Ktoś czekał? ;)
Rozdział 11
Tom wyszedł z łazienki, gdy tylko jego brat zamknął za sobą drzwi.
Zmierzyłam go swoim spojrzeniem z góry na dół, nie rozumiem z czego on się
cieszy. Normalnie szczerzy się od ucha do ucha, ale ja jakoś nie widzę w tym
nic zabawnego… Jego brat prawie nas tu razem przyłapał. Nie chcę wiedzieć, co
by sobie pomyślał, gdyby faktycznie zobaczył półnagiego Toma, z samego rana, w
moim pokoju.
-
Chyba powinieneś już wyjść - rzekłam oschle odwracając od niego swój wzrok i
zmierzając w kierunku torby, w której miałam swoje rzeczy. Czas zakończyć to
przedstawienie i powrócić do normalnego trybu życia. Przykra noc już minęła a Kaulitz…
nie powinien się tu zadamawiać ani tym bardziej przyzwyczajać w taki sposób do
mojej osoby.
-
Jasne - zgodził się ze mną, ale zabrzmiało to trochę jakby poczuł się urażony.
Przepraszam bardzo, czego on się spodziewał? No cóż… przyznałam się mu w nocy,
że się bałam. Pozwoliłam mu ze mną zostać, ale to tyle. Teraz wszystko wraca do
normy… Przecież nic się nie zmieniło. Nie będzie nagle inaczej, bo spędziliśmy
razem noc… Jak to w ogóle brzmi. Na samą myśl coś mną telepie w środku. Nie
wierzę, że spałam z nim w jednym łóżku… Nie było źle! Ale… No właśnie, po
prostu to nie powinno mieć miejsca. Muszę nauczyć się walczyć ze swoimi słabościami.
Dotychczas byłam przekonana, że to potrafię. Bo przecież zmagam się z nimi odkąd
sięgam pamięcią! Ale… Kiedy on się pojawia… Zaczynam się czuć, jak mała
dziewczynka… Zaczynam się czuć, jakbym nie musiała być już w tym wszystkim sama… Jakby on miał być moim oparciem.
Tak było tej nocy…
-
Tylko łaskawie trzymaj język za zębami - rzuciłam jeszcze w jego stronę, gdy
miał już wychodzić. Obrócił się wtedy w moim kierunku i spojrzał jak na
idiotkę. Nie lubię jak się tak na mnie patrzy…- Tak, wiem, że będzie to dla
ciebie strasznie trudne. Przecież musisz się pochwalić i z dumą opowiedzieć
wszystkim jaka to Carmen jest słaba – zironizowałam nie mogąc się od tego
powstrzymać. Włączyła się moja „auto obrona”. Obrona przed faktami, których nie
chcę do siebie dopuścić… Zupełnie już
zapomniałam o zakładzie i w ogóle o tym, że miałam przynajmniej udawać miłą…
-
Jakbym chciał to by już wszyscy o tym wiedzieli, wcale nie musiałem siedzieć w
tej łazience - fuknął z nutką złości w glosie. Więc jednak tak zupełnie z
równowagi go nie wyprowadziłam. - I mylisz się, nie jesteś słaba. Ty po prostu
udajesz, cale życie udajesz…- Nie czekał już na moją reakcję tylko wyszedł
zamykając głośno za sobą drzwi. Nawet nie miałby na co czekać, bo mnie zatkało…
nie wydusiłabym z siebie ani jednego słowa… stałam i patrzyłam w te drzwi jak
jakaś chora na umyśle…
-
Cholera! - warknęłam po chwili kopiąc ze złości nogą, w leżącą na podłodze
torbę. Udało mu się, znowu to zrobił… znowu wygrał! A ja znowu przegrałam… po
raz kolejny pokazał mi, że jestem nikim… a co gorsza miał racje…i po co ja się
w ogóle odzywałam!? Nie wiem co mi strzeliło do głowy. Wystraszyłam się tej całej
sytuacji… zachowałam się jak idiotka. Ja po prostu nie umiem współżyć z ludźmi…
Nie umiem normalnie funkcjonować z facetami.
#
Gdy już byłam gotowa, zeszłam na
dół do restauracji, na śniadanie. Reszta zespołu już siedziała przy swoim
stoliku. Jedynie nigdzie nie widziałam Davida… zresztą nie obchodziło mnie w
tej chwili, czemu jeszcze się nie zjawił. Zajęłam miejsce z dala od zespołu,
nie miałam ochoty patrzeć na Toma, ani go słuchać. No cóż, nasze sprzeczki
zawsze były krótkie, ale za to bardzo znaczące. Najgorsze było to, że
wystarczyło, że on powie jedno zdanie i już czułam się przegrana… nikt nie
potrafi tak bardzo dać mi do zrozumienia kim tak naprawdę jestem, jak Kaulitz. Nigdy
się nie przejmowałam opinią innych ludzi. Wyznaczałam sobie pewne granice, by
ktoś kto nie miał bladego pojęcia o tym, jaka jestem, nie wpływał na moją samoocenę.
Zawsze nie miałam z tym problemu, bo ci ludzie faktycznie nie wiedzieli o czym
mówią… Gorzej, gdy taki Kaulitz wyjedzie ci z czymś a ty robisz wielkie oczy,
kiedy nagle okazuje się, że jako jedyny nie dostrzega twojej maski.
Nawet nie zauważyłam jak kelner
podał mi kartę dań… westchnęłam cicho i zaczęłam przeglądać jej treść… robiłam
to tak wolno, że w końcu stwierdziłam, że wcale nie jestem głodna. Zamówiłam
tylko sok pomarańczowy i zamyśliłam się, patrząc beznamiętnie w blat stolika.
-
Carmen, dlaczego nie usiadłaś z nami?- Nagle usłyszałam obok siebie głos Billa,
obróciłam się w jego stronę zastanawiając się co mam mu odpowiedzieć… W końcu
wzruszyłam tylko ramionami i z powrotem odwróciłam od niego wzrok. Chłopak bez
zapytania usiadł na przeciwległym krześle i wlepił we mnie swoje tęczówki.
Wyczuwał, że coś jest nie tak, był w tym dobry.
-
Co mój brat znowu zrobił? - zapytał po chwili, a ja spojrzałam na niego jak na
jakiegoś Boga. Skąd wiedział, że chodzi o Toma? Czyżby już mu wszystko wygadał?
A mówił co innego… Jasne, a ja głupia w to uwierzyłam! Jakbym go nie znała.
-
Skąd wiesz, że chodzi o twojego brata?
-
Przecież wy nigdy się nie lubiliście – Wzruszył ramionami. Widocznie nie była
to dla niego żadna nowość. Zdecydowanie jest na bieżąco mojej relacji z Tomem.
-
Widzę, że jesteś dobrze poinformowany – stwierdziłam cicho, bawiąc się białą
serwetką. Nie będę już go okłamywać i wymyślać, że chodzi o coś zupełnie
innego. Chociaż i tak nie zamierzałam się zagłębiać w ten temat… Bill nie musi
wszystkiego wiedzieć, nawet nie powinien.
-
Jak zawsze. Więc co zrobił? – dociekał przyglądając mi się cały czas z uwagą. I
weź tu takiego zbyj, gdy się gapi na ciebie tymi swoimi ślepiami…
-
W sumie to nic. Po prostu powiedział mi prawdę – udzieliłam mu wymijającej
odpowiedzi, dając przy tym do zrozumienia, że nie chcę o tym mówić i podniosłam
się z miejsca. - Nie przejmuj się mną – dodałam, zasuwając za sobą krzesło po
czym udałam się w stronę windy.
Już
sama nie wiem co się ze mną dzieje. Chodzę przybita, bo Kaulitz mi dogryzł.
Przecież tyle razy mi to robił, a nigdy nie brałam tego tak poważnie do siebie!
Więc co się zmieniło? Dlaczego teraz mnie to tak cholernie boli!?
Wsiadłam do windy, jednak nie
zdążyłam nawet wcisnąć guzika z numerem mojego piętra, bo do środka wparował
jeszcze Tom. Gdy go tylko zobaczyłam miałam zamiar wysiąść, lecz ten bezczelnie
stanął w wejściu. Drzwi się zamknęły a winda ruszyła… zgromiłam go swoim
spojrzeniem i obróciłam się do niego bokiem, opierając o ścianę. Zupełnie go
ignorowałam, patrzyłam na czubki swoich butów i nuciłam sobie coś pod nosem. Cały czas
czułam na sobie jego wzrok. Marzyłam teraz o tym, żeby winda się otworzyła i bym
mogła z niej wysiąść…
-
Carmen…- wypowiedział moje imię, na co w ogóle nie miałam zamiaru reagować. Nie
zaszczyciłam go nawet swoim spojrzeniem. Miałam już gdzieś ten cały zakład i
jego samego, teraz niech on się stara - o mnie. Ja chyba sama siebie nie
słyszę…
-
Carmen! - Po raz kolejny usłyszałam swoje imię, obróciłam się w jego stronę ale
tylko dlatego, że winda się zatrzymała. Chciałam z niej wyjść, ale nie mogłam
bo zatarasował mi wyjście swoim ciałem. No oczywiście!
-
Przepuść mnie - warknęłam na niego, a ten tylko odwrócił się w stronę wyjścia…
-
Winda zepsuta, przepraszamy – oświadczył ludziom znajdującym się na korytarzu a
następnie odsuwając mnie od wyjścia wcisnął jakiś guzik, który sprawił, że
winda ponownie ruszyła…
Popatrzyłam na niego zszokowana.
Nie miałam pojęcia o co mu chodzi… Co to ma w ogóle być!? Dopiero po chwili się
ocknęłam ze swojego zdumienia i go zaatakowałam swoim zbulwersowanym głosem.
-
Co ty wyprawiasz?!
-
Chciałem porozmawiać – rzekł całkiem spokojnie.
-
Ale może ja nie mam ochoty z tobą rozmawiać!? - Nie mogłam darować sobie
ostrego tonu. Dawałam mu wyraźnie do zrozumienia, że jestem zła. Zbyt wiele
sobie wyobrażał. Nie będzie decydował o tym, co będę robić… Nie zmusi mnie!
-
Wystarczy, że ja mam - stwierdził i w tej samej chwili winda zatrzymała się, to
było już chyba ostatnie piętro. - Wysiadasz, czy wolisz jeździć tak w tą i z
powrotem? – mruknął spoglądając na mnie z tą swoja pewnością. Miałam ochotę
przywalić mu w tę jego słodką buźkę.
Zmierzyłam
go swoim spojrzeniem spod byka i wyszłam na korytarz. Nie miałam zamiaru
jeździć z nim w kółko windą, w ogóle co on sobie wyobraża?!
-
To czego chcesz? - zapytałam ze złością, stając przy oknie. Nawet nie wiem
gdzie byliśmy… Wywiózł mnie gdzieś, jak gdyby nigdy nic. Jak ja do tego mogłam
dopuścić?
-
Obraziłaś się za to co ci powiedziałem?
-
Chyba nie powiesz mi, że uwięziłeś mnie w windzie i przywiozłeś tutaj po to,
żeby zapytać czy się na ciebie obraziłam!? – prychnęłam z ironią. Do prawdy…
ten człowiek doprowadza mnie do białej gorączki. Dziś wyjątkowo nadmiernie na
mnie działa.
-
No a co miałem zrobić, skoro się do mnie nie odzywałaś? – Wbił we mnie swoje
spojrzenie i stanął nieco bliżej… Jak się okazało, tak blisko, że aż poczułam
jego perfumy… Ten zapach sprawił, że zakręciło mi się w głowie. Alyson! Uspokój
się, w tej chwili. To tylko Kaulitz.
-
Jakoś mało mnie to obchodzi – burknęłam pod nosem, próbując nie dać się opętać
jego zapachowi i spojrzeniu… - Zwijaj się, bo nie mam czasu. Czego chcesz? –
Powtórzyłam pytanie. Nie zamierzałam spędzić z nim tutaj pół dnia, bo on ma jakieś
swoje chore pomysły. Starałam się cały czas nad sobą panować, by nie dać się mu
omamić. Jestem pewna, że z premedytacją używał głębi swoich oczu, bym zmiękła. W
dodatku ten zapach… czym on się spryskał!?
-
Wiesz, zawsze chciałem to zrobić… - powiedział nagle, nie odrywając ode mnie
swojego wzroku. Ja jednak nie wiedziałam o czym on mówi… no bo co ja mam przez
to rozumieć? Zbił mnie tym z tropu, całkowicie. Zmarszczyłam brwi unosząc na
niego swoje pytające spojrzenie.
-
Co? – rzuciłam, oczekując wyjaśnień, ale nie usłyszałam żadnej odpowiedzi.
On po prostu, jakby nigdy nic…
wpił się w moje usta i to jeszcze z taką zachłannością, iż myślałam że zaraz się
przewrócę a on razem ze mną… Na szczęście uchroniła mnie przed tym szyba, do
której zostałam wręcz przyciśnięta jego ciałem. Nie miałam jednak czasu, żeby
to w tej chwili analizować.
Jego język penetrujący wnętrze
mojej buzi…
zimny kolczyk ocierający się o wargi…
Och…
Nie wiedziałam co się dzieje,
straciłam panowanie nad tym co robię… i zaczęłam odwzajemniać to coś… bo w
chwili obecnej trudno mi było nazwać to pocałunkiem… To było coś nieziemskiego.
Na tyle dobrego, że odpłynęłam całkowicie. Czułam wręcz, jak moje ciało staje
się wiotkie… I gdyby nie jego ręce, które nie wiedzieć kiedy oplotły mnie w pasie…
chyba bym opadła na te zimne kafelki. Ba! Jestem pewna, że bym się przetopiła
przez podłogę i rozpłynęła się w powietrzu…
Trwało
to dość długo, za długo! Aż w końcu doszło do mnie co się dzieje i to co
robię… Oderwałam się od niego brutalnie,
widziałam jego zawiedzione i zdezorientowane spojrzenie. Ja sama byłam w szoku…
ale… Na co on liczył!
-
Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj! – rozkazałam z trudem łapiąc oddech. Nie
liczyło się już to, że ta chwila była cudowna… jeszcze nikt mnie tak nie
całował, a ja nikogo! Ale to było nam zakazane i doskonale o tym wiedziałam, to
nie miało prawa się wydarzyć! To w ogóle… Ja tego nie rozumiem! Nic nie
rozumiem…
-
Ale Carmen…- Złapał mnie za rękę chcąc coś powiedzieć, lecz ja już nie miałam
zamiaru go słuchać. Wyrwałam dłoń z jego uścisku.
-
Nigdy więcej mnie nie dotykaj! – Nie czekając na jego dalsze słowa, bez namysłu
obróciłam się w stronę schodów i po prostu zaczęłam zbiegać na dół… nie patrząc
już na nic.
Nie wiem dlaczego było mi tak ciężko,
dlaczego miałam łzy w oczach i dlaczego chciało mi się płakać. Wydawało mi się,
że nie jestem sobą… że jestem kimś innym… Tą dawną, delikatną wrażliwą, słodką
Carmen…
#
- Dobra chłopcy, zbierajcie się.
Za godzinę pierwszy wywiad! A gdzie Carmen? - David rozejrzał się po pokoju, w
którym mieli się wszyscy spotkać, jednak nigdzie nie dostrzegł blondynki.
Jedynej dziewczyny w zespole… dziwne, przecież ona nigdy się nie spóźnia. Wbił
swoje pytające spojrzenie w chłopaków.
-
Powinna już być - stwierdził Bill, zerkając na zegarek a następnie na drzwi
pokoju, lecz nie ujrzał w nich postaci dziewczyny. Wszystkich zastanawiało
czemu nie przyszła, z wyjątkiem Toma, który tylko siedział i dumał, nie
zwracając na nic uwagi. Kto jak kto, ale on najlepiej wiedział co mogło być
przyczyną nie pojawienia się Carmen na spotkaniu.
-
Bill, idź może po nią. Pewnie maluje się w pokoju albo coś - menadżer zwrócił
się do Czarnego, który tylko skinął głową i wyszedł, udając się do windy. Zjechał
jedno piętro na dół i wysiadł, kierując kroki do pokoju Basistki. Zapukał, ale
nikt mu nie odpowiedział… to zaczynało być coraz bardziej podejrzane, wydawało
mu się jakby słyszał jakieś dźwięki dochodzące z jej pokoju, co oznaczało, że
chyba w nim jest. Dlaczego, więc nie otwiera? Zapukał jeszcze raz. Tyle, że z
mocniejszą siłą. Miał nadzieję, że zaraz otworzy mu uśmiechnięta Carmen… bo
jego mózg mimowolnie zaczął tworzyć jakieś chore wizje, które zdecydowanie mu
się nie podobały.
Leżałam z twarzą w poduszce i po
prostu płakałam… Było mi już wszystko jedno… najgorsze jest to, że w ogóle nie
rozumiem swojej reakcji, nie rozumiem swojego zachowania! Dlaczego tak to
przeżywam? Dlaczego teraz tutaj leżę i beczę zamiast się świetnie bawić?! To,
że mnie pocałował, to jeszcze nie koniec świata… chyba trochę przesadziłam, ale
tak nie może być! Ja miałam tylko go poznać, zmienić a nie się z nim całować!
Dlaczego moje życie jest takie idiotyczne!? Dlaczego przestaję widzieć w nim
jakikolwiek sens?! Wystarczy taki Inteligent, jak Kaulitz i już nie wiem co mam
robić, nie jestem świadoma tego co się dzieje, a jak się za bardzo do mnie
zbliży to już jest totalny szok i koniec… Wszystko zaczęło się psuć jak się
założyłam, wtedy to się zaczęło… ale to nie tak miało być! Ja miałam to wygrać,
a tymczasem najnormalniej w świecie się załamuję! Okazuje się, że wcale nie
jestem taka silna jak myślałam. Nagle rzeczywistość mnie przerasta…
Teraz brakuje mi osoby, której
mogłabym powiedzieć dosłownie wszystko… Kogoś do kogo mogłabym się przytulić i kto
powiedziałby mi to głupie: „wszystko będzie dobrze, Carmen”.
Tak,
ten jeden, głupi a zarazem piękny pocałunek przywrócił dawną mnie… Po prostu
nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego on mi to zrobił..? Co to w ogóle miało
znaczyć..? Nie wiem, co chciał tym osiągnąć! Ale na pewno… udało mu się mnie
złamać.
Nagle usłyszałam pukanie do
drzwi. Znieruchomiałam w obawie, że to Tom… nie chciałam otwierać. Nie chcę go
teraz widzieć! Jak miałabym spojrzeć mu w oczy po tym, co się wydarzyło? Już
nawet nie chodzi o pocałunek, ale moje zachowanie…!
Po
jakiejś chwili jednak pukanie się nasiliło… i dopiero teraz przypomniałam sobie,
że byliśmy umówieni u Josta! Czyli się spóźniłam! A raczej w ogóle tam nie
poszłam… Opanowałam szybko swoje łzy i wytarłam ręką twarz. Podeszłam do drzwi,
modląc się w duchu, żeby to był każdy byle nie Tom!
Otworzyłam
je i ku wielkiej uldze ujrzałam Billa. Wyraźnie się zdziwił na mój widok, chyba
nie wyglądam najlepiej… zapewne jestem cała rozmazana…
-Carmen,
co się stało?
-
Nic… przepraszam, zapomniałam o tym spotkaniu… ale już idę… - wydukałam
wchodząc w głąb pokoju i zmierzając w stronę łazienki. Zaraz jednak z powrotem
wróciłam się do torby, żeby wyjąć z niej jakieś inne ubranie. Bill wszedł za
mną, zamykając za sobą drzwi.
-Carmen,
widzę że coś się stało. Powiedz mi proszę, mogę ci jakoś pomóc?
-
Nie, Bill. Nie możesz mi pomóc… nikt mi nie może pomóc… moje życie zawsze
będzie bez sensu…- Usiadłam na łóżku powstrzymując łzy. Znowu pękam… tak, bo
jak raz to zrobiłam, to już zawsze będę… znowu jestem do niczego…zresztą zawsze
byłam…
-
Nie mów tak. Niby dlaczego twoje życie nie ma sensu? – Zajął miejsce obok mnie.
Popatrzyłam na niego swoimi szklanymi oczami, jego twarz była taka przyjazna…
te brązowe oczy, niby takie same jak Toma, ale jednak inne… pełne ciepła i
troski… a jego głos, sprawiał że gdzieś w środku wręcz drżałam… dlaczego jego
brat nie może być taki sam…?
***
Drogi Czytelniku,
będzie mi miło, gdy zostawisz po sobie swoja opinię w komentarzu.
Kilka słów od Ciebie jest dla mnie jedyna nagroda za moja pracę oraz motywacja do dalszego publikowania swojej twórczości.
***