‘Ognisko płoszyciemność, cisza w sercach gra… wpatrzeni tacy maili w ten ogromny świat.’
-Tokoniec, Tom… Koniec... – Powtarzałam cicho tuląc do swojej piersi ukochanego,zupełnie jak małego, niewinnego chłopca. Płakał tak mocno, że z każdą chwilączułam, jak moja szpitalna koszula staje się coraz bardziej mokra. I ściskał ztaką siłą, że ledwo byłam w stanie złapać oddech. Jednak nie potrafiłam goteraz odepchnąć, czy nawet poprosić, aby nieco rozluźnił ramiona. Nie mogłam. Nietylko byłam mu to winna, ale chciałam trzymać go przy sobie i nie puszczać.Czułam jak drży w moich ramionach i miałam nadzieję, że odbiorę mu całecierpienie. Teraz to ja musiałam być oparciem dla niego. To ja musiałam być tąsilniejszą, która mimo wszystko będzie umiała twardo stąpać po ziemi.
-Ja…To… To wszystko… Carmen…
-Tokoniec Tom.- Powiedziałam nieco głośniej przerywając mu jednocześnie. Niemogłam słuchać, jak ledwo wydobywa z siebie te słowa i wiedziałam, że za chwilęzacznie się obwiniać. Nie mogłam na to pozwolić.- Koniec. Już po wszystkim inigdy więcej, rozumiesz? Koniec.- Byłam w stanie mówić mu to bez końca, bylebytylko do niego dotarło.
-Nieprawda… Ja nie mogę spojrzeć…
-Namnie spójrz.- Po raz kolejny mu przerwałam niemal na siłę unosząc jego głowę,aby na mnie patrzył.- To koniec. Wróciłam, jestem i będę. Już zawsze. I kiedynie możesz spojrzeć… Patrz na mnie. Patrz wtedy na mnie, a potem na naszedzieci. Patrz na to wszystko i myśl o naszej przyszłości.- W tej chwili niemyślałam o niczym poza nim. W głowie miałam wyłącznie mężczyznę swojego życia,któremu musiałam dać wielkie wsparcie, aby mógł dojść do siebie. Nie liczyłosię już dla mnie, to co przeszłam i to co zostało mi w głowie. Wiedziałam, żemuszę być od tego silniejsza. Dla nas wszystkich.- I nie przerażaj mnie proszę…Kochaj mnie i bądź.- Oparłam się swoim czołem o jego ciągle trzymając jegotwarz w dłoniach.- I nie możesz płakać więcej ode mnie.- Uśmiechnęłam się przezłzy i musnęłam jego usta. W końcu miałam go przy sobie i czułam ulgę. Czułam,jak wszystko ze mnie spływa… cała negatywna energia, całe zło i cierpienie.
-Kochamcię.- Szepnął prosto w moje usta i od razu połączył je ze swoimi w zachłannympocałunku, który z wielką przyjemnością odwzajemniłam czując też jeszczewiększą ulgę. Chyba się udało… Znowu jesteśmy.- Ty krwawisz!- Oderwał się nagleode mnie spoglądając na swoje zakrwawione ręce które jeszcze przed chwilątrzymał powyżej linii moich bioder. Spojrzałam w dół i zobaczyłam ogromną czerwonąplamę na piżamie. Czułam ból, ale byłam tak przejęta tym wszystkim, że nawetnie zauważyłam, że coś jest nie tak z moim brzuchem.- Trzeba zawołać lekarza…-Chłopak jakby dopiero się ocknął i poderwał z miejsca niemal wybiegając z sali.Usłyszałam tylko jego niewyraźnie wołanie i już po chwili ujrzałam znajomąlekarkę. Byłam w małym szoku i nie do końca wiedziałam, co się dzieje. Kobietaod razu sprawdziła moją ranę jednocześnie uświadamiając mi, że Tom tak naprawdęnic o tym nie wie.
-Cojej jest? Skąd ta krew?- Zaczął dopytywać podczas, gdy ta zdejmowała mójopatrunek.
-Toszwy. Nie wytrzymały, będziemy musieli to naprawić. Nie czuje pani bólu?-Uniosła na mnie swój wzrok.
-Czuję…-Mruknęłam wpatrując się w nią przerażona. I wcale nie było spowodowane topękniętymi szwami, ale Tomem. Tym, że to widzi. Że tak naprawdę nic nie wie… Właściwiemyślałam, że nigdy nie będę z nim o tym rozmawiać. Ale to przecieżnieuniknione. To mój mąż… wcześniej, czy później musiałabym mu powiedzieć, cosię tam wydarzyło. Wrócić do tego wszystkiego, wyjaśnić skąd mam blizny. Wsumie nie wiem ile on w ogóle wie…
-Dobrze,musimy panią zabrać na blok. Pan niech się nie martwi, to się czasem zdarza…Żona niedługo wróci. Proszę iść na razie do rodziny.- Zwróciła się do niegopodczas, gdy dwóch pielęgniarzy wywoziło mnie z sali. Ostatnie, co widziałam tozszokowany wyraz twarzy Toma i jego oczy… przerażone, jak moje.
#
-Cosię tam wydarzyło?- Gitarzysta spojrzał na swojego menadżera oczekując, że onbędzie w stanie mu wszystko wyjaśnić.- Jej brzuch… wiedziałeś o tym? Jak to sięstało?
-Tomnie wiem za wiele. Jak wiesz Carmen nie została porwana dla żartu…- Odparł nieconiechętnie. Nie chciał z nim o tym rozmawiać, jemu też nie było łatwo. Niechciał w ogóle o tym myśleć, bo powodowało to u niego wielką złość na całyświat. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego właśnie to spotkało jego córkę.
-Tota dziewczyna tak? Ona jej to zrobiła?- Zapytał choć dobrze znał odpowiedź.
-Naszczęście nic więcej nie zdołała…- Mruknął nie czując potrzeby dodawania nicwięcej. Starał się myśleć pozytywnie, jak tylko się dało. Jednak Tom nie miałtak dobrego podejścia, ciągle zmagał się sam ze sobą. I ciągle było tegowszystkiego coraz więcej. Zaciskał mocno zęby i dłonie, lecz to niewielepomagało. Nie był w stanie wyrazić swoich uczuć. Ktoś krzywdził jego kobietę,żonę. Matkę jego dzieci… I on nie mógł nic z tym zrobić.
-Żałuje,że nie żyje…- Rzekł po chwili sprowadzając jednocześnie na siebie zaskoczonespojrzenie Michała.- Sam chciałbym ją zabić.
-OhTom... Wiesz, że to do niczego nie prowadzi. Byś tylko zniszczył sobie życie…-Westchnął. Mimo wszystko doskonale go rozumiał, ale czasem trzeba kierować sięrozsądkiem. Żeby przez przypadek nie stracić zbyt wiele.
-Jamuszę coś zrobić! Ciągle jestem taki… bezużyteczny… bezsilny. A ona tak bardzocierpiała… I nawet teraz nie umiem być mężczyzną i ją wesprzeć, to ona mniewspiera bardziej niż ja ją! To ona mnie pociesza… To ja płaczę w jej ramionachjak dzieciak…- Wyrzucił z siebie nie mogąc nadal pogodzić się z losem. Nie taksobie to wszystko wyobrażał. A powrót Carmen… także miał wyglądać inaczej. Toon miał stanąć na wysokości zadania i być oparciem ich małżeństwa. Jednak ichrole na chwilę się odwróciły i to nie dawało mu spokoju.
-Obydwojesię wspieracie, wszystko się teraz ułoży. Potrafisz sprawić, aby byłaszczęśliwa i to jest najważniejsze.
-Myślisz,że to jest jeszcze możliwe? Już tak wiele się wydarzyło…
-Tobez znaczenia. Liczy się to co jest i będzie. A wy zawsze wierzycie i to dajesiłę. I dzięki temu też umiecie być szczęśliwi…- Mówił z przekonaniem. Byłpewien, że już wszystko co najgorsze ta para ma za sobą. Chciał i wierzył w to,że jego córka będzie w końcu szczęśliwa. Do ostatniego dnia.
-Kupimynowy dom… Mam nadzieję, że wszystkie nieszczęścia skończyły się wraz z śmierciątej psychopatki.
-Napewno tak jest.- Uśmiechnął się z troską i poklepał go po ramieniu dodającotuchy.- Teraz tylko Carmen musi dojść do siebie, myślisz, że będzie potrzebnypsycholog?
-Niewiem… Mam nadzieję, że damy radę bez cudzej pomocy. Chciałbym być dla niejwystarczający… Chociaż ten jeden raz…- Wyznał.
-Rozumiem.Ale nie daj się temu zatracić, żeby nie wyszło z tego nic złego. Pamiętaj, żeczasem trzeba skorzystać z czyjejś pomocy i nie ma w tym niczego niewłaściwego.
-Wiem.Nie zamierzam pogrążać nas jeszcze bardziej. Eh… czemu to tak długo trwa?-Zaniepokoił się nie widząc jeszcze na horyzoncie żadnej pielęgniarki, anilekarza wychodzącego z sali.
-Nietrwa długo, spokojnie. Nic jej nie będzie, zrobią swoje i będzie dobrze.
-Chciałbymjuż ją zabrać do domu…
-Jeszczego nie masz.- Przypomniał z lekkim uśmiechem.- Spokojnie Tom, już niedługo.
-Poprostu już, aż za długo czekam…- Westchnął cicho wbijając swoje smutnespojrzenie w szpitalną podłogę. Chyba najgorsze ze wszystkiego jest ciągłeczekanie…
#
Blond włosadziewczyna z naburmuszonym wyrazem twarzy zajęła swoje miejsce w samochodzie odrazu krzyżując ręce na piersi. O rozsądnym zachowaniu nie było w tej chwili wogóle mowy. Mało obchodziło ją, że zachowuje się jak małe dziecko. Chciała poprostu zostać dłużej przy swojej jedynej siostrze, lecz nie było jej to dane.Wokalista bowiem uparł się, że wracają do domu i nie było w tej kwestii żadnejdyskusji. Uważał, że argument wciąż zagrożonej ciąży jest niepodważalny. JednakMelanie czuła się całkiem dobrze i dlatego nie widziała żadnych przeszkód. Nadopiekuńczośćukochanego zaczynała dawać jej się we znaki z każdym dniem coraz bardziej…
-Mel,nie rób takiej miny.- Bill wywrócił teatralnie oczami siadając przedkierownicą. W najmniejszym stopniu nie robiło na nim wrażenia zachowaniedziewczyny. Nie miał wątpliwości, że postępuje słusznie. I żadne fochy nie byływ stanie sprawić, aby się ugiął. Nie tym razem.- Carmen niedługo wróci do domui będziesz mogła na nią patrzeć ile chcesz. Poza tym powinna jeszczeodpoczywać, dokładnie tak jak ty. Nie zapominaj…
-Niezapominaj!? Jak niby miałabym przy tobie zapomnieć!? Nie bój żaby! To jestnieosiągalne.- Przerwała mu gwałtownie i odwróciła głowę w przeciwną stronęwbijając swój obrażony wzrok w szybę.
-Jakbytwój lekarz wiedział, że wożę cię przez całe miasto i pozwalam na takie emocjez pewnością zamknąłby cię w szpitalu! Wolisz tam doczekać rozwiązania?- Zapytałjuż lekko zirytowany.
-Nie…Ale nic mi nie jest! Czuję się świetnie! I na pewno na następnej kontrolilekarz ci to potwierdzi…
-Tosię okaże. A teraz nie marudź i nie strzelaj mi fochów, nie robię ci nic złego.Wręcz przeciwnie nawet, dbam o ciebie jak tylko mogę!- Wyrecytował zprzejęciem, dzięki czemu Melanie nieco zmiękła. Wiedziała, że ma racje ipowinna to docenić.
-Wiem,Bill… Ale ja po prostu jestem już zmęczona tą ciążą. Chciałabym normalnie żyć!Wyjść na zakupy, do miasta, gdziekolwiek! Uprawiać seks!
-Omatko… Tylko nie mów mi teraz, że cię nie zaspakajam.
-Awłaśnie, że powiem! Kiedy ostatni raz robiliśmy cokolwiek!?- Spojrzała na niegoz oburzeniem.- Może i nie możemy normalnie się kochać i w ogóle, ale chyba odpieszczot nie poronię!?
-Musiszbyć naprawdę wygłodniała skoro tak mówisz…- Stwierdził z lekkim przerażeniem.-Ale uspokój się już, proszę. Obiecuję, że się poprawię… Sama wiesz, że ostatniomieliśmy dużo na głowie.
-Wcalenie?
-Jakto nie? A Carmen?
-Carmennie było, ale wróciła cała i zdrowa Bogu dzięki. Ale poza tym? Leżałam do górybrzuchem na wsi, a ty skakałeś dookoła.
-Dobrze,może nie jestem zbyt błyskotliwy pod tym względem.- Przyznał.- Ale ty teżmogłabyś dać jakiś znak, jestem tylko facetem.
-Noprzepraszam bardzo, właśnie ci wyłożyłam kawę na ławę. Chyba to wystarczającyznak?
-Owszem.Ale ty masz do mnie pretensje, a nie…
-Nonie mam! Po prostu tęsknię za swoim Billem. Oddaliłeś się ode mnie… I to nietylko w łóżku.- Wyznała z żalem.- Zniknięcie Carmen wywarło w tobie większezmiany niż we mnie…
-Przepraszam…Było mi ciężko z tym wszystkim.- Chwycił jej rękę.- Nie chciałem wcale się odciebie oddalać, ani żebyś tak się czuła…
-Możety nadal coś do niej czujesz?- Wypaliła nagle wprawiając chłopaka w osłupienie.Właściwie sama tego nie planowała, ale tak wyszło.
-Coty mówisz? Przecież wiesz, że nie. Ciebie kocham i ciebie chcę, Mel. Carmenjest dla mnie ważna, ale nie w tym znaczeniu.- Zaprzeczył w ogóle nie rozumiejąc,jak mogło przyjść jej coś takiego do głowy. Uczucie do Carmen już dawnowygasło, teraz Melanie była jego całym światem i nie zamierzał tego zmieniać.To z nią chciał dzielić swoje życie.
-Topewnie te hormony…- Mruknęła.- Różne myśli przychodzą mi do głowy…
-Totrzeba je przegonić. Nie myśl tak więcej, to naprawdę niemądre.- Pogładził jądłonią po policzku i ucałował jej czoło.- Jedźmy już do domu…
-Dobrze,zmęczyłam się z tego wszystkiego.- Westchnęła ciężko i usadowiła się wygodniejw fotelu przymykając powieki. Wokalista nie mówił już nic więcej tylko odpaliłsilnik i ruszył chcąc jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Sam był już zmęczonycałym dniem i marzył o ciepłym łóżku.
###
Nie wiem, co z tą czcionką ^^
Nie zamierzam się z tym męczyć ;D
Jeszcze 9 odcinków do końca, możemy odliczać ! ;p