W poprzednim odcinku:
[…]-Myślę, że potrzebny jest dobry psychiatra. To ciężki przypadek depresji, przyznam szczerze, że sam się z czymś takim spotykam po raz pierwszy. Pańska córka prawdopodobnie myśli nawet o samobójstwie… To wszystko nie jest dobre, dla ciąży. I obawiam się, że po porodzie może być jeszcze gorzej jeśli w ciągu miesiąca nic się nie zmieni. W takiej sytuacji grozi jej nawet utrata prawa do wychowania dzieci… byłaby ona zagrożeniem nie tylko dla siebie samej, ale także i ich.- Wyjaśnił starszy mężczyzna przyprawiając jednocześnie słuchającego go menadżera o wyższe ciśnienie. Bill stojący obok także nie odebrał tego najlepiej. Nie dość, że jego ukochana leży nieprzytomna, to jeszcze jej siostra, jak się okazuje jest ciężko chora.
-Jakie są szanse, że wyjdzie z tego przed porodem?
-Trudno powiedzieć. Ciąża tak naprawdę może to utrudnić… w dodatku sytuacja życiowa w jakiej znajduje się pacjentka nie jest najlepsza. Myślę, że pańska córka powinna odciąć się od problemów i porządnie wypocząć. Osobiście mogę zaproponować wyjazd na pewien czas i oczywiście konsultację z psychiatrą. Musi pan znaleźć dla niej lekarza, który zajmie się jej chorobą.[…]
###
Dwa miesiące później…
Oczy otwieram smutne, umiera świat...*
Uniosłam powieki słysząc docierające zza drzwi czyjeś głosy. Z pewnością jeden należał do mojego ojca jednak drugiego nie byłam w stanie rozpoznać. Nie wiedziałam, że tata spodziewa się jakichś gości. Osobiście prosiłam go, aby raczej tego unikał ze względu na mnie, a przede wszystkim dzieci. Nie lubiłam przebywać w towarzystwie i w ciągu ostatnich tygodni udawało mi się tego unikać. Na szczęście Michał mi tego nie utrudniał, rozumiał mnie. Był chyba jedyną osobą, która mnie rozumie. Poza moim lekarzem, który zdecydowanie mi pomógł. Choć czuję się znacznie lepiej nadal potrzebuję jego wsparcia. Chyba trochę zdziczałam, albo nawet więcej niż trochę. Ale podobno to nie jest takie dziwne… zresztą, szczerze mówiąc, nie bardzo się tym przejmuję. Teraz liczą się dla mnie bliźniaki i właściwie nie widzę poza nimi świata. Są powodem dla, którego żyję.
Wstałam powoli z łóżka chcąc sprawdzić z kim rozmawia tata, gdyż ta rozmowa wydawała mi się być coraz głośniejsza. Miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Zmierzając w kierunku drzwi zerknęłam jeszcze do łóżeczek, aby przekonać się, czy dzieci nadal śpią. Tak też było. Ich słodkie buźki były pogrążone w spokojnym śnie. Poprawiłam im instynktownie kocyki po czym podeszłam do drzwi otwierając je lekko. Kiedyś zapewne po prostu wyszłabym z pokoju, jednak wiele się zmieniło. Bałam się. Niemalże wszystkiego. Każdy kolejny krok prowadzący do przodu był tym najtrudniejszym i najbardziej przerażającym. Bałam się też ludzi. Ich spojrzeń, słów… chęci pomocy. Chciałam być sama… i tak nie do końca to było możliwe. Zwyczajnie zamknęłam się w sobie. Nawet nie wiem kiedy to się stało, w każdym razie od kilku tygodni wszyscy starają się mnie otworzyć. Niestety nie jest to takie proste, bo przecież nie ma do tego specjalnego klucza, który wystarczy przekręcić… to o wiele trudniejsze.
-Nie Michał, tak się nie robi!- Drgnęłam słysząc męski, lekko zachrypnięty głos, który wyraźnie przywoływał wiele wspomnień.- Za każdym razem, gdy próbuję się z nią zobaczyć mówisz to samo. To jest moja żona do cholery.
…bo umiera świat na brak miłości.*
-Nie możesz tak po prostu teraz się pojawić w jej życiu!
-Ale to nie ja znikałem z jej życia, tylko ona z mojego! Zostawiła mnie tak po prostu! I jakim prawem? Nie widziałem nawet swoich dzieci!
-Nawet nie wiesz, jak trudno było przywrócić ją choć trochę do normalnego życia. Nie możesz teraz się z nią zobaczyć, jest jeszcze za wcześnie. Skrzywdziłeś ją, Tom.
-Nic nie zrobiłem!- Czułam, jak moje serce coraz mocniej bije. W tej chwili wszystko do mnie wracało. Cała przeszłość, wspomnienia. A jego głos odbijał się w mojej głowie. Miałam mieszane uczucia i nie wiedziałam, co robić. Z jednej strony chciałam uciec, schować się gdzieś, zniknąć… a z drugiej wyjść i się pokazać. Tylko, co wtedy? Mogę okazać swoją słabość, albo siłę, której właściwie nie mam… ale mogę udawać, że ją mam. Albo mogę naprawdę ją mieć. Mogę okazać się silna i niezależna taka, jak właśnie powinnam być zawsze. Powinnam stanąć z nim twarzą w twarz… i raz na zawsze zakończyć te szopkę.
-Oszukałeś ją. I właśnie ten moment sprawił, że całkowicie się załamała. Bardzo wiele przeszła w ciągu tych czterech miesięcy… myśleliśmy nawet, że z tego nie wyjdzie. Ona nawet nie chciała swoich dzieci, Tom.- Oparłam się plecami o ścianę zaciskając mocno powieki. Słowa ojca bardzo mnie dotknęły. Bo prawda boli.- Jeszcze jest za wcześnie, żebyś się z nią widział. Ona nawet tego nie chce… nie chce widzieć nikogo.
-Nie. Nie będę dłużej czekał. Mam prawo widzieć własną żonę, a co dopiero własne dzieci! Nie masz prawa mi tego odbierać. I nie możesz trzymać ich w zamknięciu, przecież to chore! Najpierw ją gdzieś wywiozłeś i nawet nie mogłem wiedzieć dokąd, a teraz, gdy jest na miejscu nie dopuszczasz mnie do niej! Przecież to nienormalne.- Wyrecytował w pośpiechu. Trudno było wyczuć z jego głosu, co tak naprawdę czuje. Można by powiedzieć, że on także ma mieszane uczucia. Ale właściwie… od kiedy obchodzi mnie, co on czuje? On zapewne nie myślał o moich uczuciach, gdy nawiązywał kontakt z Emi. Nie mam nawet pewności, co się działo, gdy mnie nie było.
-Rozumiem cię, ale to dla jej dobra…
-Świetnie. W takim razie ukrywaj sobie ją, ale oddaj mi dzieci.- Zamarłam słysząc jego stanowczy i rozzłoszczony głos. Ogarnął mnie paniczny strach przed stratą. Nie wyobrażałam sobie, że mógłby odebrać mi dzieci. One teraz były dla mnie wszystkim.
-Tom…- Zaczęłam lekko drżeć z paniki. Nie wiedziałam, co robić. Jednak nie mogłam tak bezczynnie stać… nie pozwolę, aby zabrał bliźniaków. Oni muszą zostać ze mną. Odetchnęłam głęboko kilka razy chcąc się uspokoić, co odrobinę mi pomogło po czym niepewnie położyłam dłoń na klamce. Przeprowadzałam teraz walkę z samą sobą. Bardzo chciałam ją tym razem wygrać, co było niesamowicie trudne. Strach mnie paraliżował. Bałam się stanąć z nim oko w oko. Znowu go zobaczyć, poczuć, usłyszeć… przecież ja nadal go kocham.
Nasza łódź wpływa na coraz szybszy nurt…*
-Nie będę z tobą dłużej dyskutował, bo to bezsensu. Chcę moich dzieci, teraz. Nie zmuszaj mnie, żebym mieszał w to policje, czy nawet sąd.
-Posłuchaj, Carmen…
-Alyson…- Szepnęłam stając w wejściu do salonu. Nawet nie wiem, w której chwili się tam znalazłam. To był zdecydowany impuls. Pierwszy tak poważny krok od bardzo dawna. Nie umiałam na nich patrzeć, gdy czułam na sobie ich spojrzenia. To ich wzrok sprawiał, że czułam się niepewnie i miałam ochotę zniknąć. Jednak jakimś cudem nie wycofałam się. Dalej stałam twardo na ziemi i wpatrywałam się w podłogę oddychając powoli i głęboko.
-Nie powinnaś wychodzić…- Michał odezwał się po chwili chyba równie zszokowany, co ja. Tom jednak milczał. Nie dziwię się, że zamarł. Chyba wszyscy jesteśmy w poważnym szoku.
-Wszystko w porządku.- Uniosłam głowę spoglądając ojcu w oczy, co było kolejnym krokiem. Nie patrzyłam nikomu w oczy od… nawet nie pamiętam kiedy. Ja w ogóle starałam się nie patrzeć na nikogo. Wiele razy marzyłam, aby być zwyczajnie ślepą, co było po prostu chore. Ale ja byłam chora…- Możesz… nas zostawić.- Z każdą kolejną chwilą było coraz lepiej. Słowa właściwie same nasuwały mi się na język. Co bardzo mi ułatwiało tę sytuację, bo wiedziałam, jak postępować.
-Jesteś pewna? Lekarz mówił…
-Że jestem zdrowa.- Przerwałam mu nieco pewniejszym tonem.- Poradzę sobie. – Zapewniłam go choć w głębi miałam wątpliwości. Jednak chciałam tego. Wiedziałam, że czeka mnie to wcześniej czy później. A Tom mimo wszystko ma prawo cokolwiek wiedzieć.
-W takim razie… będę w kuchni, jakby co.- Skwitował niepewnie po czym wyszedł pozostawiając nas samych w głuchej ciszy. Staliśmy prawie, że naprzeciw siebie. Tom nie spuszczał ze mnie wzroku, co wyraźnie odczuwałam. Ja natomiast stałam w bezruchu z ułożonymi rękami pod piersiami. Bałam się unieść wzrok. Chyba nie jestem jeszcze na to gotowa…
-Zmieniłaś się…- Przerwał ciszę jako pierwszy.- Nie wiem, czy bym cię rozpoznał, gdybym cię gdzieś spotkał…
-Obcięłam tylko włosy i zmieniłam kolor… to nic takiego…- Wzruszyłam ramionami zdając sobie sprawę, jak idiotycznie rozpoczęła się ta rozmowa.
-A jednak wiele zmienia. Poza tym… i bez tego wiele się zmieniło.
-Nie musisz mi tego mówić.- Skwitowałam znacznie pewniej, co właściwie wyszło samo z siebie. Zamrugałam powiekami uświadamiając sobie nagle, że na niego patrzę. Lustrowałam go uważnie nie potrafiąc przestać i również dostrzegłam pewne zmiany w jego wyglądzie. Wydawał się o wiele bardziej męski niż dawniej. Pewnie to przez jego zarost… i odrobinę większą budowę ciała. Nawet jego oczy się zmieniły… nie błyszczały już. Były puste. Zabolało mnie, gdy napotkałam jego spojrzenie. Czułam, że coś straciłam. Obydwoje straciliśmy.- Ale… chyba nie o tym mamy rozmawiać.- Ocknęłam się w końcu i wyprostowałam się. Chyba wzięłam się w garść pomimo tego mętliku jaki miałam w głowie.
-Tak, nie o tym. Tylko nie wiem od czego właściwie zacząć.- Stwierdził robiąc w moją stronę kilka kroków i zmniejszając jednocześnie między nami odległość. Przestraszył mnie tym. Automatycznie cofnęłam się do tyłu.- Carmen…
-Alyson.- Mruknęłam pośpiesznie. Niezwykle drażniło mnie moje imię. Nie mogłam go wręcz słuchać. Chciałam się go zwyczajnie wyprzeć… a wraz z nim tak, jakby wszelkich przykrości ze swojego życia. Czułam, że jak pozbędę się tego imienia, wszystko się zmieni na lepsze. Że wszystko się ułoży, a stare problemy znikną razem z nim.
-Zawsze, gdy chcesz uciec zmieniasz imię.
-Tym razem nie uciekam. Po prostu nie ma już Carmen.- Rzekłam dobitnie.- Nie traćmy dłużej czasu. Nie ma właściwie o czym mówić… Ustalmy po prostu kiedy będziesz widywał się z dziećmi.
-Jak to?- Spojrzał na mnie zaskoczony.- Myślałem… Przecież jesteśmy małżeństwem… kocham cię cały czas, mamy nadal żyć osobno?- Wyciągnął w moją stronę rękę chcąc złapać moją dłoń, lecz nie pozwoliłam mu na to.
-Nie dotykaj.- Powiedziałam dosyć delikatnie i wyminęłam go stając po drugiej stronie.- Nie wrócę do ciebie, nie potrafię. Nie wiem, czy kiedykolwiek byłabym w stanie ci zaufać.
Już tylko Ty masz taką moc… obudź mnie proszę, ratuj to.*
-Ale… przecież ja nie zrobiłem nic złego…
-Oszukałeś mnie! Proszę nie każ przeżywać mi tego na nowo.- Odwróciłam się nie chcąc na niego patrzeć.- Dojdźmy do porozumienia w sprawie chłopców… a reszta jest nieistotna.
-Ale ja cię kocham i tęsknię za tobą! Nie chcę bez ciebie żyć, nie rozumiesz? Odchodziłem od zmysłów, gdy cię nie było!
-A ty nie rozumiesz, że mnie zraniłeś i że nie umiem z tobą po tym być? Za dużo się zmieniło. Nie wrócę do ciebie ot tak, o ile w ogóle kiedykolwiek to zrobię.
-Przyrzekałaś mi, że nigdy mnie nie opuścisz…
-Ty mi przyrzekłeś to samo i gdzie do cholery byłeś, gdy ziemia osuwała mi się spod nóg?! Chcesz się teraz powoływać na przysięgę?! Proszę bardzo! Ale gwarantuję, że pogrążysz siebie samego.- Wysyczałam czując narastającą we mnie złość. Nie miał prawa wytykać mi dnia naszego ślubu. Sam złamał to przyrzeczenie, jako pierwszy.
Twój blask, mój gniew. Twój strach, mój śpiew. *
-To nie tak…
-Nie mam zamiaru dłużej tego ciągnąć.- Nie pozwoliłam mu dokończyć. Nie miałam już ochoty dłużej prowadzić tej rozmowy, zaczynało mnie to przerastać. A to była ostatnia rzecz, do której mogłam dopuścić.- Możesz się z nimi widywać od jutra, kiedy chcesz o ile wcześniej mnie o tym uprzedzisz. – Dodałam jednocześnie zakańczając całą rozmowę i nie zwlekając udałam się do swojej sypialni, jak najszybciej zamykając za sobą drzwi. Dopiero teraz poczułam wszystkie emocje, jakie skumulowały się we mnie podczas tej rozmowy. Cała drżałam, a po moich policzkach zaczęły toczyć się łzy. Nie mogę znowu upaść… nie mogę zostawić dzieci. Wiedziałam, że będzie ciężko. Wszyscy mnie o tym uprzedzali… i mieli rację. Ale ja muszę to wszystko po prostu ogarnąć i sobie ułożyć po swojemu.
I tak sądziłam, że pierwsze spotkanie z Tomem będzie trudniejsze… jednak poradziłam sobie. Tym razem to ja rozdaję karty i tak musi pozostać. Wyzbyłam się swojego uzależnienia od niego. Umiem już bez niego funkcjonować… jeszcze tylko… muszę się nauczyć być bez niego szczęśliwą… tylko tyle…i zapomnieć, że go kocham. Wiem, że nie tak miało być. Ale najwyraźniej nic lepszego nie było nam pisane…
Koniec gry, mamy dość, wypadamy w aut.
Przecież tak toczy się los miliardów par…*
###
*Sylwia Grzeszczak- Sen o przyszłości
A w następnym odcinku:
[…]-Chcą ją odłączyć.- Wypalił nagle, co od dłuższego czasu nie chciało mu przejść przez gardło.
-Co to znaczy?
-To znaczy, że chcą ją kurwa zabić.- Odpowiedział przez zaciśnięte zęby powodując, iż starszy Kaulitz zamarł.[…]
-Są cudowni. Szkoda, że nie mają normalnego domu…
-Tom… przestań proszę. Jeśli myślisz, że gdy wzbudzisz we mnie poczucie winy to do ciebie wrócę, jesteś w błędzie… Pogarszasz tylko sytuację. A ja wiem, co jest dobre dla moich dzieci i naprawdę jest im tu dobrze.
-Nie mówię, że nie jest. Ale dobrze wiesz, że ich życie miało wyglądać inaczej. To nie sprawiedliwe, że nie ma mnie przy nich kiedy powinienem być.
-Nie sprawiedliwe też było, gdy ciebie nie było przy mnie. […]
Lubię ten odcinek :D
Odcinek świetny. Wybacz mi, że na nic innego mnie nie stać. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOdcinek cudowny! Następny też zapowiada się bajecznie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie no, k*urwa, ja cie chyba zabije!.Jak tak mogłas?! buuuuu, Majami sie POGODZIĆ!!!!!!!!Dzieci mają mieć normalny dom; <
OdpowiedzUsuńohhhhh.....ja też go bardzo bardzo bardzo a nawet bardzo niż bardzej lubie świetny taki ciekawy i błagmmmmmmmmmmmmmmmm o nextaaa błagammmmmm mój blog http://sercepodkroplowka.blog.pl/
OdpowiedzUsuńCudowny odcinek, czekam na więcej, ale chciałabym, aby Alyson, czy tam Carmen już wróciła do Toma, bliźniaki potrzebują mamę i tatę przy sobie ;( [furimmer]
OdpowiedzUsuńJa przepraszam bardzo, że przerywam, ale... co to kurczaczki miało być? Jakiś przeskok w czasie? W nagłówku było 2 miesiące później a Carmen już urodziła? A Tom wspominał coś o czterech miesiącach. Czyli jak to jest, bo zupełnie zbiłaś mnie z tropu tymi dziećmi! Poważnie, ja tu czytam, myślałam, że Carmen wróciła do domu po terapi, że wypoczywa w rodzinnym domu po depresji, regeneruje siły, a tu bum!, przykrywa bliźniaki kocykiem... Szok!! I ja tam się cieszę, że Warkocz poszedł w końcu po rozum do głowy i próbuje wszystko naprawić, że próbuje coś zmienić. Na lepsze. Szkoda tylko, że Carmen tego nie chce, ale z drugiej strony ją rozumiem. To podwójny cios, gdy potrzebujesz kogoś obok siebie, kiedy stoisz nad przepaścią, a osoba, która powinna tam być na dobre i na złe, ma cię w zupełnym poszanowaniu. I faktycznie powoływanie się na przysięgę małżeńską było dość płytkie, zważając na to, jak szybko przyszło im ją naderwać. Pozdrawiam =)
OdpowiedzUsuńkocham cię dziewczyno ! po po prostu kocham cię za trzy-miesiące. uwielbiam tu wracać, mimo, iż moja wena gdzieś uleciała. kocham Twoją pomysłowość i wytrwałość <3 i oby jak najdłużej !
OdpowiedzUsuń