sobota, 26 grudnia 2009

103.'Małżeństwo, to nie więzienie.'

 

Już przez sen czułam, że za oknem świeci słońce. Choć okna były szczelnie zasłonięte promienie i tak wpychały się na siłę do pokoju, żeby bezczelnie wybudzić mnie ze spokojnego snu. A spałam tak dobrze pierwszy raz od kilku dni. Bez stresu, zupełnie jakby nie było już żadnego problemu. Właściwie nie do końca obudziły mnie same promienie, raczej przyczynił się do tego czyjś natarczywy wzrok. Czułam dobre dwadzieścia minut, jak ktoś się we mnie wpatruje, a gdy w końcu zaprzestał zostałam obdarzona czułym muśnięciem w czoło. Nie chciałam otwierać oczu i dawać mu do zrozumienia, że wcale nie śpię i jestem świadoma, tego co zrobił, żeby go nie spłoszyć. Chyba czasem warto poudawać, że się o niczym nie wie. W każdym razie w tym przypadku to na pewno nie zaszkodzi, a wręcz przeciwnie. Obydwoje mamy z tego jakąś przyjemność, z tym, że może ja nieco inną niż on. Ale może ta różnica wcale nie jest tak duża, jak mi się wydaje. Byłoby na pewno prościej, gdybyśmy sobie wszystko wyjaśnili. Nie musiałby wtedy wpatrywać się we mnie, czy całować mnie, gdy śpię. Tylko, że jak ja mam mu to wyjaśnić?

Podniosłam powieki dopiero, gdy wyszedł. Wiem, że to głupie... chyba obydwoje zachowujemy się trochę, jak jakieś niedojrzałe dzieci, które pierwszy raz w życiu są w związku. W sumie, w moim przypadku jest to pierwszy raz. Przecież nigdy wcześniej nie byłam z nikim na poważnie... ale mimo wszystko to nie powód, żeby zachowywać się, jak dzikusy. No, ale to jest raczej moja wina. Nie dziwię się, że on nie wie, jak ze mną postępować. Długa droga przed nami... jednak widzę tę szansę. I byłabym głupia, jakbym ją odrzuciła. Wiem, że bym żałowała. A popełniłam w swoim życiu wiele błędów, dlatego teraz chce postępować kierując się swoimi uczuciami. Bo wydaje mi się, że najważniejsze jest, to co kryje się w głębi. Dawniej nie zwracałam na to uwagi, ale teraz wszystko się zmieniło. Przez jeden głupi wypadek... zaczynam życie na nowo. Ktoś postanowił dać mi czystą kartę, abym mogła jeszcze raz wypełnić ją swoimi losami. Najwyraźniej zrobiłam kiedyś coś, co sprawiło, że zasłużyłam sobie na nowy start. Na początku jedyne co czułam to złość. Nie podobało mi się to wszystko. Nie chciałam być Carmen. Nie chciałam mieć nic wspólnego z Tomem, z jego bratem, ze wszystkimi ludźmi, których poznałam. Denerwowało mnie, że ktoś znał moją historię lepiej ode mnie. Że to oni wiedzieli lepiej, co lubię, a czego nie. Potrzebowałam trochę czasu, aby się z tym oswoić i przezwyciężyć swoją zbuntowaną naturę. W rzeczywistości było to tylko kilkadziesiąt godzin, a dla mnie... prawie cała wieczność. Męczyłam się z każdą myślą...aż w końcu zrozumiałam, że nie mam prawa żyć po swojemu. Wiem, że to absurd, ale jednak. Nie mogę wszystko zniszczyć przez jakiś kaprys. Bo zanim zapomniałam, coś zbudowałam. Do czegoś się zobowiązałam. Oczywiście nic na siłę, ale... przecież ja czuje, jak bardzo chce. Chce spróbować, chce zasmakować tego, czego już nie pamiętam. Jeszcze raz. A jeżeli mi się nie uda... jeżeli jednak nie będę umiała z nimi żyć... mam nadzieję, że pozwolą mi odejść. Wolę zniknąć niż pozwalać, aby cierpieli widząc mnie każdego dnia, a ja cierpiałabym razem z nimi...


Wykonałam poranną toaletę, ubrałam się i zeszłam na dół. W salonie siedział Bill, więc udałam się do kuchni, gdyż nie byłam zainteresowana jego towarzystwem. Mam prawo się na niego obrażać skoro mnie obwinia nie wiadomo za co. A w kuchni zastałam jego brata. I kto by pomyślał, że to właśnie on jest bardziej wyrozumiały od Billa...

-Cześć...- Mimowolnie uśmiechnęłam się do niego, tak jakoś samo wyszło. Chyba mam dzisiaj dobry humor. Może nawet zbyt dobry, no ale co... to chyba w niczym nie przeszkadza? Wręcz przeciwnie. Lepiej jest być pozytywnie nastawionym niż na odwrót, choć do końca nie wiem, jak to się ma do dobrego humoru...

-Cześć, właśnie będę robił śniadanie. Na co masz ochotę?- Oparł się o szafkę wpatrując się we mnie wyczekująco.

-Dzięki, nie jestem głodna.- Odmówiłam grzecznie i usiadłam przy stole.

-Mało ostatnio jesz...- Stwierdził.- To może chociaż się czegoś napijesz?

-Tom, nie musisz mnie obsługiwać.- Uniosłam na niego swój wzrok. Czuję się trochę, jak w restauracji, a chyba nie tak powinno być.

-Ale ja chce, poza tym to żadna fatyga, skoro robię to przy okazji.- Wzruszył ramionami.- To jak? Sok? Herbata?

-Kawa.- Uśmiechnęłam się, na co skinął głową i zaraz zajął się przyrządzaniem napoju. Ja w tym czasie zdążyłam zauważyć gazetę. Musiała być stara, bo byliśmy na niej z Tomem, raczej jeszcze jako szczęśliwa para. Nawet fajnie wyszliśmy...nie wyglądamy razem tak źle. Nie, no naprawdę całkiem nieźle prezentuję się u jego boku... albo może mi się coś wydaje.- Idziesz, gdzieś dzisiaj?- Zapytałam odrywając wzrok od pisma.

-Tak, mamy jakiś wywiad w telewizji.

-Aha... a zabrałbyś mnie ze sobą? To znaczy, ja tylko popatrzę sobie z daleka... nie będę przeszkadzała...- Wyjaśniłam od razu. Nie chciałam znowu siedzieć sama w domu. Jeżeli on będzie tam, a ja tu to nigdy nie dojdziemy to właściwego porozumienia.

-Jasne, jeżeli chcesz.- Zgodził się bez żadnych problemów, można nawet powiedzieć, że wyglądał na zadowolonego. Podał mi kawę i usiadł naprzeciwko.- Tylko może ci się trochę nudzić.

-Nie szkodzi, wole to niż siedzieć bezczynnie w domu. Dziękuję za kawę.- Po raz kolejny posłałam mu swój uśmiech, następnie zanurzając usta w ciepłej cieczy. Jak się okazało nie musiałam nawet słodzić... ciekawe czy zrobił to za mnie z rozpędu, czy świadomie.

-Chciałbym robić dla ciebie o wiele więcej, niż zwykłą kawę.

-Ja ci nie bronię, więc nie wiem co cie powstrzymuje.- Spojrzałam na niego znacząco. Mam nadzieję, że zrozumiał o co mi chodzi.

-Nie wiem na ile mogę sobie pozwolić...

-Z tego co się orientuję, jestem chyba twoją narzeczoną... wiem, że coś się zmieniło, ale to nie znaczy, że nie może być jak dawniej. Wszystko jest możliwe, trzeba tylko chcieć.- Wyrecytowałam powoli, nie wiem w jaki jeszcze sposób mam mu zasugerować, że jestem gotowa na wiele dla tego związku.-Obiecaj mi, że dzisiaj mi wszystko powiesz. Albo przynajmniej część...

-Obiecuję.- Położył niepewnie dłoń na mojej przez, co przeszedł mnie dziwny dreszcz. Dziwny, ale przyjemny.-Zrobię wszystko, co chcesz.

-Uważaj, bo to wykorzystam.- Zaśmiałam się.

-Nie mam nic przeciwko temu.

-Hej, wam!- Drgnęłam słysząc nagle damski znajomy głos. Też ma dziewczyna wejście i zepsuła taką fajną chwilę. Albo może raczej atmosferę... było tak przyjemnie i miło, a gdy tylko się pojawiła Tom zabrał rękę.- Carmen, jak się czujesz?

-Dobrze, przecież nie jestem chora.- Przypomniałam jej gromiąc ją przy tym spojrzeniem. No, irytujące...

-No ja wiem... ale chodziło mi raczej o to, czy już sobie coś przypomniałaś.

-Nie.- Zaprzeczyłam, a mój nastrój się nieco pogorszył. Czy ciągle muszą mi uświadamiać, że ulotniły mi się z pamięci najpiękniejsze chwile z życia?

-Ale radzicie sobie jakoś?

-Sara, daj spokój. Wszystko jest w porządku, nie musimy sobie z niczym radzić.- Oświadczyłam stanowczo dając jej wyraźnie do zrozumienia, że nie mam ochoty na takie dyskusje.

-Właśnie widzę, że coś się zmieniło od dnia, w którym dowiedziałaś się, że straciłaś pamięć. Zmieniłaś jakoś nastawienie, czy coś...- Zauważyła. Co za spostrzegawczość.

-Przyszłaś po to, aby rozmawiać o moim nastawieniu? To z góry mówię, że nie mam ochoty na zwierzenia.

-Niee, no przyszłam do Billa, ale tak przy okazji chciałam zapytać o ciebie. W końcu jesteś moją przyjaciółką.- Stwierdziła, jakby z lekkim zawahaniem.

-Więc tym bardziej traktuj mnie, jak człowieka.

-Przecież traktuję. Jak nie chcesz, żebym się tobą interesowała, to nie... nic na siłę.- Uniosła ręce w geście obronnym i zniknęła w salonie. Raczej się nie obraziła... ale dobrze, że dała spokój.

-Czemu jesteś dla niej taka niemiła?

-Nie wiem...ale nie chce być traktowana jakoś inaczej. Przecież wszystko jest dobrze...

-Jest lepiej niż dobrze.- Uśmiechnął się wstając od stołu.- Idę się przebrać, za jakąś godzinę musimy jechać.

-W porządku.- Przytaknęłam, po czym wyszedł. Chyba go lubię? Hm... trudno to określić. W każdym razie, jak na razie jest jedyną osobą, która niczego nie próbuje na mnie wywrzeć. I to mi całkowicie odpowiada.


#


Oglądanie wywiadu, wcale nie jest takie nudne. Przynajmniej dla mnie. Siedziałam sobie z boku na widowni i bezkarnie lustrowałam wszystkich wzrokiem, a najszczególniej Toma. Obserwowałam, każdy jego ruch, gest... wszystko. I z każdą chwilą dostrzegłam zmiany, jakie w nim zaszły. Już nie był taki jak kiedyś, naprawdę nie był. Czy to jest właśnie chłopak, którego powinnam kochać?

-...Tom, czy to prawda, że oświadczyłeś się basistce z waszego zespołu?- Wypaliła nagle dziennikarka, mnie wmurowało, jednak chłopak nie wydawał się być poruszony. Zupełnie, jakby to pytanie nie sprawiało mu żadnych trudności.

-Carmen, już nie gra z nami w zespole, ale to prawda. Poprosiłem ją o rękę.- Wyznał, a ja nie wiem czemu uśmiechnęłam się pod nosem. Czyżby mi się to podobało? Ale najwyraźniej tylko mi, bo na widowni zapanował lekki chaos. Miałam ochotę się gdzieś schować, tak na wszelki wypadek, jakby ktoś miał mnie rozpoznać... no, ale bez przesady. Nic mi chyba nie grozi, a przynajmniej nie tutaj.

-Co cię skłoniło do tak poważnego kroku?

-No raczej miłość? Poza tym skoro jestem pewien, że to kobieta na całe życie, po co mamy zwlekać? Przecież nigdy wcześniej nie kochałem, to się nie zdarza każdego dnia. A jeżeli wiem, że właśnie dla niej byłbym w stanie poświęcić wszystko co mam... to chcę, aby łączyło nas coś więcej niż zwykły związek.

-A co z wolnością?

-Małżeństwo, to nie więzienie.- Uśmiechnął się, a ja razem z nim. Kompletnie nie wiem, jak on to robi... tak niezwykle dobiera słowa, jego wypowiedzi mają w sobie coś niezwykłego. Przyciągają uwagę, mogłabym go słuchać bez końca. Nie spodziewałam się, że właśnie on będzie umiał mówić w taki sposób o miłości... w dodatku naszej miłości, o której ja zapomniałam. Ale dzięki temu, co tu słyszę... jeszcze bardziej chce sobie przypomnieć, a nawet zakochać się jeszcze raz. To byłoby jak spełnienie marzeń. Bo brakuje mi tylko tego, żebym mogła powiedzieć „Kocham cię”.

-A wracając do starej sprawy... jak skomentujesz zamach na wasze życie? Obydwoje trafiliście do szpitala, ty zostałeś postrzelony, twoja narzeczona zapadła w śpiączkę... dlaczego to wszystko w ogóle miało miejsce?

-Po prostu... chyba zapomniałem, do czego mogą posunąć się... właśnie, nawet nie wiem, jak je nazwać, bo według mnie ta dziewczyna, która to zrobiła w najmniejszym stopniu nie była fanką. I jest mi przykro, że ktoś jest takim potworem, mam nadzieje, że ją znajdą i za wszystko odpowie, choć to i tak nie zwróci mi tego, co przeżywałem patrząc, jak moja narzeczona walczy o życie. Bo gdyby nie ten głupi upadek, nic by się nie stało...- Wyczułam w jego głosie, że nie jest mu łatwo o tym mówić. Trudno było mi uwierzyć, że mówi o mnie. Nie miałam pojęcia o żadnym wypadku... jeszcze tak wiele nie wiem...a on naprawdę mnie kocha. Nie pamiętam, aby ktoś kiedykolwiek mówił o mnie z takim uczuciem.

-Myślę, że twoje zachowanie... to, jak ochroniłeś ją przed strzałem świadczy o tym, jak bardzo ją kochasz. Wasz związek wzbudza wiele kontrowersji i chyba nikt nie spodziewał się, że będziecie razem tak długo, ale wszystko wskazuje na to, że nic się nie zmieni z czego bardzo się cieszymy... życzymy wam szczęścia teraz no i na nowej drodze życia. Dziękuję bardzo.- Zakończyła i uścisnęła jego dłoń.- Moimi gośćmi byli Bill i Tom Kaulitz z Tokio Hotel, a ja zapraszam już za tydzień na kolejny program pełen emocji. Do zobaczenia.- Wyrecytowała do kamery po czym puścili napisy. Siedziałam jeszcze dłuższą chwilę w miejscu nie ruszając się nawet. Nie wiem, czemu to wszystko było dla mnie lekkim szokiem. Nigdy nie myślałam, że w naszym związku mogło być, aż tak źle. Że tyle razem przeżyliśmy... a z pewnością to tylko kawałki tego, co było. Już sama nie jestem pewna, czy chce wiedzieć wszystko...


###

czwartek, 17 grudnia 2009

102.'Jestem z tobą w ciąży...'

 

Mogłam się domyślić, że wiele się nie dowiem od Amelii. Mogła mi powiedzieć jedynie, to co łączyło nas obydwie. Ale dobre i tyle... przynajmniej ona jest otwarta i chce ze mną gadać. Już trzy dni męczę się w tym obcym dla mnie miejscu, z prawie obcymi ludźmi. Nawet moja siostra nie zaproponowała mi, żebym do niej wróciła. Jasne, bo po co... wszyscy czekają, aż Carmen łaskawie sobie coś przypomni. I czuję, że jak nie wezmę spraw w swoje ręce to nic z tego nie będzie. A ja nie mam zamiaru zbyt długo żyć w ten sposób. Jeszcze trochę i naprawdę gówno mnie będzie obchodziło, co czują inni. Oni jakoś ze mną się nie liczą. Że to niby mój obowiązek chcieć przypomnieć sobie swoje życie. A ja podjęłam już decyzję. Jeżeli w ciągu trzech miesięcy nic się nie zmieni, odejdę stąd. Chce normalnie żyć, a nie ciągle zastanawiać się, dlaczego tak jest. Jest mi źle, bo widzę, że oni też nie wiedzą jak mają się zachowywać. A Tom... stara się nie wchodzić mi w drogę. Nie wiem o co mu chodzi. Nie chce się narzucać czy jak? I to ma być ta jego miłość? Wobec tego chyba podziękuję... ale dobra. Może on też potrzebuje czasu, więc daje nam te trzy miesiące, a potem... się okaże.

W każdym razie ja nie mam zamiaru siedzieć z założonymi rękoma. Już się oswoiłam z myślą, że nie pamiętam i przyswoiłam sobie pewne fakty. W sumie jestem ciekawa, jak to jest być dziewczyną Toma Kaulitza. I to jeszcze tego zmienionego... tego lepszego. Gorzej, jak mi się nie spodoba bycie jego dziewczyną... w końcu to nie takie proste.

Zeszłam na dół w pełni gotowa na wszystko. Na pełne wyrzutu spojrzenia Billa, głupie teksty z jego strony i jeszcze wiele innych zachowań. A on podobno był moim przyjacielem... więc bardzo się cieszę, że tak mnie wspiera. Pff.

-Cześć.- Weszłam do kuchni, gdzie zastałam samego Toma, który w tym samym momencie wstał od stołu.-Tak, wiem Kaulitz, masz zamiar zwiać.- Powiedziałam do siebie w myślach i nie myliłam się.

-Cześć...- Mruknął i już chciał wyjść, ale akurat uniemożliwiłam mu to, gdyż stałam w drzwiach i nie miałam zamiaru się ruszyć. Nie będzie tym razem ucieczki drogi panie.

-Dlaczego mnie unikasz?- Skrzyżowałam ręce na piersi wlepiając w niego swój wyczekujący wzrok. Cóż, nie mogłam nie zauważyć, że za każdym razem, gdy ja się pojawiam on nagle znika.

-Bo wydaje mi się, że moje towarzystwo jest ci zbędne.

-A mi się wydawało, że raczej będziesz wkoło mnie skakał i przyznam, że trochę się rozczarowałam. Inaczej to wszystko sobie wyobrażałam... i naprawdę nie wiem już, jak powinnam się zachowywać. Przykro mi, że tak się stało... i przykro mi, że twój brat traktuje mnie w ten sposób, a już najbardziej mi przykro, że ty nie traktujesz mnie wcale.- Wyrecytowałam z przejęciem, sama do końca nie wiem, jakim cudem zdobyłam się na odwagę, aby to wszystko wyznać. Taki impuls...

-Bo nie wiem, jak mam cie traktować... byłaś dla mnie kimś ważnym i nagle...

-Już nie jestem?- Wtrąciłam się i przyznam, że poczułam się lekko zawiedziona.

-Jesteś, ale ja nie jestem dla ciebie.- Uściślił swoją wypowiedź, dzięki czemu mi ulżyło. Może nie pamiętałam naszego związku, jego uczuć, ani swoich, ale chciałam... chciałam, żeby na mnie zaczekał. Nie wiem dlaczego... po prostu.

-Dałam nam trzy miesiące, mam nadzieje, że pomożesz mi... że zbudujesz razem ze mną szansę dla naszego związku.- Rzekłam niepewnie. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać, jak zareaguje... może to zbyt trudne? Może zbyt bolesne? Określenie czasu w jakim ma zostać przywrócone coś, co było...

-Carmen...ja...tak bardzo tęsknie...jesteś tu, a ja czuje jakby wcale cie nie było...- Wyszeptał drżącym głosem, a po moim ciele przeszły dziwne dreszcze. I nie umiem określić, czy było to przyjemne uczucie. Po prostu jego głos... miał taką niezwykłą barwę...

-Więc pomóż mi być. Mnie też jest ciężko... nie wiem, co robić, żeby było dobrze.- Spuściłam bezradnie wzrok, moje oczy wypełniły się łzami. Teraz widzę, że się zmieniłam. Wcale nie jestem Alyson... jestem Carmen. Może zapomniałam, ale nadal jestem sobą.

-A ty chcesz spróbować?

-Gdybym nie chciała już by mnie tutaj nie było. Ale musisz mi pomóc, musisz mi mówić, jaka byłam...- Uniosłam na niego swoje szklane spojrzenie.

-Zrobię wszystko, żebyś znowu była moja.- Pogładził dłonią mój policzek, ale najwyraźniej uznał to za błąd, ponieważ szybko z tego zrezygnował. Tylko, że mi to wcale nie przeszkadzało... pierwszy raz chyba poczułam jak bardzo mu na mnie zależy. Poczułam, że naprawdę darzy mnie uczuciem. Prawdziwym uczuciem. Jeszcze nie wiem, jak wielkim... ale mam nadzieje, że mi je okaże. Pomimo tego, że ja nie mogę jeszcze tego odwzajemnić...-Muszę teraz wyjść... czekają na mnie w studiu.

-Jasne...rozumiem. Ja i tak też wychodzę...- Stwierdziłam schodząc mu z drogi.- Umówiłam się z Amelią, fajna dziewczyna...idziemy do domu kultury.

-Dobrze, zobaczymy się wieczorem.- Uśmiechnął się delikatnie, co odwzajemniłam, choć trochę niewyraźnie.- Uważaj na siebie, do zobaczenia.- Powiedział na koniec, na co ja skinęłam głową i wyszedł. Odetchnęłam z ulgą. Chyba mi się udało...będzie dobrze, będzie dobrze. Myślę, że warto było zrobić ten pierwszy krok pomimo wszystkich wątpliwości...


#


Blondynka przemierzała korytarz ledwo trzymając się na nogach. Tak naprawdę miała ochotę uciec jak najdalej... zniknąć. Ale obiecała sobie, że drugi raz nie stchórzy. Nie popełni znowu tego samego błędu. Choćby nie wiadomo, co się działo ona zrobi i tak po swojemu. Bo podjęła już decyzję. Dodając sobie w duchu otuchy otworzyła drzwi i weszła do pomieszczenia, gdy poczuła na sobie wzrok wszystkich obecnych wydawało jej się, jakby wiedzieli po co przyszła. Ale to niemożliwe...

-David, musimy porozmawiać.- Odezwała się bez zbędnych wstępów.- To znaczy ja muszę z tobą porozmawiać.- Poprawiła się widząc niezrozumiałe spojrzenie mężczyzny. Przecież sama urwała z nim kontakty, a teraz przychodzi, jak gdyby nigdy nic.

-Jestem zajęty...

-To ważne.- Dodała z poważną miną.- Chyba, że mam mówić przy wszystkich.

-Dobrze już.- Westchnął ciężko.- Zaraz wracam.- Rzucił do zespołu, po czym wyszedł za dziewczyną na korytarz.- O co chodzi?

-Jesteś pewien, że chcesz tutaj rozmawiać?

-Przecież nikogo tutaj nie ma. To jakaś tajemnica?- Zapytał opierając się o ścianę.

-Nie wiem, dla mnie nie... ale może dla ciebie.- Stwierdziła, dopiero teraz dała po sobie poznać, że jest zdenerwowana.

-Więc o co chodzi? Zmieniłaś zdanie i chcesz do mnie wrócić?

-Słucham?!- Prawie zakrztusiła się powietrzem.- Wybacz, ale my nie byliśmy w żadnym związku, więc nawet jakbym chciała nie mam do czego wracać.- Wyrecytowała ze stanowczością.

-Bo nie dałaś nam szansy, abyśmy w tym związku byli, obraziłaś się o jakieś głupie zdjęcie w gazecie.

-Bo obiecałeś, że mogę się przy tobie pokazywać bez obaw, że na następny dzień ujrzy mnie cały świat.- Przypomniała rozgoryczona.

-Bez przesady, co najwyżej cały Magdeburg.

-Wszystko jedno, to wystarczyło, żeby każdy patrzył na mnie z góry. Zresztą nie po to tu przyszłam.- Przypomniała sobie powód swojej wizyty, a jej pewność siebie natychmiast zmalała.

-Więc, słucham o co chodzi. Co to za ważna sprawa?

-Jestem z tobą w ciąży...- Wypaliła nie zwlekając dłużej, a mężczyzna uśmiechnął się głupio. Nie zrobiło to na nim wrażenia.

-Melanie, kochanie naprawdę nie musisz nic wymyślać, żebym z tobą był.

-Wiele bym dała, aby to był mój głupi wymysł.- Oświadczyła patrząc na niego uważnie. Dzięki czemu zrozumiał, że dziewczyna mówi prawdę.

-Ale... jak...

-No proszę cię, mam ci przypomnieć, jak się dzieci robi!?- Uniosła się zniecierpliwiona. Oczekiwała raczej innej reakcji. Bardziej konkretnej... coś w stylu: „to twój problem, radź sobie sama, ja ci nic nie obiecywałem.”. Właśnie to chciała usłyszeć, choć to była najgorsza wersja. Nawet do głowy jej nie przyszło, że mogłoby być inaczej... chciała tylko go powiadomić.

-W takim razie...

-Zamierzam urodzić.- Wtrąciła przypuszczając, że zaproponuje jej usunięcie ciąży.

-No, to oczywiste.- Stwierdził, jak gdyby nigdy nic, co wprawiło ją w osłupienie.- Tylko zastanawiam się... właściwie to nie wiem, co mam powiedzieć.

-Nie, no nie musisz nic mówić... nie chce nic od ciebie, chciałam tylko żebyś wiedział. Nie będzie łatwo, ale poradzę sobie sama...

-Sama?- Powtórzył lekko zdezorientowany.

-No tak...sama.

-To znaczy, że nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie?

-Wydaje mi się, że nie masz czasu na bawienie się w brudnych pieluchach i na nieprzespane noce.

-Aha... bo jestem za stary?

-Tego nie powiedziałam.

-Mam się wyrzec własnego dziecka?

-Nie, David... po prostu myślałam, że skoro masz już rodzinę, a nas nic nie łączy, nie będziesz chciał uczestniczyć w życiu tego dziecka.

-No to masz o mnie bardzo ładne zdanie.

-Myślę, że to nie jest odpowiednie miejsce na takie rozmowy. Przemyśl to i odezwij się do mnie... albo nie.- Zakończyła i bez słowa odeszła zostawiając go samego z własnymi myślami. Drugi raz ojcem? Chyba nie ma w tym nic złego...


#


Spędziłam cały dzień w domu kultury. Oczywiście tańczyłam. Brakowało mi tego, od razu wyczułam, że miałam długą przerwę. Amelia, siedziała na widowni i tylko obserwowała, w każdym razie nie nudziło jej się to. Można powiedzieć, że patrzyła z wypiekami na twarzy. A ja zużyłam chyba całą swoją energię, gdy wróciłam do domu byłam padnięta. Bliźniaków jeszcze nie było, więc musiałam zająć się sama sobą. Co nie stanowiło dla mnie problemu. Wzięłam prysznic, przebrałam się, zjadłam coś lekkiego i zaszyłam się w swoim pokoju wraz z Lolitą, która bardzo mnie polubiła. Leżałyśmy sobie razem na łóżku, a ja drapałam ją po brzuchu. Takiej to dobrze... znowu miałam czas na myślenie. I chyba nie lubię być jednak sama... naprawdę nie mogłam się doczekać kiedy wrócą. A właściwie kiedy wróci Tom. Chciałam z nim porozmawiać... tylko chwilkę. Nie oczekuję, że od razu opowie mi wszystko. Teraz miałam ochotę pogadać z nim o czymkolwiek... choćby o tym jak minął mu dzień. Tak, zwyczajnie chciałam spędzić z nim trochę czasu. Najwyraźniej to, że zapomniałam wiele rzeczy nie znaczy, że nie czuję tego dziwnego braku czegoś. Ale to jest takie dziwne, że nie pamiętam, a jednak mi tego brakuje...trudno to zrozumieć. Przynajmniej mi. Tak bym chciała, żeby już wszystko wróciło do normy...

-Hej, mogę?- Zza drzwi wychylił się Tom, nawet nie usłyszałam kiedy wrócił. Zresztą nieważne...

-Jasne...- Gdyby wiedział, że na niego czekam, na pewno byłby bardziej pewny siebie. Albo może i nie...w końcu się zmienił, nie mogę o tym zapomnieć. Wszedł do środka zamykając za sobą drzwi i oparł się o nie plecami przyglądając mi się.

-Fajnie by było być czasami takim małym pieskiem.- Uśmiechnął się lekko.- Zazdroszczę jej, do czego to doszło...- Pokręcił z niedowierzaniem głową, a ja uniosłam na niego swój wzrok. Chyba doskonale zrozumiałam o co mu chodzi. I w sumie... nic nie stoi na przeszkodzie, aby to on zajął miejsce Lolity. Cóż... jego też mogę podrapać po brzuszku...czemu nie?

-Chodź...- Wyciągnęłam do niego rękę uśmiechając się przy tym zachęcająco. Jego twarz wyrażała wielkie zaskoczenie, ale mimo to chwycił moją dłoń i pozwolił się poprowadzić w stronę łóżka na, które zaraz go pociągnęłam, aby usiadł. Lolita, wydawała się być wręcz oburzona i natychmiast zeskoczyła na podłogę następnie chowając się pod łóżko... myślę jednak, że mi wybaczy.- Lolita, ustąpiła ci miejsca.

-Naprawdę miło z jej strony.- Stwierdził uśmiechając się przy tym szczerze. Chyba chciałam zobaczyć ten uśmiech. Tak mi się wydaje, że za nim tęskniłam...- Ale ja nie mam takiej puszystej sierści, nie przeszkadza ci to?

-E,e...- Pokręciłam przecząco głową zachęcając go ręką aby się położył, a konkretnie oczekiwałam, że położy głowę na moich kolanach. Nie do końca wiedział, jak się zachować, ale z moją pomocą w końcu się udało. Szmerałam go delikatnie po ręce czując jednocześnie, że mi samej sprawia to przyjemność. W końcu był blisko mnie, mogłam poczuć się, jak jego dziewczyna. A właściwie narzeczona... w sumie, to ja sprawiłam, że się oddaliliśmy od siebie. Przecież sama zażądałam osobnego pokoju... ale byłam w szoku. Jednak teraz to minęło... i choć nadal nie pamiętam, jestem pewna, że naprawdę go kochałam. Byłam z nim szczęśliwa... i teraz mogę być znowu...


###


Nudzi mi się... śnieg pada, fajnie nie? xd


 

piątek, 11 grudnia 2009

101.'Nie będzie ślubu!?'

 

Czuję się, jak jakaś chora psychicznie. Nie dość, że nie pamiętam, tego co powinnam, to jeszcze muszę łykać jakieś tabletki i rozmawiać z psychologiem. Nie, no naprawdę mogli od razu wysłać mnie do psychiatry! Ja rozumiem, że wszyscy chcą, abym wróciła do rzeczywistości, ale... przecież nie pstryknę palcem i nie będzie wszystko okej. Póki, co dowiedziałam się, że jest już rok 2009, a ja jestem narzeczoną Kaulitza. NARZECZONĄ TOMA KAULITZA! W pierwszej chwili, jak mi to powiedzieli wybuchnęłam po prostu śmiechem... naprawdę sądziłam, że to wszystko są ich głupie żarty. W głowie mi się nie mieści, jak mogłam go pokochać i w ogóle się z nim związać. Jedyne co pamiętam, to nasze zacięte dyskusje, które zawsze wyprowadzały mnie z równowagi. Nie potrafiliśmy nigdy normalnie rozmawiać, a teraz co? Para? Niestety, mają zbyt wiele dowodów, więc muszą mówić prawdę. Choćby wspólne zdjęcia, na których nie wyglądamy raczej, jakbyśmy mieli ze sobą na pieńku. No i pierścionek... który nawet mi się spodobał. Ale co z tego? Skoro ja nie czuję do niego nic poza obojętnością. Za to on wydaje się być zupełnie inny, niż go pamiętam. To tak, jakbym rozmawiała z obcym człowiekiem, nawet nie Kaulitzem, którego znałam. W sumie, to chyba dobrze, że się zmienił, ale czuję się przy nim niezręcznie. Zresztą przy wszystkich tak się czuję, nawet przy Sarze. Jakbym miała mało problemów, to Bill jeszcze obwinia się, że przez niego straciłam pamięć. No naprawdę niedorzeczne. Z tego co mi mówili był to wypadek, zresztą bardzo niefortunny, bo od zderzenia z drzwiami zwykle pamięci się nie traci. Nie mogę uwierzyć, że zapomniałam tyle chwil z mojego życia. Jestem jakby cofnięta w czasie, ale tylko ja bo wszystko inne jest tak jak być powinno. Nie sądziłam, że kiedykolwiek znajdę się w tak trudnej sytuacji.

Teraz jestem u niego w domu i nie wiem zupełnie, jak powinnam się zachowywać. W końcu jego uczucia do mnie się nie zmieniły, a to chyba trochę boli, gdy ja nie mogę ich odwzajemnić, a on doskonale o tym wie. Często z przyzwyczajenia mówi do mnie czułymi słówkami, co mnie irytuje...wtedy rzucam mu tylko groźne spojrzenie i zaraz się poprawia. Ja naprawdę nie umiem wyobrazić sobie nas razem i to jeszcze tak bardzo w sobie zakochanych. Postanowiłam, że nie wyprowadzę się, ale... jeżeli nie przypomnę sobie wszystkiego, w końcu to zrobię. Nie ma sensu, żebyśmy się wszyscy męczyli. A to wcale nie jest tak, że ja nie chce pamiętać. Przypomnienie sobie całego roku mojego życia na pewno będzie dla mnie szokiem, tym bardziej jeżeli już takie podstawowe informacje wprawiają mnie w osłupienie. Ale mi się wszystko pogmatwało w tej głowie... i to ja mam chyba tutaj największe wyrzuty. Bo jeżeli ktoś mógłby kogokolwiek ranić swoimi słowami, albo zachowaniem, to tylko ja. I dla mnie akurat żadnym usprawiedliwieniem, jest utrata pamięci. Ci ludzie wiele dla mnie znaczyli i wiedzieli o tym, a teraz? Nie mogę być nawet ich przyjaciółką. Poza Sarą oczywiście, bo ją znam dłużej i pamiętam. Swoją drogą też zdziwiłam się, jak powiedziała mi, że jest z Billem. Wiele się zmieniło przez ten rok, który wyparował mi z umysłu...

-Zejdziesz na śniadanie?- W drzwiach stanął Tom nawet nie raczył obdarzyć mnie swoim spojrzeniem. Powinnam się dziwić?

-Nie jestem głodna, dzięki.- Mruknęłam, widziałam, że chciał już coś powiedzieć, ale szybko z tego zrezygnował i zamknął za sobą drzwi. I właśnie tak mniej więcej, wygląda każda nasza rozmowa. Ja staram się nie być wredna, jak zawsze byłam, a on stara się nie okazywać mi swoich uczuć.

Gdy wczoraj dowiedziałam się o tym, że mamy wspólną sypialnię było to dla mnie również szokiem. Niby normalna rzecz, jednak sama nie domyśliłam się tego. Oczywiście od razu zaznaczyłam, że nie będę z nim spała... bez problemu dostałam inny pokój. On zresztą też nie spał w tej sypialni... najwyraźniej wolał kanapę.

Kolejne minuty upływają, a ja nadal nie wiem, co robić. Czuję się naprawdę zagubiona, jak nigdy... wpatruję się beznamiętnie w pierścionek na moim palcu i usiłuję przypomnieć sobie choć jedną chwilę z naszego wspólnego życia. Chyba naprawdę musiałam bardzo go kochać skoro zgodziłam się zostać jego żoną. Więc jeżeli go kiedyś pokochałam, może jest to możliwe? Raczej na pewno jest. Ale jak? Zresztą... czy można pokochać kogoś drugi raz? Albo przypomnieć sobie o swojej wielkiej miłości? To takie niedorzeczne. Ale ja wiem, że wszyscy liczą na to, że sobie przypomnę. Liczą na to, że nadal z nim będę i będziemy szczęśliwi, jak nas zapamiętali. Jednak ja mam co do tego wielkie wątpliwości. Przecież nie jestem tą Carmen, którą kocha... jestem wredną, zbuntowaną Alyson. A w życiu Alyson nigdy nie było miejsca dla egoistycznego Kaulitza. A dla innego Kaulitza? Tego, który się zmienił? Jest mi tak cholernie ciężko i czuję, że nikt mnie nie rozumie. Nikt nie ma pojęcia, co się we mnie dzieje. Jak bardzo to wszystko przeżywam i jest mi źle. Nie radzę sobie kompletnie...

Alyson, od wczoraj przechodzi wielkie zmiany. Jak tak dalej pójdzie, to zabraknie mi pewności siebie i jeszcze wiele innych cech, które od zawsze mi towarzyszyły i dzięki, którym umiałam przetrwać.


#


-Nie przyjdzie?- Chłopak uniósł swoje spojrzenie na brata, który tylko zaprzeczył kręcąc głową. Naprawdę nie wiedział, jak mógłby mu pomóc. Tu nawet jego wsparcie w niczym nie pomoże. A to on jest wszystkiemu winien... jest taki nierozważny i roztrzepany. Tyle razy Tom mu powtarzał, żeby pukał zanim wejdzie, ale oczywiście on w ogóle się tym nie przejmował, bo po co. Gdyby tylko wiedział, że coś takiego może się w ten sposób skończyć...- Masz już jakieś pomysły jak ją przekonać do siebie?

-To jest niedorzeczne. Nie będę jej przekonywał, że mnie kocha. Może mi jest trudniej, ale jej też nie jest łatwo. Musi się z tym najpierw oswoić, a potem zobaczymy co dalej. Najważniejsze, że jest tutaj...- Stwierdził wzdychając ciężko. Na razie cieszyło go jedynie, że może na nią patrzeć. Że jeszcze z nim jest, nie odeszła... a bał się, że go zwyczajnie zostawi.

-Przykro mi, że tak wyszło...głupi przypadek, a wszystko spieprzył. Normalnie szlag mnie trafia, jak o tym myślę i to wszystko z mojej winy.

-Daj spokój, obwinianie się nic tutaj nie da. Stało się i tyle...

-Jak mam się nie obwiniać, Tom?! Tyle razy powtarzałeś mi, żebym nie wpadał jak burza, a ja i tak robiłem swoje. A teraz, co?! Odebrałem ci wszystko, co miałeś!

-Jeszcze nie wszystko stracone...

-Ale cierpisz, przecież widzę. I nie umiem patrzeć, jak ona nie pozwala ci się do siebie zbliżyć...nie umie odwzajemnić twojego uczucia, jest taka oschła i zimna, zupełnie jakby nie miała serca! Jakby nic nie czuła... jak można zapomnieć, że się kocha?

-Przestań już. Nie chce tego słuchać i więcej nie wracaj do tego tematu.- Oświadczył stanowczo, po czym wyszedł, ale zaraz wrócił.- Ty chyba nie obwiniasz jej za to, że nie pamięta?

-Nie... raczej za to, że nie chce sobie przypomnieć. Siedzi zamknięta w pokoju i nawet z nami nie rozmawia.

-Gdzie się podziała twoja wyrozumiałość?

-Nie wiem, ale wkurza mnie to! To dopiero pierwszy dzień, a już nie mogę na to wszystko patrzeć. Jak ty sobie radzisz?

-Nie radzę.- Mruknął.- Ale to nieistotne. Musimy być cierpliwi...

-Ty chyba sam nie wierzysz w to co mówisz.- Skrzywił się dając mu do zrozumienia, że to jest wręcz niewykonalne. Ale cóż... przecież on zawsze miał nadzieję, zawsze wierzył, więc dlaczego tym razem miałoby się nie udać?


#


Prawie cały dzień spędziłam w pokoju, dopiero pod wieczór odważyłam się wyjść. Nie chciałam czuć się tak obco... ale nie umiałam też się odnaleźć. Musiałam wyjść gdzieś, gdziekolwiek... najlepiej na świeże powietrze, może to mi dobrze zrobi na tą cholerną pamięć. Boże, naprawdę nienawidzę siebie za to, że nic nie pamiętam...

-Wychodzę...- Rzuciłam wchodząc do salonu, bliźniacy od razu unieśli na mnie swoje spojrzenia.

-Doką... okej.

-Na spacer.- Mimo że nie padło pytanie zdecydowałam się jednak odpowiedzieć. Cóż, ja naprawdę chce dobrze...

-To może weźmiesz ze sobą Liliane i Lolitę?- Zaproponował Bill, a ja kompletnie nie wiedziałam o co mu chodzi, albo raczej o kogo.- No wiesz... psy.

-Aa... dobra.- Nie widziałam przeszkód, aby nie brać ze sobą zwierzaków. Przynajmniej nie będę sama... bo od wczoraj czuję się, jakbym już nikogo nie miała. Wiem, że to głupie, ale cóż... tak jest.

-Na pewno chcesz iść sama?

-Myślisz, że się zgubię? Drogę jeszcze pamiętam.- Stwierdziłam.- Poza tym ochroniarz ze mną będzie.

-Jasne, teraz wolisz iść z ochroniarzem niż z własnym...

-Bill, odpuść sobie.- Tom wszedł mu w słowo, ale i tak nie trudno było mi się domyślić o co mu chodzi. Świetnie, że to ja jestem tą złą.-Idź, a z psami ja później wyjdę.

Nie odzywając się już ruszyłam do wyjścia. Przez chwile miałam ochotę się rozpłakać, gdy widziałam, jak Bill na mnie patrzy. Z takim wyrzutem, jakbym robiła coś strasznego... Tom, natomiast za wszelką cenę starał się być obojętny i wychodziło mu to perfekcyjnie, jak zawsze. Dziwne tylko, że mimo to mam świadomość, że jest inny. Przecież wiem, że taki nie jest... nie wiem po co gra to przedstawienie? To ma mi niby pomóc w przypomnieniu sobie, że go kocham?

Udałam się do parku, tak się składa, że tą drogę znałam najlepiej. Ostatnie co pamiętam z mojej przeszłości to chyba... zakład z Sarą? Miał związek z Kaulitzem, ale czy to możliwe, aby tak się przedłużył? Albo może coś się zmieniło... dlaczego oni nic mi nie mówią!? Ja chce wiedzieć, jak to było, jak się zaczęło... a oni milczą jak gdyby nigdy nic i czekają na cud. Tylko, że co będzie jeżeli pamięć mi nie wróci? Może gdyby mi coś opowiedzieli czułabym się lepiej. Wiedziałabym, co nas łączyło... i czy warto się jeszcze męczyć w tym domu. Bo może nie ma już dla nas szans?

Usiadłam na jednej z ławek. Wydawała mi się bardzo znajoma, ale nie umiałam sobie przypomnieć dlaczego. Coś mnie do niej przyciągało... a na pewno niczym się nie wyróżniała. Może kiedyś coś się tutaj wydarzyło? No, ale skąd mam wiedzieć, skoro jestem sama i nikt nie raczy mnie uświadomić. Ja naprawdę nie wiem... im trudno jest o tym wszystkim mówić, czy jak? Chyba musi być jakiś powód tego milczenia. To dopiero pierwszy dzień, a ja czuje że będzie źle... coraz gorzej...

Westchnęłam cicho natykając się wzrokiem na pierścionek, który w dalszym ciągu zdobił mój palec. Zdarzało mi się to bardzo często. Wtedy gapiłam się w niego bezskutecznie starając się sobie coś przypomnieć. Gdyby ta miłość z mojej strony była tylko zakładem, nie zgodziłabym się na ślub. Przecież nie jestem, aż tak okrutna. Chciałam dać mu do zrozumienia, że on też może cierpieć, ale bez przesady. Zresztą ten zakład na pewno nie ma już żadnego znaczenia...

Ciekawe, czy jeszcze tańczę. Kiedyś właśnie tam wyrzucałam z siebie wszystkie problemy... może warto by spróbować i teraz? Może jutro się tam wybiorę...

-Heej, a co ty tutaj robisz sama? Gdzie masz Toma?- Ujrzałam przed sobą rozpromienioną brunetkę. Super, ale kim ona jest?- No chyba cie nie zostawił na pastwę losu? Bo ja właśnie szłam do was wiesz...miałam nadzieję, że pokażecie mi te swoje obrączki.

-Przepraszam, ale... wiesz, coś się zmieniło.- Odezwałam się niepewnie na co spojrzała na mnie z przerażeniem w oczach.

-Zerwaliście?! Nie będzie ślubu?!

-Nie, to znaczy nie wiem sama...- Zupełnie nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Jeżeli chodzi o ten cały ślub, to wątpię w jego odbycie się, ale... nie wiem, jak to się dalej potoczy.- Wiesz, miałam wczoraj mały wypadek...

-Jaki wypadek?

-Uderzyłam się w głowę i kompletnie nic nie pamiętam z mniej więcej ostatniego roku życia.- Wyjaśniłam jej na spokojnie, jej mina wyrażała wielkie zdumienie... trochę jakby mi nie dowierzała.- I nie wiem też kim ty jesteś...

-Ja? Jestem Amelia... przyjaźniłyśmy się...- Wykrztusiła w dalszym ciągu zszokowana.- Ale.. ty nie żartujesz?!

-Niestety...

-O mój boże... i nic nie pamiętasz? Zupełnie nic?- Zajęła obok mnie miejsce z wrażenia i cały czas patrzyła na mnie wielkimi oczyma.

-Naprawdę nic.

-I co teraz? Rozstałaś się z Tomem?

-Jeszcze nie... ale przecież to i tak nie jest to samo co kiedyś, skoro go nie pamiętam.- Mruknęłam, miałam nadzieję, że ona będzie tą osobą, która choć trochę ujawni mi mojej przeszłości.

-Matko, ale ty na pewno sobie przypomnisz wszystko... przecież wy się kochacie, nie wyobrażam sobie was osobno.

-To może mi pomożesz?- Zapytałam, choć właściwie miałam pewność, że mi nie odmówi. Wyglądała raczej na wygadaną i życzliwą osobę. Poza tym... ponoć jesteśmy przyjaciółkami...


###


Przechodze samą siebie, powiedzmy, że sprawdzam na jak wiele mnie stać, a to jedna z prób -> http://magic-and-love.blog.onet.pl/ jeżeli ktoś zainteresowany, zapraszam xd Tematyka ta sama co zawsze ^^

pozrawiam ;*

 

środa, 9 grudnia 2009

100. 'W ogóle nie wiem, dlaczego, ani która z chwil,przerwała taśmę i urwała film.'

 

Jak daleko może posunąć się zazdrosna kobieta? Albo jak daleko może posunąć się kobieta, która chce zdobyć zakazanego jej mężczyznę? Tego jeszcze nie wiem i mam nadzieję się nie przekonać. Spędziłam z Tomem, ostatnio bardzo dużo czasu. Nie wiem, czy miał tak mało pracy, że mógł spokojnie ze mną być, czy też po prostu się zbuntował. W każdym razie mi to odpowiadało. O dziwo z dnia na dzień jest nam razem co raz lepiej i moje wątpliwości, w ogóle nie mają żadnych podstaw. Nawet szanowna Emi, jakby sobie odpuściła. Chyba moja krótka wymiana zdań z nią poskutkowała. Chyba, bo nie mogę być tego pewna. Nie wiem, do czego zdolne są takie dziewczyny, ale wiem do czego zdolna jestem ja, aby bronić swojego.

-Idziemy na spacer z psami?- Zwróciłam się do Toma, który właśnie gapił się w lustro. Ciekawe co takiego chciał tam dojrzeć. W odpowiedzi mruknął tylko coś niezrozumiałego, co dla mnie znaczyło „tak”. Zresztą on mi nigdy nie odmawia. Niczego i jestem z tego powodu dumna, ha.- To ja idę powiedzieć Billowi, że zabieramy jego dziewczyny, a ty weź już odejdź od tego lustra bo w samouwielbienie wpadniesz.- Stwierdziłam kręcąc głową po czym skierowałam się do drzwi. Jednak zanim zdążyłam złapać za klamkę stało się coś przeze mnie nieoczekiwanego, drzwi same otworzyły się z takim rozmachem, że nie zdążyłam odskoczyć... nie minęła chwila jak wylądowałam na twardej podłodze czując potworny ból głowy.

-Boże, Carmen! Nic ci nie jest!?- Jak się okazało to Bill załatwił mi pięknego guza na czole. Ale chyba nie tylko... poczułam sączącą się stróżkę krwi. Wszystko jakby się zakręciło, a ja sama nie do końca byłam świadoma co się dzieje...aż w końcu ciemność. Wielka dziura.


-Co się stało?!- Gitarzysta wybiegł z łazienki usłyszawszy hałas i krzyk brata.- Coś ty jej zrobił?!- Podbiegł do dziewczyny przykucając przy niej, dopiero teraz zauważył, że ma zamknięte oczy.

-Boże, ja ją zabiłem! Zabiłem ją, Tom!- Piszczał czarnowłosy z przerażeniem patrząc na nieprzytomną blondynkę.- Zabiłem człowieka!

-Uspokój się!- Krzyknął na niego poirytowany.- Nikogo nie zabiłeś, zadzwoń lepiej po pogotowie i przestań panikować.- Nakazał stanowczo.- Carmen, słyszysz mnie?- Szturchnął lekko dziewczynę, ale nie przyniosło to żadnych rezultatów. Po chwili pojawił się Bill ze szklanką wody, którą bez wahania wylał na twarz dziewczyny. Brat spojrzał na niego jak na idiotę.- Źle ci w głowie ?!

-Przecież tak się robi! Ale ona się nie obudziła... Boże, Tom... ja ją zabiłem...- Chłopak cały aż się trząsł ze strachu. Był w ogromnym szoku i nie potrafił nad sobą zapanować tak jak jego bliźniak, który cały czas zachowywał zimną krew. A to nie było takie proste podczas gdy jego ukochana nie dawała znaku życia... poza tym, że oddychała. Tylko to go uspakajało.

-Zadzwoniłeś?

-Tak... będą zaraz. Ale ja nie chciałem, Tom... otworzyłem tylko drzwi, nie wiedziałem, że ona za nimi stoi... mój Boże... a jeżeli naprawdę ją zabiłem?- Lamentował czarnowłosy, w głowie widział same najgorsze scenariusze, co go jeszcze bardziej dołowało.

-Jeszcze nikt nie umarł od zderzenia się z drzwiami.- Gitarzysta spojrzał na niego z politowaniem, ale zaraz przybrał wyraz twarzy na mniej przyjemny.- I właśnie dlatego się puka!

-Przysięgam, że już zawsze będę pukał...- Zadeklarował bez dłuższego namysłu.- Niech tylko ona otworzy oczy...

-Przestań panikować, bo ja też zaczynam się bać.- Mruknął przyglądając się niepewnie dziewczynie. Ale przecież nie mogło jej się nic stać... ona tylko straciła przytomność. Na pewno zaraz się obudzi...


#


Gdy otworzyłam oczy kompletnie nie wiedziałam, co jest grane. Pierwsze co do mnie dotarło, to ostre światło, potem zaczęłam słyszeć czyjeś niewyraźne głosy, aż w końcu powróciłam do rzeczywistości. Wielkimi oczyma patrzyłam na mężczyznę w białym kitlu i stojącego obok niego chłopaka. Boże, przecież to Kaulitz! Co on tu robi? Albo raczej, co ja tu robię. Zupełnie nie wiem, jakim cudem znalazłam się w tym miejscu. Wnioskuję, że to szpital, bo tak dziwnie pachnie i jest tu lekarz... ale dalej nie wiem, co robi tu ten cały gitarzysta i w ogóle co się stało? Chyba ze mną coś nie tak. A może umarłam? Z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej i dopiero teraz zauważyli, że już jestem z nimi.

-Nareszcie!- Chłopak od razu podszedł do mnie z wypiekami na twarzy... yyy? Co on odstawia? I co on zrobił ze swoimi dredami? Dobra, później będę się nad tym zastanawiała, teraz chce wiedzieć, co mi się stało.- Ale mnie wystraszyłaś, już myślałem, że znowu zaśniesz na kilka tygodni...- Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa. Ani trochę nie wiedziałam o czym i dlaczego on do mnie mówi.

-Jak się pani czuje?- Lekarz zwrócił się do mnie uważnie się wpatrując w moją bladą twarz.

-Chyba źle... głowa mnie boli i nie wiem, jak się tutaj znalazłam.- Odezwałam się w końcu lekko zachrypniętym głosem. Chyba zaczynała mnie przerażać ta cała sytuacja.

-Uderzyła się pani w głowę i straciła przytomność na kilkadziesiąt minut, ale już wszystko powinno być w porządku. A nawet lepiej... czekamy jeszcze na wyniki tomografii, ale... mam dobrą wiadomość. Przy okazji zrobiliśmy inne badania i po pierwsze, nie ma już zagrożenia nawrotu białaczki, a po drugie ma pani większe szanse na zajście w ciążę.- Oznajmił z przejęciem, a ja patrzyłam na niego jak na ufoludka. To jakaś komedia. Ale w żadnym wypadku mnie nie bawi. Białaczka? Ciąża? Halo! Ja mam dopiero osiemnaście lat i już miałabym chcieć zostać matką? A ta choroba to niby co znowu? Im wszystkim chyba się w głowach poprzewracało. Kaulitz, do mnie mówi jak gdyby nigdy nic, a lekarz wymyśla jakieś szanse na dziecko.- Wiem, że straciła już pani nadzieję... ale naprawdę jest szansa i to bardzo duża, tylko zawsze może się coś zmienić, więc lepiej... zająć się tym od razu, jeżeli państwu zależy na założeniu rodziny, oczywiście.- Zerknął w stronę gitarzysty, a ja myślałam, że wybuchnę śmiechem. Dobra, uznajmy, że to jakiś chory sen, bo ja naprawdę nie widzę innego wyjaśnienia.

-Panie doktorze, wyniki.- Nagle do gabinetu weszła pielęgniarka wręczając mu wielką kopertę, z której zaraz wyjął zdjęcie.

-Hm... wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Jedyne, co pani zostanie po tym zderzeniu to guz.- Uśmiechnął się do mnie. Postanowiłam nic nie mówić, tylko im przytakiwać... może zaraz się obudzę?- No, ale prawie go nie widać... proszę się nie martwić kilka dni i zniknie.

-Więc, mogę już ją zabrać do domu?- Starałam się nad sobą panować, ale to było trudne. Naprawdę chciało mi się śmiać, jednak to jest jedynie mój głupi sen, więc daruję sobie i zobaczę, co wydarzy się dalej... może będzie ciekawie?

-Oczywiście, nie widzę żadnych przeciwwskazań.

-To świetnie, dziękujemy bardzo... za wszystko, naprawdę dzisiaj wyjątkowo miał pan dobre nowiny.- Stwierdził zadowolony, po czym odwrócił się do mnie.- Chodźmy, Bill czeka zaniepokojony.- Wyciągnął do mnie swoją rękę, a ja nie wiedziałam, co robić. Czy jak go złapię, to się obudzę? To jest naprawdę dziwny sen... a najdziwniejsze jest w nim to, że jest taki... realny.- Ej, kochanie... jesteś tu?- Zabrakło mi chyba powietrza. Normalnie... kochanie?! Nie, no błagam to nie jest wcale śmieszne. Jak się mam obudzić?

Automatycznie pokiwałam twierdząco głową i wstałam, lecz ręki mu nie podałam. To byłoby już zbyt wiele... te sny sobie za dużo pozwalają. Ale co z tego, że nie pozwoliłam się złapać za rękę, jak on i tak objął mnie w pasie, przez co dosłownie zesztywniałam. Wyszliśmy na korytarz, gdzie stał jego brat...i Sara. Sara! Jak dobrze, moja przyjaciółka... ona na pewno mi wszystko wyjaśni. No chyba, że też jest w tym śnie jakaś inna... czuję się taka zagubiona.

-Carmen! Mój Boże, jak dobrze, że żyjesz!- Czarnowłosy, który również miał inną fryzurę podbiegł do mnie od razu mocno mnie ściskając. Nie, ja już mam tego wszystkiego dosyć!

-Bill, daj spokój, nic jej się nie stało.- Tom, odciągnął go ode mnie, ale sam nie miał zamiaru się odsunąć. Normalnie był tak blisko! On mi zabiera powietrze...- Ale jedźmy już lepiej do domu.

-Zaraz.- Musiałam się w końcu odezwać i wszystko zrozumieć, bo to przestawało wyglądać na sen.- Dlaczego... mówisz do mnie „kochanie”? I dlaczego wy wszyscy tak dziwnie się zachowujecie...

-A nie lubisz, jak tak do ciebie mówię? Nigdy nie wspominałaś, że ci się to nie podoba...- Zmarszczył brwi przyglądając mi się.- No, ale mogę tak nie mówić, jeżeli chcesz...

-Nie o to chodzi... ja nic nie rozumiem!- Wykrzyknęłam odsuwając się od niego na bezpieczną odległość.- Przecież my... my się nie lubimy.

-Carmen, wy się kochacie.- Sara spojrzała na mnie, jak na wariatkę, dokładnie tak samo ja popatrzyłam na nią, gdy tylko dotarły do mnie jej słowa.- Nie myśl sobie, że damy się nabrać.

-Ja... nie wiem o czym ty mówisz. Sara, przecież to jest ten, Kaulitz... ten, który ciągle mnie wkurza! Jak ja mogę go kochać!?- Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Teraz cała trójka patrzyła na mnie jak na inną. Dobra, już nic nie wiem...

-Carmen, co się dzieje?- Jego niepewny i czuły głos naprawdę dał mi do myślenia. Po pierwsze to nie jest żaden sen, a po drugie to nie z nimi jest coś nie tak, ale ze mną. Niemożliwe przecież jest, żeby wszyscy sobie coś ubzdurali, a ja jedna trzeźwo myślała.

-Ja naprawdę nie wiem co się dzieje...- Wyszeptałam czując jak w oczach stają mi łzy.

-Który mamy rok?- Wypaliła nagle blondynka.

-2008.- Odparłam wahając się, po ich minach widziałam, że jest źle. Ale co się stało? Czemu ja nic nie wiem?

-Lepiej wróćcie do tego lekarza...


już nie pamiętam nic jaki dzień jaka godzina

nie pamiętam tych chwil sobie nie przypominam

w ogóle nie wiem dlaczego ani która z chwil

przerwała taśmę i urwała film*


#


-Przecież mówił pan, że wszystko jest w porządku!

-Bo badania niczego nie wykazały. Proszę się nie denerwować.- Lekarz cały czas starał się panować nad sytuacją, ale dla gitarzysty było to nie do pojęcia. Nie wierzył, że ona naprawdę może nie pamiętać. Że zapomniała, jak bardzo go kocha, jak bardzo on kocha ją. Zapomniała, jak to wszystko się zaczęło, jacy byli ze sobą szczęśliwi... ile razem przeszli, pokonali tyle przeszkód. I nagle pojawiła się kolejna, która skreśla wszystko. Najpiękniejsze chwile jego życia.

-Jak mam się nie denerwować? Moja przyszła żona twierdzi, że mnie nie znosi! I to jeszcze ze wzajemnością, kiedy ja ją kocham nad życie!- Oczy zaszkliły mu się od łez.- Myślałem, że już wszystko będzie dobrze... powiedział pan nawet, że jest zdrowa i mamy szanse na dziecko, a teraz... okazuje się, że wszystko straciłem.

-Proszę tak nie myśleć.- Mężczyzna spojrzał na niego ze współczuciem.- Przecież pamięć na pewno wróci, tylko potrzeba na to czasu.

-Ile?

-Nie wiem. Ale nie można naciskać, nie można jej do niczego zmuszać, a przede wszystkim nie przywracać na siłę ważnych wspomnień, to może pogorszyć sytuację. Ona musi sama chcieć sobie przypomnieć, nie może pan na niej tego wywierać. Trzeba uzbroić się w cierpliwość.- Rzekł spokojnie, lecz jego opanowanie w najmniejszym stopniu w niczym nie pomagało.

-Co ja mam robić?

-Na początek proponuję dobrego psychologa i przede wszystkim trzeba przekonać ją, żeby chciała korzystać z sesji. I jeżeli chce pan z nią być... chyba ma pan świadomość, że już nie będzie jak wczoraj.

-Aż zbyt wielką!- Stwierdził załamanym głosem.- Jak mam ją przekonać, że ją kocham? Że jej potrzebuję?

-Naprawdę nie wiem. Mogę panu powiedzieć tylko tyle, żeby uważał pan na słowa i czyny. Trzeba obchodzić się z nią, jak z jajkiem. Przepisałem też tabletki...może to coś w jakiś sposób pomoże, w każdym razie nie zaszkodzi.- Wręczył mu receptę.- Przykro mi, nie mogę więcej pomóc. Wszystko zależy od was.

-A jeżeli nie będzie chciała?

-Przykro mi.- Pokręcił bezradnie głową. Nie mógł nic zrobić i Tom dobrze o tym wiedział, sam czuł, że sobie nie poradzi. Doskonale pamiętał dawną zbuntowaną Carmen. Przerażała go wizja przyszłości. Nie wyobrażał sobie, że mógłby chcieć się do niej przytulić, a ona by go odtrąciła... bo zapomniała, co czuje. To jest takie niedorzeczne... chciałby, żeby to wszystko było jakimś koszmarnym snem. Dlaczego ich całe życie ma lec w gruzach przez głupie uderzenie w głowę?

-W takim razie... do widzenia.- Wymamrotał i opuścił gabinet kompletnie nie wiedząc, co dalej będzie...


###


*Drzewo- „Nie pamiętam”

 

Nie, no bardzo mi się podoba ten odcinek, prawda że mam oryginalne pomysły? ^^

 

 

piątek, 4 grudnia 2009

99.'Żeby było sprawiedliwie...'

 

Nawet nie zauważyłam kiedy minął maj. Dni upływały mi bardzo szybko, a właściwie nie działo się nic nadzwyczajnego. Tokio Hotel, nadal pracowało nad płytą, więc Toma zwykle nie było w domu, Billa zresztą też. A nawet jak nie zajmowali się nagrywaniem, to mieli wiele innych spraw. Jakoś przyzwyczaiłam się już do tego, że całe dnie spędzam w towarzystwie psów. Już nawet Amelia zaczęła mnie rzadziej odwiedzać, a co za tym idzie, Andreas też. No, ale cóż... każdy ma swoje sprawy. Tylko mi ich jakoś brak. Nie umiem sobie znaleźć żadnego sensownego zajęcia... no, ale może przyjdzie jeszcze mój czas. Jak na razie cieszę się ze spacerów z psami. Kochane zwierzaki, bardzo urozmaicają mi dzień. A co do Melanie, do tej pory nie dowiedziałam się co jest grane z tym rzekomym wykorzystaniem ją przez Davida. Nikt nic nie wie, a przecież jej samej o to nie zapytam... cóż, moja duma, moja niewiedza.

Jest czerwiec, więc według moich obliczeń za jakieś dwa miesiące powinnam zostać żoną Toma, z tym, że śmiem w to wątpić. Zatrzymaliśmy się na planowaniu, co też do końca nam nie wyszło... nie wiem, jak on chce się żenić w sierpniu skoro nie ma nawet czasu na ustalenie daty. W każdym razie ja mam go ponadto, więc mogę się zawsze dostosować. Szkoda tylko, że im dłużej o tym nie rozmawiamy, tym mam więcej wątpliwości. Zdawałam sobie sprawę, że nie będzie łatwo... wiedziałam, że jeżeli już nie będzie mnie w zespole, nie będę miała z Tomem takich kontaktów jak kiedyś. Nie przypuszczałam jednak, że może mi to, aż tak doskwierać. Oczywiście moja miłość do niego nie zmalała i mam nadzieję, że jego do mnie też, ale to i tak nie to samo co kiedyś. Brakuje mi go, choć cały czas jest. Nie chce całe życie czekać...


-Dzień dobry, panna May?- Otworzyłam drzwi, za którymi stał jakiś obcy facet.

-Tak, panna, bo co?- Burknęłam mierząc go obojętnie wzrokiem. Panna, jak to żałośnie brzmi!

-Kwiaty dla pani.- Wręczył mi białe konwalie, które dopiero teraz zauważyłam. Od razu mój wyraz twarzy się zmienił... to mogła być tylko jedna osoba.- Komuś musi zależeć sezon na te kwiatki już się skończył.- Uśmiechnął się podsuwając mi kartkę do podpisu.

-Dziękuję...

-Miłego dnia, do widzenia.- Pożegnał się uprzejmie i odszedł. Ja natomiast cała rozpromieniona weszłam do domu zamykając za sobą drzwi. Normalnie czuję, że jeszcze bardziej go kocham, choć to już chyba nie możliwe. Oczywiście mam na myśli Toma. On zawsze wie, jak mnie uszczęśliwić. Przynajmniej wiem, że cały czas o mnie myśli...

Wstawiłam kwiatki do wazonu i postawiłam je w kuchni na stole, nawet przez myśli mi nie przeszło, żeby poszukać jakiegoś liściku. Bo w końcu nikt mi nie powiedział, że to od Toma... a jeżeli nie? Zawróciłam od razu, aby naprawić swój błąd. Przeszukałam bukiet, aż w końcu doszukałam się małej, białej karteczki. Cóż, nie rozczarowałam się... jednak mam dobrą intuicję.

Kocham Cię!”- Aż się cieplej na sercu robi normalnie. Uwielbiam go no! Niewiele myśląc wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam jego numer, musiałam mu podziękować... jest taki kochany.

-Halo?- Myślałam, że mi serce stanie, gdy po drugiej stronie usłyszałam jakiś żeński głos. Pomyliłam numer?!

-Przepraszam, czy to telefon Toma?- Wydukałam, a moja mina już dawno zrzedła.

-Tak, tak... tylko poszedł do toalety.

-A z kim rozmawiam?

-Z Emi. Przekazać coś?- No nie. Jakim prawem to babsko odbiera telefon mojego narzeczonego!? Ja chyba jej coś zrobię. To przekracza wszelkie granice. Ona zwyczajnie ze mną zadziera i robi to celowo! Chyba nie sądzi, że oddam jej Toma?! Myślałam, że moja zazdrość jest głupia i dziecinna, ale myliłam się.- Halo, jest tam pani?

-Z tej strony Carmen.- Oświadczyłam wyraźnie.- Nie musisz nic przekazywać, sama mu przekażę.- Dodałam jeszcze.-A, i nie rozumiem z jakiej racji odbierasz jego telefon?

-Myślałam, że to coś ważnego... zresztą Tom nie będzie miał mi tego za złe. On też odbiera moje telefony...- Zabije ją. Ja ją normalnie uduszę, nie wiem co jej zrobię! Będzie umierała w torturach.- W końcu jesteśmy przyjaciółmi... chyba nie masz mi tego za złe?- Czułam w jej głosie satysfakcje i pewność siebie. Specjalnie próbowała wyprowadzić mnie z równowagi i jej się to udało, ale ja na jej miejscu bym uważała.

-Ależ skąd.- Zaprzeczyłam przesadnie miłym głosem.- Wpadnę dzisiaj do was, mam nadzieję, że cię jeszcze zastanę.- Ostatnie słowa wypowiedziałam nieco nieprzyjemnie. Cóż... włączyła mi się czerwona lampka. „Uwaga, jakaś niedorobiona lalka chce ci sprzątnąć chłopaka”.

-Pewnie tak.

-Więc do zobaczenia.- Rozłączyłam się nie czekając już na odpowiedź.-Żmija.- Syknęłam, choć nie mogła już tego usłyszeć. Naprawdę mnie wkurzyła, a ja wcale nie jestem bezbronną dziewczynką, jak jej się wydaje. Będę walczyła i zrobię wszystko, aby z przyjaciółki stała się zwykłą, a nawet nic nie znaczącą znajomą.


#


Pierwszy raz od bardzo dawna założyłam buty z obcasem, to takie dziwne uczucie. No, ale kiedyś trzeba. W końcu jestem kobietą, czasami muszę więc zachowywać się jak kobieta. Dobra, nie będę ukrywała, że ubrałam się inaczej niż zwykle ze względu na Emi. Że też zazdrość zmusza mnie do takich rzeczy, ja powinnam to chyba robić bez żadnych powodów. Po prostu dla siebie... nie żebym się zaniedbywała, ale czasem przydałoby się coś zmienić w stroju. Jakaś spódniczka, czy bluzka z większym dekoltem, a nie ciągle te dżinsy i jakieś koszulki... mam już dziewiętnaście lat! Już niedługo przestanę być nastolatką, czas dojrzeć. Albo może przeciwnie? Tyle już przeszłam, więc może czas aby wyluzować? Nie pamiętam już kiedy się świetnie bawiłam, jak dawniej. Jak za czasów Alyson. Chyba nie bez powodu wolałam moje drugie imię, to byłam taka druga ja... ta szalona, bez problemów... a odkąd pojawiła się Carmen, wszystko wydaje się być inaczej. Nie jestem taka pewna siebie i nawet jakaś głupia dziewucha jest w stanie mnie wyprowadzić z równowagi. Naprawdę boję się, że stracę Toma, jeżeli czegoś nie zrobię. Czasem wydaje mi się, że nasza miłość jest przereklamowana... a to chyba źle, że mam takie myśli?

Wzięłam głęboki oddech następnie wypuszczając ze świstem powietrze, musiałam sama sobie dodać otuchy zanim weszłam do budynku. Irytowało mnie stukanie butów, gdy szłam. To zdecydowanie nie dla mnie. Wolę adidasy, czy coś... kto w ogóle wymyślił obcasy?

Wkroczyłam do studia, gdzie od razu zauważyłam świergoczącą Emi. Gdybym mogła zabiłabym ją wzrokiem, albo po prostu sprawiła, żeby zniknęła. W ogóle to ma być ta ich praca nad płytą? Co nie przyjdę to siedzą i nic nie robią, no oczywiście poza tymi ich dyskusjami. Może ta płyta to tylko wymówka?

-Cześć.- Przywitałam się zupełnie naturalnie.

-O, hej.- Emi rzuciła na mnie okiem po czym zajęła się gazetą, natomiast Tom podszedł do mnie uśmiechając się ciepło.

-Fajnie, że przyszłaś.

-Dziękuję za kwiaty, kochany jesteś.- Odwzajemniłam jego uśmiech i przytuliłam go mocno.- Nie przeszkadzam?

-Właściwie to nie, ale zaczekaj chwilkę, bo David coś ode mnie chciał.- Ucałował mnie w czoło i udał się do drugiego pomieszczenia.

-Wy naprawdę jesteście zaręczeni czy to tylko taka reklama?- Usłyszałam nagle, aż mną coś wstrząsnęło. Reklama?! Chciałaby.- Bo to trochę dziwne, że chcecie się żenić w tak młodym wieku.

-Co to za różnica kiedy zapieczętujemy swój związek? I tak się kochamy, więc im wcześniej tym lepiej.- Stwierdziłam udając obojętność na jej słowa. A tak naprawdę wcale nie byłam taka obojętna... znowu mam wątpliwości. No, ale zaraz. Tom, przecież by mi czegoś takiego nie zrobił. On mnie kocha.

-No tak, tak... ale wczesne małżeństwa, szybko się rozpadają, nie słyszałaś o tym?- Spojrzała na mnie znacząco. Ja już wiem, co ona ma w tej swojej pustej głowie. Przegina, a ja sobie nie pozwolę.

-Słuchaj no... korzystając z okazji, że się widzimy, bo nie wiem kiedy to nastąpi ponownie.- Podeszłam do niej z nieprzychylną miną.- Nie znasz mnie, więc z dobrego serca uświadomię cię, żeby było sprawiedliwie. Nie radzę ci wpychać się między mnie, a Toma. Nie ma dla ciebie tu miejsca, więc zajmij się swoją pracą, a od mojego narzeczonego trzymaj się, jak najdalej.- Wycedziłam patrząc jej prosto w oczy.- Mam nadzieję, że mniej więcej mnie rozumiesz?- Zamrugałam teatralnie powiekami. Chyba ją troszkę zdenerwowałam, oj... jaka ze mnie paskuda. Już chciała otwierać usta, ale pojawił się Tom. I bardzo dobrze. Nie miałam ochoty jej słuchać. Rzuciłam jej ostatnie groźne spojrzenie i odwróciłam się w stronę gitarzysty z szerokim uśmiechem.

-To jak? Masz dla mnie czas?

-Dla ciebie zawsze.- Wyszczerzył się i złapał mnie za rękę prowadząc do drzwi.- Aa... jak coś to już dzisiaj nie wracam.- Zwrócił się jeszcze do dziewczyny, po czym obydwoje wyszliśmy. Ciekawie się zapowiada. A ja znowu jestem górą, yeah!


#


-Witam panią, dziennikarkę.- Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie do dziewczyny, która nie ukrywała zaskoczenia jego widokiem.- To już pani taka sławna, że ochrony potrzebuje?- Wskazał na dwóch ochroniarzy kręcących się nieopodal.

-Nie... to inicjatywa mojego chłopaka.- Zaśmiała się.- Jak na razie jestem rozpoznawana bardziej, jako jego dziewczyna niżeli prezenterka z programu.

-A no tak, nie dziwię się.- Stwierdził.- Już po pracy?

-Tak, dzisiaj skończyliśmy wcześniej z czego się ogromnie ciesze, bo mam trochę dosyć, przyznam szczerze. Nie sądziłam, że to taka ciężka praca...- Wyznała nie bardzo będąc pewną czy dobrze robi mówiąc w ten sposób o pracy własnemu szefowi.

-Niestety. Ale może da się pani zaprosić na kawę? Ja też już jestem wolny.

-Bardzo chętnie, ale może innym razem.- Odmówiła grzecznie nie chcąc go w żaden sposób urazić. Właściwie nie miała wymówki, ale zawsze mogła coś wymyślić... jakoś nie chciała zaznajamiać się z tym mężczyzną. Wolała unikać takich kontaktów.- Jestem już umówiona.- Dodała z przepraszającym uśmiechem. Miała dziwne wrażenie, że mężczyzna tak łatwo nie odpuści, a z jego strony nie będzie to ostatnia propozycja.

-Rozumiem, więc nie zatrzymuję. Do widzenia.- Pożegnał się i odszedł pozwalając blondynce odetchnąć z ulgą. Nie zwlekając dłużej weszła do centrum decydując się na kawę, jednak w samotności. Tak zdecydowanie wolała samotne popołudnie niż miałby towarzyszyć jej szef, któremu wyraźnie nie jest obojętna. I naprawdę chciałaby wierzyć, że chodzi mu jedynie o jej umiejętności zawodowe...

-O, co za spotkanie!- Aż chciałoby się zniknąć. Widocznie ma dzisiaj wyjątkowego pecha do spotykania niechcianych osób.

-Żadne spotkanie.- Burknęła wymijając chłopaka, nie miała zamiaru z nim rozmawiać. Już wszystko, co miała do powiedzenia mu powiedziała, a nawet więcej. Jest dla niej tylko nieprzyjemną przeszłością.

-No zaczekaj...

-Sara!- Zatrzymała się słysząc znajomy głos. Przez chwile myślała, że się przesłyszała, ale jednak nie. Gdy tylko się odwróciła ujrzała swojego chłopaka, który bardzo szybko podążał w jej stronę. Przynajmniej jedna osoba, którą chciałaby widzieć.

-To ten twój chłopak?- Usłyszała obok, ale zignorowała go wychodząc naprzeciw czarnemu.

-Bill, co tu robisz?- Uśmiechnęła się do niego i pocałowała na powitanie.

-Tom, sobie poszedł, więc ja też. Musi być jakaś sprawiedliwość.- Wyszczerzył się.- A ty już wolna?

-No tak, też mi się udało wcześniej wyrwać.

-I przyszłaś na zakupy?- Uniósł brwi patrząc na nią uważnie.

-Niee, chciałam napić się kawy, ale jak chcesz możemy pochodzić po sklepach.- Zadeklarowała cała rozpromieniona. Dla niego mogłaby zmienić wszystkie swoje plany.

-No dobrze, a kim jest ten chłopak, co tak na ciebie patrzy?

-Jaki chłopak?- Skrzywiła się domyślając się o kogo chodzi. Zerknęła przez ramię na bruneta, ale wolała nie zagłębiać się w ten temat.- Jakiś namolny fan.

-Ej, to ty już masz swoich fanów?- Zaśmiał się łapiąc ją za rękę.- Nie wiedziałem, ale w takim razie...muszę cię pilnować.

-Myślę, że twoja ochrona w zupełności mi wystarczy. Ty lepiej zajmij się obowiązkami chłopaka.- Stwierdziła następnie całując go w usta.

-Ah... rozumiem. Nie ma sprawy.- Zapewnił ją i pociągnął w stronę schodów.- To najpierw kawa, potem zakupy, a potem... dom. Mój dom, mój pokój...

-Widzę, że wziąłeś sobie do serca moje słowa.

-Oczywiście.- Potwierdził z wielkim uśmiechem i zapieczętował to dłuższym pocałunkiem...

 

###

 

Wiem, że to już 99 xD Wiem, że to powyżej nie jest zadawalające xd I wiem też że odcinek 100 również nie będzie zadawalający xd Patrzcie ile ja rzeczy wiem! xD Ale nie wiem tylko, czy kończyć opowiadanie, czy nie... dzisiaj postanowiłam, że zakończę w 110 odcinku, ale jak zaczęłam kończyć 107 stwierdziłam, że nie zakończę, ale teraz znowu nie wiem, co robić xd

Jestem okropnaa, ale humor mi wrócił i to się liczy ;D

Można się spodziewać, że odcinki będą się pojawiały znacznie częściej, bo musze się jakoś motywować do dalszego pisania, a jak w końcu skończą się zapasy to na pewno wróci mi wena xd choć teraz też nie narzekam ;p

Ah... xd jak to dobrze być znowu dawną, głupią, nienormalną, dziwną [...] Ka. xd

A no i sonda jeszcze będzie do następnego odcinka, więc Ci którzy tak zacięcie głosują na TAK muszą się sprężać ;D yeah xd I na serio biorę te głosy pod uwagę, nawet bardziej niż te na NIE, bo jakoś tak... nie chce mi się wierzyć, że mam tylu czytelników xd

pozdrawiam ;***