środa, 29 lutego 2012

180.'Los Angeles'

Niewiedziałam jeszcze dokąd wyjeżdżamy, ale mimo to pakowałam się powoli. Niechciałam zostawiać tego na ostatnią chwilę, zważywszy, że już tutaj nie wrócimy,więc muszę wziąć wszystko. Nie odczuwałam jakiegoś wielkiego żalu z powodu, żeopuszczam ojczysty kraj… bardziej przerażała mnie myśl, że będę musiałaodnaleźć się teraz w zupełnie nowym dla mnie miejscu. Udoskonalić nowy język,którym będę musiała posługiwać się na co dzień… To wszystko dzieje się takszybko. Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek spotka mnie coś takiego. Jeszczeniedawno planowałam swoje życie bez Toma, a tymczasem znowu jesteśmy razem itworzymy rodzinę… do tego jeszcze ta wyprowadzka. Może to i lepiej? Może wnowym kraju, z mniejszym zagrożeniem i większą swobodą życia będzie nam siędobrze żyło? To kolejny rozdział w naszym lekko chaotycznym życiu i chybatrzeba wkroczyć w niego w pozytywny sposób. Z myślą, że wszystko się ułoży. Boprzecież musi. Najwyższy czas, aby nasze życie wróciło do normalności. Żeby wkońcu było, tak jak zawsze tego chcieliśmy. Nasze dzieci są jeszcze małe iniewiele z tego wszystkiego rozumieją dzięki czemu mają chyba wiele szczęścia.Gdyby były starsze na pewno znacznie bardziej przeżywałyby to, co się wokółnich dzieje i my musielibyśmy też inaczej do tego podchodzić. Jednak to dopieroczeka nas w dalekiej przyszłości. Jeszcze pewnie nie raz będziemy musielitłumaczyć chłopcom dlaczego coś się wydarzyło, a dlaczego coś innego nie… alechyba od tego między innymi jesteśmy. Aby być i uczyć ich jak żyć. Wspierać,dawać wskazówki… robić wszystko, żeby czuli się dobrze. Chyba do tego właśniedążymy.

-Niezgadzam się!- Zmarszczyłam brwi słysząc zdenerwowany głos mojego mężadochodzący z salonu. Czyżby kłócił się z Michałem? Mają przecież świetnykontakt. W każdym razie nie podoba mi się to…

Zostawiłamswoje rzeczy i udałam się do nich chcąc dowiedzieć się o co chodzi. Obydwajbyli zdenerwowani.

-Cosię stało?

-Twójmąż zachowuje się jak dzieciak!- Wypalił od razu mój tata.

-Nieprawda! Ty po prostu nic nie rozumiesz. I nie wtrącaj się w to!

-Właśnie,że będę! To moja córka i mam prawo dbać o jej bezpieczeństwo.

-Sampotrafię ją dobrze ochronić!

-Właśniewidziałem! Gdyby była w domu teraz stalibyśmy przy jej grobie!

-Uspokójciesię.- Poprosiłam dosyć stanowczo zanim Tom zdążył w ogóle otworzyć usta.- O cowłaściwie wam chodzi?- Skrzyżowałam ręce na piersi wbijając w nich swoje surowespojrzenie. Jak dla mnie, obydwoje zachowywali się teraz jak dzieci.

-Tomnie chce dać ci najlepszej ochrony.

-Nieprawda!- Gitarzysta zaprzeczył nim w ogóle dotarły do mnie słowa ojca.- Mamyświetną ochronę.

-Możeciemieć lepszą! Zresztą, nie tylko wy.

-Dobra,dosyć tego.- Stwierdziłam już totalnie zniecierpliwiona. Kompletnie nierozumiałam o co oni się kłócą.- Tom, co się dzieje?- Uniosłam wzrok na mężaoczekując dokładnych wyjaśnień.

-Spotkałemwczoraj Herrego, jak szedłem na przesłuchanie. Zaproponował swoją pomoc, borzekomo pracuje w najlepszej firmie ochroniarskiej. I oczywiście twój ojciecdał mu się nabrać na te jego wymysły!

-Uspokójsię… obydwoje w ogóle dajcie spokój.- Mruknęłam zrezygnowana. Głowa zaczynałamnie boleć od ich donośnych głosów i napięcia, jakie spowodowali w salonie.-Przecież mamy już ochronę, po co nam kolejna firma?- Zwróciłam się do Michała.

-Carmen,oni mogą zdziałać znacznie więcej. Nie dość, że będą was chronić to znajdątych, którzy chcą cię zabić… i dodatkowo oferują świetne mieszkania, zbudowanespecjalnie z myślą o takich ludziach jak wy.- Wyrecytował w najbardziejprzekonujący sposób, jaki tylko mógł. Tom natomiast prychnął pod nosem.

-Aty dlaczego nie chcesz z tego skorzystać?- Zapytałam nie rozumiejąc teraz Toma,bo przecież to była naprawdę dobra oferta.

-Boto tylko pretekst, żeby ten facet się do ciebie zbliżył, nie widzisz tego? Pojawiłsię  znikąd i chce wykorzystać okazję.- Oświadczyłzdenerwowany i już wszystko było jasne…

-Nowidzisz, mówiłem, że jak dzieciak! Ile ty w ogóle masz lat…

-Tato,daj spokój.- Przerwałam mu.- Idź się przewietrz, sama porozmawiam z Tomem.

-Obyśprzemówiła mu do rozumu.- Bąknął pod nosem i posłusznie wyszedł zostawiając nassamych.

-Nieprzekonasz mnie.- Zastrzegł od razu chłopak stojąc ciągle w jednym miejscu i ztym samym wyrazem twarzy. Podeszłam do niego i rozkrzyżowałam jego ręce, któremiał splecione na klatce piersiowej.

-Myślałam,że mamy to dawno za sobą…- Popatrzyłam w jego czekoladowe tęczówki, którewyraźnie pociemniały ze złości.

-Co?

-Twojązazdrość o Herrego. Toom… czemu taki jesteś?- Objęłam go rękoma  w pasie i przyłożyłam głowę do jego torsuprzytulając się do niego.- Przecież wiesz, że on pod tym względem mnie nieobchodzi. Nie obchodził mnie nawet, gdy nie byłam z tobą. A teraz jesteś tylkoty… a on chce nam tylko ułatwić życie…

-Niechcę, żeby uczestniczył w naszym życiu, w jakikolwiek sposób. On cię kocha,Carmen.

-Aleja kocham ciebie.- Uniosłam głowę spoglądając na niego.- Kotku… kocham cię,słyszysz?

-Aleja mu nie ufam…

-Aja tak.- Odparłam być może go tym zaskakując.- Już raz się wykazał, nie chciałnic w zamian. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Daj mu szansę Tom. I pozwólnam normalnie żyć… może to jest dla nas szansa…

-Dopieroco cię odzyskałem Carmen, nie pozwolę, żeby ktoś znowu między nami stawał iwszystko niszczył.- Tom chyba nigdy nie grzeszył uległością w pewnych sprawach.Nie rozumiem czego tak bardzo się boi, nie ufa mi? Naprawdę uważa, że pozwolę,aby ktoś zniszczył naszą rodzinę? Ja chcę tylko dla nas bezpieczeństwa, taksamo jak on.

-Przecieżjeśli zgodzisz się na jego ochronę, to ty będziesz mógł stawiać warunki. Tyjesteś szefem… Tom, nikt między nami nie będzie stawał, rozumiesz? Kocham cię inie chcę cię znowu stracić. Tu chodzi tylko i wyłącznie o nasze bezpieczeństwo.-Mimo wszystko starałam się go przekonać. Fakt, że Herry pracuje w tej firmiebył mi kompletnie obojętny. Naprawdę wcale mnie to nie przejmowało, w prawdziezrobił  dla mnie dużo i jestem mu za towdzięczna, ale nie było go w moim życiu przez długi czas i nie jestem z nim natyle blisko, aby cieszyć się z odnowienia kontaktów. Tom w ogóle nie ma podstawdo zazdrości, tym bardziej, że mnie ten chłopak nawet nie interesuje…-Tom,Kochanie spójrz na mnie…- Poleciłam chcąc, aby patrzył mi w oczy. Z jednejstrony jego obrażona mina była słodka, z drugiej natomiast wolałam jej sięjakoś pozbyć.

-Dlaczegoci tak na tym zależy?

-Bonie chcę się ciągle bać. Chcę z wami normalnie żyć i mieć pewność, żezrobiliśmy wszystko, aby nasze dzieci były bezpieczne.

-Zgodzęsię… ale będę mógł sam decydować o tym, czy zostanie zwolniony.

-Wporządku.- Wzruszyłam ramionami nie widząc żadnych przeciwskazań.- Jeśliuznasz, że coś jest nie tak, możesz się go od razu pozbyć.

-Czuję,że będę tego żałował.- Mruknął nadal nie będąc przekonanym do swojej decyzji. Wspięłamsię więc na palcach i sięgnęłam jego ust chcąc go nieco rozluźnić. Nie wartosię tak stresować, a ostatnio nie brakuje nam powodów do zmartwień.- Że niby toma być podziękowanie?- Uniósł jedną brew przyglądając się mi z niezbyt pewnymwyrazem twarzy.

-Dostanieszwięcej, jak powiesz dokąd jedziemy.- Zaproponowałam z chytrym uśmiechem. Wprawdzie Tom chyba nie zamierzał robić z tego dla mnie jakiejś wielkiejtajemnicy, ale do dziś raczej sam nie wiedział, gdzie teraz będziemy mieszkać.

-LosAngeles.- Rzekł bez namysłu, trochę mnie też zaskakując. Wciąż było trudno misię oswoić z tym, że już niedługo będę w zupełnie obcym dla mnie kraju… no iwłaściwie zostawię tu przyjaciół. Nie tylko szaloną Amelię, ale też Sarę…-Chybamiałem coś dostać.- Upomniał się wyrywając mnie z zamyślenia. Uśmiechnęłam siędo niego i tym razem znacznie zachłanniej wpiłam się w jego usta. Chłopak odrazu zaczął odwzajemniać pocałunek, ułożył dłonie na moich biodrach iprzycisnął mnie do siebie.- Kiedy zaczniemy się znowu kochać?- Oderwał się odemnie oddychając ciężko i w tej samej chwili dotarł do nas płacz jednego zchłopców.

-Jaktylko twoje potomstwo da ci na to czas.- Zaśmiałam się i cmoknęłam go ostatniraz w usta, aby zaraz udać się do nawołującego mnie w swój specyficzny sposób synka.

 

#

 

-Bill,co ty robisz?- Blondynka weszła do sypialni trzymając na rękach małą Sarę ipierwsze co zobaczyła to wielki bałagan, a między nim chodzącego Billa, którynajwyraźniej pakował swoje rzeczy.- Wyjeżdżasz gdzieś?

-Wszyscywyjeżdżamy.- Odrzekł lekko zdenerwowany, na co uniosła brwi.

-Czemu?I Gdzie? W ogóle możesz przestać na chwilę? Nie nadążam za tobą.- Poprosiła obserwującgo z uwagą. Wokalista posłusznie zaprzestał swoich czynności i podszedł do niejz zamiarem złożenia wszelkich wyjaśnień.

-Musimysię wyprowadzić. Ktoś zamierzał zabić twoją siostrę, na szczęście mu się to nieudało. Tom i policja uważają, że lepiej będzie, jak zmienimy miejscezamieszkania. Poza tym to z drugiej strony też dobre dla zespołu… ale i tak liczysię nasze życie! Tobie też mogłoby się coś stać, nie można do tego dopuścić,rozumiesz? Musimy się stąd jak najszybciej wynieść.- Wyrecytował w pośpiechuzupełnie, jakby dosłownie za moment miał zabrać wszystko wraz ze swoją rodzinąi wsiąść do samolotu.

-Zaraz…spokojnie, o czym ty mówisz w ogóle?- Zamrugała powiekami nie rozumiejąc zbytwiele z jego monologu.- Jak to, ktoś chciał zabić Carmen? Kto i dlaczego?

-Skarbie,też chcielibyśmy to wiedzieć. W każdym razie zamiast niej, zabili Emi. Prawdopodobniesię pomylili, ale to też nie jest pewne. Nic już nie jest pewne, Mel. Dlategowyprowadzamy się stąd do Los Angeles i raczej na zawsze… przykro mi… ale ja niemogę dopuścić, żeby stała się wam jakaś krzywda.

-Towygląda, jak jakiś żałosny film.- Pokręciła z niedowierzaniem głową. Nigdy niespodziewałaby się czegoś takiego. Zawsze miała w miarę spokojne życie i niesądziła, że kiedykolwiek to się, aż tak bardzo zmieni.

-Chciałbym,aby to był tylko film… ale to nasze życie. Przepraszam, że nie mogłem nawetzapytać cię o zdanie. Ale to dla naszego dobra…

-Przecieżwiem. Na szczęście nie mam tu żadnych zobowiązań… i właściwie wszystko mijedno, gdzie będziemy żyć. Ważne, że razem, prawda?- Uniosła na niego swojeczułe spojrzenie, a chłopak uśmiechnął się do niej.

-Kochamcię, jesteś cudowna. Obiecuję, że będziemy tam szczęśliwi.- Zapewnił i zbliżyłsię do niej całując delikatnie jej usta.

-Jaciebie też. W takim razie… ja też powinnam zacząć się pakować. Kiedy jedziemy?

-Jaktylko załatwią nam mieszkania i inne niezbędne sprawy. Ale musimy być gotowi,na pewno będzie to w ciągu najbliższych dni. Policja ciągle prowadzi śledztwo,ale obawiam się, że sobie z tym nie poradzą. Już drugi raz ktoś chciał zabićCarmen… to po prostu straszne.

-Wiem…kompletnie tego nie rozumiem…

-Alebędziemy bezpieczni. I będziemy mieszkać blisko siebie, więc będzie wamraźniej. O ile oczywiście wcześniej się pogodzicie…

-Tochyba jasne… zresztą obiecałam, że z nią porozmawiam.- Przypomniała.- W takiej sytuacjichyba nie warto się kłócić. Tym bardziej, że Carmen już zmądrzała.- Dodała zprzekonaniem.- Porozmawiam z nią jak najszybciej…

-Najlepiejprzez telefon… nie chciałbym, abyś wychodziła w tej sytuacji…

-Bill…chyba nie możemy popadać w paranoje. Przecież nie będę sama…- Stwierdziła.Zdawała sobie sprawę z tego, co się stało jednak uważała, że nie mogą sięzamknąć w czterech ścianach. Tak naprawdę nikt nie miał prawa ograniczać imżycia, a i tak są zmuszeni je przez kogoś diametralnie zmieniać.

-Notak… masz rację. Ale pojedziemy do nich wszyscy… Mieszkają teraz u Michała.

-Wporządku.- Zgodziła się nie widząc żadnych przeciwwskazań.- To pomogę ci z tymbałaganem najpierw.- Zaproponowała i posadziła córkę na podłodze, która zaraz zwielkim zainteresowaniem zaczęła przemieszczać się między porozrzucanymiubraniami.-Trzeba to ogarnąć. Masz dziwny sposób ma pakowanie się Kochanie.-Zmarszczyła brwi lustrując wszystko uważnie wzrokiem.- Teraz  to nie wiadomo nawet od czego zacząć.

-Damyradę. Nie jest tak strasznie przecież…- Skwitował drapiąc się po głowie.-Najwyżej pojedziemy do Carmen jutro rano…

 

###