sobota, 12 lutego 2011

146.'Właśnie zdałem sobie sprawę, że gdyby nie ty... byłbym najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem na ziemi.'

Z uwagą obserwowałam spadające białe płatki śniegu, stojąc przy balkonowym oknie w pokoju mojego męża. Patrzenie na to wszystko z ciepłego i cichego miejsca budziło we mnie spokój. Wydawało mi się, jakby to co dzieje się za szybą było jakimś odrębnym światem. Biały puch pokrywający czarną ziemię błyszczał pod wpływem promieni zimowego słońca. Wyglądało to, jakby zamiast śniegu leżały tam małe kryształki. W tym roku, zima jest piękna. Już dawno tak nie było... teraz w ogóle jest jakoś inaczej. Potrafię docenić uroki tej pory roku. Przydała mi się taka chwila relaksu, gdyż ten dzień jest dla mnie bardzo stresujący. Już od dobrej godziny jesteśmy w domu mamy, Toma. Dawno nie miałam tak trudnego spotkania... Na razie jednak odbyło się bez zbędnych nieprzyjemności. Być może dlatego, że moja teściowa nie ma czasu. Przed wigilią ma sporo pracy, a ja i tak szybko ulotniłam się do sypialni jej syna pod pretekstem, że rozpakuję nasz bagaż. I raczej nie zapowiada się, abym miała z niej prędko wyjść. Czuję się tu nieswojo... nie powinno tak być, bo przecież jestem u rodziny, ale nie ja do tego doprowadziłam. Źle mi z tym... noszę w sobie dzieci jej syna, a ona traktuje mnie jak swojego wroga. Czy tak powinno być?

-Denerwujesz się?- Usłyszałam znajomy głos po chwili czując jak męskie ręce obejmują moją talię od tyłu. Automatycznie zrobiło mi się cieplej w głębi, a moim ciałem wstrząsnął przyjemny dreszczyk.

-Czym mam się denerwować?- Uśmiechnęłam się odchylając głowę do tyłu, która spoczęła na jego ramieniu.

-No wiesz... te wszystkie ciotki, babcie, kuzyni, wujkowie...- Zaczął wymieniać, a ja dosłownie doznałam szoku. Dokładnie w tej chwili uświadomiłam sobie, że poznam dzisiaj część rodziny swojego męża. Akurat te osoby, których nie było na naszym ślubie... akurat rodzinę ze strony jego mamy. Już sobie wyobrażam te wszystkie dociekliwe spojrzenia, te szepty za plecami... w co ja się wpakowałam. I nie będę ukrywać, że jestem nieco uprzedzona przez Simone.

-Mogłeś to przemilczeć...- Mruknęłam na co parsknął śmiechem.- Przestań, teraz dopiero się denerwuję.- Odsunęłam się od niego robiąc naburmuszoną minę.

-Kochanie, to tylko moja rodzina.

-Tylko?- Odwróciłam się do niego opierając się o parapet i skrzyżowałam ręce na piersi wbijając w niego swoje niezadowolone spojrzenie.- Twoja mama daje mi mnóstwo stresu, a jak pomyślę, że jeszcze poznam jej matkę!

-Ale moja babcia nie jest taka sama... Zresztą moja mama też nie jest taka zła, jak ci się wydaje.

-No tak. Przecież to najmilsza kobieta pod słońcem.- Uśmiechnęłam się ironicznie.- Gdybyś ty choć raz słyszał w jaki sposób ze mną rozmawia. A może ty mi nie wierzysz, co?- Uniosłam brwi bacznie mu się przyglądając.

-Wierzę.- Zapewnił przybliżając się do mnie.- Ale chciałbym, żeby między wami było w porządku... tylko jak ma być, gdy jesteś tak negatywnie nastawiona?- Ułożył dłonie na moich biodrach spoglądając mi w oczy.- Jesteś moją żoną i zawsze nią będziesz, ona już tego nie zmieni... Dlatego przestań się tym przejmować, olej to i zacznij myśleć pozytywnie. Może w końcu i moja mama zmądrzeje...

-Przykro mi, że tak jest. Wiem, że dla ciebie też jest to trudne... w końcu to twoja mama.- Stwierdziłam przytulając się do niego.- Może przez święta zauważy, jak bardzo się kochamy i odpuści?

-No widzisz. Jednak potrafisz się pozytywnie nastawić.- Uśmiechnął się do mnie i ucałował moje czoło.- A po kolacji powiemy wszystkim, że spodziewamy się dzieci.- Dodał zadowolony, co także wywołało uśmiech na mojej twarzy. Cała nadzieja w naszych maleństwach! Jeśli mama Toma nie zmięknie, gdy dowie się, że zostanie dzięki mnie babcią, to naprawdę w moich oczach straci wszystko.

-Może powinnam jej pomóc?- Zaproponowałam niepewnie. Właściwie kompletnie się nie znam na wigilijnych potrawach, ale zawsze coś znalazłoby się do zrobienia. I może ja bym jakoś zaistniała?

-Nie... myślę, że nie powinnaś. Tam jednak trzeba się nastać, a w twoim stanie lepiej nie. Poza tym zaraz przyjedzie kuzynka i ona pomoże.

-Jak uważasz... ale teraz to wyjdę na jakąś wielką panią, która tylko czeka na gotowe.- Westchnęłam ciężko.

-Nie przesadzaj.

-Yhm... właściwie po co w ogóle się przejmować? Przecież jest bosko i nawet twoja mama tego nie popsuje.- Skwitowałam posyłając mu subtelny uśmiech. Nareszcie życie zaczęło nam się powoli układać i powinnam skupić się na tym, co dobre. Nie mogę pozwolić, aby jakieś drobne rodzinne nieporozumienia miały na mnie negatywny wpływ. Z drugiej strony może nie powinnam tego bagatelizować... ale ja tak bardzo pragnę w końcu zaznać beztroskiego życia. Choć w najmniejszej części. Czy to tak wiele? Chcę nie myśleć non stop o problemach, które zwalają mi się na głowę. A jest ich sporo jakby się dokładniej wszystkiemu przyjrzeć, w dodatku z pewnością pojawią się kolejne. Ale ja i tak będę uparcie szczęśliwa mimo wszystko. Boże, przecież przetrwałam najgorsze chwile, jakie człowiek mógłby sobie wyobrazić! Musi już być lepiej... po prostu musi.

-No właśnie. Nie wpatruj się już bez celu w to okno, tylko chodź na spacer.- Chwycił moją dłoń i nie oczekując zgody pociągnął w stronę drzwi. Zeszliśmy po schodach na dół, gdzie już roznosiły się wspaniałe zapachy. Chyba dopiero teraz poczułam tę atmosferę świąt. Właściwie nigdy wcześniej nie obchodziłam takiej prawdziwej wigilii. Bo ten wieczór powinien być spędzany w rodzinnym gronie przy pięknie zastawionym stole, ozdobionej choince i przede wszystkim ciepłej atmosferze. Tyle się mówi o tym, że święta to czas zgody i miłości. Tylko, jaki to ma w ogóle sens? Ten jeden dzień ma wystarczyć? W perspektywie całego roku, to bardzo mało.

-Dokąd się wybieracie?- Bill stanął nam na drodze wraz z moim małym braciszkiem, który uczepił się jego nogawki.

-Na spacer.- Odpowiedział mu Tom i wyminął brata prowadząc nas do przedpokoju. Jednak młodszy Kaulitz chyba nie miał zamiaru tak łatwo nas wypuścić z domu, gdyż udał się za nami.

-Ej... może weźmiecie go ze sobą?- Zapytał wskazując na Matthewa, który w tej chwili zrobił niezadowoloną minę i wbił swoje oburzone spojrzenie w czarnowłosego.

-Wujek, ale ja nie chce nigdzie iść!- Zaprotestował krzyżując swoje krótkie rączki na klatce piersiowej. Wyglądało to komicznie. Od razu przyszedł mi na myśl mój synek... a właściwie moje dwa małe szkraby, których płci jeszcze nie znam. Cholera... jestem najszczęśliwszą kobietą na ziemi, bo noszę w sobie takie maleństwa no!

-Ale mózg sobie dotlenisz...- Poczochrał go po włosach i ponownie uniósł na nas swój wzrok, w którym można było dostrzec wielką nadzieję. Wujek Bill, chyba ma już dosyć dzieci. Cóż... nie ma co ukrywać, Matt spędza z nim niemalże każdą chwilę. Po prostu go uwielbia.

-No myślę, że wujek ma rację. Chodź z nami, będzie fajnie.- Postanowiłam wspomóc swojego szwagra*. I tak już dobrze się spisał. Można go trochę odciążyć... tym bardziej, że pewnie ma zamiar poświęcić ten czas mojej siostrze. Tak, ona też zasługuje na jego uwagę.

-O bozie no... ale ulepimy bałwana.- Zgodził się stawiając swoje warunki.

-Dobra, Tom ci pomoże i zrobicie wielkiego bałwana.- Uśmiechnęłam się do niego i przeniosłam spojrzenie na swojego męża oczekując jakiejś współpracy. Jego mina nie wyglądała zachęcająco...

-Jasne.- Zreflektował się zaraz i uśmiechnął, choć nie byłam do końca pewna ile w tym szczerości. Miałam wrażenie, jakby mu coś nie odpowiadało. Tylko, co? Chyba nie przeszkadza mu mój brat? Przecież zawsze go lubił... nie rozumiem o co chodzi.

-To pomóż mi założyć buty, bo nie umiem jeszcze zawiązywać sznurówek tak jak wy.- Poprosił chłopiec i podniósł z podłogi swoje buty podając je Tomowi. Ten bez słowa przykucnął przy Matthcie i wykonał swoje zadanie. Ja w tym czasie założyłam swoje obuwie i całą resztę, po czym zaczekałam na chłopców.

-To miłego spaceru!- Rzucił na odchodnym wokalista i zniknął nam z pola widzenia.

-Gotowi?- Zwróciłam się do nich, a mały złapał mnie za rękę dając mi tym samym odpowiedź. Posłałam mu swój uśmiech i chwytając Toma pod ramię wyprowadziłam ich na zewnątrz. Tam jednak Matthew nie miał zamiaru w dalszym ciągu iść przy mnie, gdyż od razu puścił moją dłoń i zaczął szaleć na śniegu. Dzięki temu miałam okazję, aby dowiedzieć się, co się stało mojemu mężczyźnie... no bo chyba coś się stało, skoro wydaje mi się jakiś przygnębiony.- Tomi, co ci jest?- Uniosłam głowę spoglądając na niego z troską.

-Nic, co ma mi być?- Zmarszczył brwi. Marny z niego aktor...

-Jeszcze niedawno miałeś taki dobry humor, a teraz?

-Teraz też mam.- Zapewnił wlepiając wzrok przed siebie. Chyba stracił dar przekonywania, albo próbuje wcisnąć mi kit. Nie wiem w ogóle, po co te całe podchody. Jestem jego żoną, nie znamy się od dziś... powinien od razu mówić, co go trapi.

-Tom, proszę cię... widzę, że spochmurniałeś. To przez Matta?

-Nie, dlaczego? Przecież nic mi nie zrobił.

-No właśnie, dlatego nie rozumiem o co ci chodzi.

-O nic. Nie drąż już tego, przecież nic mi nie jest.- Uciął lekko poirytowany, więc wolałam już już się nie odzywać, aby uniknąć niepotrzebnej kłótni. Może rzeczywiście coś mi się tylko wydaje... Przecież Tom nie ma wcale powodu, żeby być smutnym. Wszystko jest dobrze... jestem przewrażliwiona i tyle.

Oparłam głowę na jego ramieniu przysuwając się bliżej niego, a on w odpowiedzi na mój gest objął mnie mocno w talii. Automatycznie zrobiło mi się cieplej i przyjemniej. Szliśmy przed siebie obserwując cały czas małego, który już chyba zupełnie zapomniał o naszym istnieniu... a mieliśmy lepić bałwana. Najwyraźniej zmienił zdanie, co jakoś specjalnie mi nie przeszkadza i Tomowi zapewne też. Mogłabym tak chodzić w jego objęciach całą wieczność. Przy nim nieważne jest, gdzie jestem...


#


-Jestem wolny!- Wokalista wpadł do swojego pokoju z okrzykiem przepełnionym entuzjazmem. W końcu mógł odetchnąć, nie myślał, że małe dziecko może tak go zmęczyć. Był ciekaw, czy jego córka też będzie taka energiczna, jak Matt. Nie znał się na dzieciach, jednak wydawało mu się, że dziewczynki są znacznie spokojniejsze. Choć właściwie to nie miało dla niego większego znaczenia... przecież i tak będzie ją kochał. Nawet jeżeli powyrywa mu wszystkie włosy...

-Ja też.- Usłyszał znudzony głos blondynki, która leżała na łóżku wpatrując się w sufit. Uśmiechnął się do siebie i podszedł do niej siadając obok.

-Wiesz co?- Zapytał retorycznie, a dziewczyna zwróciła na niego swoje spojrzenie oczekując kolejnych słów.- Właśnie zdałem sobie sprawę, że gdyby nie ty... byłbym najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem na ziemi.- Wyznał patrząc jej prosto w oczy, co ją nieco przestraszyło. Sama nie wiedziała, co powinna o tym myśleć. Nie spodziewała się czegoś takiego, na pewno nie w tej chwili.- I wiesz, co jeszcze? Jesteś najzabawniejszą, a jednocześnie najbardziej uroczą kobietą, jaką znam... i za cholerę nie wiem, jak tego dokonujesz.- Dodał wywołując tym uśmiech na jej twarzy. To było dla niej niesamowicie przyjemne słyszeć z jego ust takie słowa.

-I nie mówisz tego tylko po to, żeby poprawić mi nastrój?- Spojrzała na niego podejrzliwie.

-Mówię to całkowicie szczerze. Przecież wiesz, jaki jestem.- Stwierdził zadowolony.- Na początku myślałem, że mnie nie lubisz... ale już wiem, że to była tylko taka tarcza obronna.

-Jaka tarcza znowu?

-No bo już tyle facetów cię skrzywdziło... i dlatego tak się broniłaś nawet przede mną, choć nie miałem wobec ciebie żadnych zaplanowanych zamiarów...

-Nie miałeś?- Przełknęła ciężko ślinę nie bardzo go rozumiejąc. To wszystko powoli stawało się skomplikowane. Zaczynała zwracać uwagę na wszelkie szczegóły w jego wypowiedziach, tak bardzo się bała, że wcale nie ma między nimi żadnej granicy...

Gdy myślała o tym, co mogłoby się wydarzyć, jakby rzeczywiście nic między nimi nie było to czuła się nad wyraz dziwnie. W końcu to po części jej rodzina, z drugiej strony facet, który podkochiwał się w jej siostrze, a z jeszcze innej chłopak Sary... o ile w ogóle można nazwać ich jeszcze parą. To byłoby według niej kompletnym kosmosem, gdyby na przykład zechcieli ze sobą być. Nie mogłaby się wyprzeć tego, że myśli o nim i o sobie w takich kategoriach. Choć właściwie to mało realne. I sama nie wie, czy w ogóle by chciała. Jest jej dobrze z tym, że ma w nim przyjaciela...

-No, nie miałem.- Zmarszczył brwi przyglądając jej się z uwagą.- Coś nie tak powiedziałem?

-Nie, ja po prostu jestem przewrażliwiona.

-To znaczy?

-Oj nic.- Ucięła z trudem się podnosząc do pozycji siedzącej. Poczuła się w tej chwili zmieszana. Nie powinna ujawniać mu swoich wyobrażeń. Przynajmniej tak jej się wydawało... przecież to nie ma żadnego znaczenia.- Twoja mama nie jest zła, że jestem tu z wami?- Zmieniła temat nie chcąc, aby chłopak zadawał więcej pytań.

-Ile razy mam ci powtarzać, że nie jest? Weź już o tym nie myśl, czuj się swobodnie.

-Yhym... tym bardziej, gdy zwraca się do mnie „Saro”...- Mruknęła pod nosem wbijając wzrok w pościel.

-Każdy może się pomylić, nie?

-No tak.- Przytaknęła bez przekonania.- No, ale nieważne.

-Ty za bardzo się wszystkim przejmujesz, to zupełnie niepotrzebne.- Rzekł uśmiechając się do niej ciepło.- Naprawdę nikt nie ma nic przeciwko, że tu jesteś... a moja mama jest zakręcona i myli imiona większości ludzi z mojej rodziny.- Dodał pocieszająco.

-Boże, jak ona mogła tak po prostu cię zostawić?- Zapytała cicho kręcąc przy tym z niedowierzaniem głową. Właściwie nie do końca chciała powiedzieć to na głos jednak jakoś samo się stało.

-Właśnie, a co ty byś zrobiła na jej miejscu?

-Jestem tak głupia, że czekałabym na twoje wyjaśnienia, a potem pewnie bym o wszystkim zapomniała... a przynajmniej żyła normalnie.- Odparła uśmiechając się ironicznie pod nosem.- Nie wiem, czy Carmen nauczyła się tego ode mnie, czy ja od niej... ale pod tym względem jesteśmy raczej podobne...

-A Sara zawsze była taka impulsywna i uparta... Ja już nawet przestałem się łudzić, że do mnie wróci. Gdyby mnie kochała i tęskniła, odezwałaby się chociaż... ile można myśleć? Nie wierzę, że potrzeba jej, aż tyle czasu. Nie ma mnie przy niej w trudnych chwilach... to już w ogóle nie ma sensu. Nie przetrwamy nawet jeżeli zdecyduje się dać mi drugą szansę...- Westchnął jakby zrezygnowany, lecz nie było słychać w jego głosie zbyt wiele żalu, czy też cierpienia. Zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje i po prostu to zaakceptował. Może jest łatwiej, bo nie jest sam... i może już nie czuje tego co dawniej. Nie kocha...

-Przecież będziecie mieli dziecko...

-I nic więcej.- Uniósł na nią gwałtownie swoje spojrzenie.- Już nic więcej nie mamy.

-Długo byliście razem...

-Może za długo? Był czas, kiedy ona zwyczajnie się ze mną męczyła. Czemu byłem taki głupi i tak naciskałem? Po co to ciągnąłem? Myślałem, że ją kocham... ale przecież, gdybym kochał nie myślałbym o innej!

-Nie wiem, co mam ci powiedzieć... to trudne...

-Ale chyba wiesz po części, jak się czuje... w końcu David się nie popisał.- Skrzywił się na samą myśl o swoim menadżerze. A właściwie to już byłym...

-Tak... ale my to zupełnie co innego. Od początku było właściwie ustalone, że...- Urwała zdając sobie sprawę, jak to głupio brzmi. To straszne, że zrobiła coś tak idiotycznego.

-Dobra, koniec tego.- Zadecydował stanowczo.- Nie będziemy o tym mówić. Trzeba ułożyć sobie życie na nowo... Poradzimy sobie bez nich...

-Masz rację, ja nawet nic do niego nie czułam. Chyba bardziej uraził moją dumę niż mnie skrzywdził. Tylko niepotrzebnie tak się deklarował... no, ale cóż.

-Zapomnij o nim.- Złapał ją za dłonie spoglądając jej w oczy.

-A ty... zapomnij o niej.- Szepnęła drżącym głosem wpatrując się w niego, a po chwili, gdy to do niej dotarło, miała nadzieję, że nic nie usłyszał...



###


*Nie mam pojęcia, jak nazwać brata męża ^^ Być może trafiłam, a jeśli nie to wybaczcie xd



8 komentarzy:

  1. Hm... xD To przez ciebie, albo przez te kciuki, albo Toma, labo Zdzisia, albo może przez te wątki, które od niedawna produkujesz, ale od początku odcinka chdozi mi po głowie jedno, głupie pytanie xDW sumie nie głupie x|DBo sama zaczęłaś ten temat kiedyś tam xDKiedy oni do cholery jasnej pójdą do łóżka? xD Ze sobą w sensie, a nie z kimś innym xdTzn Bill z... nią xD Nie pamiętam jak ma na imię, ale cóż xdNo i w sumie to po co ograniczać się do łóżka, albo nawet kuchni, nie? xDZaszalej skarbie! xDA odcinek... no wiesz, że boski xDChcę się iść wykąpać xDKocham cię :* xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś wyraźnie się kroi między Billem i Melanie. Jeszcze kilka odcinków wstecz bardzo chciałam, żeby Sara pozwoliła wytłumaczyć się ojcu swojego dziecka, a teraz mi się wydaje, że jednak dobrze się stało: może Bill będzie szczęśliwy z Mel? Może oni oboje, dzięki swojej obecności, odnajdą prawdziwą radość z życia i będą mogli jakoś sobie wszystko ułożyć? Bardzo bym tego chciała, szczerze im kibicuję.Nie dziwię się Carmen, że tak bardzo ją denerwuje atmosfera świąt w domu Simone. Nie dość, że teściowa jest do niej chłodno nastawiona, to jeszcze będzie trzeba poznać tych wszystkich krewnych... Ja sama nie cierpię takich rodzinnych zlotów, a co dopiero, gdy większość z nich pierwszy raz widzi się na oczy xD Ciekawi mnie, co tak nagle zniszczyło dobry nastrój Toma...Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak ;) Odc jak zawsze świetny :P Tylko nie wiem, dlaczego Carmen boi się tych świąt z rodziną Toma. A i jeszcze powalił mnie entuzjazm Billa ;) czekam na NN :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ~cukiierkoowaa12 lutego 2011 19:04

    haha, Wigilia ... hmm...Bardzo fajnie ^^Mam nadzieję, że Bill będzie Melanie ^^Ja im kibicuje.A Tommi taki kochany <3oh ah *.*Czekam na kolejne ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. za maaaaało !. ale lepiej tyle niż nic no ! :D . ;* Cudownie . ,< 3.

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Eveline Angels13 lutego 2011 13:55

    Mogliby w końcu wyznać sobie miłość, przecież do siebie tak okropnie pasują!!! Bill nie bądź dziecko! Hah...biedny Tom, ciekawe co mu jest, mam nadzieje, że nic poważnego. Nie mam siły jakoś specjalnie się rozpisywać, dlatego kończę. Do kolejnego!

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam nadzieję, że wigilia będzie spokojna, a Simone w końcu przekona się do Carmen. Czy mi się wydaje, czy Bill z Melanie coraz bardziej się do siebie zbliżają ? Jeszcze się okaże, że to Bill będzie wychowywał dziecko Davida ;DD I zastanawiam się, czemu Tom był jakiś taki nie w humorze podczas tego spaceru z Carmen i Matthew ? ;**

    OdpowiedzUsuń