środa, 18 sierpnia 2010

131.'Jeżeli będziesz w ciąży, odchodzisz z zespołu, czy ci się to podoba czy nie.'

Przetarłam zaspane oczy z niezadowoleniem stwierdzając, że jestem sama w łóżku. Ani trochę mi się ten fakt nie podobał. Gdzie jest mój mąż? Jest jeszcze wcześnie... poza tym wyszedłby gdzieś beze mnie? Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam po pokoju. Jedyne co dojrzałam to tacę z jedzeniem leżącą na stole. Śniadanie w łóżku? Może poszedł po kwiaty? Na pewno poszedł po kwiaty, chciał mi zrobić niespodziankę, a ja jak na złość już się obudziłam. To może będę udawała, że jeszcze śpię... i tak nie mam nic ciekawszego teraz do roboty.

Opadłam z powrotem na poduszkę i zanim zdążyłam zamknąć oczy, Tom wszedł do pokoju. Nie miał wcale kwiatów...

-Cześć, Kochanie.- Uśmiechnął się do mnie, co odwzajemniłam. Ciekawe gdzie on był? A jak on wyszedł w środku nocy? I poszedł sobie gdzieś... do jakiegoś klubu z dziewczynami, albo... Jestem głupia. To wszystko przez Melanie. Nie będę się zadawać z kobietami w ciąży! Ich paranoje są zaraźliwe...

-Gdzie byłeś?- Zapytałam, aby rozwiać swoje kretyńskie domysły.

-Na korytarzu. Rozmawiałem przez telefon.- Wyjaśnił podchodząc do mnie, żeby móc mnie pocałować.- Dzwoniłem do kliniki. Są już wyniki badań, musimy tylko umówić się na wizytę.- Dodał siadając koło mnie.

-Nie mogłeś od razu nas umówić?

-Nie mamy teraz czasu przecież...- Stwierdził.- Musimy zaczekać, aż będziemy mieli mniej roboty. Nie martw się, pogadam z Davidem na pewno nas wypuści jeszcze w tym tygodniu.

-To dobrze... chcę mieć to już za sobą i wiedzieć coś więcej.- Westchnęłam, a chłopak wstał i podszedł do stolika, aby wziąć z niego wcześniej zauważona przeze mnie tacę.

-Zamówiłem dla ciebie.

-Strasznie mnie rozpieszczasz...

-Bo tak trzeba!- Oświadczył z poważną miną.- Jeszcze cię nakarmię... i zrobię ci masaż. Musisz być odprężona i w ogóle musi ci być dobrze.

-Zaglądałeś do internetu?- Zmarszczyłam brwi przyglądając mu się podejrzliwie. Sama mu to sugerowałam, ale chodziło mi tu o niego, a nie o mnie. To on miał robić coś ze sobą, żebyśmy mieli synka, a nie ja...

-Nie muszę tam zaglądać, żeby wiedzieć, że stres źle działa na twój organizm. Poza tym w nocy miałaś jakieś koszmary i tak strasznie płakałaś... to wszystko przez ten cały stres i zmęczenie.- Powiedział niezbyt zachwycony. Dobrze, że nie pytał o to, co mi się śniło. Nie chciałam nawet tego sobie przypominać...

-Kochany jesteś...- Objęłam go rękoma za kark przyciągając do siebie z ostrożnością, żeby nie zgniótł mojego śniadania.-Nikt nie ma takiego wspaniałego męża, jak ja.- Dodałam z dumą i złożyłam całusa na jego ustach.

-Kocham cię, wiesz?- Wyszeptał patrząc mi w oczy. W takich chwilach się po prostu rozpływam...

-Wiem, słyszę to co dziennie i wcale mi się nie nudzi.- Uśmiechnęłam się słodko.- Ja też cię kocham, bardzo mocno.- Przyciągnęłam go jeszcze bliżej, aby go mocno przytulić. Moje serce wypełnia nie tylko wielka miłość, ale i radość. To takie cudowne uczucie. Wprost nie do opisania.


#


Już przy ostatniej piosence czułam się jakoś dziwnie. Tak nagle zrobiło mi się duszno i słabo. Zaczęły mnie drażnić piski fanów, a nawet głos Billa. Starałam się za wszelką cenę nad sobą panować i grać dalej swoje. Nie mogłam tak po prostu przerwać, choć bardzo chciałam. Pragnęłam zejść ze sceny i usiąść choć na chwilę. Było mi tak bardzo niedobrze. Jednak wytrwałam do końca. Zaraz, gdy tylko skończyła się moja rola zeszłam ze sceny nawet się nie żegnając z publicznością.

Pierwsze co zrobiłam po wejściu do garderoby, to napiłam się wody. Poczułam lekką ulgę, lecz dopiero, gdy usiadłam na kanapie mogłam stwierdzić, że jest już lepiej. Nie wiem skąd się to wzięło... na pewno jestem przemęczona, ale przecież zawsze tak jest. W każdy koncert i próbę wkładam wiele wysiłku. To za duże obciążenie dla mojego organizmu?

-Carmen, co się dzieje?- Po chwili dołączył do mnie Tom patrząc na mnie z niepokojem.

-Nie mogłam już wytrzymać...- Powiedziałam cicho.- Źle się czuję.- Uniosłam na niego swój przygaszony wzrok. Chłopak usiadł przy mnie obejmując mnie ramieniem.

-Nie jesteś przyzwyczajona do takiego tempa...- Stwierdził wzdychając ciężko.- Nie wiem, czy to był dobry pomysł, żebyś wracała do zespołu. Po tym jak odeszłaś, wiele przeszłaś... nie powinnaś teraz się tak nagle przemęczać.

-Nic mi nie będzie. To tylko chwilowe. Przyzwyczaję się i będzie dobrze...- Uśmiechnęłam się do niego niewyraźnie. Nie chciałam znowu odchodzić z zespołu. Tokio Hotel nie może przecież co chwile zmieniać basisty. I zawsze jest to z mojej winy...

-Kotku, ale wiesz, że teraz twoje zdrowie jest bardzo ważne... Chcemy mieć dziecko, musisz mieć zdrowie i siłę, aby nam się udało.- Spojrzał na mnie. Wiedziałam, że chce teraz usłyszeć, że nie będę już grać. Ale ja nie zrezygnuję... Nie mogę. Lubię to... nie chce cały czas siedzieć i nic nie robić. A oni potrzebują basistki.

-Będę o siebie dbała. Pójdę nawet do lekarza po jakieś witaminy na wzmocnienie.- Zapewniłam go.

-A jak zajdziesz w ciążę? Nadal będziesz grała?

-Tak.- Potwierdziłam bez wahania.- Przecież to nie choroba.

-Ale powinnaś odpoczywać, unikać stresu i w ogóle...

-Tom, daj spokój. Nie zostawię was ze względu na dziecko... którego zresztą jeszcze nie ma.- Rzekłam stanowczym tonem.

-Nie, kochanie.- Podniósł się nagle z miejsca stając na równe nogi, a wyraz jego twarzy już nie był taki miły.- Jeszcze dziś porozmawiam z Davidem, aby był przygotowany na możliwość twojego odejścia. Jeżeli będziesz w ciąży, odchodzisz z zespołu, czy ci się to podoba czy nie.- Wyrecytował na jednym oddechu i zanim to do mnie dotarło opuścił garderobę mijając się z resztą zespołu, a także menadżerem i Melanie. Dosłownie mnie zatkało. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa. Gapiłam się jak głupia cały czas w to samo miejsce, gdzie przed chwilą stał.

-A ty, co? Ducha zobaczyłaś?- Gustav opadł obok mnie opróżniając zaraz zawartość butelki, którą ze sobą przyniósł.- Szybko uciekłaś ze sceny.

-Źle się poczułam.- Mruknęłam nadal lekko wstrząśnięta.

-Wiesz, ty chyba za słabiutka jesteś do tego biznesu.

-Następny się znalazł.- Burknęłam pod nosem krzyżując ręce na piersi. Zmówili się czy co? Może nie jestem potężnym facetem, który zniesie wszystko, ale też nie jestem słaba. I nikt mi nie będzie wmawiał, że się nie nadaję, aby grać w zespole. Jestem silną kobietą i zniosę wszystko, co trzeba. Żadna krzywda też mi się nie dzieje, więc nie wiem w czym problem. A to, że czasem się gorzej poczuję jeszcze nic nie znaczy. Każdemu może się zrobić słabo z emocji, czy choćby z tej duchoty...

-David, chciałbym iść z Sarą do lekarza. Możemy jutro wyjść?- Bill zwrócił się do mężczyzny, który zrobił poważną minę zamyślając się na dłuższą chwilę.- Musimy zrobić badania i w ogóle...

-Ja też chciałabym wyjść.- Wtrąciłam się. Jak Bill będzie mógł wyjść, to i ja z Tomem pewnie też. Przecież bez wokalisty niewiele zdziałamy jako zespół.

-Dobra... widzę, że mam niewiele do powiedzenia.- Stwierdził zrezygnowany.- Też wam się dzieci zachciało.

-I kto to mówi!- Prychnęła Melanie mierząc go wzrokiem.- Poza tym jedyna osoba z nas wszystkich, która chce dziecka, to Carmen. Nikt inny sobie nie planował ciąży.

-Ale ja też chce swojego dziecka.- Oburzył się Bill.- Jak w ogóle można nie chcieć takiego słodkiego bobasa... tym bardziej, gdy już jest.- Dodał zadowolony.

-A twoja dziewczyna? Coś nie tryska entuzjazmem.

-Bo to dla niej nowa sytuacja, ale też się cieszy. I przestań gadać głupoty, irytująca jesteś.- Zmarszczył brwi patrząc na nią srogo.

-Masz problem.

-Mel...- Odezwałam się niepewnie zauważając coś dziwnego. Coś, czego raczej nie powinno być u kobiety w ciąży. Na pewno być nie powinno...

-Co?- Spojrzała na mnie.

-Masz brudne spodnie...

-No i co z tego? To już się poplamić...- Urwała, gdy przyjrzała się bliżej swojej plamie i nie minęła chwila, jak wbiegła do łazienki trzaskając za sobą drzwiami. David uniósł brwi nie bardzo rozumiejąc całą sytuację. Ja też niewiele z tego pojmowałam.

-Dostała okres?- Wypalił Gustav ściągając na siebie nasze spojrzenia.

-Przecież jest w ciąży.

-Ja krwawię!- Blondynka ponownie zjawiła się w garderobie, tym razem cała blada jak ściana.- David! Moje dziecko! Zrób coś! Tak nie można!

-Uspokój się...- Podniosłam się z miejsca podchodząc do przerażonej siostry.- W pierwszych miesiącach ciąży może pojawić się plamienie...

-Ja jestem już w piątym! A piąty to już chyba nie jakiś z pierwszych! Poza tym... to nie jest plamienie...

-Spokojnie, przecież nic cię nie boli. Na pewno nic się nie dzieje. Jedźcie do lekarza i wszystko się wyjaśni.- Poleciłam spoglądając znacząco na Josta, który jakby dopiero teraz się ocknął.

-Mój syn!- Pisnął gorzej niż sama Melanie, jednak najważniejsze, że się opamiętał i podszedł do niej szybko chwytając za rękę.- Jedziemy do szpitala. Carmen, spakuj jej potrzebne rzeczy i dowieźcie je z Tomem, albo wyślij kogoś...- Rzucił i zanim zdążyłam mu przytaknąć wyszedł ciągnąc za sobą moją zszokowaną siostrę. Teraz to i ja zaczęłam się poważnie niepokoić. Wiem, że krwawienie nie jest dobrym znakiem...

Miałam to przy swoim pierwszym poronieniu... Ale przecież ona czuje się dobrze. A ja wtedy umierałam z bólu... to było straszne i w ogóle wyglądało zupełnie inaczej. Na pewno wszystko jest w porządku.

-Idę do Sary.- Oświadczył Bill. Jak na niego popatrzyłam, jego twarz była tego samego koloru co mojej siostry. Przestraszył się bardziej ode mnie...


###


Lepiej nic nie będę pisać o swoim wyjeździe, bo się wygadam xD

Pisanie tego opowiadania idzie mi ostatnio nieco wolniej, więc odcinki mogą pojawiać się rzadziej... cóż mam wenę na ewige-liebe więc tam bywam częściej xd Ale oczywiście pamiętam cały czas o Carmen i Tomie i jeszcze dość długo będę ciągnąć tę historię, a przynajmniej do 200 odcinka xd

Pozdrawiam ;*


piątek, 6 sierpnia 2010

130.'Miracle.'

Bardzo szybko wciągnęliśmy się w wir ciężkiej pracy i przestaliśmy zwracać uwagę na czas, który nie wiadomo kiedy upływał. Nasze małżeństwo mimo wszystko z każdym dniem rozkwitało i nie było na co narzekać. Byliśmy chyba na wszystkich możliwych okładkach gazet. I nikt nie mógł napisać o nas złego słowa. Jest idealnie. Sarze i Billowi także układa się bardzo dobrze. Wszyscy jesteśmy szczęśliwi i to raczej w najbliższym czasie się nie zmieni.

-Źle się czuję...- Mruknęłam zakrywając głowę poduszką. To była jedna z chwil, kiedy miałam wszystkiego dosyć i marzyłam o błogim lenistwie. Poczułam się po prostu zmęczona. A jakby tego było mało, towarzyszył mi też od kilku dni drażniący ból głowy.

-Boli cię coś?- Tom usiadł obok gładząc troskliwie ręką moje plecy.

-Trochę głowa... ale nic mi nie jest.

-Nie będziesz zła, jak coś ci powiem?

-Czemu mam być zła? Co nabroiłeś?- Odsunęłam poduszkę spoglądając na niego podejrzliwie.

-Nic takiego... bo tutaj jest taka dobra klinika i ja po prostu umówiłem nas na jedną wizytę. Mają tu świetnych specjalistów. Wiem, że mieliśmy z tym zaczekać...

-W porządku.- Przerwałam mu ten monolog, który zapewne zaraz by się znacznie rozwinął. Nie musiał mi się tłumaczyć. Od naszej ostatniej rozmowy minęło na tyle dużo czasu, że zdążyłam wszystko dokładnie przemyśleć.

-I nie jesteś zła, że niczego z tobą nie ustaliłem?

-No co ty... Dobrze zrobiłeś wykorzystując okazję. Z twoim podejściem na pewno kiedyś stworzymy rodzinę.- Uśmiechnęłam się do niego ciepło i przysunęłam się bliżej, aby móc się przytulić.- Jesteś kochany.

-To świetnie. Myślałem, że się zdenerwujesz...- Ucałował mnie w czoło.- Jestem pewien, że nam tu pomogą. W końcu Ameryka, to nie Niemcy.

-To byłoby zabawne, jakbym zaszła teraz w ciążę.- Stwierdziłam, a na mojej twarzy pojawił się wesoły uśmiech. Od razu przyszła mi na myśl moja siostra i przyjaciółka... żadna z nich tego nie planowała, a tu proszę.

-To by była najpiękniejsza wiadomość w moim życiu.

-Chciałabym móc kiedyś ci ją przekazać.- Przymknęłam powieki wtulając się mocniej w jego tors.-Chyba mam już nawet imię dla chłopczyka.

-Jakie?

-Miracle.- Odparłam unosząc na niego swoje rozmarzone spojrzenie. Co z tego, że to nie jest imię... moje dziecko jeżeli kiedykolwiek się pojawi, będzie dla mnie cudem. I chcę, żeby zawsze o tym wiedziało.

-A jeżeli to byłaby dziewczynka?

-Hm... nie wiem. To musi być chłopiec.- Skwitowałam szczerząc się przy tym.- Musi się pan postarać o syna, panie Kaulitz.- Podniosłam się lekko, aby musnąć jego usta.

-A żebym ja wiedział jak.

-No nie wiem... poszperaj w internecie, może jakaś medytacja, czy coś?- Poruszałam brwiami.- Bo jak spłodzisz mi dziewczynkę, sam wybierzesz jej imię.- Zadeklarowałam z poważną miną.- Poza tym, ja chce takiego małego Tomaa...

-Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś go miała.- Zapewnił mnie z szerokim uśmiechem.- Mogę zacząć już teraz.- Dodał przysuwając się bliżej i złożył pocałunek na mojej szyi.

-A moja głowa?- Odwróciłam się w jego stronę zaplatając ręce na jego karku.

-Paluszek i główka, to łóżkowa wymówka.- Zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. Czego on jeszcze nie wymyśli?- Ja sprawię, że nic cię nie będzie boleć.- Pocałował z czułością moje czoło, a ja uśmiechnęłam się wyrażając swoje zadowolenie. Od razu zrobiło mi się lepiej. Mój mąż jest czarodziejeem...


#


Trasa trwała, a w mojej głowie cały czas tkwiła myśl o dziecku. Pragnęłam go, jak jeszcze nigdy. Teraz sama miałam nadzieję. Tom zaraził mnie swoją wiarą...

Dzisiaj byliśmy w klinice i zrobili mi wszystkie potrzebne badania. Tak bym chciała, aby znaleźli jakieś rozwiązanie... Chcę jedynie stworzyć z ukochanym mężczyzną rodzinę. To chyba nie jest zbyt wiele? Naprawdę ucieszę się z jednego, jedynego dziecka... nie trzeba mi więcej do szczęścia. I tak to jedno będzie już cudem.

Pozostaje nam czekać na wyniki badań i liczyć na to, iż lekarka, która mnie przyjmowała pomoże nam. Pewnie będę musiała się faszerować jakimiś tabletkami, stosować jakieś specjalne diety i Bóg jeden wie, co jeszcze robić... ale nieważne. Jestem skłonna do wszystkiego. Szczerze mówiąc, nie chciałabym mieć adoptowanego dziecka... wiem, że takie też daje rodzinie wiele szczęścia. Jednak ja naprawdę pragnę mieć część siebie i Toma. Żeby było do nas podobne, żeby było takie tylko nasze...

-Carmen, haloo.- Sara stała przede mną machając mi rękami przed twarzą najprawdopodobniej próbując zwrócić na siebie moją uwagę. Nawet nie wiedziałam, że aż tak odleciałam...

-Co?

-No ja ci się tu żalę, a ty mnie w ogóle nie słuchasz.- Poskarżyła się wielce oburzona.- Pytałam co myślisz o tej nowej stylistce... czy makijażystce... czy tam wizażystce, wszystko jedno kim ona jest.- Machnęła ręką siadając obok mnie.- Co o niej myślisz? Widujesz się z nią częściej niż ja... podrywa Billa?

-Nie. Nie podrywa Billa...- Odparłam ukrywając swoje rozbawienie.- Ta kobieta ma dwadzieścia dwa lata... on raczej nie gustuje w starszych.- Dodałam.

-Oh... może jednak ja powinnam się z nim ożenić? W końcu będziemy mieli dziecko... a jak jakaś lalunia mi go odbije?

-Daj spokój... Może i jest ładna, ma duży biust, długie nogi, jest blondynką... ma niebieskie oczy... jest zgrabna i w ogóle cud, a nie kobieta...- Urwałam na chwilę sama zastanawiając się nad tym co mówię. Miałam przekonać przyjaciółkę, że nie powinna czuć się zagrożona, a teraz sama się tak czuję. Nie, no ja wiem, że Tom mnie kocha... no, ale ta cała Ashlee... Nie chciałabym powtórki z rozrywki. Jeszcze pamiętam o Emi i raczej tak prędko nie zapomnę.

-Noo... no właśnie, Carmen! Nie można było zatrudnić starszej i brzydszej?

-To Jost ją zatrudnił.- Stwierdziłam z grymasem.- Ale bez przesady... nie, no nie możemy popadać w paranoje. Ta kobieta jest niegroźna. Nie zauważyłam, żeby jakoś się zalecała do chłopaków...

-A może ona jest lesbijką?!- Wypaliła blondynka patrząc na mnie z przejęciem.- Weź ją obczaj.

-Wiecie co zrobił ten debil!?- Obydwie spojrzałyśmy w stronę drzwi przez, które właśnie wpadła moja rozzłoszczona siostra.- Na kawę sobie poszedł! Że to niby w interesach, pff!

-Z kim?

-Z tą! Jak jej tam... tą co to niby was maluje! Już wiem, po co ją zatrudnił.- Stwierdziła z ironią i opadła na fotel krzyżując ręce na piersi. Miałam ochotę się roześmiać. Wszystkie trzy jesteśmy zazdrosne o jedną kobietę. Tyle, że mój Tom nie chodzi z nią na kawę... ani Sary, Bill... Melanie, ma zdecydowanie gorzej.- Już mu się znudziłam. No jasne, bo przecież teraz jestem gruba. I w ogóle po co mu dziewczyna z dzieckiem?

-Przesadzasz. To tylko kawa, może rzeczywiście to spotkanie w interesach.- Starałam się ją jakoś uspokoić. Chyba zacznę się martwić o mojego siostrzeńca...

-Dobra... i tak nic nas nie łączy poza dzieckiem.- Mruknęła.

-Jak to?

-Normalnie. Nie uprawiamy seksu, nie całujemy się... żyjemy jak ojciec z córką.- Wzruszyła ramionami.- Nie wiem, po co kazał mi ze sobą jechać. Żebym patrzyła jak zarywa do jakiejś lali?

-Ta ciąża ma na ciebie zły wpływ. Przesadzasz i tyle.

-Łatwo ci mówić, bo masz już obrączkę na palcu i Tom cię nie zostawi.

-To, że jest moim mężem nie znaczy, że nie może mnie zostawić.- Zauważyłam z poważną miną, w tym samym momencie zauważając, że Tom stoi przy drzwiach.

-Nie chcę przeszkadzać, ale zabieram stąd swoją żonę. Jeszcze chwila w waszym towarzystwie, a uwierzy, że byłbym skłonny do zdrady, czy też złożenia pozwu o rozwód.- Wyrecytował przejęty i podszedł do mnie żwawym krokiem, aby chwycić moją rękę i zmusić tym samym do podniesienia się z miejsca.- Kochanie, ty się lepiej nie zadawaj z ciężarnymi.- Zwrócił się do mnie.- One są kompletnie niepoważne.

-Sam chcesz, żebym taka była...- Stwierdziłam marszcząc brwi.

-No, ale ty jesteś moja...

-A ty gdzie się chowasz?- Nasza dyskusja została przerwana przez Billa, który wparował do pokoju bez uprzedzenia od razu rzucając swój oskarżycielski ton w stronę Sary, która na jego widok przewróciła teatralnie oczami.- Patrz co dla ciebie maam.- Wyszczerzył się i uniósł rękę pokazując przezroczystą reklamówkę, w której znajdowały się owoce.

-Ale ja wolę ogórki.- Sara zrobiła poważną minę spoglądając na niego.

-Bill, jak mogłeś popełnić taki błąd! Ona woli ogórki!- Tom zapiszczał nienaturalnie w stronę brata.

-Już więcej nie pójdę do sklepu. Spisz na kartce co chcesz i daj ją ochroniarzowi.- Naburmuszył się odkładając swoje nieudane zakupy na stół.


#


Stałam w jakimś nieznanym, dziwnym miejscu. Wszędzie dookoła była biel, aż raziła mnie w oczy. Nie wiem, jak się tu znalazłam. Nic z tego nie rozumiałam. Chyba byłam sama, lecz czułam obecność kogoś jeszcze. Kogoś bardzo mi bliskiego, jednak nikogo nie widziałam.

-Mamusiu, zabierz mnie stąd.- Usłyszałam nagle cichy dziecięcy głosik. Czułam, jak moje serce mocniej bije z przejęcia. Od razu zaczęłam panicznie rozglądać się dookoła siebie w poszukiwaniu...dziecka.- Chcę być z tobą i tatą.- Odwróciłam się w stronę skąd dochodził znajomy głos, ale nikogo tam nie było. Cały czas tylko ta drażniąca biel. Ta przeklęta jasność rażąca w oczy.-Też chcę mieszkać w takim ładnym domu i bawić się z pieskami.- Nadal tylko je słyszałam nie mogąc zobaczyć. A tak bardzo pragnęłam móc je widzieć. Móc je dotknąć... nie wiedziałam co mam powiedzieć. Nie umiałam zebrać myśli... co się dzieje?

-Gdzie jesteś?- Szepnęłam łamliwym głosem. Cały czas starałam się go dostrzec. Wiedziałam, że to był chłopiec... czułam to.

-Tam gdzie zawsze...- Odparł.-Mamo... czy córeczka wujka będzie mogła do mnie przyjść? Chciałbym się z nią pobawić... nie lubię być sam.

-Nie.- Zaprzeczyłam gwałtownie czując nagły strach. Nie wiedziałam gdzie jestem, ani gdzie jest moje dziecko... ale bałam się tego miejsca.

-Nawet na chwilkę?

-Ona nigdy tu nie przyjdzie. Ona musi być ze swoimi rodzicami...

-A czemu ja nie mogę?

-Nie wiem...- Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, wydawało mi się, jakby paliły mi skórę. To jakiś koszmar. Nie chcę tego! Dlaczego muszę to przeżywać? Co znowu zrobiłam źle?- Proszę, odejdź...

-Już dawno odszedłem.- Rzekł, co tylko pogorszyło mój stan. Czułam się, jakby coś rozdzierało mi serce. Nie panowałam już nad sobą... nigdy w życiu jeszcze nie było mi tak źle.


-Carmen.- Poczułam mocne szarpnięcie, co spowodowało, że otworzyłam szeroko oczy. Miałam mokre policzki, chyba nawet cała byłam mokra. To był tylko sen...- Carmen, dlaczego płaczesz?- Tom patrzył na mnie z przerażeniem w oczach. Nie dziwię się mu... Jednak poczułam ulgę zdając sobie sprawę, że to wszystko mi się tylko śniło. Faktem jest, że naprawdę płakałam.

-Ja... miałam tylko zły sen...- Szepnęłam przytulając się do niego.- Ale już jest dobrze.

-Na pewno?

-Tak. Śpij...

-Ale nie płacz już.- Musnął mnie w czoło.- Jestem przy tobie, nie musisz się niczego bać.

-Wiem. Kocham cię.- Przymknęłam powieki układając głowę na jego torsie. Czułam się przy nim bezpiecznie. Wiedziałam, że nic mi nie grozi w jego objęciach. Jego bliskość odgoni wszystkie najstraszniejsze sny. Nie chcę pamiętać tego koszmaru. Nie chcę się nad nim zastanawiać... to nie ma sensu. I choć w tym śnie było moje dziecko, uważam to za mój największy koszmar. Chyba nie ma nic gorszego niż rozmowa z dzieckiem, którego tak naprawdę nie ma. I brak możliwości choćby zobaczenia go... Nie wspominając już o tych słowach. Dlaczego on mnie o to wszystko pytał? Przecież gdybym tylko mogła, zrobiłabym wszystko, aby z nami był.


###


Tak więc to ostatni odcinek przed moim wyjazdem xd Kolejny pojawi się pewnie za tydzień, może później... 

Boże xD Czuję się podekscytowana xD Marta kocham cię xD Edzio też xd 

Żeby jeszcze tylko była ładna pogoda xd

pozdrawiam ;**