sobota, 29 listopada 2014

005. "Ciągnie swój do swego."


Znowu dam radę ze sprawdzaniem, możecie być ze mnie dumni :D
I nawet publikuję odcinek, gdy mnie nie ma w domu, taka zdolna jestem xD 
Ciekawe, czy po tym rozdziale Tom zyska choć trochę w Waszych oczach ;>

Jeśli ktoś jeszcze ma możliwość, nadal proszę od głosy na mojego bloga Miłość z Las Vegas. Zostały ostatnie dni.
Głosy oddajemy pod tym linkiem, w sondzie na dole: http://spisfanfiction.blogspot.com/
Dziękuję i zapraszam na rozdział 5! ;)


Rozdział 5


- Zaczekaj! – zawołał za mną, a na mojej twarzy automatycznie pojawił się triumfalny uśmiech. Ja zawsze wiedziałam, że jak chcę to nikt mi się nie oprze. - Odprowadzę cię – Podszedł do mnie żwawym krokiem.
- Nie no, nie fatyguj się - Postanowiłam udawać, że jest mi przykro przez to co powiedział wcześniej. Może się nabierze? Mój głos był wyraźnie przygaszony. I o to mi chodziło. Nie, żeby naprawdę mi było… - Na pewno masz lepsze rzeczy do roboty niż odprowadzanie swojego wroga numer jeden.
- Nie jesteś moim wrogiem, Aly – zaprzeczył z taką łagodnością, że aż mną wstrząsnęło. I to jego pieprzone „Aly”. Serio? Przed chwilą zachowywał się wobec mnie, jak ostatni dupek. Przestaję nadążać, rozumieć cokolwiek. - Po prostu… Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że będziesz z nami grała…- dodał podczas, gdy ja milczałam jak zaklęta. Okej, to nieco rozjaśnia sytuację. Już mniej więcej wiem, co go tak dręczy i boli.
- Ja też – Przyznałam zachowując ten sam ton. Bo sama nie wiem, czy jestem do końca świadoma swoich poczynań. Wpakowałam się w coś, z czego nie wyjdę tak łatwo. A wyjść będę musiała, bo tego wymaga między innymi mój zakład. Nie odpowiedział już nic. W milczeniu ruszyliśmy w kierunku mojego domu a właściwie to parku, bo właśnie ta droga prowadzi do mojego domu. Ten park jest jakiś niezwykły, wszystko się z nim wiąże. Gdziekolwiek nie idę, prędzej czy później muszę w nim wylądować.
- Wiesz, że teraz będziesz gwiazdą? – odezwał się w pewnym momencie, a w jego głosie mogłam wyczuć lekkie rozbawienie. Jego humor zdecydowanie się poprawił.  
- E tam… to wy jesteście gwiazdami, ja jestem tą niechcianą. Wiesz jaki to będzie szok jak wasze fanki zobaczą na koncercie mnie, a nie Georga? - Starałam się rozmawiać z nim jak najbardziej normalnie. Zapomniałam na tę chwilę o zakładzie i o wszystkich innych przykrościach z nim związanych. Jak chcę, to potrafię być miła. I teraz byłam naprawdę szczera. Uważałam ich za gwiazdy i zdawałam sobie sprawę z tego, że ich fanki nie będą zadowolone, gdy się o mnie dowiedzą. Nie wszystko jest takie proste, jak się maluje. Powiedziałabym nawet, że nic takie nie jest.
- No na pewno będą zaskoczone, ale muszą zaakceptować tą nową sytuację. W końcu należysz do zespołu i to nie one o tym decydują, tylko my - Jego głos również był jakiś opanowany. Dokładnie taki jak wtedy, gdy rano do mnie przyszedł. Taki zagubiony… Wiedziałam jednak, że to chwilowe… To niemożliwe, żeby on był dla mnie miły na stałe. Dopiero co się o tym boleśnie przekonałam. Pewnie to znowu część jego głupiej gry… Nie powinnam być tak łatwowierna. Myślałam, że może teraz tak jest bo jesteśmy sami… A przy kimś nie chce pokazywać, że tak naprawdę nic do mnie nie ma. Nie rozumiem go, tak samo jak w tej chwili nie rozumiem siebie… Po tym co odstawił, nie powinnam się z nim patyczkować. Niemniej, nie umiem być w tym momencie wredna, jak zawsze. Nie wtedy kiedy on nie jest…
- Dlaczego dzisiaj byłeś taki milczący? - Zmieniłam temat. Jakoś na myśl przyszedł mi mój zakład, ja chyba za szybko chcę osiągnąć swój cel. To dopiero drugi dzień, powinnam być bardziej cierpliwa, przecież i tak mi się uda… Skoro on umie czasami być miły, to będzie potrafił takim być zawsze… za te trzy miesiące taki będzie. A nawet wcześniej.
- Bo było mi głupio - wyznał niepewnie. Godzina szczerości? - Odkąd się znamy jest między nami źle, a teraz tak nagle mam cię o coś prosić i będziesz z nami w zespole… dla mnie jest to nowa sytuacja i jakoś dziwnie to odbieram…
- Mi też nie jest łatwo. I gdyby nie moja siostra, w życiu bym się na to nie zgodziła i to właśnie ze względu na ciebie - oznajmiłam zatajając pewien fakt, bo przecież moja siostra prawie wcale nie miała wpływu na moją decyzję, zgodziłam się przez ten zakład. Bo chcę go wygrać. Muszę…
A więc to twojej siostrze zawdzięczamy, że nie musimy odwoływać trasy? Dziwne, że jeszcze jej nie poznałem…
- Jak nie? Przecież ją znasz - Oświeciłam go. Bo to oczywiste, że zna moją siostrę tyle, że nie wie iż Melanie właśnie nią jest. Najwyraźniej nie było takiej potrzeby, żeby mu mówić, że jesteśmy spokrewnione, a sam się nie domyślił. Inteligent.
- Nie przypominam sobie - Zastanowił się przez chwilę. Nie mogę z niego… Takie to głupie, takie to puste. Takie to niemyślące.
- Melanie May, to moja siostra.
- Naprawdę?! - Prawie podskoczył z zaskoczenia. Z nim będzie ciężej niż myślałam. On  serio jest taki głupi, czy tylko udaje? Bo ja już zwątpiłam. Zbyt wiele niejasności w tej naszej relacji.
A co? Tak bardzo się różnimy, że nie możesz uwierzyć?- Zatrzymałam się, aby spojrzeć w jego oczy. Właściwie na celu miałam, żeby to on wpatrywał się w moje, ale jakoś tak wyszło, że obydwoje patrzyliśmy z takim samym zaangażowaniem. Mam wrażenie, że pakuję sama siebie we własne zasadzki… I zdarza się to coraz częściej… Co się ze mną dzieje?
Trwało to dość długo, jednak w porę się opanowałam i odwróciłam szybko głowę. Jeszcze by mnie zaczarował… wolałam tego uniknąć. Zdecydowanie wolałam tego uniknąć. Och, Alyson weź się w garść.
- Nie no… zależy czym… - wydukał również nieco speszony. Przecież ja jestem bardzo podobna do mojej siostry, jak można było w ogóle się nie domyślić?
Nawet nie zauważyłam jak przeszliśmy przez park. No cóż, w końcu byłam pochłonięta jakże ciekawą rozmową… z jakże ciekawą osobą.
- Już jesteśmy - zakomunikowałam mu zatrzymując się. Przy okazji też wybrnęłam z tego trudnego tematu, przynajmniej dla niego jest on trudny… ale nie ma się co dziwić. Gdybym była naprawdę wredna, drążyłabym go dalej!
- No. To jutro o dziesiątej, nie zaśpij. I przejrzyj to sobie jeszcze dzisiaj.
- Dobra. To do jutra – Jakimś cudem uśmiechnęłam się do niego. Jego to chyba bardziej zaskoczyło niż mnie, niepewnie odwzajemnił mój gest. Tyle, że jego uśmiech jest zupełnie inny od mojego… I zawsze jest taki sam, no prawie zawsze… ale ja chyba przesadzam. No mówiłam, że mnie zaczaruje! Też nie mam o czym myśleć, tylko o jego uśmiechu.
 Schodzisz na psy, Alyson. Skarciłam się w myślach.
- To pa - Pożegnał się szybko i zawrócił w stronę swojego domu. A ja stałam jeszcze chwilę przy furtce i patrzyłam na jego oddalającą się sylwetkę, aż w końcu zniknął mi z pola widzenia. I po co? Jak na tych chorych filmach, gdzie główna bohaterka patrzy na odchodzącego faceta utęsknionym wzrokiem… Okej, ja i moje filozofie.

Weszłam do domu, rzuciłam gdzieś swoją kurtkę i zdjęłam buty. Udałam się do salonu, gdzie siedziała moja siostra i oglądała jakiś film w telewizji.
- Sara czeka na ciebie w pokoju - oznajmiła od razu nawet na mnie nie spoglądając. Na mojej twarzy pojawił się niewielki grymas. Nie jestem do końca pewna, czy z powodu tej bezinteresowności wobec mnie siostry, czy z powodu wizyty mojej przyjaciółki. Ja dziś niczego już nie jestem pewna. Poza tym, że jestem cholernie zmęczona. Tymi wszystkimi niezrozumiałymi uczuciami, emocjami, myślami… a to dopiero początek.
Skierowałam się w stronę schodów i wspięłam po nich na piętro. Za nim jednak weszłam do swojego pokoju, wzięłam kilka głębokich oddechów. Trzeba jakoś nabrać sił do kolejnego starcia. Sara siedziała znudzona przy moim biurku, podpierając głowę rękoma. Cóż, mogła wcześniej zadzwonić to by nie przychodziła za wcześnie i czekała. Na mój widok od razu się ożywiła.
- No i jak? – Wyprostowała się jak struna.
- Super. Od dzisiaj jestem basistką zespołu Tokio Hotel. Chcesz autograf? - Poruszyłam śmiesznie brwiami. Sara patrzyła na mnie jakby z rozbawieniem, a jednocześnie z powagą, nie wiem jak ona to robiła… miałam ochotę wybuchnąć śmiechem na widok tej bliżej nieokreślonej miny.
- Boże… ty naprawdę się zgodziłaś?! - Wyskoczyła nagle robiąc wielkie oczy z niedowierzania. Jak ja lubię zaskakiwać! Choć na dobra sprawę, zarówno moja siostra jak i Sara wiedziały o decyzji, którą podjęłam. To co ją tak znowu dziwi? Ona chyba naprawdę nie wierzy w moje możliwości. A może miała nadzieję, że odmówię i moje szanse na wygranie zakładu zmaleją… Ha, nie ma tak dobrze.
- No raczej. Nie mogłam zaprzepaścić takiej szansy! - rzekłam kładąc teczkę, którą dostałam od Toma, na biurko a sama opadłam na swoje łóżko wzdychając przy tym głęboko. - Jeszcze trochę i będę wiedziała o tym Inteligencie wszystko – dodałam nieco rozmarzonym głosem, a moja twarz ozdobił błogi uśmiech.
on o tobie…- mruknęła blondynka z podejrzanym wyrazem twarzy. Znałam tę minę. Znałam ją. Ona coś sugeruje.
- Sara, daj spokój. To tylko zakład. Przecież mnie znasz, potrafię być podła. Potrafię być egoistką, potrafię kłamać i doskonale udawać - wymieniłam, moje bardziej wady niżeli zalety, ale w pewnym sensie te cechy były dobre. Przynajmniej w tym wypadku. Przeważnie w życiu tak często nie korzystam z tych moich umiejętności, bo wolę być szczera. I przede wszystkim zawsze sobą. Ale teraz przez te trzy miesiące, mogę sobie bezkarnie udawać przed Kaulitzem jego dobrą przyjaciółkę… Nawet mogę dać mu więcej, żeby tylko wygrać ten idiotyczny zakład. No właśnie, to jest tak głupie, że aż sama się sobie dziwię, że się zgodziłam… Że niby co więcej mu dam?
- No, ale przecież on ma w sobie jakiś urok. Teraz jak będziecie spędzać ze sobą tyle czasu…
- Lepiej nie kończ tej wypowiedzi! - Przerwałam jej podnosząc się gwałtownie do pozycji siedzącej. - Doskonale wiesz jak bardzo się z nim nie lubimy, od zawsze. Nie rozumiem w ogóle, jak mogłaś pomyśleć, że ja mogłabym …Ugh… - Te słowa nie chciały nawet przejść mi przez gardło. Co ona wymyśla! Moja własna przyjaciółka!
- Niby się nie lubicie, ale widujecie się często i wcale wam to tak naprawdę nie przeszkadza! Jakbyście się widywali dwadzieścia cztery godziny na dobę, też bylibyście szczęśliwi – skwitowała bez wahania, na co aż się zapowietrzyłam z wrażenia.
- Pogięło cię? Przecież ja się nie zakochuję – uświadomiłam ją, bo najwyraźniej nagle przestała mnie znać, tak jak myślałam, że mnie zna… ale jednak mnie wcale nie zna, bo jak… Och!
- a może tak ci się tylko wydaje? Serce nie sługa.
Irytowało mnie przekonanie w jej głosie. Ta pewność siebie. Jakby nie miała grama wątpliwości. Jakby znała moją przyszłość. Irytowała mnie myśl, że mogłaby mieć rację. Irytowała mnie nawet najmniejsza, najdrobniejsza możliwość, żeby to co mówiła się urzeczywistniło…
- I tak wygram ten zakład - powiedziałam stanowczo i ponownie opadłam na pościel wlepiając swój wzrok w sufit. Muszę się ogarnąć. Zmienić nastawienie. Cokolwiek…
- Jak się zakochasz to go nie wygrasz.
Trzymajcie mnie. Ona to robi specjalnie, chce mnie wyprowadzić z równowagi. A ja dziś już nie mam w sobie tyle cierpliwości… Wdech, wydech, wdech, wydech… Spokojnie, Aly. O nie, nie, nie… Jaka Aly! Jestem Alyson! Alyson! Głupi Kaulitz. Głupi!
- Gadasz głupoty – bąknęłam pod nosem starając się ukryć swoje emocje, które zebrały się we mnie w ciągu ostatnich minut. Nie chciałam przed nią wybuchnąć, bo jeszcze pomyślałaby, że ma rację!
- Jeszcze zobaczymy kto tu gada głupoty.
- Sara, proszę cię daj spokój. Ja i on? Nie sądzisz, że to jest za bardzo nierealne? – spojrzałam na nią, z irytacją. Nudzi mnie już ten temat i te bzdury, którymi mnie raczy. Przecież to idiotyczne. Czy ona siebie w ogóle słyszy?
- Nie. Wszystko jest możliwe. Obydwoje jesteście nieprzewidywalni. I ja czuję, że przegrasz przez miłość.
- Nie przegram! Alyson nigdy nie przegrywa! Alyson nigdy się nie zakochuje! Alyson nie lubi Kaulitza! – wyrecytowałam głośno i wyraźnie. Może w ten sposób to do niej dotrze.
- Jasne. To się okaże – rzekła nieporuszona i wstała ze swojego miejsca. – Będę już lecieć. Wpadnę jeszcze w tygodniu. Będziemy w kontakcie.
- Ok, to cześć - rzuciłam w stronę drzwi, przy których już stała. Za nim jednak wyszła jeszcze obróciła się w moją stronę i przez chwile mi się przyglądała. Co znowu..?
- Widziałam was przed domem… ciągnie swój do swego - Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok. Chciałam przywalić jej poduszką, ale nie zdążyłam bo zaraz zniknęła za drzwiami.
Co ona w ogóle gada? Jakieś głupie przypuszczenia. Przecież to jest niemożliwe. Ja jeszcze nigdy się nie zakochałam. Najwyżej zauroczyłam… nigdy nie czułam prawdziwej miłości. I jak już miałabym kogoś tak naprawdę pokochać, to raczej nie Kaulitza. Co ja gadam, nie raczej, ale na pewno. Gdzie mi do niego? Albo gdzie jemu do mnie!? My razem? No to jest po prostu śmieszne.
Wstałam i podeszłam do szafy, aby wyjąć z niej mój bas. Miałam zamiar zapoznać się z utworami chłopaków. Chciałam, żeby jutro przynajmniej trochę było mi łatwiej. Mam tylko trzy dni, żeby wszystko załapać. Zapewne mi się uda bez problemów, bo to nie jest takie trudne.
Och, czas się wyżyć. Należy mi się po tym wszystkim.

#

            Późnym wieczorem, gdy skończyłam już męczyć mój bas i w miarę ogarnęłam chwyty, zeszłam na dół. Melanie krzątała się po kuchni. Może teraz będzie bardziej zainteresowana moją osobą. Nie żeby coś, ale ja dziś jednym podpisem odmieniłam całe swoje życie… Nic nadzwyczajnego, nie?
- Mel, jakbym zaspała to obudź mnie jutro przed dziewiątą, okej? - Zwróciłam się do niej wchodząc do pomieszczenia.
- Jasne - Kiwnęła głową i zalała dwie szklanki z herbatą, wrzącą wodą. Skoro dwie, to chyba trochę o mnie jeszcze myśli.  Zajęłam miejsce przy stole a moja siostra uczyniła to samo, stawiając wcześniej szklanki z gorącym napojem, na jego blacie. - A więc już niedługo pozna cię cały świat – zaczęła spoglądając na mnie z lekkim uśmiechem. No w końcu jakieś zainteresowanie!
- Niestety…- mruknęłam biorąc do ręki małą łyżeczkę i wsadziłam ją do cukierniczki.
A jacy są ci chłopacy? – drążyła temat. Wydawała się być szczerze zaciekawiona. Lepiej późno niż wcale!
- Normalni - odpowiedziałam krótko jednocześnie bardzo wolno nabierając cukier na łyżeczkę, następnie całą jej zawartość wsypałam do szklanki, powtórzyłam tę czynność jeszcze jeden raz po czym zaczęłam dokładnie mieszać swoją herbatę. To było dużo bardziej fascynujące od opowiadania, jacy są chłopcy z Tokio Hotel. Co ja mogłam jej powiedzieć po jednym dniu znajomości z nimi? Pomijając oczywiście Kaulitza - Inteligenta.
- No nie mogę uwierzyć, że będziesz z nimi grała. Teraz będziesz sławna tak jak oni!
- Ja jakoś nie widzę w tym nic ekscytującego  – stwierdziłam obojętnie. Mój zapał zdecydowanie opadł. To z pewnością wina Sary, która zamiast mnie wspierać, skutecznie miesza mi w głowie tymi swoimi chorymi wymysłami. Poza tym jestem już taka zmęczona…
- Na razie nie widzisz, ale jak tylko zagrasz na pierwszym koncercie, zobaczysz.
- Wątpię - Westchnęłam próbując upić trochę herbaty, ale była zdecydowanie za gorąca. - Dobra ja idę spać – powiedziałam podnosząc się od razu z miejsca, za nim siostra zaczęłaby kolejne zdanie. Wiem najpierw narzekam na brak zainteresowania z jej strony a potem sama ją olewam… ale co ja poradzę, że jestem padnięta. Nawet mówić mi się już nie chce, a rano muszę wstać… Moja pierwsza próba z Tokio Hotel. To będzie dzień!

Wzięłam swoją herbatę i udałam się na górę, do swojego pokoju.

wtorek, 25 listopada 2014

004. "Żartowałem."

Taki mały bonus w środku tygodnia (prawie środku :D) ;)
Dziś sprawdzanie poszło mi o wiele szybciej i mam ochotę od razu opublikować. Rozdział nie jest zbyt długi. Niemniej, nie wiem teraz czy w sobotę coś się pojawi. Wszystko zależy, czy się wyrobię ze sprawdzaniem 5. Oby :D
I w sumie to tyle.  Jeśli ktoś jeszcze ma możliwość, nadal proszę od głosy na mojego bloga Miłość z Las Vegas. Zostały ostatnie dni, a niestety przegrywam ;c
Głosy oddajemy pod tym linkiem, w sondzie na dole: http://spisfanfiction.blogspot.com/
Dziękuję i zapraszam na czwóreczkę! ;)


Rozdział 4



Trzech nastolatków oraz mężczyzna w średnim wieku, siedzieli przy jednym ze stolików w niewielkiej kawiarence, rozmawiając o planach na najbliższą przyszłość. Wyczekiwali przyjścia dziewczyny, która miała zastąpić na jakiś czas ich przyjaciela w zespole. Wszyscy byli nastawieni pozytywnie z wyjątkiem Gitarzysty, który siedział z naburmuszonym wyrazem twarzy i nie zwracał na nic uwagi. Jego ignorancja jednak nie dziwiła nikogo. Spędzali ze sobą na tyle dużo czasu, że zdążyli przywyknąć do swoich humorków wszyscy nawzajem.
- Tylko chłopcy, czy ona zdąży przez trzy dni wszystkiego się nauczyć? - zapytał w pewnej chwili mężczyzna, który był ich menadżerem od samego początku kariery. Mógłby być dla nich drugim ojcem, zważywszy, że ich relacje rozwijały się w czasie okresu dojrzewania chłopaków dzięki czemu więzi między nimi łatwiej się umocniły. Wspólne przeżywanie trudnych sytuacji, dzielenie się radościami oraz porażkami, zawsze zbliża. Nie słysząc odpowiedzi, spojrzał na Toma, oczekując, że to właśnie on zechce mu jej udzielić. Sądził, że zna ją najlepiej… Może i znał, ale za nic nie chce się do tego przyznać. Udaje nawet przed samym sobą.
- Na pewno się nauczy. Jest zdolna - zapewnił go szybko Bill. Tak, był pewien, że Carmen sobie poradzi. Słyszał o niej bardzo dużo i to dlatego zaproponował właśnie ją. Sam znał ją właściwie tylko z widzenia. Może wymienili parę razy kilka zdań, ale nigdy nie rozmawiali ze sobą dłużej niż pięć minut. To były takie chwile, przy okazji… Bardzo go intrygowała, lecz nie miał nigdy czasu, żeby ją bliżej poznać. Za to wiedział, że jego brat widuje się z nią niemalże codziennie. Zawsze jak wracał do domu narzekał jaka to ona wredna i jak bardzo go denerwuje. Wiele razy starał się mu coś uświadomić, ale na marne. Bo jego zdaniem, jak się kogoś nie lubi to się z nim za wszelką cenę unika kontaktu, a jego brat nic nie robił w tym kierunku. Bill uważał, że po prostu w jakiś sposób się do niej przywiązał i wręcz nie może żyć choćby nawet bez jej głupich tekstów. Takie nieświadome uzależnienie…
- To super. A jesteście pewni, że można jej ufać?
- Tak. Podobno to porządna i poukładana dziewczyna - Czarnowłosy za wszelką cenę starał się ją przedstawić w jak najlepszym świetle, chociaż tak naprawdę niewiele o niej wiedział.
- Pff. Oczywiście, a na każdej imprezie zarywa innego kolesia… - burknął pod nosem Tom. Wszyscy spojrzeli na niego z niemałym zaskoczeniem. Nie spodziewali się usłyszeć czegoś takiego na jej temat, w szczególności od niego. On chyba sam siebie nie słyszy. Mówi o niej w ten sposób, a sam postępuje znacznie gorzej.
- Która jest godzina? - odezwał się dotąd milczący Gustav. Uwagę Toma, zgodnie puścili mimo uszu. Wiedzieli, że nie ma sensu wszczynać dyskusji, gdy chłopak jest bez humoru. Tym bardziej, gdy nie mogli liczyć z jego strony na żadne pochlebne słowo na temat ich przyszłej koleżanki. Nie potrzebowali by ktoś ich do niej zrażał, nim w ogóle sami ją poznają.
- Za pięć szesnasta - odparł David, kierując swój wzrok na drzwi, w których co jakiś czas pojawiali się ludzie. Jego uwagę przykuła niewysoka blondynka. Była wyjątkowo ładna i bardzo dobrze się prezentowała.
- Właściwie jak wygląda ta dziewczyna? - Zwrócił się do Toma, bo był przekonany, że to akurat on wie najlepiej. Dredziarz uniósł niechętnie głowę i spojrzał na menadżera.
- Szczupła blondynka, zielone oczy, niedługie włosy… nie wiem, no… - mówił jakoś bez przekonania. Po prostu nie potrafił jej opisać. I za wszelką cenę nie chciał przyznać, że jest bardzo ładna. A doskonale to widział. Podobała mu się i zapewne gdyby nie ich złe stosunki, chętnie by się nią zajął po swojemu.
- A to nie ona przypadkiem? - Jost wskazał na tą samą dziewczynę, która jeszcze przed momentem stała w drzwiach a teraz wieszała kurtkę na wieszaku. Tom obrócił się w jej stronę i zlustrował dokładnie swoim wzrokiem. Blondynka, czerwona bluzka z nie za dużym dekoltem, ale podkreślająca jej dość okazały biust, luźne, czarne biodrówki z dużą ilością kieszeni, które sprawiały wrażenie, że jej nogi są nieco bardziej zbudowane… Ta dziewczyna bardzo mu się podobała, jednak nie wierzył w to, że to jest właśnie Carmen. W prawdzie była podobna, ale ona przecież się tak nie ubiera…
- Nie, to nie ona - zaprzeczył odwracając głowę z powrotem w stronę mężczyzny.- Ona na pewno się spóźni…
- Jesteś tego pewien? Ona idzie w naszą stronę…
- Pewnie po autograf.
 Na jego twarzy zagościł cwany uśmiech.


Weszłam do kawiarni, w której byłam umówiona na spotkanie z zespołem oraz menadżerem. Bardzo przyjemne miejsce. Przyszłam nawet kilka minut przed czasem. To dobrze, że jestem punktualna, takie cechy się ceni. Przynajmniej ja je cenię u innych.
Zdjęłam z siebie kurtkę i powiesiłam ją na wieszaku. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu osób, które mnie wyczekują. Spostrzegłam jedną zainteresowaną twarz moją osobą. Czułam na sobie wzrok jakiegoś mężczyzny, nie wyglądał na zbyt starego. Może to on? Tak to on. Gdyby nie ten idiota w czapce, siedzący naprzeciwko niego, zapewne bym nie wiedziała. Ale tego Inteligenta poznałabym wszędzie. Pewnym krokiem ruszyłam w stronę stolika, przy którym siedziała cała czwórka. Może trochę się denerwowałam, ale na pewno nie było tego po mnie widać. Jak trzeba, to potrafię chować swoje emocje. Gdy już się zbliżałam, wszystkie spojrzenia ze stolika zostały skierowane na mnie. A jednak jestem interesująca. Super, bo zrezygnowałam z olbrzymiego dekoltu. Nie mam zamiaru robić z siebie Bóg wie kogo. Wolę się ładnie ubrać, tym też można zwrócić na siebie uwagę. Dzisiaj jeszcze zrobiłam sobie wyjątkowo porządny makijaż. Jestem idealna w każdym calu. Przynajmniej na razie.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się przyjaźnie do, najprawdopodobniej, menadżera zespołu. Mężczyzna od razu wstał i odwzajemniając mój uśmiech, wyciągną rękę w moją stronę.
- Witam. Ty zapewne jesteś Carmen. David Jost, menadżer zespołu, bardzo miło cię poznać.
- Pana również - Uścisnęłam jego dłoń. Czułam na sobie wzrok reszty osób. Najbardziej mnie ciekawił Tom, który jak na niego ukradkiem spojrzałam patrzył na mnie jakby zaskoczony. Czyżby mi się udało zwrócić jego uwagę? Jestem niezwyciężona!
- Och, jaki tam pan. Mów mi David. W końcu mamy razem współpracować - Ten facet mi się podoba. Oczywiście w sensie ogólnym. Nie jest jakimś sztywniakiem. Odpowiada mi jego podejście.
- A jednak, Tom. Dziwne że jej nie poznałeś - Odezwał się Gustav patrząc dziwnie na Toma. A następnie wstał i również podał mi rękę, przedstawiając się przy tym. Billa już poznałam kiedyś więc nie było potrzeby, żeby to powtarzać drugi raz. Usiadłam obok niego, bo tylko tam było wolne miejsce. Za bardzo nie wiedziałam jak mam się zachować i co mówić, lecz moje obawy były zbędne. David sam zaczął i wcale nie zabrzmiało to zbyt poważnie.
- No więc, bardzo fajnie, że się zgodziłaś. Właściwie uratowałaś nam zespół. Niestety Georg zachorował i nie może w najbliższym czasie z nami grać. Wystarczy, że podpiszesz tę umowę i będziesz tymczasowym członkiem zespołu Tokio Hotel. Oczywiście wcześniej się zapoznaj z jej treścią, żeby było wszystko jasne… - Podsunął mi kartkę formatu a4, na której znajdowało się ze sto wypisanych punktów. Jak tylko zobaczyłam ile musiałabym czytać, odechciało mi się… No bez jaj. Nie będę teraz tego czytać, chyba zajęłoby mi to pół dnia. Chyba mogę im ufać..? To tylko umowa. Kto w ogóle je czyta w dzisiejszym świecie.
- Myślę, że nie będzie takiej potrzeby. I tak się na tym nie znam. Po prostu podpiszę - stwierdziłam z lekkim uśmiechem. Nie byłam za bardzo pewna swoich poczynań, ale co takiego może być w takiej umowie? Na pewno nic strasznego. Najwyżej będę spłacać ich do końca swojego marnego życia…
- No skoro tak uważasz. Na pewno nie będziesz żałowała - Jost podał mi jakiś długopis, a ja bez dłuższego namysłu podpisałam się w wyznaczonym miejscu. - a więc panno Carmen, witamy w zespole! – rzucił z entuzjazmem szczerząc się przy tym od ucha do ucha. -  Acha, tylko czy zdajesz sobie sprawę z tego, że musisz w ciągu trzech dni wszystko załapać jeżeli chodzi o piosenki?
- W trzy dni? - zapytałam lekko zaskoczona. Nie przerażało mnie to jednak. Jak ja się na coś uprę to potrafię dokonać cudów. Więc i to nie problem. A to zaskoczenie, które odczuwałam to chyba z tego powodu, że to wszystko tak szybko poszło. Nawet nie pytał o nic szczególnego… najwyraźniej jestem ich ostatnią deską ratunku i wierzą na słowo… Tylko czyje słowo?
- Tak, za trzy dni wyjeżdżamy w trasę. I potem to już tylko jedynie próby – wyjaśnił krótko.
- Rozumiem, nie ma problemu - Uśmiechnęłam się pewnie. Czuję, że swoją postawą przekonuję go do siebie coraz bardziej.
- To od jutra zabierajcie się do roboty. Tom, daj Carmen akordy do wszystkich piosenek, czy co tam trzeba… Ty tam wiesz najlepiej zresztą.
- Yhym…- mruknął chłopak. Odczułam od niego bijącą niechęć, albo mi się tylko wydawało? Mam nadzieję, że moje wysiłki nie pójdą na marne… Bo jego wyraz twarzy mnie niepokoi.
- No dobra, to ja się zbieram, a wy nie wiem… może jakoś się poznajcie? W końcu już niebawem będziecie razem grali - rzekł David wstając jednocześnie ze swojego miejsca. - No to do zobaczenia za niedługo – Posłał nam swój pożegnalny uśmiech i ruszył w stronę drzwi.
Teraz poczułam się bardziej niezręcznie niżeli na początku. No cóż… Ja jedna, ich trzech. I co ja mam mówić? Halo, gdzie moja pewność siebie? Chyba odeszła razem z Davidem…
- Ekhem… długo grasz? - Cisza została przerwana przez Billa. Kto by się spodziewał, że to właśnie on przełamie pierwsze lody.
- W sumie od kilku lat – Odpowiedziałam mu uprzejmie. Naprawdę jakoś dziwnie się czułam. Tak nieswojo? Nie spodziewałam się, że to może być dla mnie takie trudne. Chyba gdzieś w głębi liczyłam na jakieś wsparcie ze strony Kaulitza, ale ten był cały czas obojętny. Coś ewidentnie mnie ominęło, bo jeszcze wczoraj wąchałam od niego kwiatki.
- To jutro wpadnij do nas o dziesiątej, okej? - Wyskoczył nagle Gustav, który został zgromiony spojrzeniem przez czarnowłosego.
- Chyba do nas, Gustav - zwrócił mu uwagę, a ten uśmiechnął się niewinnie. Super, ale co to znaczy „do nas” ? – Wiesz gdzie mieszkamy?
- Jasne, że wiem. Tam gdzie pełno różowych lalek - Jakoś szybko pożałowałam tego co powiedziałam. To chyba nie najlepiej zabrzmiało… w końcu teraz należę do tego zespołu. Te „różowe lalki” będą również częścią mojego, nowego życia. Och… W sumie większość z nich jest bardziej czarna niż różowa… Czy to jest odpowiedni czas, żeby się nad tym zastanawiać?
- No właśnie - Ku mojemu zdziwieniu żaden się nie zbulwersował. Odetchnęłam cicho. Zastanawiało mnie dlaczego Tom milczy? Coś jest nie tak. On w ogóle psuje mój genialny plan! To ja tu główkuję jakby się ubrać, a on milczy! I co ja mam zrobić? Zaczynam się powoli tym frustrować. Nie lubię być ignorowana.
Nasza rozmowa z biegiem czasu stawała się coraz luźniejsza, opowiedziałam im trochę o tym co robię na co dzień i tym podobnym, a oni słuchali uważnie. Ja także dowiedziałam się czegoś o nich. Zeszła nam dobra godzina a nawet może więcej? Nie liczyłam czasu. Tom mówił niewiele, właściwie odzywał się tylko wtedy, jeśli ktoś go o coś zapytał, a jego wypowiedzi też nie były zbyt długie. Może ma zły humor? To znaczy, wyraźnie widać, ze ma. Tylko, dlaczego? O co tutaj chodzi? Nie wiem. Ale wcale mi się to nie podoba. Nie lubię jak ktoś mnie tak olewa. W co on w ogóle pogrywa?! Najpierw przychodzi i prosi, potem dziękuję i przeprasza, a teraz co?! Nagle mu wszystko przeszło? Udawał tylko, żebym się nie rozmyśliła, bo inaczej jego kariera mogłaby się skończyć?!
- Dobra, to chodź z nami. Tom przekaże ci to co trzeba - rzekł Bill podnosząc się z krzesła. Wszyscy poszli w jego ślady wraz ze mną. Nie miałam większego wyboru. Teraz mam odpowiedzialna pracę. Muszę się do niej odpowiednio przygotować. Wzięliśmy swoje kurtki i opuściliśmy kawiarnię.
Na dworze było już ciemno i zrobiło się zdecydowanie chłodniej niż po południu. W sumie jesień to niezbyt fajna pora roku. Na pewno nie należy do moich ulubionych. Może trasa z Tokio Hotel zmieni coś pod tym względem. Kto wie, a nuż będę miała tak wspaniałe wspomnienia, dzięki którym jesień będzie mi się miło kojarzyć? Z jednym na pewno. Moim zwycięstwem!
Szliśmy wolnym krokiem rozmawiając ze sobą właściwie o niczym, ale najważniejsze, że w ogóle potrafimy jakoś się dogadać. Było zabawnie i poważnie. Mogę już stwierdzić, że są fajni. Przynajmniej Bill i Gustav. A pan Tom? Ten się chyba obraził na cały świat, bo w ogóle się nie odzywał. Nie wiem co oni mu zrobili, ale to musiało być coś naprawdę strasznego. Żeby takiego focha strzelić? Nigdy go takiego jeszcze nie widziałam.
Kiedy nareszcie doszliśmy do posesji Kaulitzów, o dziwo nie było przed nią żadnych fanek. Pewnie poszły na kolację. Bo one chyba się czymś odżywiają, nie?
- To ja tu zaczekam – oznajmiłam nie chcąc przekraczać nawet ich bramy. To wszystko budziło respekt! Oczywiście Bill zaraz zaczął nalegać, żebym weszła z nimi, jednak ja twardo stałam przy swoim. Jakoś nie chciałam tam wchodzić. To zbyt wiele jak na pierwszy dzień znajomości z nimi,  ale z drugiej strony zrobiłam to specjalnie. Wiedziałam, że jak Tom przyniesie mi na zewnątrz wszystkie zapisy piosenek, to będzie wtedy sam. A o to mi właśnie chodzi. Może uda mi się wówczas coś wywęszyć.
Stałam więc tak pod ich bramą, jak ten kołek i czułam się normalnie jak te ich fanki. W sumie nie wiem, jak one się czują, bo nigdy nie miałam takiego fioła na punkcie Tokio Hotel. I raczej mieć nie będę… Teraz wypadałoby, żeby ktoś miał fioła na moim punkcie. Hm… Na przykład taki Kaulitz. Ten starszy. I o wilku mowa, na szczęście długo czekać mi na siebie nie kazał, gdyż zaraz pojawił się z teczką w dłoni. Stanął obok mnie i patrzył przez chwilę na mnie w jakiś dziwny sposób. Więc i ja spojrzałam się wyczekująco na niego spod uniesionych brwi. O co ci chodzi, Inteligencie?
- Proszę - Wręczył mi nagle teczkę niemal wciskając mi ją przy tym w ręce. - I jutro o dziesiątej - dodał chcąc też natychmiast odejść, widziałam to! Ale nie mogłam na to pozwolić. Nie podoba mi się jego stosunek do mnie. Nie podoba mi się to wszystko!
- Tom! - zawołałam zanim zdążył się wycofać z powrotem do domu. – Sądziłam, że miedzy nami już jest wszystko okej. Sam pisałeś, że chcesz zakopać ten topór wojenny… - wypaliłam prosto z mostu. Nie mam zamiaru dłużej się z nim bawić w kotka i myszkę. Co to w ogóle ma być. Niech wyłoży kawę na ławę.
- Żartowałem – Na jego twarz wpłynął ironiczny uśmiech. Jakbym dostała cegłą w głowę. Poczułam się jak idiotka. Bo właśnie o to mu chodziło. Zrobił ze mnie idiotkę! Miałam ochotę go uderzyć, albo wykrzyczeć mu coś podłego. Opanowałam się jednak, nie będę się poniżała do jego stopnia. W ogóle nie będę mu okazywać, że zrobiło to na mnie jakiekolwiek wrażenie. Co z tego, że najchętniej bym się teraz rozpłakała. Tak bardzo naiwna… Tak bardzo głupia. Jak mogłam mu uwierzyć? Jak mogłam zaufać komuś takiemu, jak on! Przecież nie znam go od dzisiaj! Jestem idiotką.
- Dziękuję za kwiaty - Powiedziałam spokojnie patrząc mu przy tym prosto w oczy. Jeśli umiał czytać ze spojrzenia, na pewno wiedział co czuję. Dlatego nie musiałam się niczego obawiać, bo z pewnością tej umiejętności nie posiadał. Dupek.
Odwróciłam się od niego zamierzając po prostu odejść…

sobota, 22 listopada 2014

003. "Zwykłe kwiatki od Toma Kaulitza."

No proszę, jednak udało mi się dziś spożytkować trochę czasu i dopracować ten rozdział. Powiem Wam, że okropnie kiedyś pisam. Tak bardzo, że teraz, gdy do tego wracam czasem po prostu nie mam pojęcia, jak się za to zabrać. ale jakoś dam radę! Mam nadzieję, że uratowam ten odcinek :D Choć i tak uwam, że nie należy do najlepszych. Moga zdarzyć się literówki, moje "a" wciaż nie dzia, a nie mam sokolego wzroku.

No nic, zapraszam na rozdział trzeci :)


Rozdział 3


Blondwłosa dziewczyna stojąca przede mną, patrzyła w tym momencie na mnie, jak na Boga. Tak jak się spodziewałam, była w szoku. Cóż… Nie codziennie jej przyjaciółka dostaje ofertę pracy, jako basistka sławnego zespołu. Ja za to mogłam być z siebie dumna, bo w końcu mam przewagę. I z góry mogę założyć, że wygram. Nie widzę innej opcji. A nie dość, że wygram to jeszcze stanę się znaną osobą i będę rozwijała swoją pasję. Życie jednak potrafi być piękne.
- Ale to jeszcze nie znaczy, że wygrałaś! Zobaczymy w styczniu - Odezwała się po chwili, gdy powróciło do niej trzeźwe myślenie i przestała gapić się na mnie z otwartymi ustami.
- Teraz, gdy tak często będę z nim przebywać, to nie ma szans żebym przegrała - stwierdziłam z cwanym uśmiechem. Jeszcze nigdy nie byłam tak bardzo pewna siebie jak teraz. Cały świat leżał u moich stóp.
- To się zobaczy – mruknęła bez entuzjazmu. Na pewno przeczuwała już swoja porażkę. Ja ją czułam na kilometr! Ha. – Ja muszę już spadać. Odezwij się na dniach – dodała zaraz całując mnie w policzek na pożegnanie, by następnie odejść. I zostawiła mnie samą w pustym, ciemnym parku. Bardzo miło. Tym bardziej, że po świecie plącze się teraz tylu psychopatów. Jestem nieustraszona! Przecież ja się nie boję ciemności! O czym ja w ogóle myślę?! Czas wrócić do domu. Jutro wielki dzień. Nie no, normalnie się cieszę, już nawet mi nie przeszkadza ten Kaulitz. Myślę, że jestem w stanie się z nim dogadać. Mam do tego teraz dużo większą motywację niż wcześniej, bo chcę również mieć z tego coś dla samej siebie. Już miałam zamiar ruszyć do domu, kiedy znowu zadzwonił mi telefon.
- Halo? – odebrałam bez wahania widząc na wyświetlaczu imię należące do mojej siostry. Przez moment miałam nadzieję, że to może znowu Kaulitz… jakimś cudem. Kolejnym cudem. Ale nie. Nie mą, aż tak dobrze!
- Czy ty masz zamiar wrócić dzisiaj do domu?! - Usłyszałam jej pretensjonalny głos. Czyżby się martwiła? To już tak późno?
- Tak, właśnie wracam. A co?
- A wiesz która jest godzina? Gdzie ty łazisz?!
- A wiesz ile ja mam lat? - I nastała cisza. Tak, moja siostra czasami się zapomina. Dla niej już chyba na zawsze pozostanę szesnastoletnią Carmen. - Już wracam - powiedziałam na koniec i się rozłączyłam. Spojrzałam jeszcze na ekran telefonu, aby sprawdzić, która godzina. Już po dwudziestej drugiej… jak ten czas szybko zleciał. Teraz dom, łazienka i łóżko… idealny plan!
Z uśmiechem na twarzy, który malował się zupełnie bez powodu, udałam się w stronę mojego domu. Plusem było to, że nie miałam daleko. Zupełnie nie rozumiem skąd ta nagła bulwersacja u Mel. Ja niedługo będę kilką tysięcy kilometrów z dala od domu, ciekawe co wtedy będzie robić?

#

Piękny jesienny poranek. Nic dziwnego, że nie mogę spać. Czuję się jak małe dziecko, które nie może się doczekać swojego pierwszego występu w przedstawieniu. Z jednej strony się cieszy, a z drugiej odczuwa strach. I żadne z tych uczuć nie jest na tyle silne by móc przebić się przez drugie. Jestem niesamowicie ciekawa co tym razem zgotuje dla mnie los. Ostatnie dni bowiem były czystym szaleństwem. Wydarzyło się więcej niż przez pół roku mojego życia!
- Carmen! Alyson! - Po domu rozległ się głos mojej siostry przerywając moje rozmyślenia.
Czego ona znowu chce? Z samego rana?
Zwlekłam się niechętnie z ciepłego łóżka i wyszłam z pokoju chcąc dowiedzieć się o co chodzi. Daleko jednak iść nie musiałam, gdyż Melanie się pofatygowała i zdążyła wleźć już na górę. Szczerzyła się od ucha do ucha, a w rękach trzymała niewielki bukiet kwiatów. Co było najbardziej zaskakujące, te kwiaty to konwalie. Moje ulubione. ale skąd wzięła konwalie w październiku? Ogrodnikiem nie jestem, ale przecież one rosną na wiosnę, w maju.
- Co jest? – Zmarszczyłam swoje brwi wpatrując się w nią uważnie. Jej zadowolenie było wystarczająco podejrzane, by domyślić się, że coś tutaj jest nie tak.
- Dostałaś kwiaty - oznajmiła wciskając mi przy tym pachnący bukiet w ręce.
- Ja?! - Mało co nie podskoczyłam z wrażenia. Czy ja o czymś zapomniałam? Mam urodziny? Albo imieniny? Co jest grane? - Od kogo? – To było chyba najistotniejsze pytanie ze wszystkich. Ponieważ nie nasuwała mi się na myśl żadna żywa istota, która mogłaby  zdobyć się na taki gest wobec mnie.
- Nie wiem, nie czytam cudzych listów. Karteczek też nie - stwierdziła i zaczęła wymownie mi się przyglądać. Ja już wiedziałam na co ona czeka. Ciekawskie to takie! Ale i tak nic jej nie powiem. Ha! Uśmiechnęłam się niewinnie i wraz z moimi pięknymi kwiatkami odwróciłam się, by po chwili zniknąć za drzwiami swojego pokoju. A moja siostra, cóż… Musiała obejść się smakiem. Przynajmniej dopóki ja sama nie dowiem się, kto taki chciał sprawić mi tę małą przyjemność.
            Dostałam kwiaty. W dodatku moje ulubione. I z pewnością trudno dostępne w okresie jesiennym.
Od kogo?
Dlaczego?
W jakim celu?!
Zaczęłam pospiesznie szukać karteczki nie mogąc się już doczekać, aż uzyskam odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie w tym momencie pytania.
„Dziękuję, że mimo naszych nienajlepszych stosunków, zgodziłaś się. Naprawdę uratowałaś nasz zespół. Jestem Ci wdzięczny, zresztą nie tylko ja. Mam nadzieję, że przynajmniej przez czas, w którym będziesz z nami, zakopiemy ten „topór wojenny”, który powstał zupełnie niepotrzebnie. Przepraszam, że Ci dogryzałem. Podobno lubisz konwalie… dziękuję. Tom”
Przeczytałam w myślach treść białej karteczki i z wrażenia musiałam usiąść, bo długo bym pewnie nie postała. Myślałam, że nic bardziej zaskakującego od tego, że sam Kaulitz przyszedł wczoraj do mojego domu z prośbą, już mnie nie spotka. Myliłam się.  ON mi dziękuje i przeprasza? I to jeszcze w taki sposób? Skąd on wziął te kwiaty? Nie wierzę. Ja chyba śnię… Zdecydowanie śnię, od paru dni. Nieustannie. Bo to co nagle zaczęło dziać w moim życiu przechodzi ludzkie pojęcie.
- Zaskakujesz mnie Kaulitz – mruknęłam pod nosem sama do siebie, mimowolnie się uśmiechając. Bez względu na to, od kogo dostałabym te kwiaty i tak czułabym pewną radość, mimo wszystko jest to miłe. Ten facet chyba naprawdę zna się na kobietach. Trzeba mu to przyznać… No, ale to nie zmienia faktu, iż nadal czuję do niego jakąś niechęć. Mam trzy miesiące, żeby to zmienić. I trzy miesiące, żeby zmienić jego. A potem? Potem pokazać mu kto tak naprawdę jest górą. I wtedy nawet kwiatki nie pomogą.
Nie zatracając się dłużej w swoich myślach, wstałam i biorąc z pułki niewielki wazon,  udałam się do łazienki, aby napełnić go zimną wodą. Gdy już to zrobiłam, wsadziłam do niego konwalie i postawiłam je na etażerce obok łóżka i tak jakoś się ładniej zrobiło? Tak cieplej… a to tylko zwykłe kwiatki. Zwykłe kwiatki od Toma Kaulitza.

#

Młody Gitarzysta siedział na swoim łóżku brzdąkając coś w zamyśleniu na akustycznej gitarze, gdy z zamyślenia wyrwało go nawoływanie brata, który zaraz też wpadł do pokoju niczym burza.
- Tom!
Przeniósł na niego swoje znudzone i jednocześnie pytające spojrzenie oczekując, że dowie się zaraz co jest powodem jego wybuchowego zachowania.
- Co z tą basistką? Carmen? Zgodziła się?
- Yhym - mruknął ledwie dosłyszalnie od razu tracąc resztki swojego entuzjazmu. Zupełnie nie rozumiał dlaczego jego brat tak bardzo panikuje. I dlaczego mu tak zależy… to tylko dziewczyna, a że się znają to nie zmienia faktu, iż równie dobrze mogliby znaleźć kogoś innego na miejsce Georga. W końcu każdego mogliby lepiej poznać. To, żeby Carmen go zastępowała było pomysłem Billa, który zawsze o wszystkim myśli… a jak już coś wymyśli, to oczywiście Tom musi wszystko załatwiać, bo niby on ma z nią dobry kontakt. Przez to wszystko musiał jej dziękować i ją przepraszać. Przecież to nie w jego stylu. Nie miał jednak za bardzo innego wyjścia, w końcu teraz ona będzie jedną z nich. Przynajmniej do powrotu Georga. Oby szybko wrócił.
- Super. Już myślałem, że będzie trzeba odwołać trasę – Bill odetchnął z ulgą i usiadł obok niego.
- No i będzie trzeba, jak w te trzy dni nie nauczy się grać – skwitował wcale nie zamierzając podnosić brata na duchu. Nie będzie udawał, że to wszystko mu odpowiada, gdy w ogóle tak nie jest. Czuje się z tym okropnie. Musiał się przed nią płaszczyć. Nigdy nie płaszczył się przed żadną dziewczyną, a co dopiero taką!
- Oj nauczy się. Co ty taki źle do niej nastawiony? – zapytał zupełnie jakby nie wiedział, że ich kontakty wcale nie są takie dobre.
- Bill przecież my się „żremy” ze sobą odkąd się poznaliśmy! A teraz nagle każecie mi do niej chodzić i ją prosić! Na dodatek teraz będziemy razem grać! Ty wiesz jak ja się wczoraj czułem!? Myślisz, że to takie proste udawać miłego? – wyrzucił z siebie nie ukrywając swojej złości.
- Daj spokój, Tom. Po prostu podchodź do niej,  jak do każdej innej laski. Przecież jest całkiem ładna, a nawet bardzo – stwierdził nie przejmując się zbytnio jego reakcją. Może coś w tym było. Może jakby traktował ją jak każdą inną, byłoby mu łatwiej?
- Jasne, jak każda inną. Jej się nie da tak traktować, Bill! Co z tego, że jest ładna. Uroda jeszcze o niczym nie świadczy.
- Och, jakiś ty się zrobił dogłębny! Nie mów, że cię interesuje jej dusza! Bo o ile w ogóle coś cię w niej interesuje, to tylko i wyłącznie jej ciało! Tylko bardzo mi przykro, ale nie będziesz mógł z niego skorzystać. Ona teraz będzie grała w tym samym przedstawieniu. I nawet nie waż się z nią kłócić! A tym bardziej się do niej dobierać – fuknął zirytowany już zachowaniem swojego bliźniaka i podniósł się gwałtownie ze swojego miejsca, by następnie opuścić jego pokój.
Zarówno Carmen, jak i Tom żyją w swoich własnych światkach odgrywając jakieś wyznaczone przez siebie role. Zasłaniając prawdziwe twarze maskami. Obydwoje są święcie przekonani, że intencje jednego w stronę drugiego są szczere i dobre. I obydwoje się mylą…
- Ja miałbym się do niej dobierać!? I jeszcze czego…? - burknął pod nosem i odłożył gitarę na bok, a sam opadł na pościel.
Pamiętał jak ją poznał. Już za pierwszym razem się pokłócili o jakąś błahostkę, a z biegiem czasu ich zacięte dyskusje stały się normą. I już nawet nie myśleli o tym, czy się ranią czy nie, po prostu mówili pod wpływem emocji to co im przyszło na myśl. Niby się nie znoszą i nie lubią swojego towarzystwa, ale mimo to zamiast trzymać się od siebie z daleka, za każdym razem gdy tylko nadarzy się okazja, jedno drugiemu chce jakoś dopiec. On sam nigdy nad tym się nie zastanawiał, bo właściwie dlaczego tak jest między nimi? Przecież mogliby się zachowywać jak normalni ludzie, może nie jak przyjaciele, ale przynajmniej znajomi… nawet dalecy znajomi. Ale jak ludzie.
Wczoraj, jego zdaniem, ona bardzo dziwnie się zachowywała. Nawet przez chwilę sam się zapomniał i stał się milszy, czego później żałował. Z wielkim trudem poszedł do niej złożyć tę propozycję. Mówił, że mu zależy a tak naprawdę wolałby, aby odmówiła.
- Oj Georg, wróć szybko, bo ja tu zwariuję…- westchnął ciężko zamykając oczy. Już sobie wyobrażał jak będą wyglądały ich wspólne koncerty, nie potrafił myśleć o niej pozytywnie. Zawsze próbował doszukiwać się w niej wad i przez to nie widział żadnych pozytywnych cech. I teraz też myśli, że jej się nie uda. Nie wierzy w jej siły… wszyscy uważają, że jest utalentowana, ale nie on. - Carmen… normalnie jak słodka idiotka – prychnął z pogardą.
Czuł pewną złość. Może bał się, że ona będzie stanowić dla niego jakieś zagrożenie? Że będzie w czymś lepsza od niego? Zupełnie nie rozumiał, czemu w ogóle kogoś takiego, może uważać za swojego rywala.
- Bzdura! Przecież to ja jestem najlepszy.

#

- Alyson, co zakładasz? - Do mojego pokoju bezczelnie wlazła siostra, która nie raczyła nawet zapukać. W tym domu nie można mieć nawet odrobiny prywatności. Chyba, że zamknęłabym się w łazience. No, ale zapewne długo bym w niej nie posiedziała, bo zaraz znowu by coś mi przeszkodziło.
- Nie wiem. Potrzebuję czegoś porządnego a jednocześnie wyzywającego i eleganckiego, odważnego… - Zaczęłam wymieniać wywalając z szafy wszystkie ubrania jak leci. Oczywiście porządne i eleganckie, musiało być, żeby pokazać się z jak najlepszej strony menadżerowi, a wyzywające i odważne, żeby zrobić wrażenie na tym Inteligencie. Nigdy nie myślałam, że będę starała się zwracać na siebie uwagę kogokolwiek, tym bardziej takiego Kaulitza. I po co ja się zakładałam?! Okropnie się czuję ze świadomością, iż to ja mam się starać o jego względy! Grr… okropność! To wbrew wszelkim zasadom świata. Wbrew moim zasadom.
- Może jakąś sukienkę? - zaproponowała a ja miałam nieodpartą chęć, by wybuchnąć śmiechem. Sukienkę?! A gdzie ja idę? Na bankiet? To tylko zwykłe, luźne spotkanie… Moja siostra ma tylko dziewiętnaście lat, a czasami wydaje mi się jakby miała co najmniej dwa razy tyle!
- Bez przesady! Wystarczy rzucająca się w oczy bluzka z dekoltem i jakieś spodnie…
- A w ogóle dlaczego to ma być wyzywające?
- Ee…no bo tak - Przecież nie powiem jej o zakładzie. A tak w ogóle od kiedy to się wzbudza zaufanie u chłopaka poprzez dekolt? No akurat u tego osobnika to jest jedyne wyjście, jak sadzę. Chyba się staczam.

- To się lepiej pospiesz, masz tylko godzinę – oznajmiła obrzucając mnie przelotnym spojrzeniem, po czym wyszła z pokoju zostawiając mnie samą z górą ubrań. Nie mam pojęcia co mam na siebie włożyć. Jak można być jednocześnie porządnym i wyzywającym? Przecież ja nie lubię jak się na mnie gapią… Boże, jak ja muszę się poświęcać i to tylko po to żeby ten idiota zechciał się zmienić… ale za to potem jaką będę miała satysfakcję ze zwycięstwa i z jego miny, jak tak po prostu go zostawię… Muszę o tym myśleć. Niech to będzie moją motywacją. Myśl o wygranej… Wiem, jestem podła… Tak samo jak on…

sobota, 15 listopada 2014

002. "On nie żartował."

Witam :) Widzę, że zainteresowanie zmalało, ale spodziewałam się tego. Zawsze tak jest :) Niemniej, nie zamierzam się tym razem przejmować, gdyż jak już wspominałam ten blog jest w szczególności dla mnie samej. Cieszę się jednak, że udało mi się zdobyć nowych czytelników, którzy wcześniej jeszcze nie znali historii Carmen i Toma, Mam nadzieję, że zauroczy Was ona tak samo mocno jak mnie! Postaram się publikować odcinki systematycznie, co sobotę. Oczywiście to może ulec zmianie, gdyż poprawianie ich jest naprawdę meczące. Póki co utknęłam na 3 rozdziale i jakoś nie wiem, jak się za niego zabrać xD Mam nadzieję, że zdążę do przyszłej soboty. A tymczasem, przed nami 2 rozdział. Miłego czytania, pozdrawiam! 


Rozdział 2


Drugi października – początek zakładu. Wyliczyłam dokładnie, iż jego koniec nastąpi pierwszego stycznia. Patrząc na to z tej perspektywy, może wydawać się, że te trzy miesiące to naprawdę niewiele. Z drugiej strony jednak, czas lubi mieć to do siebie, że się ciągnie jednocześnie przemijając niezauważalnie  niczym błyskawica. Taki mały paradoks. Jeśli się chce, w ciągu tych kilku miesięcy można osiągnąć bardzo wiele, albo można też nie osiągnąć niczego. Wszystko jest zależne od człowieka, od tego jak wiele wysiłku włoży w to by dotrzeć do swojego celu. Ja z pewnością zrobię wszystko co w mojej mocy, a może nawet i więcej?
Ochłonęłam już po wczorajszym dniu. Przez noc doszłam do wniosku, że działałam zbyt impulsywnie. Takie nagłe zmiany nie działają zbyt dobrze, pewnie dlatego moje wczorajsze zachowanie było zbyt dziwne. Muszę działać nieco wolniej, stawiać mniejsze, ale za to rozważniejsze kroki. W ten sposób mogę osiągnąć więcej. Nie chcę być zbyt szybka bo jeszcze go wystraszę i będę miała problem. Poza tym na mnie sama ma to nienajlepszy wpływ.
Nie pozwoliłam sobie dziś na zbyt długi sen. Uwielbiam spać, często wstaję w godzinach południowych. A teraz zrezygnowałam z tego na rzecz Kaulitza. Muszę coś wymyślić, aby ten Inteligent się ze mną jakoś umówił. Bo przecież to ja jestem kobietą i nie poproszę go o spotkanie, to nie w moim stylu. Jeżeli sam się ze mną nie umówi, będę musiała mu się w delikatny sposób narzucić… Nie wygląda to zbyt kolorowo. Niby z jakiej racji miałby chcieć mnie gdziekolwiek nagle zapraszać?
W zamyśleniu udałam się do łazienki z zamiarem wzięcia ciepłej kąpieli. Automatycznie odkręciłam kurki z gorąca i zimna, by wanna powoli mogła się nią wypełnić. W tym czasie rozebrałam się do bielizny i podeszłam do lustra.  W prawdzie to nie wiem czyje zobaczyłam w nim odbicie. Tak bardzo się zmieniłam, a nawet nie wiem czy na lepsze, czy przeciwnie. Byłam przekonana, że jak stanę się twarda, niezależna kobieta, będzie żyło mi się dużo łatwiej. Tylko dlaczego mam to dziwne uczucie? Uczucie, które uwiera mnie w środku… które mówi mi, że coś jest nie tak. Że moja wizja, nowej siebie, jest błędna. Powinna wyglądać inaczej…
Spuściłam bez entuzjazmu wzrok i odwróciłam się w kierunku półki, z której wzięłam malinowy płyn do kąpieli. Następnie wlałam go trochę do wody, żeby uzyskać przyjemny zapach oraz pianę. Nie ma to jak poranna, relaksująca kąpiel, choć i tak wolę odbywać ją wieczorem… wtedy jest zupełnie inny nastrój. Moja wyobraźnia się budzi i odpływam w krainę niepoprawnych marzeń. Nie pozwalam sobie na to zbyt często bo przecież powinnam myśleć trzeźwo… Nie mogłabym ciągle chodzić z głową w chmurach. Kiedyś to robiłam… I nigdy nie kończyło się dla mnie dobrze.
Zakręciłam wodę i zdjąwszy z siebie pozostałą bieliznę, zanurzyłam się w pachnącej malinami wodzie… Jak cudownie jest tak leżeć i zapominać o wszelkich kłopotach, poczuć się na kilka minut beztrosko. Czasami sobie myślę jakby to było, gdybym ja była taką wielką gwiazdą, jakbym osiągnęła taką sławę jak te całe Tokio Hotel. W prawdzie to ja ich podziwiam za to co osiągnęli… Bo Kaulitz, Kaulitzem, ale jeśli chodzi o ogół to jest co podziwiać. A mi wystarczyłoby tylko, żebym mogła robić to co lubię i żeby ktoś to w końcu docenił. Może jest w tym część mojej winy, przecież ja się w ogóle nie staram nikomu pokazać… Nikt nie dostrzeże mnie w jakimś starym domu kultury, gdzie przychodzi masa amatorów. Może kiedyś, za trzy miesiące… Może wtedy pomyślę o tym wszystkim poważniej i zacznę działać… bo teraz mam inne sprawy na głowie… Sprawy, które komplikują mi życie i to na moje własne życzenie.
Po domu rozległ się donośny dźwięk dzwonka do drzwi. Oczy, które przed momentem przymknęłam, aby się zrelaksować, machinalnie otworzyły się. I tylko nasłuchiwałam, czy moja siostra jest w domu, fajnie by było gdyby była i otworzyła te drzwi. Nie miałam najmniejszej ochoty wychodzić specjalnie z wody.
-Carmen! To znaczy Alyson! Otwórz! - usłyszałam znajomy krzyk. Oczywiście, tylko z jakiego to powodu ona otworzyć nie może? Nie,  żeby mnie to jakoś specjalnie dziwiło. - No otwórz te drzwi! Ja nie mogę, jestem nieubrana!- krzyknęła jeszcze raz gdy po domu ponownie rozległ się ten sam dźwięk. Super, ona jest nieubrana, a co ja mam powiedzieć?! Ale dobra, ja mogę wyjść z tej wanny i tak już mi się odechciało cudownej kąpieli. Ludzie potrafią wszystko zepsuć.
Wynurzyłam się niechętnie z ciepłej wody i opuściłam wannę. Moje ciało od razu przeszły chłodne dreszcze. Wzdrygnęłam się i owinęłam szybko swoje ciało czerwonym, mięciutkim ręcznikiem, na którym było wyszyte moje imię. No po prostu wpadłam kiedyś na taki pomysł, żeby podpisać ręcznik… Wszyscy tak robią, nie..? Z pewnością. To tak wiele ułatwia!
Pospiesznie wyszłam z łazienki słysząc kolejny raz ten sam dźwięk roznoszący się po domu. Ktoś się wyraźnie niecierpliwił. Zbiegłam po schodach na boso, gdyż nie zdążyłam założyć kapci. Może to coś ważnego? A w ogóle kto o tej porze nas odwiedza?! Jak to tylko listonosz to  zabiję! Albo jeżeli to do mojej siostry to ją zabiję! A jak to do mnie… to też zabiję! Czyli zostanę morderczynią bez względu na wszystko. Stanęłam przed drzwiami i poprawiłam jeszcze ręcznik, czułam jak woda kapie z moich włosów i jak ocieka po moim ciele. Zimno mi się zrobiło, a co będzie jak otworzę te drzwi? Dostanę dreszczy! I znając moje szczęście zaraz się pochoruję.
Złapałam za klamkę i otworzyłam je powoli. Zdębiałam. I to wcale nie dlatego, że było mi zimno. Chłód był niczym w porównaniu z tym, kogo przed sobą ujrzałam. Mogłabym rzec nawet, że na ten widok zrobiło mi się niepoprawnie gorąco. Nie wierzyłam własnym oczom, którym ukazała się postać Kaulitza. Ledwie się opanowałam, żeby nie otworzyć ust ze zdziwienia, bo co on tu robi?! Chyba ściągnęłam go swoimi myślami… Mam jakąś moc, której dotychczas nie byłam świadoma! To właściwie dobrze, że przyszedł, ale czemu akurat teraz, gdy ja ociekam wodą!? Stałam wpatrując się w niego, jakby spadł z księżyca i przy tym czułam się niezręcznie… ale dlaczego ja? Przecież to on przyszedł do mojego domu i zastał mnie w samym ręczniku… Mógł to przewidzieć, naprawdę mógł to przewidzieć…
- Cześć - wydukałam za nim ten zdążył otworzyć usta. A mogłam zaczekać, aż on zacznie! Gdzie mi się tak spieszy, he? Mogłabym dać mu szansę się wykazać, choć raz. Tylko, że ta cisza miedzy nami, ta dziwna sytuacja, gdy staliśmy gapiąc się w siebie nawzajem jak cielęcia w malowane wrota… Musiałam to przerwać.
- Cześć, nie przeszkadzam? Mam do ciebie sprawę, ale mogę przyjść później… - odezwał się lustrując mnie jednocześnie swoim czekoladowym spojrzeniem. No dobra już dobra, kobiety w ręczniku nie widział? ON ma do MNIE sprawę? Czy mnie coś ominęło? Coś wyraźnie jest nie tak. Zdecydowanie. Niemożliwe, żeby od wczoraj zmieniło się, aż tak wiele!
- Nie no co ty, wejdź - Wpuściłam go natychmiast do środka i zamknęłam drzwi. Może moje zszokowanie nie było, aż tak widocznie. Albo przynajmniej on nie zauważył. Na pewno, przecież faceci nie dostrzegają takich szczegółów. Tym bardziej, gdy stoi przed nimi laska w samym ręczniku. Na szczęście się ogarnęłam z tą swoją mimiką twarzy i wytrzeszczem oczu.
- Nie zajmę ci dużo czasu. – zapewnił mnie, gdy podążaliśmy już do salonu. Muszę przyznać, że dzisiaj mnie zaskoczył, nie dość, że do mnie przyszedł to jeszcze rozmawia ze mną tak spokojnie, tak delikatnie… Jakby, jakby… jakby między nami było wszystko w porządku. Jakby mnie lubił. Ej chwila! Ja się chyba trochę zagalopowałam… nie mogę zapominać kim on jest i kim ja jestem. Przeszłość nie znika ot tak!
- Dobra, usiądź. Ja zaraz przyjdę tylko się jakoś ubiorę - Wskazałam mu miejsce na kanapie. Jestem ciekawa co się dzieje z moim słownictwem, jakoś tak dziwnie się wyraziłam. No, ale nieważne… Zupełnie nieważne. To po prostu czyste szaleństwo… Kaulitz we własnej osobie przyszedł do mojego domu, tak po prostu. Bo nagle ma do mnie sprawę. To jest zbyt podejrzane.
Skinął głową i zajął miejsce, a ja udałam się szybko do swojego pokoju. Założyłam na siebie pierwsze lepsze ciuchy i w szybkim tempie rozczesałam włosy. Nie mogłam pozwolić, żeby zbyt długo na mnie czekał. Niestety makijażu już zrobić nie mogłam, bo to za długo by trwało. Chociaż, gdybym była złośliwa… No dobra, dziś nie będę.
Zeszłam na dół, gdzie cały czas na mnie czekał. Już ze schodów widziałam ten łeb zakryty czapką i wystającą spod niej kitę dredów. Odchrząknęłam dając znak, że już jestem i obeszłam kanapę stając naprzeciwko niego.
- Napijesz się czegoś? - zaproponowałam kulturalnie. Przecież jest moim gościem… Jak to dziwnie brzmi. Bardzo dziwnie. Kaulitz moim gościem…  Do czego to doszło?
- Nie, dzięki. Ja naprawdę tylko na chwilę - odmówił równie kulturalnie. On mnie dzisiaj szokuje. Usiadłam więc na przeciwległym fotelu, bo mogłabym długo nie ustać z tego ciągłego wrażenia, jakie dziś na mnie wywierał. Byłam strasznie ciekawa co to za sprawa. Bo skoro on przychodzi do mnie… och, jakie to niezwykłe!
- No więc o co chodzi? – wbiłam w niego swój przeszywający wzrok. Mimo wszystko nie wydawał się być zachwycony. Był raczej ponury, wyraźnie przygaszony. I zdecydowanie zbyt spokojny.
- Tak właściwie to przysłał mnie do ciebie mój menadżer - zaczął niepewnie. I znowu byłam zaskoczona, bo po co jego menadżer miałby go do mnie przysyłać? I zaraz… Czyli on nie przyszedł do mnie sam z siebie? To nie on czegoś chciał ode mnie? Och… Smutno… - Bo on, to znaczy my wszyscy mamy dla ciebie propozycję. Niestety, tak się stało, że Georg, nasz basista ciężko zachorował i nie może z nami grać przez jakiś czas, a być może ten czas będzie trwał bardzo długo. A my wiemy, że ty grasz na gitarze basowej… i chcieliśmy cię poprosić, żebyś nam pomogła… to znaczy, żebyś przez ten czas grała z nami…- mówił jak nakręcony ledwo dając mi szansę zrozumieć z tego cokolwiek. Za dużo informacji na raz, Kaulitz! Niemniej powoli przeanalizowałam wszystko w głowie, żeby dojść do jakiegoś ładu i wynieść z jego chaotycznej wypowiedzi cokolwiek. Dotarło. W końcu dotarło i nie wiem czemu, ale miałam ochotę się roześmiać. Ja i Tokio Hotel!? Dobre sobie. On żartuje, prawda? Co z tego, że siedzi tutaj, na mojej kanapie, w moim domu… potulny jak baranek, a jego mina wyraża… Właśnie, wyraża, jakby został przysłany tu za karę. Ciekawe czym się tak naraził, że to akurat jego do mnie wysłali. Oczywiście… O ile to jest prawda.
- Ale dlaczego akurat ja? - wydałam z siebie pierwsze co przyszło mi do głowy. Nie zabrzmiało to zbyt inteligentnie… ale co ja właściwie mogłam teraz innego powiedzieć?
- Był casting, ale nikt się nie nadawał. Potrzebujemy zaufanej i znanej nam osoby. A na tobie można polegać… - No on mnie chce zabić tymi swoimi słowami? Ja wiem, że jestem super, ale bez przesady… skąd wie, że można na mnie polegać? Mam wrażenie, jakbym przegapiła jakąś część z naszego życia…
- Jak się zdecydujesz, będziesz traktowana jak członek zespołu. Naprawdę na ciebie liczymy, jesteś naszą ostatnią szansą. Przemyśl to. Mogłabyś w końcu pokazać całemu światu swój talent…- Podniósł się powoli z miejsca nie przestając mówić. Brzmiał przy tym tak przekonująco… - Daj mi znać jak podejmiesz decyzję. Mam nadzieję, że nastąpi to szybko. Wiesz, my nie mamy zbyt wiele czasu… - Jego niepewne spojrzenie. Utkwione w mojej osobie. Jego oczy, w których pierwszy raz dostrzegłam coś więcej. Nadzieję. Uczucie, które pokładał we mnie. Zamarłam na ten moment.
- Za... Zadzwonię – Tylko tyle zdołałam wyjąkać odprowadzając go do wyjścia.
On nie żartował.
Zamknęłam za nim drzwi. Czułam się tak dziwnie. Boże, co on mi zaproponował? Że niby ja miałabym grać u nich w zespole… akurat ja… To jest niedorzeczne. Ja… ja jestem tylko zwykłą dziewczyną. Zwyczajną. A on mnie nawet nie darzy gramem sympatii… W ogóle co za zbieżność losu! Wczoraj założyłam się z Sara, a dziś takie rzeczy się dzieją! Może to moja szansa? Szansa nie tylko na wygranie zakładu, ale pokazanie się światu… Czy nie tego chciałam? Nie o tym myślałam jeszcze wczoraj i dziś rano? Tak… muszę się zgodzić. To jakaś szalona, niewidzialna siła. Ona po prostu przyciąga to wszystko do mnie. To chore… Chore, ale prawdziwe.
- Kto to był? – Znajomy głos wyrwał mnie nagle z zamyślenia. Moja siostra stała przy wejściu do salonu i wpatrywała się we mnie z zainteresowaniem.
-Yy… Tom. Pytał, czy chciałabym grać u nich w zespole na basie - oznajmiłam wymijając ją jakby nigdy nic. Chociaż na nią nie patrzyłam widziałam w wyobraźni jej zszokowaną minę. Była zapewne bardziej zaskoczona ode mnie samej. Ja nadal w to nie wierzę.
- Zgodziłaś się?! – zawołała niemal piszcząc i w mgnieniu oka znalazła się tuż przy mnie, a jej oczy wyrażały czyste szaleństwo. Strach się bać.
- Jeszcze nie. Muszę się zastanowić – odparłam ze stoickim spokojem. Oczywiście specjalnie udawałam przed nią obojętność podczas, gdy w głębi moje wnętrzności wręcz przewracały się we wszystkie możliwe strony z ekscytacji.
- Ale nad czym tu się zastanawiać to wielka szansa! Alyson! Musisz się zgodzić! – Miałam wrażenie, że za moment chwyci mnie za ramiona i zacznie mną potrząsać próbując tym sposobem przemówić do rozumu. Nie, nie musiała tego robić. Ja już podjęłam decyzję… Karuzela się dalej kręci. A ja nie zamierzam z niej wysiadać.
- No pewnie, że się zgodzę!-  okrzyknęłam z szerokim uśmiechem czując jak to wszystko dopiero teraz tak naprawdę we mnie uderza. To zupełnie co innego, gdy wypowie się coś na głos, niż gdy się o tym tylko myśli. Odetchnęłam głęboko  i z mętlikiem w głowie skierowałam się do kuchni, aby zrobić sobie śniadanie. Czy ja coś w ogóle przełknę? Właśnie podjęłam, zapewne jedną z najważniejszych, decyzji w moim życiu. Pod wpływem impulsu. Czy w ciągu sekundy robi się takie rzeczy..?
- No dzwoń do niego!
Drgnęłam słysząc za sobą znów ten piskliwy głos.
- Spokojnie Mel, dopiero co wyszedł - stwierdziłam, a po chwili zorientowałam się że nie mam jego numeru telefonu. No to super. - Zapomniałam wziąć od niego numer telefonu.
- Nie no, nie mogę z tobą… wobec tego pójdziesz do ich domu – rzekła jak gdyby nigdy nic. W ogóle mi się to nie podoba.
- Yhym… - mruknęłam dla świętego spokoju. Tak naprawdę w życiu bym do nich nie poszła. Ja chce jeszcze żyć! Wolę nie ryzykować zgnieceniem przez te wszystkie napalone fanki. Poza tym już sama ta posiadłość przytłacza swoim widokiem. Znajdę jakiś inny sposób.
- Dobra, ja wychodzę. I błagam, nie zmarnuj takiej szansy! - powiedziała szturchając mnie przy tym w ramię i nim zdążyłam się odwrócić w jej stronę, wyszła. Czasami wydaje mi się, że ona zachowuje się jakby była moją matką. No w sumie jest ode mnie starsza, jest samodzielna, odpowiedzialna, rozważna… Ech… też chciałabym być taka jak ona… to jest prawdziwy skarb a nie dziewczyna, zastanawiam się tylko dlaczego jeszcze jest sama. Chłopacy powinni ustawiać się w kolejce a ona powinna tylko przebierać… Przydałby jej się ktoś, kto by się teraz zatroszczył o nią, bo jak na razie ona troszczy się o innych. Ale ileż można? Nie raz odnoszę wrażenie, że jestem dla niej kłopotem, ale wiem, że ona nigdy tak nie uważała i nie uważa. To jest chyba jedyne dobro, jakie spotkało mnie w życiu - taka siostra.
Normalnie z tego wszystkiego odechciało mi się jeść. Chyba pogram sobie trochę… i tak nie mam żadnych planów na dzisiejszy dzień. A poćwiczyć zawsze można, tym bardziej teraz kiedy mam grać w zespole. Ja… Alyson May będę basistką sławnego zespołu. Tak po prostu. Z dnia na dzień…

###

Cały dzień spędziłam w swoim pokoju grając. Gdy się jednak ściemniło wolałam to zakończyć, za nim zleciałaby się połowa sąsiadów z pretensjami, że hałasuję. No nie każdy lubi słuchać muzyki dwadzieścia cztery godziny na dobę. Chciałam skontaktować się z Sarą, aby z nią porozmawiać i powiedzieć jej o propozycji którą dostałam od samego Toma Kaulitza. Już sobie wyobrażam jej minę. Teraz może być już pewna, że przegrała! Przecież jeśli będę z nim w jednym zespole, w trasach, hotelach… Nie ma opcji bym go lepiej nie poznała. Gdzie mogłabym go lepiej rozgryźć, jak nie w miejscach, które są jego życiem?
Umówiłyśmy się z Sarą o dziewiętnastej w parku. Nie mogłam się już doczekać, aż jej wszystko opowiem. Na pewno nie spodziewa się, że akcja nabrała takiego tempa! Kiedy tylko wyszłam z domu,  rozdzwonił się mój telefon. Aż podskoczyłam, rzadko do mnie ktoś dzwoni a jak już, to jest to moja przyjaciółka albo siostra… Nawet nie spojrzałam na wyświetlacz telefonu, tylko od razu odebrałam z myślą, że pewnie Sara się już niecierpliwi.
- Tak?
- Cześć, Aly. Z tej strony Tom – O matko, dobrze, że mówisz bo wcale nie zdębiałam na dźwięk twojego głosu, Kaulitz. Jeszcze dziś jakieś niespodzianki..? Nie wiem, jakiś milion dolarów leżący na ulicy, czy coś? Ja bardzo chętnie. -  Dzwonię bo chyba nie masz mojego numeru, a jakbyś podjęła decyzję to…
- Już podjęłam – wypaliłam  nieco zbyt gwałtownie, ale nie mogłam się powstrzymać. Ekscytacja na nowo się we mnie zagnieździła i rozpierała mnie od środka. Poza tym jego głos zdawał się być taki niepewny, wręcz wyczuwałam w nim nutkę strachu. Może to dziwne, ale nie miałam w tym momencie serca, by się nad nim znęcać. Och, niemożliwe.  Zmiękłam. Tak bardzo zmiękłam… To chyba z tej radości.
- Naprawdę? A więc zgadzasz się? - zapytał z nadzieją w głosie. Ach, jak ja lubię jak komuś zależy… bo właściwie od mojej decyzji zależy ich przyszłość. Skoro twierdzą, iż ja najlepiej zastąpiłabym im Georga, wobec tego proszę bardzo. Przy okazji i ja sama rozwinę swoje umiejętności i zdobędę nowe doświadczenia. Jestem nawet skłonna polubić tego Inteligenta Kaulitza. Czego się nie robi dla spełnienia marzeń? Tym bardziej, gdy wręcz pchają ci się same w ręce.
- Tak, zgadzam się - odpowiedziałam pewnie. Byłam ciekawa jego reakcji, chyba się nie spodziewał bo zaniemówił. Może liczył na to, że jednak odmówię? W końcu nie pała radością, a jego wypowiedzi są przeważnie w liczbie mnogiej. Wypowiada się w imieniu całego zespołu. - Jesteś tam?
- Yy… tak jestem. Bardzo się cieszę, że mimo wszystko się zgodziłaś. Naprawdę będziemy ci wdzięczni. Wobec tego mogłabyś jutro o szesnastej się z nami spotkać? – Przeszedł od razu do rzeczy. Na pewno został wcześniej poinstruowany przez swojego menadżera. W sumie trochę przykre, że to jednak nie jemu na tym zależy. Spójrzmy prawdzie w oczy, jest tu tylko posłańcem. Bo jako tako mnie zna… Po prostu uznali, że będzie lepiej, gdy on to załatwi. A ja przez chwilę myślałam… Właśnie, co ja sobie w ogóle myślałam?
- Jasne, tylko gdzie?
- W tej kawiarni koło parku.
- Dobra, będę.
- To super. Dzięki. Będziemy czekać, trzymaj się.
- Pa – rzuciłam rozłączając się i schowałam telefon do kieszeni. W sumie nie wiem już co mam o tym wszystkim myśleć, mam taki potworny mętlik w głowie. To po prostu dzieje się zbyt szybko. Miałam zwolnić a tymczasem wciąż pędzę, jak na złamanie karku. Tyle, że nie mogłam przewidzieć takiego rozwoju sytuacji… Takiej szansy również nie mogłam zmarnować. Byłabym chyba skończoną kretynką, gdybym odmówiła. Nie tylko ze względu na mój zakład, ale moje marzenia…
Ruszyłam z miejsca, automatycznie przyspieszając tempa, nie chciałam się spóźnić na spotkanie z Sarą. To nie w moim stylu, ja zawsze jestem punktualna… a rozmowa z Kaulitzem jednak pochłonęła mi dłuższą chwilę. Może moja przyjaciółka jakoś będzie umiała pomóc mi to wszystko ogarnąć..?