wtorek, 16 grudnia 2014

010. "Superman przyszedł z pomocą..."

Witam, przed nami ostatni odcinek w tym roku :) Zostawiam Was z tym o to jakże intrygujacym rozdziałem i mam nadzieję, że będziecie czekać na pojawienie się 11 w styczniu :) Nie będę życzyć Wam  wesołych świat bo jeszcze zobaczymy się na moich pozostałych blogach, na które serdecznie zapraszam oczywiście :D 

Również zapraszam do śledzenia mojej strony na facebooku, gdzie udzielam się właściwie codziennie przy czym i Wy także możecie się czegoś dowiedzieć np. o opowiadaniach xD Tyle ode mnie i wracamy z Alyson oraz Tomem w styczniu, w razie gdyby ten termin uległ jakimś zmianom na pewno Was poinformuję. Pozdrawiam i miłej lektury :)


Rozdział 10


Szłam przez park. Było już późno, wracałam do hotelu. Otaczająca mnie ciemność i cisza, były dosyć przerażające. Miałam wrażenie, że wyskoczy mi zaraz zza krzaka jakiś zwierz, czy psychopata. Wszędzie było pusto. Żadnej żywej duszy, tylko ja wracam po nocy, w dodatku sama. Czemu nie ma teraz ze mną takiego Inteligenta..? Coś tu chyba jest nie tak…
Kiedy wyszłam z parku, mogłam odetchnąć. Uliczne lampy sprawdzały się świetnie rozświetlając mi drogę. Zbliżałam się już do hotelu, dostrzegałam go z daleka. Moja głowa zaczynała powoli tworzyć jakieś chore wizje, więc chciałam przyspieszyć kroku, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce… Wtedy poczułam, jak ktoś łapie mnie od tyłu. Serce podeszło mi do gardła i automatycznie wydałam z siebie pisk. W tym momencie oprawca zasłonił mi usta swoją ręką i zaciągnął w jakiś zaułek. Trzymał mnie tak mocno, że nie byłam w stanie się mu wyrwać. Wierzgałam, kopałam nogami, szarpałam się z całych sił. Nic z tego. W oczach stanęły mi łzy, a w mojej głowie zaczęły przewijać się obrazy z przeszłości. Ta sytuacja była mi już dobrze znana i nie mogłam uwierzyć, że to znowu mnie spotyka… Strach zaczynał mnie paraliżować.
Wydałam z siebie zduszony pisk, gdy mężczyzna brutalnie przygniótł mnie do ściany. I wszystko stało się jasne. Znałam go. Odnalazł mnie… Oddychałam ciężko patrząc na niego z przerażeniem. Minęła dobra chwila nim zdołałam wydobyć z siebie głos.
- Harry…
- Niegrzeczna jesteś, wiesz? Miałaś się ze mną spotkać, a tymczasem urządzasz sobie wycieczki po świecie z tymi gwiazdeczkami od siedmiu boleści – wysyczał mi prosto w twarz. Mimo strachu jaki się we mnie przez niego zalęgnął, udało mu się wzbudzić we mnie również gniew. Byłam wściekła, że odstawia te swoje żałosne sceny, wtrąca się do mojego życia. W nosie mam to, czego on chce!
- Nic ci do tego! Mówiłam już, że się z tobą nie będę spotykała! – warknęłam wściekle. Miałam ochotę go rozszarpać. Szkoda tylko, że nie bardzo mam możliwość ruszenia się.
- Do prawdy? A ja ci mówiłem, że będziesz! Myślisz, że tak łatwo się mnie pozbędziesz?!
- Tak! - Szarpnęłam rękami, żeby mnie puścił, lecz to nie poskutkowało. Nie zamierzałam się jednak poddawać. Użyłam nóg. Kopnęłam go z całej siły w piszczel. Zasyczał z bólu puszczając mnie, lecz tylko na krótki moment. Zaraz znowu poczułam mocny ucisk na swoich nadgarstkach.
- Nie zaczynaj ze mną! Bo już nie będziesz taka śliczna, jak jesteś! Zrobię z tobą wszystko na co będę miał ochotę!
- Chyba śnisz! Odpieprz się! - Szarpałam się z nim, ale nie miałam wystarczająco siły. Byłam już zbyt wyczerpana. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Harry przypominał mi człowieka sprzed lat. Największy koszmar mojego życia…
- Uspokój się szmato! - Teraz to on krzyknął i wyciągnął z kieszeni mały nóż. Przystawił mi go do gardła. Przełknęłam z trudem ślinę. - I co teraz? Nie wiesz? To ja ci powiem. Zrobisz wszystko to co będę ci kazał.
- Nigdy…- szepnęłam ledwo wydobywając z siebie głos. Poczułam jak po mojej twarzy staczają się krople zimnych łez… nie umiałam ich powstrzymać.
- Widzę, że ci życie niemiłe! - Zaczął jeździć nożem z góry na dół najpierw po mojej szyi, a potem po całym ciele. Mógł mi grozić śmiercią, czy cokolwiek chciał, ale nigdy mu nie ulegnę. Choćbym miała tu umrzeć!
- No to jak będzie? - zapytał ponownie przystawiając mi nóż do gardła. Jeśli myśli, że uda mu się mnie przekonać w ten sposób, to jest w wielkim błędzie… Przeszłam w życiu więcej niż mu się wydaje. Nie zastraszy mnie czymś takim!
- Nic nie będzie! Wole umrzeć niż mieć cokolwiek z tobą wspólnego! – Zdawałam sobie sprawę, że takimi słowami tylko bardziej go prowokuję, ale nie mogłam inaczej. Nie pozwolę by kolejny psychol zniszczył mi życie i jeszcze z przekonaniem, że ma do tego prawo.
- Sama tego chciałaś… - Tylko tyle zdołał powiedzieć, jak w tej samej chwili niespodziewanie mnie puścił. Nie wiedziałam co się dzieje. Ktoś trzeci odciągnął go ode mnie, zobaczyłam tylko jak zaczynają się ze sobą szarpać. Nie potrafiłam rozpoznać tej drugiej osoby. Nie wiedziałam co mam robić… ale nie mogę pozwolić, żeby on coś mu zrobił, kimkolwiek mój wybawca jest!
Widziałam jak Harry wymachuje nożem. Serce drżało mi za każdym razem na ten widok. Nadal stałam przyklejona do zimnej ściany, choć już nikt mnie nie blokował. Nikt poza mną samą. Moim strachem. Taka odważna jesteś, Alyson!?
Wstrzymałam oddech, gdy w pewnej chwili obydwaj mężczyźni stanęli tak, że oświetlało ich światło latarni. Tom… To był Tom. Mój oddech przyspieszył jeszcze bardziej. Nie mogłam pozbierać swoich myśli. Gitarzysta był w niebezpieczeństwie. Przecież ten popieprzony Harry jest nieobliczalny! Zrobi mu krzywdę! Nie mogę do tego dopuścić! Nie mogę!
Widząc jak Harry zbliża się do Kaulitza z nożem, po prostu rzuciłam się na niego w ogóle się nad tym nie zastanawiając. To był odruch. Nie wybaczę sobie jeśli coś mu zrobi. Mój wysiłek i tak poszedł na marne, bo zostałam z całej siły odepchnięta. W skutek czego wylądowałam z powrotem pod murem, uderzając jeszcze o niego głową.  Przeszył mnie potworny ból, nie mogłam się już podnieść by zrobić cokolwiek…
- Pomocy! - Zaczęłam krzyczeć z nadzieją, że ktoś mnie usłyszy. Moja naiwność. Jak na złość nie ma żywej duszy. Gdzie są ci wszyscy ludzie! - Zostaw go! Przecież to ja… przecież to mnie chciałeś! – wyjęczałam żałośnie, obraz już mi się zamazywał… - Proszę…
- Za późno, Carmen - usłyszałam z jego ust i w tym samym momencie powalił Toma na ziemię, wbijając mu nóż w brzuch…


- Tom, nie!
Obudziłam się przeraźliwie krzycząc. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam… To był tylko sen… Cała drżałam, to było takie realne… Tak bardzo… Mój Boże…
 W pokoju panowała ciemność, zupełnie jak w tym parku. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, aby sprawdzić która jest godzina… Było po północy. Jeszcze do końca nie uświadomiłam sobie, że to był tylko zły sen. Miałam wrażenie, że to działo się naprawdę… Że jemu cos się stało. Poważnie się bałam. W jednej chwili stanęły mi przed oczami wszystkie chwile, w których z nim rozmawiałam, kiedy się z nim kłóciłam… Jak bardzo się nienawidziliśmy… Każde słowo, każde spojrzenie, każdy gest…
A jeżeli to prawda… przemknęło mi przez myśl, której za nic w świecie nie potrafiłam od siebie odgonić. Teraz widziałam przed oczami najgorszy scenariusz… Te wszystkie emocje i uczucia ze snu, wciąż we mnie tkwiły. Odruchowo dotknęłam swojej głowy, by sprawdzić, czy nie mam na niej rany od uderzenia… Rany nie było, ale czułam jakby faktycznie coś mnie bolało.  
Drgnęłam nerwowo, słysząc nagle głośne pukanie do drzwi… Z przerażeniem w oczach spojrzałam w ich stronę… Bałam się, że wszystko co mi się śniło, za chwilę stanie się rzeczywistością. Serce nadal mi waliło jak oszalałe. Może ja przesadzam? Pewnie obudziłam kogoś krzykiem i chce sprawdzić, czy wszystko w porządku… a jeżeli nie? Jeżeli to wcale nie był sen? Teraz wiem, jak bardzo boli samotność… Jakbym nie była sama, miałabym się do kogo przytulić i mogłabym poczuć się bezpiecznie. Silne, męskie ramiona w mig odgoniłyby ode mnie te czarne myśli, negatywne emocje.
Pukanie powtórzyło się teraz jeszcze głośniej… Odetchnęłam głęboko i zrzuciłam z siebie kołdrę. Muszę się wziąć w garść. Jestem już za stara, żeby bać się swoich snów. Wstałam powoli i ostrożnie, wręcz na palcach podeszłam do drzwi. Najpierw zapaliłam światło i jeszcze raz rozejrzałam się dookoła, jakbym chciała sprawdzić czy na pewno jestem sama… Paranoja. Ogarnij się, Aly. Ogarnij się. Przekręciłam kluczyk w drzwiach kolejno pociągając za klamkę. Jestem pewna, że w moich oczach malował się jedynie ogromny strach.
- Tom? - Poczułam wielką ulgę widząc przed sobą sylwetkę chłopaka. To znaczy, że naprawdę miałam tylko zły sen! W tej chwili zapragnęłam się na niego wręcz rzucić i go uściskać. W ostatnim momencie się od tego powstrzymałam, stwierdzając, że to jednak nie byłby najlepszy pomysł…
- Coś się stało? – zapytał od razu, spoglądając na mnie z niepokojem.
- Bo…ja…bo… - Zaczęłam dukać nie wiedząc co właściwie mu odpowiedzieć. Przecież jak mu powiem, że miałam zły sen to mnie wyśmieje. Zachowuję się, jak małe dziecko… Zresztą już pewnie tak wyglądam stojąc przed nim, jak ta sierota. - Nic…
- Ej, co się stało? Jesteś cała roztrzęsiona… Słyszałem jakiś hałas, dlatego przyszedłem. Carmen, co się dzieje? – Dotknął mojego ramienia nie spuszczając ze mnie swojego wzroku. Trudno było mi w tej chwili wyczytać z jego oczu, co wyrażają. Bo miałam uporczywe wrażenie, że troskę. Ale czy to w ogóle możliwe?
- Miałam tylko… Zły sen… - Spuściłam głowę odwracając się od niego i wycofałam się w głąb pokoju. Było mi głupio. Ale co mu miałam niby powiedzieć? Nawet nie byłam w stanie wymyślić niczego sensownego na poczekaniu. Trudno, najwyżej stracę w jego oczach.
Położyłam się na łóżku, tyłem do wejścia, w którym wciąż stał. Wolałam na niego nie patrzeć. I właściwie mógłby już sobie iść, bo przecież… nic tu po nim. Dowiedział się, czego chciał. Okazałam przed nim swoją słabość. Powoli już się opanowywałam, lecz moje serce było jeszcze trochę niespokojne…
Kaulitz zamknął drzwi, ale od środka. Spodziewałam się raczej, że wyjdzie. Jedynym pocieszeniem było to, że mnie nie wyśmiał.  W ogóle wydawało się, jakby się zawiesił czy coś…
- Co ci się śniło? – Poczułam jak materac łóżka ugina się, a chłopak siada obok mnie. Na samo wspomnienie o tym śnie robiło mi się słabo… naprawdę mam mu to teraz wszystko opowiedzieć?
Obróciłam się w jego stronę i usiadłam. Chyba pierwszy raz w życiu widział mnie nie dość, że w takim stanie zewnętrznym, to jeszcze z brakiem pewności siebie, brakiem odwagi. Nie potrafiłam teraz udawać, że jest super. Przyznałam się tym samym sama sobie, że jestem słaba, że tak naprawdę zależy mi na innych… Nawet na nim.  Nie jestem egoistką. A Kaulitz nie jest mi obojętny. Trudno jest się do tego przyznać… ale fakty mówiły same za siebie.
- Wracałam w nocy do hotelu i ktoś mnie napadł – zaczęłam niepewnie nie zdradzając przy tym tożsamości mojego napastnika. Nie musiał znać, aż takich szczegółów. To i tak by nic nie zmieniło. – Mówił, że mam robić to co on sobie zażyczy. Groził mi. Oczywiście ja musiałam się sprzeciwiać… Wtedy wyjął nóż. Chciał mnie skrzywdzić… ale nagle… nagle pojawiłeś się ty – uniosłam na niego swoje zaszklone spojrzenie. Cały czas patrzył na mnie uważnie słuchając. To była bardzo dziwna sytuacja. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek, my dwoje, się w takiej znajdziemy. - I go ode mnie odciągnąłeś. Zaczęliście się szarpać… ja chciałam ci pomóc, ale on mnie odepchnął. Upadłam, uderzyłam się w głowię, nie mogłam wstać… Nie mogłam nic zrobić. Błagałam go, żeby przestał… Że przecież to mnie chciał… ale on powiedział że już za późno i… wbił ci nóż… - dokończyłam bardzo cicho, drżącym głosem. To był wielki skrót tego co tak naprawdę przeżyłam w tym koszmarze. - Może to głupie, ale ja naprawdę się bałam… a raczej boje. I uwierz, wcale nie jest mi łatwo przyznać się do tego właśnie przed tobą, a jeszcze trudniej jest przed samą sobą…
- To wcale nie jest głupie – Niespodziewanie poczułam na swojej ręce jego dłoń. Dziwne ciepło rozeszło się po moim ciele, a ja sama zamilkłam, nie wiedząc co powiedzieć, a już na pewno co zrobić… Boże, co się ze mną dzieje? Jestem całkowicie rozstrojona. Realne groźby Harrego musiały nieźle namieszać mi w psychice, że nawet śnią mi się tak okrutne rzeczy. I jeszcze Kaulitz… Ostatnia osoba, której spodziewałabym się u siebie w środku nocy.  - Więc jednak tylko udawałaś, że mnie nie lubisz – dodał uśmiechając się chytrze. Tak, zdecydowanie mógł dojść do takich wniosków. Sama do nich już dziś doszłam…
- Nie wiem…- spuściłam głowę, wlepiając wzrok w bordową pościel. Cały czas czułam jego dłoń na swojej… Przecież mu się nie przyznam do tego otwarcie. Poza tym pogubiłam się w tym wszystkim… Już sama nie wiem co czuję, co myślę. Może powinnam to wszystko przemyśleć? Bo jeżeli tego nie zrozumiem, wiem, że mogę popełnić błąd który zaważy na moim życiu… a tego nie chcę…
- Ale ja wiem – usłyszałam jego pełen przekonania głos. Nie brzmiał jednak wcale jakby się z tego powodu wywyższał. Był bardzo ciepły, powiedziałabym nawet, że aż czuły. Naprawdę zaczynam się dziwnie z tym wszystkim czuć. - Jak chcesz, zostanę z tobą…
- Dziękuję – szepnęłam dość nieśmiało. Nadal było mi głupio, tym bardziej, że chciał teraz ze mną zostać. Wspierał mnie choć nie musiał. Wspierał mnie choć zawsze byłam dla niego wredna, nigdy nie pałaliśmy do siebie sympatią. Potrafił przełamać to wszystko, by być tu teraz ze mną. Był w stanie tak po prostu przyjść i mnie uspokoić. A odkryłam właśnie, że jego obecność jest niesamowicie kojąca…

#

Pierwszy poranek w Paryżu. Gdy się przebudziłam nie miałam pojęcia gdzie jestem. Pierwsze wrażenie to szok… No cóż, zazwyczaj nie sypiam w takim ładnym pokoju. Minęła dłuższa chwila za nim wszystko skojarzyłam… Od razu humor mi się poprawił. Ale chwila… czy to przypadkiem nie dzisiaj mamy pierwszy koncert!? Spokojnie. Na razie nie myślmy o tym. Teraz przydałoby się wstać.
Rozciągnęłam się na łóżku, wszystko było super, dopóki nie dotknęłam czegoś ręką… a mianowicie to był czyjś brzuch… automatycznie podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na osobę leżącą obok.
To ja tak szybko go złapałam? Coś mnie ominęło? Przemknęło mi przez myśl, ale zaraz to od siebie odgoniłam przypominając sobie szczegóły z zeszłej nocy. Superman przyszedł z pomocą… To całkiem miłe z jego strony. Aż dziwne, że nawet ja umiem to przyznać. Cóż… Zdecydowanie pozytywnie mnie zaskoczył. Niemniej, zła noc minęła a on wciąż śpi w moim łóżku. Czy nie powinnam go obudzić? Co będzie jak ktoś go tu zobaczy? Nikt nie uwierzy w prawdę…  Mi samej się wierzyć nie chce…. Jak człowiek się boi to czasami głupoty gada… I robi…
Cholera, czy on musi tak słodko wyglądać gdy śpi?! Tak niewinnie… Zupełnie, jak nie on.
Uspokój się, Aly. Skarciłam sama siebie, naprawdę zaczynam wariować. Czy ja w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, że obok mnie leży Kaulitz!? No jak ja w ogóle mogłam do tego dopuścić… przecież miałam na jakiś czas zapomnieć o zakładzie, więc nie ma mowy o spaniu w jednym łóżku! Nie mówiąc już o innych rzeczach… pełen dystans.
Już miałam zacząć go budzić, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Myślałam, że zawału dostanę. Zerwałam się z łóżka jak oparzona, potykając się przy tym o śpiącego chłopaka, tym samym wylądowałam z impetem na podłodze. Mało brakowało a zaryłabym o nią twarzą… narobiłam trochę hałasu, budząc tym Toma a sama jęknęłam z bólu…
- Carmen? Co ty robisz na podłodze? – usłyszałam jego zaspany głos i ujrzałam wychylającą się znad łóżka głowę.
- Opalam się, wiesz!? - fuknęłam masując swoje kolano. Głupio się pyta! - Wstawaj, ktoś pukał. Musisz się schować, nie mogą cię tu zobaczyć… w tym stroju! - Zlustrowałam go wzrokiem z dołu do góry, bo tak było mi najwygodniej z obecnej pozycji… Wcześniej zupełnie nie zwróciłam uwagi na jego wygląd. W nocy nie miałam do tego głowy, a dziś widziałam go do tej pory pod kołdrą. A ten mi tu teraz gołą klatą świeci! Może w innej sytuacji ten widok byłby całkiem przyjemny…
Dredziarz wygramolił się z łóżka i stanął nade mną wyciągając w moją stronę rękę. Niechętnie ją złapałam a on pociągnął mnie tak mocno, że w ułamku sekundy stałam już na nogach. Tyle, że bardzo blisko niego. Dzieliły nas zaledwie milimetry… a ja nieświadomie wlepiłam swój wzrok w jego oczy i tak stałam zahipnotyzowana do czasu, aż po pokoju rozległo się po raz kolejny pukanie… Zamrugałam szybko powiekami i odsunęłam się od niego. Nic nie zauważył, na pewno nic nie zauważył! Wcale się nie patrzyłam na niego jak zaczarowana, wcale!
Odetchnęłam głęboko kilka razy i wskazałam skinieniem głowy na łazienkę, dając  mu do zrozumienia, że ma się w niej schować. Kaulitz w odpowiedzi wywrócił tylko teatralnie oczami, ale nie dyskutował. Bez słowa wykonał moje nieme polecenie. Gdy już zniknął w pomieszczeniu, poprawiłam swoje włosy i koszulkę, po czym podeszłam do drzwi otwierając je od razu.
- Już myślałem, że umarłaś. Co to był za hałas? - Moim oczom ukazała się postać Billa.
- Yy… no zrzuciłam przypadkiem…ee… książkę !- Wymyśliłam coś na poczekaniu, nie chcąc przyznawać się do własnego upadku. To mogłoby wydać się zbyt głupie.
- Książkę? - Powtórzył wyraźnie zdziwiony, zresztą nie dziwię mu się. Bo niby po co mi książka na trasie koncertowej? Żebym jeszcze miała czas na takie rzeczy, jak czytanie…
- Ta… e… a właściwie po co przyszedłeś? - Zmieniłam temat, nie chcą się już z tego tłumaczyć. I tak był zbyt podejrzliwy. Dociekliwe to takie!
- Żeby cię obudzić. I zapytać czy nie widziałaś Toma… Przypadkiem… - oznajmił i rozejrzał się po moim pokoju jakby kogoś szukając… Przepraszam bardzo, na jakiej podstawie on myśli, że jego braciszek miałby tu być!?
- No to już się obudziłam - Uśmiechnęłam się wesoło, przynajmniej tak zamierzałam. - a Toma nie widziałam… - Skłamałam odwracając gdzieś wzrok. Ja oczywiście potrafię kłamać w żywe oczy, ale nie wszystkim. Z Billem  tak nie umiem. No cóż… dobrzy ludzie nie zasługują na to by być okłamywanym… Źle mi z tym. Bardzo źle.
- Ok. To zejdź na śniadanie, czekamy na ciebie - zakomunikował i posyłając mi swój zniewalający uśmiech odszedł… Tak sobie teraz myślę, że on jest chyba lepszy od swojego brata. Byłoby mi łatwiej, gdyby to on był celem zakładu… ale przecież jego nie byłabym w stanie skrzywdzić. Nie mówiąc już o tym, że z niego nie trzeba wyciągać żadnych dobrych cech, bo przecież on cały jest nimi przesiąknięty. A przede wszystkim niczego przed nikim nie udaje w przeciwieństwie do swojego bliźniaka. Czemu oni się tak różnią? Ech…

Teraz muszę wygonić tego Inteligenta z mojej łazienki. Boże, mam nadzieję, że nie będzie mi wypominał tej nocy do końca życia… Na co mi to było? No na co… Przeklęty Harry. Przeklęte sny…

sobota, 13 grudnia 2014

009. "Będę miał blisko."

Rozdział 9


Piąta trzydzieści rano, a ja już na nogach… Jak ja to zrobiłam? To jakiś cud, że w ogóle wstałam po wczorajszej nocy. Nie mogłam spać, przez tego kretyna. Dobrze, że już dzisiaj mnie tu nie będzie. Francja czeka. W sumie, to zawsze marzyłam  żeby tam jechać… Ten zakład ma jednak jakieś plusy, bo gdyby nie on to bym się pewnie nie zgodziła na ich propozycję. I jak wiele by mnie ominęło! W sumie jakby się dobrze temu przyjrzeć, to tych pozytywów jest naprawdę wiele. Rozwijanie swoich pasji, zdobywanie nowych doświadczeń, zwiedzanie różnych krajów, poznawanie nowych kultur… Języków! Chociaż z językami akurat nie mam takich problemów, bo o dziwo pod tym względem jestem nieźle uzdolniona. Po francusku też trochę mówię, więc jakoś się dogadam z tamtejszymi ludźmi. Z pewnością lepiej od reszty zespołu, ha. Znowu zabłysnę. Kto wie, może zrobię pozytywne wrażenie na Inteligencie? W sumie nie do końca wiem, co mogłoby przyciągnąć jego uwagę. Zaintrygować…
Chowałam jeszcze ostatnie rzeczy do torby i sprawdzałam czy czegoś nie zapomniałam. W końcu długo mnie nie będzie… Właściwie to przecież tam są sklepy, w razie jakiegoś wypadku. Ale po co kupować coś, co się już ma w domu. Niepotrzebna strata pieniędzy. Nie jestem jeszcze taka bogata jak Bliźniacy, czy Gustav. Właśnie, jeszcze. Wspominałam już chyba o plusach? Mój Boże, co ja zrobię z tą całą kasą!
Jestem nawet trochę podekscytowana tym wszystkim. Dzisiaj jadę do Francji, a już po jutrze gramy tam koncert! Za jakiś czas kolejny, a później znowu inny kraj! To musi być niezwykłe przeżycie, jak grasz dla tylu ludzi, a oni się tym cieszą. Wiem, że bardziej się będą cieszyć chłopakami niż mną… ale i tak to jest ekscytujące. Niemniej, nie zmienia to faktu, że się boję. Czuję się jak taka malutka myszka, zagubiona w wielkim mieście. Nigdy nie grałam w żadnym zespole, a na dodatek tak bardzo sławnym. Zdaję sobie sprawę z tego, że muszę być dokładna w każdym calu i nie mogę popełnić najmniejszego błędu. Nadszedł czas, w którym na jakiś czas powinnam zapomnieć o zakładzie i zająć się tylko i wyłącznie muzyką. Teraz chyba to jest najważniejsze, a może nawet jak zapomnę o moim planie, to on jakoś sam się przede mną otworzy? W końcu taka wspólna praca zbliża. Oczywiście ja cały czas będę pamiętała o dystansie, który muszę trzymać. To on ma się zbliżać a nie odwrotnie!
- A ty co tak siedzisz? - Usłyszałam pytanie ze strony siostry, która właśnie wkroczyła zaspana do kuchni.
- Za wcześnie wstałam, denerwuje się trochę - wyznałam, naprawdę się teraz stresując. W tej chwili jak na zawołanie zapomniałam zupełnie o wszystkim, o zakładzie o wczorajszym telefonie od Harrego… Jeszcze nigdy się tak nie denerwowałam, zawsze byłam pewna siebie i tego co robię… Jednak wielki świat, sprawił, że stałam się taka malutka… Nie ukrywajmy, przede mną coś, z czym nigdy wcześniej nie miałam do czynienia. I choćbym nie wiem, jak bardzo pewna siebie była i tak pojawiają się obawy i wątpliwości. Nie chcę zawieść. A jestem tylko człowiekiem…
- Będzie dobrze, będę oglądała cię w telewizji - Uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco, siadając naprzeciwko.
- Mam nadzieję, że sobie poradzę – westchnęłam cicho.
- Och, siostra! Ty zawsze sobie radzisz! Jesteś niezwyciężona! – zawołała hardo, co chyba miało mnie zmotywować. Żeby to było takie proste! Jestem przerażona. Zbyt wiele myśli kłębi się w mojej głowie. Boję się, że to wszystko za dużo dla takiej osoby, jak ja. Powinnam wziąć się w garść. Aly, przecież dasz sobie radę. Zawsze dajesz. Aly… No masz. Udzieliło mi się. Ech, Kaulitz… mącisz mi w głowie. To ja miałam namącić w twojej…

#

Stałam w drzwiach patrząc wielkimi oczyma na Toma stojącego przede mną. Spoglądał na mnie pytająco z uśmiechem przylepionym do tej swojej idealnej twarzy. A ja jedyne o czym myślałam to to, że nie mogę pozwolić, żeby zobaczył jak bardzo się boję… Przecież on nie może tego wiedzieć! Chociaż w sumie… Miałam zapomnieć na razie o zakładzie. Zapomnieć o wszystkim…
- Gotowa?
- Yhy, tak…- skinęłam twierdząco głową, co nie do końca mogło wyglądać przekonująco. Pierwszy raz mam takie trudności z ukryciem swoich emocji. Miałam jednak nadzieję, że niczego nie zauważył. Ja w każdym razie nie zamierzałam czekać na jego ewentualną reakcję. Wzięłam od razu swoje rzeczy, które po chwili  zostały mi wręcz wyrwane przez Gitarzystę. Może gdybym nie była tak zestresowana, przejęłabym się jego kulturą i tym, jaki z niego dżentelmen. Ale byłam! I nie dało rady skupiać się teraz na jego uprzejmym zachowaniu.
Pożegnałam się z siostrą. Nie płakałam bo wiedziałam, że niedługo wrócę. Nie wyjeżdżam na Biegun Północny, tylko jadę w trasę koncertową… to jest różnica. Chociaż z drugiej strony, trochę płakać mi się chciało, ale to bardziej z nerwów. Wyszłam z domu, udając się w stronę wielkiego autobusu. Uważnie się rozejrzałam dookoła, wydawało mi się jakby ktoś się na mnie gapił… ale nic dziwnego, jestem tak zdenerwowana, że popadam już w paranoję. Poza tym, to Tokio Hotel. Bardzo możliwe, że w okolicy kręci się jakiś paparazzi albo jakaś fanka, czy nawet kilka…
- No chodź, Carmelko - Z chwilowego zamyślenia wyrwał mnie głos Dredziarza, który wskazywał mi wejście do tourbusa. Nawet to jego słodkie zdrobnienie dziś mnie nie drażniło. Przeciwnie, brzmiało dziwnie przyjemnie dla mojego ucha. Posłałam mu niewyraźny uśmiech i niepewnym krokiem weszłam za nim do środka… Od razu przeszedł mnie jakiś dziwny dreszcz. Może to z ekscytacji? Wiele razy widziałam artykuły z Tokio Hotel w gazetach i ten autobus, zawsze byłam ciekawa jak to jest jechać w takim luksusie, spędzać w nim tak dużo czasu… a teraz mogę sama się o tym przekonać. Można powiedzieć, że to też było moje takie małe marzenie… może niekoniecznie, akurat Tokio Hotel ale zawsze chciałam jechać takim „cudem”.
- Witaj, Carmen - Od razu podszedł do mnie David witając się ze mną. Jemu także posłałam tylko uśmiech, bo jakoś nie mogłam nic z siebie wydusić… - Podobno już wszystko doskonale grasz, to bardzo dobrze. Jednak wybraliśmy idealną zastępczynię Georga! Chłopcy, oprowadźcie Carmen po autobusie – dodał z entuzjazmem, wydając przy tym polecenie dla chłopaków.
- Jasne. Chodź, najpierw pokaże ci twoje łóżko – Tom wyrwał się jako pierwszy. Skinęłam więc głową i ruszyłam za nim…ciekawe dlaczego zaczął od łóżka. Czy naprawdę chcę to wiedzieć? Przynajmniej nieco się rozluźniłam. Tym bardziej, że Gitarzysta oprowadzając mnie po cały pojeździe opowiadał mi różne historie z poprzedniej trasy. To mnie znacznie uspokoiło. Poza tym, był bardzo miły. Traktował mnie zupełnie normalnie. Czy to nie jest jakieś podejrzane? A może on też postanowił na czas trasy coś zmienić..? Bardzo możliwe. W sumie, wiele mi tym ułatwi.
Gdy zakończyliśmy zwiedzanie, usiedliśmy na kanapie w głównym pomieszczeniu. Nawet nie zauważyłam kiedy ruszyliśmy… a jechaliśmy już chyba trochę czasu. Chłopcy już zdążyli zająć się swoimi sprawami. Dla nich taka podróż była na porządku dziennym. Cóż, ja pewnie też niebawem przywyknę. Najgorszy jest pierwszy raz. Autobus był dosyć ciasny, więc nawet siedząc na kanapie, czy rozdzieleni, byliśmy w zasięgu swojego wzroku. W każdym razie, bardziej się skupiałam teraz na tym, że siedzę tak blisko Kaulitza. Stykaliśmy się ramionami i to było dziwne. Nie rozumiem zupełnie, czemu miałam to bliżej niezidentyfikowane uczucie, gdy był tak blisko. W dodatku zrobiło się znacznie cieplej… Ja chyba już totalnie fiksuję.
Zerkałam na niego ukradkiem, gdy udzielał się w dyskusji z chłopakami. Miałam jego twarz tak blisko, że idealnie widziałam jej profil. Mogłam dostrzec każda zmarszczkę mimiczną, czy każdy inny detal na jego skórze. I nie, wcale nie było dziwne, że dostrzegam takie rzeczy. Dziwne było, że w ogóle się na niego gapię i go obserwuję. I ten mój cięższy oddech…
Ocknęłam się, gdy rozdzwoniła się moja komórka. Chyba pierwszy raz ktoś wybrał odpowiedni moment. Bo gdybym jeszcze trochę bezczynnie patrzyła się na Kaulitza, mogłoby to się dla mnie źle skończyć. Co się ze mną dzieje? Zamrugałam powiekami i sięgnęłam do kieszeni, wyciągając z niej dzwoniące urządzenie. Przeczytałam na wyświetlaczu imię mojej przyjaciółki i ze spokojem, odebrałam połączenie.
- Alyson! - Za nim się odezwałam usłyszałam krzyk przyjaciółki. Boże święty, czy ona chce mnie przyprawić o zawał nawet przez telefon?
- Hej, Sara… czemu tak krzyczysz?
- Dzwonił do mnie Harry! Pytał o ciebie! – wypaliła a mi, daję słowo, serce na moment zamarło. Nie wierzę. Nawet do niej? Zaraz zacznę się naprawdę obawiać tego typa. Co z nim jest nie tak?
-Boże, no i co mu powiedziałaś?
- Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć… Powiedziałam, że wyjechałaś do Francji i że prędko nie wrócisz… Nie wiem, czemu on w ogóle do mnie dzwonił, skoro wypytywał o ciebie.
- Powiedziałaś dokąd!? – niemal zapiszczałam ignorując już pozostałe jej słowa. Skoro ten facet jest jakiś walnięty, wolałabym, żeby nie wiedział nic na temat mojej trasy z Tokio Hotel. Kto wie, co jeszcze mu strzeli do głowy. Myślałam, że podczas podróży, będę miała od niego święty spokój. Ale on nawet wydzwania do mojej przyjaciółki.
-No tak… a nie powinnam była?
- Nie wiem.. Wczoraj w nocy dzwonił i mi…- przerwałam przypominając sobie, że nie jestem sama. Zlustrowałam ukradkiem, po kolei wszystkich chłopaków. Na szczęście byli zajęci swoją zaciętą dyskusją i nie zwracali na mnie uwagi. Przynajmniej tak mi się wydawało. - I mi groził – dokończyłam niezbyt głośno.
- No to pięknie… Dobrze, że wyjechałaś, przynajmniej jesteś bezpieczna. Czego on w ogóle od ciebie chce?
- A jak myślisz? Ma jakąś obsesję na moim punkcie. I tak się go nie boję, nic mi nie zrobi.
- Uważaj lepiej na siebie. Myślałam, że mi się tylko wydaje… ale po tym, co mi powiedziałaś, zaczynam się poważnie martwić. Brzmiał dosyć dziwnie.
- Nie martw się o mnie. Poradzę sobie – zapewniłam ją, nie chcąc by się niepotrzebnie przejmowała. Na razie przecież nie ma czym. Nie warto brać wszystkiego tak na serio. Jestem pewna, że to jeden z tych, którzy maja więcej do powiedzenia, niż cokolwiek zdolni są zrobić. Poza tym ja będąc z Tokio Hotel, jestem bezpieczna. Na każdym kroku towarzyszy nam ochrona. Nic mi się nie stanie.
- No dobrze, ale i tak uważaj. Odezwij się, gdy będziecie na miejscu. Trzymaj się.
- No okej, papa – Pożegnałam się i zakończyłam połączenie chowając z powrotem telefon. Przyznam, ta rozmowa znowu mnie rozstroiła. Nie wierzę, że zadzwonił nawet do Sary. Dlaczego on tak się uparł? Czy na tym świecie nie ma innych dziewczyn? Przecież nie ma we mnie nic nadzwyczajnego…
Westchnęłam głęboko i nagle zdałam sobie sprawę, że ktoś uporczywie mi się przygląda. Kaulitz. Czyżby coś słyszał..? Chyba nie… Lepiej żeby nie słyszał. Posłałam mu delikatny, niepewny uśmiech i wstałam z miejsca kierując się do toalety… Kto wie, jeszcze zechciałby zacząć jakąś niewygodną dla mnie rozmowę.
Czy ja powinnam się bać? Po prostu już głupieję od tego wszystkiego. Naprawdę, brakowało mi tylko pogróżek od jakiegoś psychola! Boże, jak dobrze, że niedługo będę całkowicie poza jego zasięgiem. Nie mam czym się przejmować. Muszę się skupić na trasie. Tak będzie najlepiej.

#

Droga potwornie się nam dłużyła. Każdy miał jakieś zajęcie tylko mi go brakowało. Gustav spał, Bill pisał coś na kartce, Tom słuchał muzyki… a ja? Ja bezmyślnie leżałam na łóżku i gapiłam się w sufit… a właściwie w dach autobusu. Za jakieś pół godziny mamy postój. Jost mówił, że musimy zjeść coś porządnego… porządnego, co jego zdaniem jest porządne?
Ja się chyba zanudzę na śmierć… Chciałabym już być na miejscu, w pięknej Francji. Oczywiście wiem, że nie jadę tam na wakacje… ale i tak przecież między koncertami będziemy mieli jakieś dwa dni przerwy. I przez ten cały czas nie będziemy tylko ćwiczyć. Wtedy właśnie wykorzystam ten moment i udam się na zwiedzanie kraju… a właściwie miasta. A w jakim właściwie to mieście będzie? Paryż? O tak… Paryż… będzie pięknie. Przymknęłam powieki rozmarzona. Wyobraźnia zaczęła mnie ponosić, aż w końcu zasnęłam…

- Carmen, wysiadamy…- poczułam jak ktoś delikatnie mnie szturcha. Otworzyłam oczy i ujrzałam twarz Billa. Dobrze, że nie miał nastroszonych włosów, bo mogłabym się przerazić. A tak przyjemnie mi się spało… - Idziemy na obiad.
- Yhy, już wstaję - Podniosłam się i rozciągnęłam, następnie zeskoczyłam z łóżka udając się za Billem. Wysiedliśmy wszyscy i poszliśmy do restauracji, w której David sam zamówił nam posiłek, gdyż stwierdził, że za długo się zastanawiamy a on nie ma na to czasu. I dodał również, że i tak byśmy wybrali coś niedobrego i niezdrowego… A więc, tym samym sposobem zjadłam coś, czego w życiu nie jadłam i nie miałam pojęcia jaką to nosi nazwę. Najważniejsze, że było dobre i sycące.
- To co idziemy do autobusu, czy macie jeszcze jakieś specjalne życzenia? - Zwrócił się do nas, po skończonym obiedzie. Nikt się nie odezwał co oznaczało, że nikt niczego już nie potrzebuje. Chyba wszystkim się spieszyło i chcieli, aby ta podróż dobiegła jak najszybciej końca. Przynajmniej ja chciałam.
- No to idziemy - Zarządził i jak powiedział tak też zrobiliśmy. Tyle, że tym razem wszyscy siedzieliśmy razem, to było nawet milsze, niż to jak każdy jest zajęty sobą. Przynajmniej się nie nudziłam. Chłopcy żwawo rozmawiali i opowiadali różne rzeczy a ja z przyjemnością tego słuchałam… Dzięki temu powoli stawałam się jedną z nich. Czas minął nam razem dużo szybciej, byliśmy tak pochłonięci rozmową, że zapomnieliśmy o tym, iż w ogóle jedziemy. Dopiero David nas oświecił, oznajmiając,  że jesteśmy na miejscu. Wtedy wszyscy przeszczęśliwi poderwaliśmy się ze swoich miejsc. Nareszcie! Szkoda tylko, że jestem zbyt wyczerpana by się zachwycać teraz Paryżem… ale może jutro to nadrobię. Z pewnością!
- Macie jeden z najlepszych hoteli i pokoje osobno.
- Yhy…- mruknął któryś z chłopaków, jakoś mało mnie to interesowało byłam zbyt zajęta rozglądaniem się dookoła. Te wszystkie dekoracje, zdobienia i wszystko inne, raziło wręcz w oczy. To na pewno hotel, a nie jakiś pałac..?
- Ej, uważaj Carmelko bo w drzwi wejdziesz – Poczułam nagle, jak czyjaś ręka obejmuje mnie w pasie zatrzymując przed zrobieniem kolejnego kroku. Coś wywróciło mi żołądek do góry nogami, gdy odwróciłam głowę i ujrzałam przed sobą twarz starszego Kaulitza. A miejsce, w którym mnie trzymał zdawało się zacząć płonąć od jego dotyku. Na szczęście chłopak zaraz mnie puścił, dzięki czemu szybko oprzytomniałam i mogłam powrócić do normalności. Choć tego na pewno długo nie zapomnę…
Weszliśmy do wielkiego, pięknego i eleganckiego hotelu, gdzie od razu dostaliśmy klucze od pokoi. Wszystkie cztery były koło siebie, na jednym piętrze. Nie zwlekając, udaliśmy się do windy. W normalnych warunkach, chyba bym wyciągnęła telefon i zaczęła robić zdjęcia. Bo nawet sam hol powalał swoim wystrojem. Ale to w końcu Paryż! Pięciogwiazdkowy hotel. Nic dziwnego, że panuje tu taki przepych i bogactwo.
- Teraz macie wolne… jutro powiem co dalej, odpocznijcie - Zarządził Jost. On miał swój pokój na następnym piętrze więc został sam w windzie, a my wysiedliśmy na czwartym i skierowaliśmy się pod swoje pokoje. Każdy z nas chyba marzył już tylko o gorącym prysznicu i ciepłym łóżku. Choć chłopcy pewnie jeszcze o dobrej kolacji. Oni strasznie dużo jedzą.
- O jak fajnie, że mamy koło siebie pokój… - ucieszył się Dredziarz, spoglądając na mnie wymownie. Również uniosłam na niego swoje spojrzenie. Co to niby miało znaczyć? - Będę miał blisko.
- Że co proszę? Co blisko? – zamrugałam powiekami, próbując go jakoś ogarnąć. Naprawdę, nie ma już normalnych facetów na tym świecie. Nie ma.
- Ee… tak sobie powiedziałem, tylko... - Uśmiechnął się niewinnie i nim się obejrzałam, wszedł do swojego pokoju. Stałam jeszcze przez chwilę analizując jego dziwne zachowanie. Ale nie, nie udało mi się dojść do żadnych pożytecznych wniosków. Pokręciłam tylko z dezaprobatą głową i również zniknęłam za drzwiami, tyle że sąsiednimi. I wcale nie zdziwiło mnie to co ujrzałam. Pierwsze co przykuło moja uwagę, to wielkie łóżko. Boże, całe życie o takim marzyłam! Musi być niesamowicie miękkie! To jest istne królestwo, a nie pokój!
Od razu rzuciłam się na nie wdychając zapach świeżej pościeli. I wszystko inne poszło w zapomnienie.

Witaj Paryżu! Witaj sławo!


wtorek, 9 grudnia 2014

008. "Nikt mnie nie zje, nie martw się."


Jest wtorek, więc jest też nowy odcinek :D 

Rozdział 8


- No pięknie! Ja tu zrywam się z samego rana z łóżka, bo moja przyjaciółka chce ze mną pogadać, a ty co?! Śpisz sobie w najlepsze! – Podskoczyłam na łóżku, gdy przez sen dotarł do mnie pretensjonalny głos mojej przyjaciółki, która wparowała do mojego pokoju niczym burza. Od razu pozbawiła mnie kołdry i odsłoniła zasłony. Nie ma to jak „miła” pobudka… no ja ją po prostu uwielbiam, moja najlepsza przyjaciółka…. Jak to się w ogóle stało, że ona nią jest?
- Sara, nie krzycz. Już przecież wstaję - jęknęłam podnosząc się niechętnie z cieplutkiego łóżka. Po wczorajszym dniu padłam jak mucha, zasypiając właściwie natychmiast po przyłożeniu głowy do miękkiej poduszki. Nic dziwnego, że straciłam poczucie czasu i zapomniałam nie tylko o umówionym spotkaniu z Sara, ale i w ogóle o kolejnych próbach z zespołem.
Omiotłam pokój zaspanym spojrzeniem i widząc, jak moja przyjaciółka stoi nade mną z założonymi rękami na biodrach, wiedziałam, że zbyt dużą cierpliwością to ona dziś nie grzeszy.
- No to masz dziesięć minut - stwierdziła, a ja ze skrzywioną miną zabrałam swoje ciuchy i skierowałam się do łazienki. Dziesięć minut… to ja w tym czasie zęby umyję i się ubiorę, a co z makijażem!? Czy ona myśli, że mam taki guziczek „TURBO dopalanie” ? No to ją rozczaruję, bo nie mam. A by się przydał, oj by się przydał!
Zmobilizowałam się i wykonałam poranne czynności najszybciej jak tylko potrafiłam, ale oczywiście musiało mnie jeszcze coś tego dnia wkurzyć i to z samego rana. Czasami wolałabym być chłopakiem. A dokładnie raz w miesiącu przez tę parę dni… I to akurat dzisiaj musiały nadejść te dni… Nic dziwnego, że mam zły nastrój. Standard. Zrobiłam wszystko co trzeba, pomijając makijaż i wróciłam do pokoju, gdzie czekała na mnie Sara.
- No więc o czym chciałaś pogadać? – rzuciła nie zwlekając. Czemu jej się tak wiecznie spieszy? To takie dziecko w gorącej wodzie kapane. Zważywszy, że u mnie ostatnio wszystko się dzieje, jakby ktoś włączył przyspieszone tempo, drażni mnie to, że i ona je ma. Gdzie ja mam szukać siły i cierpliwości na to wszystko?
- Yh… o mnie chyba…- westchnęłam, zastanawiając się nad tym, bo już sama nie wiedziałam o czym chcę z nią konkretnie gadać. Jeszcze wczoraj to wiedziałam, ale obawiam się, że jak jej powiem o swoich wątpliwościach to ona pomyśli, że się poddaję. Ale tak nie jest! Nie, no mimo wszystko to moja przyjaciółka, na pewno mnie zrozumie, albo przynajmniej spróbuje. Czy nawet przyjaźń musi być taka pogmatwana w moim życiu?
- Oho, czyżbyś już się zakochała? – zapytała z chytrym uśmieszkiem na twarzy i rozsiadła się na moim fotelu. Przewróciłam  teatralnie oczami. Ona znowu zaczyna… Eh, co ja z nią mam.
- Nie. Chodzi mi o ten zakład. Tylko mi nie przerywaj! - rozkazałam, przewidując, iż Sara będzie miała ochotę wtrącić się ze swoją wypowiedzią. Teraz musiałam powiedzieć wszystko bez przerywania i bez względu na skutki czekać na jej reakcję. - Na początek mówię, że na pewno nie zrezygnuję.  Ale skoro jesteś moją przyjaciółką, chciałam się z tobą podzielić moimi przemyśleniami i tym co do tej pory zauważyłam, nie tylko u niego, ale i u siebie! – zaczęłam od razu podkreślając, że nie chodzi tylko o mnie. Blondynka posłusznie milczała, jedynie przypatrując mi się z uwagą. W sumie chyba już wolę, gdy papla bez sensu. Wtedy wyraz jej twarzy nie jest taki nurtujący… Ona nawet jak z pozoru niewinnie na ciebie patrzy, i tak masz wrażenie, że coś ci sugeruje! -  Bo… ja się chyba trochę przeliczyłam. On jest strasznie trudny! I taki tajemniczy! Taki dziwny! A najgorsze jest to, że mnie cholernie intryguje to jego zachowanie i sama jego osoba! Gdyby nie to, zapewne bym zrezygnowała…. Ale wiesz co? Nie zrezygnuję. Dopnę swego. Za trzy miesiące będę wiedziała o nim wszystko, będę go znała lepiej od jego brata – Zakończyłam wypuszczając ze świstem powietrze z ust i opadłam na łóżko. To było niebywale stresujące! Bo teraz boję się, że cokolwiek nie powiem, będzie odebrane, jakbym faktycznie coś miała do tego Inteligenta. W kwestiach uczuciowych. O dziwo Sara milczała. Może z nią coś nie tak? Chyba się zawiesiła. Albo analizowała teraz moje słowa w tym swoim wielkim mózgu, by za chwilę znowu wyskoczyć mi z jakimiś farmazonami o miłości…
- No w porządku. Cieszę się, że się tym ze mną dzielisz. Mam nadzieję, że tobie też dzięki temu lżej – odezwała się w końcu, aż za bardzo dojrzale jak na siebie. Nie wiem co jej dziś jest, ale ewidentnie coś być musi! - A tak zmieniając temat… Dlaczego nasyłasz na mnie jakichś gościów? – dodała jeszcze a ja od razu skojarzyłam o co chodzi… a raczej o kogo. Przez moment miałam nadzieję, że to mi się upiecze. Te moje naiwne nadzieje!
- Yy… wiesz co…  Ja już muszę się zbierać. Wiesz, próba czeka - Uśmiechnęłam się niewinnie. Ten argument był idealny, by wymigać się od odpowiedzialności za tego chłopaka. Oj przecież nie stało się nic złego! Nim zdążyła zareagować, wstałam, odwróciłam się i żwawo opuściłam swój pokój. Sara coś tam za mną jeszcze wołała, ale nie zrozumiałam… wpadłam do łazienki i się w niej zamknęłam. Tak, uciekam przed własną przyjaciółką… To takie naturalne. I takie dojrzałe. Dobra, dobra nikt nigdy nie mówił, że jestem dojrzała. Proszę bardzo, jestem największym dowodem na to, że wiek nie wyznacza dojrzałości. O.
Nie marnując czasu, skoro już chowałam się w tej łazience, zrobiłam sobie delikatny makijaż. Zajęło mi to trochę czasu, miałam nadzieję, że Sara zdążyła już sobie pójść… Wiem, to bardzo miłe z mojej strony. Ale ja naprawdę czasem się jej boję! I teraz też prawie dostałam zawału, gdy wyszłam a ona wyrosła przede mną jak spod ziemi.
- Jeżeli już ze mną nie masz o czym rozmawiać, to spadam - rzekła nie wykazując zbytniego przejęcia ani moim unikaniem tematu, ani też dziwnym zachowaniem. Może ona jest doroślejsza ode mnie… Cóż. Nie będę podważać tej tezy! Przyznaję bez bicia.
- Właściwie to na razie tyle. Muszę za chwilę lecieć do chłopaków – mruknęłam niepewnie, na co ta skinęła głową.
- No to uciekam. Odezwij się jeszcze do mnie przed wyjazdem, albo to ja jeszcze wpadnę. I powodzenia na próbie – Posłała mi swój przyjazny uśmiech i zeszła po schodach udając się do wyjścia.
Odetchnęłam z ulgą, ona też mnie zaskakuje… ale skoro na mnie nie krzyczała, to znaczy że ten chłopak nie jest taki zły i wcale jej to za bardzo nie przeszkadza, że ośmieliłam się go skierować do niej… Proste.

#

Znowu musiałam przebrnąć przez tę ochronę za nim znalazłam się w domu Kaulitzów. Dzisiaj na szczęście wpuścili mnie bez żadnych oporów. No i to na ich szczęście, bo ja jestem w złym humorze i wszystko mnie drażni, więc lepiej żeby uważali… Nie tylko ci ochroniarze… no cóż, raz w miesiącu mam prawo na takie „wyskoki”, w końcu to ja się z tym męczę! Tak, to nie podlega żadnym wątpliwością i nikt nie może z tego powodu narzekać. Ale faceci to takie niewyrozumiałe istoty. Myślą, że mają te swoje zarosty i poranne wzwody i, że to jest już sprawiedliwość! Gówno, a nie sprawiedliwość. Już nie wspomnę o rodzeniu dzieci…! I o dziewictwie! To oni muszą nas rozdziewiczać przez…
- To co Carmen, zaczynamy? – Pytanie Billa przerwało moje jakże inteligentne rozmyślenia. Zamrugałam powiekami spoglądając na niego lekko nieprzytomnie. Gdyby tylko wiedział, o czym przed chwilą myślałam. Boże, zdecydowanie jestem nienormalna. Najchętniej to odpowiedziałabym mu: nie. No ale bez przesady… przecież nie jestem obłożnie chora, a to że mnie brzuch boli to już szczegół. Kogo to w ogóle obchodzi! Teraz, a co dopiero, gdy będziemy w trasie! Nikogo! Sama się męcz ze swoim bólem, rozchwianiem emocjonalnym i w ogóle wszystkim!
- Jasne - Skinęłam tylko ponuro głową i wzięłam swoją gitarę. Wszyscy stanęli na swoich miejscach i się zaczęło… Kolejne godziny męki. Przez ten czas starałam się unikać jakichkolwiek rozmów, po prostu nie chciałam przypadkiem na kogoś się złościć, bo w sumie to czemu oni mają „dostawać” za moje humorki? Nie lubię się wyżywać na ludziach… Chociaż kiedyś, bardzo chętnie robiłam to na Tomie, teraz nie mogę. To mogłoby przynieść pewna ulgę! Poza tym, że nie powinnam tego robić ze względu na swój zakład. Hm… Niestety. Dobre czasy, gdy mogłam bezkarnie wyżywać się na tym Inteligencie, już minęły. I to w sumie na moje własne życzenie. Muszę teraz dusić w sobie swoją złość.
- Dobra, chwila przerwy - Zarządził Gustav po jakichś trzech godzinach grania. Odłożyliśmy instrumenty i każdy chwycił za swoją szklankę z wodą, ja też. Strasznie chciało mi się pić… to granie jest chyba bardziej męczące od sportu. Nigdy jeszcze nie grałam przez tyle czasu. Moje ręce i mięśnie zaczynają już to powoli odczuwać. Muszę sobie je rozmasowywać. Ciekawe, czy oni mają jakichś ludzi od takich zadań? Nie ukrywam, że by się  przydali.
- Muszę do toalety, zaraz wracam - zakomunikowałam moim towarzyszom i biorąc swoją torbę, udałam się do łazienki. Dzisiaj byłam bardzo mało rozmowna, właściwie to tylko przytakiwałam albo odpowiadałam krótkimi zdaniami… Nikt jednak jakoś specjalnie się tym nie przejmował. No oczywiście, bo co ja ich obchodzę? Żaden nie pomyśli, by zapytać, czy coś się stało. A jakby ktoś mi umarł? Albo cokolwiek innego? Po co się w ogóle mną interesować!
Dużo czasu nie spędziłam w tym jakże pięknym i eleganckim pomieszczeniu. Na pewno mają sprzątaczki, bo wszystko się błyszczy jak psu… No, nie powiem już co.  Szybko do nich wróciłam. Tym również się nie przejęli. Siedzieli dyskutując o czymś. Mnie też to nie obchodziło… usiadłam sobie pod ścianą i odpoczywałam pogrążona we własnych myślach. Zupełnie się od nich odcięłam. I tak mnie olewają, wiec co za różnica. To smutne !  !
- Alyson, wiesz,  że jutro wyjeżdżamy, nie? - Na ziemię sprowadził mnie głos Wokalisty. No i całkiem drastycznie mnie sprowadził, aż zadrżałam… Od razu posklejałam wszystkie posiadane informacje i doszłam do wniosku, że coś mi tu nie pasuje.
- Czy to nie powinno być po jutrze? – zerknęłam w jego kierunku zdezorientowana.
- Zmiana planów. Jutro nieco wcześniej, bo o siódmej po ciebie przyjedziemy - Tak, to rzeczywiście „nieco” wcześniej… Tylko trzy godziny. Pomijając już w ogóle, że wyjeżdżamy dzień wcześniej. Ale co to dla nich! Dwa czy trzy dni, to przecież niemal to samo! I nie warto mnie wcześniej uprzedzać.
- Jedziemy na początek do Francji - Kontynuował, a ja tylko mu przytakiwałam. Powiedział jeszcze coś o koncertach i próbach… Właściwie to mnie trochę wprowadził do tego świata. Nie wyglądało to aż tak strasznie. Przynajmniej na chwilę obecną, gdy się tego tylko słuchało. Ostrzegał mnie, że może być ciężko, bo jestem w tym nowa. Cóż… Nie liczę na taryfę ulgowa.
- Dobra, to wracamy do próby?
Nie marnowaliśmy więcej czasu na pogawędki. Właściwie ich pracowitość i zaangażowanie mogłyby zadziwiać a nawet wzbudzać podziw. Mogłyby, gdybym nie była taka rozdrażniona i rozchwiana. Na póki co  mam uraz do płci męskiej.
           
Dzień minął nam szybciej niż się spodziewałam. Udało mi się przetrwać te próby, z moim fatalnym nastrojem i samopoczuciem. Granie pozwoliło mi nie myśleć chociaż o doskwierającym bólu. Chociaż tyle dobrego. Dziś skończyliśmy nieco później, bo chłopcy chcieli by wszystko było idealnie. Nie dyskutowałam z nimi w tej kwestii, jeśli chodzi o sprawy zespołu, to oni rządzą a ja się dostosowuję. Koło dwudziestej drugiej szykowałam się już do wyjścia i kątem oka widziałam tylko, jak starszy Kaulitz czai się niedaleko. Ewidentnie coś kombinował i chyba nawet się domyślałam co.
- Tylko nie mów, że mnie odprowadzisz - Uprzedziłam go, za nim ten zdążył cokolwiek powiedzieć. Domyślałam się, że znowu będzie chciał ze mną iść. Tyle, że ja naprawdę nie potrzebuję ochrony. Nie raz już wracałam w nocy sama do domu i nic się nie działo. A to już się robi dziwne, jak codziennie jestem odprowadzana pod sam dom i to jeszcze przez Kaulitza…I wtedy dzieją się ze mną te wszystkie dziwne rzeczy. Dlatego bezpieczniej będzie, jeśli dzisiaj wrócę sobie sama. Tym bardziej, że mam ten cholerny okres i jestem nieprzewidywalna. Moje uczucia dziś mogłyby mnie totalnie zgubić. Jeszcze zrobiłabym coś głupiego, z czego potem nie miałabym jak się wykręcić.
- A czemu nie?
- Bo dzisiaj idę sama. Nie masz lepszych zajęć? Nikt mnie nie zje, nie martw się. A po za tym umiem się bronić – oznajmiłam, kierując się w stronę wyjścia.
- Ale dzisiaj jest już znacznie później niż wczoraj - Zauważył udając się za mną. Czy on mógłby chociaż raz odpuścić i nie wdawać się w bezsensowne dyskusje? Skąd u niego nagle taka troska? Cały dzień się mną nie interesował, a teraz nagle czuje obowiązek by odprowadzać mnie do domu. Faceci.
- Idź spać, Inteligencie. Poradzę sobie - zapewniłam go i nie czekając dłużej, wyszłam.
Chyba wiadomo, że dzisiaj wolałam wracać sama, jeszcze bym powiedziała mu coś niemiłego, co zepsułoby mój plan i miałabym trudniejszą drogę do zwycięstwa. Albo zrobiła coś nieodpowiedniego. Ja się zaczynam bać samej siebie, serio. Ale to nawet miłe, że mu tak zależy na moim bezpieczeństwie… Nie, o czym ty w ogóle znowu myślisz, Alyson. To wcale nie jest miłe, nie zapominaj się już tak. Chyba potrzebuję jakiegoś psychologa, bo czuję że kiedyś zwariuję…
Jutro wyjazd, a ja jeszcze nawet się nie spakowałam, będę miała co robić w nocy… Właściwie to strasznie się tego boję… boję się tych koncertów, reakcji fanów. W końcu zastępuję im Georga! Takiego wielkiego chłopa, zastąpi niewielka dziewczynka… Mam nadzieję, że mnie nie zabiją. Ja chce jeszcze żyć. No przynajmniej przez te trzy miesiące. Jak wygram zakład to będę mogła spokojnie odejść z tego świata… Choć wtedy co mi po tej wygranej?
Nawet nie zauważyłam jak znalazłam się pod swoim domem, prawie go przy tym też ominęłam. Na szczęście w porę się zorientowałam, że jestem na miejscu. Weszłam ostrożnie do budynku z obawą, że zaraz wyskoczy skądś moja przyjaciółka, jak to zwykle bywało… ale tym razem nie. W domu panowała cisza. Czyżby Melanie nie było? Niemożliwe. Nie zostawiłaby otwartego domu. Udałam się do swojego pokoju. Sądziłam że moja siostra jest u siebie, nie chciałam jej przeszkadzać. Bóg jeden wie, co ona tam robi…
Po chwili bezczynnego stania na środku pokoju, zaczęłam pakować swoje rzeczy do dużej torby. Zajęło mi to wszystko strasznie dużo czasu. Musiałam wybrać co jest mi potrzebne, a co nie. Nie mogłam przecież wziąć ze sobą całej szafy. A czasem trudno jest z czegoś zrezygnować… Bo oczywiście ma się wrażenie, że nagle wszystko jest ci niezbędne do życia. Niemniej, udało mi się w końcu wszystko ogarnąć. Skończyłam przed północą. Szaleństwo, jak ja jutro wstanę?
Miałam już iść się myć, ale zadzwonił telefon… o tej porze? Ktoś spać nie może czy co? Może to Sara. W sumie dobrze by było, bo nawet nie poinformowałam jej jeszcze o zmianie planów. Nie ma pojęcia, że już jutro wyjeżdżam. A to się zdziwi.
Byłam już potwornie zmęczona, a myśl że musze wstać jutro przed szóstą żeby się wyrobić, dobijała mnie… Niechętnie więc sięgnęłam po swój telefon i odebrałam połączenie z jakiegoś nieznanego mi numeru. Mógł to być, któryś z chłopaków.
- Witaj Carmen - Usłyszałam po drugiej stronie męski głos, który doskonale znałam. Skąd ten człowiek znowu wytrzasnął mój numer? Nie wiem, może on jest jakoś ogólnodostępny. Najpierw Kaulitz, teraz ten. - Dobrze, że nie śpisz, skarbie - Po tych słowach, zagotowałam się ze złości. Jak on śmie do mnie dzwonić i jeszcze tak mówić?! Przecież wyraźnie mu powiedziałam, że nic między nami nie będzie!
- Czego chcesz? - warknęłam nieprzyjemnie. Też sobie wybrał moment na te swoje głupie żarty. Nie mam czasu i siły użerać się z idiotami. W dodatku tak tępymi. Ile razy mam powtórzyć takiemu debilowi, że nie ma u mnie szans, żeby dotarło?
- Oj co tak niemiło? No ale skoro tak chcesz, ja też będę niemiły. Bo jak ostatnio się widzieliśmy trochę niegrzecznie mnie potraktowałaś – Mimo wszystko jego ironiczny głos zaczynał mnie lekko niepokoić. Bo zabrzmiało to jak z jakiegoś filmu o psychopacie. On brzmiał jak psychopata.
- Nie rozumiesz co to znaczy : nie? – parsknęłam automatycznie ściskając mocniej dłoń na swojej komórce.
- Mi się nie odmawia,  kochanie. No ale pewnie nie wiedziałaś, to mogę ci to wybaczyć – Nie wierzę. Po prostu nie wierzę. Czy on siebie słyszy? Co za brednie! To ewidentnie chory człowiek. I to poważnie chory. Czemu to zawsze ja muszę trafiać na takich psycholi?
- Jesteś żałosny! – skwitowałam z ironia. Ten człowiek potrafił wyprowadzić z równowagi bardziej niż sam Kaulitz. Już o stokroć bardziej wolę Inteligenta! Bo on chyba faktycznie posiada dużo więcej inteligencji, gdy tak porównuję go z tym czubkiem, Harrym.
- Och… nie denerwuj się tak. Zresztą nieważne. Nie po to dzwonię…
- To czego do cholery chcesz!? – zapytałam tracąc już resztki cierpliwości. Jest środek nocy, a ja zamiast spać użeram się z jakimś idiotą. Powinnam była w ogóle nie odbierać. A najlepiej rozłączyć się, gdy tylko zaczął te swoje głupie gadki.
- Jutro u mnie o dwudziestej, pasuje?
- Nie, nie pasuje! – fuknęłam wychodząc już z siebie. Teraz naprawdę przegiął, za kogo on mnie ma!?
- A to dlaczego? Bo wiesz, mi pasuje. Więc lepiej, żeby tobie też pasowało.
- Co ty sobie wyobrażasz!? Nie jestem dziwką! Odwal się ode mnie! Nigdy z tobą nie będę! - Oświeciłam go. Mój głos był już tak podniesiony, że dziwiło mnie, iż Melanie jeszcze się tutaj nie zjawiła.
- To się jeszcze okaże czy nie będziesz, bo ja sądzę inaczej. Radzę ci się nie sprzeciwiać i przyjść jutro, dopóki grzecznie proszę.
- Chyba śnisz! Nawet jakbym chciała, nie mogę bo wyjeżdżam. Ale nigdy nie będę chciała. Pogódź się z tym człowieku i daj mi święty spokój, bo to przestaje być już zabawne.
- Cóż, ja jestem całkowicie poważny. I radzę ci się jutro zjawić punktualnie, bo ja nie lubię czekać. A chyba nie chcemy, żeby stało się coś złego, prawda?
- Myślisz, że jestem taka głupia?! To się mylisz - Oznajmiłam próbując opanować swoje emocje. Nie zamierzałam czekać już na odpowiedź. Nie będę słuchać go ani chwili dłużej! To i tak zaszło za daleko. On mi grozi? Co to ma w ogóle być. Niedorzeczność.
Cała wręcz drżałam ze złości… Wcale się go nie bałam, on mi nie może nic zrobić. Nie odważy się… a po za tym i tak mnie już tu nie będzie. Kolejny plus z tego wyjazdu. We Francji na pewno mnie nie znajdzie. Boże, nie sądziłam, że kiedykolwiek doświadczę takiej chorej sytuacji.

W sumie to nie wiem do czego on mógłby być zdolny, ale chyba nic mi nie zrobi? Nie, no przecież nie mogę się go bać. Nie ja. Teraz nie mogę się tym dręczyć, jutro wyjeżdżam i wracam dopiero za kilka tygodni. W tym czasie na pewno o mnie zapomni! Dupek…

sobota, 6 grudnia 2014

007. "Prawdziwy facet."


Dziś bez zbędnych wstępów, bo nie mam czasu, ale dziękuję za komentarze i cieszę się, że Wam się podoba <3

Rozdział 7


            Nie było czasu na zwiedzanie willi Kaulitzów, Inteligent właściwie od razu zaprowadził mnie do garażu. Nie ma co, miło przyjmują gości! Reszta zespołu już na nas czekała. Powitali mnie serdecznymi uśmiechami, wymieniliśmy kilka zdań i wzięliśmy się ostro do pracy. W końcu właśnie po to tutaj przyszłam. Jedyne co mnie dziwiło to, że w garażu nie stało żadne wypasione auto. W ogóle, że ćwiczymy w takim miejscu, a nie w jakimś studiu, czy coś… Widocznie chłopakom jest wszystko jedno i nawet garaż, pod domem ich cieszy. W sumie to dobrze o nich świadczy, prawda? Cóż, nie mogę ukryć, że robią na mnie coraz lepsze wrażenie. Zdecydowanie są w porządku. Oczywiście mam na myśli Billa i Gustava! Tak! Bo Inteligent… to Inteligent i z nim trzeba ostrożnie. Nie ma co chwalić dnia, przed zachodem słońca. Raz to zrobiłam i dostałam po dupie.
            Dziś jednak Kaulitz wydawał się mieć dobry nastrój, powiedziałabym nawet, że aż za bardzo. Nie dokuczał mi wcale, współpraca szła nam  naprawdę gładko. Nawet pokusiłam się, by sobie zerknąć czasem w jego stronę… No co! Człowiek, jak jest czymś pochłonięty i się temu oddaje, przestaje się kontrolować i może robić odruchowo różne rzeczy… Moje spojrzenia były odruchowe! I widziałam go w akcji… Jak trzyma tą swoją gitarę z taką czułością! Przy czym jego skupiona twarz, która wyrażała tak wiele emocji, że trudno było odgadnąć co właściwie czuł. Czy ja też tak wyglądam jak gram? Na pewno nie, głupia. Przecież to facet. Facet zawsze będzie wyglądał lepiej z gitarą. Te jego napinające się mięśnie
            No żesz w mordę, Carmen Alyson May! W tym momencie się ogarnij.

- Świetnie, Carmen. Naprawdę szybko załapałaś – Pochwalił mnie Bill, gdy zrobiliśmy sobie kolejną przerwę podczas próby. A nie było ich zbyt wiele. Graliśmy już naprawdę długo, nawet już nie liczyłam tego czasu. Było to trochę męczące, tym bardziej, gdy ten czas umykał gdzieś niezauważalnie, a jedyne co ci pozostawało to lekkie znużenie. Chyba powinnam się do tego powoli przyzwyczajać… Nie będzie łatwo, zazwyczaj jak grałam to tylko tak dla siebie. A tutaj, takie wielkie wyzwanie. Jeszcze chyba nie jestem do końca świadoma tego, że to co będę robiła, będzie nie dla mojej przyjemności, ale dla milionów fanek Tokio Hotel. Nigdy nie grałam dla tak dużej publiczności, ale póki co nie wzbudza to we mnie jakiegoś przerażenia. Choć może powinno? Nie mam pojęcia jak to jest być gwiazdą. W sumie to ja nie chce nią być. Moim celem cały czas jest jedno - wygrać zakład. I wierzę, że mi się to uda. W końcu to nie jest takie trudne, omamić chłopaka… tylko dlaczego założyłyśmy się akurat o to?
- Ej, a dlaczego ja mam mówić do ciebie Alyson, a on może Carmen? - Za nim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam wielkie oburzenie ze strony Toma, który równie zmęczony jak wszyscy usiadł pod ścianą. Wyrwana z zamyślenia skierowałam na niego swoje spojrzenie, zastanawiając się nad odpowiedzą. Bo właściwie jakoś tak przestało mnie drażnić moje imię… a może dlatego, że Bill wypowiadał je w taki niezwykły sposób? Cóż… Coś w tym z pewnością było.
- Bo to wyjątek - uśmiechnęłam się szeroko a chłopak zmierzył mnie swoim wzrokiem. Aż przeszedł mnie dreszcz. Cholera no.
- Och, mój brat wyjątkiem? Nie zgadzam się – zaprotestował. Czułam, że robi się jakoś dziwnie. Nikt oprócz nas się nie odzywał, wszyscy się przysłuchiwali w milczeniu. Czyżby nasza dyskusja była aż tak ciekawa? Nie powiedziałabym.
- Ale ty tu nie masz nic do gadania. To moje imię. Dla ciebie jestem Alyson, a dla niego Carmen. Ja jakoś nie widzę żadnego problemu - Wzruszyłam ramionami nie spuszczając z niego swojego spojrzenia. Bowiem, to już trzeci dzień od kiedy został zatwierdzony mój plan. Kontakt wzrokowy był bardzo ważny, ale najważniejszą zasadą było to, żeby nie dać złapać się na to jego „cudowne” oczka. A on akurat oczy miał niezwykłe. Dlatego właśnie muszę bardzo uważać. Bo już się zdarzyło, że coś mnie na chwilę omamiło… Co innego Bill. W jego oczy mogę się gapić, bo to nie on jest moim celem. Ale to też chyba tak nie za normalne patrzeć w czyjeś oczy bez opamiętania…
- Ale ja widzę. Carmen, to bardzo ładne imię i słodko brzmi – rzekł wciąż uparcie drążąc temat i przy tym prawiąc mi komplementy. Serio? On mi wszystko utrudnia! Wszystko! Przede wszystkim nie powinien być przystojny! Nie powinien mieć tych pieprzonych, brązowych oczu, które błyszczą jak dwa diamenty i hipnotyzują, gdy tylko wgapisz się w nie zbyt długo! I ten głos… ten głos czasami też jest przegięciem! Nie mówiąc o uśmiechu! Psuje mi wszystko swoim wizerunkiem… a ja już nie wiem, w jaki sposób się przed tym bronić. Nie umiem się zablokować. Jestem tylko kobietą! Tak bardzo słabą kobietą…
- No właśnie, a ja nie chcę żeby brzmiało słodko. Jeżeli ktoś nie umie wypowiadać mojego imienia tak jak ja sobie tego bym życzyła, to nie wypowiada go wcale – oświadczyłam w końcu, starając się przy tym brzmieć normalnie, a przede wszystkim stanowczo. Całe szczęście, że byłam mistrzynią skrywania emocji. Nie mógłby rozpoznać po mnie, co się ze mną dzieje, gdy się zapomnę.
- To jak ja mam  je wypowiadać? – spytał z wielkim zainteresowaniem, najwyraźniej nie zamierzając mi odpuścić.
- Zapytaj brata - Wskazałam głową na zasłuchanego Billa, który teraz dopiero, na dźwięk swojego imienia, jakby się ocknął z transu.
- Jacy wy jesteście śmieszni – skwitował w pewnym momencie Gustav - Jak dzieci.
- Gutek, nie porównuj mnie do dziecka. Ja jestem już pełnoletnia. I to w jaki sposób jest wypowiadane moje imię wcale nie jest zabawne, to bardzo poważna sprawa - zwróciłam się do niego robiąc poważną minę, jednak w środku mnie samą to bawiło. Oczywiście, że Gustav ma racje. Takie rozmowy nie są w moim stylu, że też ja zwracam uwagę na to jak ktoś wypowiada moje imię… Normalnie jakby nie było lepszych tematów do rozmowy.
- Mam! - okrzyknął nagle Dredziarz, jakby w ogóle nie słuchał naszej rozmowy. Wszyscy spojrzeliśmy na niego pytająco. - Carmelka! Sam to wymyśliłem - Wyszczerzył się ukazując szereg swoich białych zębów. Ja nie za bardzo rozumiałam co on chce przez to powiedzieć… że niby na mnie będzie tak mówił? To jakiś żart?
- Łaał…- Gustav udał zachwyconego wymysłem Toma i wstał z miejsca zmierzając do drzwi - a więc, jeżeli na dzisiaj koniec, to ja idę. A wy kontynuujcie sobie tą inteligentną rozmowę. Przyjdę jutro o tej samej porze – oznajmił. Widocznie Tom wypłoszył go tą swoją durną pogawędką na temat mojego imienia. I wcale się nie dziwię, pff.
- Na razie! - Rzucił z uśmiechem Bill w jego kierunku, po czym blondyn wyszedł. Nastała chwilowa cisza, którą to ja miałam zamiar przerwać, tylko musiałam poukładać słowa w całość, aby odpowiedzieć Tomowi. Bo ja wcale nie zapomniałam! Przecież ta jego „Carmelka” jest stokroć gorsza od pełnej wersji mojego imienia. Chyba mu się we łbie już poprzewracało. Nie mówiąc już o tym, że ten idiota nie jest w stanie przyswoić do tego swojego małego móżdżku, że ma do mnie mówić Alyson. Po prostu Alyson. Nie żadna Aly, Carmen, czy Carmelka. I niech mi ktoś powie, że ten osobnik jest w ogóle mądry.
- To już wolę Carmen - Rzekłam krótko, rezygnując ze swojego monologu, który miałam zamiar wypowiedzieć… Bo przecież jaki to ma sens? To i tak nie dotrze do tego pustego łba.
- Już za późno, Carmelko - Uśmiechnął się dumnie jednocześnie podkreślając to imienio-podobne coś... Chyba będzie lepiej jak zakończę tę rozmowę i pójdę do domu. Zdecydowanie już za długo z nim przebywam w jednym pomieszczeniu. To może się bardzo źle skończyć dla mojej psychiki.
- Okej, Inteligencie. Mów sobie jak chcesz. Ja też już będę lecieć…- podniosłam się z podłogi i zaczęłam chować swoją gitarę do pokrowca.
- A nie będziesz jeszcze ćwiczyła? - zapytał czarny, wyprzedzając tym samym swojego brata, który również chciał coś powiedzieć, jednak mu się to nie udało. Na szczęście. Pewnie nie byłoby to nic błyskotliwego.
- Może trochę w domu. Późno się już zrobiło, powinnam wracać.
- Dwudziesta pierwsza to chyba nie tak jeszcze późno?
- Trochę jednak tak, gdy się jest poza domem.
- Ale należysz teraz do zespołu i…
- I idę do domu - Przerwałam za nim, moim zdaniem, powiedziałby za dużo. Niech oni się tak do mnie lepiej nie przywiązują. Ja miałam zranić jednego a nie ich wszystkich! Przecież jak tak dalej pójdzie, to nie dam rady… Chyba przeceniłam swoje siły. Bill jest naprawdę sympatyczny… i Gustav…
- No jak chcesz - westchnął Bill wstając równocześnie z Tomem. - A skoro już tak baardzo późno, to Tom cię odprowadzi - Wyszczerzył się w stronę brata, który spojrzał na niego zaskoczony i jednocześnie niezbyt zadowolony. – Ja niestety nie mogę.. Muszę… ee… Wziąć tabletki na gardło, tak na wszelki wypadek…
- Sama pójdę – stwierdziłam, nie widząc w tym żadnego problemu. Poza tym, że Bill ewidentnie wkręcał w coś swojego braciszka, a temu się to wcale nie uśmiechało. Nie potrzebuję niczyjej łaski. Nic na siłę… I tak już straciłam swój entuzjazm. Jak tak dalej pójdzie, to wypalę się szybciej niż ktokolwiek by się spodziewał…
- Nie no, i tak muszę iść do sklepu… - Kaulitz odezwał się jednak, gdy byłam już przy wyjściu i zakładałam kurtkę. Zabrzmiało to, jakby było mu głupio. Tylko ile w tym szczerości, a ile fałszu? Wzruszyłam  obojętnie ramionami oznajmiając tym samym, że mi wszystko jedno i nawet na niego nie czekając, wyszłam.

Przez całą drogę byłam pogrążona w swoich myślach. Zupełnie zapomniałam, że obok mnie idzie Tom. Czułam na sobie jego wzrok, który jakby chciał coś do mnie powiedzieć, jednak nie zwracałam na to uwagi. A może to mój błąd? Skoro mam niby go w jakiś sposób zdobyć, to powinnam się nim interesować, a to, że on na mnie patrzy to chyba powinno być dla mnie jakąś szansą? Tylko dlaczego ja nie potrafię jej wykorzystać? Czemu z innym poradziłabym sobie od razu, a z nim ledwie co potrafię normalnie rozmawiać…?
- Yy… a ty przypadkiem nie miałeś iść do sklepu? - Przypomniałam sobie w końcu o jego obecności. Może i bym o to nie pytała gdyby nie to, że już dawno minęliśmy sklep… Poza tym jakoś trzeba było zacząć tę rozmowę, nie? To nie wróży dobrze, jeśli potrzebuję do tego pretekstów. Kiedyś mogą się one skończyć.
- Pójdę jak będę wracał.
- Ale potem może być zamknięty – zauważyłam błyskotliwie. Jak mi trudno… muszę nad tym popracować. O czym ja mogę z nim rozmawiać? Może gdybym się tak nie spinała. Boże. Tylko jak? Gdy jestem z nim sam na sam, to jest jeszcze gorzej.
- Car… Alyson, ty nie masz lepszych zmartwień? - zapytał jakby lekko zirytowany. Albo mi się wydaje, albo mu się popsuł humor. Ja go już naprawdę nie rozumiem! Jak byłam u nich w domu to zachowywał się tak fajnie, a teraz? Czy jego zachowanie zależy od czyjejś obecności? Chyba powinnam wycofać się z tego zakładu, jak tak dalej pójdzie to nie dość że przegram… To jeszcze naprawdę się zaangażuję w to żeby go „rozgryźć”. On mnie cholernie intryguje! I właśnie tego się boję. Że sama się w to wkręcę… Będę chciała go poznać dla samej siebie, a nie głupiego zakładu. Czy w ogóle da się tego uniknąć? Minęło dopiero kilka dni, a ja już tracę nad sobą kontrolę. Już nie wiem co czuję, czego chcę. Jak powinnam się wobec niego zachowywać… Po prostu nie wiem niczego. I jestem tym wykończona psychicznie.
- Tom? - Zaczęłam swoją jakże mądrze zapowiadającą się wypowiedź, jednak gdy tylko poczułam na sobie jego spojrzenie, wszystko jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozprysło się… Właśnie o tym mówię!
- No, co?
- A.. e.. Już nieważne… - Spuściłam wzrok przyśpieszając kroku. Myślałam, że zaraz zapadnę się pod ziemię, ale wcale nie ze wstydu, bo przecież nie mam czego się wstydzić… ale… JA nie potrafiłam nic z siebie wydusić! Jak to możliwe?! Co się ze mną dzieje?! Na moje szczęście już prawie dochodziliśmy pod mój dom… Za chwilę zniknę mu z oczu i będzie po wszystkim.
- Dobra…- Stanęłam tak, że oświetlało mnie światło latarni stojącej obok. To był zupełny przypadek, wcale nie chciałam być aż tak widoczna! Przeciwnie, wolałam się ukryć. Tak, znowu straciłam swoją pewność siebie. Kompletnie. To jest tak chwiejny stan, że niedługo wyląduje w psychiatryku. - Dzięki, że mnie odprowadziłeś.
- Przecież to nic takiego - Wzruszył ramionami przenosząc na mnie swój wzrok. No nie, nie gap się!
- Jasne, ale dobrze wiem, że nie chciałeś iść. Bill cię w to…
- Nie prawda - Przerwał mi a ja miałam wrażenie, jakby jego spojrzenie przeszyło mnie na wskroś. Boże drogi. - Ja sam decyduję co robię a czego nie, Bill nie ma tu nic do rzeczy. Może miałem ochotę cię odprowadzić? Przecież jest ciemno, a prawdziwy facet nie pozwoli dziewczynie wracać samej - dodał bardzo poważnym tonem. Ledwie powstrzymałam się, żeby nie wytrzeszczyć oczu, a to byłoby bardzo widoczne w tym świetle. Prawdziwy facet…  To przekonanie i powaga w jego głosie, ten jego wyraz twarzy. Zatkało mnie. Nie mówiąc już o tych słowach…
- Wobec tego… dzięki prawdziwy facecie – wykrztusiłam w końcu z siebie, próbując się ogarnąć i posłałam mu swój niewyraźny uśmiech. Może wcale nie jest aż tak źle..? To chyba było dosyć miłe… On był miły… nawet szarmancki… Ja byłam miła…
- To do jutra, Carmelko - Wyszczerzył się niespodziewanie i zawrócił w stronę swojego domu.
I co ja mam o tym wszystkim myśleć? Chyba muszę zrobić małe podsumowanie zmian, które same wtargnęły do mojego życia od dnia tego głupiego zakładu. Nigdy bym nie pomyślała, że ja i on możemy żyć w zgodzie… Że możemy patrzeć na siebie inaczej niż ze złością. Myśleć o sobie inaczej niż z nienawiścią… O ile on też tak w ogóle myślał o mnie. W końcu nie mam pojęcia, co kryło się w jego głowie…
            Nie stojąc dłużej na tym zimnie, weszłam do domu. W przedpokoju, pod ścianą postawiłam swój bas i rozebrałam się z wierzchnich ciuchów, następnie kierując się do kuchni. Nie widziałam nigdzie Melanie, pewnie siedzi w swoim pokoju.
- Bum!  - Wchodząc do pomieszczenia zostałam powitana prawie zawałem na miejscu. Sara i jej pomysły!  Jak ona mnie może tak straszyć? I to jeszcze w moim własnym domu?! A w ogóle co ona tu robi? Ja już za nią nie nadążam, zawsze jak wychodzi mówi żebym to ja się do niej odezwała, a tymczasem nawiedza mnie codziennie. Nie żebym miała coś przeciwko, ale mogłaby przynajmniej mnie nie straszyć, a co najważniejsze nie gadać głupot tak jak wczoraj…  No ale ona chyba przyszła, żeby mnie zjechać, za tego chłoptasia, co mu dałam jej numer…  No cóż, jakoś to przeżyję.
- Co ty tu robisz?
- Jeszcze pytasz? Dzisiaj przecież miałaś próbę u Kaulitzów. Musiałam sprawdzić czy wrócisz do domu - oznajmiła rozsiadając się na krześle. Spojrzałam na nią z litością, naprawdę miałam już dość tych jej zagadnień, które w ogóle nie miały podstaw, bo niby z jakiej racji miałabym nie wrócić?
Nie odpowiedziałam jej, nie miałam zamiaru się wysilać i denerwować, byłam bardzo zmęczona, w końcu te próby dają w  kość… Nalałam  sobie do szklanki wody i opadłam naprzeciwko niej, oczywiście na krzesło. Chyba zauważyła moje wyczerpanie, przynajmniej miałam taką nadzieję… bo jakoś nie chciało mi się słuchać jej ględzenia.
- Zmęczona? Jak było?
- Jestem wykończona. Normalnie było, jak na próbie - stwierdziłam mocząc usta w bezbarwnej cieczy. Przymknęłam oczy z nadzieją, że już nie zada więcej pytań… ale to chyba musiałaby nie być moja przyjaciółka. Na co ja w ogóle liczę?
- A zakład? Są jakieś postępy?
- Wiesz co, chyba musimy porozmawiać… Mam problem - Otworzyłam oczy prostując się na krześle. Tak, miałam zamiar powiedzieć jej o moich wątpliwościach. Przecież to moja przyjaciółka a nie wróg. To że się z nią założyłam, nie znaczy, że jest dla mnie kimś obcym. Ten zakład miał być właściwie dla zabawy… ale nie wiem co z tego wyjdzie… - Przyjdź do mnie jutro o ósmej proszę… Dzisiaj nie mam siły na rozmowę.
- Jasne. Coś się stało? – zaniepokoiła się. No tak, ja i mój poważny ton. To nie zdarza się zbyt często. I raczej nigdy nie oznacza nic dobrego. Ale w tym przypadku nie było tak tr
agicznie!
- Nic się nie stało, ale chcę pogadać po prostu.
- Okej, przyjdę jutro - Uśmiechnęła się promiennie. – To ja spadam, a ty leć spać - dodała podnosząc się ze swojego miejsca. Dobrze, że jest taka wyrozumiała. 
- Dzięki, do jutra – rzuciłam z wdzięcznym uśmiechem, który odwzajemniła i skierowała się do wyjścia. Po chwili usłyszałam dźwięk zamykających się drzwi. Byłoby dobrze zamknąć je na klucz, gdyby tylko chciało mi się wstać… Melanie na pewno się tym zajmie. Ja muszę iść już spać! Nieprzespana noc, cały dzień prób… Mam dość.

        Westchnęłam ciężko i leniwie podniosłam się z krzesła kierując kroki w stronę schodów. Teraz miałam zamiar rzucić się na łóżko i najlepiej już z niego nie wstawać… Może choć dziś będę dobrze spała.