sobota, 31 lipca 2010

129.'Obiecuję, że zrobię wszystko, abyś mógł zostać tatą.'

Dzień naszego wyjazdu nadszedł bardzo szybko. A wcześniej oczywiście mieliśmy dużo pracy w różnych studiach, co nas wymęczyło na tyle, że nawet nie chciało nam się ze sobą gadać. Po prostu po powrocie do domu kładliśmy się spać, a gdy rano wstawaliśmy byliśmy znowu zbyt ospali na rozmowy. Jakby tego było mało, wydawało mi się cały czas, że Tom jest na mnie obrażony. Oczywiście nie okazywał tego jakoś wyraźnie. Może nawet dogłębnie to w sobie skrywał, ale ja po prostu czułam, że coś jest z nim nie tak. I jeżeli chodzi o dziecko... to bardzo źle. Nie chcę, aby moja bezpłodność, była powodem jakichś bezsensownych cichych dni. Przecież wiedział o tym od początku... nie rozumiem, o co mu teraz chodzi. Gdybym mogła, dałabym mu tyle dzieci, ile by tylko sobie chciał. Myślałam jednak, że rozumie całą sytuację i że to nie będzie miało wpływu na nasz związek. Albo się myliłam, albo jest jakiś inny powód jego dziwnego nastroju...

Dobrze, że przynajmniej się nie kłócimy. Choć z drugiej strony, jak będziemy tak mało ze sobą rozmawiać, w końcu nasze wszystkie emocje skumulują się i możemy nie wytrzymać tego napięcia, a wtedy... pewnie nie obejdzie się bez sprzeczki, która potem i tak okaże się kompletnie bezsensu.

Wszyscy byliśmy już gotowi i siedzieliśmy w samochodzie czekając jedynie na Davida, który się spóźniał. Zaczynaliśmy się poważnie niecierpliwić. On ostatnio jest taki roztrzepany i mało profesjonalny... Co się z nim dzieje? Tego nie wie, żadne z nas.

-Już jestem, jestem!- Usłyszeliśmy nagle głos menadżera, który chyba pakował coś do bagażnika.- Znaczy się jesteśmy.- Dodał, a po chwili dane było nam ujrzeć moją zirytowaną siostrę.- No siadaj sobie koło kogo tam chcesz, ja będę z przodu.- Ucałował ją w czoło, co wcale nie zmieniło jej wyrazu twarzy. Wyglądała, jak wulkan, który ma zaraz wybuchnąć. Widziałam, że walczy ze sobą, jak tylko może. Nic nie mówiąc weszła do samochodu i usiadła po mojej prawej stronie krzyżując ręce na piersi. Miałam ochotę zapytać o co chodzi, zresztą nie tylko ja bo widziałam po minie całego towarzystwa, że też są ciekawi, jednak każdy bał się odezwać. Moja siostra jest taka przerażająca...

-Mel... miło, że z nami jedziesz.- Odezwałam się po chwili ciszy.

-A pff! Weź przestań w ogóle... myślałam, że mnie szlag z nim trafi. Ten człowiek jest nie do przegadania! W ogóle ja nie wiem jak ja z nim wytrzymuję! I jakim prawem on decyduje o tym co mam robić? Dasz wiarę, że sam zwolnił mnie z pracy i kazał z wami jechać, bo przecież nie mogę sama zostać w domu, jak jestem w piątym miesiącu ciąży, bo przecież sobie nie poradzę! Weź w ogóle nie wiem na co mi to wszystko było... mogłam w ogóle mu nie mówić że jestem w ciąży, albo mogłam powiedzieć, że to nie jego dziecko... On sam jest ostatnio jak dziecko! Skacze wokół mnie jak jakiś pies i merda ogonem... to znaczy jakby go miał to by merdał!- Wszyscy patrzyli na nią w wielkim skupieniu, kiedy ta wylewała z siebie kolejne salwy słów. Mówiła tak głośno, że sam David pewnie doskonale ją słyszał za szybą.

-O Boże...- Bill wydawał się być przerażony. Spojrzał w dosyć dziwny sposób na swoją dziewczynę, która siedziała osłupiała gapiąc się w moją siostrę, jakby była czymś co najmniej niezwykłym.

-Chyba mi niedobrze...- Mruknęła nagle w stronę wokalisty, a ten jakby wstrzymał oddech. Po chwili jednak zreflektował się i zaczął machać jej przed twarzą rękoma robiąc jej przy tym trochę wiatru.- Już mi przeszło... weź te ręce bo mnie zaraz uderzysz.- Burknęła.

-Czuję, że to będzie najtrudniejsza do wytrzymania trasa w historii.- Skomentował nagle Gustav spoglądając to na Melanie, to na Sarę.- Jeszcze tylko brakowałoby, żeby Carmen była w ciąży...- Dodał wlepiając we mnie swój wzrok. A ja pokręciłam przecząco głową uspakajając go tym. Ale zaraz... czy to znaczy, że cała reszta znajdujących się tu kobiet jest? Melanie, to ja wiem... ale Sara też??

-Gustav, nie przeżywaj...- Westchnął Tom i oplótł mnie rękoma w pasie przytulając się do mnie. A ja nadal nic z tego wszystkiego nie rozumiałam. Wydawało mi się, jakbym była jedyną niedoinformowaną osobą w towarzystwie.

-Jesteś w ciąży?!- Wypaliłam w kierunku przyjaciółki, a Tom który przed momentem zamknął oczy teraz je otworzył zerkając na swojego brata.

-Gustav, no!- Czarnowłosy kopnął przyjaciela w kostkę, który w rezultacie jęknął z bólu.

-No co.. przecież nie wiedziałem... strzelałem tylko...


#


Wyszłam z łazienki już odświeżona i ubrana w koszulę. Poczułam wielką ulgę, gdy mogłam w końcu wziąć prysznic po długiej i męczącej podróży. Latanie w powietrzu chyba mi nie służy. A jak tylko dojechaliśmy pod hotel, od razu rzuciły się na nas tłumy ludzi. I nie wiem, skąd wiedzieli, gdzie się zatrzymamy. W każdym razie, pewnie cały świat już wie o istnieniu ciężarnej Melanie, oraz Sary i wszyscy dochodzą kimże one są. W ogóle nadal nie mogę wyjść z szoku, jakiego doznałam na wieść o błogosławionym stanie mojej przyjaciółki. Nigdy bym się tego nie spodziewała. Bill i Sara rodzicami? To trochę dziwne... to w ogóle do nich nie pasuje.

-Kochanie, chodź tu.- Tom wskazał mi miejsce obok siebie na łóżku. Miał dość poważną minę, więc wywnioskowałam, że chce rozmawiać. Tylko o czym? Już nawet boję się domyślać... Podeszłam posłusznie do łóżka i położyłam się koło niego czekając na dalszy rozwój sytuacji.-Wiem, że unikasz tego, jak ognia... Być może sprawia ci to przykrość, ale sądziłem, że po tak długim czasie pogodziłaś się ze wszystkim i nie będzie stanowiło to dla ciebie problemu...- Zacisnęłam powieki wzdychając cicho. Wiedziałam, że tak będzie. Czy on nie może po prostu odpuścić?- Chcę, żebyśmy w końcu o tym porozmawiali.

-Rozmawialiśmy, Tom. Powiedziałam ci wszystko. Wiedziałeś o mojej bezpłodności i nadal chciałeś ze mną być. Więc o co ci teraz chodzi? Po co ciągle to drążysz?- Uniosłam się lekko spoglądając na niego ze złością. Trudno mi było nad sobą panować.- Jest ci przykro, że nie mogę dać ci dziecka? Mnie też! Wyobraź sobie, że mi też, ale ja nie mam siły, żeby ciągle o tym myśleć! Żeby się zadręczać... wszyscy jak na złość wokół mnie zostają rodzicami, a ja wiem, że nigdy... nigdy w życiu nie będę mogła być mamą! Rozumiesz? Nigdy, nie zostanę mamą. Jeżeli tak cię to boli, po co się ze mną żeniłeś? Po co to wszystko skoro mamy się teraz męczyć?!- Mówiłam, a właściwie już krzyczałam jak nakręcona nie pozwalając mu nawet dojść do słowa. Musiałam to z siebie wyrzucić. Powiedzieć co myślę. Dać upust emocjom, które się we mnie kłębiły od dłuższego czasu.  

-Bo cię kocham i jesteś kobietą mojego życia.- Ujął moją twarz w dłonie patrząc mi prosto w oczy, z których toczyły się kolejne krople łez.- Wiedziałem, że nie możesz mieć dzieci i mimo to byłem z tobą i nadal chce być... Po prostu myślę, że zawsze jest jakaś szansa... jakiś sposób... przecież raz nam się udało. Kochanie...- Otarł moje mokre policzki przytulając do siebie mocno.- Może warto zrobić jakieś badania? Zacząć leczenie? Cokolwiek...

-Teraz i tak nie mamy na to czasu...- Szepnęłam przez łzy w jego tors. Trzymałam się go mocno, jakby miał mi zaraz uciec. Jego słowa dopiero teraz zaczynały mieć dla mnie jakiś sens.

-Ale jak skończymy trasę... obiecaj mi, że przynajmniej spróbujemy coś z tym zrobić...

-Obiecuję.- Uniosłam na niego swoje szklane spojrzenie.- Obiecuję, że zrobię wszystko, abyś mógł zostać tatą. Żebyśmy mogli tworzyć prawdziwą rodzinę.- Wiem, że obydwoje pragniemy tego samego. Chyba teraz zrozumiałam, jak bardzo to jest dla niego ważne. Tom, nie jest już małym, nieodpowiedzialnym chłopcem, któremu w głowie tylko dziewczyny. To prawdziwy kochający mężczyzna, pragnący rodziny. Takiej własnej... o którą mógłby dbać, zapewniać jej bezpieczeństwo i wszystko czego potrzeba.

-A jeśli się nie uda... możemy przecież jeszcze adoptować, prawda?- Uśmiechnął się do mnie, co odwzajemniłam i pocałowałam go delikatnie w usta. Jest taki kochany...

-Kocham cię.

-A ja ciebie, moja ty Carmelko.- Ponownie przytulił mnie do siebie, a ja zamknęłam oczy rozkoszując się ciepłem bijącym z jego ciała. Nie wyobrażam sobie bez niego życia. To po prostu jest niemożliwe.


Obmyśliłam dla nas dobry plan

razem zestarzejmy się

wciąż tak mało jest dobranych par...*


#


Blondynka usiadła na łóżku wzdychając ciężko i głośno. Od niechcenia rozejrzała się po wielkim pokoju nie przywiązując większej wagi do jego wystroju. W prawdzie miała tu spędzić większość swojego czasu, ale mimo wszystko mało ją obchodził kolor ścian czy wykładziny. Cały czas walczyła ze swoimi myślami, obawami. Miała mętlik w głowie i nadal czuła paraliżujący strach. Nie umiała się cieszyć. Nie potrafiła zaakceptować tego, czym obdarzył ją los. Mogła winić za to jedynie samą siebie... lecz czasu i tak nie cofnie.

Z drugiej strony też była zła na siebie, że żałuje tego co się stało. Powinna się cieszyć... Inni marzą o tym, aby mieć dziecko, a ona go nie chce. To, że nie jest gotowa, wcale jej nie usprawiedliwia. Jest dorosłą kobietą, powinna dojrzeć do bycia mamą. Czy tego chce, czy nie dla niej skończyło się beztroskie życie. Nigdy by się nie spodziewała, że wszystko może się tak bardzo zmienić. Teraz już chyba rozumie, czemu dawniej tak broniła się przed jakimikolwiek zobowiązaniami. Pozwoliła, żeby jej rozum przyćmiła miłość. Ale dzięki temu była i może być szczęśliwa...

-Ja nie wiem, skąd Gustav ma nosa do takich spraw.- Wokalista wyszedł z łazienki wycierając mokre włosy ręcznikiem.- Niby on taki niewinny, a wszystko zawsze wie.

-Skojarzył fakty...- Mruknęła nie przejmując się tym wcale.- I tak byś tego nie ukrył.

-Nie chciałem nic ukrywać. Chciałem tylko sam poinformować wszystkich o tym, że zostanę tatą...-Stwierdził siadając obok niej.- Chyba powinniśmy poważnie pomyśleć o naszej przyszłości.- Dodał zamyślając się na chwilę.- Będziemy mieli dziecko, a dziecko powinno wychowywać się w pełnej, prawdziwej rodzinie.

-Przecież jesteśmy razem, będzie miało oboje rodziców.

-No niby tak... ale co z formalnościami? Ma nosić moje nazwisko, a jego mama ma się nazywać inaczej?

-To mają być oświadczyny?- Uniosła brwi spoglądając na niego z uwagą.

-E... no tak to chyba nie powinno wyglądać.

-Bill... kocham cię, ale nie rób tego.- Odwróciła się w jego stronę z poważną miną.- To dla mnie za wiele... jeszcze nie przywykłam do ciąży.

-Nie chcesz się żenić?

-Na pewno nie w najbliższym czasie.- Pokręciła głową.- Na razie jest dobrze, tak jak jest. Jak już urodzi się nasze dziecko... wtedy będziemy myśleć co dalej.

-Najważniejsze, że jesteśmy razem.- Przygarnął ją do siebie i musnął ustami jej czoło.- A razem przetrwamy wszystko. I zobaczysz, że będziemy szczęśliwą rodziną. Zawsze będę przy tobie i naszym bąblu***...


Nieważne, co się stanie,

Ja sercem będę przy Tobie.

Nadzieja moim panem,

Ty nosisz ją w sobie...**



###


*Karolina Kozak- Razem zestarzejmy się

**RH+- Nadzieja

*** To specjalnie dla ciebie Kochanie xD


Być może przed moim wyjazdem pojawi się jeszcze jeden odcinek. A wyjeżdżam za niespełna 8 dni... to z pewnością będzie najbardziej emocjonujący wyjazd mojego życia.


Oliwka: Miło widzieć nową osobę wśród czytelników :) I jestem pełna podziwu, że chce Ci się to czytać od samego początku xd W każdym razie cieszę się, że moje opowiadanie Cię zainteresowało.


Pozdrawiam ;*

poniedziałek, 19 lipca 2010

128.'A myślałaś o klinice leczenia bezpłodności?'

Gdy znaleźliśmy się w domu, do naszych uszu dotarły dziwne dźwięki. Zupełnie, jakby płacz dziecka. Ale z tego, co wiem Bill, nie ma dziecka...

Najwyraźniej te dźwięki przykuły tylko moją uwagę, bo Tom w dalszym ciągu się do mnie kleił i całował, gdzie tylko się dało. Gdyby mógł, zerwałby ze mnie ubrania jeszcze w samochodzie. Jednak zachował resztki rozsądku. W sumie to byłoby dosyć ciekawe... no ale nie tym razem.

Weszliśmy do salonu, gdzie jak się okazało było już małe zbiorowisko. Od razu zdjęłam z siebie ręce Toma, jeszcze zanim ktokolwiek nas zauważył. Nie wszyscy muszą wiedzieć, że jesteśmy niewyżyci...

-Heej, co tu się dzieje?- Zapytałam podchodząc wraz ze swoim mężem do naszych przyjaciół. I oniemiałam na widok maleńkiej istotki, która znajdowała się w nosidełku na naszym stole. To chyba jakiś cud...- Oh, jaka ślicznaaa...- Wypaliłam rozpychając się, aby być bliżej niej i móc jej się dobrze przypatrzeć.- Georg, twoja?- Spytałam, żeby się upewnić jednak nawet na niego nie spojrzałam. Byłam wprost zauroczona tym maleństwem.

-No oczywiście, że moja.- Odparł, najprawdopodobniej oburzony moimi wątpliwościami.- Wiem, że jest wspaniała.  

-Mogę ją wziąć na ręce?- Tym razem uniosłam na niego swój rozradowany wzrok z nadzieją, że mi nie odmówi.

-Tylko nie upuść...

-Za kogo ty mnie masz?- Zaśmiałam się i nie tracąc czasu wyciągnęłam ręce w stronę niemowlęcia i już po chwili mogłam się nią cieszyć w swoich ramionach. To było niesamowite uczucie. Jeszcze chyba nigdy nie trzymałam tak maleńkiej istotki. Wiem, że to nie moje dziecko, ale sprawiło mi to wiele radości. Marzyłam o tym, aby kiedyś móc przytulić do piersi swoje własne maleństwo, które będzie tylko moje... które będę mogła kochać i wychowywać. Pragnęłam zostać mamą mimo tego, że jestem bardzo młoda. Może dlatego nie przeszkadzał mi mój młody wiek, że miałam świadomość, iż nie mogę mieć dzieci. Odebrano mi możliwość zostania mamą... i nigdy nie spełnię swojego marzenia.- Jest cudowna.- Uśmiechnęłam się delikatnie i oddałam ją w ręce Georga. Niestety moje myśli spowodowały, że zrobiło mi się przykro, a w żadnym wypadku nie chciałam tego okazywać. Nie wiem, za co zostałam tak ukarana. Ale to niesprawiedliwe...- Napijesz się czegoś? Zrobię herbaty.- Zaproponowałam, jednak więcej w tym było mojej chęci ucieczki niżeli gościnności. Chciałam po prostu wyjść, bo czułam, że jest mi coraz gorzej.  

Nie czekałam na odpowiedź, po prostu udałam się do kuchni znikając im z oczu. Nalałam wody do czajnika i oparłam się o szafkę oddychając ciężko. Myślałam, że już się z tym wszystkim pogodziłam... ale to już zawsze będzie ze mną. Dwa razy straciłam dziecko... To drugie było po prostu cudem. Byłam taka szczęśliwa, że się udało... i znowu mi je odebrano. Gdyby nie tamten wypadek... teraz jeszcze cieszyłabym się swoim ogromnym brzuchem... W ogóle wszystko byłoby inaczej. Nie chciałam go stracić... chciałam oddać za nie własne życie, a tymczasem to dzięki temu, że je straciłam, żyję. To jest straszne...

-Carmen...- Poczułam, jak Tom łapie moje dłonie. Nawet nie spostrzegłam, kiedy przestałam być sama. W moich oczach było tyle łez, że w pierwszej chwili byłam w stanie rozpoznać go tylko po głosie, dopiero, gdy ciężkie krople wypłynęły staczając się po moich policzkach mogłam zobaczyć jego twarz.- Kochanie...- Szepnął przytulając mnie do siebie. Objęłam go mocno rękami chowając twarz w jego obszernej bluzie. Czułam tak wielki ból w sercu. Nic nie było w stanie go ukoić.- Jesteśmy jeszcze młodzi, kiedyś nam się uda...- On nadal w to wierzy. Wierzył w to zawsze, choć to nic nie dawało. Przecież już tak długo się nie zabezpieczamy... właściwie nigdy tego nie robiliśmy. I gdzie on jeszcze widzi nadzieję?

-Zrobię tę herbatę...- Odsunęłam się od niego słysząc jak woda się zagotowała. Ja nie potrafiłam wierzyć, nie miałam nadziei. Nie umiem się łudzić... i czekać na cud. Otarłam mokre policzki i przygotowałam szklanki z saszetkami, aby zaraz zalać je wrzątkiem.- Pomożesz mi?- Zapytałam wskazując na napoje.

-Nie chcesz rozmawiać?

-Nie ma o czym, Tom.- Odparłam po czym wzięłam do rąk dwie szklanki i wróciłam do salonu. Nie widziałam sensu w rozmowach na ten temat. Po co to roztrząsać? Nie mogę mieć dzieci i koniec. Najlepiej o tym nie myśleć... zająć się życiem.


#


Czarnowłosy zatrzasnął bagażnik swojego samochodu wrzuciwszy wcześniej do niego kilka toreb swojej dziewczyny. W końcu nadszedł dla niego upragniony dzień i Sara zamieszka razem z nim. Wieść o ciąży przeważyła szalę, nawet nie miał zamiaru dłużej dyskutować. Nie wyobrażał sobie, aby nastolatka mieszkała w jakiejś dziurze w takim stanie i martwiła się o czynsz, czy jakiekolwiek inne rachunki. Poza tym nie mogła się pogodzić z ciążą, dlatego był jej teraz niezwykle potrzebny. On przyjął to zdecydowanie spokojniej i starał się nie panikować. Przynajmniej jedno z nich musi nad wszystkim panować.

-Bill... a Carmen i Tom, nie będą mieli nic przeciwko?- Zapytała, gdy zajął już swoje miejsce za kierownicą.

-Oczywiście, że nie. Carmen, się ucieszy, że będzie miała z kim gadać.

-No tak.. ale wiesz... ja jestem w ciąży... a oni nie mogą mieć dziecka... Tak mi głupio... widziałeś dzisiaj jej minę, gdy trzymała córkę Georga? Ona tak cierpi... ja jej tylko dołożę tego cieżaru...

-Skarbie, co ty w ogóle wygadujesz. Carmen, na pewno się ucieszy i nie mów takich rzeczy. Oni już dawno pogodzili się z tym, że nie mogą mieć dzieci...zresztą zawsze jest jakaś nadzieja, można się leczyć. Poradzą sobie.- Zapewnił ją ściskając jej dłoń.- Wiem, że się denerwujesz i jest to dla ciebie nowa sytuacja... ale poradzimy sobie.- Zbliżył się muskając delikatnie jej usta. Dzięki jego słową i gestą mogła poczuć choć przez chwilę spokój, który ostatnio był rzadkim gościem w jej organiźmie. Była naprawdę przerażona wynikiem testu i choć miała już dowody na swoją ciążę, nadal miała w głębi nadzieję, że może jednak to jakaś głupia pomyłka... Oddałaby wszystko, aby móc zamienić się z przyjaciółką. Chciałaby, żeby to ona była w ciąży, zamiast niej. W końcu, Carmen jest już mężatką, jest szczęśliwa i marzy o dziecku. Jest już dojrzałą kobietą, czego Sara nie może powiedzieć o sobie. W najmniejszym stopniu nie czuje się gotowa.

-Kocham cię. Tak się cieszę, że ze mną jesteś... chyba bym umarła, gdybyś mnie zostawił teraz samą.- Powiedziała cicho wlepiając wzrok w szybę.- Jeszcze niedawno byliśmy tylko przyjaciółmi... a teraz? Będziemy mieli dziecko, Bill.

-To wcale nie było tak, niedawno Kochanie.- Stwierdził uśmiechając się do niej ciepło i odpalił silnik, po chwili ruszając. To wcale nie było tak, że on się nie bał. Bo bał się bardzo, może nawet bardziej od niej... jednak starał się za wszelką cenę patrzeć na to wszystko w tym dobrym świetle. Doszukiwał się pozytywów. Nie chciał nawet myśleć, że dziecko mogłoby stanowić jakiś problem w ich życiu. Bo przecież to owoc ich miłości. Maleńka istota, która jeszcze bardziej ich do siebie zbliży.


#


-Co robisz?- Tom stanął za mną obejmując mnie rękoma i przytulając się do moich pleców, utrudniał mi tym nieco wykonywanie ruchów, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio. Jakoś sobie radziłam.

-Pakuję się. Nie widać?- Spytałam retorycznie w dalszym ciągu starając się poskładać swoje ciuchy. To nie było wcale takie łatwe, tym bardziej, że mój kochany mąż zaczął mnie całować po szyi zupełnie tym rozpraszając. Nie mogłam się skupić na torbie i tym co robię.-Toom...

-Coś ci się nie podoba, Kotku?- Zamruczał mi do ucha zahaczając ustami o jego płatek. Dobrze wiedział, że sprawia mi tym przyjemność i robił to specjalnie. Chyba lubi, gdy walczę sama ze sobą, żeby jakimś cudem mu się oprzeć.  

-Chcę się spakować...- Westchnęłam cicho z rezygnacją czując, że chłopak wcale nie ma zamiaru zaprzestać swoich niewinnych pieszczot.- Nie mógłbyś poczekać?

-Niee.- Zaprzeczył przenosząc usta na mój kark, przez co poczułam na całym ciele niesamowite dreszcze. Miałam ochotę rzucić to wszystko i się nim zająć, jednak nie. Nie mogę być zawsze taka uległa... ale z drugiej strony, czemu mam sobie odmawiać takiej przyjemności? Nie, no... nie. Trzeba nad sobą panować. Nie można być tak niewyżytym...

-Lepiej też zacznij pakować swoje rzeczy.- Odsunęłam się od niego i czym prędzej przeszłam na drugą stronę łóżka, aby tylko być jak najdalej.

-Ejj... nooo... tak się nie robi. Nie zostawia się swojego mężaa...- Zaczął jęczeć patrząc na mnie swoimi czekoladowymi oczami przepełnionymi teraz wielkim bólem, który w najmniejszym stopniu nie był realny.

-Oh, to naprawdę straszne. Idź z tym do sądu i to szybko, zanim będzie za późno.- Przewróciłam teatralnie oczami udając wielkie przejęcie sytuacją, która tak go dotknęła. Jednak nie miałam ochoty dłużej sobie żartować i skupiłam się na chowaniu rzeczy do torby. Musiałam się skoncentrować, żeby czegoś nie zapomnieć. O dziwo Tom zamilkł, jakby się zamyślając. Najważniejsze, że przestał się do mnie kleić i mogłam spokojnie zrobić, co miałam do zrobienia.

-Carmen...- Odezwał się nagle unosząc na mnie swój wzrok. Jego twarz spoważniała, więc mogłam być spokojna, że zaraz się na mnie nie rzuci...- A myślałaś o klinice leczenia bezpłodności?- Dosłownie się zawiesiłam słysząc jego słowa. Czy ja nie wspominałam, że nie chce o tym rozmawiać? Bez słowa kontynuowałam swoje poprzednie czynności, zupełnie, jakbym nic nie usłyszała. Nie wiem po co on w ogóle porusza ten temat. Jeżeli wierzy w cuda, niech wierzy w nie sam.- To czasem pomaga...

-Naprawdę radzę ci wziąć torbę i zacząć się pakować, bo nie zdążysz.- Rzekłam ignorując jego słowa i zapięłam zamek swojego bagażu.- Zajmij się tym, a ja zrobię kolację.- Dodałam jeszcze, po czym wyszłam z naszej sypialni nie pozwalając mu tym nawet na otwarcie ust. Starałam się jak najszybciej zapomnieć, o tym co mówił. Nie mogłam o tym myśleć. Nie mogłam myśleć o dziecku, o ciąży... Jak tak dłużej będzie, przestanę sobie z tym radzić. Wcale nie uciekam od problemu, bo nie ma żadnego problemu. Nie chcę wpaść w depresje, czy jakieś załamanie...

-O, Carmen... właśnie po was szedłem, Sara zrobiła kolację.- Gdy tylko weszłam do kuchni ujrzałam zadowolonego Billa.

-Fajnie, właśnie miałam robić...- Uśmiechnęłam się.

-To ja idę po Toma.- Zakomunikował i wyszedł pozostawiając mnie z przyjaciółką. Wyglądała na zdenerwowaną... pokłócili się? Wydawało mi się, że wszystko między nimi w porządku... no, ale o co innego może chodzić?

-Dawno nie rozmawiałyśmy...

-No, co ty. Dzisiaj przecież gadałyśmy.- Przerwała mi od razu.- Siadaj i jedz.- Wskazała na jedno z krzeseł, a ja zajęłam posłusznie miejsce, jednak cały czas przyglądałam jej się z uwagą. Jakaś taka podejrzana jest...

-No, ale mi chodziło o taką rozmowę sam na sam, jak dawniej.- Wyjaśniłam nie chcąc tak łatwo odpuszczać.

-Jeszcze będzie okazja. W końcu teraz mieszkamy razem...

-No tak... a w trasę też jedziesz z nami?

-Nie mam wyjścia...- Mruknęła siadając przy stole naprzeciwko mnie.

-Jak to?

-No, Bill mi każe...

-A ty musisz go słuchać?- Byłam zadziwiona tym, co słyszę. Nie sądziłam, że Sara jest tak posłuszna swojemu chłopakowi. To w ogóle do niej nie podobne. O co w tym wszystkim chodzi?

-Nie muszę... to nie tak no... Po prostu nie chce, żebym została tu sama. Zresztą ja chyba też nie chcę... co miałabym robić w takim wielkim domu?

-W trasie też będziesz się nudzić.- Stwierdziłam.- No, ale rzeczywiście to ma więcej plusów, niż pozostanie tutaj.- Przyznałam po chwili. Bo chyba lepiej, żeby była z Billem, niż siedziała w domu i zastanawiała się, co robi i z kim.

-Jesteśmy. Jak miło jeść kolację w takim gronie!- Ucieszył się Bill siadając obok blondynki, a jego brat zajął miejsce przy mnie. Wyglądał na przygnębionego, to pewnie przeze mnie... nie chciałam, żeby był smutny. Wiem, że potraktowałam go dosyć szorstko, ale on jest za bardzo uparty i inaczej się nie da...


###


Jestem nawet zadowolona z tego odcinka xd Kolejny pojawi się, gdy wróci moje Natchnienie z wycieczki (?) xD

Miałam ostatnio kłopoty z komputerem i chyba nie skomentowałam kilka Waszych odcinków, chciałabym to nadrobić więc przypomnijcie się, jeśli możecie :D

pozdrawiam ;*