wtorek, 24 czerwca 2008

16. 'Czułem taką potrzebę.'

Stałam jak ten słupsoli za kulisami, nie mogłam się ruszyć. Po prostu zamarłam. Tamjest mnóstwo ludzi! Boże, kilka tysięcy fanek Tokio Hotel...a ja zaraz mam tam wyjść i grać! A jeżeli się pomylę? Ja niemogę tam wyjść, ja nie umiem grać! Ja zemdleje... umrę nascenie! Po prostu się ośmieszę i tyle. Przecież trema mnie zeżre,nigdy jeszcze nie występowałam przed taką publicznością...

-Carmen, wchodzisz zapięć minut, jako pierwsza!- usłyszałam koło siebie jakiś głos,nawet nie wiedziałam kto to jest. Byłam taka zdezorientowana, żenie wiedziałam co się dzieje... wszędzie kręcili się jacyśludzie, słyszałam tylko hałas... zamrugałam oczami, w końcudoszły do mnie te słowa...

Wychodzę PIERWSZA!?

-ej, spokojnie...przecież wszystko umiesz, będzie dobrze.- poczułam na ramieniupocieszająca dłoń Billa, uśmiechnęłam się do niegoniewyraźnie. Żeby wiedział, jak ja się czuję... jeszcze chwilai na prawdę mi się coś stanie... albo ucieknę!

-Bill, ja tam niewyjdę...- wydukałam ledwo łapiąc oddech, chłopak zmarszczyłbrwi uważnie mi się przyglądając...

-wyjdziesz.

-ale... ale.. jak im sięnie spodobam? Ja... ja... może, nie będę grała tej solówkitakiej długiej...na początku?

-ale Carmen, to musi być,inaczej nie da się zacząć.- stwierdził cały czas sięuśmiechając- nie denerwuj się tak. Grasz świetnie, nie masz sięczym martwić. Nasze fanki nie są złe, na pewno cię polubią...

-dwie minuty!- znowu tengłos... aż mi się zrobiło gorąco i to wcale nie byłoprzyjemne... ja zaraz muszę wyjść i tam zagrać... jeszcze nigdytak bardzo się nie bałam... to jest coś strasznego... tak, jaodważna Carmen boje się.. no mówiłam, że mi się cośpoprzestawiało... jak to w ogóle możliwe, że ja tak bardzoto przeżywam?! Spokojnie... trzeba głęboko oddychać... pokażęwszystkim, że potrafię... pokaże, to mojej siostrze... mojejprzyjaciółce... a nawet moim rodzicom, dla których nicnie znaczę, którzy zawsze uważali mnie za wielkie zero... ipokażę też tym głupim dziewczyną, które mnie dzisiaj ranowkurzyły, a przede wszystkim pokażę samej sobie... że potrafięrobić coś w życiu, że jestem wielka... i wcale nie jestem nikim.

-wchodzisz!- to byłostatni wyraz, który usłyszałam... zostałam wręcz wypchanana tą ogromną scenę... myślałam, że stanę tam jak wryta, alenie... nie mogę się zbłaźnić... tu są kamery, a te dziewczynyczekają na koncert, żeby zobaczyć swój ukochany zespół...

Stanęłam na swoimmiejscu, ogarnęłam wzrokiem całą halę, co raczej nie byłodobrym pomysłem, bo aż mi się nogi ugięły... Gustav jużsiedział przy perkusji...

Odetchnęłam głębokokilka razy i jak przystało na Carmen, Alyson May, wzięłam się wgarść... nie minęła chwila jak moje palce same zaczęły grać...przymknęłam oczy i po prostu grałam... po całej hali roznosiłasię melodia, nawet nie zauważyłam jak dołączył do mnie Tom...to było cudowne uczucie, stać tak i grać, wiedząc że słucha ciętyle ludzi... robisz coś co sprawia im taką radość, może akuratja nie byłam dla nich tak ważna jak któryś z chłopaków,ale też grałam... gdyby nie ja koncert zostałby odwołany...

Cały świat przestałistnieć, nie słyszałam nic oprócz muzyki... wkładałam wto całe serce i duszę... chciałam, żeby wyszło mi jaknajlepiej...


#


-aa!! Dziewczyno, ty wogóle wiesz co się stało? Hallooo Carmen!- stałam jakzahipnotyzowana, a Bill wymachiwał mi rękami przed oczyma iszczerzył się od ucha do ucha jak głupi.- byłaś świetna! Onejuż cie pokochały! Ten koncert był fenomenalny!- nagle poczułam,że się unoszę do góry i kręcę wkoło... i skąd on wziąłtyle siły, żeby mnie unieść??

-ekhm, może jużwystarczy, co? Postaw ją Bill. Należałoby rozdać autografy.- całązabawę przerwał nam Tom, który miał dość srogi głos.Jego brat postawił mnie z powrotem na ziemię, jednak uśmiech wcalenie schodził z jego twarzy. Nie mogę uwierzyć, że to sięudało... zrobiłam to! I na końcu te brawa i piski, to byłocudowne... jeszcze nie mogę się z tego otrząsnąć, a jakusłyszałam moje imię wykrzykiwane przez fanki... poczułam takąradość, coś tak niezwykłego... poczułam, że nie jestem sama...że kogoś interesuje to co robię... zupełnie niepotrzebnie sięobawiałam, że coś nie wyjdzie, albo, że im się nie spodobam...jeszcze nigdy nie przeżyłam czegoś bardziej fascynującego...inawet polubiłam swoje imię...

-no chodź Carmen, tyteż.- Bill pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia, byłamtym zaskoczona... ale nawet nie miałam kiedy się sprzeciwić, czychoćby odezwać...

Nie minęła chwila jakznaleźliśmy się na zewnątrz, spanikowałam trochę gdy nie czułamobok siebie obecności czarnego, ani żadnego z chłopaków,gdyż ci już przechodzili obok barierek i rozdawali autografy...zalała mnie fala gorąca, gdy jeden z ochroniarzy wcisnął mi wrękę czarny marker i wskazał mi głową na jakieś dziewczyny,które wystawiały w moją stronę swoje dłonie z kartkami...To był dla mnie totalny szok, ale starałam się tego po sobie niepokazywać... chyba nie powinny widzieć, że się boję... w końcu,nie ma czego... nie?

-Carmen! Jesteśsuper...- podpisywałam się drżącą ręką, na twarzy cały czasmiałam wielki uśmiech, który posyłałam każdej osobiestojącej za barierką... o dziwo... dostrzegłam też jakiegośchłopaka, no zdziwiło mnie to, bo sądziłam że Tokio Hotel majątylko fanki... przynajmniej ja nie słyszałam o żadnym fanie...

Trwało to bardzo długo,zanim dotarliśmy do samochodu... ręka mi chyba zdrętwiała od tegopisania... ale byłam cholernie szczęśliwa....

Nareszcie usiadłamwygodnie, od razu mi ulżyło. To był piekielnie męczący dzień...pełno prób, wywiad, na końcu koncert... nie wspominając jużo tych dziewczynach z hotelu, na szczęście nie wszystkie fanki sątakie. Przynajmniej te z koncertu mnie lubią, a ich jest znaczniewięcej...

-i jak ci się podobało?-Gustav siedzący z przodu obrócił się w moją stronę,posyłając mi wesoły uśmiech...

-było super... niewiedziałam, że potrafię tak grać...- stwierdziłam odwzajemniającjego gest...

-tak, jestem z was dumny.Mimo wszystko, daliście czadu.- odezwał się Jost, był na prawdębardzo zadowolony. Cieszę się, że nic nie zawaliłam...- terazjedziemy do hotelu, będziecie mogli wypocząć, po jutrze kolejnykoncert, a jutro tylko wywiad.

-yhym...- mruknęliśmywszyscy naraz i już nikt się nie odzywał. Byliśmy wykończeni...


#


Siedziałam w hotelowymbarze i leniwie mieszałam plastikową rurką w szklance z sokiem.Byłam potwornie zmęczona, ale mimo to wytrwale czekałam na telefonod siostry. Jak dzwoniłam, nie mogła rozmawiać, obiecała, żeoddzwoni jeszcze dzisiaj... a ona słowa zawsze dotrzymuje... brakujemi jej...

-przepraszam, mogę cipostawić drinka?- nagle obok mnie pojawił się jakiś chłopak zwielkim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Zlustrowałam go obojętniewzrokiem, może i był przystojny, ale mnie nie interesował.

-jak chcesz, to twojakasa.- stwierdziłam odwracając od niego wzrok. Dostrzegłam gdzieśw oddali Toma, który też ledwo co miał oczy otwarte, alesiedział twardo i gapił się w blat stolika. Tylko po co? Czy nielepiej, żeby poszedł spać? No chyba, że na kogoś czeka... nie,nie czeka... on się z nikim nie umawiał, nawet nie miał kiedy...

-to za twoje zdrowie-znowu usłyszałam głos nieznajomego, który przypomniał mi osobie. Przede mną już stał jakiś alkohol, uśmiechnęłam sięsztucznie i wzięłam szklankę do ręki, aby następnie jąopróżnić, jednak robiłam to bardzo wolno i niepewnie...chwila... przecież nie widziałam jak barman przynosi to „coś”,więc jaką mam pewność, że on mi czegoś nie dosypał? Przecieżpatrzyłam na Toma...

-do dna, moja miła.- tesłowa tylko upewniły mnie w moich domysłach i jednocześniewyprowadziły z równowagi... nie lubię, gdy chłopak wyobrażai pozwala sobie na za dużo. No, może za wyjątkiem Toma, któryrobi to notorycznie, ale mi się to podoba, więc nie ma problemu.

Jednym ruchem wylałamcałą zawartość naczynia na zadowolonego gościa, któremumina natychmiast zrzedła. Nie dziwię się.

Nie zastanawiając siędłużej wstałam z miejsca i odeszłam od baru, kierując się wstronę Toma. Skoro on siedzi sam i ja siedzę sama, to możemy sobierazem posiedzieć... chyba, że nie będzie chciał....

-co tak sam siedzisz?Czekasz na kogoś?- zagadałam do niego stając obok stolika.

-tak. Na ciebie.- uniósłna mnie swój zmęczony wzrok. Mimowolnie uśmiechnęłam siępod nosem, jakbym oczekiwała takiej odpowiedzi... miłe...

-i tak siedzisz tutajgodzinę, zamiast mi powiedzieć, że na mnie czekasz?- usiadłamnaprzeciwko, uważnie na niego patrząc.

-nie chciałem ciprzeszkadzać.

-w czym?

-nie wiem. Myślałem, żechcesz pobyć sama. A potem z kimś rozmawiałaś...- wyjaśniłciężko wzdychając. Boże, czasami go nie rozumiem... chyba zacznęlubić go jako zmęczonego Toma, jest wtedy taki spokojny i fajny...

-a dlaczego na mnieczekałeś?- zadałam kolejne pytanie. Bardzo mnie to ciekawiło, bochyba musi mieć jakiś powód...

-nie wiem... chciałemzobaczyć o której wrócisz do pokoju...

-czemu?

-no właśnie nie wiem,czemu. Czułem taką potrzebę. Musisz zadawać tyle pytań?

-jakbyś powiedziałwszystko od razu, to bym nie pytała.- stwierdziłam nie do końcawiedząc co mówię, gdyż mój mózg pracuje corazwolniej... marzę o śnie... Jak Melanie zadzwoni to ją zabiję,zabije ją przez telefon. Za to, że kazała mi tyle czekać... o.

-nie jesteś zmęczona?

-jestem.- przyznałamprzymykając oczy. Nie wiem jakim cudem, ale z zamkniętymi oczamiwidziałam jak on się uśmiecha... Boże, uwielbiam jego uśmiech...

-to czemu tu siedzisz?

-czekam na telefon odsiostry.- odpowiedziałam cały czas nic nie widząc... czułam żezaraz zasnę na siedząco, ale było mi tak dobrze...

-a właśnie.. dzwoniłGeorg, mówił, że byłaś świetna...- teraz to otworzyłamślepia, no jak Georg tak powiedział...chyba naprawdę byłamdobra...- i w ogóle, jestem z ciebie dumny, wiesz?- cośczuję, że zaraz odechce mi się spać. Ale za to on chybalunatykuje, bo jakoś nie mogę uwierzyć, że to powiedział... amoże? Przecież już nie raz mnie zaskoczył...- tylko nie pytajdlaczego!- uprzedził moje pytanie... oj, a ja tak bardzo chciałam oto zapytać...

-dobra, nie będępytać... ale miło mi to od ciebie słyszeć...- uśmiechnęłam sięresztkami sił. Czego to się nie robi dla Kaulitza? Mogę uśmiechaćsię do niego, nawet przez sen...

-kiedy ta twoja siostrazadzwoni?- zmienił temat. Widziałam, że ma ochotę iść do pokojui zakopać się w pościeli...

-nie wiem. Ale chyba jużnie będę czekała... idziemy?- spojrzałam na niego pytająco, naco on skinął ochoczo głową i już po chwili podążaliśmy dowindy. Jakoś wyjątkowo drogę na nasze piętro odbyliśmy wmilczeniu, zmęczenie dawało o sobie wyraźnie znać... oczy mi sięzamykały, a obraz zamazywał... czułam się jak naćpana...chociażnie wiem jak to jest, bo nigdy nie brałam... ale widziałam nafilmach...

Gdyby nie Tom, ominęłabymswoje piętro. Uśmiechnęłam się do niego w ramach podziękowań ioby dwoje udaliśmy się do drzwi od naszych pokoi, były oboksiebie, więc nie mieliśmy problemu, żeby trafić.

Wyjęłam z kieszeniklucze i zaczęłam wciskać je w dziurkę, nie mogłam trafić...jakie to było żmudne... miałam ochotę rzucić je gdzieś w kąt isama położyć się na podłodze...

-cholera... nie mamkluczy...- zrezygnowany głos Toma przywrócił mnie dorzeczywistości, zamrugałam oczami i spojrzałam w jego stronę.-zostawiłem chyba na dole...- oparł się plecami o drzwi i zjechałna podłogę...

-jak trafisz kluczem wdziurkę, to możesz spać u mnie...

....


niedziela, 15 czerwca 2008

15. ' DebilMan.'

Otworzyłampowoli oczy, które natychmiast zostały porażone jasnymipromieniami słońca, świadczącymi o tym, że zapowiada się pięknyi ciepły dzień. I pewnie nie tylko z tego względu już z samegorana mam taki dobry humor, ciekawe kogo zobaczę jak spojrzę w bok?Głupie pytanie, no ale co? Może to był tylko sen, przecież różnerzeczy mogą dziać się w mojej głowie... ale myślmy realnie, coja sobie w ogóle wyobrażam? Wczoraj było słodko i kolorowo,a dzisiaj powinno wszystko wrócić do normy, jak zawsze. Boprzecież Kaulitz zawsze będzie Kaulitzem i raczej się nie zmieni.Jakby się tak głębiej zastanowić to pomimo tej jego, moimskromnym zdaniem, głupoty; nie potrafię go nie lubić... on chybamusi coś w sobie mieć, skoro jestem dla niego taka miła... niemoże, ale na pewno. Skoro tak dobrze go traktuję, musi mieć wsobie coś wyjątkowego, coś co sprawia że jego wszelkie wady niemają znaczenia...

A kto by wogóle pomyślał, że ja będę kiedykolwiek w ogóle wten sposób o nim myślała? Nigdy by mi to przez myśl nieprzeszło, przecież zawsze tak go nienawidziłam. Już jak gopoznałam, pokłóciliśmy się co najmniej z pięć razy wciągu pół godziny... mamy mocne charaktery, każde z naszawsze musi mieć rację... ja chyba jeszcze nigdy mu nieustąpiłam...

To jesttakie głupie i dziecinne, ale i tak dalej to robimy. Docinamy sobie,kłócimy się o byle co, a potem rozmawiamy ze sobą jakbynigdy nic...


Delikatniewstałam z łóżka, żeby go nie obudzić. Niech sobie śpi,póki może. I tak mamy jeszcze trochę czasu do dziewiątej, aja i tak już nie zasnę...

Zabierającswoje rzeczy skierowałam się do łazienki. Teraz dopiero żałuję,że nie noszę przy sobie kosmetyczki. Tak to już jest gdy niesłucha się starszej siostry. Melanie zawsze mówiła, żekobieta powinna mieć w torbie wszystko co najważniejsze. Ale wsumie, kosmetyki, nie są najważniejsze. Ja nie mam obsesji napunkcie wyglądu, więc właściwie dla mnie to nie problem, jedendzień bez makijażu. A nawet lepiej, będę taka naturalna...

Pokilkunastu minutach wróciłam do pokoju odświeżona i wdalszym ciągu zadowolona. Tom nadal spał, było dopiero po siódmej,więc usiadłam wygodnie na fotelu, który stał naprzeciwkołóżka, dzięki czemu mogłam się bezkarnie wpatrywać wśpiącego chłopaka. Uważnie obserwowałam każdy jego najmniejszygest podczas snu, robił takie słodkie minki... to było nawetciekawe zajęcie, tak siedzieć, nic nie robić, tylko się w niegopatrzeć... jak w obraz... z tym, że po jakimś czasie stawało sięto nudne... ale na szczęście inteligentny Tomuś w samą porę sięobudził...

Pięknieotworzył swoje czekoladowe ślepia i rozciągnął się, następniespoglądając w moją stronę...

Patrzyłam wniego jak zaczarowana, nie miałam przecież nic innego do roboty...

-długo jużtak siedzisz?- odezwał się w końcu, sprawiając tym samym, że sięocknęłam. Zamrugałam oczami i zmieniłam obiekt zainteresowań,żeby nie było, że mam jakąś obsesję na jego punkcie, bo w końcuto może wydać się trochę dziwne, jak tak cały czas będę sięna niego gapić. Jak jakaś napalona fanka...

-trochę...-mruknęłam- zaraz ósma.- od razu powiedziałam mu też któragodzina, uprzedzając tym samym jego pytanie. Przecież wiadomo, żezaraz by o to zapytał....

-yhym... toja pójdę się umyć.- oznajmił i podniósł się zeswojego legowiska, a następnie zniknął za drzwiami łazienki.

W pokojubyło tak dziwnie cicho, aż zaczynało mnie to przerażać. Już nielubię ciszy, ona jest taka przytłaczająca, za każdym razem dajemi do zrozumienia, że jestem sama. I czuję się jak jakaś maładziewczynka, która zagubiła się w wielkim mieście... albolesie... i nie ma nikogo, kto wskazałby mi drogę...

Bo janaprawdę się zgubiłam, już dawno... a tak cholernie trudno jestsię teraz odnaleźć, nawet nie mam na to czasu. Upływa dzień zadniem, co dziennie muszę coś robić, nie mam nawet czasu, żebywłaśnie usiąść sama, w ciszy i wszystko spokojnie przemyśleć...ja już chyba nie potrafię tak myśleć, nienawidzę ciszy!Nienawidzę...

-jestem.Możemy zejść na śniadanie...- w samą porę wyszedł z łazienki,już myślałam, że mi coś odbije, wtedy nie byłoby dobrze...

-nie jestemgłodna...

-Carmen, tysię żywisz powietrzem?- spojrzał na mnie z poważną miną,dziwne, ale jakoś nie zrozumiałam co miał na myśli... albo mi sięnie chciało...

-co?

-kolacjinie, śniadania nie, więc co ty jesz? Tylko obiad?

-jemwystarczająco dużo, nie musisz się martwić.- odwróciłamod niego wzrok. Po prostu nie jestem głodna, w ogóle o co muchodzi?

-nie możesznic nie jeść. Przecież figurę masz idealną, więc nierozumiem...

-dobra,zamknij się. Chodź już na to śniadanie.- burknęłam wstając zmiejsca. Wolałam już iść z nim na to śniadanie niż słuchaćgłupiego gadania. Idealna figura, on chyba nie myśli, że ja sięodchudzam... przecież nie jestem jakąś tam plastikową lalką...


#


Weszliśmydo windy, a za nami jeszcze jakaś pani. Przynajmniej czuję siębezpieczniej, gdy w pobliżu jest ktoś inny, to mi gwarantuje, żenie zostanę porwana przez Kaulitza na ostatnie piętro i...nowłaśnie... wolę nie myśleć co by było. W sumie to już sobie,to wyjaśniliśmy, ale te obawy będę miała już chyba zawsze... to jest głupie.

-jak ci sięze mną spało?- usłyszałam nagle szept koło ucha, aż całazadrżałam, chłopak objął mnie od tyłu i położył brodę naramieniu. Chyba mi się coś przesłyszało... co on w ogólerobi?!

Kobietastojąca przy wyjściu spojrzała na nas dziwnie, jakbyśmy popełnilijakieś przestępstwo. Nawet się nie dziwie, pewnie usłyszała toco ten idiota powiedział.

Odskoczyłamod niego jak oparzona, ah te jego cudowne rozczarowanie...

-ej... jamyślałem...

-to tylepiej nie myśl, Kaulitz.-przerwałam mu groźnie na niegospoglądając. Też mu się na czułości zebrało. I to jeszcze wwindzie. No ja go w ogóle nie rozumiem, czemu on jest takitrudny?!

Ten tylkowestchnął ze zrezygnowaniem i oparł się o ścianę, jednak nie nadługo bo zaraz musieliśmy wysiąść.

Już bezsłowa skierowaliśmy się do restauracji, tyle że do niej niedotarliśmy. Stanęłam jak słup, widząc zbliżającą się do nasgrupkę dziewczyn. Byłam pewna, że one są fankami Tokio Hotel... ico teraz będzie? Zjedzą mnie żywcem...

-Carmen, nochodź. Chyba się nie boisz?- cholera, przecież się boję. Tak, jasię boję jakiś dziewczynek. Super, co się ze mną porobiło...ale przecież ja zajęłam miejsce ich kochanego Georga i w dodatkujestem dziewczyną!

-Tom!- terazto już nawet nie mogę uciec. One stoją przed nami... a za mną?Ściana...- mogę autograf?- jedna z nich wyciągnęła kartkę idługopis, Tom uśmiechnął się uroczo i złożył swójpodpis. Dziewczyna nie była raczej Angielką, bo jej język niebrzmiał najlepiej... ja miałam tylko nadzieję, że mnie niezauważą... ale oczywiście, znając moje „szczęście”...

-a ty tokto?- spojrzała na mnie wrogo- chyba nie zastępujesz Georga?!

-Zastępuję.-odpowiedziałam twardo, już się przestałam bać. Ta dziewczynkamnie wkurza, nie podoba mi się jej ton. Co ona sobie wyobraża?!

-no chybażartujesz!- tym razem powiedziała to po francusku, najwyraźniejjej zasób słówek angielskich się wyczerpał...dobrze, że ja jestem na tyle uzdolniona i ją rozumiem, a nawetpotrafię odpowiedzieć.

-nieżartuję, coś się nie podoba?

-jakbyśzgadła. Konkretnie, to ty się nie podobasz. Nie wiedziałam, żeTokio Hotel mają taki gust... żeby przyjąć do zespołu takiecoś...- zmierzyła mnie swoim wzrokiem. Miałam ochotę ją uderzyć,ale powstrzymałam się. Tom nic nie rozumiał, tylko sięprzyglądał... pewnie sądził, że rozmawiamy sobie poprzyjacielsku... akurat... ja ją zaraz zabije!- ale dobra. Grajsobie na tej gitarze, tylko od chłopaków trzymaj się zdaleka.- dodała zanim zdążyłam odpowiedzieć. Tyle, że jeszczebardziej mnie wkurzyła... na ile mnie zamkną jak jej coś zrobię?

-niebędziesz mi mówiła co mam robić.- starałam się nad sobąpanować, co nie było wcale łatwe...

-niewyobrażaj sobie że możesz więcej niż ja. Tak naprawdę jesteśnikim. Trzymaj się od nich z daleka. W końcu masz tylko grać!

-masz pechadziewczynko.- uśmiechnęłam się ironicznie, co ją bardzozdenerwowało... przynajmniej tak mi się wydawało...

-nie podobami się, jak do mnie mówisz. Radzę, żebyś zmieniła ton.-rzekła oschle nie spuszczając ze mnie wzroku. Miałam wielkąochotę ją wyśmiać, przecież nie będzie mi groziła... to wogóle była groźba? Wszystko jedno, wystarczy, że mi sięnie spodobało.

-śmiesznajesteś, a do tego pusta.- stwierdziłam obojętnym tonemwyprowadzając ją tym samym z równowagi, bo już miała sięna mnie rzucić, jednak uniemożliwiła jej to szybka reakcja Toma,który szybko mnie zasłonił...

-koniec!Miło było, ale musimy już iść. Dowidzenia.- zakomunikowałzdumionej fance i pociągnął mnie za rękę w stronę restauracji.No pięknie zaczęłam z fanami, wiedziałam że tak będzie. Alemimo to czuję wielką satysfakcję, bo wygrałam... a do tego Tommnie obronił, ta dziewczynka może teraz płakać w poduszkę.Wredna jestem... ale muszę też dbać o siebie, a nie innych.Czasami trzeba być egoistą, bo można zginąć w tym świecie...


#


-popierwsze, już nigdzie nie wychodzicie SAMI! Po drugie, najlepiej nieoddalajcie się od hotelu w ogóle, a po trzecie won mi napróbę! Wieczorem koncert, a wy już zdążyliście sięzdekoncentrować, a w szczególności ty Carmen! Przecież totwój pierwszy raz, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawęz powagi sytuacji? Od dzisiejszego występu zależy w jaki sposóbzostaniesz przyjęta przez fanów...- siedzieliśmy w milczeniui z wielką „uwagą” słuchaliśmy kazania Josta, oczywiście siętym nie przejęliśmy, każde z nas było zajęte swoimi myślami...-słuchasz mnie w ogóle!?- dopiero teraz spojrzałam namenadżera, bo chyba te słowa były skierowane do mnie...? Skinęłamtylko głową na potwierdzenie i posłałam mu niewinny uśmiech.Mężczyzna westchnął ciężko ze zrezygnowaniem, co oznaczałochyba, że już nie ma zamiaru dłużej marudzić... o jak dobrze...-Idźcie już na tą próbę, bo czuję, że nic nie wyjdzie ztego koncertu.

-nie łamsię stary, będzie dobrze.- klepnęłam go w ramię kierując się wstronę wyjścia, sama nie wiem dlaczego to zrobiłam... chyba sięnie obrazi za to, że go tak nazwałam? To taki impuls...

-hahaha...stary...dobre...- usłyszałam za sobą śmiech Toma, któryzaraz zamilkł widząc spojrzenie swojego menadżera. - no to myidziemy...

Wyszliśmy zpokoju. Tom coś mruczał pod nosem, albo raczej nucił jakąśpiosenkę... o ile można to tak nazwać... w każdym razie musi miećdobry humor, skoro w ogóle wydaje z siebie jakieś melodycznedźwięki...

-ej, to mymamy karę!- zatrzymał się nagle. I jeszcze uśmiechał sięgłupio, jakby miał powód do radości... spojrzałam na niegotak jak zawsze, czyli jak na ułomnego inteligenta...- fantastycznie,jakie to cudowne uczucie... jak ja dawno tak się nie czułem,normalnie powrót do dzieciństwa!

-uspokójsię, co? Odbiło ci już?

-oj, jużdawno mi odbiło, jakbyś nie zauważyła.- stwierdził poruszającbrwiami. No nic, tylko wybuchnąć śmiechem. To jest idiota, jakichmało. Super debil... o już wiem!

-ale za todobrze, że ty to zauważyłeś. Jestem z ciebie dumna i mam nawetdla ciebie specjalną nazwę...- wyszczerzyłam się do niego na samąmyśl o tym co stworzyłam w swojej mądrej główce...

-jaką?-zainteresował się. Mam nadzieję, że mu się spodoba...

-otóż,mój drogi... od dzisiaj jesteś DebilMan!- oznajmiłam zradością uważnie na niego patrząc i czekając na jakąśreakcję...

-hahaha....jesteś nienormalna....

-wiem. Ale,przyznaj że ci się podoba?

-ty?

-nie głupku!Nazwa, którą ci wymyśliłam...- palnęłam go w głowę.Lekko, żeby mu się tam nic poprzestawiało...

-aa.... nojasne. Jest taka „Carmelkowa”...


###

No, muszę powiedzieć, że nawet jestem zadowolona z tej części. Chyba dobrze jednak, że mi się wszystko skasowało, napisałam od nowa i to jest raczej lepsze od poprzedniej wersji xD
To chyba tyle, jakimś cudem nie mam już nic do powiedzenia ;]
pozdrawiam :*

piątek, 6 czerwca 2008

14. ' A mówiłeś, że to się więcej nie powtórzy...'

-Co ty im powiedziałaś?- chłopak spojrzał na mnie trzymając się za policzek, a ja jakoś nie za bardzo wiedziałam co mam mu odpowiedzieć... bo na pewno nie prawdę. W sumie to nie sądziłam, że ona tak zareaguje... skąd mogłam wiedzieć, że mu przywali? Tak, to było mocne uderzenie... ja bym się na takie coś nie odważyła, podziwiam ją na prawdę.

-no, nic takiego...- mruknęłam omijając jego dociekliwe spojrzenie. Skierowałam się w stronę fontanny, przy której znajdowała się ławeczka. Piękne miejsce... jakiś wielki plac i na środku fontanna...

Usiadłam sobie i zaczęłam się rozglądać dookoła udając wielkie zainteresowanie pobliskimi budynkami, które jednak nie były wcale ciekawe, a po za tym znajdowały się trochę daleko, żeby móc im się przyjrzeć. On mi w tym wypadku na pewno nie odpuści, przecież przeze mnie mu się dostało... ale i tak mu nie powiem... no co? Ta dziewczyna mogła sobie tak, o go uderzyć... mogła??

-musiałaś jej coś powiedzieć, inaczej by mnie nie uderzyła...- nie minęła chwila jak chłopak pojawił się obok mnie

-a może oni mają tu jakieś inne zasady?- próbowałam go za wszelką cenę przekonać, że to nie moja wina. No bo nie moja, tylko jego. Mógł się nie odzywać, ale nie... on przecież musi, wielki ważniak.

-ale... o cholera, krew...- prawie że jękną widząc na swoim palcu czerwone plamy. Zwróciłam się w jego stronę, aby zobaczyć, czy mówi prawdę... ale tak było. Z jego wargi, całkiem obficie sączyła się krew... no, wiedziałam że to uderzenie było mocne i porządne, ale żeby aż tak? Może to jakaś bokserka... w każdym razie bardzo uczulona na propozycje mężczyzn... Boże drogi, jakich mężczyzn, przecież on to ledwie co chłopczyk.

Bez słowa zaczęłam grzebać w torbie poszukując chusteczek higienicznych... no dobra, zrobiło mi się go trochę szkoda... ale tylko trochę! Jak dam mu chusteczkę to jeszcze nie będzie o niczym świadczyło... tak... o niczym...

-a w ogóle, od kiedy ty znasz francuski?- byłam tak pogrążona w poszukiwaniach, że nawet go nie słuchałam. I sądzę, że to co mówił było w danej chwili mało istotne... a co będzie jak się wykrwawi? No nie... gdzie te głupie chusteczki, przecież muszę je mieć... ja mam wszystko...!

-o są...- uśmiechnęłam się sama do siebie wyjmując z torby paczkę chusteczek, następnie wyjęłam jedną i zmoczyłam w wodzie, którą miałam za plecami. Mam nadzieje, że jest czysta... a jakby nawet nie, to raczej żadna strata... co mu się może stać? Trudno...

-więc co im powiedziałaś?- dredziarz w dalszym ciągu drążył ten sam temat co mnie już zaczynało irytować, ileż można? Ja tu chcę go ratować od krwotoku, a on pieprzy o głupotach. Co za kretyn, no.- Carmen!

-zamknij się, Kaulitz!- burknęłam w złości i przyłożyłam mu zwilżoną chusteczkę do wargi, mimo mojej złości zrobiłam to bardzo ostrożnie, chociaż chyba powinnam użyć do tego znacznie więcej siły...

W zupełności skupiłam się na tym co robię i zapomniałam o wszystkim innym. Z wielkim zaangażowaniem jeździłam tą chusteczką po jego ranie, nawet nie zauważyłam tej ciszy, która tak nagle zapanowała... czułam na sobie jego wzrok, to było bardzo dziwne, bałam się spojrzeć w jego oczy... ta cała sytuacja zaczynała mnie krępować... dlaczego on zamilkł!? I czy musi tak na mnie patrzeć?!

Ocknęłam się w końcu i zabrałam rękę, przy czym, chcąc, czy też nie, musiałam na niego spojrzeć i oczywiście nie było możliwości, żeby nasze spojrzenia się nie zetknęły ze sobą... a najgorsze było chyba to, że żadne z nas nie odwróciło wzroku... patrzyliśmy tak wzajemnie w swoje oczy z taką samą fascynacją, jednak ja cały czas gdzieś w środku myślałam trzeźwo...

-mogłabyś zostać pielęgniarką...- odezwał się cicho, jakby się czegoś obawiał... ale to już zupełnie mnie speszyło... natychmiast zmieniłam obiekt patrzenia i poderwałam się z miejsca intensywnie myśląc co zrobić, żeby zmienić temat i wybrnąć z tej trudnej, jak dla mnie, sytuacji...

-późno już, chyba powinniśmy wracać.- wydukałam z wielkim trudem lustrując wszystko dookoła, teraz chciałam patrzeć na wszystko, tylko nie na niego...

-tak, trochę nam zeszło. Ale w gruncie rzeczy, nie było tak źle.- stwierdził i podniósł się z miejsca-no, to którędy?- to pytanie wręcz rozkazało mi na niego spojrzeć, bo dlaczego on mnie o to pyta? Przecież to on prowadził, więc o co chodzi?

-jak to, którędy? Ty prowadziłeś...

-ja? Ja tylko szedłem obok ciebie i z tobą, myślałem, że ty...

-chcesz powiedzieć, że nie wiesz którędy mamy iść?!- prawie krzyknęłam nie mogąc w to uwierzyć. To niemożliwe, żebyśmy się zgubili... to jakiś żart!? Pierwszy raz w życiu chcę, żeby ten idiota sobie żartował, żeby tylko mnie zdenerwować... a tak na prawdę on wie jak wrócić...

Nie, on nie wie...

-no, nie wiem... i ty też nie wiesz?

-nie wiem przecież!- Za jakie grzechy? Po co ja w ogóle wychodziłam z tego hotelu... no po co mi to było?!

-to może zapytamy kogoś o drogę?- zaproponował, co wbrew pozorom wcale nie było mądre bo wokół jakoś pusto się zrobiło, co oznaczało, że jesteśmy SAMI, a w dodatku nie wiemy gdzie...

-bardzo chętnie, ale kogo?- fuknęłam patrząc na niego jak na głupka, jednak na nim nie robiło to wrażenia. Nic dziwnego, przyzwyczaił się... całe życie tak na niego patrzę, odkąd się znamy... a może i nie??

-no to... a nie masz telefonu?- koleina propozycja, która była znakiem że on myśli! Właśnie, przecież chowałam telefon do torby...

Od razu zaczęłam go szukać, lecz to spowodowało, że jeszcze bardziej się wkurzyłam, gdyż jak się okazało był rozładowany. Dlaczego!? Akurat teraz...

-rozładowany... jeszcze jakieś pomysły?

-tylko jeden, bo innego rozwiązania nie widzę...

-jaki?

-no... musimy iść tak jak przyszliśmy, może jakoś odnajdziemy drogę...

-tak, świetny pomysł. Tym bardziej, że jest już ciemno. Powodzenia.- uśmiechnęłam się ironicznie, ale mimo to ruszyłam w stronę ulicy. Nie wiedziałam dokąd idę, ale to już chyba wszystko jedno... i tak nie wiem gdzie jestem. To wszystko przez niego.

-czekaj, na mnie.- zbulwersował się dołączając do mnie szybszym krokiem, ale nasza droga nie trwała zbyt długo, bo miałam już dosyć i po prostu usiadłam na krawężniku chodnika...- co robisz?

-nigdzie już nie idę.- oznajmiłam i oparłam brodę o swoje kolana. Nie miałam zamiaru już się stamtąd ruszać, byłam wykończona tym całym dniem. A skoro nie wiem nawet w którą stronę iść, to będę tutaj siedziała.

-masz zamiar tu siedzieć?

-tak.- potwierdziłam nawet na niego nie spoglądając...

-ale nie możesz! Jutro mamy koncert.

-to jutro wrócę. Teraz i tak nigdzie nie dojdę! jestem zmęczona... mam już dosyć...

-no to może, pójdziemy w jakieś przyjemniejsze miejsce?- zapytał z cwanym uśmiechem, ta propozycja skojarzyła mi się z jednym, ale to chyba nie jest zaskakujące skoro powiedział to Tom Kaulitz. Ale mogę iść wszędzie, żebym tylko mogła spać...

-niby gdzie jest takie miejsce?

-pójdziemy na tą noc do jakiegoś hotelu, a jutro rano ktoś po nas przyjedzie.

-a gdzie tu masz hotel!?- prawie że podskoczyłam, bo to było wręcz idiotyczne. Nie wiemy gdzie jesteśmy, a on pieprzy mi o hotelu, do którego również nie znamy drogi!

-jakby ci to powiedzieć... za tobą...- wskazał głową za mnie, a ja natychmiast obróciłam się w tamtą stronę... niemalże oniemiałam z zachwytu widząc duży budynek, który był hotelem. Od razu wstałam z miejsca i podążyłam w kierunku drzwi... cudownie... jednak nie jest tak strasznie, jak myślałam...

Chłopak wszedł za mną do środka i skierowaliśmy się do recepcji.

-dobry wieczór- Tom zaczął nadawać do jakiejś kobiety po angielsku, Bogu dziękować że go zrozumiała...- Chcielibyśmy wynająć pokój na jedną noc.- po tych słowach kobieta dziwnie na nas popatrzyła, pewnie dlatego że dziwnie to zabrzmiało, ale teraz mam to gdzieś. Ja chcę tylko iść spać...

-oczywiście, proszę bardzo...- uśmiechnęła się do niego i wręczyła srebrne klucze, chłopak odebrał je od niej i podążył w stronę widny.

O nie... ja tam nie wsiądę... w ostatniej chwili skręciłam w stronę schodów, jednak nawet nie zdążyłam wejść na jeden stopień, czując na swojej ręce czyjś uścisk...

-tutaj jest winda.

-ale ja z tobą windą nie jadę.- oznajmiłam twardo, na co on uśmiechnął się pod nosem...

-nic ci przecież nie zrobię, chodź. - wręcz siłą zaciągną mnie do tej przeklętej windy, a gdy ruszyła nie było już dla mnie ratunku... ale stanęłam jak najdalej od niego... wolę nie ryzykować... - Carmen, no... przestań...

-a skąd ja mogę wiedzieć czy tym razem coś nie strzeli ci do głowy?

-oj, no przysięgam że to już nigdy więcej się nie powtórzy. Wtedy to nie tak miało być...

-a jak?- wlepiłam w niego swoje spojrzenie oczekując jakieś cudownej odpowiedzi, szczerze mówiąc liczyłam na jakieś powalające wyznanie... coś co by mnie ruszyło... ale nie... nastała cisza...

-inaczej...

Westchnęłam ciężko, to nie była dla mnie żadna odpowiedź. On chyba sam nie wiedział o co mu chodziło...

Drzwi rozsunęły się i wysiedliśmy. Udaliśmy się do pokoju z numerem 333, nawet nie zwracałam uwagi na jego wystrój. Teraz nie miałam do tego głowy...

-to idź się umyj, a ja pójdę później.- odezwał się do mnie wskazując na drzwi łazienki, bez słowa wykonałam jego polecenie. Jakoś nie miałam ochoty na dyskusje...

ale tak się składa, że chyba zapomniałam o pewnym szczególe... przecież te jakże cudowne dni nie raczyły dobiec jeszcze końca i co ja mam zrobić? Musze do sklepu... tylko co powiem Kaulitzowi? Nie żebym się wstydziła, ale bądź co bądź to chłopak... chyba nie musi wiedzieć?

Weszłam z powrotem do pokoju i złapałam za swoją torbę...

-Tom, ja idę do sklepu... potrzebujesz czegoś?- wyrecytowałam szybko, nie chcąc przedłużać, ale nie ominęły mnie pytania...

-a po co?

-muszę coś kupić.

-nie potrzebuję niczego. Ale może pójdę z tobą?

-nie, dzięki. Poradzę sobie sama.- odmówiłam co było oczywiste i bez dłuższego namysłu wyszłam...


#


Gdy wróciłam na moje szczęście Tom stał na balkonie, nawet mnie nie zauważył, a ja korzystając z okazji udałam się do łazienki, żeby zrobić wszystko co konieczne. Wyszłam po kilku minutach, Toma dalej nie było w pokoju, chyba się bardzo zamyślił... a ja znowu nie mogłam przepuścić takiej okazji, szybko zrzuciłam z siebie wierzchnie ubrania i wskoczyłam pod kołdrę.

Zamknęłam oczy, akurat dredziarz wszedł do środka... zapewne sądził, że śpię bo się w ogóle nie odzywał, tylko zgasił światło i delikatnie położył się obok... aż zrobiło się tak jakoś cieplej... coś czuję, że dzisiaj nie zasnę... bo w ogóle odechciało mi się spać... już nie jestem zmęczona... dziwne... ale nie... to on tak na mnie działa... chyba powinnam ograniczyć z nim kontakty, zbyt często przez niego zmieniam zdanie... jestem strasznie niezdecydowana... no, ale... przecież mi z tym dobrze... raz mogę sobie na niego powrzeszczeć, raz normalnie porozmawiać... a czasami nawet poleżeć obok niego... tak blisko... bliziutko... bliziuteńko...

-Carmen... śpisz?- usłyszałam cichy szept obok siebie, aż przeszedł mnie gorący dreszcz, uśmiechnęłam się pod nosem i otworzyłam oczy obracając się w jego stronę...

-nie...- odpowiedziałam równie cicho jak on...

-jutro przyjadą po nas o dziewiątej...

-yhym...- mruknęłam w odpowiedzi, po czym nastała długa chwila ciszy...

-przepraszam...- to jedno słowo sprawiło, że moje serce jakby mocniej zabiło, czego zupełnie nie rozumiem, ale to szczegół. On mnie przeprasza! Święto narodowe... ale chwila... za co? O co chodzi? Ktoś mi podmienił Toma?

- ale za co?

- za wszystko. Za to, że nie potrafię się nigdy powstrzymać od głupich komentarzy, za to, że cię prowokuje... po prostu za wszystko... ja nie wiem dlaczego taki jestem...

-przecież ja też...

-nie... ciii...- uciszył mnie natychmiast, przykładając mi palec do ust, myślałam że zaraz mi serce wyskoczy... w ogóle już wszystkie myśli mi się mieszały... nic nie rozumiem... ale to dobrze... przecież jest tak cudownie...

Już zupełnie nie wiedziałam co się dzieje, gdy poczułam na swoich wargach jego usta... najnormalniej w świecie mnie pocałował, a ja czułam się jakbym wygrała milion, albo jeszcze lepiej... to jest nie do opisania... nie trwało to zbyt długo, ale gdybym mogła powtórzyłabym to jeszcze ze sto razy... ten pocałunek zupełnie różnił się od jakiegokolwiek innego...

-a mówiłeś, że to się więcej nie powtórzy...- wyszeptałam, gdy oderwał się ode mnie, ale wcale nie byłam na niego zła i w moim głosie też nie dało się odczuć żadnych negatywnych emocji, powiedziałam to raczej z niewielkim rozbawieniem... mimo ciemności, która panowała w pokoju, widziałam te szalone iskierki w jego oczach... uśmiech nie schodził z mojej twarzy, to było takie piękne...

-ale ja chciałem tylko naprawić to co zniszczyłem... przepraszam...

Jeżeli to sen, nie chcę się z niego budzić...


###

 

A więc jestem ;D Żyję, niestety za mało mam tych schodów, żeby móc sobie coś zrobić xD

No, ale chciałam wam bardzo podziękować za te wszystkie cudowne słowa, które bardzo mobilizują, tym bardziej teraz gdy straciłam wszystkie notki... ale mówi się trudno, napisałam od nowa i też coś jest. Na pewno nie jest takie fajne jak poprzednia wersja, ale cóż.. wyszło jak wyszło ;]

Mam duże zaległości, ale nadrobie czytanie waszych opowiadań jak najszybciej ;))

Na prawde bardzo wam dziękuję i pozdrawiam :*