Kolejne dni były już tylko powtarzającymi się na okrągło sytuacjami, które powoli zaczynały mnie przerastać. Choć stan mojej siostry w jakimś stopniu polepszył się, ona nadal leżała nieprzytomna w zimnej, białej sali, a jej widok przygnębiał. Przygnębiał także widok ślęczącego godzinami przy niej Billa, który wyglądał, jakby sam przed chwilą wstał ze szpitalnego łóżka. Jakby mi tego było mało coraz częściej nie dogadywałam się z Tomem. Przestawałam go rozumieć, a on najwyraźniej mnie. Czułam okropne zmęczenie duchowe i psychiczne. Fizyczne zresztą także. Niewiele spałam, bo zwyczajnie nie mogłam. Poza tym pomagałam również Billowi przy dzieciach. Nawet tego mój mąż był w stanie się czepiać i prowadzić ze mną na ten temat jakieś dyskusje. Naprawdę stawał się nie do zniesienia. I najgorsze jest to, że nie wiem o co mu chodzi. Wiem, że jemu też pewnie nie jest łatwo… ale co usprawiedliwia takie zachowanie? Brak mu wyrozumiałości i to najbardziej mnie irytuje. Spędzamy ostatnio mało czasu razem, ale nawet te krótkie chwile są dla mnie męczarnią. Jest źle. Nie wiem już nawet o czym myśleć. O siostrze, Billu, swoim mężu, czy dzieciach… i gdzie w tym wszystkim jestem ja sama i moje potrzeby? Moje życie znowu postanowiło dać mi porządnego kopa. Najwyraźniej zasłużyłam… tylko czym? Tym razem jednak nie mam zamiaru się nad sobą użalać. Chyba z tego wyrosłam… a jeśli nie, to najwyższy czas, aby tak się stało. Muszę stanąć na wysokości zadania, wziąć się w garść i wybrnąć cało z każdej sytuacji. Nie pozwolę, aby los po raz kolejny powalił mnie na ziemię. Myślę, że po wszystkich przykrych wydarzeniach z mojego życia mam w sobie teraz wiele siły. Zbierałam ją w sobie przez te wszystkie lata, żeby teraz móc wykorzystywać do pokonywania każdej przeszkody, która stanie na mojej drodze.
-Przez jakiś czas będę mieszkała z Billem.- Oświadczyłam, gdy Tom wszedł do naszej sypialni zastając mnie już prawie w zupełności spakowaną. Zostało mi jeszcze tylko kilka drobiazgów.
-Wyprowadzasz się?- Spojrzał na mnie, jakby niedowierzając. Nie do końca wiem, co w tym takiego dziwnego? On naprawdę ostatnio jest inny. Nie poznaję własnego męża… i kompletnie nie wiem, co się z nim dzieje. W każdym razie to nic dobrego. Jednak nie mam nawet czasu, żeby bliżej się temu przyjrzeć. Nie jestem w stanie ratować wszystkich dookoła siebie…
-Tak. Chyba na dłuższy czas, sam wiesz jaka jest sytuacja z Melanie. Chcę trochę odciążyć Billa.- Odparłam zapinając torbę.- Poza tym… nie zaszkodzi nam ta przerwa raczej.
-Jaka przerwa do cholery?- Jego głos coraz rzadziej wypełniała czułość, jaką mogłam słyszeć dawniej. Z dnia na dzień stawał się bardziej szorstki i częściej się unosił z byle powodu. Nie podobało mi się to. Nie miałam ochoty słuchać jego głosu… a kiedyś sprawiało mi to przyjemność.
-Ostatnio nie jest zbyt miło między nami.- Uniosłam na niego swoje spojrzenie.- Może lepiej jak odpoczniemy od siebie przez ten czas. Wiele par tak robi…
-O czym ty mówisz? Chcesz mnie zostawić?
-Nie zostawiam cię. Będę mieszkać przez jakiś czas u Billa, aby mu pomóc. Tylko tyle. Wrócę, gdy trochę się ułoży…- Wyjaśniłam spokojnie, jednak do niego najwyraźniej to nie przemawiało. Był zły. Nawet bardzo. Nie odpowiadała mu moja decyzja. Tyle, że ja nie mam zamiaru z nim dyskutować. Wiem, że robię dobrze. Chcę pomóc Billowi… i siostrze.
-Nawet nie zapytałaś mnie o zdanie.
-Uznałam, że w tej kwestii nie muszę tego robić.- Wzruszyłam ramionami.
-Ale ja się nie zgadzam.- Warknął patrząc na mnie z niezadowoleniem. Jego oczy błyszczały niebezpiecznie, nie lubiłam tego rodzaju blasku.
-Tom, daj spokój. Będę kilka domów dalej, przecież nie odchodzę od ciebie.- Wywróciłam oczyma. Naprawdę przesadzał. A ja przecież chcę dobrze. Nie robię nic złego…
-Nie będziesz mieszkała z moim bratem. Jesteś moją żoną, a nie jego. Nie pozwalam ci.- Rzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu po czym wyszedł trzaskając za sobą drzwiami, aż drgnęłam.- I wypakuj się!- Zawołał z korytarza, co nie zrobiło na mnie wrażenia. Westchnęłam jedynie i chwyciłam za torbę nie zmieniając w najmniejszym stopniu swoich planów. Opuściłam sypialnie i skierowałam się na dół. Już wcześniej umówiłam się z Billem, który miał po mnie podjechać. Był bardzo wdzięczny za pomoc, jaką mu okazałam. Sam też zauważył zmiany, jakie zaszły w Tomie i też nie bardzo rozumiał jego postępowanie. Jednak tak jak ja, on również nie miał teraz głowy do tego, aby przeprowadzać z nim jakiekolwiek poważne rozmowy.- Miałaś się wypakować.- Usłyszałam nieprzyjemny głos należący do Gitarzysty, który stał teraz przede mną ze surowym wyrazem twarzy. Czuję się jak dziecko.
-Nie rozumiem po co ta dyskusja? Zamieszkam z Billem i tyle. On potrzebuje mojej pomocy.- Oznajmiłam tracąc już cierpliwość i chciałam go wyminąć, lecz uniemożliwił mi to chwytając mocno moją rękę.
-Twoje miejsce jest przy mnie, a nie nikim innym rozumiesz? Nie zgadzam się, abyś się wyprowadzała nawet jeśli miałyby być to dwa tygodnie. I nie życzę sobie, żebyś podejmowała takie decyzje bez mojej wiedzy. Gdyby nie było mnie w domu, dowiedziałbym się już po fakcie?- Wyrecytował przyglądając mi się z uwagą. Nie mogłam znieść tego chłodu w jego oczach. Bez słowa szarpnęłam ręką wyswabadzając się z jego uścisku i spoglądając mu ostatni raz, odważnie w oczy wyminęłam jego osobę udając się do przedpokoju. Tam też włożyłam obuwie i wiosenny płaszcz, który bez zbędnego pośpiechu zapięłam. W tym czasie naturalnie mój mąż do mnie dołączył uważnie lustrując moje poczynania.- Carmen do cholery… czy ty w ogóle słyszysz, co do ciebie mówię?
-Słyszę. I wiesz co? Jebie mnie to.- Posłałam mu cyniczny uśmiech i złapałam za klamkę.- Będziesz miał dużo czasu, aby wszystko przemyśleć. Bo na chwilę obecną nawet nie wiem, czy będę chciała tu w ogóle wrócić.- Dodałam znacznie poważniej i nie zwlekając dłużej wyszłam zamykając za sobą drzwi. Poczułam przy tym coś bardzo dziwnego w środku… jakbym zrobiła coś więcej. Przekroczyła pewną granicę.
-Cześć. Możemy jechać?- Na zewnątrz czekał już Bill. Od razu podszedł do mnie przejmując mój bagaż.- Myślałem, że Tom cię odprowadzi.
-Przeceniasz go chyba.- Mruknęłam z grymasem po czym wsiadłam do samochodu chcąc uniknąć dalszej rozmowy na ten temat. Bo, aż przykro, gdy nie mogę powiedzieć o moim wymarzonym mężczyźnie nic pozytywnego. A może nasze wspólne szczęście już przeminęło? Może ta wielka miłość się zwyczajnie wypaliła? Wiem, że to dopiero pierwszy prawdziwy kryzys w naszym małżeństwie… jednak mam wrażenie, że wiele zmieni w naszym życiu. Zbyt wiele.
#
-Co mówią lekarze?- Cichy głos brunetki wypełnił pomieszczenie przerywając ciszę panującą od dłuższej chwili. Uniosłam na nią swoje lekko nieprzytomne spojrzenie wyrwana z zamyślenia. Nie znoszę tego pytania. Nie znoszę, gdy w ogóle ktoś o cokolwiek pyta, a ja nie potrafię odpowiedzieć. W takich momentach odczuwam swoją bezsilność. Dopada mnie brutalna rzeczywistość.
-To co zawsze. Zupełnie, jak w pieprzonym filmie.- Wzruszyłam ramionami choć wcale nie było mi to obojętne. Czułam się, jak w jakimś amoku. Żyłam, lecz nie czułam, że żyję. Robiłam wszystko, co trzeba. Funkcjonowałam jednak bez jakichkolwiek emocji. Zupełnie, jakbym została obdarta z uczuć. Może stałam się już robotem? Nie czułam już nawet bólu. Nie płakałam. Każdego dnia jedynie czekałam. Czekałam na pozytywne wieści ze szpitala. Już nawet nie miałam siły tam jechać…
-Wiesz… ja chętnie ci pomogę. Musisz o siebie dbać.- Dziewczyna ułożyła swoją drobną dłoń na moim ramieniu, co wręcz mną wstrząsnęło. Poczułam, jakby coś we mnie pękło.- Nie możesz się tak przemęczać.
-Rose mi pomaga…- Szepnęłam wbijając wzrok w blat kuchennego stołu.- Ale choćby robiło to jeszcze dziesięć innych osób i tak czuję się cholernie zmęczona. Ja już chyba nie mam siły… żeby żyć Amelia.- Wyznałam jednocześnie uświadamiając sobie te bolesną prawdę. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam. To przerażające. Jeszcze niedawno byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi, a teraz? Niedługo zostanę mamą. Będę mieć rodzinę… ale nie mam na to wszystko siły. Po prostu nie wiem, co robić…
-Co ty mówisz… Carmen, nie możesz tak.- Usiadła obok i uniosła lekko moją głowę zmuszając mnie, abym na nią patrzyła.- Masz przed sobą całe życie. Masz męża, będziecie mieli dzieci. Nie wolno ci tak mówić. Nie wolno ci nawet tak myśleć! Przetrwałaś tak wiele i teraz chcesz się poddać?
-Może to już za wiele.- Stwierdziłam ze łzami w oczach.- Nie byłam na to przygotowana… znowu wszystko spadło na mnie, jak grom. A ja już nie mogę…
-Nikt nie jest przygotowany na nieszczęścia. Ale trzeba walczyć Carmen. Nie możesz teraz wszystkiego stracić… nie wolno ci odpuścić. Nawet na chwilę, rozumiesz?
-Ale ja już nie daję rady… i jestem w tym wszystkim zupełnie sama…- Załkałam przytulając się do niej.
-Nie jesteś sama. Pomogę ci… tylko nie możesz się teraz poddać.- Powiedziała wzmacniając uścisk zupełnie, jakby chciała tym sposobem przekazać mi część swojej siły. Amelia była zawsze wytrwałą osobą, nie wiem, czy kiedykolwiek miała chwilę zwątpienia w swoim życiu. W każdym razie nie sądzę, aby zdarzało jej się to tak często, jak mi.- Wszystko się ułoży Carmen. Bo zawsze się układa wcześniej, czy później… choćby działy się najgorsze rzeczy na świecie. I może nie wszystko staje się takie, jakie było… ale może stać się lepsze.
-Już chyba straciłam wiarę…- Wyznałam. Przyznaję, że po jej słowach zrobiło mi się nieco lepiej… jednak to chyba wciąż zbyt mało.
-Nie przeszłam tak wiele, jak ty… ale też nie miałam kolorowego życia. I choć twoja siostra nie jest mi specjalnie bliska również przeżywam, to co się wydarzyło bo ona jest częścią twojego życia, a ty jesteś częścią mojego. I cokolwiek się nie stanie, będę w tym razem z tobą.
-Dziękuję.- Uśmiechnęłam się blado unosząc na nią swoje zaszklone spojrzenie.
-A teraz weź się w garść. Te dwa małe szkraby potrzebują szczęśliwej cioci, a twoje dzieci mamy. I teraz one są twoim priorytetem w życiu. – Miała rację. Oczywiście, że miała. Dlatego znowu chcę zamienić się w twardą skałę. Aby nie czuć i móc iść do przodu z podniesionym czołem. Przynajmniej do pewnego czasu… do tego lepszego czasu.
#
Dziewczyna odwróciła się niepewnie wyczuwając na sobie czyjeś spojrzenie. Niemałe było jej zdziwienie, gdy dostrzegła bardzo dobrze znanego jej mężczyznę. Spodziewałaby się każdego, ale z pewnością nie jego. Uśmiechnęła się mimowolnie i zeszła z wysokiego krzesła, aby następnie przebrnąć przez tłum tańczących ludzi i dotrzeć do miejsca, w którym przesiadywał chłopak. Działała spontanicznie nie zastanawiając się w jaki sposób przyjmie ich kolejne spotkanie. Ale przecież to właściwie on sam ściągnął ją swoim natarczywym wzrokiem.
-Cześć Tom, co tu robisz?- Zapytała na wstępie, a on chyba po raz pierwszy nie miał nic przeciwko jej obecności. Wręcz przeciwnie, nawet mu to odpowiadało. Z pewnością jego tok myślenia nie był najlepszy jednak nie miał zamiaru w danej chwili nic z tym robić. Czuł się rozdarty, jak jeszcze nigdy i było mu wszystko jedno.
-Zapewne to samo, co ty.- Odparł nie spuszczając z niej wzroku.
-No tak, ale dlaczego sam?
-Może jestem skazany na samotność.
-Strasznie się zmieniłeś, Tom.- Stwierdziła z niedowierzaniem i usiadła naprzeciwko niego.
-Ty też, Emi.
-Ale w moim przypadku to pozytywna zmiana, a co do ciebie mam wątpliwości.
-Bywa i tak.- Mruknął nie bardzo przejmując się jej słowami.
-Wiesz, że nie powinno cię tu teraz być?- Zapytała unosząc brwi.
-Ale jestem. I zamierzam być, gdzie mi się podoba… i z kim mi się podoba.- Rzekł stanowczo obdarzając ją nieco wymownym spojrzeniem.- Napijesz się ze mną?
-Chętnie. Zawsze milej w towarzystwie.
-To skoczę po coś mocnego.- Oznajmił podnosząc się z miejsca, na co skinęła głową nie wyrażając sprzeciwu, a on zniknął pośród tłumu. Podparła brodę na ręce w zamyśleniu oczekując jego powrotu. Przychodząc tu nie sądziła, że spędzi wieczór w towarzystwie samego Kaulitza. Właściwie myślała, że nie ma żadnych szans, aby mężczyzna zmienił co do niej swoje negatywne nastawienie… czyżby się myliła? Czasem niewiele trzeba, aby z pozoru niemożliwe rzeczy stały się rzeczywistością. Bez problemu dostrzegała, że Gitarzysta się pogubił w swoim życiu. I najwyraźniej nie zamierza nic z tym robić, co nie wróży nic dobrego. W sumie nie powinno ją to obchodzić, ale mimo wszystko polubiła go. Nie wie kiedy i jak to się stało, lecz obdarzyła go sympatią. Jej samej trudno jest to pojąć więc, co miałby pomyśleć sobie ktoś inny? Być może to nienormalne. Ale niektórzy uważają ją właśnie za nienormalną osobę, więc może nie warto zawracać sobie głowę takimi szczegółami.- Mała zmiana planów.- Drgnęła słysząc nagle jego głos i odwróciła głowę spoglądając na niego z zapytaniem.- Kręci się tu jakiś typ z aparatem, trzeba zmienić lokal. Nie chcę znowu wylądować z tobą w gazecie.
-Więc chodźmy stąd.- Wzruszyła ramionami nie widząc problemu i podniosła się stając obok niego.- Dokąd?
-U mnie będzie bezpiecznie.- Powiedział niewiele myśląc, co wprawiło blondynkę w niemałe osłupienie.
-Ale… myślę, że twoja żona nie będzie zadowolona…
-Carmen się wyprowadziła.- Wypalił dość specyficznym tonem, którym dał wyraźnie do zrozumienia, że nie ma o czym mówić.- Nie ma się czego obawiać. Chodźmy.
-Widzę, że wiele się zmieniło…- Mruknęła już bardziej do siebie, gdyż Tom ruszył do wyjścia. Nie zwlekając podążyła w jego ślady mając w głowie niezły mętlik. Dawno już nie czuła się tak zdezorientowana i właściwie obawiała się trochę, jak ten wieczór może się skończyć…
###
A w następnym odcinku:
[..]-Carmen, ona już niedługo się wybudzi.
-Na pewno.- Pokiwałam głową starając się być przekonującą. Wokalista miał chyba w sobie więcej wiary i siły niż ja. Może to dzięki temu, że zobaczył dzisiaj ten gest… może to dodało mu otuchy.
-Nie wierzysz.- Skwitował diametralnie pochmurniejąc.- Nie wierzysz. Tak jak oni! Wszyscy nie wierzycie! Przekreśliliście ją… zupełnie, jakby umarła! Myślałem, że chociaż ty… jesteś jej siostrą do cholery!- Uniósł się nagle, a w jego oczach widziałam płonący żar.[…]
-Carmen?- Usłyszała niewyraźny, zachrypnięty głos i po chwili dostrzegła zamglone, czekoladowe tęczówki wpatrujące się w nią. Zacisnęła powieki oddychając głęboko i puściła go pozwalając, aby z powrotem opadł na kanapę.
-Nienawidzę cię. Nienawidzę. Jesteś dupkiem, Kaulitz.- Powiedziała drżącym głosem, a chłopak z trudem podparł się na łokciach przyglądając jej się z uwagą. Nie widział zbyt wyraźnie, lecz starał się.- Skończony idiota…[…]
Kleo: Oczywiście, że się nie obrażę. Jestem otwarta na każdą opinię na temat moich opowiadań. Liczę się z tym, że ostatnie odcinki są nudne i od razu mogę powiedzieć, że kolejne nadmiarem akcji grzeszyć także nie będą. Po prostu nastał taki czas w życiu bohaterów i najwyraźniej w mojej twórczości także :) I zapewniam, że nie kończę tego opowiadania na siłę. Pozdrawiam :)
Melissa: Nie powiedziałabym, że to brutalna świadomość ;p
16marta05: To niezwykłe, że mój blog ma tyle wspólnego z językiem angielskim xD Ha i pewnie, dlatego, że na niego trafiłaś, dziś narzekałaś na ten sprawdzian xD ;*