Krzątałam się po domu nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Czekałam na Toma i Emi, ale nie zapowiadało się, aby mieli prędko wrócić. Zrobiliśmy z Billem obiad, a wygląda na to, że zjemy kolację. Jakby tego było mało, jeszcze musiałam dostać okres. W ogóle mój organizm to ma wyczucie, że nie wiem...
Gdy okrążyłam już bez celu cały dom usiadłam w końcu zrezygnowana na kanapie podpierając rękoma brodę. Czy oni nie mogliby choć raz wrócić o przyzwoitej porze?
-Może nie będziemy czekać, tylko sami zjemy?- Odezwał się Bill spoglądając na mnie. Nie pomyślałam w ogóle o nim. Uparłam się, żeby czekać, a przecież chłopak może być głodny. Głodzę go no! A potem dziwota, że taki chudy...
-Masz rację. Najwyżej później sobie odgrzeją.- Stwierdziłam podnosząc się z miejsca.- Nałożę nam.- Dodałam i skierowałam się do kuchni, aby podać obiad. Cóż, zjemy sami. W prawdzie marzył mi się rodzinny obiad, ale trudno. Muszę się liczyć z tym, że Tom ma nieregularne godziny pracy. Wyjęłam z szafki dwa głębokie oraz płytkie talerze i nakryłam do stołu, następnie wypełniając je przygotowanym wcześniej jedzeniem. Ciekawe, jak to w ogóle smakuje...- Bill, chodź.- Zawołałam go i zaraz zjawił się w pomieszczeniu.- Możemy jeść... ale chyba najpierw trzeba spróbować, czy to się nadaje...- Wlepiłam wzrok w zupę, która miała zielonkawy kolor. Nie wiem, co to za zupa. Po prostu wrzuciliśmy trochę warzyw, jakieś przyprawy i coś tam jeszcze no i ugotowaliśmy...
-Na pewno się nadaje. Nie dodaliśmy tam nic niejadalnego.- Stwierdził i zajął miejsce przy stole łapiąc za łyżkę, którą zaraz zanurzył w zielonej cieczy kolejno wkładając sobie do ust. Obserwowałam go uważnie czekając na jakąś reakcję. Jego wyraz twarzy nic nie zdradzał.- Co tak patrzysz?- Zapytał nagle oblizując usta. Normalnie, jakbym widziała Toma.
-Dobra?
-Noo. Przecież ja gotowałem.- Wyszczerzył się.- Naprawdę znakomita. Siadaj i jedz.- Wskazał mi krzesło naprzeciwko, a ja już nie wahając się dłużej usiadłam wierząc mu na słowo.- Jak wy się pobierzecie to będziecie nadal ze mną mieszkać, nie?
-Myślę, że tak. Nie planowaliśmy przeprowadzki...
-To fajnie. Co ja bym tu sam robił? Sara, nawet nie chce ze mną mieszkać.- Westchnął ciężko wpatrując się ze zrezygnowaniem w talerz.- Ostatnio się o to pokłóciliśmy.
- Ale już się pogodziliście?
-No tak. Jednak nie dała się przekonać, na wspólne mieszkanie.- Wywrócił oczami.- Czemu nie może być jak dawniej? Gdy byliśmy tylko przyjaciółmi, potrafiliśmy się porozumieć, a teraz wszystko jest takie trudne.
-Związek to poważna sprawa. Nie wiem, jak ci pomóc... jeszcze nie miałam takiej sytuacji w swoim życiu.
-Nie jest tak źle. Po prostu czuję jakiś niepokój, ale pewnie jestem przewrażliwiony...
-Możliwe.- Uśmiechnęłam się. A może porozmawiam z Sarą? Szkoda by było, aby ich związek się kiedyś rozpadł. Raczej liczyłam na to, że będą ze sobą już do końca. Tak, jak ja i Tom...
-I w ogóle to jedz, bo drugie danie czeka.- Wskazał na mój talerz zupy, której prawie nie tknęłam, za to jego był już pusty. Bez słowa zaczęłam konsumować, aby nie musiał na mnie czekać. Gdy tylko skończyłam, zjedliśmy drugie danie i posprzątałam. Obiad nam się udał. Szkoda, że Tom i Emi nie wrócili w odpowiednim czasie...
#
-An...Andreas?- Wykrztusiła brunetka zaskoczona widokiem chłopaka.- Co tu robisz?
-Dawno się nie widzieliśmy. Sprawdzam, czy żyjesz.- Wzruszył ramionami.- Wpuścisz mnie?
-E... wiesz, ja teraz mam gościa.- Mruknęła uciekając gdzieś wzrokiem. Blondyn nie miał większych problemów z domyśleniem się o kogo chodzi.
-Aha i zapewne ten gość nie trawi mojego towarzystwa?- Uśmiechnął się krzywo.
-No raczej nie...- Potwierdziła.- Ale skoro już jesteś... to wejdź.
-Nie chce wam przeszkadzać.
-Ale jak przyszedłeś, to wejdź.
-No, ale skoro jesteś zajęta...
-Właź!- Warknęła tracąc już cierpliwość i wciągnęła go do środka zatrzaskując za nim drzwi.- Proszę, nie krępuj się.- Zatrzepotała rzęsami wskazując mu salon. Chłopak nie miał zamiaru już dyskutować, zdjął buty i wykonał jej polecenie. Oczywiście tak, jak przypuszczał w salonie zastał Alexa, który był wyraźnie zdumiony jego osobą. Jego zaskoczenie jednak szybko przerodziło się w złość. Podniósł się z miejsca mierząc go nieprzychylnym spojrzeniem.- Andreas, przyszedł mnie odwiedzić...- Odezwała się niepewnie dziewczyna posyłając swojemu chłopakowi niewyraźny uśmiech.
-Wspaniale kochanie, ale chyba mieliśmy spędzić ten dzień we dwoje?
-Tak? Nie wiedziałam, że coś takiego planowaliśmy... ale jak już przyszedł, to możemy przełożyć to na kiedy indziej.- Stwierdziła swoim spokojnym i cichym głosem. To nie był jej naturalny ton, Andreas jeszcze nigdy nie słyszał, aby w ten sposób do kogokolwiek mówiła. To było wręcz nienormalne.
-Ale Andreas, na pewno długo nie zostanie, prawda?- Blondyn spojrzał w kierunku chłopaka krzyżując ręce na piersi.
-Oczywiście, jeżeli Amelia tylko sobie życzy, przyjdę kiedy indziej.- Rzekł patrząc na niego spod byka. Wiedział, że jego towarzystwo nie jest tu mile widziane. Ale on tak samo wolałby nie zastać Alexa, jak Alex jego.
-Napijesz się czegoś?- Wypaliła chcąc nieco rozluźnić atmosferę, choć była przekonana, że to niemożliwe. Zaczynała żałować, że nie pozwoliła mu odejść tak jak chciał... ale przecież tak dawno się nie widzieli...
-Dziękuję, nie rób sobie kłopotu.- Uśmiechnął się do niej.- Szczerze mówiąc, myślałem, że gdzieś razem wyjdziemy... ostatnie dni lata, trzeba korzystać.- Dodał co tylko pogorszyło stan Alexa, lecz on miał gdzieś jego humorki.
-Dlaczego moja dziewczyna miałaby z tobą gdzieś wychodzić?
-Bo się przyjaźnimy.- Odparł z głupim uśmieszkiem.
-Wydaje mi się, że Amelia woli spędzić ten czas wyłącznie ze mną. Następnym razem zadzwoń i upewnij się czy ma czas, a nie składasz jej niezapowiedziane wizyty w nieodpowiednich momentach.- Wyrecytował przemądrzale.
-Ale Amelia, nie ma mi tego za złe. Tylko ty masz zawsze jakiś problem.- Skwitował przewracając oczami.
-Mam, bo nie życzę sobie, abyś widywał się z moją dziewczyną.
-Wiesz, ty sobie możesz nie życzyć, masz akurat najmniej w tej sprawie do gadania. A ja wole sprawdzić, czy przypadkiem kolejny raz jej nie pobiłeś.- Wiedział, że trafił w czuły punkt i o to mu chodziło. Naprawdę nie miał pojęcia, jak ona może być z kimś takim.
-Może jednak wyjdziemy gdzieś?- Wtrąciła brunetka obawiając się, że ta wymiana zdań może się źle skończyć. Już woli, aby to się działo w miejscu publicznym, gdzie ktoś mógłby zareagować, a nie w jej domu, gdzie ona sama sobie z nimi nie poradzi.
-Nie kochanie. Powiedz swojemu przyjacielowi, aby już wyszedł.- Alex zwrócił się do niej swoim sztucznie miłym głosem. Dziewczyna westchnęła cicho wpatrując się w dywan.- No, co mowę ci odebrało?- Podszedł do niej obejmując ją ramieniem i spojrzał wyzywająco na stojącego w milczeniu chłopaka.
-Ale Alex niedawno przyszedł...
-Tak, zobaczył, że wszystko gra i może już sobie iść. Mamy ciekawsze rzeczy do roboty.
-Ale ja nie chce...- Odsunęła się od niego zrzucając jego rękę ze swojego ramienia.- Idź już sobie...- Dodała cicho i obydwaj wlepili w nią swój pytający wzrok.
-Słyszałeś? Amelia, prosi, żebyś wyszedł.- Blondyn uśmiechnął się z satysfakcją w stronę zdezorientowanego Andreasa.
-Ciebie prosiłam.- Mruknęła nawet na niego nie spoglądając. Oddychała cały czas głęboko, aby zachować spokój i przypadkiem się nie rozpłakać.
Chłopak spojrzał na nią zaskoczony i pokręcił z niedowierzaniem głową, jednak nie miał zamiaru już tego kwestionować. Ona i tak była jego. Bez słowa ruszył do wyjścia po drodze rzucając groźne spojrzenie swojemu rywalowi.
-Łapy przy sobie.- Syknął na koniec, po czym wyszedł zabierając ze sobą wszystkie negatywne emocje. Amelia, nadal stała w miejscu nie wierząc, że naprawdę to zrobiła. Dlaczego to wszystko tyle ją musi kosztować...
-Miło, że...
-Zamknij się.- Przerwała mu unosząc na niego swój wzrok. I znowu wróciła, dawna złośnica Amelia... chłopak ucichł nie mając zamiaru już się odzywać, a brunetka zrobiła kilka kroków w jego stronę zatrzymując się tuż przed nim. Był przekonany, że zaraz wymierzy mu siarczysty policzek, już nawet zacisnął powieki w oczekiwaniu na dawkę bólu, ale ona tylko się do niego przytuliła, czego by się w życiu nie spodziewał. Otworzył oczy sprawdzając, czy to dzieje się naprawdę. Chyba jeszcze nigdy nie był w takim szoku...
#
Siedzieliśmy z Billem znudzeni na kanapie, kiedy Tom i Emi raczyli pojawić się w domu w niezwykle dobrych nastrojach. A co było najciekawsze, przynieśli ze sobą jedzenie z restauracji. To ja tu pół dnia spędzam w kuchni męcząc się z Billem, aby obiad był jadalny, a oni sobie po restauracjach jeżdżą? Może i nie wiedzieli, że coś ugotuję, ale czemu akurat dziś musieli tam pojechać?
-Już jedliśmy.- Mruknęłam patrząc z niezadowoleniem na pudełka z jedzeniem.
-Ale na pewno nic tak dobrego jak to...- Stwierdził z uśmiechem Tom.
-Coś lepszego.- Wtrącił Bill patrząc na niego z satysfakcją.- Następnym razem weź uprzedź że jedziesz żywić się w jakiejś restauracji, wtedy Carmen nie będzie musiała marnować czasu w kuchni.- Dodał jeszcze z nutką złości w głosie. To chyba ja powinnam mieć tutaj pretensje, a nie on...
-Ugotowałaś coś?
-Nic takiego.- Wzruszyłam obojętnie ramionami i podniosłam się z miejsca kierując kroki na piętro. Nie miałam tak pozytywnego nastroju jak oni. Nie dość, że ze wspólnego obiadu nic nie wyszło, to jeszcze wszystko mnie irytuje przez te moje durne kobiece dni. Nawet to, że mój narzeczony wolał zjeść obiad z przyjaciółką niż ze mną. Mnie do restauracji nie zabiera.
Poszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic następnie udając się do sypialni. Od razu położyłam się do łóżka. Lepiej, abym już z nikim nie rozmawiała. Jestem bardzo skora do kłótni. Wolę iść spać... nawet nie mam ochoty rozmawiać z Tomem. Pewnie jutro też nie będzie okazji, bo rano pojedzie do studia... nie, my w ogóle nie musimy ze sobą gadać.
Gdy usłyszałam, że wchodzi do pokoju zamknęłam oczy udając, że już śpię. Nic nie mówiąc położył się obok mnie przysuwając swoje ciało bliżej mojego, tak aby mógł swobodnie mnie objąć. Przez chwilę miałam chęć go odepchnąć, ale przecież nie było żadnego powodu, żebym miała go traktować w tej sposób. Dobrze, że umiem się kontrolować i nad sobą panuję. Westchnęłam cicho splatając razem nasze dłonie.
-Przepraszam, nie wiedziałem, że będziesz czekać z obiadem...- Usłyszałam jego szept koło ucha.
-Nic się nie stało... skąd miałeś wiedzieć...- Odwróciłam się w jego stronę, aby ucałować go w usta. Uśmiechnął się do mnie i wtulił głowę w moją szyję.
-To teraz możemy wrócić do tego, co nam rano przerwano...- Uniósł się na rękach spoglądając na mnie.
-Wiesz... nie za bardzo...
-Nie chcesz?- Zmarszczył brwi.
-Mam okres...
-Jak to?- Wydawał się być zaskoczony, jakby to co najmniej wydarzyło się pierwszy raz w życiu. Zupełnie nie rozumiem o co mu chodzi...
-Przecież co miesiąc mam, Tom...
-Ale... czemu...
-Kochanie, bo tak już jest.- Zaśmiałam się przykładając mu rękę do czoła, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie ma gorączki.
-Ja wiem...ale myślałem, że może...nieważne.- Westchnął zrezygnowany i opadł obok mnie.
-Ale co myślałeś?- Nie mogłam mu tego odpuścić. Dziwnie się zachowywał...
-Bo według moich obliczeń, powinnaś dostać okres kilka dni temu... a skoro nie dostałaś, to myślałem, że może... jesteś w ciąży...- Wyznał nieco przygaszonym głosem. Totalnie mnie tym zaskoczył. Tego bym się nie spodziewała... i za bardzo nie wiedziałam też, co mam powiedzieć...
-Ale ty wiesz, że ja nie mogę...?- Spojrzałam na niego niepewnie. Wydawało mi się, że wie o mnie wszystko...
-Ja wiem... ale przecież raz nam się udało, zupełnie przypadkiem... a lekarz przecież mówił, że pojawiła się szansa... dlatego myślałem, że może...
-Przykro mi...
-Ale nie przejmuj się, Kotku... ja tak tylko, przecież nigdzie nam się nie spieszy.- Przybliżył się do mnie całując moje czoło.- Kocham cię.
-Ja ciebie też, Tom...- Przytuliłam się do niego mocno zaciskając powieki. Wydawało mi się, że już nic nie stanie nam na przeszkodzie w naszym związku, ale jednak... dziecko. Owoc każdej miłości... a nasza nie wyda plonów...
###
Jeżeli gdzieś nie przeczytałam odcinka, albo nie skomentowałam, wybaczcie, ale ten tydzień jest wyjątkowo dziwny i w ogóle odbija mi... nadrobię wszystko jak tylko nad sobą zapanuję.