czwartek, 24 września 2009

87. 'Obudziliście mnie...'

 

Gdy już szedł do Carmen, zauważył, że nie jest sama. Ktoś siedział przy niej i nie byłoby w tym nic złego, ani dziwnego, gdyby tą osobą nie był chłopak. Już z daleka miał złe przeczucia, a gdy wszedł do środka myślał, że ma przewidzenia...

-Co ty tutaj robisz?-Wysyczał w stronę bruneta, który natychmiast wstał odwracając się w jego stronę z lekkim przerażeniem.

-Chciałem ją zobaczyć...- Odparł niepewnie i cicho, jakby się czegoś obawiał. To trochę nie w jego stylu, ale przecież się zmienił... dla niej. Tyle, że ona go nie chce.

-Z tobą jest chyba coś nie tak, powiedziałem wyraźnie, że masz się trzymać od nas z daleka. Nie zrozumiałeś czegoś?- Spojrzał na niego z mordem w oczach.

-Daj spokój, czuję do niej to samo, co ty i w życiu bym jej nie skrzywdził.

-Gówno mnie to obchodzi! Wynoś się stąd.- Warknął ze złością. Powoli tracił już cierpliwość, nie był w stanie nawet na niego patrzeć. Był jedyną osobą, której tak bardzo nienawidził. I którą byłby w stanie zabić.

-W porządku, ale przekaż jej... gdy się obudzi... że nic między nami nie zaszło.

-A co niby miało zajść?- Prychnął z pogardą. Nie miał pojęcia, że to z nim Carmen spędziła noc podczas pobytu w Warszawie. Właściwie sam nie chciał tego wiedzieć. Chciał po prostu zapomnieć i żyć tak jak zawsze.

-Gdy się obudziła, musiało to pewnie wyglądać dość dziwnie... ale ona była pijana, sama się rozebrała w ogóle mnie nie słuchała... Przysięgam, że nawet jej nie dotknąłem.- Zapewnił go z przejęciem. Do gitarzysty z trudem docierały fakty, w ogóle nie chciał dopuścić do siebie myśli, że to właśnie z nim Carmen miałaby go zdradzić.- I nawet nie patrzyłem... nie ukrywam, że przyszło mi to z trudem, ale nie mógłbym jej skrzywdzić, wiem, że cie kocha. Choć nie mam pojęcia, co w ogóle w tobie widzi.

-Spałeś z nią?- Wlepił w niego swoje nienaturalnie ciemne tęczówki. Chciał usłyszeć prostą odpowiedź, która wyjaśniłaby wszystkie wątpliwości. I oby jego nadzieja się spełniła, bo chyba nic nie będzie w stanie go powstrzymać.

-Tylko spałem, nic więcej. Nie powiedziała ci?

-Oczywiście, że powiedziała.- Odparł bez wahania.- Ale nie powiedziała, że to byłeś ty, a wiesz dlaczego? Bo zabiłbym cię własnymi rękami.- Podszedł do niego patrząc mu prosto w oczy.

-Dobra, odpuść sobie. Carmen, jest dla mnie ważna i doskonale o tym wie, spotykała się ze mną z własnej woli, do niczego jej nie zmuszałem.- Stwierdził już z większą pewnością w głosie.

-Czasem ma zbyt dobre serce, ale ty chyba nie potrzebujesz litości, więc zniknij z naszego życia. Naprawdę nie jesteś jej potrzebny. Poza tym, nie dopuszczę do tego, abyście się widywali.- Oświadczył ze spokojem. Starał się nad sobą panować, nie chciałby potem odpowiadać za jakiegoś nic nie znaczącego chłoptasia, który sam szuka guza.

-Zabronisz jej?

-Żebyś wiedział! Już więcej jej nie zobaczysz, gwarantuję ci.- Jego głos przepełniony był pewnością i stanowczością, której nie mógłby podważyć żaden argument.

-I myślisz, że będzie szczęśliwa, gdy będziesz jej rozkazywał?

-Nie muszę jej rozkazywać, wystarczy, że poproszę. I nie masz pojęcia, jak bardzo jesteśmy razem szczęśliwi.

-Tak bardzo, że pozwalasz, aby lądowała w szpitalu przez twoje chore fanki.- Zakpił nie spuszczając z niego swojego wzroku. Nie miał zamiaru tak łatwo odpuszczać.

-Nie chce mi się ciebie słuchać, wyjdź stąd i nie wracaj.

-Wyjdę, ale myślę, że jeszcze się zobaczymy. Może wpadnę na wasz ślub?- Sam dobrze wiedział, że przegina, ale nie mógł się opanować. Darzył go taką samą nienawiścią, jak on jego. A może nawet gorszą. Do tego dochodziła jeszcze ta okropna zazdrość, że to jego wybrała Carmen.

-Ty chyba naprawdę chcesz wylądować w szpitalu, ale jeżeli liczysz na to, że będziesz miał bliżej do Carmen, to się mylisz.

-Nie rozśmieszaj mnie, przecież ty nawet nie potrafisz się bić. Wielka gwiazdka od siedmiu boleści.- Prychnął mierząc go z politowaniem wzrokiem.

-Masz szczęście, że jesteśmy w...

-Nie możecie ciszej? Obudziliście mnie...- Obydwaj zastygli w miejscu zupełnie się dezorientując. Nagle zabrakło im słów. Żaden nie był pewien, czy naprawdę usłyszał kobiecy głos dochodzący z łóżka. A to nie mógł być głos nikogo innego, jak Carmen.

Odwrócili się w jej stronę, patrzyła na nich swoimi niebieskimi oczyma, które były jeszcze lekko ospałe.

-Carmen!


Czułam się, jak jakiś obiekt muzealny, gdy tak gapili się na mnie... tylko, kim oni właściwie są?

-Który z was to Tom?- Zapytałam trochę zachrypniętym głosem przyglądając im się uważnie. Wiedziałam, że znam ich obydwóch, ale nie wiedziałam, który to, który. Miałam jakieś luki w pamięci... i w ogóle za bardzo nie wiedziałam, co się dzieje. Jakbym wróciła z dalekiej podróży...

-Ja... nie pamiętasz mnie?- Chłopak z dredami podszedł do mnie szybko. Wiedziałam, że jest przystojny, ale zapomniałam, że aż tak...

-Pamiętam...- Szepnęłam niepewnie. Tak naprawdę nie wiedziałam do końca kim on jest, ale byłam pewna, że go kocham. To było dziwne uczucie... czułam się, jakbym kochała obcą osobę.- Wiem, że mnie kochasz...a ja kocham ciebie.- Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i złapałam jego rękę.

-Zawołaj lekarza...- Zwrócił się do chłopaka, który w dalszym ciągu stał przed moim łóżkiem. Brunet skinął głową i zaraz zniknął za drzwiami zostawiając nas samych.- Kochanie, wiedziałem, że się obudzisz...

-Długo spałam?

-Bardzo... bardzo długo, ale najważniejsze, że już jesteś z nami. Tęskniłem...- Przytulił się do mnie, poczułam jego zapach, brakowało mi go. Dopiero teraz dotarło do mnie uczucie tęsknoty...

Uniósł głowę, aby na mnie spojrzeć, dostrzegłam na jego twarzy łzy. Zrobiło mi się jakoś cieplej na sercu, poczułam się szczęśliwa i nie wiem, dlaczego. Może po prostu, że ze mną jest.

-Kocham cię...tylko, trochę nie pamiętam...

-Czego nie pamiętasz, kochanie?- Pogłaskał mnie po głowie, a ja za bardzo nie wiedziałam, jak mam odpowiedzieć na to pytanie. Trudno było mi wytłumaczyć, to co działo się w mojej głowie. I na szczęście nie musiałam już nic mówić, bo przyszedł lekarz wraz z brunetem, który był, jeżeli nie Tomem, to Herrym... tak właśnie! Jakiś Herry... ale co on tu robi?

-Nareszcie, a ja już traciłem nadzieję...- Mężczyzna podszedł do mnie i zaczął mnie badać.- Jak się pani czuje? Boli panią coś?

-Nie... tylko, ja trochę zapomniałam... nie wiem, w ogóle jak się tutaj znalazłam.

-Spokojnie, to normalne w takiej sytuacji. Będzie miała pani jakieś małe luki w pamięci, ale to się z każdym dniem będzie wyjaśniać. Naprawdę nie ma co się martwić. I cieszę się, że pani się obudziła, była pani naszą najtrudniejszą pacjentką. I chyba możemy panią zaliczyć, do cudu.- Wyrecytował z wielkim przejęciem.

-A czy ja jestem na coś chora?- Spytałam, coś mi świtało w głowie, ale za nic nie mogłam sobie przypomnieć.

-Kilka dni temu zrobiliśmy pani przeszczep szpiku kostnego i musimy teraz czekać, aby wiedzieć, czy się przyjął.- Wyjaśnił, co mi wiele pomogło. Przypomniałam sobie, że miałam, albo właściwie nadal mam białaczkę.-Zaraz zabieramy panią na badania, proszę nie męczyć pacjentki.- Zwrócił się do Toma i zaglądając mi ostatni raz w oczy opuścił salę.

-Co ty tutaj robisz? Przecież mieszkasz w Polsce.- Odezwałam się po chwili do Herryego, który stał gdzieś z boku i tylko mi się przyglądał. Tom, od razu uniósł na niego swoje nieprzychylne spojrzenie, jednak nic nie powiedział.

-Miałem kilka spraw, poza tym... chciałem się z tobą zobaczyć i wszystko wyjaśnić, ale okazało się, że jesteś w szpitalu.

-Co wyjaśnić?

-Nieważne już. Powiedziałem o wszystkim Tomowi, odpoczywaj. Ja już pójdę, zadzwonię kiedyś. Wracaj szybko do zdrowia.- Uśmiechnął się do mnie i w szybkim tempie wyszedł. Nie miałam siły, aby brnąć w to, o co mu właściwie chodziło. W ogóle czułam się jakoś dziwnie... jakbym nie była sobą.


[...]-Carmen!- Znowu usłyszała swoje imię, tym razem nieco głośniej, a potem jakiś huk i zanim zdążyła się zorientować leżała już na ziemi przytłoczona jego ciałem...

Zupełnie nie wiedziała, co się stało... Poczuła ból przeszywający jej rękę, która otarła się o twardy beton. Po chwili dotarły do niej czyjeś głosy, ale było ich tak wiele, że nic nie zrozumiała... była w szoku, nie wiedziała, co się dzieje. Czuła cały czas na sobie ciężar ciała Toma i jego dłonie osłaniające jej ciało. Wyglądało to, jakby chciał ją przed czymś ochronić...przed upadkiem?

-Tom?- Uniosła lekko głowę spoglądając na niego, patrzył cały czas na nią i uśmiechał się delikatnie, jednak jego wyraz twarzy nie był taki jak zawsze.-Co się stało?

-Już wszystko dobrze...- Szepnął, a jego głowa opadła na jej ramie...myślała, że tylko się do niej przytulił, często tak robił...

Chciała pogładzić go po plecach, jednak kiedy przejechała po nich ręką poczuła coś mokrego i lepkiego, a gdy spojrzała na swoją dłoń momentalnie zrobiło jej się słabo, jak rozpoznała, że to krew... i z pewnością nie była to jej krew... Jej serce zaczęło mocniej bić ze strachu, to nie był zwykły upadek, ani zwykły huk... On też nie trzymał jej w swoich ramionach bez powodu... z trudem uświadamiała sobie, co się wydarzyło i nadal nie mogła tego pojąć...

-Tom...Tom, słyszysz mnie?- Chciała powiedzieć głośniej, ale nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Jakby coś utknęło jej w gardle...-Tom!- Pisnęła ze wszystkich sił czując, jak spod powiek wydostają jej się łzy...

-Kocham cię, Carmen...[...]

Ujęła jego twarz w dłonie i uniosła, aby móc na niego spojrzeć... był taki blady, a jego oczy nie świeciły tak jak zawsze...nie było w nich tych iskierek, które tak kochała...

-Ja też cie kocham... obiecaj, że mnie nie zostawisz...- Uśmiechnęła się do niego przez łzy, ale nie usłyszała już odpowiedzi. [...]”


-Boże...- Spojrzałam z przerażeniem na chłopaka, który cały czas był obok mnie. Wspomnienie, które przed momentem stanęło mi przed oczami wstrząsnęło mną. Przecież...- Nic ci nie jest? Tom...

-Wszystko w porządku, kochanie.- Pocałował mnie w czoło. Niewiele myśląc objęłam go mocno przyciągając do siebie. Nie miał nawet kiedy zareagować, przytuliłam się do niego z całych sił... Kilka łez wypłynęło z moich oczu, już nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy płakać.

-Uratowałeś mnie...- Szepnęłam nawet na chwilę go nie puszczając. Nie chciałam nawet myśleć, co by było, jakby przeze mnie... jakby umarł.- Głupi jesteś...strasznie głupi...

-Kocham cię...

-Carmen! Boże, Carmen!- Nagle ktoś wpadł do sali. Nie rozpoznałam tej osoby po głosie, a nie bardzo mogłam ją zobaczyć tuląc się cały czas do Toma. Wiem, jedynie, że był to kobiecy głos i z pewnością go skądś znałam. Tom, z trudem się ode mnie oderwał, ale ledwie zdążyłam złapać oddech kiedy znowu zostałam przez kogoś przygnieciona.- Nigdy ci tego nie wybaczę, nigdy. Jak mogłaś mi to zrobić?- Musiałam się bardzo wysilić, aby zrozumieć co do mnie mówi.

-Mel, delikatniej, ona niedawno co się obudziła, jest jeszcze słaba...- Tom zwrócił jej uwagę, za co jestem mu wdzięczna, gdyby nie to pewnie nadal bym się dusiła pod blondynką.

-Moja siostra słaba? Chyba sobie żartujesz.- Zaśmiała się wlepiając we mnie swój wzrok. Moja siostra! No przecież! Co ja mam z tą głową? Żeby własnej siostry nie rozpoznać...

-Dobrze, wystarczy na razie tej radości. Zabieramy panią na badania, a państwo w tym czasie mogą poinformować resztę rodziny, przyjaciół i znajomych.- Zakomunikował lekarz, nikt nawet nie zauważył kiedy wszedł. Wszyscy byli skupieni wyłącznie na mnie, byłam w centrum uwagi i czułam się dość wyjątkowo. Za to ja byłam skoncentrowana na Tomie... nie mogłam oderwać od niego swojego wzroku, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. Niestety byłam zmuszona zmienić obiekt zainteresowania, gdy mnie wywieźli z sali... czemu on nie może iść ze mną?


###


Dedykacja dla... dla kogo to miało być? ;o

Dla kota, Marty ! Który został ostatnio przechrzczony i nadano mu imię Bill. Ho, ciekawe dlaczego akurat tak ^^ Dla mojego psa, bo wybiera się ze mną na koncert Tokio Hotel, który być może się kiedyś odbędzie, gdzieś na terenie skromnej Polski. ^^ Ktoś mnie musi bronić przed wandalami, a poza tym Bill lubi psy! xD No i dla Marty... i dla dzieci Twoich i moich( znaczy się, oczywiście osobno Twoich i osobno moich, żeby nie było xD)!

Chyba nic nie pomieszałam? ;D


lukrowa: nie musisz przepraszać, nikt się do niczego nie zobowiązuje czytając, a ja tym bardziej nie oczekuję, aby ktokolwiek za wszelką cenę znajdywał chwilę, aby to przeczytać :) Jednak nie ukrywam, że chciałabym, abyś miała czas, bo brakuje mi Twoich opowiadań. Wbrew pozorom, nie zapomniałam ;* (Nie wiem, czy to przeczytasz, ale napisałam.)


znoodzona: Jeszcze raz przeczytam w Twoim komentarzu(jakimkolwiek): „przepraszam”, to się chyba obrażę xD Bo ja nie wiem, w ogóle, za co Ty przepraszasz ^^


Więc moi Drodzy, żeby nie było- nie oczekuję za każdym razem przeprosin z Waszej strony, jeżeli nie skomentujecie odcinka, czy coś ;D Naprawdę nie to jest najważniejsze :) No chyba, że już czujecie taką potrzebę xD


Pozdrawiam gorąco, bo mi zimno ;**


poniedziałek, 21 września 2009

86. 'I to nie była już tylko nadzieja.'

 

Dwa tygodnie później...


Bill z przejęciem wpatrywał się w swojego brata, który czuł się już zdecydowanie lepiej. Wszelkie kabelki, jakie były w niego wczepione jeszcze niedawno zniknęły, a chłopak bez problemu umiał już sam usiąść. Zupełnie jak małe dziecko, które uczy się wszystkich podstawowych czynności. Mimo radości jaka go ogarniała, gdy patrzył na Toma, cały czas czuł niepokój przed najgorszym. Wiedział, że musi w końcu wyznać mu prawdę, co do Carmen. Chłopak coraz częściej o nią wypytuje i wydaje się, jakby czegoś zaczynał się domyślać.

-Bill, skoro Carmen nie może do mnie przyjść, ja mogę iść do niej. Pomógłbyś mi...

-Nie wiem, czy to jest dobry pomysł.- Stwierdził niepewnie starając się wymyślić jakąś dobrą wymówkę, lecz nic nie przychodziło mu do głowy, poza wyznaniem prawdy. Tak bardzo nie chciał, aby cierpiał...

-Ale dlaczego? Ja już dłużej nie wytrzymam, muszę się z nią zobaczyć. Usłyszeć, powiedzieć, że ją kocham...brakuje mi jej.- Wyznał ze smutkiem w głosie.- Poza tym ona też mnie potrzebuje... musimy wymyślić imię dla dziecka. Już niedługo będzie można poznać płeć!

-Tom!- Miał już dosyć jego fascynacji, nie mógł tego znieść.- Carmen, poroniła. Nie będziecie mieli dziecka.- Być może nie był to najdelikatniejszy przekaz, ale nie potrafił inaczej. Chciał mieć to jak najprędzej za sobą. Blondyn zamarł wpatrując się w niego z przerażeniem w oczach. Wiedział, że nie mówią mu prawdy. Wiedział, że cały czas coś jest nie tak. Ale nie sądził, że prawda może, aż tak zaboleć.

-Bill, gdzie ona jest?- Zapytał rozgoryczony, jego dłonie mimowolnie zacisnęły się na pościeli. A milczenie brata tylko pogarszało sytuację.- Do cholery, co jej jest!? Dlaczego mnie okłamujesz!?

-Nie denerwuj się... Carmen, przechodzi leczenie, dlatego nie może do ciebie przyjść.- Powiedział cicho spuszczając wzrok.

-Nie wierzę ci. Wiem, że nie mówisz mi wszystkiego, coś się stało i ty nie chcesz mi tego powiedzieć.- Jego głos z każdą chwilą drżał coraz bardziej. Obawiał się najgorszego i już sam nie wiedział, czy chce poznać dalszą część prawdy.

-Ona po prostu... zapadła w śpiączkę, dlatego nie może do ciebie przyjść.- Wydusił w końcu, ale nie miał odwagi spojrzeć mu w oczy.

-Kiedy?

-Po tym wypadku...

-Chcę się z nią zobaczyć. Zaprowadź mnie do niej...- Spojrzał na niego błagalnie, a jego oczy wypełniły się łzami.

-Powinieneś jeszcze odpoczywać...

-Nie chcę! Muszę ją zobaczyć!- Krzyknął sfrustrowany. Czarnowłosy nie chciał z nim dyskutować, to chyba jedyne co może dla niego zrobić w obecnej sytuacji. Chyba nic się nie stanie, jeżeli na chwilę wyjdzie z łóżka...

-Dobrze, ale tylko na kilka minut... I tak dłużej nie pozwolą ci tam być.


#


-Boże, on wie?- Blondynka z przerażeniem spojrzała w szybę za, którą dostrzegła Toma. Bill skinął twierdząco głową zwracając swój wzrok ku niej. I tak nie było, aż tak źle jak się spodziewał. Mógł przecież zareagować o wiele gorzej, ale on był spokojny... tak jakby nic się nie działo. Jakby wszystko zaraz miało wrócić do normy. Gdy prowadził go do niej, nie odezwał się, ani słowem. Jednak to, że jest taki spokojny, nie oznacza, że nie przeżywa. W głębi jest mu naprawdę ciężko i nic nie jest w stanie opisać jego uczuć.- Jak to zniósł?

-Był zły, że mu nic nie powiedzieliśmy.

-A co powiedział lekarz?

-Bez zmian. Rozwój choroby się zatrzymał, ale ona nadal się nie wybudza. Tak naprawdę nie wiedzą, co mają robić. A przecież ona może spać kilka miesięcy, kilka lat...

-Jak oni mogą nie wiedzieć!? Przecież są lekarzami... muszą wiedzieć co robić!- Uniosła się zupełnie nie rozumiejąc, jak w ogóle coś takiego może mieć miejsce.- A oni nawet nie wiedzą, dlaczego zasnęła. Przecież nie uderzyła się w głowę, właściwie nic jej się nie stało, poza tym, że obtarła sobie rękę! Tom, zamortyzował cały upadek... nie pozwolił, aby coś jej się stało... dlaczego, dlaczego ona, nadal śpi...- Mówiła wpatrując się tępo w podłogę. To była ta chwila, w której zwątpiła, w której straciła siły, a on doskonale o tym wiedział. I nie potrafił odpowiedzieć na jej pytania, nie umiał jej pomóc, ani pocieszyć. Nie znał słów, które pomogłyby jej odzyskać wiarę.- To jest takie niesprawiedliwe...

-Co pacjent tutaj robi?- Lekarz wskazał na Toma zwracając się do czarnowłosego. Nawet nie zauważył, kiedy pojawił się obok.

-Musiałem go tu przyprowadzić, chciał ją zobaczyć...

-Mógł pan najpierw ze mną porozmawiać. To jest szpital, tu się nie robi, to na co ma się ochotę.

-Ale on ją kocha, musi przy niej być...- Bill uniósł swój wzrok na mężczyznę.

-Za trzy dni wypiszemy go do domu. Proszę za pięć minut odprowadzić go do sali.- Polecił, po czym odszedł. Chłopak objął Sarę ramieniem wzdychając ciężko. Tylko tyle mógł dla niej zrobić, po prostu być.


#


Krople deszczu odbijały się od szpitalnych okien, w całej sali słychać było tylko ich dźwięk zmieszany z cichym oddechem chłopaka. To była dla niego zupełnie nowa sytuacja, nie wiedział do końca, jak powinien się zachować. Jego ukochana dziewczyna po prostu zasnęła i już się nie obudziła. A tak bardzo chciał ją chronić... nie mógł pozwolić, aby cokolwiek jej się stało. Co z tego, że osłonił ją własnym ciałem, skoro i tak trafiła do szpitala, skoro jest w gorszym stanie niż była... i straciła dziecko. Nie ma jednej chwili, w której by się nie obwiniał. Gdy tylko na nią spojrzy, jego serce przeszywa ból. Przecież ona jest niczemu niewinna, dlaczego musi tu leżeć zupełnie oddalona od świata? Dlaczego to, on nie może być na jej miejscu. Gdyby tylko mógł wziąłby na siebie wszystkie jej cierpienia...

-Przepraszam, że nie umiałem zapewnić ci bezpieczeństwa.- Położył delikatnie głowę na jej brzuchu jednocześnie ściskając bladą dłoń. Czuł, jak jej serce bije... to była jedyna oznaka, że w ogóle żyje. I że jeszcze walczy.-Pamiętasz co mi obiecałaś? Obiecałaś, że będziesz walczyła i się nie poddasz... proszę, nie zawiedź mnie, kochanie...- Zamknął oczy wsłuchując się w ciszę. Wielka pustka wypełniała jego duszę i wiedział, że tak będzie dopóki, ona do niego nie wróci. Dopóki nie otworzy swoich oczu i nie obdarzy go swoim ciepłym spojrzeniem, dopóki nie rozchyli malinowych warg i nie wypowie jego imienia...

-Tom...musisz już iść.- Drgnął słysząc za sobą głos brata.- Lekarz powiedział, że wypiszą cię za trzy dni.- Podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu. Nie miał pojęcia, co on musi czuć... nie chciałby być na jego miejscu, wystarczy, że jako jego brat wszystko przeżył z dużą siłą.-Chodź, wystarczy na dzisiaj...

-Nie chcę, żeby była sama...- Szepnął podnosząc głowę i spoglądając na jej śpiącą twarz. Mówił tak cicho, jakby bał się, że ją zbudzi... a przecież bardzo chciał, aby się obudziła.

-Nie będzie, zaraz przyjdzie do niej Melanie. Chodź już...

-Kocham cię, przyjdę jutro...- Podniósł się i nachylił nad nią całując ją w czoło. Uśmiechnął się spoglądając na nią ostatni raz i dołączył do brata. Po chwili obydwoje wyszli kierując się w milczeniu do jego sali. Już nie miał żadnych wątpliwości, co do tego, że Carmen się obudzi. Mało tego, był nawet pewien, że wyzdrowieje. I to nie była już tylko nadzieja. On po prostu miał pewność, nie potwierdzoną niczym. Bo nawet lekarz nie może zapewnić go o tym, że będzie dobrze.-Wiesz Bill... kupiłbyś jakieś kwiaty, tak tam pusto i szaro... a Carmen lubi konwalie.- Odezwał się do brata siadając na swoim łóżku. Czarnowłosy spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem, ale nie chciał drążyć, po prostu skinął głową na znak, że spełni jego prośbę. I nie stanowiło dla niego przeszkody nawet to, że konwalie rosną w maju... Pamiętał doskonale, jak Tom poruszył niebo i ziemię, aby zdobyć te kwiaty w październiku, kiedy jeszcze nie żywił do Carmen takiego uczucia. Chciał wtedy tylko ją przeprosić... i właściwie był wściekły, że to na niego spadło zadanie, aby przekonał ją do przyłączenia się do ich zespołu.-Co piszą w gazetach?

-Niewiele wiedzą. Tylko tyle ile im powie David, a on dużo nie mówi. Nie chce robić zamieszania...wszyscy się bardzo martwili o ciebie. O Carmen zresztą też, już chyba do nich dotarło, że na serio jesteście razem.

-To fajnie. A wiesz, że pograłbym sobie na gitarze? Brakuje mi naszych koncertów i wywiadów, a nawet tych głupich sesji zdjęciowych. Chętnie bym sobie po pozował...nie chcę stracić swojej pozycji „Boga Seksu”.- Zaśmiał się wprawiając brata w osłupienie. Nie wydawało mu się to normalne... był zbyt radosny. Przecież jego dziewczyna leży nieprzytomna i nie wiadomo, czy w ogóle wyzdrowieje, a on rozmawia z nim i zachowuje się jak gdyby nigdy nic.-Swoja drogą skoro ja jestem Bogiem, Carmen musi być Boginią. Chociaż... nie wiem, czy chciałbym, aby jacyś faceci ślinili się na jej widok.

-Tom, powinieneś jeszcze odpoczywać. Późno już, lekarz nie pozwala mi długo z tobą siedzieć, musisz mieć spokój, a ty zdecydowanie za dużo mówisz.- Bill przerwał jego wywody. Tak naprawdę bał się go słuchać...- Połóż się, przyjdę do ciebie jutro. Trzymaj się.- Rzekł na koniec i czekając jeszcze, aż gitarzysta się ułoży, zgasił mu światło następnie wychodząc.

Chłopak przytulił się do poduszki jednak cały czas miał otwarte oczy, wcale nie było tak łatwo, jak mogłoby się wydawać. Przecież to tylko maska, która przysłania wszystkie czarne myśli. Bo on nie chce mówić, że ma nadzieję. On chce powtarzać, że ma pewność... i nie chce okazać swojej słabości.


[...]-Koochaanieee! Gdzie jesteś?? Carmen...- Już z korytarza nawoływał swoją dziewczynę z nadzieją, że zaraz wyskoczy. Nie miał pojęcia, gdzie się ukryła.- Carmelko, ty moja gdzie jesteś??- Wszedł do pokoju, lecz była w takim miejscu, że nawet jej nie zauważył.-Carmen, nooo...

-Tutaj...- Odezwała się wystawiając głowę z szafy. Idealne miejsce na wyciszenie się.

-Co ty tam robisz?- Zmarszczył brwi spoglądając na nią zdziwiony.

-Siedzę, nie widać?

-A wiesz, która jest godzina?- Zapytał podchodząc do niej i roztwierając drzwi szafy.-Hej, sukienka ci się pogniecie... wyłaź stąd.

-Mam to gdzieś. Nigdzie się stąd nie ruszę, mam zamiar spędzić tutaj sylwestra.- Oświadczyła naburmuszona i założyła ręce na piersi opierając się o ścianę.

-Wiem, że Alex się nie spisał, ale przecież nie będzie tak źle. Może nawet lepiej, że będziemy w takim skromnym gronie...a z jedzeniem jakoś sobie poradzimy, będzie fajnie zobaczysz.- Starał się ją przekonać, ale jej naprawdę było miło w tej głupiej szafie. Nie jej wina, że mam jakieś kaprysy.- No, chodź... chce ci kogoś przedstawić.

-Jak to jakaś blondynka o niebieskich oczach to od razu mówię, że nie chce jej poznawać.- Zaznaczyła i wyszła ze swojej ciemni.

-Niewiele się pomyliłaś, naprawdę.- Uśmiechnął się łapiąc ją za rękę.- Ale to żadna dziewczyna. Poza tym...ślicznie wyglądasz.- Pocałował ją szybko i zaraz pociągnął w stronę wyjścia.

-Czekaj, to jakiś chłopak?- Zatrzymała go z zaciekawieniem oczekując odpowiedzi, skinął głową potwierdzając.- Nie jestem rozczochrana?- Spytała, po czym zaczęła poprawiać swoje włosy nie czekając na odpowiedź. Wygładziła materiał sukienki i wyprostowała się.- Już możemy iść.

-Wiesz... może jednak ja nie będę cię nikomu przedstawiał...

-Nie, no co ty... ja bardzo chętnie go poznam. Chodźmy...[...]”


Uśmiechnął się do siebie przypominając sobie sylwestra. Ona zawsze była taka inna, jej wyjątkowość zaskakiwała go na każdym kroku. Nigdy nie spotkał kogoś tak niezwykłego i nikt nie potrafił go tak oczarować.

Samotna łza spłynęła mu po policzku, ale natychmiast ją otarł następnie zaciskając mocno powieki. To tylko wspomnienie...a takich jest wiele. Mnóstwo pięknych chwil, które wywołują radość w sercu. Jednak najgorzej jest wrócić do rzeczywistości...

 

###

 

O jaaa, przeraża mnie, że to już 86 odcinek ;o

Jak to się w ogóle stało?? xD

Zaczęłam już pisać nowe opowiadanie, kłopot w tym, że jakoś nie widzę końca tego xD Ah... ^^

I mimo wszystko nie zmienię nicka xD Wiem, że KAT byłby idealny, ale już się przyzwyczaiłam do Ka. i mam z tym miłe wspomnienia ;p

 

pozdrawiam ;*********

 

 

piątek, 18 września 2009

85. '...on umrze razem z nią.'

 

-Ja oczywiście nie muszę o niczym wiedzieć!- Fuknęła rozzłoszczona kobieta spoglądając z wielkim wyrzutem na syna.- Wiem, że się pokłóciłam z Tomem, ale... ale to nie powód, abym dowiadywała się o takich rzeczach z telewizji. To jest mój syn!

-Mamo, przepraszam... w ogóle o tym nie pomyślałem.- Bill spuścił głowę. Rzeczywiście w ogóle nie myślał o tym, aby kogokolwiek informować o całej sytuacji. Ale może to i lepiej, że dowiedziała się teraz, a nie wcześniej? Przynajmniej nie musiała razem z nim tak bardzo przeżywać...

-To przez tą dziewczynę. Gdyby nie ona, nic by się nie stało.- Rzekła głosem wypełnionym goryczą, a czarnowłosy spojrzał na nią z zaskoczeniem. W pierwszej chwili nie wiedział o kim mówi, ale prędko wszystko zrozumiał i nie mógł uwierzyć, że mówi to jego matka.

-Jak możesz? Carmen, nie jest niczemu winna.

-To przecież ją chcieli zabić! A mój głupi syn naraził własne życie!

-Przestań, on ją kocha!- Uniósł się z trudem nad sobą panując.- Nie masz pojęcia ile razem przeszli i ile teraz przechodzą. Nie masz prawa jej oceniać, bo nawet jej nie znasz. A twój „głupi syn”, zrobi dla niej wszystko. A jeżeli ona teraz umrze, on umrze razem z nią.

-Co ty mówisz! Na pewno na to nie pozwolę, ona nie zabierze mi syna!

-Jesteś okropna, w ogóle cie nie poznaję! Ta dziewczyna walczy o życie, a ty... nie wierzę, że jesteś moją matką.- Pokręcił głową odchodząc od niej. Nie miał już siły dłużej z nią rozmawiać, to zbyt wiele... Carmen, dla niego też była bardzo ważna i również zrobiłby dla niej wiele. Choćby ze względu na brata.

-Bill, w porządku?

-Tak, po prostu...nie wiem, co się z nią dzieje.- Odparł spoglądając na blondynkę.- Niech to wszystko już się skończy...- Przytulił się do niej mocno.

-Jeszcze trochę...Wytrzymamy, Bill. A potem już będzie dobrze.- Pogładziła go po plecach.-Idziesz do Toma?- Odsunęła się od niego, zaprzeczył kręcąc głową.

-Już dzisiaj wystarczy mu mojego towarzystwa, chciałbym pojechać z tobą. Właściwie nie mieliśmy okazji porozmawiać...

-A o czym ty tak chcesz ze mną rozmawiać? Mówisz o tym już od wczoraj.- Zmarszczyła brwi przyglądając mu się uważnie.

-Porozmawiamy w domu.- Stwierdził łapiąc ją za rękę. To nie było według niego odpowiednie miejsce na takie rozmowy. Poza tym, ma już serdecznie dosyć zapachu szpitala.

-W czyim domu?

-Z tego co się orientuję, z nas dwojga, tylko ja mam dom, skarbie.- Przypomniał jej i poprowadził ją w stronę windy. Blondynka już nic nie powiedziała. Wydawało jej się, jakby trochę przeszkadzało mu to, gdzie mieszka. Choć wczorajszej nocy nie miało, to znaczenia...


#


Gitarzysta omiótł zaspanym wzrokiem pomieszczenie. Nic się nie zmieniło, nadal był w szpitalu, a miał nadzieję, że gdy się obudzi wszystko okaże się tylko snem. Bardzo tęsknił za Carmen i mimo tego, że przyjaciele zapewniali go, że wszystko jest w porządku on czuł niepokój. Bo odkąd się obudził, nie widział jej nawet przez chwilę... dlaczego? Chyba mogłaby na kilka minut opuścić swoją salę i do niego przyjść. Czułby się znacznie spokojniej.

-Synku...- Dopiero teraz spostrzegł, że nie jest sam. Zdziwił go widok matki, choć to chyba normalne, że interesuje się swoim dzieckiem.- Okropnie mnie wystraszyłeś... co ci w ogóle strzeliło do głowy?- Jej głos wypełniony był troską, jednak wcale mu się to nie podobało. Już wiedział, że ona nic nie rozumie, a przede wszystkim nie zmieniła zdania, co do jego związku.

-A co jest dziwnego w tym, że chroniłem swoją przyszłą żonę?- Specjalnie podkreślił ostatnie słowa. Chciał jej uświadomić, że choćby nie wiadomo jakich argumentów użyła, on nie zmieni decyzji, a już na pewno się nie odkocha. I przykre, że jego własna matka, tak bardzo go zawiodła.

-Tom, jesteś naprawdę nieodpowiedzialny. Naraziłeś własne życie.- Pokręciła głową z niedowierzaniem.

-Twoim zdaniem miałem pozwolić, aby ją zastrzelili? Miałem patrzeć, jak kobieta którą kocham umiera wraz z moim dzieckiem!?- Spojrzał na nią z żalem, który wypełniał go całego i było mu z tym naprawdę źle. Nie chciał się tak czuć.

-Nie wiedziałam, że była w ciąży...- Rzekła cały czas spokojnym głosem i dopiero po chwili zorientowała się, że użyła czasu przeszłego.- Oczywiście rozumiem, że ją kochasz, ale żeby od razu się żenić?- Szybko zmieniła temat, aby przypadkiem nie domyślił się, że coś jest nie tak. Wiedziała, że nie może się denerwować, a taka wiadomość, na pewno by mu nie pomogła.

-O co ci chodzi? Zawsze narzekałaś, że nie mam dziewczyny i że nigdy się nie ustatkuję, a teraz kiedy naprawdę kocham i jestem szczęśliwy, masz pretensje.

-Bo uważam, że nie jesteś jeszcze na tyle dojrzały, aby robić tak ważne kroki.

-Nie jestem tobą mamo, to że ty pomyliłaś się co do ojca, nie znaczy, że ja robię błąd chcąc żenić się z Carmen. Kocham ją ponad wszystko, jest dla mnie najważniejsza i nie wyobrażam sobie bez niej życia.- Oświadczył stanowczo, co ją wręcz przeraziło. Bo jeżeli ta dziewczyna umrze?

-Postaram się uszanować twoją decyzję, jesteś moim synem.- Westchnęła cicho.

-Zależy mi, abyś poznała i zaakceptowała Carmen. Było jej przykro, że tak od razu ją przekreśliłaś.

-Nie przekreśliłam jej!- Zaprzeczyła gwałtownie.-Nie chciałam, żeby tak wyszło. Przemyślałam wszystko i naprawdę chciałabym naprawić swój błąd.

-W takim razie idź do niej.

-Jeszcze nie teraz synku, najpierw oboje musicie dojść do zdrowia.- Uśmiechnęła się do niego ciepło.

-Wiesz, że będziesz babcią?- Obdarzył ją swoim radosnym spojrzeniem. Nie mogła tego znieść...czuła, że zaraz wszystko mu powie. On naprawdę był szczęśliwy. Jej niedojrzały syn, dorósł. I chciał zostać ojcem... tak bardzo tego chciał. Nic nie mówiąc uśmiechnęła się tylko do niego przytakując mu głową.

-Śpij synku...śpij...- Otuliła go kołdra i pogłaskała go po głowie. Chłopak zamknął powieki bardzo szybko oddając się w objęcia morfeusza. Nieświadomy niczego... ale tak podobno miało być lepiej.


#


Weszła za chłopakiem do zupełnie pustego domu, zwykle gdy tu przychodziła zawsze ktoś się kręcił, a teraz cisza...ostatni raz była tu, gdy chciała porozmawiać z Carmen, tego dnia też dowiedziała się o jej chorobie. To był zdecydowanie jeden z tych najgorszych dni, albo może jedyny.

-Zrobię nam herbaty.- Odezwał się czarnowłosy podążając do kuchni. Dziewczyna bez słowa udała się za nim i usiadła przy stole przypatrując się uważnie jego czynnością. Przypomniała sobie pewien wieczór, kiedy przyszła do niego, a on robił jej kakao... wtedy jeszcze byli przyjaciółmi. Więc może jednak to prawda, że kobieta i mężczyzna nie mogą się przyjaźnić?


-cześć. Nie przeszkadzam?

-nie!-zaprzeczył głośno, otwierając szerzej drzwi, aby mogła wejść.-proszę...wejdź...

-a wszystko w porządku?-zapytała spoglądając na jego rękę, którą natychmiast opuścił spostrzegając na czym spoczywa jej wzrok.

-tak, tylko miałem mały wypadek.-mruknął zamykając drzwi. Było mu trochę głupio, bo pewnie nie wyglądał najlepiej z czerwonym nosem. A to wszystko przez głupiego Toma.

-Jezu, a co się stało?

-Tom...a nieważne wiesz...chodź do środka. Napijesz się czegoś?-zmienił temat nie chcąc opowiadać o swoich niemiłych przeżyciach z bratem.-zimno na dworze. Zrobię ci gorące kakao.

-dzięki- uśmiechnęła się serdecznie w jego stronę zdejmując buty, po czym podążyła za nim do kuchni.-wydaje mi się, czy Tom daje ci nieźle popalić?-Oparła się o szafkę uważnie obserwując jego zwinne ruchy. Jak na chłopaka, całkiem nieźle poruszał się w kuchni. A to przecież nie taki zwykły chłopak.

-i to jeszcze jak. Cały czas chodzi jakiś nadąsany i ma do mnie pretensje.-odparł z grymasem zalewając ciemną substancję w niebieskim kubku, gorącym mlekiem.

-myślisz, że chodzi im o to co zrobiliśmy?

-im? Czyli Carmen też jest dziwna?- obrócił się w jej stronę, a ona skinęła twierdząco głową na potwierdzenie. To dopiero pierwsza część ich planu, a już odczuwają na sobie jego konsekwencje. -jakby mogła zabiłaby mnie przez telefon...chciała się jeszcze spotkać, ale wolałam nie ryzykować..

powiedziałam, że nie mogę.

-muszą ochłonąć, wtedy wcielimy w życie drugą część planu.-stwierdził stawiając kubek na stole- siadaj.- polecił po czym sam zajął miejsce na krześle- powinniśmy mieć chyba jeszcze plan B.

-no wypadałoby. Ale teraz twoja kolej. Masz jakiś pomysł?


Uśmiechnęła się do siebie na samo wspomnienie tamtego dnia. Chyba trochę się zmieniła... a może nawet bardziej niż trochę.

-Bill, pamiętasz jak chcieliśmy, aby Tom i Carmen byli razem?- Zapytała spoglądając z rozbawieniem na chłopaka, który również się rozpromienił.- To było takie dziecinne... a oni i tak sami sobie poradzili. I proszę... teraz nie widzą świata poza sobą.

-Ale chyba fajnie się wtedy bawiliśmy, zresztą gdybyśmy nie próbowali może byśmy się tak dobrze nie poznali i teraz nie byli razem.- Stwierdził.- A to byłaby wielka strata dla świata.- Puścił jej oczko i odwrócił się, aby zalać herbatę. Po chwili znowu ujrzała jego uśmiechniętą twarz, postawił dwie szklanki na stole i usiadł naprzeciwko niej wlepiając w nią swoje czekoladowe tęczówki.- Kocham cię.- Szepnął łapiąc ją za rękę.- Dlatego chce, żebyś była szczęśliwa. Nie zrozum mnie źle, zupełnie nie przeszkadza mi to, gdzie pracujesz i gdzie mieszkasz, bo właściwie nie to się liczy, ale... chciałbym, abyś robiła to, co naprawdę lubisz.- Starał się odpowiednio dobierać słowa, aby nie powiedzieć, czegoś co mogłoby zaszkodzić. Nie chciał jej w żaden sposób urazić...- A na pewno nie marzyłaś o tym, aby sprzątać i martwić się, czy wystarczy ci pieniędzy, aby zapłacić swoją połowę czynszu. Wiem, że chciałaś się usamodzielnić i w żadnym wypadku nie chce ci tego zabraniać, ani cie ograniczać.

-O czym ty mówisz?- Patrzyła na niego zdumiona nie mając pojęcia do czego tak naprawdę zmierza. Dziwnie się czuła, gdy mówił w ten sposób...

-Chciałbym ci pomóc...żebyś mogła pójść na studia, tak jak chciałaś.- Odparł niepewnie obawiając się jej reakcji.

-Naprawdę?

-Mam możliwości, aby ci pomóc dlatego ci to proponuję. Jesteś moją dziewczyną, chcę dla ciebie jak najlepiej...

-Jesteś kochany, ale...

-Sara, proszę nie mów, że nie możesz. Mogę zrozumieć, że chcesz mieszkać z koleżanką, ale pozwól mi znaleźć ci odpowiedniejszą pracę i opłacić studia.- Przerwał jej spodziewając się, co chciałaby powiedzieć.

-To za wiele, Bill... nie chcę być od ciebie uzależniona. Nie czułabym się dobrze przyjmując od ciebie jakiekolwiek pieniądze...

-Ależ nie dam ci żadnych pieniędzy, po prostu sam za wszystko zapłacę.- Wzruszył ramionami,a blondynka uśmiechnęła się mimowolnie. Cały Bill, zawsze znajdzie jakieś wyjście z sytuacji...- A co do pracy, to jest propozycja w redakcji jakiejś gazety. Wysyłałabyś maile i coś tam jeszcze, nie musisz mieć nawet żadnych kwalifikacji.

-Jasne, wystarczy, że ty nią jesteś.

-Czym jestem?

-Moja kwalifikacją.- Zaśmiała się i podniosła się z miejsca podchodząc do niego.- Kocham cię.- Pocałowała go krótko w usta.- Przemyślę to, ale nie twierdzę, że się zgodzę.

-Mnie się nie odmawia.- Wyszczerzył się i pociągnął ją na swoje kolana.-A co do mieszkania, to moja propozycja też jest aktualna... chętnie podzielę się swoim pokojem...

-Bill!

-Tak tylko mówię... jakby co...- Zrobił niewinną minkę opierając głowę na jej ramieniu.- Bo fajnie by było, jakbyśmy mieszkali sobie tutaj we czworo...

 

###

 

Alleluja xD Mam mało czasu, więc się streszczam ;D A właściwie to nie mam nic szczególnego do powiedzenia...

I w ogóle to jestem zadowolona ze swojej inteligencji, nie ma to jak nie być blondynką(bez urazy, jakby co ;p) xD

I chyba zmienię nick, na Tortura... xD Nawet fajnie brzmi ^^

pozdrawiam ;*

 

wtorek, 15 września 2009

84.'Zazdrościł miłości...'

 

Blondynka weszła do sali rozglądając się po niej uważnie, gdy nie dostrzegła nikogo innego poza nieprzytomnym chłopakiem leżącym na łóżku, zamknęła za sobą drzwi i podeszła do niego zajmując miejsce na krześle. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego w ciszy. Właściwie nie wiedziała po co tu przyszła, powinna być przy siostrze... ale nie miała już siły patrzeć na jej bladą twarz bez żadnego wyrazu, który wskazywałby na to, że żyje. Tom, wyglądał znacznie lepiej i chyba trochę jej to przeszkadzało. Winiła go za wszystko, choć to nie on był winien. Doskonale pamiętała, jak jej siostra przez niego cierpiała, ale jeszcze bardziej to, jaka była dzięki niemu szczęśliwa. Jeszcze nigdy nikt nie sprawił, że wyglądała, jakby unosiła się ponad ziemią. W jakiś sposób straciła ją przez niego, ale kiedyś musiał nadejść ten czas. Przecież nie może się nią wiecznie opiekować, teraz ktoś inny musi przejąć inicjatywę. I jest pewna, że to właśnie on, będzie tą osobą. Osobą, która się nią zaopiekuje i będzie ją chroniła. Da jej wszystko, co najlepsze. A przede wszystkim miłość, której całe życie pragnęła.

-Masz szczęście, że zrobiłeś więcej dobrego, niż złego.- Odezwała się nagle.- I mam nadzieję, że mnie teraz słyszysz, bo więcej ci tego nie powiem. Dziękuję.- Niepewnie złapała go za rękę.- Musisz się obudzić, ona cie teraz potrzebuje. Co cię tam jeszcze trzyma? Wracaj i bądź przy niej. Ona bez ciebie nie wyzdrowieje.- Wyszeptała, a oczy zaszły jej łzami. Puściła go i wstała szybko z miejsca słysząc za sobą, jak ktoś wchodzi do pomieszczenia. Odwróciła się spoglądając na Gustava, który był nieco zdziwiony jej widokiem.- Ja już wychodzę, chciałam tylko sprawdzić co u niego.- Wytłumaczyła się choć chłopak wcale tego nie oczekiwał. Ale ona lubiła, gdy wszystko było jasne.- Wracam do Carmen.- Uśmiechnęła się do niego blado i wyminęła go opuszczając salę. Perkusista westchnął tylko i podszedł do przyjaciela.

-Cześć, Tom.- Przywitał się z nim, jakby wcale nie spał.- Poprawię ci poduszkę...- Rzekł następnie wykonując wspomnianą czynność i usiadł obok.- Opowiedzieć ci coś? Wiem, że wszyscy mówią ci żebyś wracał, a ja powiem ci co się dzieje, gdy ciebie nie ma, co ty na to? Na pewno jesteś ciekaw, zawsze chcesz wszystko wiedzieć.- Zaśmiał się.- A więc... o! Mam nowinę, już wiem dlaczego Georg odszedł z zespołu. Oczywiście chodziło o dziewczynę, ale normalnie nie uwierzysz! On będzie ojcem!

-To, tak jak ja...- Zamarł słysząc czyjś głos. Nie, to nie był czyjś głos, ale Toma. Spojrzał na niego, chłopak dopiero otwierał oczy, co przyszło mu z niemałym trudem. Gustav, zupełnie nie wiedział, co ma zrobić. Osłupiał z wrażenia. Poczuł radość, a jednocześnie smutek... jego przyjaciel właśnie się wybudził, a pierwsze o czym wspomniał, to dziecko, którego już nie ma.

-Tom! Mój Boże! Chłopie, nareszcie! Zawołam lekarza...- Poderwał się z miejsca zmierzając do drzwi. Cały, aż się trząsł nie mogąc jeszcze w to uwierzyć. Równocześnie z nawoływaniem lekarza wyjął z kieszeni telefon, aby poinformować o wszystkim Billa i Georga, którzy czekali na jakieś wieści.

Po chwili w sali pojawił się mężczyzna w białym kitlu, od razu zajął się Tomem, który jeszcze nie do końca się we wszystkim orientował. Chyba nawet nie docierało do niego, co się wydarzyło i gdzie się znajduje. Jednak powoli jego pamięć przywracała obrazy z całego wydarzenia. I tylko jedna myśl...

-Carmen...- Jego źrenice powiększyły się, gdy wypowiedział imię dziewczyny, a serce przyspieszyło bicia.-Carmen... gdzie ona jest?- Wyszeptał z trudem wydobywając z siebie głos. W głowie plątało mu się pełno myśli, miał wielki kłopot z koncentracją, ale musiał usłyszeć, że wszystko jest dobrze.

-Proszę nic na razie nie mówić.- Lekarz miał nadzieję, że tym uda mu się nieco zwlec z odpowiedzią. Nie był pewien, czy to właśnie on powinien go poinformować o stanie narzeczonej i całej obecnej sytuacji.- Wygląda na to, że wszystko powoli wraca do normy...- Odezwał się, gdy Gustav wrócił do pomieszczenia.- Tylko proszę go nie męczyć, musi teraz bardzo dużo wypoczywać i dużo pić.

-Oczywiście, dopilnuję, aby miał spokój i się nie męczył.- Zapewnił blondyn.- To znaczy, że już wszystko jest w porządku? Nie ma żadnego zagrożenia?

-Raczej nie, rana się ładnie goi... pacjent się obudził, więc wszystko powinno być dobrze. Tylko... żeby się nie denerwował.- Mężczyzna spojrzał na niego znacząco, Gustav od razu wiedział o co chodzi i wiedział też, że nie będzie łatwo.- Przynajmniej przez jakiś czas... jak najdłuższy. Rozumie pan?

-Tak...- Pokiwał twierdząco głową zerkając w stronę gitarzysty, który leżał nieruchomo patrząc nieprzytomnym wzrokiem przed siebie.

-Za jakąś godzinę zabierzemy go na badania.- Poinformował na koniec i wyszedł zostawiając perkusistę samego z najtrudniejszą decyzją jaką przyszło mu podjąć. Zupełnie nie wiedział, jak się ma zachować i co ma powiedzieć, gdy Tom zapyta o Carmen.

-Długo spałem?- Tom przechylił głowę w jego stronę krzywiąc się przy tym z bólu, jaki poczuł.

-Tylko kilka dni... ale to podobno normalne. Zresztą miałeś szczęście.- Uśmiechnął się do niego niewyraźnie i podszedł do okna opierając się o parapet. Nie chciał okazać swojego zdenerwowania...

-Warto było...nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś jej się stało.- Szepnął, a jego przyjaciel zacisnął usta z emocji, jakie nim targały.-Carmen... ona odpoczywa w domu, prawda?

-Nie do końca...- Mruknął oddychając szybciej.- Odpoczywa w szpitalu...leży w sali niedaleko ciebie.- To nie było do końca kłamstwo. Nie umiał powiedzieć całej prawdy, ale nie umiał też skłamać.

-Co jej się stało?!- Gitarzysta wyraźnie się zaniepokoił, co było raczej nie wskazane. Gustav nawet nie chciał myśleć, co by było, gdyby powiedział mu wszystko. Nie, nie może tego zrobić... przynajmniej nie teraz.

-Nic takiego... po prostu trzymają ją na obserwacji, w końcu jest chora, prawda? Muszą jej pilnować, aby wszystko było w porządku...- Odpowiedział nieco ciszej.

-Już się nie mogę doczekać, kiedy znowu się zobaczymy...- Chłopak wyraźnie się uspokoił, a potwierdzeniem na to był jego uśmiech, który pojawił się z chwilą, gdy pomyślał o ukochanej.

-Przepraszam cię na chwilę, muszę wyjść do toalety. Zaraz wrócę...- Blondyn niewiele myśląc opuścił pomieszczenie. To nie na jego siły. Jeszcze chwila i wszystko by wyjawił, albo rozpłakałby się jak dziecko...

-Gustav! Co z Tomem?!- Usłyszał krzyk Billa, który prawie, że biegł w jego stronę ciągnąc za sobą Sarę. Perkusista uniósł na niego swoje przygaszone spojrzenie...

-Obudził się, lekarz mówi, że jest coraz lepiej, ale... Bill, on pyta o Carmen. Ja nie wiem, co mam mówić... lekarz powiedział, aby go nie denerwować. On nie może się o wszystkim dowiedzieć!

-Co mu powiedziałeś?

-Że Carmen leży w szpitalu, ale jest tylko na obserwacji...

-W porządku, pójdziemy do niego.- Poklepał przyjaciela po ramieniu i wraz ze swoją dziewczyną wszedł do środka, aby jak najprędzej zobaczyć się z bratem.-Tom!


#


-Dzień dobry, pani jest siostrą Carmen?- Melanie odwróciła się słysząc za sobą męski głos, skinęła twierdząco głową.- Jestem David Jost, menadżer Tokio Hotel.- Przedstawił się wyciągając do niej rękę, którą bez słowa uścisnęła.- Bardzo mi przykro, że tak wyszło... powinienem był zadbać o to, aby pani siostra miała odpowiednią ochronę. Po prostu czasem nie mam siły z nimi dyskutować, są strasznie uparci. Ale to wcale mnie nie usprawiedliwia. Jeżeli będzie trzeba zapłacić za leczenie, oczywiście pokryję wszystkie koszty, a gdy Carmen stanie już na nogi będzie miała najlepszą ochronę. To naprawdę utalentowana dziewczyna.

-Wiem...czy Tom wie o wszystkim?

-Nie, na razie nie chcemy mu tego mówić. Lekarz twierdzi, że lepiej będzie poczekać, aż dojdzie do siebie.- Odparł spoglądając na szybę, za którą znajdowała się śpiąca blondynka. Aż trudno było uwierzyć, że to właśnie Carmen.

-Ma pan może chwilę czasu?- Spojrzała na niego z zapytaniem.

-Mam jakieś pół godziny, a mogę jakoś pani pomóc?

-Chciałam się napić kawy i potrzebuję po prostu towarzystwa...- Odpowiedziała nieco niepewnie. Jej głos był zupełnie wyczerpany, nie było w nim słychać nawet najmniejszej odrobiny życia. A ona sama miała już dosyć tej panującej dookoła ciszy. Musiała z kimś porozmawiać, albo po prostu pobyć.

-Oczywiście, z przyjemnością. Chętnie poznam siostrę, Carmen.- Uśmiechnął się do niej i po chwili obydwoje bez zbędnych słów wsiedli do windy zjeżdżając na parter, gdzie znajdował się niewielki bufet.

Usiedli przy jednym ze stolików i zamówili kawę, przez dłuższą chwilę siedzieli w ciszy zajmując się wyłącznie swoim trunkiem. Mężczyzna nie bardzo wiedział, jak powinien z nią rozmawiać. W końcu jest jej bardzo ciężko w takiej sytuacji... a on w żadnym wypadku nie chciał się narzucać swoimi słowami. Teraz w ogóle nie mógł pojąć, dlaczego jeszcze kilka tygodni temu był tak bardzo przeciwny związkowi Toma i Carmen. Przecież od samego początku ich wspólnej kariery było widać, że coś między nimi jest. To uczucie potrzebowało jedynie czasu... a może po prostu im zazdrościł? Zazdrościł miłości, którą sam już dawno stracił.

-Nie jestem zbyt towarzyska...- Głos blondynki przerwał jego rozmyślenia, właściwie w samą porę. Nie chciałby wracać do wspomnień.

-To jest akurat zrozumiałe. Zresztą, ja wcale nie jestem lepszy... cały czas tylko praca i praca. Niedługo zupełnie zapomnę jak się rozmawia z normalnymi ludźmi.

-Carmen, nigdy nic o panu nie mówiła.

-Wcale jej się nie dziwię. Na początku byłem tak zabiegany, że pewnie nawet nie zwracała na mnie uwagi, a potem... no cóż, byłem dość nieprzyjemny w stosunku do niej. Czego mogę jedynie żałować, ale mam nadzieję, że pani siostra nie ma mi tego za złe.

-Na pewno nie... ona szybko zapomina, tym bardziej, że ma na głowie znacznie ważniejsze sprawy. Raczej nie chowa zbyt długo urazy.- Stwierdziła z przekonaniem.

-Mam nadzieję, że będę mógł to od niej usłyszeć.

-Tak w ogóle, pan się przedstawił, a ja nawet nie powiedziałam, jak mam na imię.- Ocknęła się nagle, jakby wracając do życia.- Jestem Melanie May.

-Bardzo mi miło.- Uśmiechnął się do niej.- Ah, no i jakby trzeba za coś zapłacić, czy coś... to tutaj jest mój numer telefonu.- Wręczył jej swoją wizytówkę.- Albo może też pani skontaktować się ze mną, przez chłopaków.

-Dziękuję, mam nadzieję, że obejdzie się bez pieniędzy.

-Naprawdę miło jest tak sobie siedzieć w takim towarzystwie, ale niestety muszę wracać do pracy. Mam teraz wiele kłopotów z powodu tego wypadku.- Spojrzał na nią przepraszająco.

-Rozumiem, nie zatrzymuję pana. Dziękuję, że poświęcił mi pan chwilę, dobrze mi to zrobiło.

-Cała przyjemność po mojej stronie.- Podniósł się z miejsca zasuwając za sobą krzesło.- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś powtórzymy takie spotkanie, tyle że w milszych okolicznościach.- Podszedł do niej i uścisnął jej dłoń.-Do widzenia.

-Do widzenia.- Uśmiechnęła się, a mężczyzna skierował się do wyjścia. I znowu została sama. Czasem zastanawia się jaki sens ma życie w samotności. Gdyby nie Carmen nie miałaby zupełnie dla kogo żyć... może czas coś z tym zrobić? Jednak to nie takie proste. Już nie raz się sparzyła... ale może spróbuje dopiero, gdy wszystko wróci do normy. Teraz najważniejsza jest siostra. A oferta pomocy ze strony jej menadżera jest jak najbardziej mile widziana, jeżeli zajdzie taka konieczność. Wszystko jest możliwe, medycyna w dzisiejszych czasach nie jest tania. A ona zrobi wszystko, aby Carmen była zdrowa...

 

###

 

Czasem jak czytam wasze komentarze, czuję się jak jakiś kat xD Ale z drugiej strony bardzo się cieszę, że moje opowiadanie wzbudza jakiekolwiek emocje ;o

 

!K!N!@!: Ja też już jestem :)

 

pozdrawiam ;*

 

 

sobota, 5 września 2009

83.'Będzie żył dla ciebie...'

 

Kolejny pusty dzień. Następny, który spędzi w szpitalu z nadzieją, że za kilka chwil jego brat otworzy oczy. I z wiarą, że lekarz poinformuje go, o powrocie do zdrowia przyjaciółki. Zbyt wiele smutku wypełnia to miejsce, nie potrafi już pozytywnie myśleć. Nie znosi szpitali. Wielkim cierpieniem jest dla niego nie tyle, co czekanie na powrót brata, co spędzanie tyle czasu w tak okropnym dla niego miejscu...

-Tom? Długo jeszcze będziesz spał? Wiem, że to lubisz, ale wszyscy na ciebie czekamy.- Odezwał się w pewnej chwili sądząc, że chłopak go słyszy. Przecież wszystko jest możliwe.- Wracaj do nas szybko...W ogóle to głupi jesteś, że zawsze się w coś wpakujesz. Jak mogłeś w ogóle nie wiedzieć, że ktoś chce ci sprzątnąć dziewczynę!? Co z ciebie za facet!? Nie dość, że Carmen była cały czas w niebezpieczeństwie to jeszcze tobie się dostało!- Uniósł się nagle pod wpływem impulsu.

-Te słowa z pewnością postawią go na nogi.- Drgnął słysząc za sobą komentarz przyjaciela.

-Mam już tego dosyć, on cały czas jest nieprzytomny! W dodatku to wszystko jego wina. Lata z głową w chmurach zamiast pomyśleć racjonalnie.- Stwierdził z oburzeniem.

-To tylko miłość, Bill.

-Przecież ja wiem... ale żeby zapomnieć kim się jest? Gdzie miał wtedy ochronę? Cholerny uparciuch.- Naburmuszył się wlepiając wzrok w „śpiącego” gitarzystę.

-Wyjdzie z tego, lekarze mówią, że jest dobrze.- Blondyn poklepał go pocieszająco po ramieniu.

-Na pewno, ale jak się dowie, że Carmen...- Nie dokończył tego zdania, nie umiał...- Andreas, jak ona umrze to on nie będzie chciał żyć. Bo po co? Po co żyć, skoro nie ma się dla kogo?

-A ty? Jesteś jego bratem. Będzie żył dla ciebie...- Rzekł pewnie, choć sam uważał, że zarówno Tom, jak i Carmen wyzdrowieją i jeszcze wszyscy będą się bawić na ich weselu.

-To nie to samo.

-Czy wy wszyscy musicie zawsze myśleć o najgorszym!?- Fuknął poruszony pesymistycznym nastawieniem przyjaciela. Przecież Bill nigdy taki nie był.- Wbij sobie do tej głupiej głowy, że Tom się zaraz obudzi, a Carmen wyzdrowieje. Nie będzie inaczej, rozumiesz!?

-Trzeba się też liczyć z tą drugą opcją, trzeba się oswoić ze stratą kogoś bliskiego...

-Idź stąd, idź do domu i odpocznij.- Nakazał stanowczo, ale czarnowłosy nie miał zamiaru ruszać się z miejsca.- Bill, nic tu nie pomożesz. Musisz odpocząć. Albo idź do Sary, ona też ciebie potrzebuje. Nie tylko ty, to przeżywasz.- Próbował go jakoś przekonać. Nie chciał przypadkiem się z nim pokłócić o sposób jego myślenia. Okropnie irytowało go, że przyjaciel ma takie pesymistyczne myśli. Bo przecież jego cholernym obowiązkiem, jest wierzyć, że wszystko się ułoży.

-Ona gdzieś pracuje...

-Nawet nie wiesz, co i kiedy robi twoja dziewczyna, brawo! Nie możesz się zatracać. Musisz zacząć myśleć pozytywnie i normalnie żyć, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie. A sądzisz, że taka dziewczyna będzie z tobą, jeżeli nie poświęcisz jej nawet chwili? Wiem, że twój brat miał wypadek i chciałbyś przy nim być, ale nic tym nie wskórasz, a on i tak sam sobie poradzi. Jest naprawdę na dobrej drodze i już niedługo się wybudzi. Chyba nie chciałbyś potem żałować, że przesiedziałeś całe dnie w szpitalu, kiedy twoja dziewczyna sprzątała jakieś domy, żeby mieć na czynsz. A już na pewno nie chciałbyś usłyszeć od niej, że za bardzo się od siebie oddaliliście.- Wyrecytował z nadzieją, że przemówi wokaliście do rozumu. Nie do końca przekazał, co tak naprawdę chciał, ale i tak to wystarczyło, aby Bill się nieco ocknął i zaczął żyć.

-Co robi?- Odwrócił się w jego stronę zaintrygowany długim wywodem.

-Sprząta domy. Ja tam nie chce się wtrącać, ale nie myślałem, że ty jej na to pozwolisz, tym bardziej, że Sara zawsze marzyła o studiach, a nie o takiej pracy.

-Proponowałem jej, żeby się do nas wprowadziła...- Powiedział jednocześnie przypominając sobie tamten dzień i powód dla, którego nie chciała tego zrobić. I właściwie teraz uświadomił sobie, jak bardzo musi być jej ciężko. Nie ze względu na pracę, czy niespełnione marzenie, ale na przyjaciółkę, która leży gdzieś w sali obok i walczy o życie. Przecież to ze względu na nią nie chciała się wprowadzić, nie była w stanie sobie poradzić z jej stanem zdrowia...

-Nie proponuj jej nic, tylko jej pomóż. Jesteś jej chłopakiem, pierwszym od bardzo dawna, dbaj o ten związek.

-Skąd ty, to wszystko wiesz?

-No właśnie, ja się z nią tylko przyjaźnię, a ty jesteś jej chłopakiem, więc wyciągnij może z tego jakieś wnioski.- Zasugerował patrząc na niego znacząco.

-Ledwie się ze sobą związaliśmy, a już wydarzyło się coś nowego. Przestałem w ogóle zwracać uwagę na to, że mam dziewczynę...nie wiem, jak to się stało...

-To idź do niej, a ja zostanę z Tomem. Jakby coś się działo, to znaczy jakby się budził, dam ci znać.

-Ale...

-Dzisiaj niedziela, więc nie pracuje, a adres chyba masz?- Uprzedził jego pytanie. Czarnowłosy potwierdził kiwając głową.- To idź, szkoda dnia. Pokaż jej jak ją kochasz.

-Cześć.- Mruknął tylko i stawiając niepewne kroki opuścił salę.

-Ależ nie ma za co, Bill.- Blondyn uśmiechnął się ironicznie sam do siebie, po czym usiadł na krześle przy łóżku przyjaciela...


#


Snuła się z kąta w kąt i nie dość, że nie wiedziała, co z sobą zrobić to dodatkowo drażniła ją mała powierzchnia mieszkania. Mała kuchnia, mała łazienka i małe dwa pokoje. Wszystko małe, nie to samo, co w jej domu. Niby cieszyła się, że mieszka w końcu bez rodziców, ale nie mogła się przystosować do nowych warunków. Nigdy wcześniej nie musiała się martwić o pieniądze i o to, czy wystarczy jej na opłacenie rachunków. Chciała się usamodzielnić i może byłoby prościej, gdyby nie dodatkowe problemy. Cały czas spogląda na telefon z nadzieją, że zaraz ktoś zadzwoni z nowymi informacjami na temat przyjaciół. Zaczyna ją to powoli męczyć, w dodatku jest zupełnie sama i nie ma nawet do kogo się odezwać. Koleżanka z którą dzieli mieszkanie wyjechała na weekend do rodziców i wróci dopiero późnym wieczorem, a do końca dnia jeszcze kilka żmudnych godzin.

Mogłaby pojechać do szpitala, nie tyle, aby czuwać przy przyjaciółce, co aby zobaczyć się z Billem. Jednak nie chce mu się narzucać, jej obecność w niczym mu nie pomoże. Jest zupełnie pochłonięty bratem i ona doskonale to rozumie. Każdy ma swój sposób przeżywania, ona woli być z daleka od sytuacji, a on przeciwnie. To pierwsza różnica, którą dostrzegła. Z czasem zapewne będzie ich znacznie więcej, ale to raczej nie zawadzi w ich związku... o ile ten związek przetrwa próbę.

Gdy już znudziło jej się krążenie w kółko po pomieszczeniu usiadła przy stole wlepiając wzrok w lodówkę. Jak wstała nawet nie chciało jej się ubrać, bo po co, skoro nigdzie się nie wybiera? Spędzi cały dzień w mieszkaniu zadręczając się myślami, a potem będzie walczyła o sen, który prędko się nie pojawi. A jutro? Jak zawsze wstanie rano i uda się do pracy...

Westchnęła ciężko słysząc pukanie do drzwi. Pierwszą osobą, która przyszła jej na myśl była sąsiadka, która strasznie narzucała się swoim towarzystwem. Mogłaby nie otwierać, ale irytowało ją to ciągłe pukanie. Nie miała daleko do drzwi, więc dotarła do nich w zaledwie kilka sekund, a gdy je otworzyła była wyraźnie zaskoczona widokiem kogoś, kto w najmniejszym stopniu nie przypominał sąsiadki.

-Bill? Coś się stało?

-A musiało się coś stać, żebym odwiedził swoją dziewczynę?

-Nie, myślałam, że może Tom się obudził, albo coś...- Stwierdziła spoglądając na niego niepewnie. Nie spodziewała się jego telefonu, a co dopiero wizyty.

-Mogę wejść?

-Jasne.- Wpuściła go do środka i zamknęła drzwi. Chłopak rozejrzał się dookoła, nie zajęło mu to zbyt wiele czasu.- Napijesz się czegoś?

-Nie, dzięki. Czemu jesteś jeszcze w piżamie?- Zlustrował ją wzrokiem zatrzymując go na jej odsłoniętych nogach.- Obudziłem cię?

-Po prostu nie chciało mi się ubierać, miałam zamiar przesiedzieć cały dzień w pokoju.- Odparła.-Nie spodziewałam się, że przyjdziesz.

-Chciałem się z tobą zobaczyć i powiedzieć ci, że cię kocham.- Położył jej ręce na talii całując delikatnie jej usta.- Stęskniłem się... no i chciałem jeszcze porozmawiać.

-Więc jednak...- Uśmiechnęła się pod nosem. A przez chwilę pomyślała o jakimś romantycznym wieczorze... ale chyba już nie ma tego, romantycznego Billa. Dawniej byłby skłonny zaśpiewać jej serenadę pod oknem, a teraz? Ona tak bardzo boi się monotonności...

-Ale to nic związanego ze szpitalem, ani Tomem, ani Carmen. Chciałem porozmawiać o nas, o mnie i o tobie.- Wyjaśnił od razu, co przyniosło jej niemałą ulgę. Więc jest nadzieja.

-Dobrze, to ja może się najpierw ubiorę...

-Nie, nie musisz.- Zatrzymał ją zanim zrobiła krok. Bardzo podobała mu się w takim skąpym stroju, przynajmniej miał na czym skupić swój wzrok, a jego myśli nie krążyły poza miejscem, w którym się znajdowali. W końcu trzeba też żyć i brać z tego życia, jak najwięcej a nie bez przerwy się zamartwiać.- Myślę, że tak jest bardzo dobrze...- Przybliżył się do niej całując jej nagie ramię, a na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech.- I myślę jeszcze, że możemy porozmawiać trochę później...

-Serio?- Uniosła brwi przyglądając mu się uważnie. Miała nadzieję, że to, co ma na myśli Bill, jest tym o czym ona w tej chwili myśli... i jakby tak było, mile by ją zaskoczył.

-Kochanie, ja z takich spraw nie żartuję. Pokażesz mi w końcu swój pokój?

-Jasne, czemu nie... chociaż nie wiem, po co chcesz go oglądać, nie ma w nim nic ciekawego...- Stwierdziła i wyminęła go kierując się do jednego z pokoi, który należał do niej. Zanim złapała za klamkę poczuła, jak dłonie chłopaka oplatają ją w pasie, a on składa czuły pocałunek na jej szyi. Zamruczała cicho i już z większym zapałem otworzyła drzwi wciągając go za sobą do środka...

Tak, teraz zdecydowanie się cieszyła, że zamiast rodziców za ścianą, ma koleżankę, która weekendy spędza poza domem. Żyć nie umierać...

Cudownie jest się oderwać od rzeczywistości i zapomnieć o problemach wraz z ukochaną osobą.

Jeden, jedyny dzień bez problemów... tylko we dwoje, tylko o sobie. Nie, to nie jest egoizm.


#


-Ty też o wszystkim wiedziałeś?- Dziewczyna usiadła na krześle obok zamyślonego Gustava. Wlepiła swój tępy wzrok w podłogę oczekując odpowiedzi.

-Nie miałem pojęcia. Nie miałem pojęcia... i niczego się nie domyślałem. Byli tacy szczęśliwi. Cieszyli się z zaręczyn.- Odparł przyciszonym głosem.

-Nie mogę jej stracić, nikogo więcej nie mam...- Szepnęła przez łzy, które mimowolnie wydostały się z jej oczu.- Zawsze mnie wspierała, pojechała nawet na ten cholerny pogrzeb, chociaż tego nie chciała...tak wiele dla mnie robiła, nie wiem, dlaczego teraz leży tutaj nieprzytomna... Jest przecież taka dobra! Czym sobie na to zasłużyła?

-Niczym. Ale z tego można wyjść, Georg był chory na to samo, a teraz jest jak nowo narodzony.- Stwierdził przypominając sobie dzień, w którym dowiedział się o chorobie przyjaciela. Wszystko stanęło wtedy pod znakiem zapytania, ale nigdy nie przestali wierzyć...

-Ale Georg nie stracił dziecka, o którym tak bardzo marzył, nie miał ukochanej osoby, która leżała nieprzytomna kilka pomieszczeń dalej... nie był nieprzytomny, a jego stan zdrowia nie był krytyczny...- Zaczęła wyliczać wszystko, a z każdym słowem pojawiało się więcej łez. Choć nie powinna, czuła się po części winna. A przecież nie miała na to, żadnego wpływu. Nic nie zrobiła...

-Ale Carmen jest od niego silniejsza. Naprawdę będzie dobrze.

-Chciałabym móc przynajmniej się z nią pożegnać...

-Przestań. Nie będzie w ogóle takiej potrzeby. Jeszcze trochę i będzie z nami.- Rzekł stanowczo.- I nie płacz już. To nic ci nie da, masz być silna, tak jak twoja siostra. Ona na pewno się nie podda i ty też nie możesz.

-Cholera, on chciał ją uratować, a nic z tego nie wyszło...

-Wyszło, Melanie. Gdyby jej nie osłonił, być może wcale nie byłoby szansy, aby wyzdrowiała, bo już by jej nie było.

-Jakby tego nie zrobił, chyba bym go zabiła. Przecież to wszystko jest jego wina, dobrze wiedział, że ma mnóstwo fanek, które są w stanie zrobić dla niego wszystko...

-Wiem, że gdy się kogoś wini, jest lżej...- Położył jej rękę na ramieniu chcąc dodać otuchy.-Wszyscy chcemy, aby zarówno Carmen, jak i Tom do nas wrócili i byli zdrowi.

-Jestem okropna... myślę tylko o sobie, a tobie też nie jest na pewno łatwo... tak w ogóle, co z Tomem?

-W porządku, lekarz mówił, że jego stan z dnia na dzień się poprawia. Już niedługo powinien się obudzić...- Uśmiechnął się nikle na tę wiadomość.

-Przynajmniej jedno z nich ma pewne życie...


###


Dedykacja dla  Zakazanej^^

No bo chciała, no xD I czekam na nowy odcinek u Ciebie! ;p

 

Kolejna pewnie za tydzień, choć nie jestem pewna bo mam chrzest. Oczywiście nie ja, tylko moja siostrzenica xD

Ale może w piątek, ewentualnie w niedzielę ^^ A jak nie to za 2 tyg., niestety w ciągu tygodnia nie mam czasu-uroki szkoły ;/ Chyba, że znowu KTOŚ będzie umierał i zarzucał mi, że wyląduje przeze mnie w szpitalu psychiatrycznym xD

pozdrawiam ;*


wtorek, 1 września 2009

82.'Ta miłość jest cudem...'

 

Blondynka z niedowierzaniem patrzyła na stojącego przed nią mężczyznę w białym kitlu. To było dla niej nie do pojęcia. Nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać. Wydawało jej się, jakby wszyscy dookoła sobie z niej żartowali. Jednak to wszystko była prawda, a jedynie ona o niczym nie wiedziała. Powinna się teraz martwić, a ona tymczasem czuła potworną złość na siostrę. W życiu by nie pomyślała, że mogłaby dowiedzieć się czegoś takiego od obcej osoby, a nie od niej samej.

-Panie doktorze! Co z Carmen?- Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się Sara. Ona zapewne o wszystkim wiedziała, bo przecież jest ważniejsza od jakiejś tam siostry.

-Jej stan jest niestabilny i pogarsza się z każdą chwilą, musimy rozpocząć leczenie, jeżeli chcemy utrzymać ją przy życiu, jednak bez zgody pacjentki niewiele możemy zdziałać.- Odparł mężczyzna z niezbyt pewną miną.

-Ja ją przekonam! Mogę ją zobaczyć?

-Problem polega na tym, że dziewczyna jest w śpiączce. I tak naprawdę nie mamy pojęcia, co było tego powodem. Choroba dopiero teraz zaczęła się diametralnie rozwijać.

-Czy ona może umrzeć?- Zapytała cicho, choć doskonale znała odpowiedź.

-Jeżeli nie uda nam się jej wyleczyć i się nie obudzi, to jest nieuniknione. Ale siostra może wyrazić zgodę, ponieważ należy do bliskiej rodziny.

-Co mam podpisać?- Melanie uniosła swój nieprzytomny wzrok na lekarza.

-Proszę ze mną...

-A co z dzieckiem?- Zapytała Sara zanim obydwoje zdążyli odejść. Mina lekarza była jednoznaczna.

-Przykro mi. Wiem, że pacjentka za wszelką cenę chciała urodzić, dlatego nie podjęła się leczenia...ale niestety, nie udało nam się uratować tej ciąży, to było niemożliwe. Jednak teraz najważniejsze jest, aby się wybudziła. Mamy dla niej szpik...

-Czyli będzie żyła?

-Jeżeli wszystko pójdzie po naszej myśli. Chodźmy już, szkoda czasu.- Odwrócił się do Melanie i po chwili obydwoje zniknęli w jakimś gabinecie.

Blondynka stała w bezruchu przez dłuższą chwilę, starała sobie poukładać to wszystko w głowie, ale było tego za wiele. Przerastała ją ta sytuacja. Z jednej strony Tom walczący o życie, a z drugiej Carmen... i pytanie, dlaczego akurat oni? Równie dobrze mógł być to Bill i ona sama. Bo przecież powód byłby ten sam... i to wszystko przez jakąś psychopatkę, która sobie coś ubzdurała.

Ocknęła się przypominając sobie o swoim chłopaku, który teraz jej bardzo potrzebował. Jak dobrze, że znowu są razem. Gdyby nie ta świadomość, być może wcale by sobie nie radziła... tak samo jak on. Zawróciła kierując kroki do sali, w której leżał nieprzytomny Tom. Jego brat czuwał przy nim, jak anioł stróż...

-Co powiedział lekarz?- Odezwał się do niej, gdy tylko weszła do środka stając obok.

-Carmen jest w śpiączce, poroniła...poza tym... chyba nic się nie zmieniło, bo nadal może umrzeć. Jej stan się pogarsza, a lekarz niewiele może zrobić, gdy jest nieprzytomna...- Wyrzuciła z siebie nie zwracając uwagi na łzy, które wypływały z jej oczu. Przynosiło jej to ulgę, lecz to i tak było za mało... nic nie było w stanie ukoić tego bólu, jaki czuła w sercu.

-A Tom, jest stabilny... lekarz powiedział, że miał szczęście. On tak bardzo ją kocha... nie wiem, co zrobi, gdy się obudzi, a jej już nie będzie...- Spuścił głowę, nawet nie chcąc sobie wyobrażać tej sytuacji. Wiedział, że zbyt wiele łączy Toma i Carmen.

-Nie mów tak. Melanie, podpisała zgodę na leczenie, zrobią wszystko co się da, aby żyła. Są przecież jakieś szanse, że wyzdrowieje... żeby tylko się obudziła...- Starała się przekonać jego, a jednocześnie samą siebie. Udawała, że wierzy, a tak naprawdę cały czas walczyła z samą sobą.

-Sara...nie możemy się razem pokazywać, ta dziewczyna uciekła... ona może chcieć dokończyć to, co zaczęła. Nie wybaczę sobie, jeżeli coś ci się stanie...- Zmienił temat spoglądając na nią z troską.

-Wszystko będzie dobrze, Bill.- Przytuliła się do niego mocno.

-Patrz, jaki on jest blady... nie mogę znieść myśli, że leży tutaj tak cicho i mi nie dogryza...Poza tym, on naprawdę się cieszył, że zostanie ojcem... Nigdy nikogo tak nie kochał, jak Carmen. Ta miłość jest cudem i nie może się skończyć. Oni muszą żyć i być razem...- Jego głos jeszcze nigdy nie był tak przygaszony i smutny. A to, co czuł w głębi siebie było nie do opisania.

-Będą i na pewno będą mieli mnóstwo dzieci... wszystko się ułoży, los nie może być, aż tak okrutny. Skoro zabrał już jedno życie, nie zabierze drugiego.

-David, dał nam dodatkową ochronę...to on powiedział, żebyśmy się razem nie pokazywali, sam bym na to nie wpadł. Ale ma racje, tak będzie lepiej... będziemy się spotykać tak, aby nas nikt nie widział, dobrze? Tylko przez jakiś czas, aż nie będziecie bezpieczne.- Obawiał się, że przez to, co się wydarzyło, Sara nie będzie chciała już z nim być. Bo nie może już czuć się bezpieczna, jak zawsze. Był w błędzie, jednak teraz jego myśli nie mogły być racjonalne... cały czas, podobnie, jak i ona, był w szoku.

-Bill, ja wszystko rozumiem. Nie martw się, zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa...kocham cię i zrobię, co trzeba.- Powiedziała bez wahania. Dla miłości byłaby skłonna wiele poświęcić. Najważniejsze, że jest przez niego kochana... i nic tego nie zmieni.

-Dlatego, jak będziesz wracała dzisiaj do domu pójdzie z tobą zaufany ochroniarz.

-A ty masz zamiar dzisiaj wrócić?

-Nie wiem... chce przy nim być. I chce wiedzieć na bieżąco, co dzieje się z Carmen.- Westchnął cicho na wspomnienie o przyjaciółce. Trudno było mu sobie wyobrazić nieprzytomną dziewczynę, która zazwyczaj była pełna pozytywnej energii i promieniała szczęściem...

-Będziesz mnie informował? Muszę iść do pracy...

-Będę dzwonił, jak tylko się czegoś dowiem.- Zapewnił ją.

-Dobrze, postaram się przyjść jutro rano. Trzymaj się i jakbyś sobie nie radził, zadzwoń.- Pocałowała go w policzek i przecierając mokre policzki ruszyła w stronę drzwi.- Kocham cię.- Dodała jeszcze przed wyjściem i zniknęła zostawiając go samego z bratem.


#


Tom Kaulitz, w szpitalu!”- Brunet dziesięć razy przeczytał nagłówek gazety i w dalszym ciągu nic do niego nie chciało dotrzeć. W pierwszej chwili sądził, że to jakaś kolejna wymyślona głupota, jednak zmienił zdanie, gdy włączając telewizor usłyszał prawie, że dokładne sprawozdanie z całego wydarzenia, które miało miejsce wczorajszego popołudnia. W szoku wpatrywał się w zdjęcie przyjaciela widniejące na ekranie telewizora i jego narzeczonej. Nie słyszał zupełnie nic, z tego co mówił dziennikarz...

W wielkim osłupieniu wziął do ręki telefon i wybrał numer przyjaciela, chcąc usłyszeć od niego prawdę. Bo nadal nie wierzył. I nadal była nadzieja, że to jakaś pomyłka...

-Gustav?

-Cześć, co się stało, że dzwonisz? Myślałem, że już zapomniałeś o starym przyjacielu.- Zaśmiał się perkusista. Jego głos wcale nie wskazywał na to, aby coś się stało.

-Dzwonię, bo... widziałem w telewizji Toma, to prawda?

-Ale co? Co w tym dziwnego, że jest w telewizji? Przecież jesteśmy sławni, Georg. Co z tobą, chłopie?

-Więc, ty o niczym, nie wiesz.- Stwierdził w pełni przekonany o braku świadomości w całej sytuacji przyjaciela.

-O czym?

-Podobno Tom i Carmen mieli wypadek. Nie oglądasz wiadomości?!

-Nie mam czasu. Co się im stało?- Zapytał z niepokojem, jednak brunet sam chciałby to wiedzieć.

-Myślałem, że ty mi to powiesz. W każdym razie mam złe przeczucia.

-Zadzwonię do Davida.

-Okej, tylko daj mi znać.

-W porządku.- Rozłączył się, a basista bez dłuższego zastanowienia złapał za gazetę przewracając kartki od razu na właściwą stronę.


Tom Kaulitz w szpitalu!


Dowiedzieliśmy się z nieoficjalnego źródła, że gitarzysta znanego zespołu, Tokio Hotel obecnie znajduje się w szpitalu. Podobno został postrzelony przez jedną z fanek. Jednak to nie on miał być celem! Jak się okazuje, gitarzysta osłonił swoją-jak się dowiadujemy- narzeczoną!

Niestety jego bohaterski czyn nie na wiele się zdał, gdyż obydwoje wylądowali w szpitalu w krytycznym stanie. Niestety lekarz, ani menadżer nie chcą udzielać żadnych informacji na ten temat.

Dla fanów jest to wielki szok, nie tylko dlatego, że ich ukochany idol znajduje się w szpitalu, ale również dlatego, że dowiedzieli się, o jego zaręczynach. Czy Tom chciał ukrywać swój związek?

Więcej informacji na ten temat, w następnym numerze naszego pisma, gdy tylko udostępnione zostaną nam nowe, ważne fakty.”


-Postrzelony?- Chłopak odłożył gazetę zamyślając się na chwilę.- Przez fankę? Jakieś bzdury.- Burknął nie mogąc uwierzyć, że jakakolwiek fanka byłaby do czegoś takiego zdolna. Fani tak się nie zachowują, nawet gdy są zazdrośni.

-Kochanie, stało się coś?- Rudowłosa dziewczyna stanęła obok niego kładąc mu rękę na ramieniu. Nie trudno było wyczuć, że coś jest nie tak. Znała go już bardzo dobrze i bez słów, wiedziała kiedy coś się dzieje, a kiedy jest w porządku.

-Tom i Carmen, są w szpitalu.

-Co się stało?

-Ktoś chciał ją zabić...- Odparł wpatrując się nieobecnym wzrokiem w jeden punkt.- Ale Tom ją osłonił i właśnie nie rozumiem, dlaczego obydwoje są w szpitalu, a nie tylko on. Przecież nic nie mogło jej się stać...Muszę tam jechać.

-Pojechać z tobą?

-Nie, zostań w domu... musisz odpoczywać.- Musnął ją w policzek i schował telefon do kieszeni.- Zadzwonię do ciebie.- Dodał jeszcze i udał się do wyjścia zgarniając po drodze kluczyki od samochodu.

-Uważaj na siebie!- Zawołała za nim, a w odpowiedzi usłyszała już tylko trzask zamykających się drzwi. Doskonale wiedziała, jak ważni są dla niego przyjaciele, tym bardziej podziwiała go, że potrafił zostawić ich wraz z muzyką, dla niej. Była mu wdzięczna za to, że z nią jest i tak się nią opiekuje. Zapewne, gdyby nie była w ciąży, Georg nadal grałby w zespole i nie poświęcał jej tyle uwagi. Może też nie darzyłby ją taką miłością... a teraz powtarza, że jest dla niego najważniejsza. I jest im razem bardzo dobrze, choć czasem ma wyrzuty, że to przez nią chłopak nie robi, tego co kochał. Nie spełnia swojego największego marzenia... jednak on nie pozwala jej się zadręczać. Sam podjął tę decyzję, nikt go do niczego nie zmuszał. I nie żałuje. Bo jest granica między spełnieniem marzenia, a męczącą monotonnością...

 

###

 

Na życzenie 16Marty05 (czuj się wyróżniona moja droga xD), żebym nie musiała płacić za leczenie, no i oczywiście miała czyste sumienie ;p

 

A co do odcinka to mi osobiście się nie podoba, jest jakiś pomieszany i w ogóle... w szczególności wątek Billa i Sary, nie wiem jak ja to pisałam ;o Sara o chlebie, a Bill o maśle, jak ja to zwykle powiadam xD

Ktoś ma jeszcze jakieś życzenia? ;D W tym tygodniu jestem skłonna do wszystkiego ^^

Eh, tak w ogóle, żeby nie było, że nie pamiętam [xD], doskonale wiem, że szanowni panowie Kaulitz stali się dziś starsi o kolejny rok ;> Mogłabym im życzyć wiele, ale i tak tego nie przeczytają więc zostawię to dla siebie.

Poza tym myślę, że oni dobrze wiedzą, że każda fanka życzy im jak najlepiej...

Dobra, kończę te swoje wywody. Jutro kolejny dzień pełen emocji ;D

Jak tam rozpoczęcie roku szkolnego? xD Wiem, że się cieszycie z powrotu do szkoły tak samo jak ja ;p

pozdrawiam ;**