W poprzednim odcinku:
[…]-Przecież go kochasz… w ogóle tego nie rozumiem.
-Ja też wielu rzeczy nie rozumiem.- Wzruszyłam ramionami.- Po prostu nam nie wyszło.- Dodałam nieco przyciszonym głosem. Osiągnęliśmy porażkę. Najwyraźniej nie nadawaliśmy się do wspólnego życia…
-Tylko, że stwierdziłaś to od razu bez wcześniejszej próby ratowania tego.
-Dlaczego wszyscy chcą, żebym do niego wróciła?- Odwróciłam się w jego kierunku licząc, że może mnie oświeci.
-Bo wszystkim na tobie zależy i dobrze wiedzą, że go kochasz. Ty po prostu się pogubiłaś… ale nie zrobisz nam na złość, tylko sobie.[…]
-Dlaczego wy wszyscy myślicie, że ja was chcę ukarać w ten sposób?!- Zdenerwowałam się, a moje serce już od dobrych kilku minut biło znacznie szybciej. Bo on tak dziwnie mówił…
-Nie wiem, co chcesz tym osiągnąć, ale to nieistotne. Wróć do domu i skończmy to wreszcie, proszę.
-Ja w ogóle nie wierzę…- Pokręciłam głową patrząc na niego, jak na idiotę. Może właśnie nim jest skoro tak do mnie mówi…- Czy ty siebie słyszysz?
-Jeżeli do mnie nie wrócisz…
-To co?!- Fuknęłam czując, że za chwilę dosłownie wyjdę z siebie. Naprawdę myślałam, że możemy rozmawiać ze sobą, jak dorośli ludzie, a on tymczasem przychodzi do mnie i wyjeżdża z takimi tekstami… i jeszcze chce mi grozić?!- Myślisz, że mnie przekonasz stawiając jakieś durne ultimatum!?
-Jeśli do mnie nie wrócisz, jeszcze jutro wniosę pozew o rozwód.- Podczas, gdy ja cała wrzałam w środku on wypowiadał to zdanie ze stoickim spokojem patrząc mi prosto w oczy. […]
-Słucham?- Bez względu na to, jakie to było głupie z mojej strony, nie byłam w stanie wykrztusić z siebie nic innego. Nie wierzyłam w to, co się właśnie dzieje. I jednocześnie w mojej głowie zaczęło się robić poważne zamieszanie.
-Nie widzę sensu, żebyśmy dalej byli małżeństwem skoro nie żyjemy razem. Czemu cię to tak dziwi? Nie mogę cię zmusić, żebyś ze mną była… ale w takiej sytuacji chcę rozwodu.[…]
###
-Nie możesz!- Poderwałam się z miejsca wołając za nim. Sama nie wiem, jakim cudem te słowa wydobyły się z mojego gardła. Brzmiały jednak najbardziej rozpaczliwie, jak to było tylko możliwe. Zdumiałam samą siebie. Tom znieruchomiał zupełnie tak jak ja… wpatrywałam się w jego plecy czując, jak strasznie wali mi serce. Zapewne oczekiwał, że powiem coś więcej… tyle, że ja już kompletnie się pogubiłam i miałam pustkę w głowie. To nie tak miało być. Co ja w ogóle robię? Co się w ogóle dzieje? Widziałam, jak jego ręka unosi się w kierunku klamki i czułam, jak wzrasta we mnie desperacja. Miałam wrażenie, że jak pozwolę mu wyjść to już naprawdę będzie koniec. Że nie będzie już żadnej, nawet najmniejszej nadziei. Nie chciałam tego. Wcale tego nie chciałam. W ostatniej chwili przypomniałam sobie rozmowę, jaką odbyłam niedawno z ojcem i to ona okazała się być dla mnie jedynym wyjściem i ratunkiem w tym momencie. Postawiłam wszystko na jedną kartę chowając swoją dumę głęboko do kieszeni.- Wyjedźmy stąd.- Niespodziewanie złapałam go za rękę powstrzymując od jakiegokolwiek ruchu. Przeszedł mnie dreszcz, gdy poczułam jego ciepłą skórę. Tak dawno go nie dotykałam… właściwie byłam pewna, że już nigdy więcej tego nie zrobię.
Zabrałam swoją dłoń i cofnęłam się automatycznie, gdy chłopak odwrócił się do mnie przodem. Od razu odwróciłam wzrok, gdzieś w bok czując na sobie jego czekoladowe spojrzenie. Czułam się głupio. Bardzo głupio i dziwnie. Właściwie nie miałam pojęcia, co teraz będzie i co być powinno.
-I mówi to Alyson, czy Carmen?
-Nieważne.- Wydukałam. Trudno było mi powiedzieć cokolwiek, a on pyta o takie rzeczy w ogóle!- Nie utrudniaj mi tego…
-Dobrze. W porządku…- Westchnął.- Wiesz, że zgodzę się na wszystko, żebyś tylko do mnie wróciła.
-Ale to wcale nie znaczy… to nie znaczy, że wszystko nagle będzie dobrze.- Uniosłam na niego swoje spojrzenie.- To nie była głupia kłótnia po której można się tak łatwo pogodzić i przywrócić wszystko do normy. Ja nie wiem… ja muszę wiedzieć i czuć, że naprawdę cię kocham. A ty mnie… Muszę się nauczyć od nowa z tobą żyć, rozumiesz? Nie chciałam nikogo karać! Ja po prostu… nie chciałam bardziej ranić. Gdybym od razu do ciebie wróciła cierpiałbyś bardziej niż do tej pory… obydwoje byśmy cierpieli i nasze dzieci… ja wcale tak nie chciałam… nie chciałam wszystkiego niszczyć… to wszystko wymknęło mi się spod kontroli… przestałam sobie radzić… a ciebie nie było… tak bardzo cię potrzebowałam…- Słowa nagle same zaczęły wypływać z moich ust wraz z łzami, nad którymi nie udało mi się zapanować. Czułam, jak wszystko ze mnie po prostu uchodzi przynosząc mi jednocześnie ulgę.- Nie chciałam tego wszystkiego stracić… tak trudno było zbudować, to co nas łączyło i utrzymywać to w dobrym stanie przez ten cały czas, kiedy byliśmy razem… przeszliśmy tak wiele i nagle… nagle nie poradziliśmy sobie z takim małym gównem. I może jestem niedojrzała i nieodpowiedzialna, ale nie chcę i nigdy nie chciałam dla nikogo źle… nie chciałam nikogo krzywdzić!
-Carmen… już dobrze, uspokój się.- Podszedł do mnie łapiąc za ramiona. Cała drżałam, dopiero teraz to zauważyłam. Wystraszyłam się, że znowu sobie nie poradzę i znowu wrócę do tego co było. Nie chciałam po raz kolejny przechodzić przez depresję. To był najgorszy okres w moim całym życiu.- To nie jest tylko twoja wina… wszyscy wiedzą, że nie chciałaś nikogo skrzywdzić. Nikt nie ma ci tego za złe... każdy ma prawo się pogubić. Ja też się pogubiłem… ale to już minęło. Słyszysz? Wszystko jest już dobrze.- Mówił patrząc mi cały czas w oczy. Serce cały czas mocno mi biło i mimo wszystko nie potrafiłam się uspokoić…
-Nie jest… wszyscy mnie nienawidzą za to, co zrobiłam…
-To nie prawda. Wszyscy cię kochają… a ja najbardziej. Nie obwiniaj się już za nic, tylko pozwól nam wszystko naprawić.- Ujął moją twarz w dłonie ścierając przy tym kciukiem łzy.
-Boję się…- Szepnęłam.
-Zrobimy tak, że nie będziesz musiała już się bać.- Odparł równie cicho i przytulił mnie do siebie. Nie wiem, co poczułam. Jego bliskość mną wstrząsnęła… ciepło jego ciała, zapach… wciąż to pamiętałam i teraz odczuwałam na nowo.
#
Dziewczyna z niepokojem zmierzała w kierunku sypialni, nie wiedziała czego może się spodziewać. Przekonała się już nie raz, że Gitarzysta potrafi zaskoczyć swoją głupotą, a ostatnio wiele się dzieje w jego życiu. Dziwiła się samej sobie, że wytrzymuje z nim już tyle czasu. Być może to jakaś pokuta za zło, które niegdyś wyrządziła…
-Odebrałam twoje rzeczy z pralni.- Weszła do pomieszczenia bez wcześniejszej zapowiedzi i od razu rzucił jej się w oczy panujący w nim bałagan.
-O jak dobrze, właśnie się zastanawiałem gdzie są moje ciuchy.- Stwierdził chłopak i podszedł do niej odbierając swoją własność.- Dzięki.- Rzucił przez ramię i wrócił do łóżka, na którym leżała rozpięta torba bagażowa. Blondynka zmarszczyła brwi zaskoczona jego dziwnym zachowaniem.
-Co ty znowu wymyśliłeś?- Skrzyżowała ręce na piersi wbijając w niego swoje podejrzliwe spojrzenie.
-To nie ja.- Mruknął nie przerywając swojego zajęcia.- Poszedłem do Carmen, wpadł mi do głowy pewien szantaż i jak się okazało był całkowicie skuteczny.- Oświadczył zadowolony i stwierdzając, że nie chce mu się wszystkiego składać po prostu wrzucił ciuchy luzem do torby uśmiechając się na koniec sam do siebie.
-Wróciła do ciebie?
-Właściwie to… niezupełnie… choć w sumie tak jakby… ale tak nie do końca. No, ale można powiedzieć, że tak… tak, myślę, że wróciła do mnie.- Sam do końca nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Nie miał pewności, czy odzyskał żonę, ale wiedział, że na pewno jej nie stracił. Znowu miał nadzieję, że wszystko się ułoży i wierzył, że będzie dobrze.
-Jak tego dokonałeś?- Dziewczyna nie ukrywała swojego zdziwienia. Jeszcze niedawno Tom użalał się nad sobą i kompletnie nie wiedział, co począć.
-Zagroziłem rozwodem. Od razu pękła! Powiedziała, żebyśmy wyjechali. Więc się pakuję… zabiorę ją na wieś, no i dzieci. Tam sobie wszystko poukładamy i znowu będzie, jak w bajce. Nie może się nie udać.- Opowiedział wszystko rozpromieniony i zasunął zamek w swoim bagażu.
-Musiała cię naprawdę zdenerwować skoro wspomniałeś o rozwodzie. A co jeśli by się zgodziła?
-Oj, to już jest nieistotne. Nie będę teraz tracił czasu na gdybanie, Emi. Ważne, że poszło po mojej myśli i mam kolejną szansę. Nie zmarnuję tego.
-Mam taką nadzieję.- Westchnęła głęboko.- Radzę ci się nie zbliżać do alkoholu, nie wspominając już o jakichkolwiek innych świństwach.- Dodała dość poważnym tonem.- Zdajesz sobie chyba sprawę, że jeden niewłaściwy ruch może wszystko spieprzyć. Teraz musisz się zająć żoną i dziećmi, nie ma miejsca w tym wszystkim na używki. Ja już nie będę mogła cię pilnować, więc musisz sobie radzić sam.
-Nie musisz się martwić. Po pierwsze u moich dziadków nie ma żadnych używek, a po drugie mam Carmen. Przy niej nie będę nawet myślał o takich świństwach!- Rzekł z całkowitym przekonaniem. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuł się taki szczęśliwy i chciało mu się naprawdę żyć. Bo znowu wszystko nabrało sensu. Miał dla kogo się starać i po prostu być.
-Obyś się nie mylił.- Mimo wszystko Emi nie miała, aż takiej pewności, co do jego słów. To prawda, że miłość wiele zmienia, tak samo, jak i szczęście. Jednak wystarczy chwila zwątpienia, aby popełnić błąd. A Tom nie jest już tak silny, jak dawniej. Zmienił się i to bardzo, co też może doprowadzić go do kolejnej zguby. A nie trudno jest sięgnąć chociażby po alkohol, do którego tak zdążył już przywyknąć.
-No dobra, miło się rozmawia, ale muszę lecieć. Jadę najpierw po Carmen i chłopców, a potem wyjeżdżamy… nie mogę się już doczekać, kiedy będziemy w końcu prawdziwą rodziną!
-W takim razie powodzenia, jakby coś było nie tak, to dzwoń.
-Jasne.- Uśmiechnął się do niej i wziął swoje rzeczy zmierzając do wyjścia.- Nie wiem, kiedy wrócimy, ale do zobaczenia. Możesz tu mieszkać jeśli chcesz.- Pożegnał się radośnie i opuścił dom posyłając jej jeszcze swój promienny uśmiech. Wyglądał, jakby miał za chwilę unieść się ponad ziemię i pofrunąć…
#
-Cholera, cholera, cholera…- Powtarzałam w kółko coraz bardziej się denerwując. Przekopałam chyba wszystkie szuflady, szafki i wszelkie inne miejsca w jakich mogłaby się znajdować moja biżuteria. Nie zależało mi wcale na żadnych głupich błyskotkach, ale na obrączce. Nie mam pojęcia, co się z nią stało. Właściwie dopiero dziś zorientowałam się, że na moich palcach nie ma zupełnie nic. Ani pierścionka zaręczynowego, ani obrączki. Zależało mi, aby je mieć. Dlaczego w ogóle to ściągałam? I jak do tego doszło? Kompletnie nie pamiętam!
-Co się dzieje córeczko? Czemu się tak denerwujesz?- Tata stanął w progu przyglądając mi się zaniepokojony.
-Szukam pierścionków… nigdzie ich nie ma… poza tym tak cholernie się boję tego wyjazdu! Co mi w ogóle strzeliło do głowy…- Usiadłam na łóżku chowając twarz w dłoniach.- Nie radzę sobie… w ogóle sobie nie radzę. Znowu… dopiero co wyszłam z tej pieprzonej depresji i znowu wszystko mnie przerasta…
-Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Po prostu musisz podejść do tego jakoś inaczej. Nie możesz tak się bać. Nic ci przecież nie grozi… Tom się wami zajmie, ułożycie sobie wszystko na nowo i znowu będziecie szczęśliwi.- Podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu.- A co do pierścionków… mogłaś mi powiedzieć od razu. Kazałaś je wyrzucić…- Powiedział, a ja uniosłam na niego swoje przerażone spojrzenie.- Ale oczywiście schowałem je. Zaraz ci przyniosę, nie denerwuj się tak.- Uśmiechnął się do mnie delikatnie i wyszedł pozostawiając na chwilę samą. Odetchnęłam kilka razy głęboko chcąc się uspokoić. Oczywiście tata miał rację. Muszę zacząć normalnie żyć. Ten ciągły strach doprowadzi mnie w końcu do szaleństwa. Przecież, to co najgorsze już dawno minęło… teraz muszę wszystko odbudować. Odnaleźć swoje szczęście i miłość. Żyć, jak dawniej. Może nawet jeszcze lepiej…- Proszę.- Wrócił i podał mi niewielkie pudełeczko, z którego zaraz wyjęłam obydwa ważne dla mnie pierścionki. Uśmiechnęłam się sama do siebie i włożyłam zarówno obrączkę, jak i pierścionek zaręczynowy na palec. Teraz były na właściwym miejscu.
-Tom już powinien być…- Mruknęłam zerkając automatycznie w kierunku okna, jakbym chciała go tam zobaczyć.- Ubrałeś chłopców?
-Tak. Wszystko jest już gotowe.
-Czemu go nie ma?- Westchnęłam cicho czując, jak moje serce mocno bije z emocji. To wszystko nie było dla mnie takie proste. Cały czas towarzyszył mi niepokój, który z każdą kolejną chwilą się nasilał. Już nawet sama nie wiem, czego tak naprawdę się boję. Ciągle coś jest nie tak.
-Na pewno zaraz przyjedzie. Nie denerwuj się.
-Ale miał już być…- Przymknęłam powieki chcąc się w końcu opanować jednak bezskutecznie. To było chyba coś więcej niż zwykły niepokój. Złe przeczucie? Ale co jeszcze złego mogłoby się wydarzyć! Przecież już wszystko się wydarzyło, już wszystko się skończyło… teraz tylko może być dobrze.
###
A w następnym odcinku:
[…]-Jak ty to robisz, że ciągle masz taką świetną figurę?
-Nie zachodzę w ciążę?- Mruknęła marszcząc brwi.
-Co prawda, to prawda.- Przyznała z ciężkim westchnieniem.- Ale ja wcale tego nie planowałam. Właściwie cieszę się, że mam synka i w ogóle, że moje życie potoczyło się w aktualnym kierunku… ale z drugiej strony, jakbym mogła cofnąć czas i ominąć Josta szerokim łukiem…
-Żeby to zrobić, nie musisz cofać się w czasie.- Stwierdziła Brunetka i chwyciła ją za ramię ciągnąc nagle w zupełnie innym kierunku niż zmierzały.[…]