poniedziałek, 24 listopada 2008

29.'Amelia jest be.'

 

Głośne stukanie obcasów wybudziło mnie ze snu. Niechętnie otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek stojący na szafce. Dla mnie była jeszcze noc, zresztą od jakiegoś czasu cały czas jest noc. W mojej głowie panuje ciemność i pustka.

Zwlokłam się z łóżka, aby sprawdzić dlaczego moja siostra tak hałasuje tymi butami.

Nienawidzę szpilek.

Melanie biegała z pokoju do łazienki i tak w kółko, aż w końcu się zatrzymała zauważając mnie stojącą w drzwiach. Zmierzyła mnie wzrokiem, następnie podeszła do mnie i przyłożyła mi rękę do czoła...

-fatalnie wyglądasz...-skwitowała wzdychając ciężko, a kolejno skierowała się na schody- zjedz coś i doprowadź się do użytku, bo mamy dzisiaj gości. I do cholery jasnej przyklej na tą twarz uśmiech!-fuknęła zbiegając na dół, po czym usłyszałam tylko trzask drzwi.

Zamrugałam oczami i wycofałam się z powrotem do pokoju. Ponownie położyłam się na łóżku, zakopując pod kołdrą aż po samą głowę. Już nie lubię zimy, bo jest mi zimno.

A poza tym niedługo te głupie święta, a ja nie chce... Nie chcę świąt! Nienawidzę grudnia.

Dlaczego ten czas tak szybko płynie?

I nie mam zamiaru doprowadzać się do użytku ze względu na jakichś gości, mam ich gdzieś.

Ja w ogóle wszystko mam gdzieś. Nie wychodzę wcale z pokoju, więc nie będą narażeni na mój widok.

Przytuliłam się do poduszki zamykając oczy. Chciałabym zasnąć i już się nie obudzić, albo przynajmniej przespać te wszystkie złe chwile w życiu...

Z dnia na dzień, zaczynam coraz bardziej nienawidzić siebie. Zaczynam każdą winę zwalać na siebie, bo to chyba ja jestem jakaś zła, inna, że nie umiem być szczęśliwa, nie umiem nic osiągnąć... już nawet nie tańczę. Można powiedzieć, że sama zniszczyłam sobie karierę. Przez tą nogę nie mogłam wystąpić, a teraz... teraz już nie mam żadnej motywacji. Już nigdy nie stanę na parkiecie, już nigdy nie stanę na scenie. To koniec. Definitywny koniec.


Dzień za dniem, gubisz życia sens...

i nagle jest, jedna myśl...

to tylko miłość...


#


-co wy tu robicie?!-stałam w samej koszulce i majtkach gapiąc się na Sarę i Billa, którzy postanowili złożyć mi niezapowiedzianą wizytę o ósmej rano. Czy im życie niemiłe? Zabije.

-jesteś nam potrzebna, więc szoruj do łazienki i myju, myju!-zakomunikował czarny z wesołym uśmiechem. Nie rozumiem o co chodzi... ja się nigdzie nie wybieram.

-idę spać, rozgośćcie się.-mruknęłam, lecz nawet nie zdążyłam się odwrócić jak mnie złapali za ręce uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy.

-umowa jeszcze nie wygasła. Nadal jesteś basistką Tokio Hotel.- zagrzmiała Sara- więc rób co mówmy i nie stawiaj oporu, bo użyję siły.- mam się bać? Co oni do cholery odstawiają!?

-odwaliło wam? Halo! Zabierać te łapy.- rozkazałam szarpiąc się z nimi, co przyniosło skutek jakiego oczekiwałam.

-gramy koncert w klubie, dzisiaj wieczorem. Więc czeka nas próba, zaraz.- rzekł Bill już z zupełnym spokojem. Normalnie tego mi brakowało, nie? Nie! Wcale nie mam ochoty grać. Ja chcę zakopać się w kołdrze i udawać że mnie nie ma, o!

-cholera.-warknęłam niezadowolona- nie mówiliście nic wcześniej.

-bo nie wiedzieli.-Bill nie zdążył odpowiedzieć bo moja cudowna przyjaciółka go wyprzedziła, bezczelna.-no idź się zrób na bóstwo i idziemy.

-a ty po co?- spojrzałam na nią krzywo, nie żebym ja coś do niej miała, ale co ona właściwie ma do tego?

-ja jestem twoim menadżerem. No idź już, szybko! Czas to pieniądz!- popchnęła mnie w stronę schodów. Nie zostało mi nic innego jak iść i się ubrać. Gdyby nie ta umowa kazałabym im szukać kogoś innego... coś czuję, że spieprzę ten koncert...

Tak ciężko było mi się ubrać w coś normalnego, wcale nie miałam na to ochoty. Nie miałam zamiaru się malować. Założyłam na siebie jakieś przyzwoite ciuchy, aby wyglądać lepiej niż przez ostatnie dni i zeszłam na dół, gdzie czekali na mnie Sara i Bill. Oni coś kręcą. I wcale nie twierdzę, że między sobą... ale są dziwni.

-a gdzie makijaż?- Blondynka zgromiła mnie spojrzeniem, jakbym popełniła przestępstwo. Wzruszyłam obojętnie ramionami i założyłam na siebie bluzę.

-zimno jest...

-no i co z tego?-mruknęłam i otworzyłam drzwi, od razu czując lodowate powietrze... przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, ale to było mi potrzebne. Musiałam się rozbudzić, żeby cokolwiek robić. Słyszałam jak Bill ciężko westchnął, po czym razem z Sarą dołączyli do mnie i udaliśmy się do domu Kaulitzów.

Nie już nie fascynowały mnie puste drzewa bez wyrazu. Ani pływające kaczki w stawie, nawet mały piesek bawiący się ze swoim właścicielem. Szłam nie zwracając na nic uwagi, drogę znałam na pamięć. Sądzę, że doszłabym nawet z zamkniętymi oczami.

Pamiętam jak pierwszy raz szłam na próbę. Wtedy nie miałam zamiaru zawierać z nimi żadnych przyjaźni, a już na pewno niczego więcej...i kto by pomyślał...

Dziwne to wszystko. Nie myślałam, że właśnie tak potoczy się moje życie.


-proszę do środka miłe panie- Bill otworzył drzwi od swojego domu i puścił nas przodem- możecie czuć się jak u siebie, i tak nikogo nie ma...

-a zespół?-mruknęłam obracając się w jego stronę, wyglądał jakby usłyszał coś niezwykłego.

-zespół? A zespół!-klepnął się w czoło chyba rozumiejąc o co mi chodzi- no to oni zaraz powinni przyjść. Tom odwoził Amelię na lotnisko, bo wyjeżdża i już nie wraca nigdy...-oznajmił z udawanym żalem w głosie. Nie wiem kim jest ta cała Amelia, ale pewnie nie przypadła mu do gustu czego wcale nie ukrywa. Mi też pewnie by się nie spodobała...-bo Amelia to ta dziewczyna co była z nami w szpitalu, widziałaś ją chyba?- wyjaśnił widząc moje nie do końca zrozumiałe spojrzenie. Skinęłam niechętnie głową, jednak wiem któż to jest. I choć z pozoru wydaje się być miłą osobą i tak jej nie lubię. I się baaardzo cieszę, razem z Billem, że wyjeżdża i nie wraca. Nie ma to jak dobra wiadomość.

-i ona wcale nie jest taka fajna, jak Tom sądził. Bardziej sztucznej osoby to ja w życiu nie widziałem.-zapewnił mnie, choć ja sama nie wiem po co. Dlaczego on mi to wszystko mówi? Przyszliśmy tu na próbę, a nie żeby rozmawiać o dziewczynach Toma.

-i jest strasznie przesłodzona.-wtrąciła się Sara- niby taka tego, a tak naprawdę tego...no...ehem...

-wam już chyba kompletnie odwaliło. Mieliśmy podobno grać. Co wy odstawiacie? Nie obchodzi mnie żadna Amelia!-uniosłam się patrząc na nich ze złością. Oni niby chcieli mnie podbudować opowiadając, jaka to Amelia jest be? Co z tego. Przecież to nie ma żadnego związku ze mną.

-przecież nie zaczniemy próby bez Toma i Gustava, nie denerwuj się tak.

-to przestańcie gadać o jakiejś dziewczynie, której nawet nie znam.-uniosłam oczy ku górze. No bo kto pojmie intencje takich wariatów? Ich powinni zamknąć, za te wszystkie podteksty i niezrozumiałe wypowiedzi,o.

-ehem...no bo my tylko, tak sobie...żeby nudno nie było...-wytłumaczył Bill ze skruszoną miną. I jak tu się gniewać na takiego artystę? Nie dość, że ładnie śpiewa to jeszcze jest słodki i potrafi doskonale się posługiwać swoim urokiem.

-kiedy oni przyjdą?-usiadłam na kanapie. Znowu mi się nic nie chciało, chociaż mój humor znacznie się poprawił.

-yyy...no.... eee... nie wiem...ale... no... ten... ja...zadzwonię po Gustava...- Bill dukał jakby sam nie wiedział co ma powiedzieć. Wyraźnie czuję, że coś jest nie tak. On się nigdy nie zachowywał w ten sposób.

Westchnęłam tylko opierając się wygodnie, bo nawet jakbym chciała coś powiedzieć to nie miałabym do kogo, gdyż Sara z Billem zniknęli w kuchni.

Ciężki mój los. Nie dość, że mi się nie układa to jeszcze przyjaciele knują coś za plecami. Ale nie będę się już nad sobą użalała. Koniec. Przecież drzemie we mnie ogromna siła, nie podłamie mnie żadna tam brunetka, tym bardziej że już jej nie ma... Tom pewnie się załamie z powodu jej wyjazdu, a ja wręcz przeciwnie. Czy nie jestem przypadkiem wredna? Eh... może trochę... sama nie dawno mówiłam sobie, że chce aby był szczęśliwy, a teraz się cieszę, że jego szczęście wyjeżdża... ale czy nie może sobie znaleźć jakiegoś lepszego? Takiego jakie bym ja zaakceptowała... bo ta brunetka wcale mnie nie przekonywała...

-tirirarampampam...-trochę mi się zaczynało nudzić, więc sobie coś nuciłam pod nosem tupiąc przy tym nogą. Fascynujące, zajęcie. Miło by było, gdyby ta jeszcze niedoszła parka zaszczyciła mnie swoim towarzystwem. Mam chyba jakieś złudne nadzieje, o ile w ogóle takie istnieją...


#


-chyba się udało- zachichotała blondynka wystawiając głowę do salonu- poprawił jej się humor. Wiedziałam, że chodziło o tą dziewczynę. Bogu dzięki, że ona wyjechała...-uniosła oczy ku górze odwracając się w stronę równie zadowolonego chłopaka. Wspaniale było przywrócić przyjaciółkę do życia wspólnymi siłami. Bo oni jak połączą swoje moce, potrafią wiele zdziałać.

-ale jak się dowie, że nie ma żadnej próby to raczej nie będzie nam wesoło..-stwierdził uświadamiając sobie, że ani Gustav ani Tom nie mają zielonego pojęcia o ich planie i nie wiedzą nic na temat żadnego występu w klubie. A znając charakterek Carmen... nie będzie zadowolona mimo tego, że jej nastrój jest zdecydowanie lepszy niż był.

-e tam.. pokrzyczy, pokrzyczy i przestanie. Ona nie potrafi się na ciebie złościć, więc nie będzie źle. A poza tym jeszcze będzie nam wdzięczna, że jej pomogliśmy.

-to co robimy jak przyjdzie Tom?

-wiesz co, Bill... bo ja znowu mam taki kretyński plan, który raczej nie jest najodpowiedniejszym rozwiązaniem, ale można by spróbować...-powiedziała niepewnie. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie powinno się na siłę nikogo do siebie zbliżać, ale czasami to skutkuje.

-jeżeli ten pomysł uważasz, za kretyński to znaczy, że jest idealny.-stwierdził pewnym siebie głosem, co dodało jej trochę odwagi.

-dobra... wobec tego wcielamy go w życie.-uśmiechnęła się i podeszła do niego, aby następnie wyszeptać mu swój wymysł do ucha. A żeby on tylko potrafił się skupić na tym co ona do niego mówi... Gdy stała tak blisko, jej zapach i urok opętał go całego...

-aa... a co z nami?-zamrugał oczami, gdy już się od niego odsunęła.

-nie wiem... my musimy się gdzieś ulotnić...


###

 

Sprawdzałam to kilka razy, ale myśle że błędy i tak są. Z moim komputerem w ogóle się nie da pracować, nie wspominając już o klawiaturze, która odmawia mi posłuszeństwa ^^ Koniecznie muszę wymienić sprzęt, bo inaczej  nic nie napisze.  Eh... nic mi się nie chce. Ten poniedziałek jest po prostu okropny. ;/

pozdrawiam ;*

 

niedziela, 16 listopada 2008

28. 'Przegrałam.'

 

Podążałam szpitalnym korytarzem skupiając swój wzrok na białej podłodze. Szłam do sali w której leżał Georg. Nareszcie doprowadziłam się do jakiegoś normalnego stanu i mogłam wyjść z domu. Przez ostatnie dni wcale nie wychodziłam, nigdzie. Miałam jakieś długie chwile załamania, czy czegoś... nie wiem, czy już mi przeszło, ale musiałam po prostu wyjść. Inaczej bym zwariowała.

Chyba zupełnie się w sobie zamknęłam. Tak, sama mogę to stwierdzić.

Jestem inna, zupełnie inna niż dawniej.

Nie wiem, czy to dobrze, czy nie. Ale mi już nie zależy. Zdaje się na los. Co będzie to będzie, a ja mam to gdzieś. Skoro nie mogę być szczęśliwa, to nie- ja już nie mam siły.

Westchnęłam cicho łapiąc za klamkę białych drzwi. W tym szpitalu wszystko było białe i zimne... idealnie dopasowywał się do mojego nastroju i samopoczucia.

Już miałam otwierać te drzwi, kiedy same się otworzyły. A właściwie ktoś po drugiej stronie je otworzył... i to był Bill... a zaraz za nim jego brat. Dosłownie zemdliło mnie na widok Toma, a raczej i jego samego, oraz osoby mu towarzyszącej, a mianowicie tej samej brunetki, którą widziałam w kawiarni. Chłopak widać, nie marnuje czasu...

-o, Carmen... dawno cie nie widziałem.-Bill uśmiechnął się do mnie, czego nie potrafiłam odwzajemnić. Czułam się jakbym była jakimś wrakiem, w ogóle nie było we mnie życia. I chyba tak jak się czułam, tak też wyglądałam. Nawet się nie pomalowałam... miałam na sobie jakieś stare, starte dżinsy i ciepłą, ale niezbyt ładną bluzę, która nie prezentowała się najlepiej. Ubrałam się byle jak...a to przecież nie w moim stylu...

-ja ciebie też...-powiedziałam niewyraźnie, unosząc na niego swoje zmęczone i smutne spojrzenie. Moje oczy cały czas płakały, choć nie naprawdę. Nie umiem wyjaśnić tego co się ze mną dzieje. Po prostu straciłam sens życia.

-Bill, blokujesz wejście.- Tom burknął do niego próbując przejść. Czarnowłosy nawet nie zdążył mi się przyjrzeć, a widziałam że próbował. Dredziarz wypchał go na korytarz, a sam się zatrzymał przede mną mierząc mnie zaskoczonym wzrokiem. Patrzyłam na niego przez chwilę, a on na mnie... kiedy miał zamiar już otworzyć usta, nie pozwoliłam mu na to. Spuściłam wzrok i wyminęłam go wchodząc do sali. W ogóle nie zwróciłam uwagi na dziewczynę, która mnie minęła podchodząc do Kaulitza. Zamknęłam za sobą drzwi chcąc uniknąć jakiejkolwiek rozmowy.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Oczywiście wszędzie przeważała biel. Georg leżał na łóżku, a obok na krześle siedział Gustav. Posłałam im lekki uśmiech, który z wielkim trudem przykleiłam do twarzy.

-cześć, Carmen.-blondyn przywitał się ze mną z prawdziwym, szczerym uśmiechem.

-cześć.-odparłam i zbliżyłam się do nich...

-Georg, to jest właśnie ta słynna Carmen.-oświadczył Gustav wskazując na mnie- to ona cie zastępowała.

-miło mi cie poznać.- podałam mu rękę, którą uścisną.

-ja też się ciesze, że nareszcie mogę cie poznać! Nieźle wymiatasz na tym basie, a ja wszystko oglądałem w telewizji. Świetna jesteś.

-dzięki, ale ciebie i tak nikt nie zastąpi. Jak się czujesz?

-o super. Już niedługo będę mógł stąd wyjść, wszystko się udało.- oznajmił z uśmiechem. Ten człowiek to dopiero odzyskał sens życia. Mógł w każdej chwili umrzeć, a dostał szansę... przeszczep się przyjął i już wszystko może wrócić do normy...

-no, to Tokio Hotel znowu ożyje.- stwierdziłam, jednocześnie przypominając sobie chwile spędzone w zespole... miło było...

-eh... nie tak szybko... muszę jeszcze trochę odpocząć, chociaż nie wiem po co... ja tam mam dużo siły.

-jak zawsze.- wtrącił Gustav przewracając oczami.- Georg zawsze udaje najmocniejszego.

-oj, Gustav. Przecież on jest najmocniejszy...-westchnęłam wpatrując się w białą pościel... biało, biało, biało... wszędzie biało...


#


Koniec zakładu. Przegrałam.”-wystukałam na klawiaturze telefonu wiadomość i wysłałam ją do Sary. Ta decyzja, to była jedna chwila. Bo ja już nie mam siły. Zrozumiałam, że nie mam już szans, ani czasu. Przecież on znalazł sobie jakąś dziewczynę, więc nie mogę między nimi paradować, żeby wygrać głupi zakład, który i tak się dla mnie nie liczy. Miałabym psuć jego szczęście? Nie potrafię. Za bardzo mi na nim zależy, żeby zniszczyć mu coś co chce zbudować. Skoro chce się zmienić, to niech to robi. Cieszę się, że jest szczęśliwy. Bo chyba jest... brakuje mi tylko rozmów z nim, tych jego słodkich oczek, głupich uśmieszków... brakuje mi czasu z nim spędzonego. Być może sama sobie to odbieram, bo nie chcę z nim rozmawiać. Odrzucam każde połączenie, gdy dzwoni... ale nie umiem. Tak, dobija mnie świadomość, że ktoś zajął moje miejsce. Że to już nie ja go pocieszam, gdy jest mu źle, to nie ja z nim rozmawiam, to nie ja się z nim kłócę... i nie robię wiele innych rzeczy, które teraz zapewne robi ta dziewczyna.

I kto by pomyślał, że ja będę zazdrosna. I to jeszcze o jakiegoś tam gitarzystę. No bo jestem zazdrosna i to cholernie. Choć wcale nie mam podstaw, przecież to tylko przyjaciel. Więc dlaczego ja tak to przeżywam? Nie dość, że mam jakiegoś doła, to jeszcze dręczę się tym, że Tom spotyka się z jakąś brunetką. Może boję się, że o mnie zapomni? Że przestanie już być moim przyjacielem... już nie będę mogła z nim rozmawiać jak zawsze, droczyć się, wygłupiać... a ja tak bardzo dalej chcę to robić. Przecież tak trudno było mi to wszystko zbudować, a teraz miałoby to runąć jak jakiś wieżowiec? Tak po prostu ma to być koniec? Już nawet nie ważny jest ten zakład, ale to co czuję. Przecież nie wymarzę z pamięci tych wszystkich chwil, tych radosnych i tych smutnych. Jakie by nie były, najważniejsze, że były z nim.

Bo ja jestem zwyczajnie beznadziejna i nie zasłużyłam sobie na takiego przyjaciela. Było, minęło...


Zeszłam do salonu i włączyłam telewizor. Nie mogę cały czas leżeć w łóżku i mieć nadzieję, że jakoś to będzie. Jasne, pozbieram się i wszystko będzie okej. Niestety to nie jest takie proste. Bo ja wiem, że wcale się nie pozbieram. Odziedziczyłam to po siostrze, jak mam doła, to już z niego tak prędko nie wyjdę o ile w ogóle. Melanie często wpadała w depresję przez to, że jej się nie układało. Teraz to się zmieniło... może stwierdziła, że to nie ma sensu? Takie siedzenie i nic nie robienie do niczego nie prowadzi... ale ja nawet nie mogę tańczyć... ta noga cały czas mi doskwiera... a jeżeli nie mogę tańczyć to już nic nie mogę.

Podwinęłam nogi pod brodę i wlepiłam bezbarwny wzrok w ekran telewizora. Co z tego, że nie leciało nic sensownego. I tak nie byłam tym zainteresowana. Patrzyłam tylko, aby patrzeć. Żeby robić coś innego niż tylko spanie. Jakiś nudny program reklamujący roboty kuchenne... może jeszcze nie jestem kompletną idiotką skoro się na to nie nabieram... a może wcale nie trzeba się na coś nabierać, żeby być idiotą. Wiele razy określałam tak Toma, a sama jestem znacznie gorsza. Ale czy jest jakieś gorsze określenie? Jeżeli tak, to ja się do niego kwalifikuję bez dwóch zdań.

Inteligent... jak ja dawno tak do niego nie mówiłam...

Oh, nie mogę... zaraz się pogrążę.


#


Blondynka przymknęła powieki, ciężko wzdychając. Wcale nie cieszyła się z powodu wygranego zakładu. To nie tak miało być. Jej przyjaciółka miała nie tylko wygrać, ale i coś zrozumieć. Czegoś się nauczyć. To nie może być koniec! Jeszcze przecież jest czas do końca grudnia, więc dlaczego?

Poddała się? Niemożliwe... Carmen nigdy się nie poddaje. A może? Może poddała się, bo zrozumiała?

Ona sama wiele się nauczyła przez ten czas. Poza tym... Tom wcale nie jest taki jak sądziła na początku...

Energicznie złapała za torbę i kurtkę, którą założyła w pośpiechu wychodząc z domu. Wybrała w telefonie numer i nacisnęła zieloną słuchawkę.

-cześć, Sara...-usłyszała po drugiej stronie wesoły, a zarazem słodki głos chłopaka.

-możemy się spotkać?- zapytała od razu, a on wyczuł, że coś jest nie tak. Może nie zna jej zbyt długo, ale potrafi rozpoznać w jej głosie czy coś się dzieje, czy też nie.

-jasne. Co się stało?

-chciałam porozmawiać...to ważne.- wyjaśniła krótko otwierając furtkę przed domem przyjaciółki.

-dobrze, to o której i gdzie?

-może być o dziewiętnastej w kawiarni?- zaproponowała pierwsze lepsze miejsce.

-dobra. Będę czekał.

-do zobaczenia.-rzuciła na koniec i rozłączyła się. Stanęła przed drewnianymi drzwiami i nacisnęła na dzwonek. Musiała stworzyć nowy plan, lecz najpierw musi się dowiedzieć w jakim stanie jest Carmen. Oby było wszystko w porządku.

W głowie miała już czarny scenariusz; jej przyjaciółka nie otwiera drzwi bo leży martwa w kuchni, albo że zaraz wyjdzie cała zakrwawiona i padnie trupem na jej oczach...

-oh, to jest chore...-mruknęła sama do siebie odganiając złe myśli. Znała Carmen dobrze, ona nie mogłaby sobie niczego zrobić, nawet w chwili załamania...

Usłyszała ciężkie kroki, co oznaczało, że Carmen zbliża się do drzwi. Noga jeszcze nie pozwalała jej na normalne chodzenie...

To już ją nieco uspokoiło, a już w ogóle odetchnęła z ulgą gdy zobaczyła rozczochraną przyjaciółkę. Wyglądała fatalnie, ale ważne że żyła i kontaktowała ze światem.

-Carmen!-Sara rzuciła się na nią ściskając ją mocno, co spowodowało, że dziewczyna zwyczajnie się rozpłakała...-co się dzieje?

-nie wiem... ja już nic nie wiem...-wyszeptała przez łzy, które lały się strumieniami z jej wielkich oczu...

 

###

 

Dziś odrobinę krócej niż zwykle, ale to raczej lepiej. Doszłam do wniosku, że chyba nie pozbędę się tej nudy, bo nawet jak będzie miło i kolorowo, to i tak będzie nudno ;D

Chyba nie umiem już pisać ciekawie, o ile w ogóle kiedykolwiek umiałam ^^

Miałam publikować częściej, ale... nie chce mi się... jak sobie pomyślę, że mam się logować, czytać jeszcze raz, poprawiać jakieś błędy wklejać i publikować to ogarnia mnie senność... ;] eh...

O, i jest narracja trzecioosobowa, jak zapowiadałam.

pozdrawiam ;*

 

sobota, 8 listopada 2008

27. 'Kolorowe bokserki.'

 

„Miłość przed nosem.”- taki tytuł nosił film, który oglądała moja siostra. Ja zaś starałam się wcale tym nie przejmować i dalej próbowałam zwrócić na mnie jej uwagę. Chciałam się dowiedzieć, co jest powodem tego iż jest taka rozpromieniona. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że tak bez powodu, a już na pewno nie dlatego że wróciłam.

-dlaczego twój chłopak jest taki idealny... ma może wolnego brata bliźniaka?- spróbowałam ją podejść. A może się uda...

-nie ma ideałów. Każdy ma jakieś wady, tylko gdy kochamy po prostu nam to nie przeszkadza...-odpowiedziała nie spuszczając wzroku z ekranu telewizora. Ona się ewidentnie zakochała.

-czyli jak przestaną mi przeszkadzać u kogoś wady, to znaczy że się zakochałam?- drążyłam dalej. Przy okazji się czegoś nauczę.

-tak. A co, z Tomem to jednak coś poważnego?-spojrzała na mnie, a mnie zatkało. Ja tu chce się czegoś dowiedzieć, a ona mi tu z Tomem wyskakuje! Co on ma do tego? Przecież mnie z nim nic nie łączy, oprócz tak zwanej przyjaźni. Zresztą on już sobie znalazł szarą myszkę, z której zrobi sobie swoją księżniczkę...

-nie. Tak tylko pytam...-zaprzeczyłam i od razu odechciało mi się kontynuowania tej dyskusji. Nic nie wskóram. Chyba się poddam. Może sama mi kiedyś powie... ja już nie mam pomysłu, a poza tym wcale mi się nie podoba, że ona zjeżdża na tematy dotyczące mnie.

-czyli byłaś jego kolejną panienką na chwilę?

-Mel... ja z nim nie spałam w sensie dosłownym. Albo raczej spałam w dosłownym, ale nic więcej poza tym się nie wydarzyło.- wyjaśniłam przewracając oczami.-idę do siebie, nie będę ci przeszkadzała. Jak będziesz chciała pogadać, to daj znać...-dodałam i wstałam kierując się do swojego pokoju. Musiałam się przebrać i przygotować, bo dzisiaj idę tańczyć. Trzeba ćwiczyć, bo będziemy mogły wystąpić w domu kultury. To musi być świetne show. I może w końcu ktoś mnie zauważy! Bo raczej mam talent... a czemu mam go zachować tylko dla siebie?


#


Jak ja kocham tańczyć! Strasznie mi tego brakowało podczas trasy. A teraz nareszcie mogłam wyrzucić z siebie wszystkie negatywne emocje. Gdy tylko weszłam na parkiet zapomniałam o całym świecie. Dawałam z siebie wszystko, choć nie byłam tego do końca świadoma. Dzisiaj wykonałam chyba wszystkie figury jakie potrafiłam. A może nawet zrobiłam o wiele więcej... to nie ma znaczenia. Nie obchodziło mnie teraz, że sporo osób obserwuje moje wyczyny, nie robiłam tego dla nich, ale dla siebie. Nie czułam w ogóle zmęczenia, choć bez wątpienia mnie ogarniało. Potrzebowałam tego. Musiałam znowu oderwać się od rzeczywistości i zatopić po raz, któryś, wszystkie smutki i niepowodzenia towarzyszące mi przez całe życie.

-Alyson! Alyson!- czyjś głos próbował do mnie dotrzeć, lecz ja to ignorowałam. Pragnęłam nikogo nie słyszeć, nikogo nie widzieć. -Alyson, do cholery!-tym razem poczułam jak ktoś mocno przytrzymuje mnie za ramię uniemożliwiając wykonanie kolejnego ruchu. Musiałam się zatrzymać.

Otworzyłam oczy dysząc jak parowóz. Spojrzałam ze złością na osobę, która mi przerwała. Wysoki brunet patrzył na mnie z przerażeniem w oczach.

-co ty wyprawiasz?! Nie widzisz, że krew ci leci ze stopy?- wskazał na moją nogę uświadamiając mi, że coś jest nie tak. Dopiero teraz poczułam ból, jakby ktoś ranił mi stopę szkłem.

Pokręciłam przecząco głową nie mogąc z siebie wydusić żadnego słowa.

-zawołam lekarza, nieźle sobie starłaś skórę...-stwierdził, lecz nie pozwoliłam mu odejść.

-nie trzeba.-wydyszałam dając mu wyraźnie do zrozumienia, że nie potrzebują pomocy lekarza i wyminęłam go kierując się na ławkę. Z wielkim trudem doczołgałam się na miejsce i usiadłam. To był okropny ból. Złapałam za butelkę z wodą i jednym łykiem opróżniłam ją do połowy. Mój oddech jeszcze nie zdążył się ustabilizować. Ja wcale nie przesadziłam. Zasłużyłam sobie.

-hej, Carmen...-znajomy głos dobiegł mnie z lewej strony. Odwróciłam się w jego stronę. Co on tu robi!? Tak, przede mną stał nie kto inny jak Tom. Tylko dlaczego? On nie ma już co robić, czy jak!?

-cześć..-mruknęłam niewyraźnie i powoli podniosłam się do pozycji stojącej. Miałam zamiar iść do łazienki i obmyć nogę, w moich planach w ogóle nie było rozmowy z Kaulitzem.

-dlaczego wczoraj tak szybko zniknęłaś? Nawet się nie pożegnałaś...

-nie chciałam wam przeszkadzać.- powiedziałam prawdę i zebrałam swoje rzeczy do torby, następnie zakładając ją na ramię.

-co ci się stało?- zmienił temat, widząc jak kuleję...niestety nie mogłam iść normalnie, to cholernie bolało.

-nic wielkiego.-odparłam trochę niechętnie i skierowałam się w stronę wyjścia z sali.

-pomogę ci!-okrzyknął podbiegając do mnie, a raczej szybko podchodząc, bo daleko to ja nie zaszłam.

-nie dzięki, poradzę sobie.-grzecznie odmówiłam i odtrąciłam jego dłoń. Nie ja nie przesadzam. Nie ja wcale nie jestem na niego zła. Nie, wcale! Po prostu mam taki kaprys. Przecież nie mam powodów, aby tak go traktować, nieprawdaż? On jest wobec mnie w porządku, tylko ja wobec niego nie, bo mam takie kretyńskie życie i jestem głupia, dlatego muszę się nad kimś odegrać. A on jest idealnym obiektem.

-chciałem podziękować ci za dobrą radę.-odezwał się, gdy szliśmy przez korytarz. A właściwie to ja szłam, a on szedł ze mną, chociaż nikt go nie zapraszał. Tak, dokładnie. Ja już nie potrzebuję niczyjego towarzystwa, a już na pewno nie jego.

-jaką radę?- westchnęłam nie wiedząc o co mu chodzi. Szczerze to wolałabym, żeby sobie poszedł i dał mi święty spokój. Tak, tak. Carmen ma chyba doła, depresje i bóg wie co jeszcze, więc idźcie w cholerę ludziska!

-no wtedy z tą dziewczyną. Miałaś rację, podszedłem do niej, zagadałem i się udało.-oznajmił zadowolony, a ja w tym samym momencie syknęłam czując jak przeszywa mnie ból. Cudownie. Czyli mam się cieszyć razem z nim? Życzyć im szczęścia? Boże, gdzie ty jesteś?!!

-aha. To super, bardzo się cieszę. Mam nadzieję, że wam się uda.- wymusiłam na sobie uśmiech, co wcale nie było proste. I to wcale nie dlatego, że czuje ból, ale też dlatego, że po prostu kłamię. Wcale się nie cieszę i wcale mi się to nie podoba!- a teraz przepraszam, ale muszę zająć się nogą. Niestety nie mam dużo czasu...-wymigałam się od dalszej rozmowy na temat cudownej brunetki i rzucając, krótkie „cześć” zniknęłam za drzwiami łazienki. Oparłam się o zimną ścianę, czując że już dłużej tego nie zniosę. Łzy bez mojej woli wypłynęły mi z oczu i to w wielkich ilościach, nie potrafiłam ich pohamować... i sama nie wiedziałam dlaczego płaczę...

Ja zawsze nic nie wiem. Nie umiem panować nad swoimi uczuciami. Jestem nikim!


#


Leżałam skulona na łóżku, pod kołdrą i nie miałam zamiaru stamtąd wychodzić. Było mi ciepło i dobrze. Choć nie do końca... w tej ciszy, miałam mnóstwo rożnych myśli, które mnie tylko jeszcze bardziej pogrążały. Właśnie dzisiaj przez swoją nierozważność odebrałam sobie szansę zaistnienia w świecie tanecznym, czyli właściwie odebrałam sobie spełnianie mojego marzenia.

Nie będę mogła zatańczyć. Ledwie chodzę, nie ma w ogóle mowy o czymś więcej.

Jutro będę musiała poinformować moją grupę iż muszą znaleźć kogoś na moje miejsce. Jestem na siebie wściekła. Czy jest ktoś głupszy ode mnie? Ja sama niszczę sobie życie.

Mój telefon po raz kolejny tego wieczoru zaczął dzwonić, a ja po raz kolejny to zignorowałam. Nie byłam w stanie z nikim rozmawiać.

Ale nie wytrzymam, jeżeli znowu zacznie dzwonić. To mnie drażni!

Gdy jednak dzwonienie nie ustało, nie rzuciłam telefonem tak jak miałam w planach, lecz odebrałam witając rozmówcę moim rozwścieczonym krzykiem...

-przestań dzwonić!

-ojej, Aly.. co ci jest?-po drugiej stronie usłyszałam Sarę. Uspokoiło mnie to trochę, myślałam że to Tom. Jestem głupia. Po co on miałby tyle razy dzwonić? Przecież jest zajęty swoją miłością.

-sorry, ale jestem w jakiejś totalnej rozsypce... i nie pytaj dlaczego.- zaznaczyłam od razu aby uniknąć salwy pytań.

-może wpadnę do ciebie, co? Obiecuje, że nie będę pytała. Wesprę cie jakoś...poprawię humor...- to chyba był dobry pomysł. Bowiem ryzykowne jest to żebym została dłużej sama.

-dobrze, przyjdź... będę czekała, o ile wcześniej nie wyskoczę z okna.

-o kochana, trzymaj się. Już do ciebie lecę!-okrzyknęła szybko po czym słyszałam już tylko sygnał. Takie pip dzwoniło mi w uszach, bo wcale nie odłożyłam telefonu. To straszne. Co się ze mną dzieje? Odbiło mi czy jak?

Potrząsnęłam głową, aby obudzić się z jakiegoś transu, który mną zawładną. Odłożyłam telefon i wygrzebałam się spod kołdry wstając. Przebiegł mnie zimny dreszcz. Miałam na sobie jakąś sflaczałą, cienką piżamę, a w pokoju było uchylone okno, które natychmiast zamknęłam. Na jednej nodze podtrzymując się mebli wyskoczyłam z pokoju, kolejno skacząc po stopniach. Za nim zeszłam na dół, Sara zdążyła już przyleźć i sterczała pod drzwiami, zapewne gryząc paznokcie z nerwów czy jeszcze żyję. Ale spokojnie, nie wyskoczyłam z okna. Nic mi nie jest. Na razie! Jeszcze mogę sobie coś zrobić skacząc ze schodów, to wcale nie jest takie proste.

-idę już!-krzyknęłam w stronę drzwi, żeby się nie martwiła. A może już poleciała pod okno, żeby sprawdzić czy nie leże na trawie z połamanymi nogami?

W końcu doskakałam się do tych drzwi i wpuściłam biedą przyjaciółkę do środka.

-co ci się stało!? Dziewczyno, co się z tobą dzieje?!- blondynka wparowała do domu jak burza kierując się od razu w stronę schodów i rozglądając się przy tym po wszystkich kontach.

-tańczyłam i trochę przesadziłam... a tak ogólnie to nic się nie dzieje, jakoś żyje... nie?

-właśnie nie jestem pewna, widziałaś się w ogóle w lustrze!?

-no dzięki...-mruknęłam wlekąc się za nią na górę. Nie ma to jak szczerość przyjaciółki.

-widziałam się z Billem... błehehehe, otworzył mi drzwi w tych kolorowych bokserkach!-zaśmiała się wchodząc do mojego pokoju, jak gdyby nigdy nic. Mało brakowało a dostałabym drzwiami, ale to szczegół. Ale zaraz, zaraz... co ona powiedziała? Chyba za wolno dochodzą do mnie jej słowa... Bill i kolorowe bokserki z Polski?!

-nie...-pisnęłam nie mogąc tego zrozumieć. Przecież on ich nie kupił, a Sara tego dopilnowała...

-tak. Ale całkiem nieźle się na nim prezentowały... ahh... lepiej niż na tym manekinie...- westchnęła jakby z rozmarzeniem i klapnęła na moim łóżku. Czuję że coś tu się szykuje... Sara i Bill? Bill i Sara? Oł...

-miałaś mu wybić z głowy ten zakup.- przypomniałam jej siadając na krześle- i podobno tak było, więc skąd te bokserki?

-oj no... nie mogłam. On tak bardzo chciał.. obiecałam, że go nie wydam.-wzruszyła ramionami, spoglądając na mnie z przepraszającą miną. Cudownie, nawet moja przyjaciółka nie jest ze mną. Ja się popłaczę... jestem taka opuszczona!

-jasne...Bill jest ważniejszy ode mnie, rozumiem.-powiedziałam z wyrzutem i odwróciłam głowę w drugą stronę. W prawdzie miało to być powiedziane z żartem i nawet było, ale zrobiło mi się jakoś dziwnie... i zaczęły mnie piec oczy... nie, to nie dlatego że Sarze podoba się Bill w kolorowych bokserkach i że ogólnie bardzo go lubi, zresztą z wzajemnością... ale... właśnie nie wiem dlaczego... mam jakieś huśtawki nastroju... w szczególności, gdy pomyślę o Tomie... a do tego dołożę jeszcze że nie będę mogła tańczyć przez długi czas...

-no dobra, mów co jest grane.

 

###

 

Zabijcie mnie. 

Dawno to pisałam, wtedy panował czas smentów.  Bo ja straciłam mobilizacje noo. Eh...ah...oh...

Ale fajnie że TH wygrali nagrodę xD Przez nich byłam nieprzytomna w szkole, ale co tam. I nie mogłam uwierzyć, że wygrali TYLKO jedną, dlatego czekałam do samych napisów końcowych ;D Moja inteligencja ^^

No dobra... więc możliwe, że notki będą częściej i bardzo możliwe że w końcu się coś ruszy(czyt. będzie się coś więcej działo [?!]).

pozdrawiam ;*

 

niedziela, 2 listopada 2008

26. 'Tamta dziewczyna.'

 

Jest koniec listopada, minął ponad miesiąc. Nie mieliśmy prawie wcale wolnego czasu, pracowaliśmy jak te mrówki. Jeździliśmy z kraju do kraju i sprawialiśmy, że na twarzach tysiąca ludzi gościł uśmiech a z oczu wypływały łzy radości. No lepiej tego ująć nie mogłam...

Tom podczas tej całej trasy bardzo dziwnie się zachowywał i chyba próbował mnie wkurzać na każdym kroku, choć ja starałam się nie zwracać na to uwagi. Być może uznał, że wnerwianie Carmen to całkiem niezła rozrywka. Raz mnie wkurzał, a drugim razem zaś chyba przywłaszczał sobie moją osobę i uważał, że może mi rozkazywać i mówić co powinnam, a czego nie. Nie ma to jak być ograniczaną przez takiego kretyna. Gustav zrobił się jeszcze bardziej tajemniczy i teraz to już prawie z nikim nie rozmawia, nawet do Billa się nie odzywa jak nie musi... a Bill, jak to Bill... zawsze radosny i pogodny...

No, ale nadszedł czas powrotu... i to raczej nie ze względu na koniec trasy, ale ze względu na Georga. Dopiero teraz poznałam przyczynę mojego zastępstwa. A mianowicie dowiedziałam się, dlaczego Georg nie mógł grać z chłopakami i szczerze mówiąc jestem wręcz zszokowana, ale nie wiem czym bardziej... czy chorobą Georga, czy tym iż jego przyjaciele ani razu podczas trasy o nim nie wspomnieli, może parę razy na wywiadzie, gdy zostali o niego zapytani...

ale bali się o nim mówić między sobą, czy co?

Wróciliśmy do Niemiec 26 listopada i czułam, że to była moja pierwsza i ostatnia trasa z Tokio Hotel.

Georg miał przeszczep szpiku kostnego i jeżeli wszystko będzie w porządku, za jakiś czas będzie mógł znowu grać. W ogóle nie potrafię sobie wyobrazić, co by było gdyby nie znaleźli dla niego dawcy? To byłby koniec Tokio Hotel. Jestem pewna, że chłopcy nie chcieliby grać bez niego i się wcale nie dziwię...


Jakie to niesamowite uczucie wejść do swojego domu! Tak dawno mnie w nim nie było, brakowało mi tego zapachu, tych mebli, ścian... a przede wszystkim mojego pokoju i mojej łazienki... kocham ten dom...

Myślałam, że to już ostatnie chwile mojego życia, gdy zza drzwi wyskoczyła Melanie i rzuciła się na mnie...na szczęście nie trwało to długo, więc się nie udusiłam. Żyję.

-aa! nienawidzę cie, nienawidzę! Jak zwykle nic mi nie powiedziałaś!- zaczęła piszczeć jak nakręcona- jesteś okropna, nie miałam pojęcia że wracasz! Dopiero Sara mi powiedziała! Ty wredoto jedna!

-nie było okazji...- mruknęłam rozglądając się dookoła. Dom był wysprzątany aż się błyszczało, moja siostra również cała promieniała... co było dziwne, bo podobno miała wielkiego doła z tego co mówiła mi Sara... czyżby tak szybko się pozbierała? U Melanie takie załamanie zwykle trwa kilka miesięcy, a Sara twierdziła że naprawdę z nią źle. Przez moment nawet chciałam rzucić wszystko i wrócić, ale tego nie zrobiłam. Sara obiecała, że będzie jej pilnowała... więc to może jej zasługa?

-siostro moja, co tu tak czysto...? I dlaczego ty wyglądasz lepiej ode mnie?!- zmrużyłam oczy przyglądając jej się uważnie. Ta wzruszyła tylko ramionami robiąc niewinną minę i poszła do kuchni.

-zrobiłam obiad!

-coś tu jest nie tak...-podążyłam za nią, cały czas się rozglądając. Może ktoś tu zaraz wyskoczy z szafy? Pewnie to zasługa jakiegoś faceta, no przecież! Musi ktoś być.- jak ma na imię?- wypaliłam prosto z mostu, na co blondynka obróciła się w moją stronę robiąc wielkie oczy. Jasne, może sobie udawać że nie wie o co chodzi, ja i tak wiem swoje.

-ale kto?

-ten chłopak, mężczyzna, facet, typek, ten który z tobą śpi!

-Alyson, no co ty! Ja z nikim nie sypiam odkąd rozstałam się z ... a zresztą, co to ma być!? Coś ty sobie znowu ubzdurała?- naskoczyła na mnie i z powrotem odwróciła się w stronę kuchenki.

-nie Alyson, ale Carmen. - burknęłam niezadowolona- i nic sobie nie ubzdurałam tylko pytam...

-ty lepiej powiedz mi o co chodzi z tym Tomem?- przerwała mi zmieniając zwinnie temat, teraz to ona się czepia.

-o nic nie chodzi.

-no właśnie...

-co właśnie?!

-nic. Siadaj i jedz.- wskazała mi miejsce przy stole i położyła na nim talerz z zupą.- smacznego. Tutaj jest drugie danie. Ja teraz wychodzę...

-ha, a jednak jest chłopak!- prawie podskoczyłam, jednak ona musiała mnie jak zwykle rozczarować...

-wychodzę do pracy i wrócę wieczorem.- dokończyła i posyłając mi swój uśmiech wyszła z kuchni.

I tak z niej wyciągnę prawdę. Będę wiedziała o tym chłopaku wszystko i to ona sama mi powie.


#


Dopiero jeden dzień jestem w domu, ale brakuje mi w jakiś sposób zespołu... chciałabym móc jeszcze kiedyś z nimi zagrać...

Lecz jak na razie muszę koniecznie odwiedzić Georga w szpitalu, nawet nie wiem czy on mnie pamięta. Jak nie pamięta to mu przypomnę.

Tom do mnie nawet dzwonił i pytał co słychać, normalnie nie widzieliśmy się kilkanaście godzin, a on już...to jakieś uzależnienie? Ja tam wiem, że jestem super i w ogóle, więc się nie dziwię jeżeli brakuje mu mojej osoby... wobec tego pozwoliłam mu się zaprosić na kawę i to bardzo dziwne, że ja mam problem... w co się ubrać...

To jest dziwne, po pierwsze dlatego iż to tylko Tom Kaulitz, ten który widział mnie już nawet w samej bieliźnie.. albo i nie, jak zakryłam się szczelnie kołdrą to nie widział...

a po drugie, przecież ja we wszystkim wyglądam świetnie... a więc w czym problem? Chyba w tym, że na dworze jest zimnoo... bardzo zimno, już prawie zima... niebawem za oknem zrobi się biało i nadejdą święta...nowy rok... ale to szybko zleciało...


Stałam przed otwartą szafą i gapiłam się w wiszące w niej ubrania. Chyba postawię na wygodę i założę ulubione, zwyczajne dżinsy i ciepły sweterek...

Uśmiechnęłam się do siebie i zdjęłam z wieszaka sweter w biało-niebieskie paski, który następnie na siebie założyłam. Potem spodnie i właściwie byłam gotowa, przecież nie muszę wyglądać idealnie, to tylko zwykłe spotkanie. Nawet nie miałam zamiaru męczyć się nad makijażem. Wyszłam z pokoju i zeszłam po schodach, w salonie dostrzegłam Melanie... jeszcze nie udało mi się wyciągnąć z niej jakichkolwiek informacji na temat jej adoratora, ale to tylko kwestia czasu, w końcu się podda i sama wszystko wyśpiewa.

-wychodzę, nie czekaj na mnie.- zakomunikowałam i zakładając na siebie kurtkę, opuściłam dom. Znowu mogłam przejść przez ten park co zawsze... tylko że teraz drzewa były już zupełnie puste, nie było na nich ani jednego liścia... ludzie też już nie siedzieli na ławkach, bo jest zbyt zimno... od czasu do czasu, przeszedł tylko jakiś pan, czy pani z pieskiem...

Wdychałam zimne powietrze, czując jak wypełnia mnie pozytywna energia... zaczyna cieszyć mnie wszystko co jest dookoła, każdy kamyk na ziemi, sucha gałązka... ostatni zielony listek... ten chłodny wiatr, który wciąż bawi się moimi włosami niszcząc mi fryzurę... życie wydaje się takie piękne i wcale nie czuje żadnej pustki w sercu... chciałabym, żeby było już tak zawsze....

Byłam tak zajęta tym co się dzieje dookoła, że nie zauważyłam nawet jak doszłam na miejsce, mało brakowało, a poszłabym znacznie dalej.... na szczęście w porę się ocknęłam.

Weszłam do kawiarni i od razu uderzyło we mnie ciepło... wszędzie roznosił się zapach kawy i ciasta...

Zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją na wieszaku. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu Toma. Siedział przy stoliku pod ścianą, uśmiechną się gdy mnie dostrzegł. Bez wahania ruszyłam w jego stronę.

-cześć.- usiadłam na przeciwległym krześle posyłając mu uśmiech. Jakoś nie dało się nie uśmiechać...

-fajnie, że przyszłaś.- normalnie, za chwilę zacznę się czuć jakbym była na jakiejś randce...co za ton... ale co tam, przecież młoda jestem mogę się jeszcze na randki umawiać...

-fajnie, że zadzwoniłeś.

-to co, kawa i duże ciastko?- szybka zmiana tematu, jak zawsze w jego wykonaniu na miejscu.

-kawa i małe ciastko.- powiedziałam stanowczo. Mogłam się spodziewać, że będzie chciał mnie nafaszerować słodyczami...

-dzień dobry, co dla państwa?- zaraz pojawił się uprzejmy kelner, ale ja nawet nie miałam okazji się odezwać, Tom od razu wziął sprawy w swoje ręce...

-dwie kawy i jedno duże ciastko, największe...- uśmiechnął się, a pan skinął głową i odszedł. Spojrzałam na niego z niezadowoleniem, on zawsze musi postawić na swoim.

-mam rozumieć, że sam zjesz to ciastko?

-nie. Ciastko dla ciebie.- stwierdził z przekonaniem. Oh, żeby on nie był taki pewny, bo jeszcze się okaże że to pyszne ciasteczko wyląduje na jego słodkiej twarzyczce...

-chcesz mnie utuczyć?

-oh, od jednego ciastka nie utyjesz!- przewrócił zabawnie oczami... chyba mogę mu to wybaczyć, robi takie fajne miny, że mogę zjeść to ciastko i tak je spale w drodze powrotnej do domu...

-a co tam u reszty?- zainteresowałam się. W końcu żyłam z nimi ponad miesiąc, albo nawet dłużej... nie są dla mnie obojętni...

-przecież nie widzieliście się zaledwie dwa dni, nie wiele się zmieniło od tej pory.

-i kto to mówi! My też się nie widzieliśmy zaledwie dwa dni, a uparłeś się na spotkanie.- uśmiechnęłam się cwanie, a on zamilkł. Zatkało go? Ale co ja takiego powiedziałam?

-bardzo proszę, dwie kawy i ciastko...- kelner przyniósł nam zamówienie. Odniosłam wrażenie, że Tom zrobił się jakiś dziwny. Gdzie on się w ogóle gapi?

-halo! Kaulitz!-pomachałam mu rękami przed oczami, aby zwrócił na mnie uwagę. To niekulturalnie ignorować towarzyszącą osobę.

-widzisz tą dziewczynę?- wskazał głową gdzieś za mnie, przez co musiałam się wysilić i obrócić do tyłu. Od razu rzuciła mi się w oczy, niczym nie wyróżniająca się brunetka. Miała długie włosy i wyglądała raczej na skromną osobę...przeszła mnie fala gorąca...- znasz ją może?

-nie znam, a co?- zaprzeczyłam patrząc na niego uważnie.

-bo poznałem ją wczoraj... myślałem, że może ty będziesz wiedziała o niej coś więcej...

-nie znam jej. Zresztą, jak chcesz się o niej czegoś dowiedzieć to z nią porozmawiaj, przecież to nie problem.- mruknęłam łapiąc za mały widelczyk, którym zaraz zaczęłam grzebać w cieście. Jakoś nabrałam ochoty... nawet bardzo nabrałam... połknę je w całości!

-tak myślisz? A to nie będzie głupie jak tak do niej podejdę?

-jak się znacie to chyba nie. No idź do niej bo ci zwieje, dla ciebie to nic trudnego...- co ja gadam? Ja mu każe do niej iść?! A co ze mną?? Nie, no... oczywiście ja sobie mogę tu posiedzieć i zjeść to ciastko. Wcale nie potrzebuję do tego towarzystwa...

-no dobra... to pójdę, może pójdzie ze mną do kina albo coś...- podniósł się z miejsca i ruszył w jej stronę. Poczułam się zupełnie zignorowana, co wcale nie było miłe. Boże, on naprawdę sobie poszedł do tej dziewczynki. Wspaniale! Tak w ogóle to do czego ja byłam mu potrzebna?

Niezwykłe, Tom Kaulitz chyba postanowił się zmienić. Niezły początek...

Nie wiele myśląc wstałam i zapłaciłam za wszystko. Nie było sensu tam dłużej siedzieć, założyłam na siebie kurtkę i wyszłam. Nie miałam ochoty przyglądać się podbojom Toma, chyba jest wiele ciekawszych rzeczy do roboty. Najwyższy czas zacząć znowu tańczyć... miałam długą przerwę, teraz mogę do tego wrócić... Taniec pozwala zapomnieć o całym świecie, a to mi się teraz bardzo przyda...

chwila zapomnienia...

 

###

 

Ja nic nie mówię. Wolę milczeć ^^.

Życzę miłej niedzieli ;)

pozdrawiam ;*