Dziś bez zbędnych wstępów, bo nie mam czasu, ale dziękuję za komentarze i cieszę się, że Wam się podoba <3
Rozdział 7
Nie było czasu na zwiedzanie willi
Kaulitzów, Inteligent właściwie od razu zaprowadził mnie do garażu. Nie ma co,
miło przyjmują gości! Reszta zespołu już na nas czekała. Powitali mnie
serdecznymi uśmiechami, wymieniliśmy kilka zdań i wzięliśmy się ostro do pracy.
W końcu właśnie po to tutaj przyszłam. Jedyne co mnie dziwiło to, że w garażu
nie stało żadne wypasione auto. W ogóle, że ćwiczymy w takim miejscu, a nie w
jakimś studiu, czy coś… Widocznie chłopakom jest wszystko jedno i nawet garaż,
pod domem ich cieszy. W sumie to dobrze o nich świadczy, prawda? Cóż, nie mogę
ukryć, że robią na mnie coraz lepsze wrażenie. Zdecydowanie są w porządku.
Oczywiście mam na myśli Billa i Gustava! Tak! Bo Inteligent… to Inteligent i z
nim trzeba ostrożnie. Nie ma co chwalić dnia, przed zachodem słońca. Raz to
zrobiłam i dostałam po dupie.
Dziś jednak Kaulitz wydawał się mieć
dobry nastrój, powiedziałabym nawet, że aż za bardzo. Nie dokuczał mi wcale,
współpraca szła nam naprawdę gładko. Nawet
pokusiłam się, by sobie zerknąć czasem w jego stronę… No co! Człowiek, jak jest
czymś pochłonięty i się temu oddaje, przestaje się kontrolować i może robić
odruchowo różne rzeczy… Moje spojrzenia były odruchowe! I widziałam go w akcji…
Jak trzyma tą swoją gitarę z taką czułością! Przy czym jego skupiona twarz,
która wyrażała tak wiele emocji, że trudno było odgadnąć co właściwie czuł. Czy
ja też tak wyglądam jak gram? Na pewno nie, głupia. Przecież to facet. Facet
zawsze będzie wyglądał lepiej z gitarą. Te jego napinające się mięśnie…
No
żesz w mordę, Carmen Alyson May! W tym momencie się ogarnij.
-
Świetnie, Carmen. Naprawdę szybko załapałaś – Pochwalił
mnie Bill, gdy zrobiliśmy sobie kolejną przerwę podczas próby. A nie było ich
zbyt wiele. Graliśmy już naprawdę długo, nawet już nie liczyłam tego czasu.
Było to trochę męczące, tym bardziej, gdy ten czas umykał gdzieś
niezauważalnie, a jedyne co ci pozostawało to lekkie znużenie. Chyba powinnam się
do tego powoli przyzwyczajać… Nie będzie łatwo, zazwyczaj jak grałam to tylko
tak dla siebie. A tutaj, takie wielkie wyzwanie. Jeszcze chyba nie jestem do
końca świadoma tego, że to co będę robiła, będzie nie dla mojej przyjemności,
ale dla milionów fanek Tokio Hotel. Nigdy nie grałam dla tak dużej
publiczności, ale póki co nie wzbudza to we mnie jakiegoś przerażenia. Choć może
powinno? Nie mam pojęcia jak to jest być gwiazdą. W sumie to ja nie chce nią
być. Moim celem cały czas jest jedno - wygrać zakład. I wierzę, że mi się to
uda. W końcu to nie jest takie trudne, omamić chłopaka… tylko dlaczego
założyłyśmy się akurat o to?
-
Ej, a dlaczego ja mam mówić do ciebie Alyson, a on może Carmen? - Za nim
zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam wielkie oburzenie ze strony Toma, który
równie zmęczony jak wszyscy usiadł pod ścianą. Wyrwana z zamyślenia skierowałam
na niego swoje spojrzenie, zastanawiając się nad odpowiedzą. Bo właściwie jakoś
tak przestało mnie drażnić moje imię… a może dlatego, że Bill wypowiadał je w
taki niezwykły sposób? Cóż… Coś w tym z pewnością było.
-
Bo to wyjątek - uśmiechnęłam się szeroko a chłopak zmierzył mnie swoim
wzrokiem. Aż przeszedł mnie dreszcz. Cholera
no.
-
Och, mój brat wyjątkiem? Nie zgadzam się – zaprotestował. Czułam, że robi się
jakoś dziwnie. Nikt oprócz nas się nie odzywał, wszyscy się przysłuchiwali w
milczeniu. Czyżby nasza dyskusja była aż tak ciekawa? Nie powiedziałabym.
-
Ale ty tu nie masz nic do gadania. To moje imię. Dla ciebie jestem Alyson, a
dla niego Carmen. Ja jakoś nie widzę żadnego problemu - Wzruszyłam ramionami
nie spuszczając z niego swojego spojrzenia. Bowiem, to już trzeci dzień od
kiedy został zatwierdzony mój plan. Kontakt wzrokowy był bardzo ważny, ale
najważniejszą zasadą było to, żeby nie dać złapać się na to jego „cudowne” oczka.
A on akurat oczy miał niezwykłe. Dlatego właśnie muszę bardzo uważać. Bo już
się zdarzyło, że coś mnie na chwilę omamiło… Co innego Bill. W jego oczy mogę
się gapić, bo to nie on jest moim celem. Ale to też chyba tak nie za normalne patrzeć
w czyjeś oczy bez opamiętania…
-
Ale ja widzę. Carmen, to bardzo ładne imię i słodko brzmi – rzekł wciąż uparcie
drążąc temat i przy tym prawiąc mi komplementy. Serio? On mi wszystko utrudnia!
Wszystko! Przede wszystkim nie powinien być przystojny! Nie powinien mieć tych
pieprzonych, brązowych oczu, które błyszczą jak dwa diamenty i hipnotyzują, gdy
tylko wgapisz się w nie zbyt długo! I ten głos… ten głos czasami też jest
przegięciem! Nie mówiąc o uśmiechu! Psuje mi wszystko swoim wizerunkiem… a ja
już nie wiem, w jaki sposób się przed tym bronić. Nie umiem się zablokować.
Jestem tylko kobietą! Tak bardzo
słabą kobietą…
-
No właśnie, a ja nie chcę żeby brzmiało słodko. Jeżeli ktoś nie umie wypowiadać
mojego imienia tak jak ja sobie tego bym życzyła, to nie wypowiada go wcale – oświadczyłam
w końcu, starając się przy tym brzmieć normalnie, a przede wszystkim stanowczo.
Całe szczęście, że byłam mistrzynią skrywania emocji. Nie mógłby rozpoznać po
mnie, co się ze mną dzieje, gdy się zapomnę.
-
To jak ja mam je wypowiadać? – spytał z
wielkim zainteresowaniem, najwyraźniej nie zamierzając mi odpuścić.
-
Zapytaj brata - Wskazałam głową na zasłuchanego Billa, który teraz dopiero, na
dźwięk swojego imienia, jakby się ocknął z transu.
-
Jacy wy jesteście śmieszni – skwitował w pewnym momencie Gustav - Jak dzieci.
-
Gutek, nie porównuj mnie do dziecka. Ja jestem już pełnoletnia. I to w jaki
sposób jest wypowiadane moje imię wcale nie jest zabawne, to bardzo poważna
sprawa - zwróciłam się do niego robiąc poważną minę, jednak w środku mnie samą
to bawiło. Oczywiście, że Gustav ma racje. Takie rozmowy nie są w moim stylu,
że też ja zwracam uwagę na to jak ktoś wypowiada moje imię… Normalnie jakby nie
było lepszych tematów do rozmowy.
-
Mam! - okrzyknął nagle Dredziarz, jakby w ogóle nie słuchał naszej rozmowy.
Wszyscy spojrzeliśmy na niego pytająco. - Carmelka! Sam to wymyśliłem -
Wyszczerzył się ukazując szereg swoich białych zębów. Ja nie za bardzo
rozumiałam co on chce przez to powiedzieć… że niby na mnie będzie tak mówił? To
jakiś żart?
-
Łaał…- Gustav udał zachwyconego wymysłem Toma i wstał z miejsca zmierzając do
drzwi - a więc, jeżeli na dzisiaj koniec, to ja idę. A wy kontynuujcie sobie tą
inteligentną rozmowę. Przyjdę jutro o tej samej porze – oznajmił. Widocznie Tom
wypłoszył go tą swoją durną pogawędką na temat mojego imienia. I wcale się nie
dziwię, pff.
-
Na razie! - Rzucił z uśmiechem Bill w jego kierunku, po czym blondyn wyszedł.
Nastała chwilowa cisza, którą to ja miałam zamiar przerwać, tylko musiałam
poukładać słowa w całość, aby odpowiedzieć Tomowi. Bo ja wcale nie zapomniałam!
Przecież ta jego „Carmelka” jest stokroć gorsza od pełnej wersji mojego
imienia. Chyba mu się we łbie już poprzewracało. Nie mówiąc już o tym, że ten
idiota nie jest w stanie przyswoić do tego swojego małego móżdżku, że ma do
mnie mówić Alyson. Po prostu Alyson. Nie żadna Aly, Carmen, czy Carmelka. I
niech mi ktoś powie, że ten osobnik jest w ogóle mądry.
-
To już wolę Carmen - Rzekłam krótko, rezygnując ze swojego monologu, który
miałam zamiar wypowiedzieć… Bo przecież jaki to ma sens? To i tak nie dotrze do
tego pustego łba.
-
Już za późno, Carmelko - Uśmiechnął się dumnie jednocześnie podkreślając to
imienio-podobne coś... Chyba będzie lepiej jak zakończę tę rozmowę i pójdę do
domu. Zdecydowanie już za długo z nim przebywam w jednym pomieszczeniu. To może
się bardzo źle skończyć dla mojej psychiki.
-
Okej, Inteligencie. Mów sobie jak chcesz. Ja też już będę lecieć…- podniosłam
się z podłogi i zaczęłam chować swoją gitarę do pokrowca.
-
A nie będziesz jeszcze ćwiczyła? - zapytał czarny, wyprzedzając tym samym
swojego brata, który również chciał coś powiedzieć, jednak mu się to nie udało.
Na szczęście. Pewnie nie byłoby to nic błyskotliwego.
-
Może trochę w domu. Późno się już zrobiło, powinnam wracać.
-
Dwudziesta pierwsza to chyba nie tak jeszcze późno?
-
Trochę jednak tak, gdy się jest poza domem.
-
Ale należysz teraz do zespołu i…
-
I idę do domu - Przerwałam za nim, moim zdaniem, powiedziałby za dużo. Niech
oni się tak do mnie lepiej nie przywiązują. Ja miałam zranić jednego a nie ich
wszystkich! Przecież jak tak dalej pójdzie, to nie dam rady… Chyba przeceniłam
swoje siły. Bill jest naprawdę sympatyczny… i Gustav…
-
No jak chcesz - westchnął Bill wstając równocześnie z Tomem. - A skoro już tak
baardzo późno, to Tom cię odprowadzi - Wyszczerzył się w stronę brata, który
spojrzał na niego zaskoczony i jednocześnie niezbyt zadowolony. – Ja niestety
nie mogę.. Muszę… ee… Wziąć tabletki na gardło, tak na wszelki wypadek…
-
Sama pójdę – stwierdziłam, nie widząc w tym żadnego problemu. Poza tym, że Bill
ewidentnie wkręcał w coś swojego braciszka, a temu się to wcale nie uśmiechało.
Nie potrzebuję niczyjej łaski. Nic na siłę… I tak już straciłam swój entuzjazm.
Jak tak dalej pójdzie, to wypalę się szybciej niż ktokolwiek by się spodziewał…
-
Nie no, i tak muszę iść do sklepu… - Kaulitz odezwał się jednak, gdy byłam już
przy wyjściu i zakładałam kurtkę. Zabrzmiało to, jakby było mu głupio. Tylko
ile w tym szczerości, a ile fałszu? Wzruszyłam obojętnie ramionami oznajmiając tym samym, że
mi wszystko jedno i nawet na niego nie czekając, wyszłam.
Przez całą drogę byłam pogrążona
w swoich myślach. Zupełnie zapomniałam, że obok mnie idzie Tom. Czułam na sobie
jego wzrok, który jakby chciał coś do mnie powiedzieć, jednak nie zwracałam na
to uwagi. A może to mój błąd? Skoro mam niby go w jakiś sposób zdobyć, to
powinnam się nim interesować, a to, że on na mnie patrzy to chyba powinno być
dla mnie jakąś szansą? Tylko dlaczego ja nie potrafię jej wykorzystać? Czemu z
innym poradziłabym sobie od razu, a z nim ledwie co potrafię normalnie
rozmawiać…?
-
Yy… a ty przypadkiem nie miałeś iść do sklepu? - Przypomniałam sobie w końcu o
jego obecności. Może i bym o to nie pytała gdyby nie to, że już dawno minęliśmy
sklep… Poza tym jakoś trzeba było zacząć tę rozmowę, nie? To nie wróży dobrze,
jeśli potrzebuję do tego pretekstów. Kiedyś mogą się one skończyć.
-
Pójdę jak będę wracał.
-
Ale potem może być zamknięty – zauważyłam błyskotliwie. Jak mi trudno… muszę
nad tym popracować. O czym ja mogę z nim rozmawiać? Może gdybym się tak nie
spinała. Boże. Tylko jak? Gdy jestem z nim sam na sam, to jest jeszcze gorzej.
-
Car… Alyson, ty nie masz lepszych zmartwień? - zapytał jakby lekko zirytowany.
Albo mi się wydaje, albo mu się popsuł humor. Ja go już naprawdę nie rozumiem!
Jak byłam u nich w domu to zachowywał się tak fajnie, a teraz? Czy jego
zachowanie zależy od czyjejś obecności? Chyba powinnam wycofać się z tego
zakładu, jak tak dalej pójdzie to nie dość że przegram… To jeszcze naprawdę się
zaangażuję w to żeby go „rozgryźć”. On mnie cholernie intryguje! I właśnie tego
się boję. Że sama się w to wkręcę… Będę chciała go poznać dla samej siebie, a
nie głupiego zakładu. Czy w ogóle da się tego uniknąć? Minęło dopiero kilka
dni, a ja już tracę nad sobą kontrolę. Już nie wiem co czuję, czego chcę. Jak
powinnam się wobec niego zachowywać… Po prostu nie wiem niczego. I jestem tym
wykończona psychicznie.
-
Tom? - Zaczęłam swoją jakże mądrze zapowiadającą się wypowiedź, jednak gdy
tylko poczułam na sobie jego spojrzenie, wszystko jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki rozprysło się… Właśnie o tym mówię!
-
No, co?
-
A.. e.. Już nieważne… - Spuściłam wzrok przyśpieszając kroku. Myślałam, że
zaraz zapadnę się pod ziemię, ale wcale nie ze wstydu, bo przecież nie mam
czego się wstydzić… ale… JA nie potrafiłam nic z siebie wydusić! Jak to
możliwe?! Co się ze mną dzieje?! Na moje szczęście już prawie dochodziliśmy pod
mój dom… Za chwilę zniknę mu z oczu i będzie po wszystkim.
-
Dobra…- Stanęłam tak, że oświetlało mnie światło latarni stojącej obok. To był
zupełny przypadek, wcale nie chciałam być aż tak widoczna! Przeciwnie, wolałam się ukryć. Tak, znowu straciłam swoją pewność siebie. Kompletnie. To jest tak chwiejny stan, że niedługo wyląduje w psychiatryku. - Dzięki, że mnie odprowadziłeś.
-
Przecież to nic takiego - Wzruszył ramionami przenosząc na mnie swój wzrok. No
nie, nie gap się!
-
Jasne, ale dobrze wiem, że nie chciałeś iść. Bill cię w to…
-
Nie prawda - Przerwał mi a ja miałam wrażenie, jakby jego spojrzenie przeszyło
mnie na wskroś. Boże drogi. - Ja sam decyduję co robię a czego nie, Bill nie ma
tu nic do rzeczy. Może miałem ochotę cię odprowadzić? Przecież jest ciemno, a
prawdziwy facet nie pozwoli dziewczynie wracać samej - dodał bardzo poważnym
tonem. Ledwie powstrzymałam się, żeby nie wytrzeszczyć oczu, a to byłoby bardzo
widoczne w tym świetle. Prawdziwy facet… To przekonanie i powaga w jego głosie, ten
jego wyraz twarzy. Zatkało mnie. Nie mówiąc już o tych słowach…
-
Wobec tego… dzięki prawdziwy facecie – wykrztusiłam w końcu z siebie, próbując
się ogarnąć i posłałam mu swój niewyraźny uśmiech. Może wcale nie jest aż tak
źle..? To chyba było dosyć miłe… On był miły… nawet szarmancki… Ja byłam miła…
-
To do jutra, Carmelko - Wyszczerzył się niespodziewanie i zawrócił w stronę
swojego domu.
I co ja mam o tym wszystkim
myśleć? Chyba muszę zrobić małe podsumowanie zmian, które same wtargnęły do
mojego życia od dnia tego głupiego zakładu. Nigdy bym nie pomyślała, że ja i on
możemy żyć w zgodzie… Że możemy patrzeć na siebie inaczej niż ze złością. Myśleć
o sobie inaczej niż z nienawiścią… O ile on też tak w ogóle myślał o mnie. W
końcu nie mam pojęcia, co kryło się w jego głowie…
Nie
stojąc dłużej na tym zimnie, weszłam do domu. W przedpokoju, pod ścianą
postawiłam swój bas i rozebrałam się z wierzchnich ciuchów, następnie kierując
się do kuchni. Nie widziałam nigdzie Melanie, pewnie siedzi w swoim pokoju.
-
Bum! - Wchodząc do pomieszczenia zostałam powitana prawie zawałem na miejscu. Sara i jej pomysły! Jak ona mnie może tak straszyć? I to jeszcze w
moim własnym domu?! A w ogóle co ona tu robi? Ja już za nią nie nadążam, zawsze
jak wychodzi mówi żebym to ja się do niej odezwała, a tymczasem nawiedza mnie
codziennie. Nie żebym miała coś przeciwko, ale mogłaby przynajmniej mnie nie
straszyć, a co najważniejsze nie gadać głupot tak jak wczoraj… No ale ona chyba przyszła, żeby mnie zjechać,
za tego chłoptasia, co mu dałam jej numer…
No cóż, jakoś to przeżyję.
-
Co ty tu robisz?
-
Jeszcze pytasz? Dzisiaj przecież miałaś próbę u Kaulitzów. Musiałam sprawdzić
czy wrócisz do domu - oznajmiła rozsiadając się na krześle. Spojrzałam na nią z
litością, naprawdę miałam już dość tych jej zagadnień, które w ogóle nie miały
podstaw, bo niby z jakiej racji miałabym nie wrócić?
Nie odpowiedziałam jej, nie
miałam zamiaru się wysilać i denerwować, byłam bardzo zmęczona, w końcu te
próby dają w kość… Nalałam sobie do szklanki wody i opadłam naprzeciwko
niej, oczywiście na krzesło. Chyba zauważyła moje wyczerpanie, przynajmniej miałam taką nadzieję… bo jakoś nie chciało mi się słuchać jej ględzenia.
- Zmęczona? Jak było?
- Jestem wykończona. Normalnie było, jak na próbie - stwierdziłam mocząc usta w bezbarwnej cieczy. Przymknęłam oczy z nadzieją, że już nie zada więcej pytań… ale to chyba musiałaby nie być moja przyjaciółka. Na co ja w ogóle liczę?
- A zakład? Są jakieś postępy?
- Wiesz co, chyba musimy porozmawiać… Mam problem - Otworzyłam oczy prostując się na krześle. Tak, miałam zamiar powiedzieć jej o moich wątpliwościach. Przecież to moja przyjaciółka a nie wróg. To że się z nią założyłam, nie znaczy, że jest dla mnie kimś obcym. Ten zakład miał być właściwie dla zabawy… ale nie wiem co z tego wyjdzie… - Przyjdź do mnie jutro o ósmej proszę… Dzisiaj nie mam siły na rozmowę.
- Jasne. Coś się stało? – zaniepokoiła się. No tak, ja i mój poważny ton. To nie zdarza się zbyt często. I raczej nigdy nie oznacza nic dobrego. Ale w tym przypadku nie było tak tragicznie!
- Zmęczona? Jak było?
- Jestem wykończona. Normalnie było, jak na próbie - stwierdziłam mocząc usta w bezbarwnej cieczy. Przymknęłam oczy z nadzieją, że już nie zada więcej pytań… ale to chyba musiałaby nie być moja przyjaciółka. Na co ja w ogóle liczę?
- A zakład? Są jakieś postępy?
- Wiesz co, chyba musimy porozmawiać… Mam problem - Otworzyłam oczy prostując się na krześle. Tak, miałam zamiar powiedzieć jej o moich wątpliwościach. Przecież to moja przyjaciółka a nie wróg. To że się z nią założyłam, nie znaczy, że jest dla mnie kimś obcym. Ten zakład miał być właściwie dla zabawy… ale nie wiem co z tego wyjdzie… - Przyjdź do mnie jutro o ósmej proszę… Dzisiaj nie mam siły na rozmowę.
- Jasne. Coś się stało? – zaniepokoiła się. No tak, ja i mój poważny ton. To nie zdarza się zbyt często. I raczej nigdy nie oznacza nic dobrego. Ale w tym przypadku nie było tak tragicznie!
- Nic się nie stało, ale chcę pogadać po prostu.
- Okej, przyjdę jutro - Uśmiechnęła się promiennie. – To ja spadam, a ty leć spać - dodała podnosząc się ze swojego miejsca. Dobrze, że jest taka wyrozumiała.
- Dzięki, do jutra – rzuciłam z wdzięcznym uśmiechem, który odwzajemniła i skierowała się do wyjścia. Po chwili usłyszałam dźwięk zamykających się drzwi. Byłoby dobrze zamknąć je na klucz, gdyby tylko chciało mi się wstać… Melanie na pewno się tym zajmie. Ja muszę iść już spać! Nieprzespana noc, cały dzień prób… Mam dość.
Westchnęłam ciężko i leniwie podniosłam się z krzesła kierując kroki w stronę schodów. Teraz miałam zamiar rzucić się na łóżko i najlepiej już z niego nie wstawać… Może choć dziś będę dobrze spała.
Buahahahahahahahah prawdziwy facet. Tez mi coś xd i jak z tą Carmelka wywalił hahhaha spadlam xd
OdpowiedzUsuńczekam na nowy ;)
cukiierkoowaa
Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam!
OdpowiedzUsuńJak ty to robisz, że piszesz tak bajecznie!
Tom taki słodki z tym przezwiskiem... Carmelka, dobre sobie, jej nie odpowiada przezwisko od Kaulitza, a każda pierwsza fanka zagryzłaby tylko usłyszeć coś pieszczotliwego od tego inteligenta! :)
Czekam z niecierpliwością na kolejną sobotę !
Zapraszam do siebie :http://sercerownewzrokowi.blogspot.com/2014/12/13-opacao-sie-czekac.html
Pozdrawiam RE
No no no. Robi się coraz bardziej intrygująco i ciekawie ;).
OdpowiedzUsuńŚmieszą mnie i jednocześnie trochę denerwują te ich zmiany nastroju. W jednej chwili jest wszystko ok, a za chwilę jakby mogli to by się pozabijali. Chociaż w sumie... Tom jest, znaczy próbuje być miły w każdym momencie i całkiem nieźle mu to wychodzi. Ale przy takiej Alyson z takimi zmianami nastroju każdy by się w końcu wkurzył ;).
Uwielbiam te sprzeczne myśli Al. Raz myśli o tym jaki Tom jest cudowny, a za chwilę karci siebie samą, jego i innych za to :D.
No i oczywiście rozśmieszyła mnie ta sprawa z ''Carmelką''. Jak zawsze Kaulitz okazała się prawdziwym geniuszem! xDD.
W końcu to prawdziwy facet :D
No cóż. Czekam na następny rozdział :)
Pozdrawiam ;* :3
Hahahaaaaa, Carmelka :D
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej uwielbiam rozmowy pomiędzy Tomem, a Alyson - coś coraz mniej inteligentniejsze xd.
Wierze, ze uda jej się wygrać ten zakład ! niech ktoś w końcu utrze nosa temu gitarzyście ..
Dziękuję Ci za ten rozdział, bo poprawiłaś mi nim humor, bo dziś nie za fajnie z moim samopoczuciem ;)
Pozdrawiam,
KBill.
Dlaczego, gdy Aly zwróciła się do Gustava "Gutek" od razu mi się skojarzyło z "Glutek"? xD To chyba przez tak późną porę, no nic, czas zbyt szybko leci. Zdecydowanie miałam ochotę, i to nie raz, przyłożyć Tomowi z otwartej dłoni w twarz. Ten, jak coś wymyśli to załamania nerwowego można dostać, normalnie padnę ze śmiechu przy ich kolejnej rozmowie. Też mi umysł, Carmelka, każdy to może wymyślić, ale żeby zrobić awanturę o imię to trzeba mieć w tym jakiś interes. Do tego Alyson jest wciąż rozchwiana, musi porozmawiać z Sarą. I to koniecznie, bo w sumie to niedługo nic nie będzie rozumieć ze swojego zachowania, które jak o wiele sprzeczniejsze z jej myślami, niż jej się wydaje.
OdpowiedzUsuńDużo cierpliwości Ci życzę i czekam na kolejny odcinek :D
Miałam podobnie jak Dee. Od razu ,,Gutek" zamienił się w ,,Glutka" hahaha xD
OdpowiedzUsuńAle i tak nic nie pobije Carmelki. To takie słodkie i irytujące zarazem! Nie wiem, jak Aly wytrzyma z Tomem, ale ich znajomość robi się coraz bardziej intrygująca. Tom stał się bardziej miły, a Aly ma wątpliwości... Hm, czekam na więcej! :*