnie powiedziałabym, że już jestem w ciąży, no ale nie będę może przesadzała.-Poza tym lekarz mówił ostatnio, że pojawiła się szansa, więc... kto wie, może jednak już niebawem...

-Lepiej zaczekajcie z tym, powinniście bardziej dojrzeć.- Poradziła, czyżby się wystraszyła? Przecież teraz jest moda na młode babcie...

-Wydaje mi się, że nasza dojrzałość jest wystarczająca zarówno na małżeństwo jak i dziecko.- Oświadczyłam dobitnie. Naprawdę brakowało mi jeszcze tego, żeby matka mojego chłopaka zarzucała mi brak dojrzałości. Ale oczywiście! Najlepiej jest wszystkich oceniać z pozoru. Bo ona na pewno wie ile przeszłam w życiu i jaka jestem. Zna mnie po prostu perfekcyjnie, lepiej niż swojego syna. Zaraz mnie szlag trafi...

-No jak uważasz... w końcu to wasza sprawa, ale chyba wiesz, że Tom ma wymagającą pracę...

-Wiem, ale to w niczym nie przeszkadza. Poza tym, on bardzo chce mieć dziecko.- Chyba nie skłamałam. Te słowa same wydobyły się z moich ust, może pod wpływem impulsu, ale to była prawda. Prawda...

-Może jednak najpierw ślub?

-Może.

-No trudno, ja już będę się zbierała, liczyłam na to, że zastanę któregoś z bliźniaków. Może innym razem.- Wstała z miejsca i udała się do wyjścia, odprowadziłam ją z wielką przyjemnością.

-Tak, do widzenia.- Uśmiechnęłam się serdecznie, choć nie było w tym krzty realności.

-Do widzenia.

Zatrzasnęłam za nią drzwi z wielką ulgą. Nie wiem, czy ożenię się z Tomem, nawet jak będę go kochała nie wiadomo jak mocno. Przeraża mnie świadomość, że miałabym taką teściową. Chyba, że widywałabym ją raz w roku... najlepiej na jej urodziny, bo nie chciałabym sobie psuć świąt, czy czegoś. Nie wiem kompletnie o co jej chodzi, ale za to widzę, że mnie nie lubi. Może jakby wiedziała, że Tom nie pozwala mi pracować miałaby inne zdanie... zaraz, zaraz... Tom, nie pozwala mi pracować? Skąd ja o tym wiem? Przecież my w ogóle nie rozmawialiśmy o pracy... Jezu, może te tabletki co kazano mi łykać tak na mnie działają? Czasem mówię coś nieświadoma tego, że tak naprawdę o tym nie pamiętam. Mam nadzieję, że to są dobre oznaki powrotu pamięci... może nie pamiętam jeszcze wielu rzeczy, a to są tylko szczegóły, ale zawsze coś!

Uśmiechnęłam się sama do siebie, już miałam iść do kuchni, kiedy po domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Czyżby szanowna mama wróciła? Cofnęłam się więc, aby otworzyć, ale nie była to mama bliźniaków, tylko jakiś chłopak. Albo może facet? Wszystko jedno, w każdym razie nie znam gościa.

-O co chodzi?- Zmierzyłam go wzrokiem, był wysoki, miał ciemną karnację i ciemne włosy...i najwyraźniej nie raczył udzielać mi żadnych wyjaśnień. Bez skrępowania wszedł do środka, bezczelnie przesuwając mnie na bok. Zapowietrzyłam się z wrażenia. Co to ma niby być!?- Sorry, co ty sobie robisz?!

-Spokojnie lalka, nie unoś się tak.- Mruknął obojętnie i rozejrzał się po przedpokoju następnie wchodząc w głąb domu. Zamknęłam drzwi podążając za nim z oburzeniem wymalowanym na twarzy.- Zawołaj tego swojego kochasia.

-Pff, za kogo ty się człowieku uważasz?! Wyjdź stąd natychmiast.- Nakazałam stanowczo krzyżując ręce na piersi.

-Skarbie, daruj sobie. Więc gdzie jest ten cały Kaulitz?- Szczerze miałam ochotę normalnie mu przywalić. Co za chamstwo!

-Nie udzielam takich informacji nieznajomym, żegnam pana.- Wycedziłam patrząc na niego ze złością.- Chyba nie muszę odprowadzać do drzwi?

-Słuchaj mała, my się chyba nie zrozumieliśmy...- Zrobił kilka kroków w moją stronę, co zmusiło mnie do cofnięcia się.- Nie przyszedłem z tobą dyskutować. Pytam grzecznie, więc ty grzecznie odpowiadaj.

-Jeżeli w ciągu trzydziestu sekund stąd nie wyjdziesz, zawołam ochronę.- Zagroziłam nie tracąc pewności siebie. On chyba nie myśli, że się go wystraszę.

-Nie radziłbym.- Uśmiechnął się ironicznie i odsłonił lekko kurtkę ukazując mi... broń? To już przegięcie. Co to w ogóle ma być?!- Więc, jak będzie kotku? Dogadamy się?

-Spieprzaj.- Syknęłam i nie wahając się odepchnęłam go z całej siły do tyłu.- Masz jeszcze piętnaście sekund.- Rzuciłam i nie obdarzając go nawet spojrzeniem ruszyłam w stronę schodów.

-Dobrze, skoro tak stawiasz sprawę.- Rzekł, wyczułam, że sobie odpuścił.- Jednak myślę, że jeszcze się spotkamy. Więc, do miłego zobaczenia.- Zakończył, po czym opuścił dom. Odetchnęłam głęboko z ulgą. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że mógł mi coś zrobić...ale nie zrobił, więc chyba jednak nie jest taki odważny, jakiego udaje...


#


Chłopak zatrzymał samochód pod wysokim budynkiem, gdzie znajdowało się mieszkanie towarzyszącej mu brunetki. Odwróciła się do niego posyłając mu wdzięczny uśmiech.

-Wielkie dzięki, znowu zaoszczędziłam na taksówce.

-Żaden problem, mam po drodze.- Stwierdził również się uśmiechając.

-To może wejdziesz?- Zaproponowała i to nie była z jej strony zwykła grzeczność. Bardzo chciała, aby spędził z nią trochę czasu.

-Innym razem... chciałem wyjść gdzieś z Carmen...

-No tak, Carmen to, Carmen tamto. Rozumiem.- Mruknęła zawiedziona i odpięła pasy.

-O co ci chodzi?- Zmarszczył brwi lustrując ją uważnie wzrokiem, wyraźnie wyczuł jakąś aluzję w jej słowach.

-Po prostu... wydaje mi się, że trochę przesadzasz.- Wzruszyła ramionami.- Ja wiem, że to ważna dla ciebie osoba, ale ty skaczesz wkoło niej, a ona co? Nic. To wasza sprawa, ale mimo wszystko uważam, że jakbyś przyjechał do domu kilkanaście minut później, nie stałoby się nic strasznego.- Przewróciła oczami, w najmniejszym stopniu nie chciało jej się wierzyć, że ten chłopak jest tak ślepo zakochany. Była pewna, że w końcu mu to minie i drastycznie obudzi się z tego chorego snu nie wiedząc, co ma robić.

-No, nie stałoby się...- Przyznał jej rację choć w głębi cały czas myślał tylko o tym, aby wrócić już do domu. Z drugiej strony jednak... dziewczyna miała trochę racji. Już od dawna daje mu do zrozumienia, że przesadza. Może rzeczywiście zachowuje się trochę zbyt nachalnie? Nie powinien chyba przesadzać z okazywaniem swojej miłości, mógłby tym zrazić do siebie Carmen, a tego w życiu by nie chciał. Poza tym, jeżeli to on cały czas przejmuje inicjatywę, jak ona ma go pokochać? Albo przynajmniej zrozumieć, że go kocha.

-Więc pozwól jej trochę odetchnąć i wejdź na szklankę zimnej wody.- Uśmiechnęła się zachęcająco.- Poza tym, chyba możesz poświęcić chwile czasu przyjaciółce?

-Okej, ale niedługo.- Zaznaczył ulegając jej propozycji i również odpiął pasy, następnie wysiadając z wozu. Dziewczyna ruszyła przodem, a on udał się za nią... im dłużej na nią patrzył tym mniej miał wątpliwości. Chyba naprawdę przyda mu się chwilowa zmiana towarzystwa i myśli. Sam zaczyna już zauważać, że jego miłość zamienia się w obsesje. Bo usilnie pragnie odzyskać, to co stracił... a może jednak sprawdzi się strategia, nic na siłę...


#


-Bill? Jesteś sam?- Zdziwiłam się widząc czarnowłosego. Myślałam, że obydwoje kończą o tej samej porze... tak przynajmniej było do tej pory, zawsze wracali razem.

-No, a Toma jeszcze nie ma? Przecież mówił, że jedzie do domu.- Stwierdził marszcząc brwi.

-Jak widać, nie ma go... myślałam, że przyjechał z tobą.

-Może coś mu wypadło... pewnie zaraz przyjedzie.- Wzruszył ramionami i poszedł do kuchni. Ja natomiast nie byłam taka spokojna. Cóż, po dzisiejszej wizycie tego dziwnego faceta mam chyba czego się obawiać. Skro groził mi, a chodziło mu o Toma to chyba coś jest nie tak. Dobrze by było, jakbym wiedziała o co chodzi. Naprawdę się o niego boję... przecież zawsze wracał do domu od razu po pracy.

-Wasza mama dzisiaj była...- Dołączyłam do niego, trzeba się czymś zająć żeby nie wymyślać głupot. Z Tomem, na pewno jest wszystko w porządku.

-Tak? Po co? Nie mówiła, że przyjedzie.

-Nie wiem, po co. Chciała raczej widzieć się z wami.- Stwierdziłam zajmując miejsce przy stole. Ten temat też mi właściwie nie pasował. Tę wizytę również wspominam niefajnie. Choć chyba wolałabym odbyć dwie rozmowy z ich matką niż z tym facetem.

-Rozmawiałyście?

-Tak.- Skinęłam głową.- Przeprowadziła ze mną wywiad. Czy ja jej coś zrobiłam, że mnie tak nie lubi?

-Nie, jej wystarczy, że się w ogóle pojawiłaś, nie musiałaś wcale nic robić.- Oświecił mnie.- Sam nie wiem, o co jej chodzi. Zresztą myślałem, że już cie zaakceptowała, ale widzę, że jednak nie.

-Bardzo mnie wkurzyła i szczerze... nie chciałabym kiedykolwiek powtarzać spotkań z nią.

-Wiem i cie doskonale rozumiem.- Uśmiechnął się wyrozumiale.- Ale nie martw się, będzie dobrze. W końcu musi jej przejść. Może jak wejdziesz do naszej rodziny, coś się zmieni...

-O ile w ogóle wejdę...- Mruknęłam.- Bill... ale twój brat nie ma żadnych problemów, co?

-No nie ma... przynajmniej mi nic o tym nie wiadomo.

-A ty masz jakieś?- Zapytałam, w końcu on też ma na nazwisko Kaulitz, a tamten pajac mógł się przecież pomylić.

-Niee... u mnie też wszystko gra, a co?

-Nic, tak tylko pytam...- Uśmiechnęłam się nie dając niczego po sobie poznać. Nie będę mu tym zawracała głowy. Najpierw zaczekam na Toma.- Wiesz... zadzwonię może do niego...


###


niedziela, 10 stycznia 2010

105.'Mój ty Inteligencie...'

 

Czas tak szybko płynie, dosłownie ucieka mi przez palce! Nawet nie zauważam, jak każdego dnia moje życie się zmienia. Pomimo tego, że Tom ma dużo pracy w zespole, a ja zajęłam się tańcem spędzamy razem mnóstwo czasu, nawet pod byle pretekstem i chyba nam się układa. Czuję, że jestem z nim szczęśliwa i to bardzo. Widzę, jak bardzo mu na mnie zależy i jak mnie kocha. Za to ja staram się odwzajemnić to uczucie. Minęły już prawie dwa miesiące... ja wiem, że nie można pokochać od tak, na zawołanie. Ale nie wiem czemu mi nie wychodzi, skoro jest mi tak dobrze... może przez tą utratę pamięci już nigdy nie poczuję do niego tego, co kiedyś? Nawet nie chce tak myśleć... to by było straszne. Przecież nie można być z kimś do końca życia bez miłości...

Umówiłam się z Tomem, w kawiarni powiedział, że zaprasza mnie na lody. Cóż, nie mogłabym odmówić. Skoro on zrywa się z pracy, żeby się ze mną spotkać, ja też umiem sobie odmówić jakiejś wcześniej zaplanowanej czynności. A i tak jedyne czym się zajmuję, to taniec. Gdy jestem sama i nie mam co robić poświęcam temu dużo uwagi i chyba znowu jestem w tym dobra. Jednak nie wiąże z tym planów na przyszłość, po prostu robię to dla przyjemności. Bo lubię.

-Hej...- Ucałował mnie w policzek na powitanie, po czym usiadł naprzeciwko cały czas się uśmiechając. Ostatnio dopisywał mu humor i nie wiem do końca z czym to jest związane, ale mniejsza o to. Ważne, że jest szczęśliwy...

-Cześć, jest jakiś powód dla, którego mnie tutaj zaprosiłeś?

-No oczywiście i to wielki.- Potwierdził zadowolony, a ja spojrzałam na niego pytająco.- Chciałem się z tobą zobaczyć.

-No to naprawdę ogromny powód.- Zgodziłam się z nim posyłając mu uśmiech.- W każdym razie miałeś dobry pomysł.

-Wiem.- Wyszczerzył się. Ta jego skromność, jest czasami powalająca...- To jakie lody zamawiamy?

-Tu jest zdecydowanie za duży wybór.- Stwierdziłam lustrując wzrokiem kartę.- Chyba zdam się na ciebie.- Uniosłam na niego swój wzrok, jak się okazało i on patrzył na mnie. Przeszły mnie dreszcze, gdy nasze spojrzenia zetknęły się ze sobą. Trochę się zmieszałam, bo on wcale nie zmienił obiektu zainteresowań. Cały czas się we mnie wpatrywał... i to tak inaczej niż zwykle. Albo mi się wydaje... może zawsze tak patrzy? Uwielbiam jego oczy, jego uśmiech... nie wyobrażam sobie, że mogłoby nas nie być, choć to, co czuję nie mogę nazwać jeszcze miłością. A może źle interpretuje to uczucie? Może już kocham, a nawet o tym nie wiem... tylko, jak się przekonać?

-Jesteś taka śliczna...- Odezwał się w końcu, w ogóle nie na temat, ale to już szczegół. Poczułam się trochę, jak na pierwszej randce. A ja myślałam, że te wszystkie początkujące sprawy mamy już za sobą... mimo wszystko to było takie miłe...-Chciałbym spełnić każde twoje marzenie... sprawić, żebyś była najszczęśliwszą kobietą na ziemi...

-Tom...ale ja już mam chyba wszystko i jestem szczęśliwa. A ty masz w tym swój duży udział... sprawiasz, że mam dla kogo budzić się każdego dnia...- Wyznałam spuszczając wzrok. Moje słowa tyle znaczą, a ja dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. Teraz kiedy je wypowiedziałam... bo czy wszystko wyglądałoby tak samo, gdyby go nie było? Nie... nikt by się mną nie interesował, nikt by o mnie nie dbał, nikt nie mówiłby mi, jaka jestem ważna, że mnie potrzebuje... i nikt nie dawałby mi tyle miłości i ciepła...

-Kocham cię...wiem, że przynudzam, bo ciągle ci to powtarzam, ale ja naprawdę nie widzę poza tobą świata, jesteś dla mnie wszystkim i chcę, żebyś naprawdę była szczęśliwa... a czuje, że ze mną nie jesteś...widzę, jak się starasz, ale...

-Tom, co ty w ogóle mówisz?- Przerwałam mu spoglądając na niego zdumiona.-Nie pamiętam kiedy ostatnio byłam taka szczęśliwa! Może zapomniałam, co wydarzyło się w ciągu roku, jak byliśmy razem, ale wiem, że nikt nie kochał mnie tak jak ty. Nie wiem, jak mam ci wytłumaczyć to, co czuję... Chcę z tobą być Tom... chyba, że ty już nie chcesz?

-Oczywiście, że chcę! Ja tylko... myślałem, że może robisz to z litości... Minęły już prawie dwa miesiące...a ty mówiłaś, że dajesz nam trzy, aby wszystko wróciło do normy...

-A jest źle? Nie wychodzi nam?

-Chyba wychodzi... ale to wszystko wydaje mi się takie sztuczne... zupełnie jakbyś to wszystko robiła dlatego, żeby nie było mi przykro...- Wyznał niepewnie.

-Powinieneś chyba wiedzieć, że ja nigdy tak nie postępowałam, więc dlaczego miałabym teraz tak robić? Jakby było mi źle dawno bym cię zostawiła. Ale jestem z tobą i będę, bo wiem, że mnie kochasz, a mi na tobie zależy. Naprawdę wszystko co robię jest szczere i prawdziwe. Proszę tylko, żebyś zaczekał...abym mogła cię pokochać.- Powiedziałam z nadzieją, że już wszystko będzie jasne. Nie chcę, żeby myślał, że cokolwiek robię z litości. Mnie naprawdę zależy. Jak nigdy... przynajmniej z tego co pamiętam.

-Jesteś wspaniała... niepotrzebnie w ogóle zaczynałem ten temat. W końcu zaprosiłem cię tutaj na lody, a nie jakieś dyskusje.- Wyraźnie odetchnął z ulgą, tak samo, jak i ja.

-No właśnie, więc zamówmy coś, a potem chodźmy na spacer...


To jest przesłodkie, gdy chłopak pamięta o tobie więcej, niż ty sama. Gdy potrafi powiedzieć ci, co lubisz, a czego nie. I nie musi ciągle pytać, bo sam dobrze wie, co sprawi ci przyjemność. Tak właśnie było z Tomem. Nigdy nie zawracał mi głowy zbędnymi pytaniami, jak sama nie byłam pewna czego chcę, czy na co mam ochotę, on zawsze wiedział, czego mi potrzeba. Chciałabym też tyle o nim wiedzieć. Oczywiście wiem już wiele... w ciągu tych dwóch miesięcy poznałam go jakby na nowo, starałam się bardzo, aby zapamiętywać wszelkie szczegóły i szło mi to z każdym dniem coraz lepiej. Chyba pragnienie, aby wszystko było jak dawniej mnie mobilizowało. Bo jak słuchałam tych wszystkich opowieści, czułam się, jakby moje wcześniejsze życie, przed tym wypadkiem, było jakimś filmem. Czasem było wspaniale, a czasem gorzej... ale zawsze w końcu wszystko się układało. I co najważniejsze byliśmy razem. Jak się okazuje z drugą połową można przetrwać wszystko, bez wyjątku. Nie żałuję, że zostałam. Gdybym miała jeszcze raz wybierać, czy odejść, czy nie, postąpiłabym tak samo. Teraz już wiem, że mam wspaniałych przyjaciół, cudownego mężczyznę u boku i jestem kimś znacznie lepszym niż byłam za czasów Alyson. I wiem, że sama się nie zmieniłam. To oni mnie zmienili. Zmieniła mnie ich przyjaźń i miłość Toma. Spełniło się moje dziecięce marzenie o wielkiej, prawdziwej miłości. O księciu z bajki... pomimo tego, że jesteśmy jeszcze bardzo młodzi, że nie jestem pewna do końca swoich uczuć, jestem szczęśliwa. A czasem szczęście znaczy o wiele więcej niż wszystkie inne uczucia. Bo człowiek żyje po to, aby być szczęśliwym. I tak naprawdę niczego już mi nie brakuje. Mam wszystko. Pozostaje mi tylko uzupełnić pewne luki w moim życiu, a wiem, że jestem na dobrej drodze.

Gdy zjedliśmy pyszne lody poszliśmy do parku. Było naprawdę pięknie, sierpień jest w tym roku naprawdę bardzo słoneczny i urokliwy. Przyjemnie było spacerować na świeżym powietrzu pośród drzew...

Łapiąc Toma za rękę czułam się trochę, jak mała dziewczynka, jednak to uczucie szybko mi minęło. Powinnam się przyzwyczaić, że to jest zupełnie normalne w związku. Może już niedługo takie proste gesty i zachowania nie będą wywierały na mnie niedojrzałych odczuć. Wszystko mi minęło, jak objął mnie w pasie. Wtedy poczułam się jak kobieta. W dodatku jego... no i jak ja mogłabym zrezygnować z takiego chłopaka?


#


W nocy w ogóle nie mogłam zasnąć. Cały czas nachodziły mnie jakieś myśli i wszystkie związane z Tomem. Ten chłopak namieszał mi w głowie, jak nikt inny. Do czego to doszło, żebym przez niego spać nie mogła... ale przecież lubię o nim myśleć. Wszystko wtedy wydaje się takie kolorowe... cieszę się, że z nim jestem. I wierzę, że naprawdę łączyło nas wielkie uczucie. Chciałabym, aby znowu tak było. Brakuje mi tego, choć nie pamiętam.

Nie mogłam już dłużej wytrzymać. Było mi gorąco i miałam dosyć bezskutecznych prób zaśnięcia... wstałam w końcu i zeszłam na dół, żeby się czegoś napić. Przechodząc przez salon zauważyłam Toma, spał na kanapie... no nie mogę. Czemu on jest taki uparty? Przecież ma swój pokój, po co się tutaj męczy? Oczywiście on ma swoje argumenty... bo przecież to nasza wspólna sypialnia. Może powinnam z nim spać? W końcu wspólne łóżko, to jeszcze nic takiego... poza tym jesteśmy dorośli. To trochę głupie, że z nim mieszkam, a śpimy osobno... w końcu nie jest powiedziane, że musimy od razu Bóg wie, co robić... poza tym, miło by było zasypiać i budzić się obok kogoś... bliskiego.

-Tom...- Stanęłam za kanapą dotykając delikatnie jego ramienia. Nie chciałam go drastycznie budzić, był taki słodki...

-Carmen? Coś się stało?- Zamrugał powiekami patrząc na mnie zaskoczony. Pomimo ciemności wyraźnie widziałam jego błyszczące oczy.

-Nie, tylko... nie mogę zasnąć i pomyślałam, że może... wrócilibyśmy do naszej sypialni?- Wyszeptałam niepewnie. Było mi trochę głupio, ale cóż... kiedyś musiało to nastąpić. On raczej pierwszy by mi tego nie zaproponował. Był bardzo delikatny...

-Chcesz ze mną spać?

-No tak... i nie chce też, żebyś przeze mnie męczył się na tej kanapie.

-Nie jest tak źle...- Mruknął.- Ale skoro chcesz... jak dla mnie nie ma problemu.- Uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłam gest.

-To chodźmy.- Wyciągnęłam do niego rękę i nie musiałam długo czekać na reakcję. Od razu mnie złapał jednocześnie wstając. Już po chwili wspinaliśmy się po schodach na piętro... dziwne, odechciało mi się pić... Najwyraźniej obecność tego chłopaka zaspakaja wszystkie moje pragnienia. A może to on sam jest moim wielkim pragnieniem? To nie powinno być zaskoczeniem. Czasami zdarzało mi się, że miałam ochotę dosłownie się na niego rzucić...

-Dawno tu nie spałem...- Szepnął zupełnie jakby nie chciał kogoś obudzić, a przecież byliśmy sami. Może chciał zachować atmosferę? Jak się wchodziło do tego pokoju, można było wyczuć coś dziwnego... nawet nie umiem tego określić. Może to jakieś wspomnienia? Wspomnienia, o których zapomniałam.

-Więc czas to zmienić. Która strona była twoja?- Uniosłam na niego swoje pytające spojrzenie, na co uśmiechnął się delikatnie.

-Nie mieliśmy „swoich stron”, różnie bywało... zależy kto pierwszy się położył, albo od tego co robiliśmy.- Stwierdził, a ja od razu domyśliłam się, że miał na myśli seks. Oczywiście mogę się mylić... ale w końcu to Tom. Mniej więcej takiego go pamiętam.

-Ale dzisiaj będziemy tylko spać...- Zaznaczyłam jednak nie brzmiało to wcale zbyt pewnie. Nie, no... naprawdę nie było mowy o czymś więcej. Na pewno nie teraz... jakoś nie umiałabym, nie wiem czemu... może dlatego, że jest dla mnie kimś ważnym. A to wbrew pozorom nie jest błahy powód.

-No jasne, nawet do głowy mi nie przyszło nic innego.- Zapewnił mnie od razu, na co ja mimowolnie się uśmiechnęłam. Czy on nie jest słodki?

-Mój ty Inteligencie...- Zaśmiałam się dopiero po chwili orientując się, co takiego powiedziałam. Niby nic, ale jednak... poczułam coś dziwnego. A jego uśmiech tylko pogłębił to uczucie... Trochę się już pogubiłam. Czemu tak dziwnie się czuję...

-W porządku?- Dotknął mojego ramienia, a mnie przeszedł dreszcz. Skinęłam twierdząco głową unosząc na niego swoje spojrzenie. Serce lekko przyspieszyło mi bicia, czego kompletnie nie rozumiałam. Czy ze mną jest wszystko w porządku?- Chodź, połóżmy się już...- Ucałował mnie delikatnie w czoło, po czym obydwoje ułożyliśmy się na łóżku. Przysunęłam się do niego z nadzieją, że mnie przytuli i nie rozczarowałam się. Już po chwili zasypiałam w jego objęciach...

 

###

 

Dodałam coś...

 

poniedziałek, 4 stycznia 2010

104.'Chciałabym, żebyś opowiedział mi o nas...'

 

Po wywiadzie, w związku z tym, iż Tom nie miał już żadnych obowiązków związanych z zespołem na ten dzień, pozwoliłam sobie to, wykorzystać. Nie wiem, czy to odpowiedni moment na takie rozmowy, ale zaryzykuję. Mam już dosyć czekania, tej ciągłej niewiedzy. Chce tylko poznać swoje życie, chyba mam do tego prawo... bo ostatnio o niczym innym nie myślę, tylko o tym co było i co będzie.

-Tom, możemy porozmawiać?- Weszłam do jego pokoju, a właściwie naszej sypialni, w której nie sypiamy, jakie to skomplikowane. Był trochę zaskoczony moim widokiem, ale skinął niepewnie głową wyrażając zgodę. Zamknęłam więc za sobą drzwi i usiadłam na łóżku.- Chciałabym, żebyś opowiedział mi o nas... od początku. Chce wiedzieć, jak to się zaczęło...- Nie owijałam w bawełnę. Jakoś nie brałam pod uwagę, że on nie ma ochoty o tym mówić.- Zrobisz to dla mnie?

-Ale lekarz mówił, że nie powinienem przywracać wspomnień...

-Tom, ale ja muszę to wiedzieć.- Spojrzałam na niego stanowczo dając do zrozumienia, że nie odpuszczę. Westchnął cicho i usiadł obok mnie.

-Więc... wszystko się zaczęło od tego, że przyszedłem do ciebie prosić cię o to, abyś zastąpiła w zespole Georga. On zachorował na białaczkę, dlatego nie mógł z nami grać, ze względu na leczenie. Zgodziłaś się, a potem wszystko działo się tak szybko... wszystkie próby, spotkania i trasa. Właściwie dopiero podczas trasy zrozumiałem, że tak naprawdę cię lubię. Wiesz, zawsze patrzyliśmy na siebie z góry i docinaliśmy sobie...ale coś się nagle zmieniło. Z dna na dzień łączyło nas coraz więcej... stawałaś się dla mnie kimś niezwykłym, kimś na kim naprawdę mi zależało.- Mówił, a ja słuchałam uważnie i wpatrywałam się w niego jak w obrazek, bo mówił z taką pasją, że aż coś ściskało mnie w środku.- Kiedyś obraziłaś się na mnie o coś i wywiozłem cię windą na samą górę, nie było to do końca przemyślane... trochę mi nie wyszło, ale w końcu zdecydowałem się cie pocałować. To był nasz pierwszy pocałunek... tylko, że tobie się to raczej nie spodobało, rozpłakałaś się, zanim uciekłaś powiedziałaś, że mam nigdy więcej cie nie dotykać. Było mi wtedy tak bardzo głupio...później ignorowałaś mnie, ale w końcu ci przeszło znowu przez jakieś przypadki spędzaliśmy razem więcej czasu, nawet zdarzyło się, że znowu się całowaliśmy...nie pamiętam wszystkiego dokładnie, ale było naprawdę fajnie... do czasu kiedy nie pojawił się Herry.- Tu urwał na chwilę, wyczułam, że nie lubi wymienionej przed chwilą osoby i pewnie dowiem się niedługo dlaczego.- Wmówił ci, że porwał twoją siostrę, chciał, żebyś z nim była, ale byłaś na tyle mądra, że nie uległaś. Wszystkim zajęła się policja i okazało się, że Melanie była cała i zdrowa w domu. Przez to wszystko zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej, przynajmniej tak mi się wydaje... mogłem nazwać cię swoją przyjaciółką i to chyba było moim błędem. Bo nigdy nie byłaś moją przyjaciółką... kochałem cię. Jednak żebym to zrozumiał potrzebowałem trochę czasu... nie było łatwo, ale udało się. Czułaś do mnie to samo, nie odtrąciłaś mnie... byłaś pierwszą kobietą, którą pokochałem tak mocno...


-...wtedy dowiedzieliśmy się, że jesteś w ciąży i masz białaczkę. Lekarz powiedział, że musisz wybierać.. albo utrzymasz ciążę z ryzykiem, że nie dożyjesz porodu lub po prostu potem umrzesz, albo usuniesz ciążę i podejmiesz się leczenia. Oczywiście wybrałaś życie dziecka...walczyliśmy razem, chcieliśmy przetrwać wszystko, wierzyliśmy, że się uda. Że wyzdrowiejesz i będziemy szczęśliwą rodziną...oświadczyłem ci się, a ty się zgodziłaś. Wszystko się układało, miało być dobrze...już zawsze, ale ktoś to wszystko zepsuł... po prostu wszystko nam zniszczył. Poroniłaś, zapadłaś w śpiączkę... jedyne co dobre, wyzdrowiałaś...- Słuchałam go już co najmniej dwie godziny i ani razu mu nie przerwałam. Nie byłabym w stanie nawet wydobyć z siebie głosu... byłam w tak ogromnym szoku, że nawet nie wiedziałam co czuję. Jedyne co miałam ochotę zrobić, to wybuchnąć płaczem. I czułam, że powoli zbliża się moment, w którym to zrobię.-Po tych wydarzeniach wszystko właściwie wróciło do normy... tylko kilka dni temu Bill wpadł do pokoju, jak burza a ty dostałaś drzwiami w głowę. I chyba sama wiesz, jakie są tego konsekwencje..- Dopiero teraz uniósł na mnie swój wzrok, a ja nie wytrzymałam i dałam upust łzom.-Carmen...ale nie płacz...proszę...- Ujął moją twarz w dłonie ścierając przy tym mokre krople z moich policzków, które i tak zaraz zastąpiły nowe.

-Dlaczego ja nic nie pamiętam...- Wykrztusiłam, choć wiedziałam, że mi nie odpowie. Bo skąd on to może wiedzieć?-Dlaczego...

-Kochanie, to nie twoja wina... wszystko będzie dobrze, zobaczysz...- Przytuliłam się do niego mocno na bardzo długą chwilę, co pozwoliło mi się uspokoić. Ciepło bijące z jego ciała działało kojąco, najchętniej zostałabym w jego ramionach już na zawsze. Bez żadnych zmartwień i problemów, bo czułam się naprawdę bezpieczna. Tym bardziej nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego go nie kocham.-Już niedługo wszystko będzie, jak kiedyś... a nawet lepiej.

-Bardzo bym chciała, żebyś miał racje.- Szepnęłam unosząc głowę, aby móc na niego patrzeć. Jest taki idealny...

Wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu, jego oczy były magiczne i pewnie, gdyby nie to, że się poruszył zaczarowałby mnie. Przybliżył się do mnie niepewnie muskając moje wargi, było to dla mnie coś nowego i szokującego, bo jeszcze nigdy odkąd tu jestem tego nie robił. Oczywiście mam na myśli czas, który pamiętam. Pomimo tego, że zrobił to bardzo niepewnie i trwało to, krótko było bardzo przyjemne. Nawet miałam ochotę na więcej...

-Przepraszam... wiem, że nie powinienem.- Odwrócił wzrok, a ja uśmiechnęłam się właściwie do siebie. Jaki on jest słodki...

-W porządku, przecież to nic złego.- Tak naprawdę nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież nie walne prosto z mostu, żeby mnie całował bo mi się to podoba, albo właściwie dlaczego, nie?-Tom...jeżeli chcesz, możesz mnie całować, mi to nie przeszkadza... w końcu chyba jesteśmy parą.

-Tak bardzo za tobą tęsknię...

-Ale ja jestem i cały czas będę.- Pogładziłam go dłonią po policzku. Chciałabym mu obiecać, że go pokocham, że będzie jak dawniej... że będę z nim już zawsze, tak jak tego chcieliśmy. Chciałabym obiecać, że nadejdzie dzień, w którym znowu wyznam mu miłość i dzień, kiedy staniemy przed ołtarzem, bo tak miało być... miałam zostać jego żoną.

-Nie chcę, żebyś się męczyła... żebyś była ze mną z przymusu... kocham cię, ale jeżeli chcesz odejść, zrób to proszę teraz, zanim na dobre uwierzę, że będziesz moja.- Spojrzał na mnie swoimi szklanymi oczami. Coś ścisnęło mnie w środku, był taki smutny...

-Nie męczę się, chcę dać nam szansę. Chce znowu móc powiedzieć, że cię kocham...- Wyznałam mu, chyba tylko tyle mogłam powiedzieć.

-Dziękuję, to bardzo wiele dla mnie znaczy.- Pochwycił moją dłoń, a ja poczułam przyjemne dreszcze rozchodzące się po moim ciele, a jakby tego jeszcze było mało wpatrywał się we mnie w taki niesamowity sposób... to takie cholernie miłe.

-Dobra, koniec tych smętów. Nie można cały czas się zadręczać...- Gdy tylko to powiedziałam po pokoju rozległo się pukanie. Obydwoje spojrzeliśmy zaskoczeni w stronę drzwi... czyżby to Bill, który właśnie nauczył się pukać?- Proszę.- Rzuciłam by po chwili ujrzeć swoją siostrę. Dawno jej nie widziałam, sądziłam, że będzie wyrażała mną większe zainteresowanie... ale może coś się zmieniło, a ja tego nie pamiętam? Przecież zawsze miałyśmy ze sobą dobry kontakt.

-Cześć... nie chce wam przeszkadzać, może przyjdę kiedy indziej?- Cofnęła się dostrzegając nasze złączone dłonie.

-Nie przeszkadzasz, my już skończyliśmy.- Odezwał się Tom jednocześnie puszczając moją rękę.- Wejdź, ja idę do Billa.- Podniósł się i zapraszając do środka moją siostrę ulotnił się zamykając za sobą drzwi. Chyba czeka mnie kolejna rozmowa. Jak tak patrzeć na to z boku, trochę to śmieszne...najpierw chłopak, teraz siostra... ciekawe kto następny? Może Bill? Albo Sara... z nią też przydałoby się pogadać.

-Więc co cię do mnie sprowadza?- Usadowiłam się wygodnie robiąc jej przy okazji miejsce, które zaraz zajęła. Nie wyglądała na zbyt radosną, więc domyślam się, że ma jakiś problem. W sumie nie dziwię się, że przyszła właśnie do mnie. W końcu jestem jej siostrą, jedyną jaką posiada.

-Chciałam porozmawiać, ale jak nie jesteś w nastroju, czy coś...

-Nie, no ja widzę, że raczej ty nie jesteś. U mnie wszystko gra. - Stwierdziłam przyglądając jej się z uwagą.- Co się dzieje?

-Właściwie nic takiego... ja tylko...nie, no przecież to zupełnie nic takiego, normalna rzecz... przecież wiadomo, że takie sytuacje się zdarzają, nawet najbardziej odpowiedzialnym ludziom... a czasu się nie cofnie.- Zaczęła coś kręcić z czego niewiele rozumiałam, ale byłam pewna, że coś ją gryzie.

-Melanie, ja wiem, że niewiele pamiętam, ale jesteś moją siostrą i cie znam. Więc przestań biadolić o niczym i przejdź do konkretów. Co się takiego wydarzyło, że jest to zupełnie normalne?

-Jestem w ciąży z twoim menadżerem, a właściwie byłym menadżerem... no z menadżerem Tokio Hotel... no z Davidem jestem w ciąży, z Jostem...Davidem Jostem.- Wypaliła nieco nieskładnie, ale tego i tak nie było można nie zrozumieć. Moje zaskoczenie nie miało granic. Czy ona sobie ze mnie żartuje? Ciąża, jak najbardziej, ale z Davidem? Halo!- Wiem, co sobie myślisz...mi po prostu było z nim dobrze, czułam się bezpiecznie... jest w końcu taki dojrzały i odpowiedzialny, przystojny, zabawny... i w dodatku wcale się nie złościł, gdy mu o tym powiedziałam.

-A spróbowałby.- Warknęłam sobie w myślach. W głowie mi się to wszystko nie mieści, ale nie będę nikogo oceniała, ani potępiała. Z tego, co słyszę ten człowiek sprawił, że moja siostra była szczęśliwa, chyba powinnam być mu wdzięczna. O matko, to on teraz będzie moim szwagrem?- I co zamierzacie?

-Ja chcę urodzić, a on chce być ojcem...

-To chyba dobrze?

-Tak, ale sama nie wiem... czy to wszystko ma w ogóle sens? Jego wiek wcale mi nie przeszkadza, tylko on przecież ma już jedną rodzinę, co prawda jest rozwiedziony, ale mimo wszystko... nie wiem co robić.- Westchnęła ciężko spuszczając wzrok.

-Mel, daj spokój. Nie zawracaj sobie głowy innymi, tylko zajmij się sobą. Jak chcesz z nim być, to po prostu bądź i twórzcie rodzinę.- Skwitowałam zupełnie naturalnie. Ja nie widziałam problemu. Skoro chcą razem być, nic nie stoi im na przeszkodzie. To prawie jak mi i Tomowi.

-Ten wypadek jednak coś zmienił ci w głowie, jesteś jakby... mądrzejsza?- Zmarszczyła brwi spoglądając na mnie, a ja zgromiłam ją spojrzeniem.- Nie, no oczywiście ty zawsze byłaś mądra.- Dodała zaraz.- Ale wiesz... z drugiej strony może teraz będzie lepiej?

-Ta, ty chyba coś nabroiłaś i się teraz cieszysz, że tego nie pamiętam.

-Czasami lepiej jest nie wiedzieć.- Uśmiechnęła się, ta rozmowa musiała przynieść jej wielką ulgę. Nie ma to jak siostrzana rada.- A jak sobie radzisz z Tomem?

-Chyba dobrze. Nawet nie sądziłam, że on jest taki... niezwykły.

-Musi być skoro zawrócił ci w głowie. A przecież tobie nie łatwo jest zawrócić, no nie? To dobry chłopak, bardzo się dzięki tobie zmienił i naprawdę byłaś z nim szczęśliwa, więc lepiej zostań z nim, bo na lepszą partię nie trafisz. Taki cud zdarza się raz w życiu...

-Ej, no weź przestań tak go chwalić... podoba ci się?

-A tobie, nie? Ja tylko mówię, co myślę. Już się przyzwyczaiłam, że jesteście razem. I miałam nadzieję, że będę twoim świadkiem na ślubie...

-Może jeszcze kiedyś będziesz..

-Liczę na to. Dobra, lecę już i tak wam przerwałam...- Wstała udając się do drzwi.- Powodzenia, trzymaj się.

-Cześć.- Pożegnałam się i zostałam sama. Jestem już wyczerpana wszelkimi rozmowami, jak ja to w ogóle wytrzymuje?


###

 

Cóż, zbliżam się do końca... właśnie dzisiaj stwierdziłam, że zakończe to w 115, może 120 odcinku xd

Chyba, że obliczenia mi nie wyszły xd w każdym razie tak czy siak i tak nie wykorzystam wszystkich planów, ale trudno. Kiedyś trzeba skończyć, a ja mam już nowy pomysł na opowiadanie xd

pozdrawiam.