piątek, 26 lutego 2010

113.'Bo według moich obliczeń, powinnaś dostać okres kilka dni temu...'

 

Krzątałam się po domu nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Czekałam na Toma i Emi, ale nie zapowiadało się, aby mieli prędko wrócić. Zrobiliśmy z Billem obiad, a wygląda na to, że zjemy kolację. Jakby tego było mało, jeszcze musiałam dostać okres. W ogóle mój organizm to ma wyczucie, że nie wiem...

Gdy okrążyłam już bez celu cały dom usiadłam w końcu zrezygnowana na kanapie podpierając rękoma brodę. Czy oni nie mogliby choć raz wrócić o przyzwoitej porze?

-Może nie będziemy czekać, tylko sami zjemy?- Odezwał się Bill spoglądając na mnie. Nie pomyślałam w ogóle o nim. Uparłam się, żeby czekać, a przecież chłopak może być głodny. Głodzę go no! A potem dziwota, że taki chudy...

-Masz rację. Najwyżej później sobie odgrzeją.- Stwierdziłam podnosząc się z miejsca.- Nałożę nam.- Dodałam i skierowałam się do kuchni, aby podać obiad. Cóż, zjemy sami. W prawdzie marzył mi się rodzinny obiad, ale trudno. Muszę się liczyć z tym, że Tom ma nieregularne godziny pracy. Wyjęłam z szafki dwa głębokie oraz płytkie talerze i nakryłam do stołu, następnie wypełniając je przygotowanym wcześniej jedzeniem. Ciekawe, jak to w ogóle smakuje...- Bill, chodź.- Zawołałam go i zaraz zjawił się w pomieszczeniu.- Możemy jeść... ale chyba najpierw trzeba spróbować, czy to się nadaje...- Wlepiłam wzrok w zupę, która miała zielonkawy kolor. Nie wiem, co to za zupa. Po prostu wrzuciliśmy trochę warzyw, jakieś przyprawy i coś tam jeszcze no i ugotowaliśmy...

-Na pewno się nadaje. Nie dodaliśmy tam nic niejadalnego.- Stwierdził i zajął miejsce przy stole łapiąc za łyżkę, którą zaraz zanurzył w zielonej cieczy kolejno wkładając sobie do ust. Obserwowałam go uważnie czekając na jakąś reakcję. Jego wyraz twarzy nic nie zdradzał.- Co tak patrzysz?- Zapytał nagle oblizując usta. Normalnie, jakbym widziała Toma.

-Dobra?

-Noo. Przecież ja gotowałem.- Wyszczerzył się.- Naprawdę znakomita. Siadaj i jedz.- Wskazał mi krzesło naprzeciwko, a ja już nie wahając się dłużej usiadłam wierząc mu na słowo.- Jak wy się pobierzecie to będziecie nadal ze mną mieszkać, nie?

-Myślę, że tak. Nie planowaliśmy przeprowadzki...

-To fajnie. Co ja bym tu sam robił? Sara, nawet nie chce ze mną mieszkać.- Westchnął ciężko wpatrując się ze zrezygnowaniem w talerz.- Ostatnio się o to pokłóciliśmy.

- Ale już się pogodziliście?

-No tak. Jednak nie dała się przekonać, na wspólne mieszkanie.- Wywrócił oczami.- Czemu nie może być jak dawniej? Gdy byliśmy tylko przyjaciółmi, potrafiliśmy się porozumieć, a teraz wszystko jest takie trudne.

-Związek to poważna sprawa. Nie wiem, jak ci pomóc... jeszcze nie miałam takiej sytuacji w swoim życiu.

-Nie jest tak źle. Po prostu czuję jakiś niepokój, ale pewnie jestem przewrażliwiony...

-Możliwe.- Uśmiechnęłam się. A może porozmawiam z Sarą? Szkoda by było, aby ich związek się kiedyś rozpadł. Raczej liczyłam na to, że będą ze sobą już do końca. Tak, jak ja i Tom...

-I w ogóle to jedz, bo drugie danie czeka.- Wskazał na mój talerz zupy, której prawie nie tknęłam, za to jego był już pusty. Bez słowa zaczęłam konsumować, aby nie musiał na mnie czekać. Gdy tylko skończyłam, zjedliśmy drugie danie i posprzątałam. Obiad nam się udał. Szkoda, że Tom i Emi nie wrócili w odpowiednim czasie...


#


-An...Andreas?- Wykrztusiła brunetka zaskoczona widokiem chłopaka.- Co tu robisz?

-Dawno się nie widzieliśmy. Sprawdzam, czy żyjesz.- Wzruszył ramionami.- Wpuścisz mnie?

-E... wiesz, ja teraz mam gościa.- Mruknęła uciekając gdzieś wzrokiem. Blondyn nie miał większych problemów z domyśleniem się o kogo chodzi.

-Aha i zapewne ten gość nie trawi mojego towarzystwa?- Uśmiechnął się krzywo.

-No raczej nie...- Potwierdziła.- Ale skoro już jesteś... to wejdź.

-Nie chce wam przeszkadzać.

-Ale jak przyszedłeś, to wejdź.

-No, ale skoro jesteś zajęta...

-Właź!- Warknęła tracąc już cierpliwość i wciągnęła go do środka zatrzaskując za nim drzwi.- Proszę, nie krępuj się.- Zatrzepotała rzęsami wskazując mu salon. Chłopak nie miał zamiaru już dyskutować, zdjął buty i wykonał jej polecenie. Oczywiście tak, jak przypuszczał w salonie zastał Alexa, który był wyraźnie zdumiony jego osobą. Jego zaskoczenie jednak szybko przerodziło się w złość. Podniósł się z miejsca mierząc go nieprzychylnym spojrzeniem.- Andreas, przyszedł mnie odwiedzić...- Odezwała się niepewnie dziewczyna posyłając swojemu chłopakowi niewyraźny uśmiech.

-Wspaniale kochanie, ale chyba mieliśmy spędzić ten dzień we dwoje?

-Tak? Nie wiedziałam, że coś takiego planowaliśmy... ale jak już przyszedł, to możemy przełożyć to na kiedy indziej.- Stwierdziła swoim spokojnym i cichym głosem. To nie był jej naturalny ton, Andreas jeszcze nigdy nie słyszał, aby w ten sposób do kogokolwiek mówiła. To było wręcz nienormalne.

-Ale Andreas, na pewno długo nie zostanie, prawda?- Blondyn spojrzał w kierunku chłopaka krzyżując ręce na piersi.

-Oczywiście, jeżeli Amelia tylko sobie życzy, przyjdę kiedy indziej.- Rzekł patrząc na niego spod byka. Wiedział, że jego towarzystwo nie jest tu mile widziane. Ale on tak samo wolałby nie zastać Alexa, jak Alex jego.

-Napijesz się czegoś?- Wypaliła chcąc nieco rozluźnić atmosferę, choć była przekonana, że to niemożliwe. Zaczynała żałować, że nie pozwoliła mu odejść tak jak chciał... ale przecież tak dawno się nie widzieli...

-Dziękuję, nie rób sobie kłopotu.- Uśmiechnął się do niej.- Szczerze mówiąc, myślałem, że gdzieś razem wyjdziemy... ostatnie dni lata, trzeba korzystać.- Dodał co tylko pogorszyło stan Alexa, lecz on miał gdzieś jego humorki.

-Dlaczego moja dziewczyna miałaby z tobą gdzieś wychodzić?

-Bo się przyjaźnimy.- Odparł z głupim uśmieszkiem.

-Wydaje mi się, że Amelia woli spędzić ten czas wyłącznie ze mną. Następnym razem zadzwoń i upewnij się czy ma czas, a nie składasz jej niezapowiedziane wizyty w nieodpowiednich momentach.- Wyrecytował przemądrzale.

-Ale Amelia, nie ma mi tego za złe. Tylko ty masz zawsze jakiś problem.- Skwitował przewracając oczami.

-Mam, bo nie życzę sobie, abyś widywał się z moją dziewczyną.

-Wiesz, ty sobie możesz nie życzyć, masz akurat najmniej w tej sprawie do gadania. A ja wole sprawdzić, czy przypadkiem kolejny raz jej nie pobiłeś.- Wiedział, że trafił w czuły punkt i o to mu chodziło. Naprawdę nie miał pojęcia, jak ona może być z kimś takim.

-Może jednak wyjdziemy gdzieś?- Wtrąciła brunetka obawiając się, że ta wymiana zdań może się źle skończyć. Już woli, aby to się działo w miejscu publicznym, gdzie ktoś mógłby zareagować, a nie w jej domu, gdzie ona sama sobie z nimi nie poradzi.

-Nie kochanie. Powiedz swojemu przyjacielowi, aby już wyszedł.- Alex zwrócił się do niej swoim sztucznie miłym głosem. Dziewczyna westchnęła cicho wpatrując się w dywan.- No, co mowę ci odebrało?- Podszedł do niej obejmując ją ramieniem i spojrzał wyzywająco na stojącego w milczeniu chłopaka.

-Ale Alex niedawno przyszedł...

-Tak, zobaczył, że wszystko gra i może już sobie iść. Mamy ciekawsze rzeczy do roboty.

-Ale ja nie chce...- Odsunęła się od niego zrzucając jego rękę ze swojego ramienia.- Idź już sobie...- Dodała cicho i obydwaj wlepili w nią swój pytający wzrok.

-Słyszałeś? Amelia, prosi, żebyś wyszedł.- Blondyn uśmiechnął się z satysfakcją w stronę zdezorientowanego Andreasa.

-Ciebie prosiłam.- Mruknęła nawet na niego nie spoglądając. Oddychała cały czas głęboko, aby zachować spokój i przypadkiem się nie rozpłakać.

Chłopak spojrzał na nią zaskoczony i pokręcił z niedowierzaniem głową, jednak nie miał zamiaru już tego kwestionować. Ona i tak była jego. Bez słowa ruszył do wyjścia po drodze rzucając groźne spojrzenie swojemu rywalowi.

-Łapy przy sobie.- Syknął na koniec, po czym wyszedł zabierając ze sobą wszystkie negatywne emocje. Amelia, nadal stała w miejscu nie wierząc, że naprawdę to zrobiła. Dlaczego to wszystko tyle ją musi kosztować...

-Miło, że...

-Zamknij się.- Przerwała mu unosząc na niego swój wzrok. I znowu wróciła, dawna złośnica Amelia... chłopak ucichł nie mając zamiaru już się odzywać, a brunetka zrobiła kilka kroków w jego stronę zatrzymując się tuż przed nim. Był przekonany, że zaraz wymierzy mu siarczysty policzek, już nawet zacisnął powieki w oczekiwaniu na dawkę bólu, ale ona tylko się do niego przytuliła, czego by się w życiu nie spodziewał. Otworzył oczy sprawdzając, czy to dzieje się naprawdę. Chyba jeszcze nigdy nie był w takim szoku...


#


Siedzieliśmy z Billem znudzeni na kanapie, kiedy Tom i Emi raczyli pojawić się w domu w niezwykle dobrych nastrojach. A co było najciekawsze, przynieśli ze sobą jedzenie z restauracji. To ja tu pół dnia spędzam w kuchni męcząc się z Billem, aby obiad był jadalny, a oni sobie po restauracjach jeżdżą? Może i nie wiedzieli, że coś ugotuję, ale czemu akurat dziś musieli tam pojechać?

-Już jedliśmy.- Mruknęłam patrząc z niezadowoleniem na pudełka z jedzeniem.

-Ale na pewno nic tak dobrego jak to...- Stwierdził z uśmiechem Tom.

-Coś lepszego.- Wtrącił Bill patrząc na niego z satysfakcją.- Następnym razem weź uprzedź że jedziesz żywić się w jakiejś restauracji, wtedy Carmen nie będzie musiała marnować czasu w kuchni.- Dodał jeszcze z nutką złości w głosie. To chyba ja powinnam mieć tutaj pretensje, a nie on...

-Ugotowałaś coś?

-Nic takiego.- Wzruszyłam obojętnie ramionami i podniosłam się z miejsca kierując kroki na piętro. Nie miałam tak pozytywnego nastroju jak oni. Nie dość, że ze wspólnego obiadu nic nie wyszło, to jeszcze wszystko mnie irytuje przez te moje durne kobiece dni. Nawet to, że mój narzeczony wolał zjeść obiad z przyjaciółką niż ze mną. Mnie do restauracji nie zabiera.

Poszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic następnie udając się do sypialni. Od razu położyłam się do łóżka. Lepiej, abym już z nikim nie rozmawiała. Jestem bardzo skora do kłótni. Wolę iść spać... nawet nie mam ochoty rozmawiać z Tomem. Pewnie jutro też nie będzie okazji, bo rano pojedzie do studia... nie, my w ogóle nie musimy ze sobą gadać.

Gdy usłyszałam, że wchodzi do pokoju zamknęłam oczy udając, że już śpię. Nic nie mówiąc położył się obok mnie przysuwając swoje ciało bliżej mojego, tak aby mógł swobodnie mnie objąć. Przez chwilę miałam chęć go odepchnąć, ale przecież nie było żadnego powodu, żebym miała go traktować w tej sposób. Dobrze, że umiem się kontrolować i nad sobą panuję. Westchnęłam cicho splatając razem nasze dłonie.

-Przepraszam, nie wiedziałem, że będziesz czekać z obiadem...- Usłyszałam jego szept koło ucha.

-Nic się nie stało... skąd miałeś wiedzieć...- Odwróciłam się w jego stronę, aby ucałować go w usta. Uśmiechnął się do mnie i wtulił głowę w moją szyję.

-To teraz możemy wrócić do tego, co nam rano przerwano...- Uniósł się na rękach spoglądając na mnie.

-Wiesz... nie za bardzo...

-Nie chcesz?- Zmarszczył brwi.

-Mam okres...

-Jak to?- Wydawał się być zaskoczony, jakby to co najmniej wydarzyło się pierwszy raz w życiu. Zupełnie nie rozumiem o co mu chodzi...

-Przecież co miesiąc mam, Tom...

-Ale... czemu...

-Kochanie, bo tak już jest.- Zaśmiałam się przykładając mu rękę do czoła, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie ma gorączki.

-Ja wiem...ale myślałem, że może...nieważne.- Westchnął zrezygnowany i opadł obok mnie.

-Ale co myślałeś?- Nie mogłam mu tego odpuścić. Dziwnie się zachowywał...

-Bo według moich obliczeń, powinnaś dostać okres kilka dni temu... a skoro nie dostałaś, to myślałem, że może... jesteś w ciąży...- Wyznał nieco przygaszonym głosem. Totalnie mnie tym zaskoczył. Tego bym się nie spodziewała... i za bardzo nie wiedziałam też, co mam powiedzieć...

-Ale ty wiesz, że ja nie mogę...?- Spojrzałam na niego niepewnie. Wydawało mi się, że wie o mnie wszystko...

-Ja wiem... ale przecież raz nam się udało, zupełnie przypadkiem... a lekarz przecież mówił, że pojawiła się szansa... dlatego myślałem, że może...

-Przykro mi...

-Ale nie przejmuj się, Kotku... ja tak tylko, przecież nigdzie nam się nie spieszy.- Przybliżył się do mnie całując moje czoło.- Kocham cię.

-Ja ciebie też, Tom...- Przytuliłam się do niego mocno zaciskając powieki. Wydawało mi się, że już nic nie stanie nam na przeszkodzie w naszym związku, ale jednak... dziecko. Owoc każdej miłości... a nasza nie wyda plonów...


###

 

Jeżeli gdzieś nie przeczytałam odcinka, albo nie skomentowałam, wybaczcie, ale ten tydzień jest wyjątkowo dziwny i w ogóle odbija mi... nadrobię wszystko jak tylko nad sobą zapanuję.

 

 

niedziela, 21 lutego 2010

112.'Ale fajnie...może jeszcze mi masaż zrobisz?'

 

Tom wraz z Emi pojechali do studia, a ja zostałam sama. Nie byłam zła, że nie mogliśmy dokończyć naszej porannej zabawy. Jestem bardzo wyrozumiała...no, ale szkoda, że nic z tego nie wyszło, naprawdę miałam ochotę... Mam nadzieję, że następnym razem nikt nam nie przerwie bo to wcale nie jest fajne.

Gdy wstałam, ogarnęłam trochę naszą sypialnię, a potem zajęłam się sprzątaniem reszty domu. Ktoś musi się tym zajmować, a tak się składa, że ja nie mam nic ciekawszego do roboty. Amelia dzisiaj raczej nie złoży mi niezapowiedzianej wizyty... chyba, że tym razem przyjdzie z katalogiem z butami na ślub. Ona się martwi o mój wygląd na ślubie bardziej, niż ja sama. No, ale ona zawsze się wszystkim ekscytowała...to nie znaczy, że dla mnie to jakaś normalka. Po prostu jeszcze nie nadszedł czas, abym ja to przeżywała.

Sprzątanie nie zajęło mi zbyt wiele czasu, gdyż w domu ogólnie staraliśmy się utrzymywać porządek. Tak, bardzo dobrze sobie radzimy mieszkając w trójkę. I tak większość czasu spędzamy poza nim, a przynajmniej bliźniacy.

Zważywszy na to, że już we wrześniu miałam zostać żoną Toma, chciałam się dobrze sprawdzić w tej roli, dlatego przydałoby się podszkolić umiejętności kulinarne. Taak. Ja i kuchnia. Najwyższy czas się z tym zmierzyć. Będę dbać o to, aby mój mąż się systematycznie odżywiał, a gdy będzie wracał zmęczony z pracy będę czekała na niego z obiadem... o ile będzie to możliwe. Jego praca jest dość nieprzewidywalna...

Miałam zamiar dzisiaj ugotować obiad, nie wiem jak mi to wyjdzie, ale od czegoś trzeba zacząć. Poza tym mamy gościa, więc trzeba go porządnie ugościć. Muszę pokazać się z jak najlepszej strony.

Udałam się do kuchni wesołym krokiem zastanawiając się cały czas co ugotować, aby nie było za trudne i żeby było wegetariańskie. Swoją drogą ja nie wiem czemu mój kochany mężczyzna przestał jeść mięso skoro je lubi... to bardzo utrudnia, niestety. Ale ja coś wymyślę...

Otworzyłam lodówkę sprawdzając jakie produkty mam do dyspozycji. Gdy tak stałam w zamyśleniu do moich uszu dotarł charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi, co mnie zaskoczyło, a może nawet lekko przeraziło. Przecież wszyscy są w studiu... więc kto to? A jeśli to ten facet?! Może znowu przyszedł nam grozić?

Zamknęłam drzwiczki lodówki i czym prędzej skierowałam się do wyjścia chcąc sprawdzić kto mnie niepokoi, jednak zanim zdążyłam opuścić kuchnię ujrzałam przed sobą Billa...

-Bill?- Zdziwiłam się i zamrugałam powiekami uważnie go lustrując. Coś było nie tak...wyglądał jak jakiś wrak człowieka...w ogóle był brudny i jakby pobity? Co jest?- Co ty tu robisz? Nie powinieneś być w pracy? Co ci się stało?- Zasypałam go pytaniami. Naprawdę nie wyglądał najlepiej. Spojrzał na mnie zamglonymi oczami i wszedł w głąb pomieszczenia nie odzywając się.- Co się stało?- Powtórzyłam odwracając się do niego.

-Nic.- Mruknął wymownie i nalał sobie wody do szklanki następnie ją opróżniając. Zauważyłam też, że ma krew na dłoniach i na ubraniu...

-Jak to nic? Jesteś ranny?!- Podeszłam do niego i zaczęłam go oglądać doszukując się wszelkich najdrobniejszych ran.-Kto ci to zrobił?- Uniosłam jego głowę za podbródek zmuszając, aby patrzył mi w oczy. Nie wmówi mi, że wszystko gra.

-To nic wielkiego, naprawdę.- Zapewnił mnie, ale ja wiedziałam swoje. Przecież nie jestem ślepa, widzę jak wygląda. Co on mi tu za kity będzie wciskał.

-Trzeba to opatrzyć.- Skwitowałam bez wahania i wyciągnęłam z szafki apteczkę. Najpierw siniaki, a potem wyjaśnienia.- Siadaj.- Nakazałam odsuwając mu krzesło. Z niechęcią wykonał moje polecenie, a ja wzięłam do ręki wodę utlenioną i nalałam odrobinę na wacik po czym przyłożyłam mu to do rany w okolicach brwi, na koniec zaklejając ją plastrem. Oczyściłam mu resztę twarzy i zajęłam się podbitym okiem.- To pięknie teraz będziesz wyglądał.- Skomentowałam.- Coś jeszcze ci uszkodzili?- Zapytałam spoglądając na niego, na co uniósł ręce pokazując swoje podrapane dłonie.

-Upadłem i sobie je poharatałem...- Skrzywił się niezadowolony. Tak, jego idealne, piękne, zadbane rączki...

-Jak to się stało?

-Wracałem wczoraj do domu i napadła mnie jakaś grupka chłopaków...- Wyznał spuszczając wzrok.-Nie wiem czego chcieli... nudziło im się...

-Dobrze, że nie zrobili ci nic gorszego.- Westchnęłam, czarnowłosy syknął z bólu, gdy przejechałam mu zwilżonym wacikiem po dłoni. Nieźle się załatwił, ale i tak miał szczęście.

-Co ze mnie za facet skoro nie umiem się nawet obronić... a jakbym był z dziewczyną, to nawet nie chce myśleć, co by było...

-Oj przestań... przecież ich było więcej, nikt by sobie nie poradził. A ty jesteś porządnym facetem.- Wyrecytowałam stanowczo i pocałowałam go w czoło. Nagle coś jakby mnie olśniło. Poczułam się tak jakoś dziwnie... uśmiechnęłam się pod nosem sama nie wiem, dlaczego... coś mnie rozbawiło, chyba sobie przypomniałam... a raczej świta mi w głowie jakiś urywek...

-Z czego się cieszysz?

-Czy my kiedyś się całowaliśmy?- Wypaliłam nagle spoglądając na niego uważnie, teraz i on się uśmiechnął.

-Tak. Zaciągnęłaś mnie do łazienki i pocałowałaś, a potem przepraszałaś...- Wyjaśnił wracając myślami do tamtej sytuacji. Wiedziałam, że coś sobie przypomniałam...

-No widzisz, jesteś świetnym facetem.- Zaśmiałam się.

-Szkoda, że tylko ty tak uważasz.

-Nie przesadzaj, jest jeszcze Sara i wiele innych dziewczyn, masz miliony fanek.- Nie sądziłam, że Bill mógłby mieć tak niską samoocenę. Nigdy tego nie okazywał. Być może to wydarzenie było dla niego w jakiś sposób poniżające, ale przecież wiadomo, że by sobie z nimi nie poradził. Nie powinien się za nic obwiniać...

-Wiem...

-Proponuję, żebyś wziął gorącą kąpiel i założył świeże ubrania.- Rzekłam z uśmiechem na co skinął głową zgadzając się ze mną.

-Nie wiem, jak ja mogłem spędzić noc na ulicy...

-Straciłeś przytomność?

-Chyba tak... a może zasnąłem...

-Biedaku... idź się odśwież, a ja zrobię ci coś do jedzenia.- Poklepałam go delikatnie po ramieniu co najwyraźniej sprawiło mu ból bo skrzywił się.- Poszukam jakiejś maści.- Dodałam zauważając to. Było mi go strasznie szkoda. Czym sobie zasłużył? Jak tak w ogóle można, on jest taki niewinny...

-Dzięki, jesteś kochana.- Uśmiechnął się z wdzięcznością i wstał udając się do łazienki. Ja zaś schowałam apteczkę i zajęłam się przyrządzaniem dla niego kanapek. Zaparzyłam mu gorącej herbaty i w międzyczasie kiedy go nie było znalazłam jakąś maść na poobijane plecy i inne części ciała. Mam nadzieję, że trochę mu ulży...

Wrócił do mnie po kilkunastu minutach już czysty i pachnący. Miał na sobie tylko bokserki, więc teraz mogłam wyraźnie widzieć jego sine plecy, musiał naprawdę bardzo dostać. Aż mnie coś ścisnęło w środku. Jakbym tak ich dorwała to pozabijałabym jak muchy.

-Zjedz, a potem nasmaruje ci plecy. Powinno przestać boleć...

-Zajmujesz się mną lepiej niż mama.- Zauważył z uśmiechem. Nie wiem, czy to był komplement, ale najważniejsze było, że on jest zadowolony. Nie ma to jak uśmiech na twarzy Kaulitza.

-Dzwoniłeś do Josta?

-Tak, powiedziałem że jestem na badaniach...

-Ale przecież i tak się dowie.

-Wiem... I nie mów nic Sarze.- Poprosił spoglądając na mnie w swój specjalny sposób.

-Okej. Wyleczę cię i zanim się spotkacie nie będzie śladu.- Puściłam mu oczko.

-Jesteś Aniołem, Carmen.

-Jestem tylko twoją przyszłą bratową, muszę o ciebie dbać. Tym bardziej, że jesteś taki sam jak Tom.- Rzekłam.

-No chyba nie do końca...

-Szczegóły.- Mruknęłam ze śmiechem.- Teraz jedz, a ja zajmę się obiadem.

-Będziesz gotowała?

-Tak. Mam nadzieję, że was nie potruję.

-Może ci pomogę?

-Ty masz jeść.- Wskazałam na talerz kanapek.- To wszystko ma zniknąć.- Zaznaczyłam srogo. W końcu, jak mam grać rolę mamusi to muszę być stanowcza, czy nie?

-No dobra... ale później ci pomogę.

-Okej...- Zgodziłam się nie chcąc już dłużej dyskutować. Skoro tak mu zależy, nie będę się sprzeciwiała. Może razem uda nam się dokonać czegoś w miarę jadalnego... choć umiejętności Billa w kuchni są chyba gorsze od moich. Jednak co dwie głowy to nie jedna.



-Co oni dokładanie ci zrobili?- Zapytałam Billa z przerażeniem patrząc na jego plecy. Ja rozumiem, że mogli go pobić, tak jak mówił... ale on wyglądał, jakby go poturbowali, czy coś.

-No mówiłem ci...

-Ale to wygląda jakbyś się o coś uderzył.

-A no... bo to jeszcze pamiątka po Sarze.

-Ona cie bije!?

-Niee..- Zaśmiał się.- Po prostu się uderzyłem.

-Ja nie wiem co wy wyrabiacie...- Pokręciłam z dezaprobatą głową i nałożyłam mu na plecy maść następnie ją dokładanie rozsmarowując. Pomógł mi w obiedzie więc sobie zasłużył. Ugotowaliśmy zupę i jakieś risotto. Wszystko wegetariańskie, żeby każdy mógł zjeść. I chyba bardzo dobrze nam to wyszło, czekaliśmy tylko na Toma i Emi, dlatego przed tym chciałam zająć się jego plecami, jak mu wcześniej obiecałam.

-Ale fajnie... może jeszcze mi masaż zrobisz?- Odezwał się rozmarzonym głosem, na co ja prychnęłam. Chyba trochę mnie przecenia.

-I co jeszcze?

-Nie wiem... a masz jakieś propozycje?

-Bill, chyba ci za dobrze.- Stwierdziłam i zabrałam swoje ręce z jego pleców.-Koniec. Nakryj do stołu.- Wytknęłam mu język i zakręciłam maść następnie odkładając ją na miejsce.-Idę umyć ręce, a ty w końcu weź się ubierz, a nie paradujesz mi tu pół nagi.- Dodałam jeszcze i szczerząc się skierowałam kroki do łazienki. Mam dzisiaj chyba za dobry humor... miło było spędzić dzień w towarzystwie Billa. Dawno się tak fajnie nie bawiłam, ale nic w tym dziwnego, skoro go nigdy nie ma w domu. Czasem w ogóle zapominam, że tu mieszka. Szkoda, że dopiero takie wydarzenia pozwalają nam ze sobą rozmawiać i przebywać.


#


-Może wyskoczymy, gdzieś na obiad?- Zaproponowała brunetka uśmiechając się zachęcająco.- Chyba nam się należy po ciężkim dniu pracy, nie?- Dodała chcąc go przekonać. Widziała, że chłopak ma wątpliwości, zresztą zawsze je miał, gdy coś proponowała. Nie mogła uwierzyć, że Tom Kaulitz jest pantoflarzem.

-A nie lepiej zjeść coś w domu?

-Twoja narzeczona raczej nie gotuje.- Stwierdziła z przekonaniem i w sumie miała rację. Zwykle coś zamawiali, ale jemu to nie przeszkadzało. Wcale nie oczekiwał od Carmen, że będzie mu gotowała.

-No nie...- Zgodził się z nią.- To pojedziemy coś zjeść i weźmiemy im coś na wynos.

-Świetny pomysł. Ale chyba nie będziesz do niej dzwonił?- Zapytała widząc jak gitarzysta wyciąga telefon z kieszeni.- Tom, czy ty możesz choć raz zrobić coś bez jej wiedzy? Ona cie nadzoruje, czy jak?
-Po prostu chciałem uprzedzić, że wrócę później...- Wzruszył ramionami nie widząc w tym nic złego. Tak, on mógłby dzwonić do niej na okrągło i to z byle czym.

-Wydaje mi się, że Carmen nie oczekuje, abyś mówił jej co robisz w każdej minucie.- Rzekła przekonującym tonem.- Poza tym to zajmie nam z godzinę, nawet nie zauważy, że wrócisz później. Nie mówiłeś jej wcale, o której będziesz.- Zauważyła.- Więc chowaj ten telefon i idziemy na obiad.- Uśmiechnęła się do niego. Uległ jej namową, co ją w zupełności satysfakcjonowało. Miała nadzieję, że podczas ich wspólnego mieszkania uda jej się nieco zmienić sposób patrzenia Toma na swoją partnerkę. Ona chciała go tylko uchronić przed dużym błędem...

-To dokąd?

-Otworzyli niedawno taką wegetariańską knajpę, podobno jest dobra.

-Jesteś wegetarianką?- Zdziwił się.

-Tak.- Potwierdziła zadowolona. Przynajmniej mają ze sobą coś wspólnego. Czuła się znacznie bezpieczniej wiedząc, że Carmen nie pamięta nic z przeszłości. Właśnie dlatego tak uprzejmie się do niej odnosiła. A ona nie zmarnuje okazji, aby się zbliżyć do Toma. W końcu ma pełne prawo się z nim przyjaźnić... poza tym on wcale nie ma nic przeciwko, co jej się bardzo podoba. Uzyskała jego sympatię i zaufanie na czym jej zależało...


###

 

Dla wszystkich "fanek", które pojechały po Billu za występ na fesiwalu w San Remo. Jak Wy się zawiodłyście na Nim, tak ja zawiodłam się na Was. I Amen ^^

 



środa, 17 lutego 2010

111.'Trzeba się nawracać.'

 

Czekając na Toma i Emi przygotowałam kolację, na pewno będą głodni. Miałam jakieś dziwne nieprzyjemne przeczucia, które mnie niepokoiły. Byłam pewna, że to ma jakiś związek z przeszłością, której nie pamiętam. Okropnie mnie to denerwowało. Chciałabym już sobie wszystko przypomnieć... wtedy byłoby zdecydowanie prościej. Ja nawet nie pamiętam dokładnie tej dziewczyny...

-Jesteśmy! - Usłyszałam znajomy krzyk z przedpokoju i uśmiechnęłam się do siebie. Stęskniłam się za nim bardzo.- Czuj się, jak u siebie.- Zwrócił się do swojej towarzyszki, a ja wyszłam im naprzeciw cała w skowronkach.

-Cześć.- Przywitałam się z nimi i podeszłam do Toma, aby go ucałować w policzek.- Zrobiłam wam kolacje i przygotowałam dla ciebie pokój.- Uśmiechnęłam się do dziewczyny, która jakoś dziwnie się na mnie patrzyła. Wydawało mi się jakby była zaskoczona, czy coś... mniejsza o to. Może po prostu czuje się skrępowana, w końcu nie jest u siebie...

-Kochana jesteś.- Tom posłał mi swój słodki uśmiech, co przyprawiło mnie o dreszcze. Uwielbiam go.

-To idźcie zjeść, a ja w tym czasie pościele łóżko, na pewno jesteś zmęczona. Nie dość, że mieliście ciężki dzień w pracy, to jeszcze ta nagła przeprowadzka...- Stwierdziłam wyrozumiale po czym udałam się na piętro do pokoju, w którym miała gościć Emi. Jestem bardzo miła i nie wiem dlaczego... chyba musiałam ją lubić.

Przygotowałam jej posłanie i poszłam do łazienki, aby wziąć kąpiel. Moje zmęczenie znowu dało o sobie znać, zapewne gdyby nie nasz nagły gość, już bym smacznie spała. No, ale cóż... nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Odkręciłam kurki z wodą, która po chwili zaczęła wypełniać dużą wannę i dodałam odrobinę płynu do kąpieli, tworząc pianę. Zostawiłam to i udałam się do sypialni, aby wziąć swoją piżamę...

-Już zjedliście?- Zapytałam widząc Toma stojącego w drzwiach.

-Tak, było pyszne. Dziękuję.

-To fajnie. A dowiedziałeś się czegoś od policji na temat tego faceta?- Zapytałam licząc na jakieś informacje. Byłabym spokojna, jakbym wiedziała, że ten chłopak odpowie za swoje groźby.

-Powiedzieli tylko, że przyjęli zgłoszenie i że zajmą się tą sprawą.- Wzruszył ramionami. Mogłam się spodziewać, że policja niewiele zdziała, ale dobre i to. Może on już więcej nie będzie nas nachodził, mam taką nadzieję.-Kotku, zaraz ci się woda przeleje...- Spojrzał w stronę łazienki, a ja powróciłam do rzeczywistości.

-No tak, idę... Już ledwo kontaktuje.- Mruknęłam i weszłam do pomieszczenia, aby zakręcić wodę. Jeszcze wywołałabym powódź...

Rozebrałam się do bielizny i zawróciłam do drzwi, żeby je zamknąć, ale w tym samym momencie otworzyły się i znowu zobaczyłam Toma.- Chcesz coś?- Uniosłam brwi wpatrując się w niego.

-Mogę się przyłączyć?- Zrobił maślane oczy, jakby nie wiedział, że i bez tego bym go przygarnęła.

-A gdzie Emi?

-Położyła się już.

-Chodź.- Wciągnęłam go do środka i przekręciłam klucz w drzwiach.- Umyjesz mi plecy.- Wyszczerzyłam się do niego i pomogłam mu pozbyć się ubrań, co nie było trudnym zadaniem. Bardzo sprawnie nam to poszło, sama też zdjęłam bieliznę i już po chwili znajdowaliśmy się w wannie. Oszczędzimy na wodzie, powinniśmy częściej się razem kąpać. Zdecydowanie.

Siedziałam tyłem do niego, żeby miał swobodny dostęp do moich pleców. Ja wcale nie żartowałam.

-Pamiętam nasz pierwszy raz...- Odezwał się odgarniając mi włosy na bok.-Chciałaś się ze mną kochać, więc wciągnęłaś mnie do wanny i oczywiście byłem cały mokry, dlatego musiałem się rozebrać... w sumie zawsze marzyłem o tym, żebyśmy w końcu uprawiali seks, ale nie chciałem się spieszyć...- Kontynuował jednocześnie jeżdżąc miękką gąbką po moich plecach, to było przyjemne uczucie i fajnie się go słuchało, jak mówił tak powoli w skupieniu. Bardzo relaksujące.- Mówiłem ci, że się boje, że coś między nami się popsuje, gdy pójdziemy do łóżka, ale oczywiście ty postawiłaś na swoim. Było dość oryginalnie...

-I zrobiliśmy to w wannie?- Uśmiechnęłam się wyobrażając to sobie. Czemu ja tego nie pamiętam? To na pewno była najpiękniejsza noc w moim życiu.

-Yhym...

-Jak w filmie...

-Co ty za filmy oglądasz?

-A takie tam...czasami nudzi mi się, jak was nie ma.- Wzruszyłam ramionami i oparłam się plecami o jego tors przymykając powieki.

-Moje biedactwo...- Wymruczał mi do ucha muskając mnie ustami w skroń. Było mi przy nim cudownie. Mogłoby być tak już zawsze...

-Nie jest tak źle... dzisiaj na przykład była Amelia i wybrałyśmy sukienkę.

-To dobrze, bo ja już rozmawiałem z księdzem.

-Już?- Otworzyłam oczy lekko zaskoczona. Wiedziałam, że trzeba już się przygotowywać, ale nie sądziłam, że od razu ksiądz.

-No przecież musiałem go uprzedzić o naszym ślubie na plaży... on w ogóle chce, żebyśmy chodzili na jakieś nauki przedmałżeńskie...- Skrzywił się wyrażając swoje niezadowolenie. Jakoś mnie to nie zdziwiło. To oczywiste, że nie dadzą nam ślubu kościelnego od tak sobie.

-No to jest normalne... i w ogóle to my powinniśmy ograniczyć nasze intymne kontakty.- Wypaliłam nagle. Byłam bardzo ciekawa jego reakcji i mówiłam całkowicie serio. Skoro mamy przyrzekać sobie miłość przed Bogiem, powinniśmy żyć z nim w zgodzie...

-W sensie, że niby mamy się nie kochać?

-No, do ślubu. W końcu to grzech! Trzeba się nawracać.- Wyjaśniłam swój pomysł, który chyba mu się nie spodobał. W każdym razie nie wyrażał entuzjazmu, w sumie mu się nie dziwię. Ja też bardzo lubię te nasze upojne noce, ale myślę że nic nam się nie stanie, jak zrobimy sobie małą przerwę...

-Mówisz poważnie?

-A nie?- Odchyliłam głowę do tyłu, aby móc na niego spojrzeć.

-Jeszcze nawet września nie ma...

-Kochanie, przecież to wcale nie długo. Poza tym chyba da się wytrzymać bez seksu?

-No... ale nie wiem czy to dobry pomysł...

-Bardzo dobry. Nawracamy się i już.- Postanowiłam wiedząc, że mi się nie sprzeciwi. Poza tym i tak beze mnie sam by nic nie zdziałał w tym kierunku...

-Eh... ale od dzisiaj?

-No, a od kiedy?

-Może od jutra?- Uśmiechnął się opierając brodę na moim ramieniu. Ja już dobrze wiem, co mu chodzi po głowie. Przecież wiadomo, że nie bez powodu do mnie dołączył. On już to zaplanował zanim wszedł do łazienki, spryciarz jeden.

-Hm...no w sumie może być od jutra. I tak już jesteśmy nadzy...

-No właśnie, więc trzeba wykorzystać ten fakt.- Skwitował z pełnym przekonaniem składając delikatne pocałunki na mojej szyi.

-Wiedziałam, że tak to się skończy...- Uśmiechnęłam się pod nosem. Całkowicie mi to odpowiadało, rozpływałam się wręcz pod wpływem dotyku jego ust...

-Jeszcze się nie zaczęło...


Uniosłam powieki budząc się z przyjemnego snu. Pokój był rozświetlony przez promienie słońca wpadające przez otwarte okno, wraz z delikatnym letnim wiaterkiem, który łaskotał moją skórę, a jakby tego było mało, Tom leżał wtulony w moje ciało.

Czy ja na pewno się obudziłam? Jest naprawdę cudownie. Jestem ciekawa, czy po naszym ślubie też tak będzie.

-Kochanie, śpisz?- Spytałam przyciszonym głosem, na co chłopak uniósł głowę spoglądając na mnie swoimi pięknymi oczami jednocześnie dając mi odpowiedź na moje pytanie.-Kocham cię.- Szepnęłam uśmiechając się do niego, co odwzajemnił i położył głowę na mojej klatce piersiowej ponownie się do mnie przytulając.

-Ja też cię kocham, ponad wszystko.- Wymruczał tym swoim wspaniałym głosem, a ja zamknęłam oczy rozkoszując się tą chwilą. Leżeliśmy tak sobie beztrosko, nie zawracając sobie niczym głowy. On szmerał mnie delikatnie po ręce, a ja bawiłam się jego warkoczami. Mogłabym tak cały dzień. Szkoda, że nic nie może trwać wiecznie... oczywiście poza naszą miłością. Akurat co do tego, że ona będzie wieczna nie mam żadnych wątpliwości.- Nie chce mi się wstawać...chciałbym zostać tu z tobą i cały czas cie przytulać i całować...- Odezwał się w pewnej chwili rozmarzonym głosem, co wywołało na mojej twarzy uśmiech.

-Ja nie mam nic przeciwko.

-Ale Jost pewnie tak.- Zaśmiał się i podparł na rękach zwisając nade mną.-Nie mogę się doczekać naszej podróży poślubnej.- Uśmiechnął się chytrze i zanim zdążyłam mu odpowiedzieć wpił się w moje usta namiętnie mnie całując. Od razu zrobiło mi się gorąco i zaczynałam szczerze żałować, że postanowiłam wczoraj, że będziemy się nawracać. Jak w ogóle mógł mi taki głupi pomysł wpaść do głowy?

-Mm...nie przestawaj...- Wymruczałam, gdy chciał oderwać się od moich ust. Było mi tak dobrze, że nie mogłam mu na to pozwolić, na szczęście nie miał żadnych sprzeciwów. Objęłam go rękami za kark i pozwoliłam, aby opadł na moje ciało... Dlaczego on ma na sobie bokserki, a ja jestem naga? To nie fair. Tak nie może być...nie może.

Nasze języki tańczyły wspólnie, a ja w międzyczasie zsunęłam swoje dłonie z jego karku na plecy, które przez chwilę delikatnie gładziłam, a później jeszcze niżej zatrzymując się na gumce od jego bokserek, których pragnęłam się za wszelką cenę pozbyć. Były mi zupełnie zbędne, jemu zresztą też. Wsunęłam dłonie pod ich materiał mogąc swobodnie molestować jego zgrabne pośladki. Na szczęście mam spostrzegawczego narzeczonego więc szybko załapał o co mi chodzi i przyłączył się do mojej zabawy zaczynając błądzić rękoma po moim ciele. Pozwoliłam mu, aby przeniósł swoje słodkie usta na moją szyję. Lubiłam, gdy mnie tak czule po niej całował, towarzyszyły mi przy tym niezłe emocje, które tylko wzbudzały podniecenie i pragnienie jego bliskości. Odchyliłam lekko głowę do tyłu pozwalając mu działać, a jego pocałunki zastąpił teraz koniuszek języka, którym delikatnie wodził po mojej rozgrzanej skórze. Doprowadzał mnie tym do szaleństwa, nie mogłam się doczekać jego dalszych ruchów. Schodził co raz niżej, jednak bardzo powoli, wiedział jaką sprawia mi tym przyjemność i drażnił się ze mną. W końcu jęknęłam nie mogąc już wytrzymać tych delikatnych pieszczot. Gitarzysta dostrzegając moje zniecierpliwienie zlitował się nade mną i zsunął się niżej, tak aby jego głowa znajdowała się na wysokości moich ud. Czując jego zwilżone wargi po ich wewnętrznej stronie moje dłonie zacisnęły się na pościeli z przypływu podniecenia jakie mnie ogarnęło. Wiedziałam dokąd zmierza dlatego moja wyobraźnia rozpalała mnie jeszcze bardziej... Zagryzłam wargę oczekując na ten upragniony moment, lecz wszystko nagle stanęło w miejscu, gdy po pokoju rozległo się pukanie.

-Niee...- Jęknęłam zrezygnowana.-Nie ma nas...- Mruknęłam do Toma, na co uśmiechnął się szeroko.

-A gdzie jesteśmy?- Spytał całując mnie w usta.- Zakryj się.- Wskazał na kołdrę, która była nieco pozwijana. Westchnęłam niezadowolona, ale posłusznie naciągnęłam na siebie pościel pod samą szyję, zakrywając swoje nagie ciało. Tom wstał i skierował się do drzwi po drodze podciągając bokserki, które zsunęłam mu swoimi zwinnymi rączkami. Przekręcił klucz w zamku i pociągnął za klamkę...

-Już myślałam, że was nie ma.- Usłyszałam dziewczęcy głos. No tak, Emi. Jakoś o niej zapomniałam...-Nie chciałam wam przeszkadzać, ale już późno więc wypadałoby się zbierać.- Dodała. Jak nie chciała przeszkadzać, to po co przychodziła? Czy pół godziny by ją zbawiło? Albo przynajmniej kilkanaście minut... miało być tak cudownie! Już jej nie lubię...

-No tak... daj mi kilka minut, zaraz zejdę.- Odpowiedział jej na co skinęła głową i sobie poszła, a Tom odwrócił się w moją stronę z przepraszającą miną. No, jasne...teraz mnie tak zostawi...-Przepraszam cie, kotku...

-Jasne, przecież wiem.- Uśmiechnęłam się do niego trochę na siłę. Nie było mi przykro, ale liczyłam na coś więcej...

-Obiecuję, że ci to wynagrodzę, nie gniewaj się.- Podszedł do mnie i położył się obok obejmując mnie.

-Nie gniewam się, głuptasie. Przecież nic się nie stało.- Ucałowałam go w czoło.- Poza tym mieliśmy się ograniczać...trochę nam nie wychodzi.

-Mówiłem, że to nie najlepszy pomysł.- Uniósł na mnie swój rozweselony wzrok i cmoknął mnie w usta.-Uwielbiam cię, jesteś najpiękniejszą kobietą na całej planecie.

-Tak, tak, oczywiście. Uciekaj już, bo David cie w ogóle nie wypuści z tego studia, a tego chyba nie chcemy.

-Nie chce mi się... zostałbym z tobą...

-Byłoby fajnie, ale nie ma takiej opcji.- Stwierdziłam rozsądnie, bo wszystko inne krzyczało, żeby został przy mnie.

-Ale będziesz na mnie czekała?

-Oczywiście.- Przytuliłam się do niego.-Zawsze będę na ciebie czekała.

-No to mogę spokojnie iść.- Rzekł z uśmiechem.-Kocham cię, będę jak najszybciej.- Musnął moje wargi i wstał niechętnie podążając do łazienki. Mój kochany...


###


Nic się nie dzieje... wiem xd


czwartek, 11 lutego 2010

110.'Bo chodzi o to, czy nie miałabyś nic przeciwko, aby ktoś przez kilka dni z nami pomieszkał?'

 

Niesamowite jest to, co działo się ze mną przez kolejne dni. Czułam, jakbym unosiła się nad ziemią, wszystko było po prostu idealne. Czułam się, jakby spełniały się wszystkie moje marzenia. Chyba nie mogłoby być już lepiej.

Wraz z Tomem zaplanowaliśmy ślub, na wrzesień, który zbliżał się wielkimi krokami. Niby to jesień, ale i tak wyjedziemy w jakieś ciepłe miejsce. Będzie pięknie. Wyobrażam to sobie i już nie mogę się doczekać. Nigdy nie myślałam, że będzie mi się spieszyło do ślubu... ale teraz chciałabym ożenić się natychmiast. Nie wiem czemu tak bardzo tego chcę. Przecież już jestem pewna, że Tom jest tylko mój... ufam mu, jak nikomu innemu. I chyba go kocham... na pewno. Na pewno go kocham. A on kocha mnie i jesteśmy szczęśliwi. Jak w jakiejś telenoweli. I niech mi ktoś powie, że taka miłość się nie zdarza.

-Carmen! Patrz, co ja dla ciebie mam!- Do kuchni wparowała Amelia od razu krzycząc do mnie, nie mam pojęcia, kto ją w ogóle wpuścił, ale to już szczegóły. Ma szczęście, że ją lubię. Mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że jest moją przyjaciółką. Wydaje mi się nawet, że mam z nią lepszy kontakt niż z Sarą. No, ale Sara zawsze nie ma czasu... chciała się usamodzielniać, więc takie są właśnie uroki jej życia.- Moja kuzynka ma własny sklep ze sukniami ślubnymi i dała mi te katalogi, powiedziała nawet, że jakby ci się nic nie spodobało, mogą uszyć na zamówienie.- Wyrecytowała cała dumna z siebie i rzuciła owe przedmioty na stół szczerząc się do mnie.

-To miło, że o mnie pomyślałaś.- Stwierdziłam spoglądając na nią z wdzięcznością.-Przejrzę później.

-Jak to później!? Carmen! Przecież wrzesień już zaraz, ty musisz mieć sukienkę! Potem nie będzie czasu na takie rzeczy.- Spojrzała na mnie oburzona. Zupełnie, jakbym powiedziała, coś strasznego... nie rozumiem, po co ta ekscytacja...

-No, ale ja i tak nie mam nic takiego do roboty... Tom, powiedział, że załatwi ludzi, którzy mają się zająć przyjęciem... a ja tylko mam siebie przygotować.- Wzruszyłam ramionami. Nie żeby mi to było obojętne, ale naprawdę nie widzę powodu, aby tak się spieszyć. Może jeszcze coś się zmieni?

-No, ale tak, czy inaczej musisz zdecydować jakie będą potrawy, jaka muzyka, dekoracje, kwiaty...- Zaczęła wyliczać z wielkim przejęciem i w sumie miała racje. Wbrew pozorom czeka mnie dużo pracy, no ale przecież jest jeszcze Tom. Sama o wszystkim chyba nie zdecyduje...

-Pogadam z Tomem.

-Ale sukienkę możesz już wybrać, nie?

-Słyszałam, że wróciłaś do Alexa.- Zmieniłam temat nie zważając na jej entuzjazm jaki wykazywała na wieść o moim ślubie. Sukienka może poczekać, a Alex nie bardzo. Dobrze mieć informatora, który zawsze doniesie mi to, co trzeba. A ja koło tego nie przejdę obojętnie.

-No tak, ale co to ma do rzeczy?

-Słyszałam też, że on wcale nie traktuje cie odpowiednio.- Dodałam patrząc na nią znacząco.

-Ten wieśniak ci wszystko wypaplał?!- Uniosła się marszcząc przy tym ze złości brwi.

-Martwi się o ciebie.

-Ale to moja sprawa...- Burknęła pochmurniejąc.

-Przecież go nie kochasz.- Miałam nadzieję, że swoimi jakże wspaniałymi argumentami uda mi się ją przekonać, aby zakończyła ten chory związek. Ja, tak samo jak Andreas nie wierzę w cudowną przemianę Alexa. Według mnie zbyt wiele powiedział i zrobił nie tak jak powinien.

-Kocham!

-Kochasz Alexa?- Wlepiłam w nią swój zdumiony wzrok.

-Andreasa...

-Kochasz Andreasa!?- Tym razem moje zdziwienie było znacznie większe. Akurat tego się nie spodziewałam... ale ona mi przytaknęła potwierdzając to.- To ja chyba ciebie nie rozumiem.

-Ja też...

-Więc może od początku. Postarajmy się cię zrozumieć.- Stwierdziłam wskazując jej miejsce przy stole, sama zaś usiadłam naprzeciwko.- Jesteś z Alexem, choć go nie kochasz, a kochasz Andreasa, a z nim nie jesteś...

-No...

-I Alex cię nie szanuje, a Andreas by ci nieba przychylił?

-No...

-Więc?

-Wybierzmy sukienkę.

-Eh... czyli cię nadal nie rozumiem. Ale, jak chcesz kiedyś wybierać taką sukienkę na swój ślub, to radze ci zrezygnować z Alexa dla własnego dobra.- Rzekłam z poważną miną. Odpuściłam, bo doskonale wiedziałam, że Amelia należy do osób upartych. Mogłabym się z nią męczyć, ale marne szanse, abym coś wskórała. Może sama przemyśli to na spokojnie i posłucha moich rad... bo ja nie wiem, dlaczego ona jest z kimś, kogo nie kocha. Ja bym tak nie potrafiła... z Tomem jestem szczęśliwa i byłam nawet, gdy go nie kochałam, ale to była zupełnie inna sytuacja. No właśnie... żeby chociaż ten Alex dawał jej szczęście, a tak? To w ogóle nie ma sensu.


#


-Co się stało, że zechciałeś mnie odwiedzić?- Blondynka skrzyżowała ręce na piersi mierząc chłopaka swoim ironicznym spojrzeniem. Nie widzieli się od ostatniej nieprzyjemnej rozmowy, a ona wcale nie zapomniała.

-Daj spokój.- Mruknął niezadowolony jej zachowaniem.- Jak chcesz mogę sobie pójść.

-Najpierw powiedz, po co przyszedłeś.

-Nie jestem już twoim chłopakiem?- Spojrzał na nią z zapytaniem, na co nie odpowiedziała. Nie chciała z nim zrywać, ale też nie chciała tak szybko mu odpuszczać. Denerwowały ją jego naciski na wspólne mieszkanie i ta wielka chęć pomocy. Ma już dosyć powtarzania w kółko „nie”. Chciałaby, aby w końcu ją zrozumiał. Bo w związku trzeba czasem się rozumieć... tak po prostu.- Więc chyba mogę raz na jakiś czas się z tobą zobaczyć. Chyba, że wolisz rozmawiać ze mną wyłącznie przez sms'y.- Dodał nie widząc z jej strony żadnej reakcji.

-Znowu zaczynasz.- Burknęła przypominając sobie ich ostatnią dyskusję. Wtedy też wspominał o sms'ach.- Jesteś strasznie irytujący. W ogóle nie wiem o co ci chodzi. Nie zamieszkam z tobą, choćbyś poruszył niebo i ziemię w tej sprawie.- Oświadczyła stanowczo dając mu do zrozumienia, że nie ma już ochoty kontynuować tego tematu.

-To bardzo miłe, naprawdę.- Pokiwał głową z udawanym uznaniem.- Ty w ogóle mnie kochasz?

-A wątpisz w to?

-Tak.- Potwierdził bez wahania.- Skoro potrafisz obrazić się o zwykłą wymianę zdań i nie odzywać się do mnie przez tak długi czas, a właściwie mieć mnie kompletnie gdzieś... chyba nic dla ciebie nie znaczę.- Rzekł niecodziennie przemądrzałym tonem.

-Tak, genialne wnioski.- Prychnęła. Już sama nie wiedziała, co ma zrobić. Chciało jej się płakać, choć jeszcze nie miała żadnego powodu. I miała nadzieję, że mieć nie będzie.- Może ja już taka jestem po prostu. Może nie umiem inaczej, nie każdy jest idealny. Wybacz, że nie sprostałam twoim wymaganiom.- Odwróciła wzrok powstrzymując łzy cisnące jej się do oczu. Nie chciała aby cokolwiek zauważył. To wszystko zaczynało ją przerastać... tak bardzo bała się wkraczać w ten związek, bo zdawała sobie sprawę, że to najpoważniejsze uczucie, jakiego doznała w życiu. Obawiała się porażki i cierpienia... Być może przesadzała, ale przecież chciała, aby wszystko się ułożyło... Nie robiła tego specjalnie. To samo się psuło... ona tylko temu trochę pomagała przez swoją upartość i dumę.

-Jakim wymaganiom?! Ja mam jakieś wymagania!?- Obruszył się nie rozumiejąc o czym w ogóle mowa.- To naprawdę wielkie wymaganie, że chce spędzać ze swoją dziewczyną więcej czasu. Albo, że chciałbym z nią zamieszkać, bo ją kocham. Ogromne wymagania mam.

-Idź już sobie... nie mam ochoty się z tobą kłócić...- Powiedziała cicho z trudem powstrzymując drżenie głosu. Łzy stały jej w oczach zamazując cały widok.

-My tylko rozmawiamy.- Stwierdził wzruszając ramionami.

-Ale zaraz się pokłócimy.

-I dlaczego na mnie nie patrzysz jak do mnie mówisz? Z podłogą rozmawiasz, czy ze mną?

-Musisz się wszystkiego czepiać?- Uniosła na niego swój zaszklony wzrok i w tym samym momencie po jej policzku spłynęła łza, której nie zdążyła zahamować. Chłopak nie mógł tego nie zauważyć, cały czas bacznie jej się przyglądał i na ten widok nieco zmiękł. Nie chciał, żeby przez niego płakała... i to jeszcze bez powodu.

-Bo ty nie rozumiesz, że ja za tobą tęsknie. Naprawdę tak wiele chce?

-Ale to nie znaczy, że muszę od razu z tobą zamieszkać... to dla mnie za dużo... i mam dosyć twojego ciągłego naciskania. Przecież, jakby się coś zmieniło... gdybym zmieniła zdanie, powiedziałabym ci o tym... Ja chce, żeby było tak jak dawniej...

-Jak byliśmy przyjaciółmi?

-Nie. Ja nadal cię kocham i chce z tobą być, ale nie chce się kłócić o takie rzeczy...- Powiedziała cicho.

-Przepraszam...już nie będę, nie gniewaj się na mnie... Nie będziemy się już kłócić, obiecuję. Nie płacz, chodź tu...- Przyciągnął ją do siebie tuląc w ramionach. Ścisnęła go mocno pozwalając łzą swobodnie spłynąć po policzku.- Kocham cię bardzo...- Szepnął jej do ucha powodując na jej ciele przyjemne dreszcze. Dawno już nie czuła się tak dobrze. Było jej bardzo źle bez niego... nie wyobraża sobie, że mogliby się rozstać. I to jeszcze przez jakieś głupstwo.

Oddalili się od siebie i on pierwszy to zauważył, miał racje. Może dobrze, że tyle sobie powiedzieli, przynajmniej zrozumieli, że nie warto niszczyć takiego uczucia błahymi sprawami.

-Ja ciebie też.- Uśmiechnęła się do niego spoglądając mu w oczy. Otarł dłonią łzy z jej rumianych policzków i ucałował ją czule w nos.-Chodź, zrobię coś dobrego...- Chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę niewielkiej kuchni... Wszystko wróciło do normy, a może nawet jest lepiej niż było...


#


Westchnęłam cicho kładąc głowę na poduszce. Nie robiłam nic nadzwyczajnego, ale byłam okropnie zmęczona. Już chyba nawet Tom nie wraca tak padnięty z pracy, ale spędzanie czasu z Amelią nie należy do łatwych zadań. Lubię jej towarzystwo, ale czasami jest naprawdę męcząca. Bo ona ma w sobie za dużo energii...zdecydowanie za dużo. I nie mam pojęcia skąd ją bierze.

Przynajmniej wybrałyśmy sukienkę... to już jakiś krok do przodu. Trochę się obawiam, że nasze plany znowu się przesuną. W końcu już dość dawno się zaręczyliśmy i z tego co wiem, nie raz mieliśmy wszystko pozałatwiać, a jakoś odłożyło się do tej pory. Chciałabym mieć to już za sobą, ale też żeby nie działo się to w pośpiechu. Wiem, że Tom ma zespół... ale jakby tak zrobił sobie kilka dni przerwy, żeby zająć się przygotowaniami, nic by się chyba nie stało.

Moje przemyślenia przerwał telefon, zerknęłam na wyświetlacz i widząc, że to Tom, odebrałam od razu cała promieniejąc.

-Tak, kochanie?

-Cześć, ja niedługo będę, ale mam sprawę...

-Do mnie?- Zdziwiłam się. Jaką mój narzeczony może mieć do mnie sprawę? To trochę podejrzane.

-Tak. Bo chodzi o to, czy nie miałabyś nic przeciwko, aby ktoś przez kilka dni z nami pomieszkał?- Zapytał niepewnie, nie spodziewałam się tego. Powinnam się chyba cieszyć, że pyta mnie o zdanie, choć to jego dom. Ale raczej wiadomo, że nie odmówię, nawet jakbym chciała...

-No nie mam nic przeciwko, ale kto?

-Emi.- Mruknął, a ja bardzo szybko skojarzyłam to imię. To ta sama dziewczyna, u której się zasiedział, a potem pachniał jej duszącymi perfumami. I ta sama, co zastępuje mnie w zespole. Cóż... w sumie to nic takiego...-Bo sąsiad zalał jej mieszkanie i jakoś nie bardzo ma się gdzie podziać...- Wyjaśnił zaraz, nawet nie musiałam pytać. Jaki on domyślny...

-Nie, no w porządku. Mamy wolny pokój, więc przecież to nie problem.- Stwierdziłam naturalnym tonem. Nie przejmowałam się wcale tym, że mój przyszły mąż zaprasza do domu jakąś dziewczynę.

Może dlatego, że jej nie pamiętam zbyt dobrze. Po wypadku jakoś nie było okazji, aby ją poznać, więc może teraz to zrobię. Poza tym to tylko znajoma z pracy... no góra przyjaciółka. Nie mogę być zazdrosna o każdą dziewczynę, która się koło niego kręci. No i ufam mu więc nie ma powodu, aby się niepokoić.

-Kochana jesteś, zaraz będziemy... do zobaczenia.- Powiedział na koniec, po czym się rozłączył, a ja uśmiechnęłam się do siebie. Bardzo dobrze zrobiłam zgadzając się na to. Niech wie, że mu ufam i że nie mam nic przeciwko jego przyjaciołom. Pewnie, gdybym powiedziała „nie”, starałby się mnie jakoś przekonać, nie chciałby zostawić jej na lodzie. Zaoszczędziłam mu więc też wiele argumentów, bo nie łatwo jest mnie skłonić do zmiany zdania.

 

###

 

czwartek, 4 lutego 2010

109.'A nie mówiłem, że jeszcze się zobaczymy?'

 

Tak milutko mi się spało, w ogóle cieplutko i słodziutko... ale nie mogłam tak dłużej czując na sobie czyjeś ślepia. I doskonale wiedziałam do kogo one należą. Szanowny pan Kaulitz nie ma, co robić, tylko się na mnie gapi. Czy on nie wie, że to przeszkadza podczas snu? Ja go zaraz mogę uświadomić. Nie dość, że w nocy nie dał mi spać, to jeszcze teraz...bezczelność. Aż się sobie dziwię, że z nim wytrzymuję... powinnam dostać jakich medal za to, chociaż on też. Ja jestem zdecydowanie gorsza...

-Toom, zaraz cię trzepnę.- Zagroziłam mu nie otwierając oczu i przewróciłam się na drugi bok. Nie minęła chwila jak poczułam jego łapska na swoim ciele i te namiętne usta na szyi. Czy on kiedykolwiek będzie miał dosyć?- Ja próbuje tu spać, wiesz?- Wymruczałam w poduszkę jednocześnie próbując zrzucić jego dłonie ze swojego brzucha, które bardzo mnie rozpraszały, tym bardziej, że z każdą chwilą zsuwały się coraz niżej...

-Nie śpij... taki piękny dzień...- Odezwał się nie odrywając ust od mojej skóry.- Kocham cię.

-Tak, wiem... ja ciebie też, ale jednak wolałabym odespać noc...

-Słucham?

-No mówię, że chcę spać.- Burknęłam poirytowana i odwróciłam się na plecy podnosząc do góry powieki.- Jesteś nieznośny.

-Ale nie o to pytam... powiedziałaś, że ty mnie też?

-Co ja cie też?- Przewróciłam oczyma. Czy on nie widzi, że jestem zaspana i ledwo kontaktuje ze światem. Halo! Dopiero, co otworzyłam oczy, skąd mam wiedzieć o co mu chodzi... on w ogóle mnie nie rozumie.

-Kochasz mnie?

-Powiedziałam?- Teraz ja sama się zdziwiłam. Może rzeczywiście mi się wymsknęło... czasem mówię wiele rzeczy nie za bardzo będąc tego świadoma. Bo niektóre słowa są takie naturalne, że wychodzą same z siebie...

-Tak, wczoraj też, ale myślałem, że mi się przesłyszało...

-Wczoraj? Ja wczoraj w ogóle coś mówiłam?- Zmarszczyłam brwi.

-Zdarzyło ci się, gdy...

-Dobra nie kończ, już pamiętam.- Przerwałam mu przypominając sobie wydarzenia z wczorajszego wieczoru. Mogę stwierdzić, że obydwoje jesteśmy jakimiś niewyżytymi napaleńcami. Tak. Stanowczo tak jest. Spokojnie moglibyśmy odegrać wszystkie sceny w filmach pornograficznych... ale o czym ja tu mówię. Przecież powiedziałam mu że go kocham. Znaczy się wymsknęło mi się to dwa razy. Oczywiście to prawda, ale chciałam zrobić to w jakichś innych okolicznościach.- Co cię tak dziwi? To chyba oczywiste, że cię kocham. Może i miałam jakieś wątpliwości, ale już sobie przypomniałam...- Stwierdziłam z pełnym przekonaniem.- A po wczorajszym już naprawdę nie mam żadnych.- Dodałam z uśmiechem.

-Jesteś wspaniała.- Szepnął nie spuszczając ze mnie swojego wzroku. Tak ładnie się we mnie wpatrywał...ahh...

-Ty też, nawet, gdy mnie budzisz rano.- Podniosłam się lekko, aby dosięgnąć jego ust, które po chwili złączyłam ze swoimi w krótkim pocałunku.

-Więc teraz, gdy już jesteś pewna swoich uczuć...- Złapał moją dłoń i uniósł ją okazując pierścionek, który rzucał się w oczy.- Czy możemy wrócić do swoich planów?

-Masz na myśli ślub?- Zapytałam cicho uśmiechając się delikatnie. Cieszyło mnie to, a jednocześnie przerażało. Ale przecież się zgodziłam... ile jeszcze mamy czekać? I właściwie po co czekać? Nie, no... to takie dziwne...

-Tak... chyba, że się rozmyśliłaś. W końcu wiele się wydarzyło...

-Nie rozmyśliłam się.- Zapewniłam go spoglądając mu w oczy.- Chce zostać twoją żoną.- Jak to uroczo brzmi. Żona. I będę miała takie samo nazwisko jak on... hm... Carmen Kaulitz, idealnie.

-Kiedy? Pobierzmy się od razu!- Ożywił się nagle prawie, że podskakując na łóżku. - Wyjedziemy gdzieś i zabierzemy ze sobą tylko najbliższych...

-Spokojnie, przecież nie da się tak od razu... trzeba wszystko przygotować i w ogóle.- Spojrzałam na niego rozbawiona. Ten jego zapał był nienormalny. Nigdy bym nie pomyślała, że Kaulitz będzie chciał tak szybko się żenić. Ten sam co niegdyś wolał niezobowiązujące przygody.

-To się da zrobić... góra miesiąc! Ja zaraz mogę zadzwonić...

-Ej, czemu ci się tak spieszy?- Zapytałam podnosząc się do pozycji siedzącej.

-Bo ja tak długo na to czekałem... myślałem, że już nigdy do tego nie wrócimy...

-Dobrze, będzie jak chcesz i kiedy chcesz.- Zwyczajnie zmiękłam. On jak czasem coś powie, to można się rozpłynąć i w ogóle... dlaczego ja nie umiem mu odmawiać? Ja już nie pamiętam co to „nie”.

-Ale ty też musisz chcieć...

-Ja chcę, twój pomysł bardzo mi się podoba.- Zapewniłam go z uśmiechem. Przecież to takie romantyczne...

-A nie wolisz, czegoś bardziej hucznego?

-Skromnie, też jest ładnie. Zresztą to nie ma znaczenia, ważne, żebyśmy się ożenili.

-Tak... już dzisiaj postaram się zrobić coś w tej sprawie, im szybciej tym lepiej.

-A jesteś pewien, że to nie za szybko? Ja wiem, że oświadczyłeś mi się już dawno, ale mimo wszystko jesteśmy młodzi...

-No, a na co mamy czekać? Aż nam trzydziestka stuknie? Para młoda musi być młoda, a nie. Zresztą, ja nie mam najmniejszych wątpliwości, co do tego, że chcę dzielić z tobą resztę swojego życia.- Wyrecytował z przejęciem. Dobra, nie mam już wątpliwości... niech się dzieje co chce!

-To wszystko jest takie niewiarygodne... jak w bajce.- Rozmarzyłam się kładąc głowę na jego torsie. Czasami czułam się jak jakaś księżniczka, której spełniają się wszystkie marzenia. Kto by pomyślał, że będę chciała tak szybko wyjść za mąż. Że będę tak bardzo zakochana... nie wiem, jak mogłam nie pamiętać, tego, że go kocham. Niesamowicie się cieszę, że mam to już za sobą. Po tym wypadku nie raz bałam się, co będzie jeżeli go nie pokocham, albo sobie nie przypomnę... ale to byłoby niemożliwe. Jego nie można, nie kochać.

-Na szczęście to prawdziwe życie, jak widać nie tylko w bajkach może być pięknie...- Pocałował mnie w czoło tuląc do siebie...


#


-Ja nie wiem, co ty sobie myślisz, że jak umówiłam się z tobą raz czy dwa, to już niby wszystko ci wolno?- Brunetka skrzyżowała ręce spoglądając na chłopaka.

-Nie raz, ani dwa, tylko ponad dwadzieścia.- Zauważył z triumfalnym uśmiechem, lecz na niej nie zrobiło to wrażenia, czego się właśnie spodziewał. Spędził z nią tyle czasu, że znał ją lepiej niż samego siebie.

-A co to za różnica...- Westchnęła obojętnie.

-Jednak jakaś jest. Gdybyś umówiła się ze mną mniej razy, znaczyłoby to, że ci nie zależy, a skoro umówiłaś się ze mną, aż tyle razy to znaczy, że ci musi zależeć!- Wyrecytował z wielkim zaangażowaniem. Miał nadzieję, że w końcu uda mu się ją nieco złagodzić i będzie mógł z nią normalnie rozmawiać, bo jak na razie Amelia za wszelką cenę udaje zimną i obojętną na wszystko co z nim związane.

-Wróciłam do Alexa.- Wypaliła, a blondyn, aż wytrzeszczył oczy nie wiedząc, czy może się przesłyszał.

-Słucham!?

-No wróciłam do niego...- Wzruszyła ramionami nie okazując zbytniego entuzjazmu. A jego plany właśnie runęły jak domek z kart.

-Nie wierzę! Po tym wszystkim!?

-On się zmienił...

-Zmienił?! Amelia! Nie wierzę, że TY, taka... taka, no taka dziewczyna, wróciłaś do niego! Gdzie twój honor?!- Nie potrafił się już nawet dobrze wysłowić. Był zszokowany i jednocześnie zdenerwowany. Nie pojmował całej sytuacji.

-Przestań... to moja sprawa, nie wiem po co ci to mówiłam w ogóle.- Mruknęła niezadowolona jego reakcją. Nie miała ochoty słuchać, jaka jest głupia i naiwna, bo dobrze o tym wiedziała. Jednak musiała tak postąpić, nie widziała już innej możliwości.

-Więc po co się ze mną spotykałaś? Ja w ogóle cie nie rozumiem...

-Nie musisz mnie rozumieć.- Stwierdziła.

-Naprawdę wierzysz, że on się zmienił?

-Nie! Ale co z tego!? To nie twoja sprawa i w ogóle nie mam zamiaru z tobą o tym rozmawiać. Żegnam!- Zakończyła poirytowana i nie zwlekając dłużej odeszła. Jemu się wydaje, że wszystko jest takie proste... może i jest, ale nie dla niej. Dla niej wszystko jest trudne i wymaga zbyt wiele siły, której ona nie posiada.


#


Tom został w domu, dzięki czemu mogłam spędzić z nim kolejny dzień z czego się niezmiernie cieszę. Jak dla mnie on wcale nie musi pracować, chociaż to jest oczywiście niemożliwe. Nie rzuci przecież zespołu przez moje widzi mi się. Poradzimy sobie i bez tego.

Po śniadaniu chłopak przyniósł mi laptopa i nakazał, abym szukała jakiegoś miejsca na naszą podróż poślubną. Jak widać, wcale nie zwolnił tempa, a wręcz je przyspieszył. Mnie to nie przeszkadza, jestem szczęśliwa wiedząc, że tak bardzo mu na mnie zależy i chce mnie za żonę. Przecież to zaszczyt.

A więc przeglądałam wszelkie oferty, oczywiście patrząc wyłącznie na ciepłe miejsca. Marzyła mi się gorąca plaża... Tomowi, na pewno też, w każdym razie nie miał nic przeciwko, bo się nie odzywał. Siedział zamyślony obok mnie, dopóki ktoś nie zadzwonił do drzwi, dopiero wtedy wstał i poszedł otworzyć.

Dokąd ja właściwie chciałabym pojechać? To takie trudne, jest tyle pięknych miejsc... zresztą, czy to ważne, gdzie będziemy? Najważniejsze, że razem i tego się trzeba trzymać. Bo co mi po słońcu, plaży, wodzie, jeżeli nie miałabym u swojego boku jego... on jest całym moim szczęściem i nic tego nie zmieni. Wielbię go ponad wszystko i nie mam już wątpliwości, że to on jest tym jedynym. Chyba bym umarła, gdybym go straciła. Jest jak moje prywatne powietrze, bez którego nie mogę funkcjonować. Nigdy jeszcze nie byłam nikomu tak bardzo oddana, nigdy na nikim tak mi nie zależało i nigdy nie było w moim życiu takiej osoby dla, której byłabym w stanie uczynić wszystko. Nie było dopóki nie pojawił się on. Mój własny, wymarzony, idealny książę.

Uśmiechnęłam się sama do siebie, gdy tylko zaczęłam o nim myśleć. Podróż poślubna od razu wyleciała mi z głowy, a ja odpłynęłam, gdzieś w nieznane. Czy to w ogóle możliwe, aby kogoś tak mocno kochać? I to wszystko co się wydarzyło... straciłam pamięć, a czuję się, jakby nic się nie stało. Nie potrzebowałam wiele czasu, aby przypomnieć sobie co to jest miłość. Wystarczyło mi ponad dwa miesiące, żeby zrozumieć, że go kocham. Według mnie to bardzo mało, dlatego wierzę, w to wszystko, co było i co będzie. Jestem pewna swoich uczuć, jak jeszcze nigdy.

-Wyjdź stąd i lepiej więcej się nie pokazuj.- Wróciłam na ziemię słysząc srogi i zdenerwowany głos mojego ukochanego. Rzeczywiście trochę długo „otwierał te drzwi”, ciekawe kto go tak denerwuje.

-Ja jestem bardzo wytrwały i nie odpuszczę tak łatwo.- Drugi głos wydał mi się dziwnie znajomy, jakbym już gdzieś go słyszała... ten fakt tylko jeszcze bardziej mnie zaniepokoił, bo nie kojarzyłam go zbyt dobrze.

-Jeszcze raz się zbliżysz do mnie, albo mojej rodziny zawiadomię policję.

-Ty mnie straszysz!?- Warknął nieprzyjemnie, a ja już nie mogłam wytrzymać. Musiałam sprawdzić, co się tam dzieje. Odłożyłam laptopa na stół i wstałam kierując się do przedpokoju. Cała zagotowałam się w środku widząc, jak jakiś facet przygniata mojego Toma do ściany. Miałam ochotę podejść i go rozszarpać!-To ja powinienem...

-Puszczaj go!- Krzyknęłam rozwścieczona nie pozwalając mu dokończyć. Mało mnie obchodziło, co miał do powiedzenia. Nikt nie będzie w ten sposób traktował mojego narzeczonego! O nie.

-Ooo, kogo ja widzę. A nie mówiłem, że jeszcze się zobaczymy?- Odsunął się od niego i posłał mi kpiący uśmiech.- Waleczna ta twoja laleczka.- Mruknął w stronę Toma, teraz już doskonale wiedziałam kim jest. To dokładnie ten sam idiota co mi groził bronią.

-Carmen, zostaw nas samych.- Gitarzysta odezwał się w końcu kierując w moją stronę swoje spojrzenie. Może i bym go posłuchała, ale na pewno nie w tej sytuacji. Nie zostawię go na pastwę tego kretyna.

-Nie zostawię.- Zarzekłam stanowczo.- Poza tym twój kolega już wychodzi.- Wlepiłam wzrok w chłopaka, który roześmiał się pod nosem.- Ja nie żartuje, albo stąd wyjedziesz, albo nie ręczę za siebie.- Zagroziłam podchodząc do niego. Byłam w stanie naprawdę się na niego rzucić i zrobić mu krzywdę.

-Jej, jaka ty groźna!

-Carmen, proszę cię...

-Nie!- Fuknęłam poirytowana.- On nie będzie z tobą rozmawiał! On nie będzie w ogóle się do ciebie zbliżał. Nie wiem, co was łączy, ale nie będziesz widywał się z jakimś bandziorem!- Ani na chwilę nie spuściłam z tonu.- A ty znikaj stąd zanim zadzwonię po policje, a jak nie pamiętasz drogi zawołam ochronę.- Odwróciłam się w stronę drzwi, nakazując mu wzrokiem przez nie wyjść. Wcale się go nie bałam.

-Może zapanuj nad tą swoją dziewczyną, co?- Ponownie zwrócił się do Toma. On mnie naprawdę wkurza, ja już nie mam ochoty dłużej tego przeciągać. Czy on myśli, że ja sobie żartuję? To jest w dużym błędzie.

-Nikt nie będzie nade mną panował.- Syknęłam i bez dłuższego zastanowienia wyciągnęłam z kieszeni telefon, nie miałam zamiaru się w nic bawić, to wszystko zaczynało mnie coraz bardziej wkurzać.

-Schowaj to lepiej zanim zrobisz coś głupiego.- Już w ogóle go nie słuchałam tylko wybrałam numer policji. Ja nie lubię żartować w takich sytuacjach. A jego głupie gadki nie robią na mnie wrażenia.

-Odłóż to, bo go zabije!- Usłyszałam nagle, a gdy uniosłam wzrok Tom, miał już pistolet przy głowie. Teraz już zupełnie przestało mi się to wszystko podobać i mogę stwierdzić, że właśnie zaczęłam się bać. Nie miałam wyjścia, musiałam odpuścić.. nigdy bym sobie nie wybaczyła, jakby coś mu się przeze mnie stało. Rozłączyłam się natychmiast i odłożyłam urządzenie na szafkę.-No, od razu lepiej.

-Zostaw go...- Powiedziałam cicho. Już nie byłam taka pewna siebie. Bałam się o niego...

-A może jakieś proszę?

-Proszę...

-To ja teraz kulturalnie wyjdę, a z tobą rozmówię się kiedy indziej i bez świadków.- Oświadczył i schował broń, dzięki czemu odetchnęłam z ulgą.- Żegnam.- Wyszedł zostawiając nas samych. To było straszne...

-Tom, czego on chce...?- Zapytałam przez łzy. Przecież on mógł zrobić mu krzywdę... jak ja mam spokojnie żyć, wiedząc, że jakiś psychopata przyczepił się do mojego narzeczonego!

-Kochanie, przepraszam....- Przygarnął mnie do siebie przytulając.-Obiecuję, że to załatwię, już więcej go nie zobaczysz...

-Ja nie chce, żeby on coś ci zrobił...boję się o ciebie, proszę zgłoś to na policje... niech go zamkną...- Wyszeptałam w materiał jego koszulki.- Jak ciebie nie było i byłam sama, też przyszedł...chciał z tobą rozmawiać, ale nie powiedziałam mu, gdzie jesteś... wtedy też miał broń.- Wyznałam z nadzieją, że to przekona go do złożenia doniesienia na tego faceta.

-Czemu nic mi nie powiedziałaś?

-Chciałam, ale jakoś nie było okazji... a potem zapomniałam... Poza tym, ty też nic mi nie powiedziałeś o nim! Kto to jest?- Odsunęłam się od niego oczekując wyjaśnień.

-Stary znajomy... przypomniał sobie nagle, że mnie zna i wyobraża sobie nie wiadomo co.

-I czego chce od ciebie? Bez powodu by cię nie nachodził.

-Pożyczyłem mu raz pieniądze, ma jakieś kłopoty czy coś...ale teraz chce znacznie więcej, a ja nie będę mu płacił. Nie wiem w ogóle za kogo on się uważa.- Skrzywił się oburzony.

-Dlatego zgłosisz to na policje i będziemy mieli spokój, tak?- Uniosłam na niego swoje zaniepokojone spojrzenie. Nie był przekonany co do tego pomysłu i od razu to wyczułam...- Tom?

-Oj, tak. Zaraz zadzwonię.- Potwierdził w końcu i pocałował mnie delikatnie w usta, dzięki czemu od razu się uspokoiłam...


###

 

Jestem otwarta na krytykę... więc może w końcu ktoś by z tego skorzystał? ;>

pozdrawiam ;*