piątek, 11 maja 2012

185. 'Chcę po prostu odlecieć.'

„[…]-Tylko nie mów, że mnie odprowadzisz!- Uprzedziła chłopaka, za nim tenzdążył cokolwiek powiedzieć. Domyślała  się, że znowu będzie chciał z nią iść, tyle,że  na prawdę nie potrzebowała ochrony.Tyle razy wracała  w nocy sama do domu inic się nie działo, a teraz tak jej dziwnie jak codziennie jest odprowadzanapod sam dom i to jeszcze przez Kaulitza…

-A czemu nie?

-Bo dzisiaj idę sama. Nie masz lepszych zajęć? Nikt mnie nie zje, nie martwsię. A po za tym umiem się bronić.- Zakomunikowała i skierowała się w stronęwyjścia.

-Ale dzisiaj jest już znacznie później niż wczoraj.- Zauważył udając się zanią.

-Idź spać Inteligencie. Poradzę sobie.- Zapewniła go i nie czekając na jegoreakcję wyszła. […]”

 

Uśmiechnął się do wspomnienia zamaczając usta wgorzkim piwie. Nie wiedział, którym już, ale to było bez znaczenia. Tak jakwszystko inne w ostatnich dniach. Nic już się nie liczyło. Jego sens życiaprzepadł wraz z Carmen. Udawało mu się wstać każdego dnia tylko dzięki wspomnieniom,które towarzyszyły mu niemal w każdej minucie. Musiał myśleć, potrzebował tego.Wracał do przeszłości, żeby czuć się przez moment szczęśliwym. Tylko to dawałomu minimalną chęć do życia.

 

„[…]-Ah... nogimnie bolą...- Westchnęła ciężko, po czym widząc miny chłopaków wybuchnęłaśmiechem... wyglądali jakby powiedziała, że im chomik zdechł. […]

-Przecieżsiedzisz.- Mruknął Gustav, który siedział naprzeciwko Billa, a Bill siedziałobok niej, natomiast Tom postanowił zająć miejsce naprzeciwko jej zacnejosoby... więc... nie mogła ani się wyciągnąć, ani się położyć... bo takie dwieprzeszkody jak na złość usadowiły się w nieodpowiednich miejscach. […]

-Co z tego, żesiedzę? One muszą się wyprostować.- Zwróciła się do niego poważnym tonem ispojrzała na Toma, zastanawiając się czy powiedzieć mu wprost, czy po prostusię wepchać... ale tak się złożyło, że Tom gapił się na nią i ich spojrzenia sięskrzyżowały co wywołało u niej jakieś dziwnie, cudowne dreszcze i od razuzapomniała, że w ogóle mnie coś bolało...

[…]Uśmiechnęła siędo niego, stwierdzając że to tak nijak wygląda jak obydwoje patrzą się nasiebie w dziwny sposób... no tak nienaturalnie...

-Ej... a wy co?-Nawet nie zauważyła z czyich ust padło to pytanie, była jak zahipnotyzowana...coś dziwnego się z nią działo...

-Co my?

-Zaczynam się bać.Milczycie, patrzycie na siebie i uśmiechacie się...- To był Bill, jego bratdopiero teraz zwrócił uwagę, że w ogóle mowa o nim i o niej... zamrugał oczamii spojrzał na niego głupio się uśmiechając... ani on ani ona nie udzieliliżadnej odpowiedzi...niech to będzie ich słodka tajemnica, której nawet ona niezna... ale jakie to ma znaczenie?[…]”

 

-Boże…gdzie ty jesteś…- Szepnął sam do siebie czując, jak ogarnia go smutek. Łzy samecisnęły mu się do oczu. Początki ich miłości były niezwykłe i nie tylko oni takuważali. Każdy kto ich znał, wiedział o tym. Przecież taka miłość nie zdarzasię co dziennie… Tylko dlaczego, ktoś chce teraz to wszystko zniszczyć?

-Cześć,przystojniaku.- Drgnął słysząc obok dziewczęcy, przyjazny głos.- Czemu tak samsiedzisz? Trochę tak smutno…- Stwierdziła uśmiechając się do niego ciepło. Zlustrowałją swoim zamglonym spojrzeniem. Była bardzo ładna i młoda, jakby się uparłdostrzegłby w niej cechy swojej żony… ale nie mógł popadać w paranoje. O ilejuż nie wpadł?

-Rozmyślam.-Odparł po chwili odwracając od niej wzrok.

-Hm…znam świetny sposób na wszelkie smutki i problemy.- Rzekła tajemniczo jednak onwiedział o co jej chodzi. Nie pierwszy raz spotyka taką dziewczynę.

-Mamżonę.- Uniósł rękę ukazując swoją złotą obrączkę.

-Każdykto tu przychodzi kogoś ma, ale nikt przecież się tym nie przejmuje.- Wzruszyłaramionami nie dostrzegając żadnego problemu.

-Nieprzyszedłem tu, żeby niszczyć swoje małżeństwo.

-Hm…Więc gdzie jest ta twoja żona?- Zapytała najwyraźniej nie rozumiejąc jegopostępowania.

-Niewiem.- Rzekł.- Ktoś mi ją porwał… i nie wiem nawet, czy jeszcze żyje.- Wyjawiłzaskakując tym jednocześnie swoją towarzyszkę. Z wrażenia, aż usiadła obokniego.

-Przykromi…- Wykrztusiła nie bardzo wiedząc, jak się zachować.- Więc… jesteś typemwiernego, zakochanego mężczyzny, który cierpi z powodu zniknięcia żony…Przepraszam, że jestem taka bezpośrednia. Po prostu pomimo twojej tragedii… tourocze.

-Spoko.I tak nic mnie już nie rusza…

-Mogęjakoś pomóc?- Zaproponowała niepewnie.

-Znajdzieszją?- Uniósł na nią swoje lekko ironiczne spojrzenie. Nie chciał być niemiłyjednak to wychodziło samo z siebie.

-Niestetychyba nie mam takich możliwości…

-Takmyślałem.- Mruknął.- Ale… możesz pomóc mi na chwilę zapomnieć o tym wszystkim.

-Przecieżnie chciałeś…

-Tak,nie chcę seksu. Chcę czegoś innego. Czegoś mocniejszego, chcę po prostuodlecieć.- Oświadczył wbijając w nią swoje czekoladowe spojrzenie. Nie trudnobyło się domyślić o co mu chodzi. Dziewczyna zagryzła niepewnie wargę niebardzo wiedząc, czy na to przystać. Wbrew pozorom była rozsądną osobą… jednakjak na niego patrzyła widziała jego cierpienie. To było przykre… więc czemumiałaby mu nie ulżyć? Chociaż tyle mogła zrobić…

-Zaczekajchwilę.- Skinęła głową, aby następnie wstać ze swojego miejsca i zatopić się wtłum ludzi. Gitarzysta został znowu sam ze swoimi myślami, wspomnieniami iwyrzutami sumienia. Jednak czuł się bezradny… i nie myślał o żadnychkonsekwencjach.


„[…]-Chcesz...żebymbyła z tobą... jako...

-Chce, żebyśmy byliparą... normalną parą, jak chłopak i dziewczyna.- Wyjaśnił od razu widząc jejniezrozumienie. To jest chyba za dużo wrażeń, jak na jeden dzień...- Naprawdęnie wiesz, co do mnie czujesz?

-Nie wiem, co tyczujesz?

-Dużo więcej niżprzyjaciel do przyjaciółki.- Oznajmił, co z jednej strony sprawiło jej radość,a z drugiej spowodowało kolejne wątpliwości... mogłaby choć raz się niezastanawiać i zrobić coś, czego chce.Uśmiechnęłasię delikatnie kierując spojrzenie na niego. Może to tylko sen? Oby nie...

-A myślisz, że namsię uda?

-Chciałbym...bardzo...-Odparł bardzo wiarygodnie. Czy czegoś im brakowało, co byłoby potrzebne wzwiązku? Zaufanie? Zrozumienie? Wsparcie? Przyjaźń? I coś ponad przyjaźń?Wszystko jest, bez dwóch zdań...więc, dlaczego decyzja jest taka trudna?- Alejeżeli ty nie chcesz...zrozumiem.

-Chcę, Tom... chcez tobą być, nawet nie wiesz jak bardzo...[…]”

 

Szedłdosyć nierównym krokiem odczuwając lekkie zawroty głowy, lecz jego nastrójdiametralnie się polepszył. Czuł się dobrze. Pierwszy raz od dawna… Prawdopodobniebył już środek nocy, na ulicy panowała pustka i ciemność. Chodnik, którym szedłoświetlało zaledwie kilka latarni. Jednak on niczym się już nie przejmował. Niewiedział dokąd idzie, po prostu szedł czując jak coś w środku go rozpiera.Uśmiechał się sam do siebie i ciągle myślał o Carmen. Myślał o tym, że zachwilę się z nią spotka. Przytuli do siebie, pocałuje. Spędzą upojną noc ibędzie szeptał jej do ucha, jak bardzo ją kocha.

Zaśmiałsię pod nosem właściwie bez powodu i okręcił dookoła własnej osi patrząc wgwieździste niebo. Wtedy też odniósł nieodparte wrażenie, że ujrzał na nimznajomą twarz. Przystanął więc na chwilę spoglądając ponownie w górę.

-Sara?Sara! Boże, ty żyjesz?- Zawołał w niebo.- Co ty tam robisz? Wszyscy za tobątęsknią! Wracaj tu!- Był całkowicie nieświadomy tego, co w ogóle robi. Widziałcoś, czego w ogóle nie było. Obraz jego wyobraźni po chwili jednak zniknąłpozostawiając na niebie jedynie złociste gwiazdy. Zmarszczył brwi wzdychająccicho.- Kobiety… tylko moja Carmen jest idealna. Właśnie… muszę do niej iść,przecież na mnie czeka.

-Tom!-Usłyszał nagle za sobą czyjś głos i odwrócił się widząc znajomą dziewczynę zklubu.- Nie powinieneś wracać sam w nocy w takim stanie…- Podbiegła do niegołapiąc go za ramię.- Dobrze się czujesz?

-Świetnie.Wracam do domu, wiesz żona czeka. Pewnie będzie się złościć, że tak późnowracam…

-Co?Przecież mówiłeś, że zaginęła…

-Carmen?Moja Carmen? Carmen jest…- Nie dokończył dostrzegając w oddali znajomą postać.-O Boże ona tam jest! Boże, co ona chce zrobić!- Poderwał się nagle widząc swojąukochaną na dachu jednego z budynków. Dziewczyna skierowała spojrzenie tamgdzie wskazywał chłopak, ale niczego nie zobaczyła. Dopiero teraz dotarło doniej, jak bardzo jest z nim źle.

-Tom,tam nikogo nie ma!- Zawołała za nim i szybko chwyciła go za rękę ciągnąć wprzeciwną stronę.- Chodź zabiorę cię do domu.

-Nie!Muszę ją stamtąd zabrać! Ona jest smutna… zawsze wchodzi na dach, jak jejsmutno! Ona mnie potrzebuje, muszę do niej iść.- Zaczął się szarpać, adziewczynie coraz trudniej było nad nim zapanować. Czuła się teraz winna, żepozwoliła mu się doprowadzić do takiego stanu. Nie myśląc za wiele sięgnęła dokieszeni jego spodni wyciągając z niej telefon.

-SpokojnieTom, zaraz do niej pójdziemy tylko zadzwonię dobrze?- Starała się go jakośpodejść. Dobrze wiedziała, że chłopak by się zabił, gdyby tylko wszedł na tendach.

-Aleszybko! Nie chcę, żeby Carmen płakała…

 

„[…] -Chyba nie chcesz stąd skakać?-Wystraszyła się słysząc głos Toma. Nie wiedziała skąd się tutaj wziął... skądwiedział gdzie jest?

Siedziała sobie nadachu hotelu z kolanami pod brodą i pozwalała, żeby łzy wypływały z jej oczu,wiedziała, że tutaj nikt ich nie dostrzeże. Była sama... aż do tej pory...

-A może powinnam?-Mruknęła jakby sama do siebie, ale on i tak to usłyszał. Zauważyła, że ostatniobardzo uważnie jej słucha... ciekawe dlaczego, czyżby aż tak bardzo liczył sięjej słowami?

-Nie powinnaś. Ktoby wtedy został moją żoną?

-Znalazłbyś sobielepszą...- Stwierdziła po kryjomu wycierając twarz w rękaw bluzki...

-Nieprawda.- Usiadłobok niej  i wyjrzał za krawędź dachu- Wysoko...

-Skąd wiedziałeś,że tutaj jestem?- Zapytała bardzo zaciekawiona tym faktem, bo przecież nikomunie mówiła dokąd idzie...

-Ochroniarz widziałjak wchodzisz po schodach na górę.- Powiedział patrząc przed siebie- Co sięstało?

-Nic się niestało.- Uśmiechnęła się niewyraźnie obracając w jego stronę. Miała nadzieje, żegdy będzie na niego patrzyła to jej uwierzy. Nie chciała mu o tym mówić, może ijemu byłoby to przyjąć łatwiej bo jest już przyzwyczajony, ale po co godenerwować? Nie musi mu pokazywać jaka jest słaba i jak jej  z tym źle...

-Czyli płakałaśsobie, tak o?- Spojrzał na nią dociekliwie... Uwielbiała te jego oczy... teróżne spojrzenia, miny, uśmieszki... uwielbiała go całego! […]

-Tak, nudziło misię to przyszłam sobie popłakać...- Tym razem jej uśmiech był już szczery.Uśmiechała się bo go widziała, bo siedział obok i z nią rozmawiał... bo był.

-To ja też mogę?- Jegogłos tak jakby się załamał. Zauważyła, że jest jakiś dziwny, niespokojny iprzygnębiony. […]

-Płacz... lepiej cibędzie.- Pogładziła go po plecach, żeby wiedział, że nie jest sam. Bo ona  jest obok i będzie mu pomagała w ramach jejmożliwości. Tak jak on pomagał zawsze jej. Był, gdy było jej  źle, za co jest mu bardzo wdzięczna. […]

-Przytulisz mnie?

-Jasne, chodźtutaj...- Bez wahania wyciągnęła w jego stronę ręce, a już po chwili tulił siędo niej zupełnie jak mały chłopiec, ściskał ją mocno jakby się czegoś bał...może że zaraz ona zniknie i zostanie sam?[…]”

 

-Dziękujępani, naprawdę. Martwiłem się już o niego.- Mężczyzna uśmiechnął się zwdzięcznością w kierunku młodej dziewczyny, która zadzwoniła do niego ipowiadomiła o wszystkim, co dzieje się z Tomem. Dzięki czemu chłopakbezpiecznie wrócił do domu…

-Niema za co, nie mogłam go tak zostawić. Zachowywał się jakby postradał zmysły… todziałanie narkotyków, jakie zażył…

-Nieradzi sobie.- Mruknął zaniepokojony tym, czego się dowiedział.- Nie wiem, jakmu pomóc. Nie mogę pozwolić, aby się stoczył…

-Proszęgo pilnować, ucieczka w prochy to żadna droga.­- Poradziła choć miałaświadomość, że menadżer dobrze o tym wie.- Będę już szła… późno jest, pewniepana obudziłam.

-Skąd…nie mogę spać od zaginięcia córki, poza tym zajmuję się ich dziećmi. Tom wogóle przestał o nich myśleć… nie rozumiem tego w ogóle. Przecież Carmen ichłopcy są dla niego wszystkim… a teraz tak po prostu wychodzi z domu izostawia ich samych.- Wyrzucił z siebie nie mogąc już dłużej tego w sobiedusić. Również potrzebował się komuś wygadać.- Nie wiem, jak długo jeszcze jabędę w stanie nad tym wszystkim panować. A najgorsze w tym wszystkim, że szansena to, że moja córka jeszcze żyje są mniejsze niż kiedykolwiek…- Wykrztusiłprzez łzy.- Przepraszam, że panią tym wszystkim obarczam… nie powinienem wogóle tego mówić.

-Alenie szkodzi, naprawdę. Ja rozumiem. Musi być wam bardzo ciężko… przykro mi,naprawdę. Tom to fantastyczny facet, pan też jest świetnym człowiekiem tonaprawdę przykre, że spotkała was taka tragedia. Jeśli mogę jakoś pomóc… Możeprzy dzieciach? Albo cokolwiek innego… proszę dzwonić, to mój numer.-Wyrecytowała przyjaźnie i wyciągnęła z kieszeni swoją wizytówkę.

-Bardzopani miła, dziękuję.

-Niema za co, lubię pomagać.- Uśmiechnęła się ciepło.- Życzę miłej nocy i proszęsię nie krępować tylko dzwonić w razie potrzeby. I proszę pozdrowić Toma…choćnie wiem, czy będzie mnie pamiętał.

-Pozdrowię,dziękuję.

-Dobranoc,mam nadzieję do usłyszenia i zobaczenia.- Pożegnała się życzliwie po czymopuściła mieszkanie Michała udając się w swoim kierunku. Mężczyzna natomiastjeszcze długo nie mógł otrząsnąć się z szoku. To niewiarygodne, że zupełnieobca im dziewczyna wykazała się, aż taką życzliwością w stosunku do nich.Naprawdę nie sądził, że istnieją na świecie tacy bezinteresowni ludzie…

 

###