piątek, 30 września 2011

167.'Zupełnie jak w pieprzonym filmie.'

Kolejne dni były już tylko powtarzającymi się na okrągło sytuacjami, które powoli zaczynały mnie przerastać. Choć stan mojej siostry w jakimś stopniu polepszył się, ona nadal leżała nieprzytomna w zimnej, białej sali, a jej widok przygnębiał. Przygnębiał także widok ślęczącego godzinami przy niej Billa, który wyglądał, jakby sam przed chwilą wstał ze szpitalnego łóżka. Jakby mi tego było mało coraz częściej nie dogadywałam się z Tomem. Przestawałam go rozumieć, a on najwyraźniej mnie. Czułam okropne zmęczenie duchowe i psychiczne. Fizyczne zresztą także. Niewiele spałam, bo zwyczajnie nie mogłam. Poza tym pomagałam również Billowi przy dzieciach. Nawet tego mój mąż był w stanie się czepiać i prowadzić ze mną na ten temat jakieś dyskusje. Naprawdę stawał się nie do zniesienia. I najgorsze jest to, że nie wiem o co mu chodzi. Wiem, że jemu też pewnie nie jest łatwo… ale co usprawiedliwia takie zachowanie? Brak mu wyrozumiałości i to najbardziej mnie irytuje. Spędzamy ostatnio mało czasu razem, ale nawet te krótkie chwile są dla mnie męczarnią. Jest źle. Nie wiem już nawet o czym myśleć. O siostrze, Billu, swoim mężu, czy dzieciach… i gdzie w tym wszystkim jestem ja sama i moje potrzeby? Moje życie znowu postanowiło dać mi porządnego kopa. Najwyraźniej zasłużyłam… tylko czym? Tym razem jednak nie mam zamiaru się nad sobą użalać. Chyba z tego wyrosłam… a jeśli nie, to najwyższy czas, aby tak się stało. Muszę stanąć na wysokości zadania, wziąć się w garść i wybrnąć cało z każdej sytuacji. Nie pozwolę, aby los po raz kolejny powalił mnie na ziemię. Myślę, że po wszystkich przykrych wydarzeniach z mojego życia mam w sobie teraz wiele siły. Zbierałam ją w sobie przez te wszystkie lata, żeby teraz móc wykorzystywać do pokonywania każdej przeszkody, która stanie na mojej drodze.

-Przez jakiś czas będę mieszkała z Billem.- Oświadczyłam, gdy Tom wszedł do naszej sypialni zastając mnie już prawie w zupełności spakowaną. Zostało mi jeszcze tylko kilka drobiazgów.

-Wyprowadzasz się?- Spojrzał na mnie, jakby niedowierzając. Nie do końca wiem, co w tym takiego dziwnego? On naprawdę ostatnio jest inny. Nie poznaję własnego męża… i kompletnie nie wiem, co się z nim dzieje. W każdym razie to nic dobrego. Jednak nie mam nawet czasu, żeby bliżej się temu przyjrzeć. Nie jestem w stanie ratować wszystkich dookoła siebie…

-Tak. Chyba na dłuższy czas, sam wiesz jaka jest sytuacja z Melanie. Chcę trochę odciążyć Billa.- Odparłam zapinając torbę.- Poza tym… nie zaszkodzi nam ta przerwa raczej.

-Jaka przerwa do cholery?- Jego głos coraz rzadziej wypełniała czułość, jaką mogłam słyszeć dawniej. Z dnia na dzień stawał się bardziej szorstki i częściej się unosił z byle powodu. Nie podobało mi się to. Nie miałam ochoty słuchać jego głosu… a kiedyś sprawiało mi to przyjemność.

-Ostatnio nie jest zbyt miło między nami.- Uniosłam na niego swoje spojrzenie.- Może lepiej jak odpoczniemy od siebie przez ten czas. Wiele par tak robi…

-O czym ty mówisz? Chcesz mnie zostawić?

-Nie zostawiam cię. Będę mieszkać przez jakiś czas u Billa, aby mu pomóc. Tylko tyle. Wrócę, gdy trochę się ułoży…- Wyjaśniłam spokojnie, jednak do niego najwyraźniej to nie przemawiało. Był zły. Nawet bardzo. Nie odpowiadała mu moja decyzja. Tyle, że ja nie mam zamiaru z nim dyskutować. Wiem, że robię dobrze. Chcę pomóc Billowi… i siostrze.

-Nawet nie zapytałaś mnie o zdanie.

-Uznałam, że w tej kwestii nie muszę tego robić.- Wzruszyłam ramionami.

-Ale ja się nie zgadzam.- Warknął patrząc na mnie z niezadowoleniem. Jego oczy błyszczały niebezpiecznie, nie lubiłam tego rodzaju blasku.

-Tom, daj spokój. Będę kilka domów dalej, przecież nie odchodzę od ciebie.- Wywróciłam oczyma. Naprawdę przesadzał. A ja przecież chcę dobrze. Nie robię nic złego…

-Nie będziesz mieszkała z moim bratem. Jesteś moją żoną, a nie jego. Nie pozwalam ci.- Rzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu po czym wyszedł trzaskając za sobą drzwiami, aż drgnęłam.- I wypakuj się!- Zawołał z korytarza, co nie zrobiło na mnie wrażenia. Westchnęłam jedynie i chwyciłam za torbę nie zmieniając w najmniejszym stopniu swoich planów. Opuściłam sypialnie i skierowałam się na dół. Już wcześniej umówiłam się z Billem, który miał po mnie podjechać. Był bardzo wdzięczny za pomoc, jaką mu okazałam. Sam też zauważył zmiany, jakie zaszły w Tomie i też nie bardzo rozumiał jego postępowanie. Jednak tak jak ja, on również nie miał teraz głowy do tego, aby przeprowadzać z nim jakiekolwiek poważne rozmowy.- Miałaś się wypakować.- Usłyszałam nieprzyjemny głos należący do Gitarzysty, który stał teraz przede mną ze surowym wyrazem twarzy. Czuję się jak dziecko.

-Nie rozumiem po co ta dyskusja? Zamieszkam z Billem i tyle. On potrzebuje mojej pomocy.- Oznajmiłam tracąc już cierpliwość i chciałam go wyminąć, lecz uniemożliwił mi to chwytając mocno moją rękę.

-Twoje miejsce jest przy mnie, a nie nikim innym rozumiesz? Nie zgadzam się, abyś się wyprowadzała nawet jeśli miałyby być to dwa tygodnie. I nie życzę sobie, żebyś podejmowała takie decyzje bez mojej wiedzy. Gdyby nie było mnie w domu, dowiedziałbym się już po fakcie?- Wyrecytował przyglądając mi się z uwagą. Nie mogłam znieść tego chłodu w jego oczach. Bez słowa szarpnęłam ręką wyswabadzając się z jego uścisku i spoglądając mu ostatni raz, odważnie w oczy wyminęłam jego osobę udając się do przedpokoju. Tam też włożyłam obuwie i wiosenny płaszcz, który bez zbędnego pośpiechu zapięłam. W tym czasie naturalnie mój mąż do mnie dołączył uważnie lustrując moje poczynania.- Carmen do cholery… czy ty w ogóle słyszysz, co do ciebie mówię?

-Słyszę. I wiesz co? Jebie mnie to.- Posłałam mu cyniczny uśmiech i złapałam za klamkę.- Będziesz miał dużo czasu, aby wszystko przemyśleć. Bo na chwilę obecną nawet nie wiem, czy będę chciała tu w ogóle wrócić.- Dodałam znacznie poważniej i nie zwlekając dłużej wyszłam zamykając za sobą drzwi. Poczułam przy tym coś bardzo dziwnego w środku… jakbym zrobiła coś więcej. Przekroczyła pewną granicę.

-Cześć. Możemy jechać?- Na zewnątrz czekał już Bill. Od razu podszedł do mnie przejmując mój bagaż.- Myślałem, że Tom cię odprowadzi.

-Przeceniasz go chyba.- Mruknęłam z grymasem po czym wsiadłam do samochodu chcąc uniknąć dalszej rozmowy na ten temat. Bo, aż przykro, gdy nie mogę powiedzieć o moim wymarzonym mężczyźnie nic pozytywnego.  A może nasze wspólne szczęście już przeminęło? Może ta wielka miłość się zwyczajnie wypaliła? Wiem, że to dopiero pierwszy prawdziwy kryzys w naszym małżeństwie… jednak mam wrażenie, że wiele zmieni w naszym życiu. Zbyt wiele.

 

#

 

-Co mówią lekarze?- Cichy głos brunetki wypełnił pomieszczenie przerywając ciszę panującą od dłuższej chwili. Uniosłam na nią swoje lekko nieprzytomne spojrzenie wyrwana z zamyślenia. Nie znoszę tego pytania. Nie znoszę, gdy w ogóle ktoś o cokolwiek pyta, a ja nie potrafię odpowiedzieć. W takich momentach odczuwam swoją bezsilność. Dopada mnie brutalna rzeczywistość.

-To co zawsze. Zupełnie, jak w pieprzonym filmie.- Wzruszyłam ramionami choć wcale nie było mi to obojętne. Czułam się, jak w jakimś amoku. Żyłam, lecz nie czułam, że żyję. Robiłam wszystko, co trzeba. Funkcjonowałam jednak bez jakichkolwiek emocji. Zupełnie, jakbym została obdarta z uczuć. Może stałam się już robotem? Nie czułam już nawet bólu. Nie płakałam. Każdego dnia jedynie czekałam. Czekałam na pozytywne wieści ze szpitala. Już nawet nie miałam siły tam jechać…

-Wiesz… ja chętnie ci pomogę. Musisz o siebie dbać.- Dziewczyna ułożyła swoją drobną dłoń na moim ramieniu, co wręcz mną wstrząsnęło. Poczułam, jakby coś we mnie pękło.- Nie możesz się tak przemęczać.

-Rose mi pomaga…- Szepnęłam wbijając wzrok w blat kuchennego stołu.- Ale choćby robiło to jeszcze dziesięć innych osób i tak czuję się cholernie zmęczona. Ja już chyba nie mam siły… żeby żyć Amelia.- Wyznałam jednocześnie uświadamiając sobie te bolesną prawdę. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam. To przerażające. Jeszcze niedawno byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi, a teraz? Niedługo zostanę mamą. Będę mieć rodzinę… ale nie mam na to wszystko siły. Po prostu nie wiem, co robić…

-Co ty mówisz… Carmen, nie możesz tak.- Usiadła obok i uniosła lekko moją głowę zmuszając mnie, abym na nią patrzyła.- Masz przed sobą całe życie. Masz męża, będziecie mieli dzieci. Nie wolno ci tak mówić. Nie wolno ci nawet tak myśleć! Przetrwałaś tak wiele i teraz chcesz się poddać?

-Może to już za wiele.- Stwierdziłam ze łzami w oczach.- Nie byłam na to przygotowana… znowu wszystko spadło na mnie, jak grom. A ja już nie mogę…

-Nikt nie jest przygotowany na nieszczęścia. Ale trzeba walczyć Carmen. Nie możesz teraz wszystkiego stracić… nie wolno ci odpuścić. Nawet na chwilę, rozumiesz?

-Ale ja już nie daję rady… i jestem w tym wszystkim zupełnie sama…-  Załkałam przytulając się do niej.

-Nie jesteś sama. Pomogę ci… tylko nie możesz się teraz poddać.- Powiedziała wzmacniając uścisk zupełnie, jakby chciała tym sposobem przekazać mi część swojej siły. Amelia była zawsze wytrwałą osobą, nie wiem, czy kiedykolwiek miała chwilę zwątpienia w swoim życiu. W każdym razie nie sądzę, aby zdarzało jej się to tak często, jak mi.- Wszystko się ułoży Carmen. Bo zawsze się układa wcześniej, czy później… choćby działy się najgorsze rzeczy na świecie. I może nie wszystko staje się takie, jakie było… ale może stać się lepsze.

-Już chyba straciłam wiarę…- Wyznałam. Przyznaję, że po jej słowach zrobiło mi się nieco lepiej… jednak to chyba wciąż zbyt mało.

-Nie przeszłam tak wiele, jak ty… ale też nie miałam kolorowego życia. I choć twoja siostra nie jest mi specjalnie bliska również przeżywam, to co się wydarzyło bo ona jest częścią twojego życia, a ty jesteś częścią mojego. I cokolwiek się nie stanie, będę w tym razem z tobą.

-Dziękuję.- Uśmiechnęłam się blado unosząc na nią swoje zaszklone spojrzenie.

-A teraz weź się w garść. Te dwa małe szkraby potrzebują szczęśliwej cioci, a twoje dzieci mamy. I teraz one są twoim priorytetem w życiu. – Miała rację. Oczywiście, że miała. Dlatego znowu chcę zamienić się w twardą skałę. Aby nie czuć i móc iść do przodu z podniesionym czołem. Przynajmniej do pewnego czasu… do tego lepszego czasu.

 

#

 

Dziewczyna odwróciła się niepewnie wyczuwając na sobie czyjeś spojrzenie. Niemałe było jej zdziwienie, gdy dostrzegła bardzo dobrze znanego jej mężczyznę. Spodziewałaby się każdego, ale z pewnością nie jego. Uśmiechnęła się mimowolnie i zeszła z wysokiego krzesła, aby następnie przebrnąć przez tłum tańczących ludzi i dotrzeć do miejsca, w którym przesiadywał chłopak. Działała spontanicznie nie zastanawiając się w jaki sposób przyjmie ich kolejne spotkanie. Ale przecież to właściwie on sam ściągnął ją swoim natarczywym wzrokiem.

-Cześć Tom, co tu robisz?- Zapytała na wstępie, a on chyba po raz pierwszy nie miał nic przeciwko jej obecności. Wręcz przeciwnie, nawet mu to odpowiadało. Z pewnością jego tok myślenia nie był najlepszy jednak nie miał zamiaru w danej chwili nic z tym robić. Czuł się rozdarty, jak jeszcze nigdy i było mu wszystko jedno.

-Zapewne to samo, co ty.- Odparł nie spuszczając z niej wzroku.

-No tak, ale dlaczego sam?

-Może jestem skazany na samotność.

-Strasznie się zmieniłeś, Tom.- Stwierdziła z niedowierzaniem i usiadła naprzeciwko niego.

-Ty też, Emi.

-Ale w moim przypadku to pozytywna zmiana, a co do ciebie mam wątpliwości.

-Bywa i tak.- Mruknął nie bardzo przejmując się jej słowami.

-Wiesz, że nie powinno cię tu teraz być?- Zapytała unosząc brwi.

-Ale jestem. I zamierzam być, gdzie mi się podoba… i z kim mi się podoba.- Rzekł stanowczo obdarzając ją nieco wymownym spojrzeniem.- Napijesz się ze mną?

-Chętnie. Zawsze milej w towarzystwie.

-To skoczę po coś mocnego.- Oznajmił podnosząc się z miejsca, na co skinęła głową nie wyrażając sprzeciwu, a on zniknął pośród tłumu. Podparła brodę na ręce w zamyśleniu oczekując jego powrotu. Przychodząc tu nie sądziła, że spędzi wieczór w towarzystwie samego Kaulitza. Właściwie myślała, że nie ma żadnych szans, aby mężczyzna zmienił co do niej swoje negatywne nastawienie… czyżby się myliła? Czasem niewiele trzeba, aby z pozoru niemożliwe rzeczy stały się rzeczywistością. Bez problemu dostrzegała, że Gitarzysta się pogubił w swoim życiu. I najwyraźniej nie zamierza nic z tym robić, co nie wróży nic dobrego. W sumie nie powinno ją to obchodzić, ale mimo wszystko polubiła go. Nie wie kiedy i jak to się stało, lecz obdarzyła go sympatią. Jej samej trudno jest to pojąć więc, co miałby pomyśleć sobie ktoś inny? Być może to nienormalne. Ale niektórzy uważają ją właśnie za nienormalną osobę, więc może nie warto zawracać sobie głowę takimi szczegółami.- Mała zmiana planów.- Drgnęła słysząc nagle jego głos i odwróciła głowę spoglądając na niego z zapytaniem.- Kręci się tu jakiś typ z aparatem, trzeba zmienić lokal. Nie chcę znowu wylądować z tobą w gazecie.

-Więc chodźmy stąd.- Wzruszyła ramionami nie widząc problemu i podniosła się stając obok niego.- Dokąd?

-U mnie będzie bezpiecznie.- Powiedział niewiele myśląc, co wprawiło blondynkę w niemałe osłupienie.

-Ale… myślę, że twoja żona nie będzie zadowolona…

-Carmen się wyprowadziła.- Wypalił dość specyficznym tonem, którym dał wyraźnie do zrozumienia, że nie ma o czym mówić.- Nie ma się czego obawiać. Chodźmy.

-Widzę, że wiele się zmieniło…- Mruknęła już bardziej do siebie, gdyż Tom ruszył do wyjścia. Nie zwlekając podążyła w jego ślady mając w głowie niezły mętlik. Dawno już nie czuła się tak zdezorientowana i właściwie obawiała się trochę, jak ten wieczór może się skończyć…

 

###

 

A w następnym odcinku:

 

[..]-Carmen, ona już niedługo się wybudzi.

-Na pewno.- Pokiwałam głową starając się być przekonującą. Wokalista miał chyba w sobie więcej wiary i siły niż ja. Może to dzięki temu, że zobaczył dzisiaj ten gest… może to dodało mu otuchy.

-Nie wierzysz.- Skwitował diametralnie pochmurniejąc.- Nie wierzysz. Tak jak oni! Wszyscy nie wierzycie! Przekreśliliście ją… zupełnie, jakby umarła! Myślałem, że chociaż ty… jesteś jej siostrą do cholery!- Uniósł się nagle, a w jego oczach widziałam płonący żar.[…]

 

-Carmen?- Usłyszała niewyraźny, zachrypnięty głos i po chwili dostrzegła zamglone, czekoladowe tęczówki wpatrujące się w nią. Zacisnęła powieki oddychając głęboko i puściła go pozwalając, aby z powrotem opadł na kanapę.

-Nienawidzę cię. Nienawidzę. Jesteś dupkiem, Kaulitz.- Powiedziała drżącym głosem, a chłopak z trudem podparł się na łokciach przyglądając jej się z uwagą. Nie widział zbyt wyraźnie, lecz starał się.- Skończony idiota…[…]



Kleo: Oczywiście, że się nie obrażę. Jestem otwarta na każdą opinię na temat moich opowiadań. Liczę się z tym, że ostatnie odcinki są nudne i od razu mogę powiedzieć, że kolejne nadmiarem akcji grzeszyć także nie będą. Po prostu nastał taki czas w życiu bohaterów i najwyraźniej w mojej twórczości także :) I zapewniam, że nie kończę tego opowiadania na siłę. Pozdrawiam :)

Melissa: Nie powiedziałabym, że to brutalna świadomość ;p
16marta05: To niezwykłe, że mój blog ma tyle wspólnego z językiem angielskim xD Ha i pewnie, dlatego, że na niego trafiłaś, dziś narzekałaś na ten sprawdzian xD ;*


piątek, 23 września 2011

166.'Nie każdy musi od razu umierać.'

Mężczyzna wyszedł z budynku od razu odpalając papierosa. Miał ograniczyć palenie, a najlepiej rzucić całkowicie jednak to nie jest takie proste. Tym bardziej, gdy nie układa się najlepiej. Czuł się rozdarty. Miał wrażenie, jakby Carmen oddalała się od niego. Bardzo chciałby umieć ją wesprzeć tak, jak tego potrzebuje. Umieć pocieszyć i pomóc… kocha ją ponad wszystko. Nie chce, aby coś między nimi się zepsuło, a wiele wskazuje na to, że przestaje być jak dawniej. Może to przez jej ciążowe nastroje… tylko, czemu Bill nie miał tak samo z Melanie? Nie chciał je ze sobą porównywać… bo przecież każda kobieta inaczej znosi taki stan i wszelkie sytuacje, jakie podczas niego się zdarzają… Stara się być cierpliwy i znosić wszystko… ale boi się, że w końcu go to przerośnie. Bo na początku, to wspólne życie wydawało się takie proste… a teraz? Wszystko się komplikuje.

-Cześć Tom, to już?- Usłyszał nagle kobiecy głos i spojrzał w kierunku stojącej przed nim blondynki.

-Skąd się tu wzięłaś?

-Miałam badania.- Wzruszyła ramionami.- Ale myślałam, że twoja żona ma jeszcze daleko do terminu…

-Bo ma. Poza tym to nie twoja sprawa.- Burknął niezadowolony. Nie rozumiał po, co w ogóle wdaje się z nią w jakiekolwiek dyskusje. Powinien ją po prostu zignorować.- I jeśli możesz nie stój koło mnie.

-A to dlaczego? Boisz się mnie?- Zaśmiała się patrząc na niego z uwagą.

-Nie. Po prostu nie chce mieć problemów, ostatnio opublikowali nasze zdjęcia w gazetach.- Odparł chłodno.

-O.. nie wiedziałam. Carmen chyba nie była zadowolona? Paparazzi wszystko wyłapią.

-Nie udawaj zmartwionej.- Mruknął.- Możesz dać mi spokój? Naprawdę nie mam ochoty się z tobą widywać, ani cię słuchać. Tak trudno to zrozumieć?

-Nie, nie trudno.- Rzekła nieco urażona jego słowami, co też nie umknęło jego uwadze. Zastanawiał się tylko ile w tym szczerości, a ile kłamstwa.- Szkoda, że jesteś taki uparty. Ja naprawdę nic już do was nie mam. Mój własny facet mnie wystawił… i od tamtej pory mam go głęboko gdzieś, a razem z nim was. Chcę być tylko miła. Nie będę udawała, że cię nie znam…- Wyrecytowała starając się być przy tym przekonująca, co jak zwykle wychodziło jej doskonale. Naprawdę wierzyłby jej, gdyby był nieco pewniejszy, ale nadal się bał. Nie odpowiedział nic tylko zaciągnął się papierosem następnie wypuszczając dym z ust. Dziewczyna westchnęła cicho i stanęła obok niego opierając się o ścianę budynku.- Jakbym miała coś kombinować, zaczęłabym od przeprosin.

-Nieważne. Nie mam teraz czasu, ani ochoty zastanawiać się, czy znowu chcesz nam zaszkodzić, czy nie.- Uciął nie mając chęci dłużej dyskutować na ten temat. Czuł się już zmęczony i miał ją gdzieś razem z jej intencjami.

-Co robicie w szpitalu? Coś nie tak z ciążą?

-Chciałabyś!- Prychnął ze złością.

-Tylko pytam, a ty od razu na mnie naskakujesz. Po prostu nie wyglądasz najlepiej… skoro Carmen nie rodzi, to dziwne, że tu jesteście tak bez powodu…

-Z Carmen jest wszystko w porządku i lepiej, aby tak pozostało.- Oznajmił spoglądając na nią dość znacząco. Nie mogła nie wyczuć aluzji.- To jej siostra rodziła i teraz walczy o życie.- Dodał zanim zdążył ugryźć się w język. Nie miał pojęcia dlaczego to powiedział. Miał z nią w ogóle nie rozmawiać…

-To dlaczego ty tu stoisz i się trujesz zamiast być przy żonie?- Spojrzała na niego, jak na idiotę.

-A co cię to interesuje? Może moja żona teraz nie ma ochoty przebywać w moim towarzystwie… poszła szukać wsparcia u mojego brata. W końcu on lepiej ją zrozumie, jak każdą inną kobietę w ciąży.- I znowu to zrobił. Znowu powiedział za dużo. Miał ochotę walnąć teraz głową w mur. Ale słowa same wypływały z jego ust, nie kontrolował tego…

-Nie poznaję cię. Zawsze byłeś przy niej choćby nie wiem co, a teraz się tak po prostu poddajesz? I to w takiej chwili? Nie zostawia się ukochanych osób, gdy coś się dzieje nie tak.- Stwierdziła, a on obdarzył ją swoim pełnym zdumienia spojrzeniem.

-Ale co ty możesz wiedzieć Emi! Ja już po prostu nie mam siły. Cokolwiek nie powiem, jest źle. Wcale nie chcę, żeby tak było… nie mówię nic przykrego, ale ona i tak się obraża, albo na mnie naskakuje. Jestem już chyba zmęczony tym wszystkim…- Wyrzucił z siebie znowu zapominając z kim w ogóle rozmawia…

-Trzeba było myśleć o tym zanim się zakochałeś. Myślałeś, że będzie z górki? Jesteś taki naiwny, jak zawsze.- Pokręciła głową wpatrując się w niego z politowaniem.- Zawsze postrzegałam cię, jak taką tarczę. Ona mogła strzelać w ciebie ile tylko chciała i potrzebowała, a ty mimo wszystko chroniłeś ją z całych sił. A teraz? Stoisz tu i palisz papierosa narzekając na kobietą, którą rzekomo tak strasznie kochasz. Jak ona się musi teraz czuć jeśli tak nagle straciła swoją tarczę?

-Co ty w ogóle pieprzysz…- Mruknął rozzłoszczony choć dobrze wiedział, że miała rację. I właśnie to go bolało najbardziej…

-Nie odpuszcza się Kaulitz. A już szczególnie nie w takich momentach.- Zakomunikowała ponownie przylegając plecami do ściany.- Na mnie już w sumie czas. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy… numeru nie zmieniłam, jak coś.- Uniosła na niego swoje spojrzenie uśmiechając się zaskakująco przyjaźnie.- Powodzenia.- Rzuciła jeszcze na koniec po czym odeszła w swoją stronę pozostawiając go z mętlikiem w głowie.

-Jak taka osoba może tyle wiedzieć.- Skrzywił się nie mogąc tego zrozumieć i zgasił papierosa wracając zaraz do budynku.

 

#

 

Siedziałam nadal na tym samym korytarzu jednak już nie zanosiłam się płaczem, ale wpatrywałam w podłogę. Bill cały czas był z Colinem, a ja już nie mogłam tam wysiedzieć. W jednej chwili moja wielka siła wyparowała i poczułam taki paraliżujący strach. To było okropne… tak mi z tym źle. Nie wiem, co robić… jak sobie radzić z tym wszystkim.

Poczułam nagle, jak ktoś siada obok mnie. Odwróciłam głowę i ujrzałam Toma. Patrzyłam na niego jeszcze przez chwilę, ale zaraz przytuliłam się do niego pozwalając, aby mnie objął. Potrzebowałam teraz dużo bliskości i ciepła. Schronienia w jego silnych ramionach. Nie mówiliśmy nic… słowa były zbędne, poza tym znacznie lepiej jest, gdy towarzyszy nam cisza. Przynajmniej żadne z nas nie powie nic nieodpowiedniego. Możemy cieszyć się swoją bliskością i czuć wzajemne wsparcie. Trwaliśmy po prostu w swoim uścisku, co przyniosło nam obojgu wiele spokoju i nadziei. Szkoda tylko, że jego bluza była przesiąknięta tytoniowym dymem… Nie chciałam, ale musiałam się w końcu od niego odsunąć czując jak mnie mdli.

-Nigdy tego nie rzucisz…- Mruknęłam opierając głowę o ścianę.

-Przepraszam, musiałem…

-Z pewnością ktoś nad tobą stał i zmuszał cię do odpalenia tego durnego papierosa…- Rzekłam z lekką ironią, której towarzyszył równie kpiący uśmiech.

-Carmen… reaguję tak na stres. I dobrze wiesz, jak trudno jest rzucić palenie…

-Wiem… ale nie chcę za parę lat zostać wdową bo mój mąż umrze na raka płuc, albo  inne cholerstwo.- Wbiłam w niego swoje spojrzenie, które raczej nie pałało w tej chwili czułością. Byłam na niego zła, nie da się ukryć. Dlaczego on dzisiaj mnie tak strasznie denerwuje? Najpierw jakieś tajemnicze rozmowy z Rose, później dziwne zachowanie podczas, gdy moja siostra walczy o życie… a teraz te cholerne papierosy. Czy ja się jeszcze w ogóle liczę?

-Nie każdy musi od razu umierać.

-Pocieszające.- Bąknęłam odwracając się.- Poza tym, jak w ogóle możesz w takiej chwili wychodzić na papierosa? Zdajesz sobie sprawę, w jakim stanie jest twój brat? Właśnie najpiękniejsza chwila w jego życiu zamieniła się w istny koszmar. A ja?

-A ty ciągle się na mnie wyżywasz. Już nawet nie wiem o co ci chodzi Carmen.- Wypalił wyraźnie się denerwując.- Mam usiąść i płakać? To będzie najlepsza reakcja według ciebie? Czy mam w kółko powtarzać, że wszystko będzie dobrze?

-Najlepiej jedź do domu i wszystko olej.- Odparłam chłodno czując, jak serce bije mi coraz mocniej. Naprawdę miałam powoli go dosyć. Mam wrażenie, że w ogóle nie rozumie powagi sytuacji. Jakby nie wiedział, co się dzieje. Wydaje mu się, że to takie proste? Kompletnie go nie rozumiem. Czy on się zmienia?

-Nie chcę.

-To nie zachowuj się, jak egoista bo nie mam ochoty na to patrzeć. Nie za takiego Toma wyszłam. Co się z tobą dzieje?- Ponownie uniosłam na niego swój wzrok. Może powinnam podejść do tego w inny sposób. Coś jest nie tak i widzę to… tylko, co? Czemu on mi nic nie mówi…

-Ze mną?- Jęknął.

-Zachowujesz się ostatnio inaczej… powiesz mi o co chodzi?- Zapytałam starając się być delikatna. Może nie powinnam była dzisiaj tak na niego naskakiwać…

-O nic nie chodzi. Zachowuję się normalnie, to ty jesteś inna niż zwykle. Zresztą to chyba nieodpowiednia pora na takie rozmowy… nie bądźmy egoistami.- Skwitował teatralnym tonem. I jak ja mam być dla niego milsza? Przecież on jest po prostu złośliwy. Najlepiej w ogóle nie rozmawiać. Nie odezwałam się już, ani słowem tylko wstałam z miejsca i odeszłam kierując się na oddział intensywnej terapii, gdzie leżała moja siostra. Nie wiem, co się dzieje w moim związku, ale na pewno nie jest to nic dobrego… tylko, że teraz nie mam głowy do tego, aby się tym zadręczać. Naprawdę są ważniejsze sprawy…

 

#

 

Gitarzysta prychnął pod nosem patrząc na oddalającą się postać swojej żony. Chyba już kompletnie się pogubił. W każdym razie na pewno nie dojdą do żadnego porozumienia, jeśli jedno będzie zwalać na drugie… a przecież to wyraźnie u niej jest coś nie tak, a nie u niego. On nie ma, co do tego żadnych wątpliwości… i przecież się starał.

Podniósł się z krzesła i widząc za szybą brata zajmującego się małym Colinem wszedł do środka. Trochę przeraził go widok tylu dzieci na raz, ale nie przejmował się tym zbyt długo i podszedł do Billa chcąc zobaczyć nowego członka rodziny.

-Zmieniacie się z Carmen?- Mruknął Wokalista.- I w ogóle ty paliłeś! Bierz te łapy, wiesz ile na nich zarazków?- Trzepnął go w rękę, gdy chciał dotknąć małego. Posłusznie zabrał je naburmuszając się przy tym. Jednak wiedział, że jego bliźniak ma rację.

-Ładny…- Skomentował mogąc jedynie przyglądać się noworodkowi.- Nie jest wcale taki pomarszczony…

-Oh, Tom… on jest śliczny. Nie znasz się w ogóle. To najpiękniejsze dziecko w tym szpitalu.- Odparł bez zastanowienia Czarnowłosy.

-To samo mówiłeś o swojej córce…- Zauważył marszcząc brwi.- I pomyśleć, że to syn Josta…

-To mój syn.- Warknął spoglądając na niego z mordem w oczach. Nie chciał, aby Jost w ogóle miał cokolwiek wspólnego z Melanie i Colinem. To była teraz wyłącznie jego rodzina i nie pozwoli jej nikomu tknąć choćby palcem.

-No spokojnie… po prostu…

-Będzie miał moje nazwisko i ja jestem jego tatą. Na zawsze. I nic, ani nikt tego nie zmieni. I nie pieprz mi tu o tym dupku.- Oświadczył ze stanowczością po czym złagodniał przypatrując się śpiącej twarzyczce chłopca.

-Okej, rozumiem.- Westchnął ciężko. Miał wrażenie, że dzisiaj wszyscy są przeciwko niemu. Wszystko, co robi, albo mówi jest odbierane negatywnie… a on przecież cały czas chce tylko dobrze. Co z nim nie tak? Właściwie tylko jedna osoba dziś potrafiła z nim normalnie pogadać i czuł, że może powiedzieć jej dosłownie wszystko… i aż strach pomyśleć, że była nią sama Emi Steiner.

 

###

 

A w następnym odcinku:

[…]-Jaka przerwa do cholery?- Jego głos coraz rzadziej wypełniała czułość, jaką mogłam słyszeć dawniej. Z dnia na dzień stawał się bardziej szorstki i częściej się unosił z byle powodu. Nie podobało mi się to. Nie miałam ochoty słuchać jego głosu… a kiedyś sprawiało mi to przyjemność.

-Ostatnio nie jest zbyt miło między nami.- Uniosłam na niego swoje spojrzenie.- Może lepiej jak odpoczniemy od siebie przez ten czas. Wiele par tak robi…

-O czym ty mówisz? Chcesz mnie zostawić?

-Nie zostawiam cię. Będę mieszkać przez jakiś czas u Billa, aby mu pomóc. Tylko tyle. Wrócę, gdy trochę się ułoży…- Wyjaśniłam spokojnie, jednak do niego najwyraźniej to nie przemawiało.

 

- Mała zmiana planów.- Drgnęła słysząc nagle jego głos i odwróciła głowę spoglądając na niego z zapytaniem.- Kręci się tu jakiś typ z aparatem, trzeba zmienić lokal. Nie chcę znowu wylądować z tobą w gazecie.

-Więc chodźmy stąd.- Wzruszyła ramionami nie widząc problemu i podniosła się stając obok niego.- Dokąd?

-U mnie będzie bezpiecznie.- Powiedział niewiele myśląc, co wprawiło blondynkę w niemałe osłupienie.

-Ale… myślę, że twoja żona nie będzie zadowolona…

-Carmen się wyprowadziła.- Wypalił dość specyficznym tonem, którym dał wyraźnie do zrozumienia, że nie ma o czym mówić.[…]

niedziela, 18 września 2011

165.'Najbliższe godziny są dla niej niczym wyrocznia.'

Siedziałam wraz z Tomem na szpitalnym korytarzu w napięciu oczekując, aż ktoś wyjdzie z sali porodowej i przyniesie jakieś wieści. Trwało to już trochę czasu, strasznie się niecierpliwiłam i denerwowałam. Ściskałam dłoń Gitarzysty, która już zdążyła się od tego spocić…

-Ciekawe jak Bill…- Mruknął chłopak. On też się stresował. Nie wiem, czy swoim bratem, czy moją siostrą… w każdym razie obydwoje jesteśmy tu w jednym celu.

-Na pewno się trzyma. Jestem pełna podziwu, że zachował taki spokój.- Stwierdziłam opierając głowę o jego ramię.- A jak będzie z tobą?- Zerknęłam na niego uśmiechając się pod nosem. Wyobrażam sobie już te wielką panikę.- Może wynajmę Billa na zastępstwo?- Zażartowałam.

-Nie ma mowy. Ja też dam radę…- Oburzył się.- Sam odbiorę swoich synów.

-Ej bez przesady. Odbierze to ich lekarka, a ty będziesz stał nade mną i mówił mi, że mnie kochasz i że jestem najwspanialszą kobietą na ziemi…

-Nie ma sprawy Kochanie.- Musnął czule moje czoło i objął mnie ramieniem przytulając do siebie. Westchnęłam cicho rozkoszując się jego ciepłem jednak nie na długo, gdyż zaraz spostrzegłam, że drzwi naprzeciwko otwierają się i naszym oczom ukazała się pielęgniarka prowadząca przerażonego Billa. Uniosłam brwi spoglądając na nich z zaciekawieniem i odsunęłam się od swojego męża.- Chyba jednak nie jest taki silny…- Skwitował, a kobieta usadziła Wokalistę na krześle obok nas.

-Proszę tu zaczekać. Niech państwo się nim zajmą…- Poleciła patrząc w naszą stronę po czym szybko zniknęła z powrotem za drzwiami.

-Zemdlałeś? Jak było?- Tom zwrócił się w kierunku brata, lecz ten wydawał się być kompletnie nieobecny. I to była chwila, kiedy naszły mnie złe przeczucia. Bill nie wyglądał wcale normalnie, ani żeby zemdlał.

-Bill?- Dotknęłam jego ramienia patrząc na niego zaniepokojona. Dopiero czując moją rękę uniósł głowę obdarzając mnie swoim szklanym spojrzeniem.- Bill, co się stało?- Poczułam nagle, jak serce zaczyna mi mocniej bić ze strachu.

-Nie wiem…- Szepnął odwracając ode mnie wzrok.- Nagle straciłem z nią kontakt…- Pokręcił głową, jakby nie mógł uwierzyć we własne słowa. Mnie natomiast one sparaliżowały.

-Jak to straciłeś z nią kontakt?- Tom wtrącił się nic nie rozumiejąc, ja nie byłam w stanie już o nic wypytywać.- Co to znaczy? Bill?

-Nie wiem… zamknęła oczy i już nie czułem… nie czułem jak ściska moją rękę!- Wykrztusił, a po jego policzkach zaczęły toczyć się łzy. Oparłam się o krzesło wbijając wzrok w białe drzwi. I ciągle tylko jedna myśl. Melanie. I świadomość, że właśnie ratują jej życie… że może jej się coś stać… że może już jej nie być. Cały czas siedziałam, lecz mimo to poczułam zawrót głowy. Zrobiło mi się duszno i słabo…

-Tom…- Wypowiedziałam cicho imię Gitarzysty, który od razu skupił na mnie całą swoją uwagę.- Słabo mi…

-Spokojnie. Oddychaj. Przyniosę ci wody… nie denerwuj się.- Poderwał się z miejsca, a ja tylko skinęłam głową automatycznie kładąc ręce na swoim brzuchu. Muszę być silna. Muszę. Dla moich maleństw… muszę przetrwać wszystko. Nawet najgorszą prawdę… dla moich synków. Chłopak wrócił szybko od razu podając mi butelkę mineralnej wody. Drżącymi rękoma odkręciłam zakrętkę i zaczęłam pić starając się za wszelką cenę zachować spokój. Wiedziałam, że moje nerwy nic tu nie dadzą. Trzeba po prostu czekać. Czekać, aż ktoś wyjdzie z tej pieprzonej sali i powie nam, że wszystko jest w porządku…

-A co z dzieckiem?- Zapytałam cicho.

-Jest zdrowy… nie zdążyłem… go zobaczyć…- Bill pociągnął nosem. Zrobiło mi się go strasznie szkoda, choć jesteśmy w takiej samej sytuacji. Widziałam, że on przestaje sobie radzić. Znosił to ciężej ode mnie… Objęłam go ramieniem przygarniając do siebie, wtulił się we mnie, jak dziecko i płakał… a ja z trudem panowałam nad sobą, aby mu w tym nie towarzyszyć.

-Wszystko będzie dobrze… słyszysz? Będzie dobrze, Bill.- Gładziłam jego ramię chcąc pomóc mu się uspokoić, ale to chyba było niemożliwe. Miałam wrażenie, że Wokalista z każdą kolejną chwilą jest coraz bardziej roztrzęsiony.

-Ja nie mogę jej stracić…nie mogę… nie mogę…- Powtarzał z przerażeniem w głosie. Serce mi pękało…

-Nie stracisz jej Bill. Nikt jej nie straci… Melanie będzie z nami.- Musi tak być. Ona nie może umrzeć. Nie może. Nie zniosę tego… wszyscy tego nie zniesiemy. To niemożliwe, aby odeszła… dlaczego? Przecież wszystko było w porządku…

-Dzień dobry, państwo z rodziny pani Mai?- Odsunęłam się nieco gwałtownie od Billa, gdy zjawiła się lekarka. Wszyscy wbiliśmy w nią swoje przestraszone spojrzenia oczekując informacji.- Rozumiem, że tak. Nie mam dobrych wieści…- Westchnęła głęboko, a ja znowu poczułam, jak moje serce próbuje wyskoczyć z piersi… Proszę tylko nie to…- Doszło do poważnych komplikacji i krwotoku wewnętrznego… być może było to rezultatem wcześniejszej aborcji. Udało nam się ją uratować jednak jej stan jest bardzo zły, żeby nie powiedzieć krytyczny… najbliższe godziny są dla niej niczym wyrocznia. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, obiecuję.- Wbrew pozorom nie odebrałam tego, jako typową formułkę lekarza z doświadczeniem. Ta kobieta miała w sobie coś przekonującego… coś, co sprawiło, że jej zaufałam i naprawdę uwierzyłam, że będzie dobrze. Było mi cholernie ciężko z myślą, że życie mojej siostry leży w ręku kilku godzin. Bezwzględnego czasu. Wiedziałam tylko, że teraz jesteśmy jej potrzebni, jak nigdy wcześniej. Musi czuć, że nie jest sama, że ma do kogo wracać. Że ją kochamy i nie wyobrażamy sobie bez niej życia.

-Można ją zobaczyć?- Zapytałam z trudem wydobywając z siebie głos.

-Obawiam się, że na razie to niemożliwe. Jeśli tylko coś się zmieni dam państwu znać… na razie proszę być dobrej myśli. I możecie państwo zobaczyć małego… szczególnie tatuś.- Zerknęła w kierunku Billa, który od razu jakby powrócił do rzeczywistości.- Synek teraz bardzo pana potrzebuje.- Dodała, a chłopak skinął głową.- Muszę już iść, ale będę o wszystkim informować na bieżąco.- Zapewniła po czym posyłając nam pocieszający uśmiech odeszła w swoją stronę.

-Pójdę do niego…- Czarnowłosy podniósł się z miejsca i przetarł twarz dłońmi, wycierając łzy.- I… jaka aborcja?- Odwrócił się w moją stronę, a mnie trochę zatkało. Nie wiedziałam, że Melanie nic mu nie mówiła…

-Może porozmawiamy o tym innym razem…- Mruknęłam niepewnie, pokiwał głową zgadzając się ze mną i skierował się w stronę miejsca, gdzie znajdowały się noworodki. Westchnęłam opierając się plecami o oparcie krzesła.-Dlaczego tak musiało się stać…

-Kochanie nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Po prostu tak się stało… nie zadręczaj się proszę. Będzie wszystko dobrze. Najważniejsze, że Melanie żyje… to silna kobieta, przecież da radę. Na pewno nie zostawi Billa, ani swojego synka.- Tom objął mnie ramieniem całując w czoło.- I na pewno by nie chciała, abyś się denerwowała… musisz na siebie uważać.

-Tom, jak ja mam się nie denerwować? Moja siostra walczy o życie.- Jego spokój bardzo mnie irytował. Sprawiał wrażenie, jakby mu nie zależało. Jakby myślał tylko o mnie i o naszych dzieciach i nic innego się nie liczyło. Nie wiem, co czuł… ale jeśli też się tym przejmował, to mógł mi to okazać. Potrzebowałam widzieć, że on też się martwi i to przeżywa. Nie chciałam myśleć, że jest inaczej… to mój mąż.

-Wiem… przykro mi z tego powodu…

-Przykro?- Spojrzałam na niego nic nie rozumiejąc. Nie wiem, dlaczego zabrzmiało to tak dziwnie. To chyba coś za poważnego na zwykłe „przykro mi”.- Nie mów już lepiej nic. I od razu mówię, żebyś nawet nie próbował mnie przekonywać za jakąś godzinę, abyśmy wracali do domu. Bo mam zamiar tu siedzieć, aż nie powiedzą mi, że moja siostra przeżyje do następnego dnia…- Zastrzegłam rozgoryczona i odsunęłam się od niego, aby zaraz wstać.- Idę do Billa w poszukiwaniu zrozumienia.- Oznajmiłam rzucając mu swoje rozżalone spojrzenie po czym ruszyłam przez korytarz pozostawiając go zdumionego i samego.

Gdy weszłam do sali pełnej maleńkich noworodków poczułam się bardzo dziwnie. Od razu naszła mnie myśl, że za kilka miesięcy sama wydam na świat takie dwie, słodkie istotki… Bill siedział na krześle trzymając na rękach małego chłopca i przypatrywał mu się bardzo uważnie. To był najsłodszy widok, jaki widziałam ostatnimi czasy. Uśmiechnęłam się mimowolnie i podeszłam do nich chcąc zobaczyć swojego siostrzeńca.

-To chłopiec, a i tak jest całkowicie podobny do twojej siostry.- Odezwał się do mnie przerywając ciszę.- Szczególnie nos. Sama zobacz…- Podniósł się wraz z dzieckiem stając naprzeciw mnie, abym mogła mieć lepszy widok. Zaśmiałam się cicho.

-Jest śliczny…- Szepnęłam dotykając ostrożnie małej główki chłopca.

-Melanie byłaby zachwycona.- Stwierdził i przytulił do siebie Colina.- Mamusia niedługo wróci, nie martw się.- Powiedział cicho całując go w czółko. W tej chwili coś we mnie pękło. Nie mogłam wytrzymać… wyszłam jak najszybciej na korytarz, aby tam dać upust łzą, które się we mnie już dusiły… Usiadłam na krześle skrywając twarz w dłoniach i płakałam nie mogąc przestać…

 

###

 

A w następnym odcinku:

 

[…]-Nie poznaję cię. Zawsze byłeś przy niej choćby nie wiem co, a teraz się tak po prostu poddajesz? I to w takiej chwili? Nie zostawia się ukochanych osób, gdy coś się dzieje nie tak.- Stwierdziła, a on obdarzył ją swoim pełnym zdumienia spojrzeniem.

-Ale co ty możesz wiedzieć Emi! Ja już po prostu nie mam siły. Cokolwiek nie powiem, jest źle. Wcale nie chcę, żeby tak było… nie mówię nic przykrego, ale ona i tak się obraża, albo na mnie naskakuje. Jestem już chyba zmęczony tym wszystkim…- Wyrzucił z siebie znowu zapominając z kim w ogóle rozmawia…

-Trzeba było myśleć o tym zanim się zakochałeś. Myślałeś, że będzie z górki? Jesteś taki naiwny, jak zawsze.- Pokręciła głową wpatrując się w niego z politowaniem.- Zawsze postrzegałam cię, jak taką tarczę. Ona mogła strzelać w ciebie ile tylko chciała i potrzebowała, a ty mimo wszystko chroniłeś ją z całych sił. A teraz? Stoisz tu i palisz papierosa narzekając na kobietą, którą rzekomo tak strasznie kochasz. Jak ona się musi teraz czuć jeśli tak nagle straciła swoją tarczę?

-Co ty w ogóle pieprzysz…- Mruknął rozzłoszczony choć dobrze wiedział, że miała rację. I właśnie to go bolało najbardziej…[…]

niedziela, 11 września 2011

164.'Obiecaj mi… obiecaj, że się nim zaopiekujesz.'

-Cześć wszystkim, wpadliśmy z wizytą rodzinną.- Wkroczyłam do salonu, należącego obecnie do mojej siostry i jej chłopaka, ciągnąc za sobą mojego wiernego męża. I już na pierwszy rzut oka coś mi przestało grać. Spodziewałam się bowiem ujrzeć raczej swoją siostrę, a nie jakąś brunetkę…

-Miło, zapewne chcecie się pozachwycać naszym aniołkiem.- Bill wyszczerzył się w naszą stronę, a ja zmierzyłam go swoim spojrzeniem na chwilę zapominając o jego córeczce.

-Gdzie moja siostra?- Skrzyżowałam ręce na piersi przybierając groźny wyraz twarzy. To ona chyba powinna siedzieć przy Billu, a nie Rose.

-W sypialni. Nienajlepiej się dziś czuje, więc odpoczywa.- Odparł całkowicie spokojnie nie przejmując się w ogóle moją miną. Skupiał raczej swoją całą uwagę na niemowlęciu leżącym na kanapie między nim, a Rose. Nie podoba mi się wcale ten widok…

-To może byś do niej poszedł?- Zasugerowałam patrząc na niego wymownie.- Chętnie cię zastąpimy.- Dodałam zerkając na małą dziewczynkę, która zabawnie ruszała swoimi małymi nóżkami i rączkami.

-Skoro tak bardzo chcesz.- Przewrócił teatralnie oczami i podniósł się ustępując mi miejsca.- Nawet Mel nie jest tak o mnie zazdrosna…- Mruknął do Toma, gdy go wymijał, co wcale nie umknęło mojej uwadze. Prychnęłam pod nosem i zajęłam się małą Sarą, która teraz skupiała na mnie swoje ciekawskie spojrzenie.

-Tom chodź tu… no zobacz jaka twoja bratanica jest słodka.- Zawołałam Gitarzystę, który dopiero teraz raczył się ruszyć. Podszedł do nas i przykucną przed małą chwytając jej rączkę, na co ta od razu ścisnęła jego kciuka. Zaśmiałam się cicho zauważając, że jest dość silna jak na takiego szkraba. W dodatku wcześniaka…

-Bill świata poza nią nie widzi.- Skomentowała dotąd milcząca Rose również przyglądając się małej.- Kto by pomyślał, że będzie takim wzorowym tatą.

-Ja i tak będę lepszym.- Stwierdził dumne Tom, co pozostawiłam już bez komentarza. Nie wątpię w jego możliwości… tylko lepiej się nie przechwalać zawczasu. Poza tym, bycie rodzicami nie jest takie proste. On musi w końcu to sobie uświadomić, bo potem może dostać niezłego kopa…- Zresztą, nie ma to jak syn… albo najlepiej dwóch synów.

-Ale dziewczynki są spokojniejsze.

-Niekoniecznie.

-W twoim przypadku chłopcy chyba nie będą…

-Oh… będą szaleni jak rodzice.- Wyszczerzył się unosząc na mnie swoje spojrzenie. Głupek…- Czemu tak milczysz Kochanie? Dyskutujemy tu o poważnych rzeczach, wypowiedz się.

-Daj spokój… ty i poważne rzeczy.- Mruknęłam posyłając mu pobłażliwy uśmiech.

-Że niby nie umiem być poważny?- Uniósł brwi z pytającym wyrazem twarzy, a ja tylko wzruszyłam ramionami nie chcąc drążyć dłużej tego tematu.-Ale właśnie, że umiem… to tylko głupie gadanie, że nie umiem. Było przecież wiele poważnych sytuacji…

-Tom skończ już te refleksje…

-Coś cię dzisiaj ugryzło Skarbie.- Skwitował i usiadł obok mnie obejmując rękoma moją talię.- Ale na pewno nie byłem to ja.- Musnął ustami moją skórę. Nie odzywałam się będąc skoncentrowaną na zabawie z Sarą. To prawda, że straciłam nastrój jednak nie chciałam też o tym mówić, wolałam przemilczeć. Z pewnością po części jest to wina ciąży…dlatego też w końcu mi minie.

-Tom widziałam cię ostatnio w gazecie…

-No i co w tym dziwnego? Często się tam pojawiam i nie tylko ja.- Gitarzysta przerwał zanim Rose zdążyła dokończyć swoją wypowiedź. To było niegrzeczne, ja wyraźnie wyczułam, że ona ma coś więcej do powiedzenia.

-No przecież wiem tylko miałam wrażenie…

-Poza tym nie powinnaś kupować gazet. Wiesz, jakie tam brednie wypisują? Jesteś naszą przyjaciółką więc nie potrzebujesz prasy, aby cokolwiek o nas wiedzieć.- Znowu to zrobił. Mało tego… słyszałam w jego głosie lekkie poddenerwowanie, zupełnie jakby specjalnie nie pozwalał jej skończyć. O co mu do cholery chodzi? Ja wiem, że nie lubi mediów, które wtykają nos w nie swoje sprawy, ale to oczywiste, że będą o nas pisać i mówić. Trzeba się tak od razu zachowywać?

-Wiem. I nie czytam. To był naprawdę krótki wpis pod zdjęciem, które rzuciło mi się w oczy.- Rzekła dobitnie spoglądając na niego groźnie.- Ale chyba nie masz ochoty o tym rozmawiać, z tego co widzę.

-Bo są ciekawsze rzeczy niż głupie gazety, Rose.- Skwitował tonem dającym do zrozumienia, że nie będzie dłużej dyskutować na ten temat. Czułam się tam trochę niewidzialna. Rozmawiali o czymś, o czym pojęcia żadnego nie miałam. Mam wrażenie, że Tom ostatnio ma przede mną jakieś dziwne tajemnice… i nie podoba mi się to.

-No to świetnie.- Mruknęłam pod nosem i wyswobodziłam się z objęć Toma, aby wstać. Nachyliłam się nad małą Sarą i wzięłam ją na ręce. Nie miałam ochoty siedzieć dłużej w towarzystwie własnego męża, który najwyraźniej uważa, że wszystko jest w porządku. Mam odmienne zdanie. – Pójdziemy do mamy?- Zapytałam spoglądając na słodką twarzyczkę dziewczynki, która wykrzywiała swoje usteczka w uśmiechu. Olewając Toma i Rose skierowałam się w stronę schodów, aby udać się do siostry, lecz uniemożliwił mi to Bill, który zjawił się nagle przede mną.

-Wody.

-Bill mieszkasz tu, wiesz gdzie jest kuchnia.- Burknęłam chcąc go wyminąć, a ten spojrzał na mnie, jak na idiotkę. Super…

-Odeszły jej wody!- Krzyknął, na co wszyscy poderwali się z miejsc jak oparzeni.

-Przecież to za wcześnie. To dopiero ósmy miesiąc…- Spojrzałam na niego zaskoczona.

-Carmen na jakim ty świecie żyjesz, dzieci rodzą się kiedy chcą!- Wypalił gestykulując przy tym rękoma.- Trzeba jechać do szpitala. Nie stój tak!- Zwrócił mi uwagę. Byłam nieco zdezorientowana tą całą sytuacją. Nie spodziewałam się, że moja wizyta u siostry skończy się na porodówce… ona rodzi! Jakby dopiero teraz to do mnie dotarło… Odwróciłam się gwałtownie i podeszłam do Rose wciskając jej w ramiona dziecko.

-Zajmij się nią. A wy pakujcie Mel do samochodu!- Nakazałam spoglądając na Toma i jego brata. Nic nie odpowiedzieli, tylko z przerażonymi minami wbiegli po schodach na górę. Bill bardzo inteligentnie zostawił ją samą w takim momencie! Debil…

Nie tracąc czasu również poszłam na piętro do sypialni Melanie. Bliźniacy właśnie pomagali jej wyjść… nie wyglądała najlepiej. Ale będzie jeszcze gorzej…- Trzymaj się, zaraz do ciebie przyjdę.- Powiedziałam do niej i weszłam do pokoju z zamiarem spakowania siostrze najpotrzebniejszych rzeczy. Właściwie dobrze się stało, że akurat dziś przyszliśmy… Bill jest taki nieogarnięty! Przecież…

-Torba leży w szafie.- Zamarłam słysząc z korytarza głos Wokalisty. Od razu podeszłam do owego mebla i zajrzałam do środka, a moim oczom ukazała się niewielka podróżna torba wypchana po brzegi. Z niedowierzaniem rozpięłam zamek chcąc sprawdzić, czy aby na pewno jest to, to o czym myślę. Nie wierzę… Jednak jest ogarnięty? Chyba, że to Melanie… Nieważne! Nie będę przecież teraz rozważać, które z nich przygotowało wyprawkę. Zapięłam torbę z powrotem i chwyciłam ją schodząc najszybciej jak potrafiłam. Z moim bliźniaczym brzuchem to był nie lada wyczyn. Po chwili dołączyłam do pozostałej trójki. Tom prowadził, a Bill siedział koło Mel. Usiadłam więc z przodu chcąc dać siostrze więcej miejsca.  Oddychała ciężko, dziwiłam się, że nie krzyczy. Przecież to musi cholernie boleć!- Tom staraj się jechać szybko, tylko nas nie pozabijaj.- Czarnowłosy zwrócił się do brata. Gdy spojrzałam na męża był blady jak ściana. A co będzie, gdy to ja będę rodziła? Już się boję.

-W porządku Mel?- Odwróciłam się do siostry, która tylko kiwała głową. Była przerażona… Bill trzymał ją za rękę i ciągle powtarzał, że wszystko będzie dobrze. Do tej pory to mój związek był idealny… ale jak na nich patrzę… chyba nas wygryźli z podium.

Zaczynałam się coraz bardziej denerwować. Ściskałam cały czas w dłoniach uchwyt od torby i patrzyłam przed siebie czując, jak mocno bije mi serce. To nie ja miałam za chwilę rodzić, ale świadomość, że moja siostra siedzi z tyłu i ma skurcze… i że za kilka godzin wyda na świat małego chłopczyka. Mojego siostrzeńca… jej pierwsze dziecko. To niezwykłe…- Być tam z tobą?

-Przecież ja będę.- Oburzył się Bill marszcząc groźnie brwi, a moja siostra w odpowiedzi wypuściła ze świstem powietrze… W porządku, nie będę się im mieszać. Już wszystko ustalili… to też niezwykłe. Strasznie się cieszę, że tak dobrze im razem.

-Bill… obiecaj, że jeśli coś się stanie…- Chyba wszyscy zamarliśmy słysząc słowa mojej siostry, jednak chłopak szybko jej przerwał.

-Co ty mówisz? Nic się nie stanie.

-Obiecaj mi… obiecaj, że się nim zaopiekujesz.- Szepnęła wtulając nos w jego szyję.-Obiecaj proszę…- Nie mogłam tego słuchać. Zatkało mnie… nie spodziewałam się czegoś takiego. Co ona w ogóle opowiada… przecież nic się nie stanie!

-Obiecuje…- Wokalista musnął ustami jej czoło i od tej chwili resztę drogi przebyliśmy w milczeniu.

-Tom zawołaj jakiegoś sanitariusza z wózkiem.- Zwróciłam się do chłopaka, gdy już parkował pod szpitalem. Spojrzał jedynie na mnie lekko nieprzytomnym wzrokiem, ale szybko się ocknął i wyskoczył z samochodu. Ja w tym czasie odpięłam pasy i także opuściłam pojazd. Otworzyłam tylne drzwi dostarczając siostrze więcej powietrza. Po chwili przybył jakiś mężczyzna w białym kitlu w towarzystwie Toma i Melanie wylądowała na wózku.

-Dopilnuj, żeby nie było tu żadnych dziennikarzy.- Bill rzucił w kierunku brata po czym ruszył za sanitariuszem zostawiając nas w tyle. On naprawdę wszystko ogarnia bardziej ode mnie!

-Jak on może być taki opanowany?!- Gitarzysta wbił we mnie swoje spojrzenie.- Musimy się zapisać do szkoły rodzenia.  I w ogóle… musimy się poważnie przygotować.

-Chodźmy już tam. Poczekamy na korytarzu…- Złapałam jego rękę i pociągnęłam go w stronę budynku. Nie mogłam się już doczekać, kiedy zobaczę swojego siostrzeńca. Mam tylko nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze…

 

#

 

Miała wrażenie, że wokół niej panuje totalny chaos. Jedyne, co do niej docierało, to słowa Billa i fakt, że był przy niej. Jeszcze nigdy nie czuła takiego bólu… był tak silny, że wręcz ją paraliżował. Nie miała pojęcia, czy tak właśnie ma być. Niezupełnie wiedziała, co się dzieje. Starała się skoncentrować, zachować spokój o ile to możliwe w takiej sytuacji. Właśnie w tej chwili czekało ją ważne zadanie. Musiała wydać na świat swojego synka. Tak bardzo tego chciała… chciała móc w końcu wziąć go na ręce i przytulić do swojej piersi. Ta myśl niezwykle ją mobilizowała.

-Ułożenie prawidłowe… wszystko w normie. Możemy zaczynać.- Usłyszała głos lekarki, a jej dłoń została nieco mocniej ściśnięta przez Wokalistę, który właściwie dopiero teraz zaczął się denerwować. Nigdy nie brał udziału w takim wydarzeniu. To było dla niego coś niezwykłego. Na własne oczy zobaczy, jak rodzi się nowe życie. Obiecał sobie, że nie zemdleje. Jest w końcu facetem. Musi wspierać ją do samego końca, choćby nie wiadomo co.-Będzie pan pomagał?

-Oczywiście… tylko co ja mam robić?

-Być.- Kobieta uśmiechnęła się do niego po czym zajęła swoje miejsce.- Proszę wykonywać moje polecenia, a wszystko będzie dobrze. Pani synek jest gotowy, musi się pani tylko troszkę postarać, aby pomóc mu wyjść.

-Ona to do mnie mówi?- Blondynka uniosła wzrok na swojego chłopaka, który tylko uśmiechnął się do niej.- Ja dłużej nie wytrzymam…

-Wystarczy kilka mocnych parć, proszę się postarać. Da pani radę.- To były już ostatnie słowa, jakie zrozumiała. Potem miała wrażenie, że słychać tylko walenie jej serca i krzyki spowodowane wielkim wysiłkiem, jaki wkładała, aby uwolnić swoje maleństwo. Pomimo strasznego bólu nie przestawała, dawała z siebie wszystko. Z myślą o dziecku. Nie chciała przestawać, tak bardzo chciała mieć go już przy sobie i cieszyć się każdym dniem…

Nagle stało się coś niezwykłego. Ból ustał, a zamiast swoich krzyków słyszała najpiękniejszy głosik na świecie… to na te chwilę czekała od ośmiu miesięcy. Pragnęła go zobaczyć, dotknąć… przytulić jednak jej wzrok jakby odmówił posłuszeństwa. Cały obraz jej się rozmazywał, głosy zaczęły docierać do niej coraz mniej wyraźnie… nie rozumiała nikogo, nawet płacz jej synka ucichł… jedyne co czuła, to dłoń Billa, który nadal mocno ją trzymał. I to było ostatnie uczucie przed wielką bezradnością, jaka nagle ją ogarnęła…

Wokalista nie wiedział na kim ma się skupiać, na dziecku, czy na niej. Miał wrażenie, że coś się dzieje… wydawało mu się, jakby jego dziewczyna traciła kontakt ze światem… to nie było normalne.

-Mają państwo zdrowego i ślicznego synka.

-Mel?- Spojrzał na twarz blondynki, która była niesamowicie blada. I w tej samej chwili jej powieki opadły…-Melanie!- Szarpnął mocniej jej rękę czując, jak serce podchodzi mu do gardła. Nie wiedział, co się dzieje… Nie mógł jej stracić. Nie zniósłby tego. Tak bardzo chciał, żeby otworzyła oczy i spojrzała na niego…- Melanie, słyszysz mnie?! Mel…

-Proszę się odsunąć.- Nagle ktoś go odepchnął, chciał znowu do niej podejść, lecz nie pozwolono mu.

-Proszę wyjść!- Jedna z pielęgniarek krzyknęła w jego stronę jednak on wcale nie chciał wychodzić. Nie mógł jej zostawić. Chciał wiedzieć, co się stało… dlaczego tak nagle straciła kontakt z rzeczywistością. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo się nie bał.- Słyszy pan?!- Kobieta podeszła do niego i chwyciła go za ramię. Był w takim szoku, że jeszcze niewiele do niego docierało… nie była od niego silniejsza, ani większa, ale mimo to zdołała go wyprowadzić z sali…

 

###

 

A w następnym odcinku:

 

[…]-Bill?- Dotknęłam jego ramienia patrząc na niego zaniepokojona. Dopiero czując moją rękę uniósł głowę obdarzając mnie swoim szklanym spojrzeniem.- Bill, co się stało?- Poczułam nagle, jak serce zaczyna mi mocniej bić ze strachu.

-Nie wiem…- Szepnął odwracając ode mnie wzrok.- Nagle straciłem z nią kontakt…- Pokręcił głową, jakby nie mógł uwierzyć we własne słowa. Mnie natomiast one sparaliżowały.

-Jak to straciłeś z nią kontakt?- Tom wtrącił się nic nie rozumiejąc, ja nie byłam w stanie już o nic wypytywać.- Co to znaczy? Bill?

-Nie wiem… zamknęła oczy i już nie czułem… nie czułem jak ściska moją rękę!- Wykrztusił, a po jego policzkach zaczęły toczyć się łzy.[…]

 

-To chłopiec, a i tak jest całkowicie podobny do twojej siostry.- Odezwał się do mnie przerywając ciszę.- Szczególnie nos. Sama zobacz…- Podniósł się wraz z dzieckiem stając naprzeciw mnie, abym mogła mieć lepszy widok. Zaśmiałam się cicho.

-Jest śliczny…- Szepnęłam dotykając ostrożnie małej główki chłopca.

-Melanie byłaby zachwycona.- Stwierdził i przytulił do siebie Colina.[…]