piątek, 2 października 2009

88. 'Zawsze chciałam mieć wnuki...'

 

Chyba będę żyła. Skoro jeszcze oddycham i czuję się coraz lepiej, znaczy że jestem raczej zdrowa? A może to tylko chwilowe? Może zaraz mój stan się pogorszy i nawet nie zdążę się pożegnać? No brawo, nie ma to jak pozytywne myślenie. Z każdym dniem moje luki w pamięci uzupełniają się. Na początku wszyscy się wystraszyli, że straciłam pamięć, ale na całe szczęście rzeczywiście, lekarz miał rację i nie ma czym się przejmować, choć wcale nie jest łatwo nie pamiętać swojego nazwiska, albo tego, że ma się przyjaciółkę. Nie pamiętam też takich rzeczy, jak na przykład pocałunek. Zapomniałam już jak to jest... i szczerze, trochę mi z tego powodu głupio. Dlatego mam nadzieję, że zanim Tom, mnie pocałuje, przypomnę sobie, co i jak...

Podobno mam szczęście...i może coś w tym jest. Obudziłam się i żyję. Nikt mnie nie zabił jak to planował i na dodatek dowiaduję się, że wcale nie zdradziłam ukochanego, tak jak sądziłam- chociaż tego nie pamiętam.

Pomimo tego, że leżę w szpitalu i mam już dosyć tych białych ścian, czuję się szczęśliwa. Tom, jest ze mną prawie cały czas, więc nie mogę narzekać na nudę. Bardzo odpowiada mi jego towarzystwo, cieszę się, że go pamiętam. Nie chciałabym obudzić się nie mając pojęcia kim jest mój narzeczony, to na pewno byłoby straszne zarówno dla niego, jak i dla mnie. Poza tym widziałam podobne sytuacje na filmach, a w życiu zapewne wyglądałoby to znacznie gorzej. Ale co ja tam sobie będę zawracała głowę, tym co mogłoby być, gdyby... ważne jest to, co jest i tyle.


-Kochanie, muszę już iść... David, kazał nam o osiemnastej stawić się w studio.

-Naprawdę?- Musiałam zapytać, choć było oczywiste, że sobie przecież ze mnie nie żartuje. Bardzo nie lubię, gdy mnie zostawia... mam jakieś głupie obawy, że coś się stanie i już więcej się nie zobaczymy... Po tym wypadku nie jest mi łatwo dojść do siebie pod względem psychicznym.

-Niestety, ale przyjdę jutro.

-Jutroo?- Jęknęłam niepocieszona. Miałam nadzieję, że jeszcze dzisiaj się zobaczymy.

-Nie wiem ile nam to zajmie, rano jeszcze mamy wywiad... ale, potem już cały dzień będę z tobą, obiecuję.- Przybliżył się i przytulił mnie. Objęłam go mocno nie chcąc już wypuszczać z ramion. Było mi tak dobrze...- Kocham cie...

-Ja ciebie też...- Szepnęłam mu do ucha.- Nie wypuszczę cię...

-Bardzo chciałbym zostać, ale wiesz, że nie mogę.

-Zadzwonię do Davida i powiem mu, że jesteś moim zakładnikiem.

-A jakie masz żądania?- Zaśmiał się.

-Żeby mnie stąd wypisali i żebym mogła z tobą być.- Pociągnęłam go w swoją stronę, dzięki czemu wylądował na mnie. Wcale mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie.

-Spóźnię się...- Wymruczał w pościel, a ja jeszcze mocniej go ścisnęłam.-Udusisz mniee...

-Będziesz dzwonił?- Pozwoliłam mu odetchnąć, a sama przybrałam bardzo poważny wyraz twarzy. Uniósł głowę spoglądając na mnie i przytaknął mi.-Co pół godziny?

-Tak.- Cmoknął mnie w nos. Jego odpowiedź bardzo mnie uspokoiła. Muszę mieć z nim kontakt, choćby telefoniczny...

-Więc możesz iść. Tylko uważaj na siebie i dzwoń do mnie.

-W porządku, nie martw się, skarbie.-Pocałował mnie w policzek.- Do zobaczenia.

-Do zobaczenia...- Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i już po chwili zostałam sama. Pozostało mi czekać na jego telefon. To będzie najgorsze pół godziny w moim życiu... mam nadzieję, że nie będzie tak już zawsze. Oby mi to przeszło... nie chce co kilka minut upewniać się, że wszystko jest w porządku. Chce mieć pewność, że tak jest i zawsze, gdy Tom dokądś pójdzie, wróci do mnie...


#


Dziewczyna z niecodziennym uśmiechem na twarzy opuściła budynek. Była tak zamyślona, że w ostatniej chwili udało jej się uniknąć zderzenia ze znajomym gitarzystą. Obydwoje stanęli patrząc na siebie ze zdumieniem.

-Melanie, co ty tutaj robisz?

-Ja? Nic... zupełnie nic...- Stwierdziła marszcząc przy tym brwi. Nie zabrzmiało to dosyć wiarygodnie, lecz starała się tym nie przejmować. W końcu nie musi mu się z niczego tłumaczyć.-Idę właśnie do Carmen.

-Ale... czy ty byłaś w studiu?

-Niby po co miałabym tam być?- Wyraźnie się zmieszała.- Muszę już lecieć, trzymaj się.- Uśmiechnęła się do niego nerwowo i czym prędzej pognała w swoją stronę. Ostatnio zauważył, że siostra Carmen zachowuje się inaczej niż zwykle... coś się działo, ale nie wiedział jeszcze co. W każdym razie, co by nie zrobiła, wydawało mu się to podejrzane.

Westchnął z rezygnacją i wszedł do środka. Jak się okazało był pierwszy z zespołu. Zastał tylko menadżera, który wyglądał na bardzo zadowolonego. Być może powodem jego radości było ciasto, w które się zawzięcie wpatrywał.

-Cześć, David.

-O, cześć... szybko jesteś...- Uniósł na niego swoje lekko przestraszone spojrzenie. Tom już zupełnie się pogubił. Czy mu się wydaje, czy wszyscy wydają się być jacyś poddenerwowani, gdy tylko on się pojawia?- Kupiłem ciasto...

-A nie było tu Melanie przypadkiem?

-Siostra Carmen? A po co miałaby tu być?- Uniósł brwi perfekcyjnie udając swoje zdziwienie.- Właśnie, a jak ona się czuje?

-Mel, czy Carmen?

-Tom, o co ci chodzi? Przecież rozmawiamy o Carmen.- Oburzył się.

-No właśnie nie wiem, o kim rozmawiamy... a ciasto z cukierni raczej nie jest krojone na taki ładny talerz.- Wskazał w stronę stołu na którym stał przysmak.

-To ja je pokroiłem przecież... poza tym! To nie ma nic do rzeczy.- Stwierdził cały czas starając się zachowywać naturalnie. I bardzo dobrze mu to wychodziło, w swojej pracy był zmuszony wiele razy udawać i robić różne podobne rzeczy, aby wszystko tylko poszło po jego myśli.

-Dobra już, bo zaraz zawału dostaniesz.- Gitarzysta przewrócił oczami śmiejąc się przy tym pod nosem.

-Zawału?! Ja mam dopiero... ja jestem dopiero po trzydziestce!- Nagle się orzeźwił, jakby chciał okazać tym swoją młodość.

-Ta... czterdziestka na karku, staruszku.- Uśmiechnął się cwanie. Oczywiście tylko sobie z niego żartował, to zawsze jakaś rozrywka. I jakoś nie miał wyrzutów sumienia, bo jakby przypomniał mu to w jaki sposób on traktował jego i Carmen, w porównaniu do tego, te niewinne znęcanie się nad „starym menadżerem”, jest niczym.

-Wiek nie ma znaczenia, jestem młody duchem.- Mężczyzna nie dawał za wygraną. Brzmiało to tak, jakby jednocześnie przekonywał samego siebie.

-Nie, no jasne... ważne, że Melanie się podobasz.- Wypalił nagle Tom, co Josta zupełnie zbiło z tropu.

-Słucham?- Zamrugał oczami patrząc na niego niezrozumiale.

-Nic, nic. Pójdę do toalety...

-A idź i nie wracaj, coś dzisiaj dziwny jesteś.- Machnął na niego ręką i odwrócił się w stronę ciasta, które w dalszym ciągu kusiło swoim zapachem i wyglądem.

-Ja? To nie ja krzyczę, że jestem młody duchem...- Mruknął blondyn.

-Tom, w ogóle nie wiem po co ta cała gadka. Spotkaliśmy się tutaj w sprawach zespołu, a nie na prywatne pogawędki.- Skarcił go chcąc zakończyć temat. Mimo wszystko, to on jest tutaj dorosły i na pewno nie będzie dyskutował w ten sposób z- jeszcze- nastolatkiem.

-Dobra, dobra już...- Poddał się i kręcąc głową skierował kroki do łazienki. Jednak cały czas coś roiło mu się w głowie... a może mu się tylko coś wydaje?


#


Jestem już okropnie znudzona tym pobytem w szpitalu. Chciałabym stąd wyjść... brakuje mi świeżego powietrza i normalnego życia. Ale dla mojego zdrowia lepiej, abym jeszcze poleżała kilka dni, a może nawet dłużej... i raczej nic nie zdoła przekonać lekarza do zmiany zdania na ten temat. Nawet to, że czuję się już świetnie. Naprawdę! I to pod każdym względem. Postaram się mimo wszystko wytrzymać jeszcze trochę... jeżeli będę miała towarzystwo, myślę, że dam radę. Najważniejsze, że jestem zdrowa... bynajmniej tak mi się wydaje. Jakoś nie sądzę, aby ten szpik miał się nie przyjąć. Gdyby się nie przyjął chyba nie czułabym się, aż tak dobrze?

-Przepraszam... mogę wejść?- Wróciłam do rzeczywistości słysząc cichy kobiecy głos dochodzący zza uchylonych drzwi. Spojrzałam w ich stronę od razu widząc blond włosą kobietę w pierwszej chwili nie wiedziałam kim jest, jednak bardzo szybko wróciła mi pamięć. I właściwie nie wiem, czy chce pamiętać... na pewno nie jest to miłe wspomnienie. Skinęłam tylko głową wyrażając zgodę...cóż, bałam się odezwać. Pani Trümper weszła do sali i zaraz pojawiała się obok mojego łóżka.-Pamiętasz mnie, prawda?

-Tak, jest pani mamą Toma.- Odparłam nieco chłodno. Ona natomiast wydawała się być dzisiaj bardzo miła, nie wiedziałam, czy udaje, czy jest szczera. W każdym razie ja nie miałam ochoty na żadne uprzejmości, czułam do niej wielki żal.

-Chciałam...powiedzieć ci, że cię akceptuję, jako narzeczoną mojego syna.- Wypaliła ni stąd ni zowąd. Tak bez żadnego wstępu? W ogóle skąd ta zmiana nastawienia?- Nie powinnam była tak od razu się unosić, w końcu moje zdanie w tej sprawie i tak nie ma znaczenia. Zrobicie, jak uważacie. Byłam bardzo zaskoczona, mój syn nigdy nie przedstawiał mi swoich dziewczyn, a ty od razu jesteś jego narzeczoną...

-Bardzo go kocham, jest dla mnie wszystkim... chyba sama pani rozumie, że nie mogłabym mu odmówić.

-Tak, wiem... jestem w stanie uszanować waszą decyzję. Szkoda tylko, że... oh, jest mi bardzo przykro, że straciliście coś tak cennego.- Spuściła wzrok, a ja nie bardzo orientowałam się o czym mówi. Dziwnie to zabrzmiało... co niby straciliśmy?- Wiem, że bardzo się cieszyliście... i ja też bym się cieszyła, gdybym została babcią. Zawsze chciałam mieć wnuki...- Jej słowa spadały na mnie, jak jakieś ciężkie kamienie. Nie mogłam uwierzyć, że tak po prostu nie pamiętałam o swoim dziecku. O cudzie, który zesłał mi Bóg, a ja tak po prostu go straciłam...- Carmen, wszystko w porządku?- Dotknęła mojego ramienia patrząc na mnie z niepokojem. Nie byłam w stanie nawet się odezwać, oczy zaszły mi łzami... wpatrywałam się przed siebie, a w głowie miałam tylko wspomnienia...

Pamiętałam dzień, w którym dowiedziałam się, że jestem w ciąży i jednocześnie jestem ciężko chora... jednak najgorsze było to, że nie pamiętam dnia, w którym ktoś powiedziałby mi, że straciłam dziecko. Nikt tego nie zrobił... nikt... żyłam w nieświadomości. Miałam luki w pamięci, a oni to wykorzystali...-Boże, dziecko... czy ty nic nie wiedziałaś?

-Nie.- Uniosłam na nią swój nieprzytomny wzrok.-Wie pani... ja nie mogę mieć dzieci. Dlatego to małe stworzenie, które rozwijało się we mnie... było dla mnie cudem. Pragnęłam tej istoty najbardziej na świecie, mogłabym za nią oddać własne życie. To było moje dziecko...- Ostatnie słowa wypowiedziałam prawie szeptem. Głos mi się załamał, nie mogłam się z tym pogodzić. I już sama nie wiem, czy byłoby lepiej gdybym nic nie wiedziała...

Co czuje matka, gdy straci dziecko? To tak jakby zostało się okradzionym ze wszystkiego, co się miało i zostało się z niczym. Straciłam wszystko. Jestem pusta w środku...

-Przepraszam cię, nie miałam pojęcia, mój Boże... Jak oni mogli ci nie powiedzieć? Przecież to niedorzeczne. Nie płacz, nie płacz...może jeszcze kiedyś wam się uda.- Chwyciła mnie za rękę chcąc dodać otuchy.-Poza tym, jest teraz wiele możliwości. Można się leczyć, na pewno będziecie mieli dzieci. Przyjdzie na to czas, zobaczysz...

-Nie chcę.- Wykrztusiłam ocierając policzki. Kobieta spojrzała na mnie zaskoczona, ale po chwili zmieniła wyraz twarzy wzdychając przy tym cicho. Ja natomiast nie czułam już nic. Jakby ogarnęła mnie jakaś zimna obojętność na wszystko.


###

 

Hm... xD


 

1 komentarz:

  1. pieeeeerwsza? xD :D. Ale się ciesze !! ... Ładnie długo czekałam na to ;DAle chce jeeeeeszcze... :( Kiedy doczekam sie nastepnej? :D

    OdpowiedzUsuń