sobota, 15 października 2011

169.'Mózg może przestać funkcjonować...'

Dużo czasu zajęło mi zanim odważyłam się pojechać do domu i porozmawiać z Tomem. Przede wszystkim myślałam o naszych dzieciach i o tym, co nas łączy. Nie możemy przecież tego tak po prostu zostawić. Nie układa nam się… ale przecież musi być jakiś powód i na pewno można jakoś to naprawić. Tym bardziej, że się kochamy.

Tata zadeklarował, że mnie podwiezie i zaczeka w samochodzie na wszelki wypadek. Jednak obydwoje mieliśmy nadzieję, że nie będę musiała z nim wracać. Bardzo chciałam móc zostać z Tomem, być znowu jego żoną. Potrzebowałam go, jak powietrza. On nadal jest całym moim światem i tak naprawdę, to dlatego, że nie było go przy mnie, przestałam sobie radzić. Jestem po prostu od niego uzależniona. I może to nie do końca dobrze… ale przecież kocham go. Kocham całym sercem i duszą.

-Tylko się nie denerwuj. Jakby coś poszło nie tak, natychmiast wyjdź. Nie możesz się narażać na zbyt duży stres.- Mężczyzna spojrzał na mnie z uwagą oczekując, aż się z nim zgodzę więc tak też zrobiłam i kiwnęłam głową na znak, że ma rację. Oczywiście, że miał. Sama byłam tego świadoma. Jednak byłam dobrej myśli i naprawdę wierzyłam, że będzie dobrze. Mam dziś w sobie dużo energii i pozytywnych odczuć, co ostatnio jest rzadkością.

-To idę, trzymaj za nas kciuki.- Odetchnęłam głęboko i posyłając ojcu niepewny uśmiech wysiadłam z samochodu kierując się prosto do drzwi. W czasie tej krótkiej drogi zastanawiałam się, czy mam zadzwonić, czy po prostu wejść… to idiotyczne. Przecież to także mój dom, więc nad czym tu w ogóle myśleć? Wiele się zmieniło, nie da się tego ukryć.

W rezultacie wzięłam się w garść i zwyczajnie weszłam do budynku bez zbędnych zapowiedzi. Towarzyszyło mi przy tym bardzo dziwne uczucie, którego nie da się opisać. Nie wiem, co znaczyło. Moje kroki były dość niepewne. Bardzo dawno nie widziałam się z Tomem… i dopiero teraz odczuwam tę ogromną tęsknotę. Marzę jedynie o tym, aby rzucić się w jego ramiona… i po prostu przy nim być bez względu na wszystko.

-Nie ma mowy Tom. Jadę tylko po coś do jedzenia, a ty masz się trzymać z daleka od alkoholu i…- To był moment, w którym czas się zatrzymał chyba nie tylko dla mnie. Gdy chciałam wejść do salonu napotkałam na drodze kogoś, kogo nie spodziewałabym się w najśmielszych snach. I ten ktoś stał w moim domu. Mówił do mojego męża. I to wszystko… wszystko, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Jakby to było zupełnie normalne… co jest do cholery!? W jednej chwili zrobiło mi się niesamowicie duszno i straciłam na moment orientację. Nie wierzyłam własnym oczom. Nie byłam w stanie tego pojąć. O ile ostatnie wydarzenia mnie przerosły, ta sytuacja była gwoździem do trumny. To tak, jakby ktoś podszedł do mnie i bez żadnych skrupułów wyrwał mi serce z piersi na żywca.- Ja tylko…- Blondynka rozchyliła usta najprawdopodobniej szukając jakichś słów.

-Carmen?- Moje imię wypowiedziane przez Toma tylko pogorszyło stan w jakim się znajdowałam. Przeniosłam na niego swój zamglony wzrok i nie byłam w stanie zrobić nic więcej. Lustrowałam go przez chwilę, zdążyłam zauważyć, że nie wygląda zbyt dobrze. Jednak… kompletnie to po mnie spłynęło. W innych okolicznościach przejęłabym się tym, ale teraz ciągle zastanawiałam się, co ta dziewczyna tu robi. Jakim cudem w ogóle się tu znalazła… to było przecież niemożliwe. Czy to sen? To musi być kolejny, koszmarny sen…

-Wiem, że musisz być zaskoczona, ale ja… właściwie nie wiem, jak to wyjaśnić... Nie wyciągaj pochopnych wniosków. Po prostu… pomagam… ja… wiem, że to wszystko dziwnie wygląda…- Skierowałam na nią swoje spojrzenie. Żadne z słów, które wypowiedziała nie dotarło do mnie. Nic nie rozumiałam i rozumieć nie chciałam. Już nawet nie interesowało mnie skąd się tu wzięła. Mogła nawet spaść z księżyca… ale co z tego? To nie miało prawa mieć miejsca. Nie miało.

Milczałam, a dziewczyna szukała kolejnych wyrazów, aby się wytłumaczyć, co powinno nawet wydawać mi się dziwne… i może by tak było, gdyby choć trochę mnie to obchodziło. Mimowolnie zaczęłam cofać się do tyłu nie spuszczając z nich wzroku, nie mogłam się zdecydować na kogo patrzeć… w końcu odwróciłam się i po prostu wybiegłam zatrzaskując za sobą drzwi.

I chyba jednocześnie zamknęłam pewien rozdział swojego życia. Dokładnie ten sam, który jeszcze kilkanaście minut wcześniej chciałam dalej pisać. Ten, który chciałam dzielić z miłością swojego życia, którą był Tom Kaulitz.

 

#

 

Ile jeszcze będę musiała znieść? Czy naprawdę za każdym razem życie musi mnie tak porządnie skopać? Właściwie po co ja w ogóle żyję…

Wpatrywałam się w ojca nie mogąc uwierzyć, w to co przed chwilą mi powiedział. Naprawdę nie sądziłam, że dziś spotka mnie coś jeszcze tak mocnego. Ja właściwie nie chciałam w to wierzyć. Bo właśnie… rozczarowała mnie jedyna osoba, której byłam w stanie w pełni ufać.

-To z tego robiliście taką tajemnicę?!

-Nie chciałem cię denerwować. Poza tym Tom mi to wszystko wytłumaczył i nic nie wskazywało na to, aby coś ich łączyło…- Jego opanowany ton tylko pogarszał mój stan.

-Najwyraźniej byłeś w błędzie.- Warknęłam rozzłoszczona.- Zresztą nieważne. Nawet nie chodzi o to… ta dziewczyna chciała mnie zniszczyć! Ona… ona… a on tak po prostu z nią teraz rozmawia! Wpuścił ją do naszego domu! Utrzymuje z nią kontakt… nie mogę tego pojąć, po prostu nie mogę!- Cała wręcz drżałam z emocji. Nie umiałam się już kontrolować. Doznałam dziś szoku i do tej pory nie jestem w stanie z niego wyjść.

-Uspokój się…

-Nie! Ty nic nie rozumiesz! Boże… dlaczego?! Dlaczego mnie to spotkało?! Znowu… znowu… czy ja naprawdę zasługuję na to wszystko?!- Poderwałam się z miejsca właściwie nie wiedząc, co chcę zrobić. Miałam ochotę roznieść cały budynek. Nie wiedziałam, czy mam wrzeszczeć, czy płakać.- Mam już dosyć! Nie chcę mi się nawet otwierać rano oczu, bo mam tak zajebiście piękne życie! Wszystko się spieprzyło! I nie! Nic już nie będzie dobrze do cholery! Nawet ty mnie zawiodłeś tato! Nie mogę już liczyć na nikogo, rozumiesz?! Jestem sama! Całkowicie sama! I wiesz, już nawet nie cieszę się, że będę mieć dzieci! Bo one nie zasłużyły na tak nieporadną matkę! Nie będę umiała ich wychować… nie radzę sobie z własnym życiem, nie radzę sobie z samą sobą! Nie powinnam mieć dzieci… Boże… Ja już nie chce! Już nic nie chcę…- Wpadłam w jakąś furię, przestałam już myśleć. Nie wiedziałam nawet, jakie słowa wypadają z moich ust. Miałam już mokrą twarz od łez, których nawet nie spostrzegłam. Znowu nic nie czułam. Jakbym była zimną, skałą bez uczuć…

-Carmen proszę cię…- Ojciec próbował mnie złapać za ramiona i uspokoić, lecz nie pozwoliłam mu na to. Odepchnęłam go od siebie, a sama oparłam ręce na blacie szklanego stolika i zaczęłam głęboko oddychać. Jednak nie potrafiłam w dalszym ciągu się opanować. Cały czas drżałam i nadal czułam się jak buzujący wulkan, który pragnie jedynie wybuchnąć z całą swoją mocą.- Carmen, nie wolno ci się tak denerwować! Musisz się uspokoić, słyszysz?! Spójrz na mnie, dziecko!

-Nie, nie, nie! Zostaw mnie w spokoju! Ty nic nie rozumiesz! Nie masz pojęcia, co czuję i jak jest mi strasznie źle! Nie masz pojęcia, jak to jest tracić grunt pod nogami!- Uniosłam na niego swojego wściekłe spojrzenie krzycząc przy tym jak opętana.- I mam cię gdzieś! Mam was wszystkich gdzieś! Nienawidzę was! Nienawidzę siebie! I tego jebanego życia!- W tej chwili zrzuciłam wszystko, co znajdowało się na stole i wyprostowałam się gwałtownie przez co zakręciło mi się w głowie. Przez chwilę nie wiedziałam nawet, gdzie się znajduję i co właściwie się dzieje. Jednak zaraz ogarnęłam sytuację i ignorując przerażonego Michała skierowałam się w pośpiechu do wyjścia. Nie wiedziałam dokąd chcę iść, ale chciałam po prostu wyjść. Nie myślałam. Ja nawet nie czułam. Dopiero, gdy chwyciłam za klamkę zorientowałam się, że coś jest nie tak. Poczułam ból wywołany przez skurcze. Wtedy też uświadomiłam sobie, że jestem w ciąży. Naprawdę nie pamiętałam o tym przez te kilka minut…

-Carmen! Nie możesz wyjść w takim stanie.- Zanim się jakkolwiek poruszyłam mężczyzna zjawił się obok mnie i złapał mocno moją rękę.- Musisz się uspokoić, słyszysz? Spójrz na mnie!

-Puść mnie.- Syknęłam uparcie wpatrując się w podłogę.- Puszczaj!- Wrzasnęłam, gdy wcześniejsza prośba nie przyniosła rezultatu i szarpnęłam ręką wyrywając się mu z uścisku. Nie zwlekając dłużej w obawie, że ojciec będzie chciał mnie nadal powstrzymywać, otworzyłam szybko drzwi i wybiegłam w takim tempie, w jakim tylko mogłam będąc w swoim stanie.

 

#

 

-Nie jest zbyt łatwo, ale świetnie sobie radzę. Na pewno byłabyś pod wrażeniem, gdybyś widziała mnie w akcji.- Chłopak uśmiechnął się gładząc dłoń swojej ukochanej. Wierzył, że go słyszy. A nawet jeśli nie… on i tak musiał do niej mówić. Nie wyobrażał sobie, że miałby spędzać z nią czas w głuchej ciszy, która na pewno nie polepszyłaby, ani jego stanu, ani też jej. Lubił jej wszystko opowiadać, dzielić się tym, czego ona nie może przeżywać wraz z nim i ich dziećmi. Czekał ciągle na jej powrót i naprawdę wierzył, że w końcu nadejdzie ten dzień. I może dzięki temu, że z nią rozmawia, nie będzie aż tak bardzo odczuwała, jak wiele straciła z życia.- Na początku pomagała mi Carmen, ale wyprowadziła się niedawno. Rozumiem ją… właściwie nie potrzebuję jej pomocy. Sam zajmuję się dziećmi i jest dobrze. Teraz są z Amelią. W ogóle bardzo wiele osób jest chętnych, żeby mi pomagać… to miłe i cieszę się, że mogę na nich liczyć. Bo czasem się przydają i to bardzo. Ale chciałbym, żebyś już się obudziła… strasznie za tobą tęsknię.- Wyznał czując pod powiekami łzy. Każdego dnia było mu coraz trudniej znieść to uczucie ciągłej tęsknoty i strachu. Bo mimo wszystko bał się, że nigdy nie doczeka się jej powrotu. A to byłoby najgorszym, co mogłoby go spotkać.

-Panie Kaulitz… chciałbym z panem porozmawiać.- Do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna w białym fartuchu skupiając na nim swoje poważne spojrzenie. Wokalista od razu wstał z miejsca licząc na jakieś nowe informacje.

-O co chodzi? Pojawiło się coś nowego?

-Niezupełnie.- Odparł nieco niepewnie.- Po prostu… nadszedł czas, aby powiadomić pana o wszelkich możliwych skutkach stanu pana narzeczonej.

-Co to znaczy?

-Pani Mai już bardzo długo się nie wybudza… jest ryzyko, że w jej mózgu zajdą pewne zmiany…

-Jakie zmiany? O czym pan mówi?

-Mózg może przestać funkcjonować w najgorszym przypadku.

-Ale nie musi?

-Nie musi, ale istnieją jeszcze wszelkie inne powikłania. Nie wiemy, czy jeśli pańska partnerka się obudzi będzie w stanie normalnie żyć…

-Na pewno wszystko będzie z nią dobrze. Przecież… ona tylko zasnęła. Gdy się obudzi wszystko będzie jak dawniej. Może niezupełnie… ale będzie zdrowa.- Powiedział z przekonaniem, lecz w środku jego serce biło dwa razy szybciej z przerażenia. Nie chciał dopuścić do siebie w ogóle myśli, że coś mogłoby być nie tak.

-Miejmy nadzieję. Wiele osób wyszło cało z takiej sytuacji, musi pan jednak mieć świadomość wszystkich możliwości.

-Rozumiem. Dziękuję za informację, jednak będą one zbędne…

-Oby. I jeszcze jedno… pana bratowa trafiła dziś do nas, nie wiem czy pan wie?

-Carmen? Jak to? Co się stało?

-Nie wiem zbyt wiele, proszę porozmawiać z jej lekarzem na pewno uzyska pan wtedy pewniejsze informacje.

-Oczywiście, dziękuję…- Mruknął lekko oszołomiony.

 

###

 

A w następnym odcinku:

 

[…]-To przecież chwilowe. Carmen wyzdrowieje, Tom też weźmie się w garść i wrócą do siebie. Będą rodzicami już niedługo… muszą wszystko poskładać.

-Obawiam się, że to nie będzie takie proste. Pierwszy raz w życiu widziałem swoją córkę w takim stanie… nie wiem, czy będzie potrafiła mu wybaczyć.

-Wiem, że to twoje dziecko… ale znam zarówno Carmen, jak i Toma. I nie widziałem jeszcze bardziej kochających się ludzi. Oni nie potrafią bez siebie żyć…

-Jesteś pewien? Bo tak się składa, że przez ostatnie miesiące żyją. Osobno.- Przypomniał z dość wymownym wyrazem twarzy. Nie dało się ukryć, że coś chyba uległo zmianie w tym idealnym małżeństwie.[…]

 

- Carmen, zależy ci na dzieciach?- Zapytał, z pozoru uderzając w mój czuły punkt. Dzieci. Małe, słodkie cuda, o których marzyłam właściwie odkąd dowiedziałam się, że nigdy nie będę mogła ich mieć. A teraz… nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Nie umiałam powiedzieć, czy mi na nich zależy. To tak, jakbym już ich nie chciała. Jakby było mi obojętne, co się z nimi stanie i czy w ogóle się urodzą… to przerażające. Straszne. Jestem okrutna… beznadziejna… I na co im taka matka?- Carmen?[…]


Dusia: Ja po prostu piszę, a jeżeli wzbudzam tym emocje, to chyba nie najgorzej mi to pisanie wychodzi xD W każdym razie nie wiem za, co przepraszasz :D Bo akurat emocje czytelników nie sprawiają mi przykrości, a wręcz przeciwnie xd


Nowy szablon, bo nie mogłam już patrzeć na tamten bordowy kolor xd Odświeżyłam także galerię bohaterów, jeśli ktoś zainteresowany zapraszam :D I to właściwie na tyle z mojej strony :)

pozdrawiam :*



5 komentarzy:

  1. Kobieto ale mieszasz... Oby tylko wszystko dobrze się skończyło... Już się nie mogę doczekać następnej części;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie nie nie Carmwn ma nic nie być, proooszę~~ i niech do siebie wrócą w końcu prooooszę!! [furimmer]

    OdpowiedzUsuń
  3. no wieeem ale poprostu pisałam głupoty ze wzgledu na zdenerwowanie jakie mną zawładnęło.. hymmto bardzo dobrze, że wzbudzasz emocję... Uwielbiam to opowiadanie choć jak sama mówisz jest w nim coś z brazylijskiej telenoweli ;d . ale to dobrze... bardzo dobrze :) i mam nadzieję, że będzie tak długie jak moda na sukces ;d

    OdpowiedzUsuń
  4. mm, jaki szablon ^^ a co do odcinka, to ci powiem, ze pomyslow to ty nmasz i zupe;nie jakbys wiele z nich wykorzystywala na raz :D noa le bardzo mi sie to podoba :d czekam wiec na enxta i pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  5. DLACZEGO ZMIENIŁAŚ SZABLON! TAMTEN BYŁ NAJPIĘKNIEEEJSZY <3ehhh, udusze cie później .Co do odcinka... Booski .. Ale co sie stało carmen!?c ; < ma wyzdrowieć i wrócić do Toma!o .Czekam na kolejną ; *

    OdpowiedzUsuń