poniedziałek, 14 marca 2011

150. 'I spełniło się.'

Pogrzeb Sary odbył się jeszcze w starym roku. Dopiero, gdy zasypali trumnę z jej ciałem dotarło do mnie, że naprawdę już jej nie ma. Nie potrafiłam się z tym pogodzić... to okazało się trudniejsze niż się spodziewałam. Nie sądziłam, że aż tak długo nie będę umiała dojść do siebie. Przez pierwsze dni ciągle miałam nadzieję, że moja przyjaciółka za chwilę wejdzie... że przyjdzie do mnie jak dawniej i będziemy mogły sobie wszystko wyjaśnić. Dowiem się o co miała do mnie żal... i usłyszę od niej, że mi wybacza cokolwiek nie zrobiłam...

Każdego dnia zastanawiam się dlaczego jej już nie ma. Zasypiam i budzę się z wyrzutami sumienia, co najmniej jakbym to ja przyczyniła się do jej śmierci. Teraz gdy nie ma jej obok i mam świadomość, że nigdy już nie będzie najbardziej jej potrzebuję. W każdym momencie mojego życia nawiedzają mnie wspomnienia z nią związane. I nie potrafię przestać. Zupełnie jakbym straciła nad sobą kontrolę. Czuję, że popadam w jakąś depresję... choć tego nie chce. Staram się nie myśleć, staram się zapomnieć... chce żyć normalnie, cieszyć się swoim szczęściem... ale nie da się. Snuję się po domu, jak duch... albo upiór, bo wyglądem właśnie go przypominam. Właśnie teraz okazało się, jak bardzo jestem słaba... wystarczy jedno zdarzenie, abym upadła.

Mam przy sobie najbliższych, którzy wspierają mnie jak tylko mogą... lecz cały czas czekam, jak jakaś chora psychicznie na Sarę. Czekam, żeby móc podzielić się z nią wiadomością o mojej ciąży... żeby móc powiedzieć jej, że ma śliczną córeczkę... i jeszcze więcej. Wydaje mi się, że nikt mnie nie rozumie... że wszyscy uważają, że przesadzam. A przecież ja cierpię...

Uchyliłam lekko powieki słysząc, jak ktoś wchodzi do sypialni. Nie miałam siły się odwrócić, aby spojrzeć... i tak wiedziałam, że to Tom. Bill większość swojego czasu spędza w szpitalu przy dziecku, albo z moją siostrą...

Jednak po chwili mogłam go ujrzeć ponieważ podszedł do okna, w którego stronę byłam odwrócona i energicznie rozsunął zasłony przez co do moich zapuchniętych oczu dotarły się drażniące promienie zimowego słońca. Zamknęłam je szybko i schowałam twarz w poduszce przewracając się na drugi bok.

-Carmen, wstawaj.- Do moich uszu dotarł stanowczy głos Gitarzysty, na co nie zareagowałam. Jedyne czego teraz chciałam to snu... chciałam zasnąć. Wtedy się nie myśli... wtedy wszystko jest dobrze. Świat przestaje istnieć...- Słyszysz?- Podszedł do łóżka i zsunął ze mnie kołdrę.- Umyj się i przebierz.- Polecił, co także postanowiłam zignorować. Czy naprawdę nie widać, że nie mam ochoty z nim dyskutować?-Carmen dzisiaj sylwester o ile jeszcze pamiętasz i mamy mieć gości.

-Chyba ty masz mieć.- Mruknęłam z nadzieją, że się odczepi. Nie chcę się z nim kłócić... na to też nie mam siły. Niech po prostu da mi spokój... czy ja komuś przeszkadzam? Siedzę sobie cichutko w pokoju i nikomu nie wadzę...

-Nie denerwuj mnie proszę...

-Nie mam zamiaru nic świętować!- Fuknęłam podnosząc się gwałtownie.- Niedawno pochowałam przyjaciółkę, a ty mi tu sylwestra urządzasz?!

-Uspokój się. Przecież dobrze wiesz, że to żadna impreza... zwykłe spotkanie ze znajomymi, aby jakoś uczcić ten nowy rok. Nikt nie ma zamiaru szaleć... wszyscy znali Sarę i każdemu jest przykro.- Powiedział spokojnie, a ja ponownie opadłam na pościel. Nie miałam kompletnie energii...

-Zostaw mnie, sam się nimi zajmij...

-Masz wstać, rozumiesz? I to teraz!- Uniósł się najwyraźniej tracąc cierpliwość. Od kilku dni stara się do mnie przemówić, lecz z marnym efektem. Tak jakby olewam jego słowa... co ja poradzę?- Umyjesz się, ubierzesz i zjesz porządne śniadanie. Czy ty w ogóle coś jeszcze jesz?!

-Przestań na mnie krzyczeć i daj mi spokój... nie chce wstawać. Jestem w ciąży, mam prawo wypoczywać...

-Owszem, ale nie leżeć całymi dniami i nocami w łóżku.- Skwitował niezadowolony.- Przysięgam, że siłą cię ściągnę z tego łóżka, jeżeli sama nie wstaniesz.- Zagroził. Miałam ochotę się rozpłakać ze złości i żalu. Dlaczego on mi to robi? Nie odpowiadając nic wstałam energicznie chcąc tym wyładować swoją złość jednak dodatkowo spowodowało to zawrót głowy przez co lekko się zachwiałam z trudem utrzymując równowagę.- Widzisz do czego doprowadziłaś? Nie masz już siły nawet, żeby wstać. Myślisz w ogóle jeszcze o dzieciach?- Miałam ochotę go teraz po prostu uderzyć. Czy naprawdę robię coś strasznego?! Dlaczego on się tak zachowuje! Co ja mu zrobiłam... przecież chce tylko być sama...

-Odwal się.- Burknęłam rozgniewana i nie chcąc już czekać na jakąkolwiek reakcje z jego strony udałam się do łazienki zamykając drzwi na klucz. Gdy uniosłam głowę ujrzałam swoje odbicie w lustrze... czy to naprawdę ja?

Podeszłam bliżej i oparłam dłonie o krawędź umywalki wpatrując się w lustro. Nawet nie wiem dlaczego zaczęłam nagle płakać... chyba już żal mi samej siebie.

-Carmen... otwórz drzwi.- Usłyszałam niewyraźny głos męża i zacisnęłam powieki starając się uspokoić.-Otwórz...- Powtórzył nieco głośniej, a ja w końcu wykonałam jego polecenie.- Nie zamykaj się więcej...- Powiedział od razu, gdy przed nim stanęłam. Spojrzałam w jego oczy i zobaczyłam w nich strach... coś ukłuło mnie w sercu... Skinęłam głową nie mogąc wydobyć z siebie głosu, a on przygarnął mnie do siebie chowając w swoich ciepłych i bezpiecznych ramionach...-Przepraszam... martwię się. Mogę zadzwonić do Andreasa i powiedzieć, żeby nie przychodzili... a Bill może spędzić sylwestra u twojej siostry...

-Nie... ja się przygotuję.- Zapewniłam odsuwając się od niego. Musiałam zebrać się w sobie... wiele będzie kosztował mnie ten dzień... a szczególnie ten wieczór i noc.

-Dobrze... zrobię ci śniadanie.- Ucałował mnie w czoło i wycofał się z pomieszczenia.- Tylko się nie zamykaj.- Zastrzegł jeszcze, jakbym była małą dziewczynką, która może sobie zrobić sama krzywdę... nie wiem o co mu chodzi. Aż tak jestem przerażająca? Nie mówiąc nic zamknęłam za nim drzwi nie zakluczywszy ich według życzenia i już nie spoglądając w wiszące nad umywalką lustro przemyłam twarz letnią wodą następnie zabierając się za inne, niezbędne w porannej toalecie czynności...


#


-Spójrzcie tu jak się uśmiechnęła słodko...- Bill już od jakiegoś czasu pokazywał nam zdjęcia swojej córki będąc przy tym bardzo z siebie dumnym. Oczywiście, gdy spoglądałam na każdą fotografię widziałam w tej małej dziewczynce Sarę. Dlaczego dał jej to samo imię? Już do końca życia będzie mi przypominać o śmierci przyjaciółki. Może to w jakiś sposób dobre... ale czy ja kiedykolwiek się z tym pogodzę? Udało mi się nieco pozbierać na ten sylwestrowy wieczór, lecz cały czas czuję, jak coś wyżera mi duszę. Wcale nie chcę tu być... nie chcę z nimi siedzieć, rozmawiać... nie chcę witać tego cholernego, nowego roku.- Oczywiście rodzice Sary za wszystko winią mnie więc pewnie będę miał problemy, aby móc wychowywać małą...

-Przecież jesteś jej ojcem, masz pełne prawa skoro Sara nie żyje...- Odezwałam się spoglądając na niego lekko nieprzytomnie. Ciągle byłam zamyślona i czasem nie wiedziałam, co właściwie się wokół mnie dzieje...

-Wiem... ale boję się, że będą chcieli mi ją zabrać.

-Nie zrobią tego.- Mruknęłam podnosząc się z miejsca.- Zrobię herbatę...

-Nie trzeba Carmen, siadaj...- Tom złapał moją rękę ciągnąc mnie z powrotem na kanapę.- Mamy sok...

-Ale może ktoś chce herbaty.- Stwierdziłam dobitnie. Mogłabym teraz nawet zacząć coś gotować byleby tylko stąd wyjść. Tylko kto mnie zrozumie?

-Skarbie nikt nie będzie teraz pił herbaty.- Gitarzysta uparcie trzymał się swojej wersji ignorując moje rozzłoszczone spojrzenie. Dlaczego on mnie zmusza, żebym tu siedziała! Albo raczej dlaczego jestem mu tak posłuszna?

-Może porozmawiamy o czymś weselszym.- Zaproponowała Amelia zapewne wyczuwając napiętą atmosferę. Oczywiście wszystkiemu jestem winna ja. Raz jestem smutna, a raz wściekła... a to się odbija na całym towarzystwie, szczególnie na Tomie. Dlatego chciałam zostać w pokoju... ale jak nie to nie. Niech teraz się ze mną męczy.

-Właśnie, to nie jest żadna stypa tylko sylwester.- Poparł ją Andreas, czego raczej można było się spodziewać. W końcu jest jej facetem... chociaż właściwie mój facet mnie tak bardzo nie popiera. Wręcz przeciwnie...

#


Wbiłam wzrok w butelkę wina stojącą na kuchennym blacie. Jak nigdy miałam ochotę się teraz napić... Prowadziłam ze sobą wewnętrzną walkę. Jestem przecież w ciąży, mogę zaszkodzić swoim dzieciom... ale niekoniecznie. Może kilka małych łyków nie będzie miało żadnego znaczenia... Wiem, że nie powinnam. Więc dlaczego chcę? To prawda, że zakazanego pragnie się najbardziej. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby moje dzieci przeze mnie były w jakiś sposób chore. Nie wolno mi pić alkoholu i koniec.

Odwróciłam się gwałtownie w przeciwną stronę i odetchnęłam głęboko. Nie poddam się pokusie... dzieci są ważniejsze od moich pragnień. Przecież to one są moim największym pragnieniem. I muszę spokojnie czekać na jego spełnienie.

-Co tu robisz? Chodź do nas, za chwilę północ.- Tom stanął w drzwiach wyciągając do mnie rękę. Rycerz, który nie odstępuje mnie na krok. Wydaje mi się, jakby zabierał mi powietrze. Zaczynam się dusić jego obecnością pomimo tego, że tak cholernie go kocham i chcę, aby przy mnie był zawsze. Podeszłam bliżej i chwyciłam jego dłoń pozwalając poprowadzić się do salonu, gdzie czekali na nas nasi przyjaciele z butelką szampana.-Uśmiechnij się, nie chcę żebyś cały rok była smutna.- Chłopak musnął ustami moją skroń, a ja spełniłam jego prośbę starając się być jak najbardziej szczerą.

-Ty Bill otwórz Piccolo dla naszych pań w błogosławionym stanie.- Andreas wyszczerzył się do wokalisty wręczając mu butelkę owocowego szampana przeznaczonego dla dzieci. Czy to nie lekka przesada? Mogłybyśmy napić się po prostu soku... Zresztą odrobina prawdziwego szampana by nam nie zaszkodziła...

-Kochanie przygotuj się bo zaraz będzie dwunasta.- Amelia szturchnęła swojego chłopaka, który od razu się zreflektował i złapał za swoją butelkę. To wszystko jest idiotyczne. No po co to? Czuję się jak idiotka stojąc z nimi i czekając, aż wybije północ tylko po to, aby otworzyli szampana...

Tom objął mnie w talii przyciskając mocno do siebie, jakbym miała mu zaraz uciec. To było przyjemne... lubię, gdy mnie tak czule obejmuje. A ja mogę czuć się bezpiecznie...- Dobra, uwaga ! Odliczam.- Oświadczyła brunetka po czym rozpoczęła głośne odliczanie od dziesięciu w dół... i dokładnie gdy powiedziała „zero” Andreas z Billem otworzyli szampany będąc przy tym bardzo z siebie dumnym. Za oknami zaś można było dostrzec malujące się na ciemnym niebie kolorowe wzory...- Szczęśliwego nowego roku kochani!- Krzyknęła radośnie i rzuciła się na szyję Andreasowi, który zdążył odstawić butelkę na stół prawdopodobnie przewidując co się może stać. Bill wypełnił lampki trunkiem i wzniósł z nami toast, a zaraz po tym porwał moją siostrę na dwór.

-Pamiętasz nasze noworoczne postanowienie z ubiegłego już roku?- Usłyszałam szept koło ucha i ciepły oddech na swojej szyi przyprawiający mnie o dreszcze... Przymknęłam powieki analizując jego słowa i powróciłam wspomnieniami do tamtej chwili...


-Kochanie, może jakieś noworoczne postanowienie?- Głos Toma wyrwał mnie z zamyśleń, spojrzałam na niego uśmiechając się ciepło.

-Nie mam pojęcia...

-Może po prostu... będziemy razem mimo wszystko?- Zaproponował, a moje serce zabiło mocniej. Właśnie tego potrzebowałam.

-Mimo wszystko. Kocham cię.- Pocałowałam go. Jest idealnie, jak w filmie... a nawet lepiej. Najlepsze jest, że to życie, a nie film.

-Patrzcie! Śnieg!- Okrzyknęła nagle Melanie i dopiero teraz wszyscy zwrócili uwagę na białe płatki spadające z nieba.

-I za minutę północ.- Oświadczył Gustav, który pilnował czasu.

-Ja też cię kocham i nigdy cie nie zostawię.- Ciepły oddech Toma omiótł moją szyję, a po ciele przeszły cudowne dreszcze. Znowu jestem najszczęśliwszą osobą na świecie. - No i ty nawet nie myśl, żeby zostawiać mnie...- Usłyszałam po chwili tym, razem nieco cwaniacki ton. Tak, to jest na pewno mój Tom.

-Odliczamy!- Andreas klasnął w dłonie, po czym rozpoczął odliczanie, a cała reszta dołączyła do niego. Te dziesięć sekund spędzone w objęciach Toma, świadomość, że tak będzie już zawsze sprawiała, że czułam się, jakby wszystko układało się tak, jak my tego chcemy. Jakby nie czekały nas już żadne przeciwności losu... wiem, że to niemożliwe, ale wiem też, że jeżeli nawet znowu coś, lub ktoś stanie nam na drodze, nie zmieni to nic. Bo wierzę, że nasz związek przetrwa nawet najgorsze 'burze'.

Na zegarach wybiła północ, a na ciemnym, niemalże czarnym niebie rozbłysły kolorowe 'światełka'.

-Szczęśliwego nowego roku, Carmelko...oby był lepszy niż miniony i żeby był ze mną.- Tom przytulił mnie mocno i nawet nie pozwolił, mi dojść do słowa zamykając mi usta swoimi...ale w sumie, wcale mi to nie przeszkadzało. Z przyjemnością odwzajemniałam pocałunek, który stawał się coraz bardziej namiętny i zachłanny. Mogę powiedzieć, że to był najcudowniejszy pocałunek w moim życiu, albo może... w tym roku. Już nic nas nie obchodziło, byliśmy tylko my... i nieistotne było, co działo się dookoła... do mnie nawet nie docierały, żadne głosy, ani hałasy. Słyszałam tylko bicie naszych serc, które płonęły z miłości...


Poczułam jak w moich oczach gromadzą się łzy... chyba szczęścia. Znowu to poczułam. Poczułam to cholerne szczęście, które dostałam od losu... Uniosłam powieki i odwróciłam się przodem do Toma spoglądając w jego brązowe tęczówki.

-Pamiętam... i spełniło się.- Wyszeptałam lekko drżącym głosem. Gitarzysta uśmiechnął się delikatnie gładząc dłonią mój policzek.- Kocham cię... nadal tak samo mocno i szalenie, jak wtedy.

-A ja ciebie moja Księżniczko. I w tym roku też się spełni.

-I zostaniemy rodzicami...- Uśmiechnęłam się opierając czoło o jego. Czułam rozlewające się w moim sercu ciepło, gdy patrzyłam w jego oczy. Oczy pełne troski i miłości, jaką mnie darzył.

Zbliżył się do mnie i wpił w moje usta obdarzając długim, namiętnym pocałunkiem, który pobudził moje zmysły. Poczułam jakbym wróciła z dalekiej podróży, w którą udałam się nieświadomie...


###


A ja dzisiaj mam trzy rocznice ;p 

I zacznę od tej najstarszej :D Dokładnie 12 dni temu trzy-miesiace obchodziło swoje 3 urodziny xD

Zakładając tego bloga nie przypuszczałam, że dotrwam tylu odcinków xd To była spontaniczna decyzja, która okazała się jedną z najbardziej trafionych.

Kolejna oczywiście, to koncert Tokio Hotel na, którym mnie nie było. Ale pamiętam doskonale jak cholernie się cieszyłam, że ten koncert będzie, jak snułam plany i uświadomiłam swoją przyjaciółkę, że odbędzie się on w Łodzi, co ją uszczęśliwiło xD Dla mnie 14 marca 2010r. był najzwyklejszym dniem dopóki Marta nie stwierdziła, że do mnie zadzwoni, żebyśmy razem posłuchały sobie geisterfahrer xD I tu pojawia się kolejna rocznica naszej pierwszej "rozmowy" xd Może lepiej ujmę to pierwszego usłyszenia głosu? xD


To na tyle xd Do napisania za  3 lata ;d 

pozdrawiam ;* 


9 komentarzy:

  1. ~cukiierkoowaa14 marca 2011 20:59

    cudaśnie, bosko, cud miód i orzeszki.Szkoda mi tej Sary ;(Prawie się popłakałam wredoto!no, ale Carmen ma się pilnować! Musi mieć siłę ;DCzekaaam na kolejną ;******

    OdpowiedzUsuń
  2. Szaał ciaał;pJest super super super super,depresjaa.?Coś to nie pasuje do przesłodzonego związku TomowoCarmelowego;DI szkoda Sary.;( Jesteś okrutna,że ją zamordowałaś,ale można Ci to wybaczyć;pToo czekam na kolejną!.xD

    OdpowiedzUsuń
  3. matkooo jak ja lubię taką sielanę <333 tylko kurde martwię się o tą Carmen. Z nią może być nieciekawie. Eh , mam nadzieję , że będzie z nią wszystko w porządku , czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak się zastanawiam, czy my się na siebie w końcu gniewamy, czy nie? Ale mniejsza o to, bo odcinek i tak skomentuje, czy tego chcesz czy nie =P Z początku powiało niepewnością, cierpieniem, bólem i łzami. I aż mnie serce ścisnęło, bo po raz pierwszy tak naprawdę wstawiłaś w opowiadanie aż tak tragiczną scenę. W sumie Carmen i Tom zostali raz postrzeleni, ona straciła pamięć, miała białaczkę, poroniła itd, ale nigdy nie było w tych opisach aż takiej rozpaczy. Wtedy można było mieć nadzieje, że im się jednak ułoży, ale skoro Sara nie żyje i Carmen ją opłakuje do tego stopnia, że przestaje o siebie dbać, to już nie ma w co, a raczej w kogo, wierzyć... Tom był taki stanowczy, aż mnie dreszcze przeszły, choć w takiej sytuacji nie powinny. I te wspomnienia z przed roku, no to kurczę, pobiły wszystko. Tak ładnie zakończyły ten rozdział, szczególnie te ostatnie słowa Carmen! I ten kontrast między początkiem, a końcem... miodzio =)Buziaki =*

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratuluję 3 lat, to naprawdę długo ;D A trzy miesiące z miesiąca na miesiąc podobają mi się coraz bardziej, więc możesz być z siebie dumna.Wcale nie dziwię się Carmen, że popadła w taką depresję. Jej najlepsza przyjaciółka zmarła, a ostatnie słowa, jakie od niej usłyszała, były wyrzutami. Wielka szkoda, że obie nie zdążyły sobie wszystkiego wyjaśnić ani się pogodzić przed tym wszystkim. Być może gdyby Sara nie wyjechała, nie doszłoby do tego... Albo przynajmniej Carmen mogłaby mieć czyste sumienie. Ja zachowywałabym się podobnie w tej sytuacji, ale trzeba pamiętać, że bohaterka spodziewa się dzieci i musi o siebie dbać chociażby ze względu na nie, więc tutaj w dużej mierze zgadzam się z Tomem. Mimo wszystko dobrze, że Carmen spędziła Sylwestra z przyjaciółmi i swoim mężem, zapewne nie chciałaby być sama. Jestem pewna, że jej małżeństwo z Tomem będzie nadal tak wspaniale się rozwijać ;)Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam !. Coś nowego. : )[th-th ].

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślę, że to podwójne okrucieństwo - zabić Carmen przyjaciółkę i jeszcze w momencie, w którym były skłócone. Przykre.Hm... gdyby nie upadła po stracie przyjaciółki, stwierdziłabym, że jest z nią coś nie tak. xDEch, trudno mi ocenić zachowanie Toma. Mam świadomość, iż chce dobrze, ale jednocześnie jakoś nie mogę wyzbyć się wrażenia, że kiepsko do tego podchodzi. Mimo wszystko ona była z nią bardzo związana...Piccolo? Jak ja dawno nie piłam! xDTaaaka urocza końcówka! ;]Przepraszam za opóźnienia, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Zabiłaś Sarę dzięki której są razem jesteś zła.

    OdpowiedzUsuń