poniedziałek, 28 marca 2011

151.' I’ll tell the world that your mine, and you got me.'

Blondynka oparła głowę o ramię wokalisty przyglądając się widniejącym na niebie fajerwerkom. Siedzieli w ciszy na ogrodowej huśtawce i w taki sposób właśnie świętowali nowy rok, towarzyszyły im jedynie drobne płatki śniegu spadające z nieba i szczypiący w policzki mróz. Chłopak chował w swoich dłoniach drobne ręce Melanie, aby uchronić ją przed zimnem. Nie zdawał sobie sprawy, że sama jego bliskość sprawiała, iż było jej nienaturalnie gorąco.

-Myślisz o niej?- Szepnęła unosząc na niego swoje spojrzenie.

-Nie... dlaczego miałbym o niej myśleć?- Nie musiał pytać, żeby wiedzieć o kogo chodzi.

-Rok temu to z nią spędzałeś sylwestra...- Stwierdziła ponownie przywierając do jego ramienia.

-Sara już od dawna jest przeszłością. Nie myślę o niej co chwilę... a już na pewno nie wtedy, gdy jestem przy tobie.- Powiedział bardzo przekonującym głosem. Nie chciał, aby myślała w ten sposób. Była dla niego bardzo ważna... zależało mu, żeby była szczęśliwa. Razem z nim. Nie mógł pozwolić, żeby ciągle zadręczała się przeszłością. Ale też nie wiedział do końca w jaki sposób jej wytłumaczyć, że jego była dziewczyna nic już dla niego, pod względem uczuciowym, nie znaczy.

-A o mnie myślisz?

-Mhm...- Uśmiechnął się, co mogła wyczuć.- Zawładnęłaś moim umysłem i nie tylko.- Dodał bez skrępowania. Czuł, że nie musi już nic przed nią skrywać. Nie ma takiej potrzeby...

-Ojeju.. to czym jeszcze?- Odsunęła się od niego lekko, aby móc na niego bez problemu patrzeć. Było jej bardzo miło słysząc takie słowa z jego ust. Z każdym dniem miała większą nadzieję, że między nimi powstanie coś ważnego i długotrwałego. Czuła się przy nim, jak przy nikim innym. Tylko on potrafił ją zrozumieć... mogłaby spędzić z nim resztę swojego życia.

-Tajemnica.- Wytknął jej język zaraz zastępując ten czyn uroczym uśmiechem. Dziewczyna zmrużyła oczy przyglądając mu się podejrzliwie. On wiedział jak wzbudzić w niej ciekawość...-A masz jakieś noworoczne postanowienia?- Zainteresował się zwinnie zmieniając temat.

-Tajemnica...- Uśmiechnęła się chytrze, a chłopak zrobił oburzoną minę.- No co? Wszystko co powiesz może być wykorzystane przeciwko tobie.

-Oh... a ja mam, o.

-A cóż ty mogłeś sobie postanowić, he? Że zmienisz fryzurę?- Wyszczerzyła się ukazując swoje białe zęby.

-Może kiedyś... ale to raczej wyjdzie samo z siebie, a nie z postanowienia. A tak na serio to przede wszystkim skupię się na córce... ale tak, aby móc też dalej śpiewać. To będzie trudne... małe dziecko potrzebuje dużo czasu i uwagi. Ale dam radę bo jestem wytrwały i wierzę, że mi się uda... Poza tym... postanowiłem, że zdobędę pewną dziewczynę, która mi się podoba i ogólnie jest idealna.- Wyrecytował rzucając jej znaczące spojrzenie przez co jej serce mocniej zabiło. Od razu domyśliła się o kim mówił... a jeżeli mówił, to znaczy, że traktuje ją całkowicie poważnie. Jednak, jakby miała głębiej zastanawiać się nad tym co powiedział... czy ona jest idealna?

-A skąd wiesz, że już jej nie zdobyłeś?- Zagryzła wargę czując lekkie napięcie.

-Nie wiem...

-Ale wiesz, że będę miała dziecko...

-Wiem, a ja już je mam.

-Dwoje to nie za dużo jak na początek?

-Mel... Możemy być razem szczęśliwi, a oni z nami...

-Ty mówisz poważnie?- Odsunęła się od niego, aby móc widzieć jego wyraz twarzy.

-Nie żartowałbym z czegoś takiego... jestem w takiej samej sytuacji jak ty. Też zależy mi żeby moje dziecko miało ustabilizowane życie...

-Boję się...

-Wiem... ale jeśli dasz sobie szansę nie pozwolę, żebyś kiedykolwiek się bała. Zacznijmy ten nowy rok razem... otwórzmy wspólny rozdział w życiu...- W jego głosie można było wyczuć wielką pasję. Nie wierzyła, że mówi to naprawdę... to było niesamowite.

-Nawet jakbym chciała, nie mogłabym po takich słowach ci odmówić...- Wyznała szczerze. To wszystko nie było łatwe i obydwoje o tym wiedzieli, lecz trzeba coś robić jeśli chce się jakichkolwiek zmian w życiu...

-Jestem wielki!- Zaśmiał się czując rozpierającą go radość. To co powiedziała, nie znaczyło nic innego jak, tak.- A ty od teraz moja.- Dodał przysuwając się do niej bliżej. Jej uśmiech teraz wyrażał wszystko, nie musiała nic już mówić. Ułożył dłonie na jej talii i wpił się namiętnie w jej usta przypieczętowując tym ich rozmowę.


#


Męczący dzień dobiegł końca i mogłam nareszcie odetchnąć. Czułam się nieco lepiej niż kilka godzin temu... nie miałam już takiego doła i znacznie częściej się uśmiechałam. A to wszystko dzięki Tomowi... nie wiem, co ja bym bez niego zrobiła. Byłam dla niego taka niemiła przez ostatnie dni... a on mimo wszystko ciągle był i walczył o mój uśmiech.

-Matt śpi?- Uniosłam wzrok w stronę drzwi przez, które właśnie wszedł Tom. Skinął twierdząco głową i rozciągnął się wzdychając ciężko.

-To dziecko ma tyle energii, myślałem, że nigdy nie zaśnie... ciągle chciał bajkę, aż mi pomysłów zabrakło.- Pożalił się podchodząc do mnie. Ułożył dłonie na moich biodrach i począł przyglądać mi się z uwagą.-Śliczna jesteś, wiesz?- Wypalił, a ja poczułam jak nagle pieką mnie policzki. No nie wierzę, że mój własny mąż przyprawił mnie o rumieńce... ale co ja poradzę, że on tak na mnie działa? Zawsze jak prawi mi komplementy czuję przyjemne mrowienie w żołądku i robi mi się gorąco.

-Kocham cię. Przepraszam za wszystko... w ogóle nie pomyślałam, jak ty musisz się czuć.- Oparłam głowę o jego klatkę piersiową wsłuchując się w bicie jego serca, a on objął mnie mocno tuląc do siebie.

-Nic się nie stało Skarbie, ja też cię kocham.- Ucałował mnie we włosy.- Chodźmy już spać to był długi dzień, jesteś pewnie zmęczona...

-A weźmiemy razem prysznic?- Podniosłam głowę spoglądając z uśmiechem w jego błyszczące oczy.

-Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak to może się skończyć?- Zaśmiał się odgarniając mi kosmyk włosów z twarzy.

-Owszem, bardzo przyjemnie.- Odparłam zadowolona. Nie będę ukrywała, że perspektywa miło zakończonego sylwestra jak najbardziej mi odpowiada. Chyba obydwoje zasłużyliśmy na chwilę zapomnienia...-Chodź Misiu... nie możesz odmówić swojej kobiecie, w ciąży.- Uśmiechnęłam się chytrze ciągnąc go za rękę w stronę naszej łazienki...

-Carmen... ale pod prysznicem? W ciąży jesteeeś...

-Będziesz uważał.- Stwierdziłam i przyciągnęłam go do siebie od razu wpijając się w jego słodkie usta, a jego wszelkie wątpliwości diametralnie zniknęły. Objęłam go rękoma za kark nawet na moment nie odrywając się od jego ponętnych warg. Poczułam dreszcze na całym ciele, gdy wsunął mi dłonie pod materiał bluzki i począł nimi błądzić po moich plecach, aby po chwili rozpiąć koronkowy stanik. Jego działania były trochę nie w tej kolejności co trzeba jednak to niczemu nie wadziło... Oderwałam się od niego i zrobiłam krok do tyłu utrzymując między nami znaczną odległość. Posłałam mu swój figlarny uśmiech i odwróciłam się tyłem następnie ściągnąć z siebie bluzkę oraz biustonosz. Po krótkiej chwili poczułam na swoich nagich plecach jego umięśniony tors, którym do mnie przywarł składając czułe pocałunki na moim karku. Zaczął całować moją szyję i ramiona w tym samym czasie dotykając rozgrzanymi dłońmi mojego brzucha i piersi, które delikatnie masował czasem lekko ściskając powodując tym u mnie pomruki zadowolenia. Przymknęłam powieki czując jak robi mi się coraz bardziej gorąco... Gitarzysta natomiast rozpiął guzik wraz z zamkiem w moich spodniach udostępniając sobie tym samym moje najczulsze miejsce. Poczułam jak wkłada dłoń pod materiał moich majtek i automatycznie rozsunęłam nogi czując ogromną falę podniecenia. Jego palce od razu odnalazły swoje miejsce, które drażnił z wielkim zaangażowaniem i pasją doprowadzając mnie do szaleństwa. Przestałam się kontrolować, a w pomieszczeniu było słychać już tylko nasze przyspieszone oddechy i moje coraz głośniejsze jęki. Ocierałam się swoim ciałem o tors Toma gwałtownie się poruszając, aż w końcu odwróciłam się w jego stronę napierając na jego palce i dając mu tym samym do zrozumienia, że chce jeszcze więcej... Wpiłam się zachłannie w jego usta dusząc w sobie kolejny jęk. Myślałam, że zaraz eksploduję z rozkoszy jaka mnie wypełniała...- Tomm...- Wyszeptałam drżącym głosem i nie zwlekając zaczęłam rozpinać jego spodnie, których pozbyłam się w ekspresowym tempie razem z bokserkami. Nie musiałam nawet się specjalnie wysilać, gdyż przyrodzenie mojego mężczyzny było już w pełni przygotowane na spełnienie naszych pragnień. Odepchnęłam go od siebie i zdjęłam w pośpiechu resztę swojej garderoby następnie wpychając Gitarzystę pod prysznic. Odkręciłam wodę, która tylko jeszcze bardziej mnie pobudziła. Przygniotłam Toma do ściany całując ponownie jego usta, czułam jak cała buzuję. Zresztą nie tylko ja... mój mąż także pałał wielkim podnieceniem. Niemalże szalałam czując ocierającą się o moje krocze męskość mojego partnera. Nie chciałam już tego przedłużać... Zaprzestałam pocałunków spoglądając znacząco w jego iskrzące się tęczówki. Serce biło mi niesamowicie szybko, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Chłopak doskonale rozumiejąc, co mu przekazałam przejął inicjatywę i zamienił nas miejscami. Nagle podniósł mnie na odpowiednią wysokość i składając czuły pocałunek na moich ustach wszedł we mnie z nadzwyczajną delikatnością, co tylko bardziej mnie podnieciło. Jęknęłam głośno zagryzając wargi i oparłam czoło o jego ramię... Trzymał mnie mocno, a moje plecy przywierały do chłodnych i mokrych kafelek... słyszałam jego przyspieszony oddech, gdy poruszał się we mnie z każdą chwilą z coraz większą energią. Z moich ust wydobywały się krzyki rozkoszy, które nieco zagłuszał szum wody. Przez zamglone oczy widziałam satysfakcję na twarzy swojego mężczyzny, któremu najwyraźniej bardzo się podobało, że doprowadza mnie do obłędu. Nie minęła chwila jak po kabinie rozniósł się mój przeciągły jęk oznaczający całkowite spełnienie, zaraz po tym podobny dźwięk wydobył z siebie Tom. Spojrzałam w jego oczy uśmiechając się słodko i złożyłam soczysty pocałunek na jego ustach.-Jesteś cudowny...- Wymruczałam wtulając nos w jego szyję, w którą też wpiłam się z rozkoszą pozostawiając po sobie czerwony ślad.

-Carmeen... bądź grzeczna.- Oburzył się z rozbawieniem, a ja ponownie uniosłam na niego wzrok i cmoknęłam go w nos.

-Postaw mnie już... ciężka jestem.

-Będziesz jeszcze cięższa.- Wytknął mi język.- Ale i tak będę cię nosił na rękach.- Dodał po czym znowu zostałam obdarzona słodkim pocałunkiem.-Mm... teraz się ładnie umyjemy i pójdziemy spać, tak?

-Mhm... a mogę zrobić ci jeszcze jedną malinkę?- Wyszczerzyłam się do niego.

-I jak ja będę wyglądał?

-Ślicznie Kotku! Jak zawsze, śliczniee....- Zapewniłam go zadowolona.

-Umiesz być przekonująca...- Przyznał odwzajemniając mój uśmiech i zbliżył się muskając moje usta. Korzystając z okazji pogłębiłam pocałunek rozkoszując się wspólnym tańcem naszych języków i kolczykiem, który przyjemnie mnie drażnił powodując, że pocałunek ten był jeszcze bardziej przyjemny...- Chyba nigdy stąd nie wyjdziemy...- Oblizał kusząco swoje wargi, gdy już uwolnił się ode mnie. Zaśmiałam się pod nosem i ucałowałam go w klatkę piersiową.

-No juuż Tomi... weź szampon, a ja wezmę żel. Tylko najpierw mnie postaw... ręce ci chyba ścierpły co?- Uniosłam brwi patrząc na niego z lekkim rozbawieniem.

-Oj ja jestem silny Kochanie! Mogę cię trzymać na rękach całą noc.

-To bardzo kuszące, ale nie będę tak cię wykorzystywać...- Stwierdziłam robiąc przy tym poważną minę choć tak naprawdę miałam ochotę się roześmiać.-No już wystarczy bo musimy iść spać. Uwolnij mnie ze swoich sideł...

-Jak sobie życzysz.- Uśmiechnął się i ostrożnie odstawił mnie na podłogę przy okazji wydostając się ze mnie, a ja sięgnęłam na półkę po owocowy żel. Otworzyłam go i nalałam odrobinę na rękę, aby następnie wetrzeć go w tors Toma, który nie był mi dłużny i odwdzięczył się tym samym... Gdy już wspólnie się umyliśmy i spłukaliśmy z siebie pianę wyszliśmy spod prysznica wycierając się dokładnie miękkimi ręcznikami.- Chyba o czymś zapomnieliśmy.- Tom ukazał rząd swoich białych zębów, a ja uniosłam brwi zastanawiając się co ma na myśli.- Bielizna i piżamka, Kochanie.

-Oj tam... ubierzemy się w sypialni.

-Ale za nim do niej dotrzemy mogę cię zgwałcić...

-Oh, ty jesteś niewyżyty!- Owinęłam się szczelnie ręcznikiem i posyłając mu w powietrzu całusa uciekłam do naszego pokoju...



your my key, you unlock me
keep me close, keep me safe, keep me happy
so sweet, ooooooh looooove

it’s destiny, so nothing stops me
I’ll tell the world that your mine, and you got me
so sweet, ooooooh looooove*


#


Uchyliłam powieki czując, że mój żołądek domaga się jedzenia. Rozciągnęłam się swobodnie na łóżku, gdyż mojego mężczyzny już nie było obok. Jak zwykle... pewnie znowu wyszedł. Nawet w nowy rok nie może zrobić sobie przerwy. Zrobiłam naburmuszoną minę zastanawiając się nad tym przez chwilę jednak zaraz zmieniłam tok myślenia i wygrzebałam się z pościeli wstając. Czułam się bardzo wypoczęta i miałam całkiem dobry nastrój. Zdecydowanie było lepiej niż wczoraj. Pogładziłam swój brzuch i uśmiechnęłam się do siebie, z każdym dniem był coraz okrąglejszy. To już trzeci miesiąc... nasze maleństwa rosną! Niedługo zaczną się tak rozpychać, że pewnie nie będę w stanie się ruszyć... więc trzeba korzystać póki jako tako nie sprawiają mi trudności.

Zeszłam do kuchni chcąc przygotować sobie jakieś śniadanie. Jak się okazało w pomieszczeniu była moja siostra i nie tylko... w pierwszej chwili myślałam, że to Bill jednak myliłam się. To był zupełnie nie znany mi mężczyzna. Do tego dużo starszy od wokalisty...

Zmieszałam się trochę ze względu na swój wygląd. Miałam na sobie jedynie koszulkę Toma, a moje włosy były w totalnym nieładzie. Nie wiedziałam, czy mam uciekać, czy się po prostu przywitać... stanęłam jak kołek czekając na jakiś ratunek...

-Carmen, pan przyszedł po Matthewa.- Nie uzyskałam ratunku ze strony Melanie, ani nikogo innego. Natomiast doznałam szoku słysząc jej słowa. Co ona do mnie powiedziała? Od razu zapomniałam o swoim skąpym odzieniu i tym jak wyglądam. W tej chwili słyszałam w głowie tylko to jedno zdanie, które padło z ust mojej siostry i nic nie rozumiałam. Kompletnie nic...

-Co? Po co? Kim pan niby jest?!- Spojrzałam z wyrzutem na mężczyznę. Przez głowie zaczęły przechodzić mi różne scenariusze... może moja matka umarła i chcą go zabrać do domu dziecka? A może to wcale nie jest mój brat?!

-Jestem jego ojcem.- Odparł ze spokojem, jakby nigdy nic, a mnie znowu zatkało. Aż musiałam usiąść z wrażenia...- Nie miałem pojęcia, że wasza matka byłaby w stanie oddać nasze dziecko. Mogła mi powiedzieć, że go nie chce... zająłbym się nim. Nie miała prawa mi go odbierać. Długo was szukałem...- Kontynuował swoją wypowiedź, a moje oczy powiększały się coraz bardziej z każdym kolejnym jego słowem.

-A skąd my mamy wiedzieć, że mówi pan prawdę?- Wtrąciła Mel i słusznie. Przecież w ogóle nie znamy tego faceta!

-Mały ma moje nazwisko... na pewno też mnie pamięta. Nie wiem, jak mam wam to udowodnić? Zrobić testy? Pokazać zdjęcia? To naprawdę mój syn i chciałbym go wychowywać. Miejsce dziecka jest przy rodzicach...- Mówił bardzo przekonującym i przejętym głosem, gdybyśmy nie były podejrzliwe na pewno byśmy mu uwierzyły. Ale przecież nikt nie odda dziecka komuś ot tak...

-Najpierw zaczekamy, aż się obudzi i zobaczymy co powie. A potem jeszcze jakoś inaczej nam pan to udowodni... nie oddamy go panu tylko dlatego, że pan tak mówi.- Zarządziłam stanowczo.

-W porządku... zaczekam. Ale dzisiaj wieczorem mam samolot powrotny do Polski...

-Na jakim świecie pan żyje? Myślał pan, że naprawdę od razu go panu powierzymy?- Przerwałam mu spoglądając na niego jak na idiotę. Ludzie są po prostu czasem śmieszni...

-Jakie to ma znaczenie, co myślałem?! Chce odzyskać swoje dziecko!- Uniósł się najwyraźniej zirytowany. Ale nie jest w tej irytacji sam... co my mamy powiedzieć?!

-Dobra, siostra powiedziała, że zaczekamy, aż mały wstanie. Proszę tu się nie denerwować i nie podnosić na nas głosu, nie wolno nam się stresować.- Zareagowała Melanie.

-No właśnie... same będziecie miały rodziny, to chyba odpowiedni moment, aby Matt wrócił do mnie.

-Same to stwierdzimy.- Rzekła dobitnie jednocześnie zakańczając temat. Oczywiście do czasu... bo nasz brat w końcu się obudzi i wtedy dowiemy się, jaka jest prawda. Tylko na ile można wierzyć małemu dziecku?


###


*Jessie J- L.O.V.E.


Nie miałam pomysłu na tytuł :D  ale ten jest ładny... mam nadzieję, że nie ma błędów bo się nie znam ;p Marta sprawdzi i mi powie xD ;*


pozdrawiam ;* 


poniedziałek, 14 marca 2011

150. 'I spełniło się.'

Pogrzeb Sary odbył się jeszcze w starym roku. Dopiero, gdy zasypali trumnę z jej ciałem dotarło do mnie, że naprawdę już jej nie ma. Nie potrafiłam się z tym pogodzić... to okazało się trudniejsze niż się spodziewałam. Nie sądziłam, że aż tak długo nie będę umiała dojść do siebie. Przez pierwsze dni ciągle miałam nadzieję, że moja przyjaciółka za chwilę wejdzie... że przyjdzie do mnie jak dawniej i będziemy mogły sobie wszystko wyjaśnić. Dowiem się o co miała do mnie żal... i usłyszę od niej, że mi wybacza cokolwiek nie zrobiłam...

Każdego dnia zastanawiam się dlaczego jej już nie ma. Zasypiam i budzę się z wyrzutami sumienia, co najmniej jakbym to ja przyczyniła się do jej śmierci. Teraz gdy nie ma jej obok i mam świadomość, że nigdy już nie będzie najbardziej jej potrzebuję. W każdym momencie mojego życia nawiedzają mnie wspomnienia z nią związane. I nie potrafię przestać. Zupełnie jakbym straciła nad sobą kontrolę. Czuję, że popadam w jakąś depresję... choć tego nie chce. Staram się nie myśleć, staram się zapomnieć... chce żyć normalnie, cieszyć się swoim szczęściem... ale nie da się. Snuję się po domu, jak duch... albo upiór, bo wyglądem właśnie go przypominam. Właśnie teraz okazało się, jak bardzo jestem słaba... wystarczy jedno zdarzenie, abym upadła.

Mam przy sobie najbliższych, którzy wspierają mnie jak tylko mogą... lecz cały czas czekam, jak jakaś chora psychicznie na Sarę. Czekam, żeby móc podzielić się z nią wiadomością o mojej ciąży... żeby móc powiedzieć jej, że ma śliczną córeczkę... i jeszcze więcej. Wydaje mi się, że nikt mnie nie rozumie... że wszyscy uważają, że przesadzam. A przecież ja cierpię...

Uchyliłam lekko powieki słysząc, jak ktoś wchodzi do sypialni. Nie miałam siły się odwrócić, aby spojrzeć... i tak wiedziałam, że to Tom. Bill większość swojego czasu spędza w szpitalu przy dziecku, albo z moją siostrą...

Jednak po chwili mogłam go ujrzeć ponieważ podszedł do okna, w którego stronę byłam odwrócona i energicznie rozsunął zasłony przez co do moich zapuchniętych oczu dotarły się drażniące promienie zimowego słońca. Zamknęłam je szybko i schowałam twarz w poduszce przewracając się na drugi bok.

-Carmen, wstawaj.- Do moich uszu dotarł stanowczy głos Gitarzysty, na co nie zareagowałam. Jedyne czego teraz chciałam to snu... chciałam zasnąć. Wtedy się nie myśli... wtedy wszystko jest dobrze. Świat przestaje istnieć...- Słyszysz?- Podszedł do łóżka i zsunął ze mnie kołdrę.- Umyj się i przebierz.- Polecił, co także postanowiłam zignorować. Czy naprawdę nie widać, że nie mam ochoty z nim dyskutować?-Carmen dzisiaj sylwester o ile jeszcze pamiętasz i mamy mieć gości.

-Chyba ty masz mieć.- Mruknęłam z nadzieją, że się odczepi. Nie chcę się z nim kłócić... na to też nie mam siły. Niech po prostu da mi spokój... czy ja komuś przeszkadzam? Siedzę sobie cichutko w pokoju i nikomu nie wadzę...

-Nie denerwuj mnie proszę...

-Nie mam zamiaru nic świętować!- Fuknęłam podnosząc się gwałtownie.- Niedawno pochowałam przyjaciółkę, a ty mi tu sylwestra urządzasz?!

-Uspokój się. Przecież dobrze wiesz, że to żadna impreza... zwykłe spotkanie ze znajomymi, aby jakoś uczcić ten nowy rok. Nikt nie ma zamiaru szaleć... wszyscy znali Sarę i każdemu jest przykro.- Powiedział spokojnie, a ja ponownie opadłam na pościel. Nie miałam kompletnie energii...

-Zostaw mnie, sam się nimi zajmij...

-Masz wstać, rozumiesz? I to teraz!- Uniósł się najwyraźniej tracąc cierpliwość. Od kilku dni stara się do mnie przemówić, lecz z marnym efektem. Tak jakby olewam jego słowa... co ja poradzę?- Umyjesz się, ubierzesz i zjesz porządne śniadanie. Czy ty w ogóle coś jeszcze jesz?!

-Przestań na mnie krzyczeć i daj mi spokój... nie chce wstawać. Jestem w ciąży, mam prawo wypoczywać...

-Owszem, ale nie leżeć całymi dniami i nocami w łóżku.- Skwitował niezadowolony.- Przysięgam, że siłą cię ściągnę z tego łóżka, jeżeli sama nie wstaniesz.- Zagroził. Miałam ochotę się rozpłakać ze złości i żalu. Dlaczego on mi to robi? Nie odpowiadając nic wstałam energicznie chcąc tym wyładować swoją złość jednak dodatkowo spowodowało to zawrót głowy przez co lekko się zachwiałam z trudem utrzymując równowagę.- Widzisz do czego doprowadziłaś? Nie masz już siły nawet, żeby wstać. Myślisz w ogóle jeszcze o dzieciach?- Miałam ochotę go teraz po prostu uderzyć. Czy naprawdę robię coś strasznego?! Dlaczego on się tak zachowuje! Co ja mu zrobiłam... przecież chce tylko być sama...

-Odwal się.- Burknęłam rozgniewana i nie chcąc już czekać na jakąkolwiek reakcje z jego strony udałam się do łazienki zamykając drzwi na klucz. Gdy uniosłam głowę ujrzałam swoje odbicie w lustrze... czy to naprawdę ja?

Podeszłam bliżej i oparłam dłonie o krawędź umywalki wpatrując się w lustro. Nawet nie wiem dlaczego zaczęłam nagle płakać... chyba już żal mi samej siebie.

-Carmen... otwórz drzwi.- Usłyszałam niewyraźny głos męża i zacisnęłam powieki starając się uspokoić.-Otwórz...- Powtórzył nieco głośniej, a ja w końcu wykonałam jego polecenie.- Nie zamykaj się więcej...- Powiedział od razu, gdy przed nim stanęłam. Spojrzałam w jego oczy i zobaczyłam w nich strach... coś ukłuło mnie w sercu... Skinęłam głową nie mogąc wydobyć z siebie głosu, a on przygarnął mnie do siebie chowając w swoich ciepłych i bezpiecznych ramionach...-Przepraszam... martwię się. Mogę zadzwonić do Andreasa i powiedzieć, żeby nie przychodzili... a Bill może spędzić sylwestra u twojej siostry...

-Nie... ja się przygotuję.- Zapewniłam odsuwając się od niego. Musiałam zebrać się w sobie... wiele będzie kosztował mnie ten dzień... a szczególnie ten wieczór i noc.

-Dobrze... zrobię ci śniadanie.- Ucałował mnie w czoło i wycofał się z pomieszczenia.- Tylko się nie zamykaj.- Zastrzegł jeszcze, jakbym była małą dziewczynką, która może sobie zrobić sama krzywdę... nie wiem o co mu chodzi. Aż tak jestem przerażająca? Nie mówiąc nic zamknęłam za nim drzwi nie zakluczywszy ich według życzenia i już nie spoglądając w wiszące nad umywalką lustro przemyłam twarz letnią wodą następnie zabierając się za inne, niezbędne w porannej toalecie czynności...


#


-Spójrzcie tu jak się uśmiechnęła słodko...- Bill już od jakiegoś czasu pokazywał nam zdjęcia swojej córki będąc przy tym bardzo z siebie dumnym. Oczywiście, gdy spoglądałam na każdą fotografię widziałam w tej małej dziewczynce Sarę. Dlaczego dał jej to samo imię? Już do końca życia będzie mi przypominać o śmierci przyjaciółki. Może to w jakiś sposób dobre... ale czy ja kiedykolwiek się z tym pogodzę? Udało mi się nieco pozbierać na ten sylwestrowy wieczór, lecz cały czas czuję, jak coś wyżera mi duszę. Wcale nie chcę tu być... nie chcę z nimi siedzieć, rozmawiać... nie chcę witać tego cholernego, nowego roku.- Oczywiście rodzice Sary za wszystko winią mnie więc pewnie będę miał problemy, aby móc wychowywać małą...

-Przecież jesteś jej ojcem, masz pełne prawa skoro Sara nie żyje...- Odezwałam się spoglądając na niego lekko nieprzytomnie. Ciągle byłam zamyślona i czasem nie wiedziałam, co właściwie się wokół mnie dzieje...

-Wiem... ale boję się, że będą chcieli mi ją zabrać.

-Nie zrobią tego.- Mruknęłam podnosząc się z miejsca.- Zrobię herbatę...

-Nie trzeba Carmen, siadaj...- Tom złapał moją rękę ciągnąc mnie z powrotem na kanapę.- Mamy sok...

-Ale może ktoś chce herbaty.- Stwierdziłam dobitnie. Mogłabym teraz nawet zacząć coś gotować byleby tylko stąd wyjść. Tylko kto mnie zrozumie?

-Skarbie nikt nie będzie teraz pił herbaty.- Gitarzysta uparcie trzymał się swojej wersji ignorując moje rozzłoszczone spojrzenie. Dlaczego on mnie zmusza, żebym tu siedziała! Albo raczej dlaczego jestem mu tak posłuszna?

-Może porozmawiamy o czymś weselszym.- Zaproponowała Amelia zapewne wyczuwając napiętą atmosferę. Oczywiście wszystkiemu jestem winna ja. Raz jestem smutna, a raz wściekła... a to się odbija na całym towarzystwie, szczególnie na Tomie. Dlatego chciałam zostać w pokoju... ale jak nie to nie. Niech teraz się ze mną męczy.

-Właśnie, to nie jest żadna stypa tylko sylwester.- Poparł ją Andreas, czego raczej można było się spodziewać. W końcu jest jej facetem... chociaż właściwie mój facet mnie tak bardzo nie popiera. Wręcz przeciwnie...

#


Wbiłam wzrok w butelkę wina stojącą na kuchennym blacie. Jak nigdy miałam ochotę się teraz napić... Prowadziłam ze sobą wewnętrzną walkę. Jestem przecież w ciąży, mogę zaszkodzić swoim dzieciom... ale niekoniecznie. Może kilka małych łyków nie będzie miało żadnego znaczenia... Wiem, że nie powinnam. Więc dlaczego chcę? To prawda, że zakazanego pragnie się najbardziej. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby moje dzieci przeze mnie były w jakiś sposób chore. Nie wolno mi pić alkoholu i koniec.

Odwróciłam się gwałtownie w przeciwną stronę i odetchnęłam głęboko. Nie poddam się pokusie... dzieci są ważniejsze od moich pragnień. Przecież to one są moim największym pragnieniem. I muszę spokojnie czekać na jego spełnienie.

-Co tu robisz? Chodź do nas, za chwilę północ.- Tom stanął w drzwiach wyciągając do mnie rękę. Rycerz, który nie odstępuje mnie na krok. Wydaje mi się, jakby zabierał mi powietrze. Zaczynam się dusić jego obecnością pomimo tego, że tak cholernie go kocham i chcę, aby przy mnie był zawsze. Podeszłam bliżej i chwyciłam jego dłoń pozwalając poprowadzić się do salonu, gdzie czekali na nas nasi przyjaciele z butelką szampana.-Uśmiechnij się, nie chcę żebyś cały rok była smutna.- Chłopak musnął ustami moją skroń, a ja spełniłam jego prośbę starając się być jak najbardziej szczerą.

-Ty Bill otwórz Piccolo dla naszych pań w błogosławionym stanie.- Andreas wyszczerzył się do wokalisty wręczając mu butelkę owocowego szampana przeznaczonego dla dzieci. Czy to nie lekka przesada? Mogłybyśmy napić się po prostu soku... Zresztą odrobina prawdziwego szampana by nam nie zaszkodziła...

-Kochanie przygotuj się bo zaraz będzie dwunasta.- Amelia szturchnęła swojego chłopaka, który od razu się zreflektował i złapał za swoją butelkę. To wszystko jest idiotyczne. No po co to? Czuję się jak idiotka stojąc z nimi i czekając, aż wybije północ tylko po to, aby otworzyli szampana...

Tom objął mnie w talii przyciskając mocno do siebie, jakbym miała mu zaraz uciec. To było przyjemne... lubię, gdy mnie tak czule obejmuje. A ja mogę czuć się bezpiecznie...- Dobra, uwaga ! Odliczam.- Oświadczyła brunetka po czym rozpoczęła głośne odliczanie od dziesięciu w dół... i dokładnie gdy powiedziała „zero” Andreas z Billem otworzyli szampany będąc przy tym bardzo z siebie dumnym. Za oknami zaś można było dostrzec malujące się na ciemnym niebie kolorowe wzory...- Szczęśliwego nowego roku kochani!- Krzyknęła radośnie i rzuciła się na szyję Andreasowi, który zdążył odstawić butelkę na stół prawdopodobnie przewidując co się może stać. Bill wypełnił lampki trunkiem i wzniósł z nami toast, a zaraz po tym porwał moją siostrę na dwór.

-Pamiętasz nasze noworoczne postanowienie z ubiegłego już roku?- Usłyszałam szept koło ucha i ciepły oddech na swojej szyi przyprawiający mnie o dreszcze... Przymknęłam powieki analizując jego słowa i powróciłam wspomnieniami do tamtej chwili...


-Kochanie, może jakieś noworoczne postanowienie?- Głos Toma wyrwał mnie z zamyśleń, spojrzałam na niego uśmiechając się ciepło.

-Nie mam pojęcia...

-Może po prostu... będziemy razem mimo wszystko?- Zaproponował, a moje serce zabiło mocniej. Właśnie tego potrzebowałam.

-Mimo wszystko. Kocham cię.- Pocałowałam go. Jest idealnie, jak w filmie... a nawet lepiej. Najlepsze jest, że to życie, a nie film.

-Patrzcie! Śnieg!- Okrzyknęła nagle Melanie i dopiero teraz wszyscy zwrócili uwagę na białe płatki spadające z nieba.

-I za minutę północ.- Oświadczył Gustav, który pilnował czasu.

-Ja też cię kocham i nigdy cie nie zostawię.- Ciepły oddech Toma omiótł moją szyję, a po ciele przeszły cudowne dreszcze. Znowu jestem najszczęśliwszą osobą na świecie. - No i ty nawet nie myśl, żeby zostawiać mnie...- Usłyszałam po chwili tym, razem nieco cwaniacki ton. Tak, to jest na pewno mój Tom.

-Odliczamy!- Andreas klasnął w dłonie, po czym rozpoczął odliczanie, a cała reszta dołączyła do niego. Te dziesięć sekund spędzone w objęciach Toma, świadomość, że tak będzie już zawsze sprawiała, że czułam się, jakby wszystko układało się tak, jak my tego chcemy. Jakby nie czekały nas już żadne przeciwności losu... wiem, że to niemożliwe, ale wiem też, że jeżeli nawet znowu coś, lub ktoś stanie nam na drodze, nie zmieni to nic. Bo wierzę, że nasz związek przetrwa nawet najgorsze 'burze'.

Na zegarach wybiła północ, a na ciemnym, niemalże czarnym niebie rozbłysły kolorowe 'światełka'.

-Szczęśliwego nowego roku, Carmelko...oby był lepszy niż miniony i żeby był ze mną.- Tom przytulił mnie mocno i nawet nie pozwolił, mi dojść do słowa zamykając mi usta swoimi...ale w sumie, wcale mi to nie przeszkadzało. Z przyjemnością odwzajemniałam pocałunek, który stawał się coraz bardziej namiętny i zachłanny. Mogę powiedzieć, że to był najcudowniejszy pocałunek w moim życiu, albo może... w tym roku. Już nic nas nie obchodziło, byliśmy tylko my... i nieistotne było, co działo się dookoła... do mnie nawet nie docierały, żadne głosy, ani hałasy. Słyszałam tylko bicie naszych serc, które płonęły z miłości...


Poczułam jak w moich oczach gromadzą się łzy... chyba szczęścia. Znowu to poczułam. Poczułam to cholerne szczęście, które dostałam od losu... Uniosłam powieki i odwróciłam się przodem do Toma spoglądając w jego brązowe tęczówki.

-Pamiętam... i spełniło się.- Wyszeptałam lekko drżącym głosem. Gitarzysta uśmiechnął się delikatnie gładząc dłonią mój policzek.- Kocham cię... nadal tak samo mocno i szalenie, jak wtedy.

-A ja ciebie moja Księżniczko. I w tym roku też się spełni.

-I zostaniemy rodzicami...- Uśmiechnęłam się opierając czoło o jego. Czułam rozlewające się w moim sercu ciepło, gdy patrzyłam w jego oczy. Oczy pełne troski i miłości, jaką mnie darzył.

Zbliżył się do mnie i wpił w moje usta obdarzając długim, namiętnym pocałunkiem, który pobudził moje zmysły. Poczułam jakbym wróciła z dalekiej podróży, w którą udałam się nieświadomie...


###


A ja dzisiaj mam trzy rocznice ;p 

I zacznę od tej najstarszej :D Dokładnie 12 dni temu trzy-miesiace obchodziło swoje 3 urodziny xD

Zakładając tego bloga nie przypuszczałam, że dotrwam tylu odcinków xd To była spontaniczna decyzja, która okazała się jedną z najbardziej trafionych.

Kolejna oczywiście, to koncert Tokio Hotel na, którym mnie nie było. Ale pamiętam doskonale jak cholernie się cieszyłam, że ten koncert będzie, jak snułam plany i uświadomiłam swoją przyjaciółkę, że odbędzie się on w Łodzi, co ją uszczęśliwiło xD Dla mnie 14 marca 2010r. był najzwyklejszym dniem dopóki Marta nie stwierdziła, że do mnie zadzwoni, żebyśmy razem posłuchały sobie geisterfahrer xD I tu pojawia się kolejna rocznica naszej pierwszej "rozmowy" xd Może lepiej ujmę to pierwszego usłyszenia głosu? xD


To na tyle xd Do napisania za  3 lata ;d 

pozdrawiam ;* 


niedziela, 6 marca 2011

149.'Sara.'

Trzy dni świąt minęły bardzo szybko i znowu nastał zwykły czas. A może nie do końca taki zwykły bo jakby nie było, to ostatnie dni starego roku...

Sylwestra zamierzaliśmy spędzić już w naszym domu, tak więc trzeciego dnia świąt opuściliśmy posiadłość mamy bliźniaków. Nadal nie mogę powiedzieć, że Simone mnie toleruje... może bardziej ignoruje? Nie wiem już, co jest lepsze. Czy to, gdy mi docina, czy jak nie zwraca na mnie uwagi... w każdym razie i jedno i drugie jest po prostu przykre. Jednak nie mam zamiaru nad tym myśleć. Święta minęły, teraz wracamy do swojego życia. A w naszym życiu jej właściwie nie ma...

Tęskniłam za naszym domem, dlatego cieszę się, że w końcu wróciliśmy i mogę czuć się swobodnie. Nikt nie będzie już patrzył mi na ręce i słuchał tego co mówię. Mogę robić, co mi się podoba i taki też mam zamiar.

Tom musiał jechać załatwiać jakieś tam ważne sprawy związane z zespołem, które zapewne dotyczyły nowego menadżera, tak więc byłam sama w domu. A właściwie to nie zupełnie, bo towarzyszyły mi psy... a poza tym jestem w ciąży, więc gdzie bym się nie ruszyła towarzystwo będę mieć zawsze. A to mi całkowicie odpowiada. Uznałam dzień 27 grudnia, jako dzień błogiego lenistwa, gdyż nie chciało mi się nawet ruszyć palcem. Leżałam na kanapie przed telewizorem i niby słuchałam muzyki, lecz myślami byłam gdzieś bardzo daleko. W każdym razie to była moja przyszłość, nie wiem jak bardzo odległa, ale wiązała się z moją rodziną. Oczywiście nie mogło zabraknąć Toma i dzieci. Ciekawe, czy po bliźniętach będziemy jeszcze chcieli mieć kolejne potomstwo? Ja nawet nie marzyłam o bliźniaczej ciąży! Ja się modliłam o jednego szkraba chociaż... a dostałam dwóch w prezencie. To wspaniałe. I teraz jestem w stanie naprawdę nic nie robić, mogę leżeć do góry brzuchem przez całą ciążę byleby tylko uchronić moje maleństwa... nie wyobrażam sobie, że mogłabym poronić po raz trzeci. Myślę, że nie poradziłabym sobie z takim ciosem... to byłoby zdecydowanie już za dużo.

Uśmiechnęłam się sama do siebie widząc w głowie dwóch identycznych chłopców o czekoladowych oczkach i ślicznych uśmieszkach po tacie. O matko... przecież to będą najpiękniejsze dzieci na świecie! Nawet jeśli będą dziewczynkami... A jakby był chłopiec i dziewczynka też byłoby cudownie. Prawda jest taka, że płeć jest najmniej ważna... cokolwiek by nie było, to część mnie i Toma. Nasza krew... a przede wszystkim owoc naszej wielkiej i silnej miłości. Gdyby tak każdy na świecie potrafił kochać jak my...

-Carmen!- Wzdrygnęłam się słysząc znienacka dziewczęcy głos, a gdy się odwróciłam moim oczom ukazała się Amelia. Skąd ona się tu wzięła? Chyba wieki jej nie widziałam!

-Cześć, co ty tu robisz? Jak ja dawno cię nie widziałam!- Ucieszyłam się i od razu wstałam chcąc się przywitać. Naprawdę poczułam radość na jej widok.- Zostawiłam otwarte drzwi?- Zmarszczyłam brwi zastanawiając się, jakim cudem weszła do domu.- Dlaczego tak milczysz? Stało się coś?- Zapytałam zaintrygowana. Pamiętam, że Amelia zawsze miała tyle do powiedzenia, a teraz stoi jak kołek i wpatruje się we mnie, jak w jakiś nadzwyczajny obiekt. Niewiele się zmieniła... nadal jest piękna i świetnie ubrana. Tylko jej oczy... czemu tak na mnie patrzy?- Amelia, co jest?

-Ty nic nie wiesz, prawda?

-O czym? Coś z Andreasem?- Zaniepokoiłam się. Jej chłopak był pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl jednak brunetka zaprzeczyła kręcąc głową.- Więc o co chodzi? No wykrztuś to wreszcie!- Poleciłam czując wielkie napięcie. Zaczynałam się poważnie obawiać... a jeśli to coś z Tomem? Jeżeli coś mu się stało?!

-Sara... ona nie żyje...- Jej słowa dotarły do mnie w jakby zwolnionym tempie, lecz z nadzwyczajnie ogromną siłą. Mimo to milczałam patrząc na nią otępiale i nie wierzyłam.-Zmarła godzinę po porodzie...- Dodała cicho, co uświadomiło mi, że to nie jest jakiś głupi żart. Ona powiedziała mi właśnie, że moja przyjaciółka nie żyje... naprawdę to powiedziała!

Wydawało mi się, że świat zawirował... a może naprawdę to zrobił? Złapałam się oparcia kanapy czując, że robi mi się słabo. Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa. Moje serce chyba przez moment przestało bić, aby zaraz zacząć walić jak opętane. Krzyczało, bo ja tego zrobić nie mogłam.-Carmen? Carmen... wszystko w porządku? Źle się czujesz?- Dziewczyna podeszła do mnie zaniepokojona, a kiedy chciała dotknąć mojego ramienia nagle poczułam przerażający ból u dołu brzucha, który sprawił, że wydobyłam z siebie krzyk. Osunęłam się na podłogę oplatając swój brzuch rękoma, a po mojej twarzy zaczęły spływać łzy.- Carmen! Co się dzieje?

-Zadzwoń po Toma...- Wykrztusiłam zdając sobie sprawę, że ból ma związek z naszymi dziećmi. Ogarnął mnie paniczny strach... tak bardzo się bałam, że przestałam go czuć.- I pogotowie!

-Ale co się dzieje? Carmen! Co ci jest?!

-Jestem w ciąży... zadzwoń po pogotowie, ja nie mogę ich stracić!- Krzyknęłam cała zapłakana. Wiedziałam, że dzieje się bardzo źle. Chciałam teraz, aby Tom był przy mnie... chciałam się do niego przytulić i usłyszeć, że wszystko jest dobrze. Że nic złego się nie dzieje...

Amelia już o nic więcej nie pytała tylko w pośpiechu wyjęła swój telefon wykonując moją prośbę. Cała drżała, podobnie jak ja. Starałam się być silna... nie mogłam dopuścić, żebym straciła przytomność. Bałam się, że jak zamknę oczy będzie jeszcze gorzej. Nie stracę ich... nie mogę!

-Zaraz przyjadą, spokojnie...- Podeszła do mnie i przykucnęła starając się mnie uspokoić. Gdyby się tylko dało!

-Tom... zadzwoń do niego... powiedz, żeby przyjechał...- Niemalże ją błagałam. Nie chcę być bez niego... nie dam sobie rady sama.

-Dobrze już do niego dzwonie tylko błagam cię uspokój się...- Dziewczyna zaczynała już panikować nie była przygotowana na coś takiego, ale ja też nie. Nie wiem już o czym myśleć, z jednej strony Sara, a z drugiej moje dzieci... nie mogę dopuścić, aby cokolwiek im się stało. I nie rozumiem, dlaczego jej już nie ma? I dlaczego dowiaduje się o tym teraz? Dlaczego od Amelii? Dlaczego kurwa wszystko tak się potoczyło!-Tom!- Spojrzałam półprzytomnym wzrokiem na przyjaciółkę, która wykrzyczała imię mojego męża do telefonu.-Oh, nieważne! Przyjeżdżaj szybko do domu!... Oh, cicho siedź! Nie zadawaj teraz pytań!... Nie! Ale zaraz się stanie! Kurwa, Carmen rodzi! Pospiesz się! Jedziemy do szpitala, już przyjechała karetka... tak! Wyślę ci smsem. Ale szybko!- Nie wiele mogłam wywnioskować z tego co usłyszałam. Ale najważniejsze, że Tom został poinformowany i niedługo będzie przy mnie... poczułam lekką ulgę jednak nadal było źle.- Już są lekarze, Carmen. Będzie dobrze.- Zapewniła mnie brunetka po czym podniosła się i pobiegła otworzyć drzwi, a po chwili w moim domu znalazło się kilku sanitariuszy, którzy od razu do mnie podeszli, gdy tylko Amelia wskazała im miejsce...


#


Gdy tylko winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze blondwłosa dziewczyna wyskoczyła z niej jak oparzona stając twardo w miejscu. Rozejrzała się nerwowo i dostrzegając w oddali znajomą postać ruszyła pośpiesznie w jej kierunku niemalże taranując przechodzących obok ludzi. Serce biło jej jak opętane... chciała jak najszybciej dowiedzieć się, co się dzieje.

-Bill, Bill!- Chwyciła wokalistę za materiał bluzy i pociągnęła go lekko zwracając na siebie uwagę.- Co z Carmen?!- Zapytała przerażona, a chłopak nie wyglądał lepiej. Był blady jak ściana, do tego miał grobową minę.- No powiedz coś!

-Tom już z nią jest... nic się nie stało.- Odparł jakby nieprzytomnym głosem, a blondynka odetchnęła z ulgą znacznie się uspakajając.

-Boże, już się bałam...

-Wszystko będzie dobrze.- Posłał jej niewyraźny uśmiech choć w głębi miał ochotę się rozpłakać. Już od godziny dusi w sobie wszystkie emocje. Nie chciał rozklejać się na środku korytarza... nie w tym miejscu.

-Na pewno? Mówisz mi wszystko? Bill, nie oszukuj mnie proszę... ja wiem, że jestem w ciąży i nie mogę się denerwować, ale i tak poznam prawdę wcześniej czy później... coś jej się stało? Powiedz mi Bill! To moja siostra, ja muszę wiedzieć...- Patrzyła na niego przestraszona. Czuła, że coś jest nie tak. Gdyby wszystko było w porządku chłopak zachowywałby się inaczej...

-Z Carmen jest dobrze, nic się nie stało. Miała tylko jakieś bóle... ale już jest dobrze, badają ją...- Powiedział spokojnie.- Nie stresuj się...

-To dlaczego masz taką minę?- Jęknęła nic nie rozumiejąc. Nadal miała wrażenie, że czarnowłosy czegoś jej nie mówi.

-Sara niedawno urodziła...- Westchnął wiedząc, że niczego nie ukryje. A nawet nie miałoby to sensu... przecież i tak by się od kogoś dowiedziała.

-Jak to? Przecież... jeszcze wcześnie...

-Wiem...- Spuścił wzrok.- Ale nie mogli nic zrobić...

-Dziecko przeżyło?

-Tak.. mam córeczkę...- Uniósł na nią swoje szklane spojrzenie uśmiechając się nikle. Przecież inaczej to sobie wyobrażał...

-To przecież dobrze, Bill... nie cieszysz się?

-Cieszę... jest nawet zdrowa... lekarze ją uratowali... będzie musiała jeszcze trochę tutaj zostać, żeby dojść do siebie... jest bardzo maleńka...

-Ale zdrowa...

-Sara nie żyje.- Wydusił w końcu, czego nawet by się nie spodziewała. Była teraz w ogromnym szoku.

-Bill...

-Nie mów nic, proszę...- Przerwał jej oddychając ciężko. Czuł się beznadziejnie i nie chciał po raz kolejny słyszeć, że komuś przykro. Trudno było mu zahamować łzy... mimo że jej nie kochał to było coś strasznego. W końcu nie była tylko jego byłą dziewczyną, nie tylko matką jego dziecka, ale także jego przyjaciółką. Tyle razem przeżyli... a teraz tak po prostu jej nie ma. Nawet nie mieli okazji wyjaśnić sobie wszystkiego... i już mieć jej nie będą.- Ja nie rozumiem... dlaczego...- Powiedział cicho wpatrując się w podłogę. Melanie sama już czując łzy pod powiekami przygarnęła go w swoje ramiona, a chłopak od razu wtulił się w nią mocno chowając twarz w jej włosach. Potrzebował teraz czyjejś bliskości i wsparcia, co mógł uzyskać od niej bez problemu.

-Będzie dobrze, Bill...- Wyszeptała mu do ucha gładząc dłonią jego plecy.

-Jak ja mam ją wychować? Kiedy mam to zrobić skoro jestem cały czas zajęty...

-Poradzisz sobie, wszyscy ci pomożemy.

-Tylko, że wy wszyscy macie własne życie i nawet własne dzieci w drodze...

-To niczemu nie wadzi. Nikt nie zostawi cię samego...

-Nie mam nawet dla niej imienia...

-Jesteś pewien, że nie masz?- Spojrzała na niego znacząco, lecz jednocześnie z niepewnością. Wokalista bez problemów zrozumiał, co chciała mu przez to przekazać...

-Sara?- Powiedział cicho jakby z lekkim zawahaniem, a blondynka tylko skinęła twierdząco głową nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Ogromny żal ogarniał jej serce i najchętniej sama wybuchnęłaby płaczem... Może nie łączyły ją z Sarą jakieś szczególne relacje, ale to co się wydarzyło było straszne i tak bardzo przykre...- Nie pomyślałem o tym nawet... ale to chyba będzie najlepsze z możliwych imion.- Stwierdził przecierając swoją twarz dłońmi.-Pójdziemy ją zobaczyć? Nie chce być tam sam...

-Jasne...- Uśmiechnęła się do niego ciepło i chwyciła jego rękę, którą jej podał następnie prowadząc na odpowiedni oddział.


#


-Wszystko jest w najlepszym porządku, po prostu nie wolno się tak stresować.- Rzekła lekarka, co przyniosło mi wielką ulgę. Ścisnęłam mocniej dłoń Toma znacznie się uspakajając. Nie sądziłam, że zwykły stres może być przyczyną, aż takiego bólu. Jednak cieszę się, że to nic poważnego... tak bardzo się bałam, że coś się stanie.- Proszę zobaczyć, jak serduszka zdrowo biją.- Wskazała na niewielki monitor, na którym widać było nasze dzieci. Uśmiechnęłam się bez opamiętania wpatrując się w miejsce, które pokazywała nam kobieta.- Znają już państwo płeć?

-Nie...- Zaprzeczyłam niepewnie jednocześnie czując ekscytację, którą wywoływał u mnie fakt, że już możemy się dowiedzieć.

-A chcą państwo wiedzieć?- Uśmiechnęła się do nas, a ja uniosłam swoje rozanielone spojrzenie na Toma, który tylko skinął twierdząco głową wyrażając swoją zgodę.

-Chcemy...- Odparłam zadowolona nie mogąc już się doczekać, kiedy usłyszymy, co ma nam do powiedzenia pani doktor.

-Hm... więc będą dwaj chłopcy.- Myślałam, że odlecę, gdy to usłyszałam. Przecież właśnie o tym marzyłam... pragnęłam dwóch malutkich Tomów.- Czyli będzie pani zdominowana przez płeć męską. Gratuluję...

-Tomm... słyszysz? To bliźniacy...- Pociągnęłam swojego męża za rękę, na co ten uśmiechnął się do mnie słodko.

-Słyszę Skarbie... i bardzo się cieszę.- Pochylił się nade mną i złożył soczysty pocałunek na moich ustach. Lekarka w tym czasie wytarła żel z mojego brzucha i odeszła do swojego biurka zostawiając nas samych.- Wystraszyliście mnie bardzo...

-Już nie będziemy... po prostu byłam w szoku i tak wyszło...- Powiedziałam nieco przyciszonym głosem przypominając sobie o Sarze. Nadal nie mogę w to uwierzyć... nie wierzę, że jej już nie ma...- Przytul mnie...- Poprosiłam czując już, jak w oczach zbierają mi się łzy. Tom bez wahania spełnił moją prośbę i już po chwili byłam bezpieczna w jego ciepłych i silnych ramionach. Objęłam go mocno przyciskając do siebie, a z moich oczu poczęły wypływać pojedyncze kropelki słonych łez...

-Nie płacz proszę... kocham cię.- Szepnął całując moją skroń. Jak dobrze, że mam go przy sobie... nie poradziłabym sobie, gdyby nie przyjechał. Po prostu bym się załamała, wpadła w jakiś dół, z którego już bym się nie wygrzebała. Starałam się nie myśleć o tym, co się wydarzyło... chciałam usilnie zamieniać wszelkie smutne wyobrażenia na te związane z naszymi dziećmi. Muszę być silna... nasze maleństwa nie mogą odczuwać mojego bólu i cierpienia...

-Ja też cię kocham... cieszę się, że jesteś.- Musnęłam ustami jego szyję.- Zabierz nas do domu...


###