środa, 22 grudnia 2010

142.'Ty lepiej poślij do diabła Davida, ja w przeciwieństwie do niego nikogo nie zdradziłem.'

-Carmen, nie puszczę cię samej do Warszawy. Wybij to sobie w ogóle z głowy.- Oświadczył stanowczo gitarzysta, gdy tylko przekroczyliśmy próg naszego domu. Ze względu na zaistniałą sytuację musiałam mu powiedzieć o swoich planach i wiedziała, że tak będzie. Nie bez powodu nie chciałam mu o tym nic mówić.

-Ale przecież nic mi nie będzie. Będę tam najwyżej trzy dni.- Starałam się go przekonać. W sumie nie miałam pojęcia jakich mogłabym użyć argumentów, aby się zgodził. Czy to w ogóle możliwe?- Jestem dorosła, poradzę sobie.

-Nie. W ogóle nie rozumiem po co chcesz tam jechać. Po tym czego się dowiedziałaś o swojej matce nie powinnaś chcieć mieć z nią cokolwiek wspólnego.- Stwierdził rzucając plik kopert na stolik w salonie.

-I nie chcę.- Zgodziłam się z nim bez wahania.- Ale chcę dowiedzieć się kim jest mój ojciec.- Spojrzałam na niego uważnie. Czy to takie trudne do zrozumienia?- Tom... przecież nic mi się nie stanie. Wezmę ze sobą jednego ochroniarza...

-Mimo to nie chcę, żebyś tam jechała.- Westchnął ciężko siadając na kanapie i odchylił głowę do tyłu opierając kark o oparcie.

-To jedź ze mną.- Zaproponowałam zajmując miejsce obok niego i chwyciłam go za rękę.- Tom... zależy mi na tym. Proszę cię Kochanie...- Przysunęłam się bliżej, aby się do niego przytulić.- Chce wiedzieć kim jest mój tata... może on też chce wiedzieć kim ja jestem?

-Oh, no już dobrze... Pojedziemy tam razem.- Rzekł w końcu, a ja niemal zapiszczałam z radości i ucałowałam go w usta.

-Kocham cię, jesteś cudowny!

-Ale pod jednym warunkiem.- Zastrzegł z poważną miną przez co mój entuzjazm nieco przygasł. Czemu zawsze musi być jakiś warunek... a już miało być tak pięknie no.- Przejrzysz pocztę.- Wyszczerzył się ukazując rząd białych zębów, a ja przewróciłam teatralnie oczami. Spodziewałam się czegoś gorszego, ale dobrze, że się myliłam.

-No wiesz co, żeby tak żonę wykorzystywać.- Pokręciłam głową mrużąc oczy.- Ale w porządku, zajmę się tym... większość to chyba rachunki.- Odsunęłam się od niego, aby wziąć ze stołu dość pokaźna ilość białych kopert.- Haa... a co my tu mamy?- Uśmiechnęłam się pod nosem zauważając jedną kopertę, która wyróżniała się kolorem.- Błękitna... pewnie jakiś list od twojej fanki.

-Nie piszą na mój prywatny adres.- Stwierdził zabierając mi kopertę z ręki.- I jest zaadresowana do nas obojga.- Dodał.- I jest z kliniki.

-Jakiej?- Zainteresowałam się i usiadłam bliżej niego, żeby mieć lepszy dostęp do koperty.

-Leczenia bezpłodności. Prosiłem, żeby przysłali nam wyniki badań do domu, bo nie mieliśmy kiedy się zgłosić.- Wyjaśnił otwierając kopertę.- Ale to i tak raczej już nieważne... co nam po wynikach, jak leczenie jest w klinice. Musimy znaleźć jakąś u nas.

-No... ale chociaż sprawdź, czy nie wykryto jakiejś choroby, czy coś...

-Ta... tylko ja się na tym nie znam... Zdrowa jesteś.- Uśmiechnął się.- W sensie, że nic ci nie dolega... ale to było dawno robione. Może powinnaś powtórzyć badania?

-Myślę, że to dobry pomysł. I ty też powinieneś się przebadać.

-Pójdziemy razem na badania.- Ucałował mnie w skroń i objął przytulając do siebie.- Jak ja się za tobą stęskniłem...

-Ja za tobą też... ale pokaż mi te wyniki.- Wyciągnęłam rękę po białą kartkę. Była dość dużych rozmiarów, a on wyczytał tylko, że jestem zdrowa. Faceci są tacy mało dokładni...- Gdzie ty przeczytałeś, że jestem zdrowa?- Uniosłam brwi spoglądając na niego z rozbawieniem, bo ja nic takiego nie widziałam na tej karcie.

-No tutaj... pozytywny, to chyba zdrowa nie?- Wskazał palcem w dane miejsce, a ja wczytałam się w treść, czego zapewne on sam wcześniej nie zrobił.

-Przecież to wynik testu ciążowego, a nie tego czy jestem zdrowa głupolu.- Zaśmiałam się kręcąc z dezaprobatą głową.- Trzeba czytać, a nie.

-Robiłaś test ciążowy?

-To było włączone w te badania, zawsze robią testy.- Wzruszyłam ramionami i odłożyłam kartkę na stół, wtedy nagle coś mnie tknęło. Dosłownie znieruchomiałam.

-Carmen? A pozytywny to przypadkiem nie znaczy... że ten... że ty... że to znaczy, że ty... jesteś w ciąży?- Wykrztusił, co dotarło do mnie w spowolnionym tempie. Byłam w szoku... Serce nagle zaczęło mi szybciej bić i zrobiło mi się jakoś słabo. Czy ja na pewno dobrze widziałam? Dobrze przeczytałam?- Kochanie...- Tom położył mi rękę na ramieniu, co w pewnym sensie przywróciło mnie do rzeczywistości i od razu złapałam za kartkę w pośpiechu wyszukując wzrokiem tego badania.

-Pozytywny.- Przeczytałam na głos, jakby to miało mi pomóc w uwierzeniu w tę wiadomość.- Pozytywny... pozytywny... pozytywny...- Powtarzałam w kółko starając się opanować. To było takie dziwne uczucie... Szok pomieszany z radością, a jednocześnie niepokojem.

-Jesteś w ciąży?

-Jestem w ciąży.

-Jesteś?

-Jestem!- Pisnęłam patrząc nieprzytomnie przed siebie i oparłam się o oparcie.- Będziemy mieli dziecko, Tom... będziemy je mieli...- Wyszeptałam czując pod powiekami łzy, które po chwili samowolnie wypłynęły z moich oczu. Nie wierzyłam... jakim cudem?

-Kochanie...- Przyległ do mojego ciała mocno mnie przytulając. Miałam wrażenie, że to jakiś sen... tak bardzo chcieliśmy tego dziecka... Myślałam, że nigdy się nie uda. Że możemy liczyć tylko na adopcje... a okazuję się, że jestem w ciąży. I to od dawna... jak mogłam nic nie zauważyć? A jeśli to pomyłka? Jeśli tak naprawdę nie jestem w ciąży? Nie... nie...

-Czekaj...- Odsunęłam go od siebie jednocześnie uspakajając emocje.- Najpierw musimy to sprawdzić, zrobić badania... nie można tak od razu się cieszyć.

-Ale przecież to są wyniki badań i tu jest napisane, że jesteś w ciąży.

-Tak... ale to było dawno, mogli coś pomylić...

-Carmen to nie jest jakiś test ciążowy z apteki, tylko badanie z świetnej kliniki. Jesteś w ciąży, naprawdę jesteś.- Złapał mnie za ręce patrząc mi w oczy. Chciałam w to wierzyć. Marzyłam, żeby miał racje... ale ja muszę mieć stuprocentową pewność. Ja chce zobaczyć je na własne oczy... chce zobaczyć moje dziecko.

-Nieważne. Chce jechać do lekarza... i to teraz.- Powiedziałam stanowczo i bez namysłu wstałam z miejsca od razu kierując się do wyjścia. Nic mnie już nie obchodziło, chciałam tylko znaleźć się w pierwszej lepszej przychodni, aby wykonać usg.

-Carmen... ale zaczekaj. Przecież trzeba najpierw się umówić...

-Nie będę na nic czekać!- Burknęłam zakładając w pośpiechu buty.- Nie muszę iść prywatnie. Pójdę do przychodni... ja muszę to sprawdzić. Idziesz ze mną, czy nie?- Uniosłam na niego swoje spojrzenie. Nie wiem skąd w nim taki opór. Przecież powinien też chcieć potwierdzić tę wiadomość. Może boi się, że to nieprawda?

-Jasne, że idę.- Rzekł i również zaczął się ubierać.- Ale te badanie to żadna pomyłka... zobaczysz.- Uśmiechnął się do mnie promiennie, co odwzajemniłam czując w sercu radość. Na pewno jestem w ciąży... noszę w sobie nasze dziecko. Musi tak być... ono jest ze mną już od dawna...


#


Wokalista wyminął w wejściu blondynkę podążając prosto do salonu, gdzie bez skrępowania zajął miejsce na kanapie wbijając swój wzrok w ciemny ekran telewizora. Melanie stała jeszcze chwilę przy otwartych drzwiach lekko osłupiała, no z pewnością nie wykazał się tym razem nawet odrobiną kultury. Ale, czy szanowny Bill Kaulitz będzie czekał na zaproszenie? Po co...

-Przynajmniej „dzień dobry” byś powiedział.- Dołączyła do niego z oburzoną miną.- Może jesteśmy w pewnym sensie rodziną, ale jednak są jakieś reguły dobrego wychowania czy coś... już nie wspomnę, że nawet cię nie wpuściłam, bo sam sobie wszedłeś...

-Otworzyłaś przecież drzwi.- Mruknął unosząc na nią swój poirytowany wzrok.- Mówiłem, że tak będzie? Nie chciała mnie nawet widzieć, słowa z nią nie zamieniłem! Jej matka potraktowała mnie jak jakiegoś intruza!- Wypalił zanim ta zdążyła zareagować na jego wcześniejsze słowa.

-No i dobrze.- Prychnęła krzyżując ręce na piersiach.- Na to właśnie między innymi sobie zasłużyłeś.- Dodała z pełnym przekonaniem w głosie, czego Bill nie mógł pojąć. Uważał, że jest niesprawiedliwa.

-To, że ci tam jakieś związki nie wyszyły, nie znaczy że wszyscy faceci na ziemi mają za to odpokutowywać.- Burknął spoglądając na nią urażony.- Nie znasz sytuacji, a jesteś święcie przekonana, że to moja wina...

-A nie twoja?

-Tak jakby... no ale niezupełnie! Ona też jest winna...

-Więc jednak dowiedziałeś się czegoś?- Uśmiechnęła się krzywo i usiadła na fotelu układając dłonie na swoim brzuchu.

-Niezupełnie... bo w ogóle ze mną nie gadała. Jak wychodziłem rzuciła we mnie moim pamiętnikiem...- Odparł spuszczając wzrok.- Można się domyślić, że go przeczytała i to jest powód jej odejścia.

-Pamiętnik?- Zaśmiała się nic nie rozumiejąc.- Musiałeś chyba nieźle się na nią żalić.

-Oj nieprawda... Nie spodobało jej się coś innego.- Westchnął ciężko i podparł plecy o oparcie kanapy.- Ale to było dawno... no dobra, może nie aż tak bardzo bo jeszcze w połowie września.

-To ponad dwa miesiące temu.- Zauważała uznając, że jednak trochę czasu od tamtej pory minęło.- Co ją tak dotknęło?

-Lepiej nie będę o tym mówił.- Stwierdził niepewnie obawiając się jej reakcji, a przede wszystkim tego, że powtórzy wszystko swojej siostrze. W końcu to dotyczy Carmen...

-O nie. Teraz już się nie wykręcaj. Zawracasz mi głowę, przychodzisz tu kiedy chcesz i teraz mam nic nie wiedzieć? Nie ma tak, Kaulitz. Jak już coś robisz, to rób to do końca.- Wbiła w niego swoje niebieskie tęczówki oczekując wyjaśnień. I nie miała zamiaru odpuszczać.

-Ale musisz przyrzec, że to zostanie między nami...- Zastrzegł automatycznie spoglądając na jej duży brzuch.- Na swoje dziecko...

-Faceci... wy nie potraficie nic zrobić bez stawiania swoich warunków.- Pokręciła z dezaprobatą głową i westchnęła ciężko.- Przyrzekam.- Zapewniła po chwili choć była pewna, że przysporzy jej to wiele trudu, ale skoro trzeba... Może nie będzie, aż tak źle.

-Dobra... bo ja kiedyś... podkochiwałem się w twojej siostrze.- Wyznał cicho jakby z nadzieją, że może jednak nie usłyszy, lecz tak nie było. Dotarło to do niej natychmiast i nie widziała w tej chwili różnicy w jego głosie.- To trwało dość długo... myślałem, że mi przejdzie. Myślałem, że to wiesz... tylko dlatego, że jest ładna i pociągająca... ale jak byłem z Sarą zdałem sobie sprawę, że ja kocham je obie... Naprawdę Sarę też kocham! A to z Carmen... to już mi przeszło... jeszcze na jej ślubie coś czułem, ale potem... z czasem to po prostu minęło i przysięgam, że miałem w głowie tylko Sarę, a potem ją i nasze dziecko, naszą wspólną przyszłość.- Powiedział strasznie się przy tym denerwując, na co między innymi wskazywały jego dłonie, którymi nerwowo o siebie pocierał niemalże bez przerwy.

-Wy naprawdę jesteście idiotami. Jak mogłeś... jak mogłeś zapisać to wszystko na papierze?- Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Spodziewał się raczej gorszej reakcji. Myślał, że powie zupełnie co innego... a ona uważa go za idiotę tylko dlatego, że pisał pamiętnik.

-Wiem, że to głupie... teraz żałuję. Ale cholera... było już mi tak ciężko! Nie wiedziałem komu mam o tym powiedzieć... nie miałem komu się wyżalić, rozumiesz? Musiałem to jakoś z siebie wyrzucić...

-Trzeba było przyjść choćby do mnie! A Georg, Gustav? Chyba im też możesz ufać...

-Ale było mi głupio... Tom to mój brat, a ja kochałem jego żonę... To w ogóle wszystko jest chore. A teraz straciłem ukochaną dziewczynę i dziecko.

-Ale to twoja wina.- Stwierdziła nie mając już wątpliwości.- W prawdzie Sara przeczytała twój pamiętnik choć nie powinna... ale to ty ją oszukiwałeś.

-Nie umiałem jej wyznać prawdy. Wiem, że mnie kocha... jak się kogoś kocha trzeba mu wybaczyć prawda? Każdy zasługuje na drugą szansę...- Głos mu się łamał, a w oczach stanęły łzy. Bał się, że naprawdę już stracił wszystko... a właściwie w tej chwili najważniejsze dla niego było dziecko. Nie chciał, aby wychowywało się bez niego...

-Tylko nie każdy ją dostaje.

-Wcale mnie nie pocieszasz... nie bądź taka no!

-Nie wymagaj ode mnie, aż tak wiele.- Uśmiechnęła się ironicznie.- Jestem kobietą, do tego w ciąży... doskonale rozumiem Sarę. Sama bym cię posłała do diabła po takim czymś...

-Po takim czymś? Ty lepiej poślij do diabła Davida, ja w przeciwieństwie do niego nikogo nie zdradziłem.- Wypalił ze złością, co odebrało jej mowę. Doskonale wiedziała, że nie może ufać ojcu swojego dziecka, lecz mimo wszystko łudziła się, że może jednak im się uda i stworzą normalny dom dla swojego dziecka. A teraz zgasła nawet ta ostatnia iskierka nadziei. Wcale nie chciała tego wiedzieć... wolała się oszukiwać, to przynajmniej nie bolało.- Ja może lepiej już pójdę...- Dodał po chwili, gdy zdążył już ochłonąć i dotarło do niego to, co powiedział. Zrobiło mu się przykro i żałował, że nie ugryzł się w porę w język.

-Widziałeś coś?- Zapytała niepewnie uważnie na niego patrząc. Czarnowłosy milczał, co było dla niej jednoznaczne z potwierdzeniem.- Widziałeś go z tą wizażystką, prawda?

-Nic konkretnego nie widziałem...- Mruknął.- Równie dobrze mogli się spotkać w sprawach służbowych...

-No chyba tylko ona, bo on z pewnością w sprawach przyjemnościowych. Pieprzona dziwka.- Syknęła zaciskając zęby.

-Oj no... ale nie denerwuj się. Wcale nie jest powiedziane, że coś ich łączy...

-Nieważne. I tak mnie to nie obchodzi... mam go gdzieś. Nie wiem, co mi w ogóle strzeliło do głowy, żeby mieć z nim romans.- Pokręciła z niedowierzaniem głową.- Mówię, że jesteś idiotą, a sama nie jestem lepsza.

-No, ale to chyba on jest, a nie ty. W końcu to faceci są wszystkiemu winni...

-Ale to ja zaczęłam to wszystko. Byłam chyba cholernie zdesperowana...- Rzekła z goryczą w głosie.- Zachciało mi się seksu z facetem w średnim wieku, ile ja jeszcze błędów popełnię?

-Jesteś młoda, jeszcze wiele przed tobą... nie tylko błędów.- Posłał jej niewyraźny uśmiech. Nie bardzo wiedział jak miałby ją pocieszyć, sam nie był w lepszej sytuacji.- Będziesz miała dziecko i ono ci wszystko wynagrodzi...

-Będzie mi przypominało o najgorszych błędach mojego życia.- Powiedziała cicho wbijając wzrok w podłogę. Nie chciała patrząc na swojego syna czuć ból...

-Nie mów tak... przecież to będzie twój ukochany skarb. Będziesz dzięki niemu szczęśliwa, a nie smutna...

-Ale to akurat z dzieckiem wiążą się najboleśniejsze wspomnienia i nic na to nie poradzę.- Stwierdziła unosząc na niego swoje zaszklone spojrzenie.- Przepraszam, że byłam taka niemiła... zupełnie zapomniałam, że jestem jeszcze gorsza od ciebie i porównując twoje błędy z moimi... ty tak naprawdę nic nie zrobiłeś.

-Ty też przecież nic nie zrobiłaś. To nie twoja wina, że Jost cię zdradza...

-Nie mam na myśli akurat jego, ale to nieważne. Nie będę się nad sobą użalać, to i tak niczego nie zmieni.

-A może powinnaś...

-Nie chcę. Chciałabym w końcu zapomnieć...- Westchnęła cicho.- A może... napijesz się herbaty?- Podniosła się nagle doznając olśnienia.- Chyba coś wspominałam też o dobrym wychowaniu...- Mruknęła nie czekając już na jego odpowiedź i skierowała swoje kroki do kuchni...


###


Kocham momenty, w których mam wenę i wtedy piszę tak lekko i nie chce przestawać xd 


Wesołych świąt, życzę ;)

pozdrawiam ;*


niedziela, 12 grudnia 2010

141.'Jeśli już to słonica. I to nadzwyczajnie urokliwa.'

Kolejne listopadowe dni mijały w wyjątkowo wolnym tempie, a w mojej głowie cały czas panował mętlik przez co nie myślałam już tak dużo o Tomie. Może więc lepiej, że to wszystko się wydarzyło? Tęsknota za bliską osobą nie jest niczym przyjemnym, lecz chyba jednak wolałabym tęsknić dwa razy bardziej za moim mężem niż teraz zadręczać się Sarą i moją matką. Oczywiście moja przyjaciółka- o ile jeszcze mogę tak ją nazwać- nie odezwała się do mnie ani razu, nawet nie odbiera telefonu, a gdy poszłam do domu jej rodziców tam też nikt mnie nie przyjął. Nie mam już siły... liczę na to, że wszystko się jakoś wyjaśni. Że jak wróci Bill, powie mi o co chodzi... co tak naprawdę się wydarzyło. Dlatego na chwilę obecną po prostu się poddaję, nie będę dociekać prawdy i starać się skontaktować z Sarą. Jednak pozostaje mi ciągle drugi problem, jakim jest moja matka. Tego akurat nie mogę tak sobie zostawić bez rozwiązania. Nie chcę mieć z nią nic wspólnego, ale chcę wszystko wyjaśnić. Przede wszystkim muszę się z nią spotkać... nie wiem, czy nawet będę miała w sobie na tyle siły, aby z nią rozmawiać, ale na pewno zadam jej jedno jedyne pytanie, które będzie dotyczyło mojego prawdziwego ojca. Muszę wiedzieć kim on jest.

-Mel... chciałabym jechać na kilka dni do Polski.- Wyznałam niepewnie siostrze, która wybałuszyła na mnie oczy najprawdopodobniej będąc w szoku.- Chcę się spotkać z naszą matką.

-Ale skąd w ogóle wiesz, że jest w Polsce?!

-Dowiedziałam się...- Mruknęłam siadając na krześle.- Zadzwoniłam pod numer, który mi podała... okazał się być nieaktualny.- Uniosłam na nią swój wzrok. Oczywiście, że miała rację. Matka oszukała mnie od początku do końca, a ja naiwna dałam się w to wrobić. A chciałam, żeby było dobrze... ja chciałam tylko mieć mamę...

-No nic dziwnego... ale nie przejmuj się, ona nie jest tego warta. Może to i lepiej, że wzięłaś Matthewa ze sobą. Przecież on nie miałby z nią życia...

-Wiem, tego wcale nie żałuję... w końcu to nasz brat. Ale chcę tam pojechać tylko po to, żeby dowiedzieć się czegoś o moim ojcu.- Wyjaśniłam.- Poradzisz sobie przez ten czas sama?

-Jasne, przecież nie jestem małym dzieckiem.- Przewróciła teatralnie oczami. Ale ja i tak nie byłam do końca pewna, czy mogę zostawić ją samą z czteroletnim dzieckiem. Właściwie moje wątpliwości powodowała jedynie jej ciąża... wiem, że Melanie musi dużo odpoczywać i o siebie dbać, a ja ją tak obciążam... Nie wybaczę sobie jeśli to odbije się na moim siostrzeńcu, albo też na niej samej.- Możesz spokojnie jechać. Tylko, czy ty sobie tam poradzisz?

-Znam trochę polski... poza tym już tam byłam nie raz.- Wzruszyłam ramionami.- Załatwię wszystko jak najszybciej i wrócę.

-A rozmawiałaś o tym z Tomem?

-Nie... nic mu w ogóle nie mówiłam o tym wszystkim. Chcę sama się tym zająć... on ma teraz trasę i lepiej, żeby o niczym nie wiedział. Przynajmniej na razie... może opowiem mu, jak wróci.

-Nie zauważy, że jesteś w Polsce?

-Przecież nie będzie sprawdzał gdzie jestem. Poza tym wiem, że jakbym mu o tym powiedziała, zabroniłby mi tam jechać...

-Więc robisz to wbrew jego woli.

-Niezupełnie, on nic nie wie...

-Jeszcze...

-Oj, Mel.- Rzuciłam jej groźne spojrzenie.- Nie komplikuj. Chcę tylko znać prawdę, mam do tego pełne prawo.- Dodałam z przekonaniem.- Pójdę się spakować i zamówię bilet na jutro.

-A może to nie ma sensu?

-Dla mnie ma.- Mruknęłam i nie chcąc dłużej dyskutować na ten temat udałam się do swojej sypialni, żeby spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Miałam nadzieję, że wrócę szybko. Góra za trzy dni... szczerze mówiąc nie chciałam spędzać tam zbyt wiele czasu. Jestem jakoś negatywnie nastawiona do tego kraju, ale nie wiem dlaczego. Mam dziwne odczucia. I mam nadzieję, że Tom nie będzie miał mi tego za złe... przecież nie robię nic złego.

Chciałam już wyciągać torbę z szafy, kiedy poczułam jak ktoś pociąga mój rękaw od bluzki. Odwróciłam się w stronę brata, który przyglądał mi się uważnie.

-Carmel... a mogę jechać z tobą?- Zapytał, czym mnie naprawdę zaskoczył. Skąd on w ogóle wie, że ja dokądś jadę? Boże, czasem mam wątpliwości, że to mój brat... on jest taki mądry...

-Ale ja niedługo wrócę.- Przykucnęłam przy nim.- Zostaniesz z Melanie przez kilka dni...

-I z wujkiem Tomem?- Przechylił lekko głowę robiąc przy tym śmieszną minę. Nie bardzo wiedziałam, co to ma oznaczać... ale bardziej zainteresowało mnie, że wspomniał o moim mężu. Przecież dobrze wie, że Toma z nami nie ma... więc czemu nagle pyta, czy z nim zostanie? Dzieci są takie skomplikowane.

-Matti, kochanie... Tom jest teraz bardzo daleko i nie może...

-Ale ja go widziałem.- Przerwał mi oburzony, na co ja uniosłam wysoko brwi wyrażając swoje zdziwienie.

-Widziałeś Toma?

-Noo... Chodź ci pokażę.- Złapał moją rękę i pociągnął mnie do wyjścia z pokoju następnie prowadząc na dół po schodach. Melanie siedziała na kanapie i czytała gazetę... i nikogo więcej nie było.- Taam.- Wskazał na okno, a ja nie zwlekając podeszłam do niego i odsłoniłam firankę rozglądając się uważnie po okolicy... Myślałam, że zaraz przejdę przez ścianę, gdy ujrzałam postać tak dobrze znanego mi mężczyzny. On naprawdę stał przed domem i rozmawiał przez telefon, a obok niego stał jego brat, który wyraźnie się niecierpliwił. Zamrugałam powiekami chcąc być pewna, że nic mi się nie wydaje. No ale... skoro Matt ich widzi i ja ich widzę, to znaczy, że stoją tam naprawdę!

-Czemu stoicie przy tym oknie?- Melanie odłożyła gazetę spoglądając w naszą stronę.- Szukacie smug? W sumie przydałoby się posprzątać...

-Tom tam jest!- Niemalże pisnęłam czując jak serce wali mi coraz mocniej. Byłam w tej chwili tak cholernie szczęśliwa, że go widzę, że jest tak blisko...

-Gdzie?- Moja siostra od razu wstała i podeszła do nas również wyglądając przez szybę, lecz ja nie miałam zamiaru dłużej tak bezczynnie stać. Natychmiast ruszyłam do przedpokoju, aby zaraz otworzyć drzwi. Mało mnie obchodziło, że jestem w kapciach i cienkiej bluzce, a na dworze panuje chłód. Wybiegłam na zewnątrz zwracając tym samym na siebie uwagę Billa.

-Tom!- Rzuciłam się na swojego męża nie zważając na to, że jest zajęty. Dopiero teraz mnie zauważył, a telefon przez, który rozmawiał wypadł mu z rąk ku radości Billa, który od razu go podniósł i zakończył połączenie następnie chowając urządzenie do kieszeni. Ja natomiast tkwiłam w objęciach ukochanego i wdychałam jego zapach nadal nie mogąc uwierzyć, że naprawdę tu jest.

-To ja wejdę do środka.- Rzucił wokalista po czym zostawił nas samych.

-Mój kochany... czemu nie powiedziałeś, że wracacie?- Uniosłam swój wzrok na Gitarzystę, właściwie mało mnie to obchodziło. Przecież najważniejsze, że znowu jest przy mnie. Tak bardzo za nim tęskniłam i tak strasznie go teraz potrzebuję.- Stało się coś?

-Sam nie wiedziałem... chodzi o Sarę.- Odparł lekko przygaszony, ale zaraz na jego twarz wpłynął śliczny uśmiech.- Moja wariatka, nawet się nie ubrałaś.- Musnął czule moje czoło i odgarnął kosmyk moich włosów przyglądając mi się z uwagą.- Wypiękniałaś.

-A ty wyprzystojniałeś.- Uśmiechnęłam się do niego szeroko i zbliżyłam swoją twarz do jego, aby móc wpić się w te słodkie, pełne usta... Tak dawno ich nie czułam. Myślałam, że zaraz uniosę się nad ziemię. Chłopak obejmował mnie mocno w talii, a ja ułożyłam dłonie na jego karku delikatnie go po nim masując. To był jeden z najprzyjemniejszych pocałunków w moim życiu. Chwila, w której wszystkie troski odchodzą na bok i wydaje się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Bo z nim może właśnie tak być.

-Chodźmy do domu, bo mi się rozchorujesz.- Wymruczał odrywając się od moich warg i poczułam jak unoszę się nad ziemią, tym razem to nie była moja wyobraźnia, czy też metaforyczne odczucie... to Tom mnie podniósł. Automatycznie zacisnęłam nogi na jego biodrach i objęłam rękoma kark, aby w żadnym wypadku nie spaść na twardą ziemię. Oczywiście wiem, że mój mężczyzna by na to nigdy nie pozwolił, ale to już taki naturalny instynkt. Bez najmniejszego problemu zaniósł mnie do domu, a ja przy okazji skradłam mu jeszcze kilka słodkich pocałunków.

-I znowu się zaczyna...- Usłyszeliśmy ciężkie westchnięcie mojej siostry, która stała opierając się o framugę.- Jak dobrze, że ja z wami nie mieszkam na co dzień.- Dodała marszcząc brwi.- Zrobiłam gorącą, pyszną, owocową herbatkę dla mojej siostrzyczki, szwagierka i jego braciszka.- Uśmiechnęła się do nas szeroko.- Tylko postaw ją na podłogę, przecież to jakiś słoń...- Poleciła Tomowi robiąc przy tym poważną minę, a ja aż się zapowietrzyłam z wrażenia. Że niby ja?! Słoń?!

-Jeśli już to słonica. I to nadzwyczajnie urokliwa.- Skwitował, za co obdarzyłam go swoim oburzonym spojrzeniem.- No, ale Kochanie... nie ma co się obrażać, my tylko sobie żartujemy.- Musnął moje usta i ostrożnie postawił na podłogę.- Swoją drogą to przytyło ci się z kilogram...

-Pff... Tobie swoją drogą też.- Prychnęłam mierząc go z góry na dół. Dopiero co przyjechał, a już mi tutaj cwaniaczy... może rzeczywiście mi się przytyło no, ale żeby od razu to zauważył?

-Ja schudłem! Po prostu mam mięśnie i tak ci się tylko wydaje, że jestem grubszy niż byłem...

-Matko Boska! Weźcie skończcie, co? Odezwać się nie można, bo zaraz podłapiecie temat i końca nie widać... jeszcze chwila i do sądu pójdziecie z tym, kto ile przytył i kiedy i dlaczego...- Wyrecytowała blondynka patrząc na nas w sposób, jakbyśmy byli co najmniej niedorozwinięci umysłowo.

-Pff... znalazła się mądra. Chodźmy Kochanie... stęskniłam się.- Złapałam Toma za rękę uśmiechając się przy tym słodko i pociągnęłam go na górę ignorując swoją zrezygnowaną już siostrę oraz herbatę, która czekała na nas w kuchni.

-Tylko mi tam się nie tentegować! Dziecko tu mieszka i jest biały dzień! I ja nie wyrażam zgody!- Zawołała za nami, co także nie omieszkałam olać...


#


Wzdychając cicho weszła do kuchni, gdzie przebywał osamotniony wokalista. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie jest z nim najlepiej. Oczywiście Carmen wraz z Tomem ulotnili się na górę i zostawili ją samą z czarnowłosym, który raczej nie wyrywał się do rozmowy. Ale przecież ktoś musi się nim zająć, w końcu jakby nie było jest jej gościem. Usiadła więc na jednym z krzeseł zastanawiając się, co mogłaby powiedzieć, aby przerwać tą głuchą ciszę. Chłopak od razu wlepił w nią swoje czekoladowe spojrzenie uważnie ją lustrując jednak nie odezwał się.

-Patrz... tyle czasu minęło od ślubu Carmen i Toma, a ja dopiero teraz pomyślałam o tym, że właściwie jesteś moją rodziną.- Wypaliła nagle nie bardzo się nad tym zastanawiając.

-Chyba nikt się nad tym nie zastanawiał.- Mruknął spuszczając wzrok na swoje paznokcie.- Zresztą... kto by tam zwracał na to uwagę...

-No właśnie.- Przytaknęła mu.- A dlaczego tak nagle wróciliście?

-Chciałem ratować swój związek... ale teraz nie wiem nawet co mam robić.- Stwierdził nawet na nią nie spoglądając.

-Cóż... ja się na tym nie znam. Jak widać jeszcze żaden związek mi się nie udał i nie wyszłam na nim dobrze.

-To był mój pierwszy, który miał się udać...

-Może tylko według ciebie tak miało być.

-Nie pocieszasz mnie...

-Nie mam takiego zamiaru. Jesteś facetem i jak zwykle to ty zawiniłeś, a nie ona.

-Ale kiedy ja nie wiem co zrobiłem!

-Jasne. Wy zawsze nic nie wiecie, zawsze jesteście niewinni i najbardziej poszkodowani.- Skwitowała z ironią. Mimo wszystko nie potrafiła mu współczuć, już dawno uprzedziła się do płci męskiej i nie potrafi być obiektywna. Widziała, że nie jest mu łatwo i że może nawet cierpi jednak nawet to nie wzbudzało w niej żadnych skrupułów.

-Wcale tak nie uważam. Być może coś zrobiłem nie tak, potrafię się przyznać do błędu... tylko, że ona nawet nie powiedziała mi o co chodzi. Jak do niej dzwoniłem mówiła jakimiś zagadkami, a ja niestety nie jestem jasnowidzem.- Wyrecytował ze stoickim spokojem.

-Jakby naprawdę ci zależało już dawno byś był pod jej domem.

-Boję się... Jej rodzice za mną nie przepadają, a ona nie chce ze mną rozmawiać. Jak mam tam wejść? Nie wpuszczą mnie...

-Dlatego najlepiej tu siedzieć?- Uniosła brwi patrząc na niego jak na idiotę.- Przerwałeś trasę, wyprowadziłeś Josta z równowagi po to, żeby sobie posiedzieć w mojej kuchni?

-Nie... Ja próbuje coś wymyślić!

-Już wymyśliłam za ciebie. Jedź do niej i jak trzeba śpij pod domem.- Poleciła z poważną miną.

-To raczej mało pozytywne myślenie. Sądzisz, że będzie, aż tak źle?- Zapytał na co wzruszyła bezradnie ramionami.- Dobra... w końcu jej rodzice mnie nie zjedzą, a ja jestem ojcem jej dziecka. Mam prawo się z nią widzieć i żądać wyjaśnień.- Podniósł się z miejsca.- Trzymaj za mnie kciuki... wspieraj mnie duchowo!

-Jasne.- Uśmiechnęła się do niego krzywo, a wokalista wyszedł.- Ty taki nie będziesz...- Powiedziała cicho układając dłonie na swoim brzuchu.- Będziesz jedynym facetem na ziemi, który będzie idealny.


###


Pewnie mam jakieś zaległości... wybaczcie, postaram się to nadrobić. Nie mam ostatnio głowy do czytania, a jeśli już coś przeczytam to nie umiem skomentować ;) Nigdy nie myślałam, że będę musiała się tłumaczyć szkołą ;o Zawsze uważałam to za głupią wymówkę, lecz jednak... dopadło to i mnie xd Ale! To tylko przez moją głupotę, nie pracowało się przez cały semestr jak trzeba to teraz się nadrabia ;p i nadal sądzę, że szkoła to tylko zwykła wymówka o. xd 

No, ale nieważne... 

pozdrawiam ;*


sobota, 4 grudnia 2010

140.' Bo do kurwy, jest idealnie. Tak idealnie, że nawet pani się nie śniło coś takiego! Nawet w tych pieprzonych serialach tak nie jest.'

Mam wrażenie, że to był tylko sen. Że tak naprawdę nie poznałam prawdy i wszystko jest tak jak było. Tylko, czy gdyby to był tylko sen czułabym się teraz tak fatalnie? Czy płakałabym? Czy nie chciałoby mi się wstawać? Oczywiście jak zawsze problemy muszą zwalać mi się na głowę hurtowo. Tak najlepiej... żeby mnie kompletnie wykończyć. Po co się cackać... Carmen zasłużyła sobie na wszystko co najgorsze. Ja wiem... wiem, że zawsze są jakieś problemy. Ale bez przesady! Co i kiedy robię źle?! Czy naprawdę jestem taką skończoną idiotką, która nie potrafi ogarnąć własnego życia? Mam tego dosyć... najchętniej zniknęłabym. Chcę mieć w końcu święty spokój. Ale nie będę mieć... muszę coś zrobić. O ile najpierw nie oszaleję. Bo to nie byłoby dziwne, gdyby mi w końcu odbiło... bo to wszystko jest jakieś chore. Jak można być tak podłą osobą, jak moja matka! Jak ona może taka być!? I ona mnie urodziła? Nie chcę mieć z nią nic wspólnego... naprawdę już nie chcę. Mam gdzieś, że to moja mama... ja chce zapomnieć, że w ogóle istniała i móc żyć własnym życiem. Ona nie jest mi do niczego potrzebna. Koniec. Muszę coś zrobić z tym co się stało... najpierw wyjaśnić sytuację z Sarą, potem sytuację z moim prawdziwym ojcem. Tak... chce wiedzieć kim on jest i czy w ogóle gdzieś jest. Nie twierdzę, że od razu do niego pójdę i oświadczę, że jestem jego córką. Ja chce tylko się dowiedzieć, czy mam ojca... a potem niech wszystko toczy się według losu.

-Carmen... masz gościa.- Oznajmiła Melanie, a ja po chwili ujrzałam mamę bliźniaków wpatrującą się we mnie w dziwny sposób. Nie wróżyło to nic dobrego... no naprawdę jeszcze jej mi brakowało. Ciekawe co tym razem jej nie odpowiada.

-Dzień dobry... stało się coś?- Wstałam spoglądając na nią niepewnie.

-Może ty mi to powiesz?- Uniosła brwi krzyżując ręce na piersi. Nie wiem o co jej chodzi... ja naprawdę nie mam dzisiaj siły, żeby się użerać z teściową. Co ja jej do cholery zrobiłam, że ona mnie tak nie cierpi!?

-Chciałabym, ale nie wiem o co chodzi.- Starałam się być całkowicie spokojna. Nie będę się unosić... nie ma takiej potrzeby. Trzeba panować nad sytuacją i emocjami... przecież nic się nie dzieje. Jeszcze...

-Widziałam w gazecie twoje zdjęcia z jakimś dzieckiem.- Zakomunikowała, a w jej głosie można było bez problemu wyczuć złość. Odetchnęłam głęboko nadal nad sobą panując.

-To mój brat.- Odparłam na co kobieta zareagowała parsknięciem.

-Tak nagle masz brata?

-Nie nagle... po prostu mieszkał ze swoją matką, a teraz mieszka ze mną.- Przewróciłam teatralnie oczami.

-Ciekawe. A dlaczego nie jesteś z moim synem?

-Bo uznaliśmy, że lepiej będzie jak wrócę do domu.

-To raczej nie jest wasz dom.- Zauważyła z ironicznym uśmieszkiem. Czy ona przypadkiem sądzi, że pokłóciłam się z Tomem? Albo, że go zostawiłam?

-Przeniosłam się na jakiś czas do siostry, nie chciałam być sama.- Wzruszyłam ramionami. Ta kobieta zaczyna mnie wkurzać. Ja naprawdę staram się ją szanować i być miła. Jednak przyszła zdecydowanie w nieodpowiednim momencie.

-Wiedziałam, że to wasze małżeństwo jest głupią decyzją.- Pokręciła głową z dezaprobatą, a ja poczułam, że tracę cierpliwość...

-My tak nie uważamy. O co pani właściwie chodzi? Przyszła pani sprawdzić, czy się rozeszliśmy? To bardzo mi przykro, ale nadal jestem żoną pani syna! I jesteśmy razem cholernie szczęśliwi, jeszcze nigdy nie byliśmy bardziej szczęśliwi niż teraz proszę sobie wyobrazić! W dodatku staramy się o dziecko i jesteśmy na dobrej drodze! Być może za rok będzie pani miała już kolejnego wnuka bądź wnuczkę!- Wyrecytowałam kipiąc ze złości. Doskonale wiedziałam, że temat dziecka działał na nią jak płachta na byka. Nie będę ukrywała, że zrobiłam to z premedytacją. Nie będę już dla niej miła skoro ona nie potrafi być dla mnie. Ona nawet mnie nie szanuje i zapewne gówno ją obchodzi, że jej syn mnie kocha.- Współczuję Tomowi, że jego własna matka nie potrafi nie dość, że uszanować jego decyzji to jeszcze cieszyć się z tego, że jej syn jest szczęśliwy u boku kobiety, którą naprawdę kocha. Może się pani doszukiwać jakichś niedociągnięć w naszym związku, ale za cholerę pani ich nie znajdzie! Bo do kurwy, jest idealnie. Tak idealnie, że nawet pani się nie śniło coś takiego! Nawet w tych pieprzonych serialach tak nie jest.- Nie panowałam już, ani nad sobą, ani swoimi słowami. Było już mi wszystko jedno. Wyżywałam się na niej z pełną tego świadomością i nie czułam żadnych wyrzutów. Nikt jej nie kazał tu przyjeżdżać... nikt jej w ogóle nie kazał ze mną rozmawiać. Patrzyła na mnie wielce zszokowana. No jasne... że też ośmieliłam się w ten sposób do niej mówić. Pewnie myślała, że skoro jest matką mojego męża będzie dla mnie niczym święta. No chyba w snach! Jeszcze trochę i znienawidzę ją tak samo jak własną matkę.

-Nie mów do mnie w ten sposób i nie podnoś na mnie głosu.- Odezwała się w końcu wielce poruszona. Miałam ochotę prychnąć jej prosto w twarz, jednak coś w głębi powstrzymywało mnie od tego. Teraz pewnie w ogóle uważa mnie za niewychowaną gówniarę... może i dałam jej do tego powody, ale ona myślała o mnie w ten sposób zanim mnie poznała. Poza tym... ona w ogóle mnie nie zna, może zacznijmy od tego.- To raczej nic dziwnego, że interesuję się własnym synem i chcę dla niego jak najlepiej. Mam prawo uważać, że źle dobrał sobie partnerkę...

-Przykro mi, że nie spełniam pani oczekiwań odpowiedniej synowej. Ale Tom mnie kocha, a ja jego... to chyba jest najważniejsze?- Uspokoiłam się i znacznie spuściłam z tonu, a ona zaś zrezygnowała ze swojej złośliwości.

-Tom jest młody i jeszcze głupi. Ma dopiero dwadzieścia lat, kto się żeni w tym wieku? To nieodpowiedzialne. Tym bardziej, że ty jesteś jeszcze młodsza. Poza tym takie małżeństwa mają marne szanse na przetrwanie...

-Świetnie, że pani w nas tak bardzo wierzy. Ale nikt nie pyta panią o zdanie, a ja nie mam najmniejszej ochoty tego wszystkiego słuchać... kompletnie pani się nie liczy z moimi uczuciami, nie wspominając już o uczuciach Toma. Proszę stąd wyjść... a następnym razem jak będzie pani chciała złożyć nam wizytę proszę zadzwonić i uprzedzić.- Oświadczyłam w bardzo szybkim tempie czując, że mogę zostać ponownie wyprowadzona z równowagi. Naprawdę miałam już serdecznie dosyć tej bezsensownej dyskusji. Za kogo ona w ogóle się uważa?- Do widzenia.- Dodałam wyraźnie podkreślając te słowo dając jej tym samym do zrozumienia, że ma wyjść. I tak też poczęła już nawet nie otwierając ust. Nie minęła chwila jak znowu zostałam sama... aczkolwiek nie na długo, gdyż w pokoju zaraz zjawiła się moja siostra.

-Co ona chciała? Czemu tak krzyczałaś?

-Bo ja już mam wszystkiego dosyć...- Jęknęłam i podeszłam do niej wpadając w jej ramiona.-Chcę do Toma...

-Spokojnie... wszystko będzie dobrze, przecież zawsze jest wcześniej czy później.- Szepnęła gładząc mnie uspokajająco po plecach.

-Ał... on mnie kopnął...- Odsunęłam się od niej, a na moją twarz wpłynął szeroki uśmiech.- Tak się nie traktuje ciotki...- Oburzyłam się spoglądając na brzuch siostry.

-Chciał cię pocieszyć.- Stwierdziła z uśmiechem kładąc ręce na brzuchu.- To świetne uczucie... Gdybym wiedziała, że to może być takie piękne nigdy bym...

-Cicho...nie mów.- Zatkałam jej usta dłońmi. Doskonale wiedziałam, co miała na myśli. Nawet sobie nie wyobrażam jak potwornie musi się czuć. Ja sama mam z tym problem, a co dopiero ona. Do tej pory nie pojmuję tego co zrobiła... ale nie chcę do tego wracać, chce zapomnieć, że w ogóle takie zdarzenie miało miejsce w jej życiu i po części także moim.- Dostałaś drugą szansę i ważne, że ją wykorzystałaś.

-Ta... marudzę ci o tym jaka to jesteś nieodpowiedzialna, a sama nie jestem lepsza.- Westchnęła ciężko.- Ale ty wiesz, że ja chcę dobrze, nie?

-Jasne. Zawsze to wiedziałam i jestem ci bardzo wdzięczna. I zawsze będę... kocham cię i cieszę się, że mam taką wspaniałą siostrę.- Wyznałam ze łzami w oczach. Wiele razem przeszłyśmy... zawsze mogłam na nią liczyć. Nie poradziłabym sobie, gdybym jej nie miała.

-Hm... ty też jesteś wspaniała.- Zmarszczyła brwi.- Trochę roztrzepana, ale... to nic. Jeszcze się wyrobisz.


#


-Bill, co to miało być? Prawie całą piosenkę zaśpiewali fani.- Gitarzysta spojrzał uważnie na brata, który w odpowiedzi wzruszył ramionami.- Co z tobą?

-Chcę jechać do domu!- Fuknął czarnowłosy i usiadł na kanapie krzyżując ręce na piersi robiąc przy tym minę naburmuszonego chłopca, któremu zabrano ulubioną zabawkę.

-Pojedziemy jak się trasa skończy...

-Łatwo ci mówić, bo to nie Carmen wyprowadziła się z domu i to nie Carmen nie chce z tobą gadać i w ogóle cię znać...- Wyrecytował ze złością.- Moja dziewczyna, która jest ze mną w ciąży odeszła ode mnie, a ja nawet nie wiem co się stało i nie mogę do niej jechać, żeby choćby spróbować ją odzyskać! Teraz już na pewno pomyśli sobie, że mi na niej nie zależy... a zależy mi na niej i na naszym dziecku!- Wyrzucił z siebie.

-Uspokój się... Też chciałbym, żebyś sobie z nią wszystko wyjaśnił, ale musimy skończyć trasę. Nie możemy sobie tak po prostu odwołać koncertów...

-Jasne... ale możemy tak po prostu sobie pozwolić, żeby moje życie prywatne legło w gruzach.- Burknął.- Ale gdyby z Carmen się coś działo to moglibyśmy wszystko rzucić, żebyś do niej sobie leciał!- Zarzucił podrywając się gwałtownie z miejsca.

-Nieprawda...- Mruknął Tom sam nie będąc do końca pewien swoich słów. Bo gdyby chodziło o jego żonę... z pewnością zachowałby się tak samo jak jego bliźniak. I może nawet nie pytałby nikogo o zdanie, tylko po prostu wsiadł w pierwszy samolot... ale to zależy od sytuacji.- Bill... naprawdę cię rozumiem. No, ale... po tym co odstawiała ci Sara nie brałbym teraz jej na poważnie... skąd masz pewność, że to nie jest jej kolejny kaprys? Że znowu sobie czegoś nie wymyśliła?

-Tom, do cholery! Przestań uważać moją dziewczynę za jakąś rozkapryszoną małolatę... może i czasem była nieznośna i miała dziwne zachcianki, ale jestem pewien, że teraz to coś poważniejszego. I nie potrafię normalnie sobie śpiewać jak gdyby nigdy nic, kiedy wiem, że coś jest nie tak! No powiedz... co byś zrobił, gdyby Carmen była na miejscu Sary?!

-Pewnie to co ty...

-Czyli nic. Bo święty Jost zagroził, że rozwiąże zespół.

-Bo on ma trochę racji...

-Jasne! Ty chyba nadal nic nie rozumiesz! W ogóle nie obchodzi cię to co się dzieje z moim życiem! Odkąd jesteś z Carmen kompletnie mnie olewasz.- Przerwał mu patrząc na niego w taki sposób, jakby chciał go tym zabić.

-Bill, do cholery nie przeginaj. Doskonale wszystko rozumiem i wcale cię nie olewam. Ale nie możesz wszystko robić kosztem zespołu! Sara przecież nie umiera, więc może poczekać aż skończymy trasę... I nie wyżywaj się na mnie.

-Czyli nawet na ciebie nie mogą liczyć?- Prychnął z pogardą.

-A co ja mogę? Nie sprawię, że Jost zmieni zdanie.

-A od kiedy tak go słuchasz, co?

-Proszę cię, skończmy już to. Nie chcę się z tobą kłócić...

-A ja mam dosyć!- Oświadczył podnosząc swój ton i nie czekając na reakcję brata opuścił pomieszczenie trzaskając przy tym drzwiami. Być może to był jakiś sposób na wyładowanie złości jednak z pewnością mu nie pomógł. Czuł się bezradny, a tego nie lubił. Chciałby w końcu mieć kontrolę nad własnym życiem i móc odpowiednio nim pokierować. Ma już dość tych ciągłych problemów, które zaskakują go pojawiając się właściwie znikąd. Nie tak miało wyglądać jego życie... wszystko miało być inaczej.


###


Hm... jednak chyba nie będę nikogo zabijała xd Bez trupów też się da! xD

No i witam nowych Czytelników :D 

Pozdrawiam ;*