sobota, 27 grudnia 2008

33.' Cel wspomnienia.'

 

Poczułam nagły przypływ złości, mało powiedziane. Czułam się, jakbym płonęła od środka. Jakbym była wulkanem, który za kilka sekund wybuchnie, a jego lawa zniszczy wszystko co tylko napotka na swojej drodze, bez wyjątku. Zniknęła panika i przerażenie, pozostał tylko ogromny gniew, którego nie miałam zamiaru powstrzymywać. Byłam skłonna go zabić. I nie wiem, czy zrobiłabym to w pełni świadomie.

Szarpnęłam mocno ręką chcąc wyswobodzić się z jego uścisku, sądziłam, że mam na tyle siły, aby mi się to udało, lecz przeliczyłam się. Jak się okazało, ta moja wewnętrzna siła wcale nie chciała ze mnie wyjść. Czułam się jakbym miała przed sobą drogę do szczęścia, a nie mogła na nią wkroczyć. Łzy spływały po moich policzkach, w ogóle ich nie kontrolowałam, nawet ich nie czułam! Wydawało mi się tylko, że nagle zaczęło świecić słońce i zrobiło się gorąco. Łzy pozostawiały parzące smugi. Starałam się opanować wiedząc, że nie mam szans.

-co ty tutaj do diabła robisz!?-warknęłam najdelikatniej jak potrafiłam, było to na tyle lepsze, że nie usłyszała mnie połowa ulicy.-zniknij w końcu z mojego życia!

-chyba nie myślisz, że ci odpuszczę? Przez ciebie, szmato siedziałem w więzieniu!-wysyczał patrząc na mnie z rządzą zemsty. Nie czułam żadnego strachu, a powinnam. Stałam z nim sama na ulicy w ciemnościach...

-jak się ode mnie nie odwalisz, to gwarantuje ci, że tam wrócisz!-zagroziłam i nadepnęłam mu na stopę z jak największą siłą. Dzięki temu byłam wolna.-i nawet nie waż się za mną iść.-dodałam patrząc na niego z pogardą po czym ruszyłam przed siebie z taką prędkością, że trudno było to nazwać chodem. Prawie, że biegłam. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Jak najdalej od niego... bo znowu wróciły te cholerne wspomnienia!


Zamknęłam za sobą drzwi z trzaskiem i oparłam się o nie oddychając ciężko. Czułam się jak po jakimś przełajowym biegu... a co się właściwie stało? Chyba coś ze mną nie tak.

-Carmen...

-aaa!!-krzyknęłam z przerażenia słysząc ni stąd ni zowąd moją siostrę. Stała przede mną i sama patrzyła jakby zobaczyła ducha.

-dziewczyno, co ci jest?

-nic....wystraszyłaś mnie...-wybąkałam ledwie łapiąc oddech. Jak dobrze, że to tylko ona. Nie wiedzieć czemu moja wyobraźnia zobaczyła kogoś zupełnie innego. Te czarne scenariusze naprawdę mnie nie bawią.

-wychodzę, więc mnie przepuść.-zakomunikowała i dopiero teraz zauważyłam, że ma na sobie kurtkę. Ale dokąd ona idzie o tej porze?! Jednak nie byłam w stanie o nic pytać, mój głos pewnie zdradziłby, że coś się wydarzyło, a nie chciałam się tym z kimkolwiek dzielić. Muszę sama wymyślić jakieś rozwiązanie na tego typa.

Skinęłam tylko głową i odsunęłam się od drzwi.-połóż się lepiej, dziwnie wyglądasz...cześć, będę jutro.-pokręciła głową i zniknęła za drzwiami, które natychmiast zamknęłam na wszystkie zamki. Zostawiła mnie samą!

A czego ja się boję? Chyba samej siebie. Głupia! Przecież nic mi nie grozi. To jakaś paranoja. Muszę się wziąć w garść, przecież jeszcze niedawno było wszystko w porządku. Ciekawe, że boję się dopiero, gdy zagrożenie już minęło. Jestem inna.

Rozebrałam się i poszłam do kuchni wyciągając po drodze telefon z zamiarem skontaktowania się z Tomem, tak jak mu to obiecałam. Chociaż w sumie wolałabym z nim teraz nie rozmawiać, chyba nie jestem w najlepszym stanie do rozmów.

Miałam jakąś nieodebraną wiadomość od nieznanego numeru. Z tego wszystkiego nie słyszałam nawet dźwięku sms-a.

Usiadłam przy stole, ogarnęło mnie potworne zmęczenie, zapewne po tym niezwykle szybkim chodzie. Może ja powinnam uprawiać sport?

Piękny dzień zakończył okropny wieczór, a właściwie się jeszcze nie skończył...pewnie teraz nie będę mogła zasnąć...

Pamiętasz, jak mówiłem ci, że pożałujesz? Ja dotrzymuję słowa.”-odczytałam wiadomość i mimowolnie zacisnęłam dłonie w pięści, tak mocno, że paznokcie wbiły mi się w skórę, jednak wcale nie bolało.

Nienawidzę, gdy ktoś myśli, że może więcej. Gdy myśli, że może mieć nade mną władzę. Nienawidzę. I nie pozwolę sobie, żeby jakiś nic nie znaczący psychol mnie zastraszał. Już raz jeden człowiek prawie pozbawił mnie życia, a raczej ja sama chciałam się go pozbawić z jego winy. Obiecałam sobie, że już nigdy nie pozwolę się skrzywdzić tak, jak wtedy. Nie łatwo było mi się podnieść z tak bolesnego upadku, po raz kolejny nie dam się powalić na ziemię. Wiem, że jestem silna...


Westchnęłam cicho i wykręciłam doskonale znany mi numer. Opanowałam swój oddech i głos, aby nie dać nic po sobie poznać i już po chwili usłyszałam po drugiej stronie Toma.

-no nareszcie, co tak długo szłaś?

-długo? Wydaje ci się...-stwierdziłam z lekkim uśmiechem, choć w głębi nadal czułam jakiś lęk... miło było wiedzieć, że ktoś taki jak on się mną interesuje. - w każdym razie doszłam cała i zdrowa.

-dobrze, że nic ci się nie stało po drodze. I tak wolałem cie odprowadzić...ale ty oczywiście zawsze stawiasz na swoim.-w wyobraźni widziałam jak przewraca tymi swoimi oczami.

-oj wiem... no, ale już taka jestem.

-a ja cie taką lubię...i cieszę się, że między nami jest wszystko w porządku. Bardzo mi na tym zależy.-wyznał wyjątkowo przyjemnym tonem.

-ja też...

-Carmen. Na pewno wszystko okej? Masz jakiś niewyraźny głos...-wypalił nagle, myślałam że spadnę z tego krzesła...Przecież tak się starałam mówić normalnie! Jak on to robi?

-przeziębiłam się tylko...-mruknęłam stukając paznokciami o blat stołu. Nie chciałam mu mówić o co chodzi. On i tak już za dużo wie... za dobrze mnie zna...

-przecież niedawno cie widziałem i byłaś zdrowa. Czemu kłamiesz?-nie dawał za wygraną. Cały Kaulitz. Zawsze musi wyjść na jego.

-oj Tom! Bo ty zawsze wszystko wiesz.

-no to co, powiesz mi?-zmienił ton na słodszy. Wiem, że chce mnie podejść, ale ja się nie dam. Będę milczeć jak grób.

-co mam powiedzieć?

-przecież wiesz o czym mówię, nie zbywaj mnie.

-jestem zmęczona.-to chyba powinno wyjaśnić powód mojego nastroju. Niech on już mnie nie ciągnie za język, bo z każdą chwilą jest mi coraz trudniej wymyślać...

-Carmen, proszę cię. Nie ufasz mi, czy jak? Czemu ty zawsze tak kręcisz, ja chce ci pomóc...

-nic się nie stało, ale dzięki, że się interesujesz.-rzekłam stanowczo, lecz w dalszym ciągu miłym tonem. Nie chciałam go w żadnym wypadku urazić. Doceniam jego troskę.

-jeżeli mi zaraz nie powiesz co się stało, to do ciebie przyjdę i to z ciebie wyciągnę!-czy to jest groźba? Różnie to mogę interpretować. Ale mi to nawet odpowiada....

-jasne... wobec tego czekam.-zaśmiałam się, traktując to jako żart. No, jest przecież przed dwudziestą drugą, o tej porze raczej szanowny pan Tom nie przywlecze do mnie swojego zacnego tyłka.

-ja nie żartuje.-zastrzegł z powagą. Ja i tak się nie dam, wiem, że chce mnie podejść.

-dobra, dobra. Muszę kończyć, trzymaj się.- postanowiłam zakończyć tą rozmowę. Chciałam się jeszcze wykąpać, a przecież z nim nie da się skończyć. Mogłabym tak gadać i gadać, żartować... ah... jak mi tego brakowało...

-do zobaczenia.-na koniec usłyszałam jego radosny głos, a następnie już tylko sygnał. Zaśmiałam się pod nosem z jego jakże przekonującego tonu. Czyli mam się go spodziewać? Chyba prędzej jutro...

Podniosłam się ociężale z krzesła i udałam się na górę do łazienki. Nalałam do wanny ciepłej wody i dodałam do tego mojego ulubionego płynu do kąpieli. Zdjęłam z siebie ubrania i zanurzyłam się w wodzie... to mi było potrzebne...

Zamknęłam oczy po czym 'odpłynęłam' do swojej krainy... Trwałam w tej błogiej ciszy, starając się zapomnieć o wszystkich nieprzyjemnościach dzisiejszego dnia. Nie było to proste, ale wszystko co złe zastąpiłam miłymi wspomnieniami i od razu mi ulżyło na sercu. Za każdym razem, gdy przypomniałam sobie jakąś sytuację związaną z Tomem czułam przyjemne mrowienie w żołądku... a to jest niepokojące, bo chyba nigdy czegoś podobnego nie odczuwałam. Może dlatego, że nigdy nie byłam z nikim na tyle blisko. Nigdy... z nikim innym... chyba przegapiłam moment, w którym przestałam uważać na słowa i gesty, przestałam panować nad sercem i umysłem. Pozwoliłam się opętać jego urokowi...pozwoliłam zaczarować swoje serce...


#


Odłożył telefon zagryzając wargi. Przeniósł zamyślone spojrzenie na brata zajętego pisaniem czegoś na kartce. Zapewne kolejny tekst piosenki, ostatnio często pisze. Chyba znalazł nową inspirację, o imieniu Sara.

-i co? Pójdziesz do niej?-usłyszał nagle jego znudzony głos. Patrzył na niego przez moment po czym znowu skupił się na białej kartce.

-o tej porze? Myślisz, że powinienem?

-przecież powiedziałeś, że przyjdziesz. Nie możesz być taki niesłowny. A jeżeli ona na ciebie czeka?

-wątpię, nawet mi nie uwierzyła.-stwierdził marszcząc brwi.-ale ja wiem, że coś jest nie tak. Dzisiaj cały dzień była taka radosna, a teraz... jakbym rozmawiał z zupełnie kimś innym.

-może jest radosna tylko przy tobie.-zasugerował uśmiechając się pod nosem. Dredziarz otworzył szerzej oczy spoglądając na niego ze zdumieniem.

-dlaczego?

-Tom, jaki ty jesteś głupi.-skwitował odkładając długopis na stół.-albo raczej ślepy. Tak trudno zauważyć, że dziewczyna jest zakochana?

-przestań. Carmen?

-a co myślisz, że ona nie umie kochać? Jest dokładanie taka jak ty. Jak chcesz być szczęśliwy i jeśli chcesz, aby ona była szczęśliwa, to weź w końcu coś z tym zrób, bo będziecie obydwoje żałowali, gdy stracicie... siebie.-wyrecytował z nadzieją, że jego brat dozna olśnienia. Ale przecież on nigdy nie przyzna się do tego, że kocha.

-ty naprawdę jesteś porąbany. Idę spać.-oznajmił kręcąc z niedowierzaniem głową i skierował się na górą, aby przypadkiem nie usłyszeć kolejnego wspaniałego monologu Billa, który jego zdaniem wymyśla coś nie z tej ziemi.

Przecież Tom nie jest zakochany. Nigdy nie był! To jest tylko jego przyjaciółka, którą darzy nieco większym uczuciem... o którą się martwi... za którą tęskni... tęskni...


-Tom?

-coś się stało?

-bo…ja…bo…- zaczęła dukać nie wiedząc co odpowiedzieć, przecież jak mu powie, że miała zły sen to ją wyśmieje, że zachowuje się jak małe dziecko…-nic…

-ej, co się stało? Jesteś cała roztrzęsiona…słyszałem jakiś hałas, dlatego przyszedłem…Carmen, co się dzieje?

-miałam tylko … zły sen…- spuściła wzrok odwracając się od niego i wchodząc do pokoju, było jej trochę głupio, ale co miała mu powiedzieć?

[...]Chłopak zamknął drzwi i wszedł za nią do środka. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać… czuła się jak mała dziewczynka… ale on przecież się nie śmiał…

-co ci się śniło?- Usiadł obok niej, na samo wspomnienie o tym śnie robiło jej się słabo… odnosiła nawet wrażenie, że naprawdę uderzyła się w głowę…[...]

-szłam i ktoś mnie napadł, mówił że mam robić, to co on sobie zażyczy, ale ja się nie zgodziłam i on wyjął nóż…a potem…potem pojawiłeś się ty i go ode mnie odciągnąłeś, zaczęliście się szarpać…ja chciałam ci pomóc, ale on mnie odepchnął, a potem powiedział że już za późno i… wbił ci nóż…w brzuch- powiedziała bardzo cicho, drżącym głosem, to był wielki skrót tego co tak naprawdę przeżyła.- Może to głupie, ale ja naprawdę się bałam… a raczej boje. I uwierz, wcale nie jest mi łatwo przyznać się do tego właśnie przed tobą, ale jeszcze trudniej jest przed samą sobą…

-to wcale nie jest głupie.- Poczuła na swojej ręce jego dłoń, dziwne ciepło rozeszło się po jej ciele, a ona sama zamilkła, nie wiedząc co powiedzieć, a już na pewno co zrobić…- więc jednak, tylko udawałaś że mnie nie lubisz.

-nie wiem…- spuściła głowę, wlepiając wzrok w bordową pościel[...]

-ale ja wiem.- Uśmiechnął się do niej ciepło.- Jak chcesz, zostanę z tobą

-dziękuję…


Zatrzymał się nagle czując jak jego serce mocniej bije. Wydawało mu się, że je nawet słyszy. To te wspomnienie... zacisnął rękę na poręczy schodów zastanawiając się o co mu właściwie chodzi... dlaczego akurat teraz przypomniała mu się tamta noc... i czemu czuje lęk? Wcale nie o siebie, ale o nią...

 

###

 

Witam ;D Wróciłam i odmawiając sobie snu, postanowiłam opublikować notkę. Tak naprawdę wszystko miało być zupełnie inaczej, lecz stwierdziłam pewnego dnia, że gdyby miała być pierwsza wersja byłoby za szybko i za nudno ;) Dlatego napisałam coś innego i myślę, że dobrze się stało, bo wyszło lepiej niż za pierwszym razem, aczkolwiek nie twierdzę, że jest to dobre.

To chyba na tyle. Możliwe, że w tym roku już nic nie opublikuję... ;]

A więc pozdrawiam i  życzę udanego sylwestra ;*

 

czwartek, 18 grudnia 2008

32. 'Ukojenie na złość.'

Usiadłam z impetem na ławce kopiąc przy okazji jakiś kamień leżący na ziemi, czego pożałowałam czując ból w stopie. Byłam tak wściekła, że wszystko było w stanie mi się narazić, nawet bezbronne drzewo rosnące naprzeciwko. Tak się właśnie kończą rozmowy z przyjaciółką. Aż mam ochotę jej oczy wydrapać. I skąd te myśli? Przecież właściwie nic nie zrobiła. Ale mnie denerwuje sam fakt, że nie wiem o co jej chodzi.

Odetchnęłam głęboko kilka razy, aby choć trochę się opanować, lecz pojawiło się kolejne zjawisko które mnie zirytowało, a mianowicie papierosowy dym, który dochodził zza moich pleców. Bowiem tuż za mną na drugiej ławce siedział osobnik, któremu zachciało się zatruwać powietrze.

Odwróciłam się do tyłu mając zamiar już nawrzeszczeć na tego człowieka, kiedy on odwrócił się w tym samym momencie do mnie... Otworzyłam szerzej oczy z zaskoczenia i zupełnie zapomniałam o tym okropnym papierosie.

-Tom.

-Carmen.-nasze spojrzenia skrzyżowały się, gdy wypowiedzieliśmy swoje imiona wielce zdumionymi głosami. Nie spodziewałam się, że spotkam go w parku. Ja w ogóle, w najbliższych planach nie miałam zamiaru go spotykać.

Straciłam poczucie świadomości wpatrując się w jego oczy. Odpłynęłam gdzieś zapominając o rzeczywistości... poczułam się jak wtedy, gdy wracaliśmy zmęczeni z koncertu; chciałam mu powiedzieć, żeby się trochę przesunął, ale spojrzeliśmy na siebie w tym samym momencie i obydwoje milczeliśmy nie zwracając na nic uwagi, wtedy uśmiechnęłam się do niego, a on to odwzajemnił z jeszcze większą pasją niż zwykle. Tamtą magiczną chwilę przerwał nam Bill, twierdząc, że dzieje się z nami coś dziwnego... ale co miał na myśli?

Czy ja już wtedy wiedziałam, co mi tam głęboko w środku gra? Chyba nie, i nie wiem nadal. Nie sądziłam, że trudno jest zrozumieć samą siebie.

Zamrugałam powiekami chcąc wybudzić się z tych wspomnień, pewnie nie usłyszałam co do mnie mówił. Ale on chyba nic nie mówił...

Patrzył się na mnie oddychając cicho jakby bał się, że coś może zagłuszyć.

I ten słodki, delikatny uśmieszek zdobiący jego cudowną twarz...

-dlaczego tak patrzysz?-zapytałam nie za głośno, aby nie psuć atmosfery. Jakoś tak się uspokoiłam... on działa lepiej niż melisa...

-bo lubię na ciebie patrzeć- odparł trochę chrypliwie, ale to nie zmieniało faktu, że brzmiało słodko. Gdybym nad sobą nie panowała, zleciałabym z ławki. Chyba się nie zarumieniłam?! To nie w moim stylu, ja się nie rumienię! Nie ja. Zacznę nosić ze sobą lusterko... no właśnie, tylko on potrafi sprawić, żeby moje policzki przybrały różowego koloru.

Nawet nie zauważyłam kiedy wywalił tego nieszczęsnego papierosa.

-za to nie lubię, kiedy jesteś smutna.-dodał przypatrując mi się uważniej... No nie mogłam już, musiałam spuścić wzrok. On to robi specjalnie, dobrze wie jak na mnie działa mimo wszelkich zaprzeczeń i nieprzyjemności z mojej strony. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie umiem z nim walczyć. Przecież już dawno się poddałam.-co się stało?- tak, on jest w tym lepszy od Sary. Ona by się tak szybko nie zorientowała, że coś jest nie tak. Z tym, że ja wcale nie chce, żeby on widział że coś mi jest. A to akurat dotyczy nie tylko genialnego pomysłu Sary i Billa, ale także i jego samego. Bo nikt nie powywracał mojego świata, tak jak on.

-właściwie to nic. Ostatnio wszystko i wszyscy mnie wkurzają i trochę przesadziłam rozmawiając z Sarą, ale to nic strasznego... w sumie to nawet sobie zasłużyła, za to, że mnie zostawiła u was w domu i pozamykała drzwi wciągając w to jeszcze twojego brata.

-nie jesteś na mnie zła?-wypalił zupełnie nie wiadomo dlaczego. Czy ja wyglądam jakbym była na niego zła? Przecież on jest moim ukojeniem na złość...

-jasne, że nie.-uśmiechnęłam się spoglądając na niego. Wyglądał jakby mu ulżyło, ale ja i tak nic z tego nie rozumiem.

-myślałem, że się obraziłaś przez ten pomysł Billa...

-ale czemu na ciebie? Przecież, ty nie jesteś Bill.- stwierdziłam na co on uśmiechnął się szeroko.

-mi tam nawet by nie przeszkadzał ten ich kretyński pomysł, gdybyś wtedy nie wyszła.-wydaje mi się, że i on i ja w tej chwili się zapominamy. Czy nie czas wrócić na ziemię? Co z tego, że to jest miłe, skoro rzeczywistość jest inna. Dlatego właśnie chciałam wyjechać. Żeby sobie wszystko poukładać, żeby odróżnić marzenia, wyobraźnie od życia realnego. Jednak moja siostra skutecznie wybiła mi ten pomysł z głowy, aż się wystraszyłam... przynajmniej teraz wiem, że jestem jej potrzebna.

-a co u Georga?-wyskoczyłam nagle przypominając sobie o basiście zespołu. Bo ja nawet nie zdaję sobie sprawy, jak duży ma wpływ na moje życie, to co nieprzemyślanie robię.

-a...w porządku, jest jak nowo narodzony... i nawet włosy ma. Świat nie zdążył się doczekać łysego Georga.-zażartował dzięki czemu znowu mogłam zobaczyć radość na jego twarzy. Lubię to.

-całe szczęście.

-ale zanim on wróci... będziesz jeszcze z nami?

-muszę, przecież podpisałam umowę.-przypomniałam mu. Gdyby nie ta umowa, pewnie leżałabym jeszcze w łóżku i płakała do poduszki. Bo, gdyby Sara i Bill nie wymyślili rzekomego występu w klubie... Boże, ja im tyle zawdzięczam, a czuje taki żal... powinnam ich po rękach całować... jestem taka okropna, bezduszna... ja nie mam serca! Chyba nigdy nie potrafiłam docenić to co miałam... zawsze widzę tylko te negatywne strony. Nie dziwię się, że jest mi tak źle, skoro mam takie podejście.

-przejdziemy się?-jego ciepły głos przerwał moje bezgłośne przekleństwa jakie na siebie słałam. Normalnie skoczyłabym do stawu, gdyby go tu nie było. Może ta zimna woda orzeźwiłaby mi mózg.

-yhym...-skinęłam głową i ostrożnie wstałam z ławki, żeby po raz kolejny nie poczuć przeszywającego bólu stopy. Naprawdę chciałabym, aby ta rana w końcu się zagoiła, a jeżeli nie będę bardziej uważała to będzie trwało wieki...

 

#


-chyba trochę się zasiedziałam.-blondynka spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Było tak miło, że zupełnie straciła poczucie czasu.-myślę, że mogę spokojnie wrócić do domu nie martwiąc się, że Carmen czatuje na mnie w krzakach...

-znając ją, raczej by jej się nie chciało. Ona ma inne sposoby.-stwierdził Bill wyglądając za okno- rzeczywiście późno już, a Tom jeszcze nie wrócił...

-pewnie zasiedział się gdzieś...

-zwykle się tym nie przejmuje, ale dzisiaj wyszedł taki wkurzony... ja już naprawdę nie wiem o co mu chodzi. Najpierw miał do mnie pretensje, że nie akceptowałem tej całej Amelii, a teraz? Albo nie podobał mu się nasz pomysł, albo ma mi za złe, że Carmen coś mu powiedziała... jakie to wszystko pogmatwane!-wyrecytował odwracając się w stronę dziewczyny.

-wiesz... skoro już zaczęliśmy, musimy to skończyć. Myślę, że możemy im tylko troszkę pomóc... tak delikatnie zasugerować.. coś...

-coś?-powtórzył z zapytaniem. Jak on ma zasugerować bratu miłość? Teraz już wie, że złamany paznokieć to nic w porównaniu do swatania ze sobą dwoje tak różnych ludzi.

-bo wydaje mi się, że te listy niewiele by wskórały... domyśliliby się kto za tym stoi, a my byśmy przez to znaleźli się w jeszcze gorszej sytuacji...

-ta...racja...więc im zasugerujemy, a resztę zrobią sami. Albo nie zrobią...-westchnął ciężko- są szanse że się uda.

-zawsze są. Dobra, ja już pójdę. Dzięki za miły dzień.-uśmiechnęła się do niego i skierowała do drzwi.

-może cie odprowadzę?-zaproponował niepewnie. Sam nie wiedział skąd u niego to zwątpienie... poczuł się nagle tak dziwnie...

-nie, no nie trzeba... zaczekaj lepiej na Toma.

-ale on pewnie wróci bardzo późno, a ja i tak nie mam co robić. Ciemno jest...-zaczął nalegać, przez co nie mogła już odmówić. A nawet nie chciała. Nie widziała już powodu, z którego miałaby wracać sama.

-wobec tego, chodź.


#


Rozłączyłam się i schowałam telefon do kieszeni, kolejno unosząc spojrzenie na stojącego obok chłopaka.

-muszę wracać, siostra szaleje... bo przecież strasznie późno jest.-przewróciłam oczami, wcale nie rozumiejąc o co chodzi Melanie. Ostatnio bardzo dziwnie się zachowuje. To zaczyna być uciążliwe.

-szkoda. Ale naprawdę jest późno.-stwierdził zerkając na zegarek- odprowadzę cie...

-nie trzeba, to przecież zupełnie w przeciwną stronę. Poradzę sobie.-zapewniłam go uśmiechając się przy tym. Ja się nie boje sama wracać do domu... latarnie świecą, a jest dopiero dwudziesta pierwsza.

-jak chcesz... ale zadzwoń czy coś, jak dojdziesz..

-a co boisz się że zginę?-zaśmiałam się, bo naprawdę zabrzmiało to trochę, jakby się bał.

-wole po prostu być pewnym, że jesteś w domu cała i zdrowa, żeby cie potem nie mieć na sumieniu.-oznajmił poważnym tonem.

-zadzwonię, obiecuje.-myślę, że tym go uspokoiłam. Przynajmniej jego mina na to wskazywała.

-no dobra. To do usłyszenia.-musnął mnie w policzek i posyłając mi ostatnie spojrzenie poszedł w swoją stronę. A ja stałam jeszcze przez chwilę patrząc przed siebie. Jezu, jak mi było to potrzebne. Potrzebowałam takiego spotkania, tej rozmowy... tego spojrzenia...

Uśmiechnęłam się do siebie i ruszyłam powoli w przeciwnym kierunku. Wszędzie panowała cisza, nawet samochody nie jeździły...

Tak fajnie się czuje, jakby się coś zmieniło... chyba nie potrzebuje już wcale żadnego wyjazdu...

-Carmen, Alyson May- nie wiadomo skąd wyrósł przede mną jakiś chłopak. Nie mogłam zobaczyć go dokładnie, gdyż było ciemno, ale jego głos zabrzmiał dość znajomo. I skąd on zna moje imiona i nazwisko?- co za spotkanie.

-znamy się?-zapytałam nic nie rozumiejąc.

-o proszę, już o mnie zdążyłaś zapomnieć.-zaśmiał się szyderczo stając tak, aby padało na niego światło latarni. Ten śmiech rozpoznam wszędzie i tą twarz...największy koszmar mojego życia.

Nie wiele myśląc jak najszybciej ruszyłam przed siebie w stronę domu. Cała w środku drżałam, słyszałam jego kroki za sobą... serce zaczęło mi mocniej bić, ledwie łapałam oddech. Popadałam w panikę...

Jak to w ogóle możliwe? Przecież go zamknęli! Nie wierze w to... nie... to jakiś koszmarny sen!

-zaczekaj!- szarpnął mnie za rękę zmuszając, żebym się zatrzymała. Łzy stanęły mi w oczach...-nie porozmawiasz ze starym przyjacielem? [...]

 

CDN...

###

 

aLLy : Jasne, że Cię kojarzę ^^

U mnie nic nowego ;>  Dziękuję za szczerą opinię ;D Mnie też się nie podobało ;p

Wrócisz do swojego opowiadania? Chętnie poznałabym jego dalszy ciąg.

 

To już raczej ostatnia notka przed świętami, więc chciałam Wam życzyć...

Życzę Wam tego, czego ja nigdy mieć nie będę. Szczęścia, bo jak się okazuję jest cholernie w życiu potrzebne.

Wesołych Świąt, mam nadzieję, że przynajmniej Wasze będą wesołe.

pozdrawiam ;*

 

poniedziałek, 15 grudnia 2008

31. 'Afryka...Japonia...park?'

Od samego rana biegałam po całym domu w poszukiwaniu swojej cennej bluzki, bez której ani rusz. Nie mam pojęcia gdzie ją posiałam, a nie mam zbyt wiele czasu.

Moja decyzja, którą podjęłam wczorajszego wieczoru była tak spontaniczna, że już sama nie wiem czy dobrze robię. Jednak teraz nie będę się nad tym zastanawiała, najwyżej potem będę żałować.

Chyba wiem co robię... albo raczej nie wiem. W każdym razie wyjeżdżam, na czas bliżej nieokreślony. Muszę odpocząć od wszystkiego. Zwyczajnie zapomnieć.

-Carmen, do diabła! Co ty wyprawiasz? Przecież twoja noga...-oczywiście moja wspaniała siostra jak zawsze musiała przyjść w najbardziej nieodpowiednim momencie...

-śpieszę się. Muszę się wyrobić do wieczora, bo nie zdążę na samolot.-wyjaśniłam schylając się, aby zajrzeć pod stół. Nie, no... tam na pewno nie znajdę tej bluzki. Aż takiego bałaganu nie ma... więc gdzie ona jest?

-jaki samolot? Co ty znowu wymyśliłaś? Ja już nie mam do ciebie siły. Miałaś wczoraj być, mówiłam ci że będziemy mieli gości.

-wypadło mi coś.. poza tym to już nieważne. Wyjeżdżam i nie wiem kiedy wrócę.-oznajmiłam i zmęczona opadłam na kanapę.-nie patrz tak na mnie.-zwróciłam jej uwagę. Nie znoszę tego wzroku. Czy ja jej czymś zawiniłam, że ona tak się na mnie patrzy? Nie przypominam sobie.

-dokąd?

-do Afryki.-odparłam, po czym usłyszałam z jej strony wybuch śmiechu, którego wcale nie rozumiem. Co w tym zabawnego? Ja mam jakąś walniętą siostrę.

-a to dobre...ha,ha,ha! Żartujesz sobie?-spojrzała na mnie z głupim uśmiechem, chyba z nadzieją że przyznam jej rację. Ah, jak ja nie lubię zawodzić. Tak mi przykro...

Pokręciłam przecząco głową jednocześnie patrząc na nią, w sposób na jaki wyglądała obecnie... czyli taką głupią dziewczynkę. Jej mina właśnie wskazywała na brak inteligencji.-nie żartujesz.-spoważniała nagle, jakby ją oświeciło. No brawo! Jestem zachwycona jej refleksem.-czy ci już kompletnie odbiło!?-krzyknęła, przez chwile miałam wrażenie że się na mnie rzuci. Bogu dzięki, że tego nie zrobiła...-nigdzie nie jedziesz! Wybij to sobie z tej pustej głowy! Nie ma mowy! W ogóle nawet o tym nie myśl! Powiedziałam nie! Nie i koniec!-rozchyliłam lekko usta wytrzeszczając oczy. Z nią naprawdę jest coś nie tak. Przecież ja nawet się nie odezwałam! I w ogóle co ona sobie wyobraża? Ja jestem pełnoletnia i ona nie ma tu nic do powiedzenia. Pojadę bez względu na to czy jej to odpowiada czy też nie.

-Melanie...

-nie! Nie! Nie! I nie do cholery! Carmen, ty jesteś kompletnie powalona! Ty już sama nie wiesz co robisz! W ogóle co to za kretyński pomysł!? Nigdzie nie jedziesz i nawet nie chce o tym słyszeć!-przerwała mi cały czas krzycząc i gestykulując przy tym rękami. Aż mnie coś ścisnęło w środku... poczułam się jakby stała przede mną matka, a ja miałabym dziesięć lat... tyle, że to moja siostra do cholery i ja mam osiemnaście lat!

-co ty sobie...-podniosłam się z miejsca i nagle coś jakby się we mnie zablokowało. Patrzyłam się w jej wściekłe niebieskie oczy i nie potrafiłam krzyknąć, tak jak zamierzałam. Miałam się unieść i porządnie jej dogadać. Przecież ona nie może decydować co ja mam robić. No ale nie mogę! Nie umiem krzyknąć!

-no co?!-fuknęła zakładając ręce na klatce piersiowej i wpatrując się we mnie. To jest straszne... ja się zaraz rozpłacze.

-nic..-mruknęłam spuszczając wzrok niczym mała dziewczynka. Właśnie tak się czułam. Co jest ze mną?!

-no to super.-stwierdziła spokojnie- jeżeli się spakowałaś to lepiej idź się rozpakuj, bo nie ręczę za siebie.-dodała jeszcze, po czym wyminęła mnie kierując się do kuchni. Ona mi groziła? Boże. Boże! To jakiś koszmarny sen. Przecież moja siostra nigdy nie krzyczy! Przynajmniej na mnie...

A ja tak chciałam zwiedzić Afrykę...


#


-e...no...tego... Melanie...-stanęłam nad siostrą, która malowała sobie paznokcie ohydnym różowym lakierem. Ona nie ma w ogóle gustu. Ble.-a chociaż do Japonii?-po tych słowach zostałam spiorunowana jej spojrzeniem. Jeszcze trochę i będę się bała odzywać. Zaczynam się jej bać. Ona jest straszna i ja wcale nie przesadzam.-a to ja pójdę do siebie...

-ja bym proponowała, żebyś wyszła na spacer.-zatrzymała mnie- przyda ci się trochę świeżego powietrza.

-jasne... właśnie, umówiłam się z Sarą.-odruchowo klepnęłam się w czoło. Ja chyba sfiksowałam. Słucham się SIOSTRY. Stanowczo potrzebuję lekarza. Przecież wcale się z nikim nie umawiałam, chociaż powinnam. Najwyższy czas nawrzeszczeć na pewną parkę przyjaciół. Niech sobie nie myślą, że im odpuszczę.

-Carmen weź wyluzuj, przecież żartuję.-szturchnęła mnie lekko śmiejąc się pod nosem. Ugh. O co jej chodzi? Ze mną się nie żartuje. Ja biorę wszystko na poważnie.

-a ja nie. Więc wychodzę i nie wiem kiedy wrócę.-odwróciłam się gwałtownie w stronę wyjścia- i ten lakier jest okropny.-syknęłam z obrzydzeniem.

-załóż kurtkę, bo zimno jest. Grudzień już mamy.

-nie zauważyłam...-mruknęłam przewracając oczami i mimo wszystko wykonałam jej polecenie. Wole nie chorować. Może będę mogła wrócić do grupy i znowu z nimi tańczyć? Noga już prawie jest zdrowa... prawie...

Już nigdy nie będę taka nierozsądna. Sama sobie spieprzyłam karierę, którą mogłam osiągnąć. A teraz zamiast mnie jakaś inna się cieszy z sukcesu.


Założyłam na siebie kurtkę i schowałam klucze do kieszeni, jakby przypadkiem moja siostra gdzieś wyszła. Nie mam zamiaru stać pod drzwiami.

Uderzył we mnie nieprzyjemny mróz, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi. Aż oczy mi załzawiły. Dopięłam się pod samą szyję i wsadziłam ręce do kieszeni, aby choć w odrobinie ochronić je przed zimnem. Nie chciałam wracać się po rękawiczki i szalik.

Moim celem był teraz park. Marzy mi się usiąść na ławce i siedzieć, aż nie stwierdzę, że zamarzł mi nos. Później dopiero udam się do Sary, żeby wyjaśniła mi co chciała osiągnąć wraz z Billem poprzez zostawienie mnie samej w domu Kaulitzów. Mam nadzieję, że to nie dotyczyło naszego niedoszłego zakładu. Mimo wszystko wiem, że cokolwiek by nie uczyniła wobec mnie robi to w dobrej wierze. Jest moją przyjaciółką, jedyną i prawdziwą. Kocham ją jak siostrę.


Już uśmiechałam się widząc z daleka ławkę, kiedy poczułam wibracje telefonu. Ja nigdy nie mogę mieć chwili spokoju. Zaczynam żałować, że mój nastrój się poprawił i nie jestem już w takim opłakanym stanie jak kilka dni temu. Wtedy na pewno bym rzuciła ten telefon gdzieś w kąt i zakopałabym się pod kołdrą, ale teraz tego nie zrobię.

Jak każdy normalny człowiek odbiorę i kulturalnie porozmawiam, chyba że to będzie Sara. Wtedy nie ma mowy o kulturze. Muszę jej nieźle nagadać. I wole to zrobić przez telefon, bo nie wiem, czy miałabym odwagę tak prosto w twarz. Przecież już nie jestem tą Alyson co dawniej, tylko Carmen.


#


Zbiegł za bratem po schodach chcąc go zatrzymać, lecz ten nie zważając na jego nawoływanie i wszelkie inne trudności, jakimi były na przykład jego spodnie przez które mało nie stracił zębów, wyszedł trzaskając za sobą dosłownie przed nosem czarnowłosego, z taką siłą że zdołał to poczuć.

-ała...Tom, ty kretynie..-jęknął łapiąc się za obolałe miejsce. Miał wielkie szczęście, że wykazał się takim refleksem bo mogło skończyć się to o wiele gorzej. To nie jego wina, że jego brat jest taki drażliwy i wszystko go wkurza. Ostatnio w ogóle nie da się z nim rozmawiać.

Już miał się wycofywać, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzył je szybko z myślą, że może Tom się rozmyślił...ale chyba by nie dzwonił do własnego domu...

-Sara.-szepnął wpatrując się w blondynkę jakby widział ducha. Dziewczyna uniosła do góry jedną brew przyglądając mu się. Dziwnie wyglądał trzymając się za nos...

-cześć. Nie przeszkadzam?

-nie!-zaprzeczył głośno, otwierając szerzej drzwi, aby mogła wejść.-proszę...wejdź...

-a wszystko w porządku?-zapytała spoglądając na jego rękę, którą natychmiast opuścił spostrzegając na czym spoczywa jej wzrok.

-tak, tylko miałem mały wypadek.-mruknął zamykając drzwi. Było mu trochę głupio, bo pewnie nie wyglądał najlepiej z czerwonym nosem. A to wszystko przez głupiego Toma.

-Jezu, a co się stało?

-Tom...a nieważne wiesz... chodź do środka. Napijesz się czegoś?-zmienił temat nie chcąc opowiadać o swoich niemiłych przeżyciach z bratem.-zimno na dworze. Zrobię ci gorące kakao.

-dzięki- uśmiechnęła się serdecznie w jego stronę zdejmując buty, po czym podążyła za nim do kuchni.-wydaje mi się, czy Tom daje ci nieźle popalić?-Oparła się o szafkę uważnie obserwując jego zwinne ruchy. Jak na chłopaka, całkiem nieźle poruszał się w kuchni. A to przecież nie taki zwykły chłopak.

-i to jeszcze jak. Cały czas chodzi jakiś nadąsany i ma do mnie pretensje.-odparł z grymasem zalewając ciemną substancję w niebieskim kubku, gorącym mlekiem.

-myślisz, że chodzi im o to co zrobiliśmy?

-im? Czyli Carmen też jest dziwna?- obrócił się w jej stronę, a ona skinęła twierdząco głową na potwierdzenie. To dopiero pierwsza część ich planu, a już odczuwają na sobie jego konsekwencje.

-jakby mogła zabiłaby mnie przez telefon... chciała się jeszcze spotkać, ale wolałam nie ryzykować.. powiedziałam, że nie mogę.

-muszą ochłonąć, wtedy wcielimy w życie drugą część planu.-stwierdził stawiając kubek na stole- siadaj.- polecił po czym sam zajął miejsce na krześle- powinniśmy mieć chyba jeszcze plan B.

-no wypadałoby. Ale teraz twoja kolej. Masz jakiś pomysł?

 

###

 

Dziwne to... właściwie jestem zadowolona tylko z ostatniego wątku, chociaż też nie do końca ^^ Zresztą, nieważne.

Miałam nie publikować, ale mi się odmieniło. Stwierdziłam, że mam za dużo notek do przodu... eh... to na tyle.  Może jeszcze coś pojawi się przed świętami, albo na pewno ^^

pozdrawiam ;*

 

środa, 3 grudnia 2008

30. 'Zapomnieć?'

 

Zniecierpliwiona długim czekaniem wstałam z miejsca i poszłam do kuchni, sprawdzić co oni tam robią tyle czasu. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, wcale ich tam nie zastałam. Normalnie, szok. Przecież nie widziałam jak wychodzili. Byłam zbyt przejęta myślami. Wobec tego, jeżeli nie ma ich w kuchni to gdzie są? Chyba nie zostawili mnie samej i sobie gdzieś nie poszli... mamy mieć próbę!

Rozejrzałam się jeszcze raz po pomieszczeniu, ale naprawdę ich nie było. Raczej w szafce się nie schowali. Westchnęłam ciężko obracając się do tyłu i od razu odskoczyłam, prawie zawału dostając. Nie to nie był duch, ani też śmierć z kosą, ale TOM. Patrzył na mnie równie zaskoczony, jak i ja na niego. Obydwoje się siebie nie spodziewaliśmy. A najgorsze jest to, że to ja jestem w jego domu, a nie on w moim. Więc to ja powinnam czuć się niezręcznie. Ale się nie czuję... bo to Bill mnie tu przyprowadził i zostawił znikając gdzieś z moją przyjaciółką...

-Carmen.

-no brawo, tak właśnie mam na imię.-coś mi się wymknęło z ust. Wcale nie chciałam tego powiedzieć. To tak samo... taki impuls.

-dawno cię nie widziałem...-kontynuował ignorując moje niemiłe słowa.

-to chyba dobrze.- mruknęłam i wyminęłam go, kierując się do wyjścia. Skoro Bill i Sara sobie poszli to nic tu po mnie. Nie będę sama siedziała z Kaulitzem w pustym domu. A jak dorwę tą dwójkę to ich pozabijam. Co oni sobie w ogóle myślą?! Najpierw wyciągają mnie z domu, a potem znikają.

-dokąd idziesz?-usłyszałam za sobą, gdy stałam już przy drzwiach i łapałam za klamkę.

-do domu, a gdzie.-wyjaśniłam krótko i chciałam otworzyć drzwi... ale się nie dało! Zamknięte. Zamknięte!-możesz je otworzyć...?-odwróciłam się powoli w jego stronę z zapytaniem, choć tak czy inaczej musiał mi otworzyć te głupie drzwi.

-a są zamknięte?-zdziwił się podchodząc do mnie i również próbując je otworzyć i tak samo jak ja z marnym skutkiem. Niech on mi tylko nie mówi, że się zatrzasnęły bo nie uwierzę.-zaraz... gdzieś tu powinny być klucze...-rozejrzał się po przedpokoju, a po chwili zaczął grzebać w kieszeniach spodni.-nie mam...ale ja nie zamykałem drzwi na klucz.-stwierdził marszcząc brwi, jakby nie wiedział co jest grane. Ja też nie wiem.

-nie masz klucza?-zapytałam załamanym głosem. Chciałam jak najszybciej wyjść. Jego osoba dziwnie na mnie działała. W jego towarzystwie stawałam się nieobliczalna. Byłam skłonna rzucić się na niego, albo coś... bo on jest taki... taki... no jest po prostu... no właśnie. Jest taki, że brak mi słów.

Na moje nieszczęście, zaprzeczył kręcąc głową. I co ja teraz zrobię? Wyjdę przez okno!

-jest jeszcze wyjście na ogród...ale...

-z tyłu?- nie pozwoliłam mu dokończyć od razu ruszając w tamtą stronę. To była moja ostania nadzieja na opuszczenie tego budynku.

-Carmen, zaczekaj no.!-krzyknął idąc za mną. Boże, niech on mnie nie zatrzymuje... im dłużej tutaj jestem tym bardziej chce tutaj zostać...-dlaczego już idziesz? Myślałem, że porozmawiamy czy coś...

-mieliśmy mieć próbę, a twój brat wystawił mnie do wiatru. Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi. Nie mam ochoty na jakieś głupie gry z ich strony.- wyrzuciłam z siebie z niezadowoleniem i dotarłszy do drzwi pociągnęłam za klamkę...-szlag. Czy twój brat jest normalny?-warknęłam, gdy i te wyjście okazało się niedostępne. Oni celowo mnie tu zamknęli. Ale po jaką cholerę?!

-nie wiem...mówiłem mu żeby zrobił sobie badania...-wzruszył bezradnie ramionami, co wywołało u mnie nikły uśmiech.-ale przecież możesz zostać...

-może i mogę, ale czy chcę...

-ale ja chcę. Dawno się nie widzieliśmy... nie odbierałaś moich telefonów, martwiłem się o ciebie...tęskniłem...-powiedział to takim tonem, że poczułam się jakby ktoś wstrzyknął we mnie życie. To było nadzwyczajne usłyszeć, że ktoś się o ciebie martwił, albo że tęsknił... i to jeszcze od niego... OD NIEGO! Coś zatańczyło mi w żołądku...jak ja dawno tego nie czułam...

Zamrugałam oczami czując pieczące łzy... jeszcze tylko tego mi brakowało, żeby się przy nim rozpłakać...

-nie prawda.-zaprzeczyłam gwałtownie jego słowom, jakbym wiedziała co myśli. Ale nie wiedziałam.. i nie wiem dlaczego w jednej chwili wszystko zmieniło obrót. Przestałam mu wierzyć.

Jego twarz wyrażała wielkie zaskoczenie i niezrozumienie. Stał zdumiony z lekko rozchylonymi ustami i patrzył na mnie jakbym wyrządziła mu krzywdę.-cześć.-rzuciłam cicho odwracając się od niego. Jest jedno miejsce, przez które na pewno będę mogła opuścić ten dom. Garaż, był teraz moim celem.

A w mojej głowie zrodził się nowy plan na życie, który muszę zrealizować. Jestem zmuszona, aby zapomnieć.


#


-nie zostawiłem ani jednego klucza. Mam tylko nadzieję, że Carmen nie zechce wychodzić przez okno... czy też komin...-rzekł Bill patrząc na swoją towarzyszkę, która uśmiechała się radośnie.

-a ja mam nadzieje, że jeżeli nawet, to twój brat jej na to nie pozwoli.

-chyba, że zaczną się kłócić, to możliwe, że Tom specjalnie dla niej wyważy drzwi.-stwierdził przewidując też ten najgorszy scenariusz, za co dostał w ramię. Sara była optymistką i zawsze na początku stawiała na to, że wszystko się uda i będzie dobrze. Tak też musi być i tym razem.

-widzę, że bardzo cenisz swojego brata. Mógłbyś w niego uwierzyć.

-ale ja nie wierze, że on ją kocha.-na te słowa obydwoje się zatrzymali patrząc na siebie, jakby z jakimś przerażeniem.

Jeżeli on nie wierzy, to dlaczego to robi? Poza tym on musi ją kochać, bo inaczej to nie miałoby sensu. Ten plan w ogóle nie powinien mieć miejsca, jak nie chodzi o miłość z obu stron.

-a może to ty ją kochasz?-wyskoczyła nagle, spoglądając mu prosto w oczy. Był wyraźnie zaskoczony tym pytaniem, ale wcale się nie speszył. Nic nie wskazywało na to, żeby to pytanie było dla niego jakieś niewygodne.

-to tylko moja przyjaciółka i tak samo jak ty, chcę dla niej dobrze.-odparł stanowczo bez chwili zastanowienia.

-dobrze znasz swojego brata?-kolejne pytanie, które mogłoby się wydawać głupie. Bo to chyba oczywiste, że zna go lepiej niż ktokolwiek inny. Przecież to jego druga połówka.

-no... tak...

-do diabła, skoro wiedziałeś, że nic do niej nie czuje to po co my ich tam zamknęliśmy!?-uniosła się dochodząc do wniosku, że w takim wypadku to nic nie da.

-nie powiedziałem, że on nic do niej nie czuje.-próbował się jakoś obronić, bo chyba rzeczywiście popełnił mały błąd.

-powiedziałeś, że jej nie kocha i to wystarczy.

-a skąd ty wiesz, że ona go kocha?! Powiedziała ci?-naskoczył na nią. Przecież ona też nie ma pewności, że jej przyjaciółka czuje coś do Toma...

-nie musiała mówić.

-może ja się mylę. Tom przecież inaczej okazuje swoje uczucia. Zawsze był skryty i udawał obojętnego. Po prostu nie miałem okazji, zauważyć u niego że kogoś mu brakuje. Pewnie dlatego, że był zajęty tą dziewczyną...od początku mu mówiłem, że to nie ma sensu. Ona w ogóle do niego nie pasowała...-wyrecytował spokojnie wpatrując się w ziemię...

-a Carmen pasuje?-spojrzała na niego niemalże błagalnym wzrokiem. Tak bardzo chciała, żeby Carmen w końcu była szczęśliwa. Oby dwoje tego chcieli. Oby dwoje wiedzieli ile przeszła w życiu. Jej jak nikomu innemu należy się choć odrobinę szczęścia... miłości.

-Nie wiem, Sara. Chyba nie powinniśmy się już w to mieszać, zrobiliśmy swoje.

-ale my nic nie zrobiliśmy! Tylko ich zamknęliśmy w domu. Ona nigdy się nie przyzna do tego, że żywi jakiekolwiek uczucia do twojego brata, a znając życie Tom też nic jej nie wyzna. Ktoś musi zrobić ten pierwszy krok, inaczej nic z tego nie będzie.-wykrzyknęła gestykulując przy tym rękami, co wyglądało dość zabawnie. Może gdyby to dotyczyło innej sprawy, Bill pozwoliłby sobie na śmiech, lecz teraz się powstrzymał. Wiedział, że to nie odpowiednia chwila na żarty... przecież ona jest tak bardzo w to zaangażowana...

-ale przecież nie możemy zrobić tego za nich.- stwierdził z lekkim uśmiechem.

-a dlaczego, nie?- uśmiechnęła się, gdy do głowy wpadł jej kolejny pomysł. Czuła, że będzie tego żałowała, ale mimo to chciała to zrobić. Miała tylko nadzieję, że nie straci przez to przyjaciółki. Przecież chce jej tylko pomóc...

-Sara... ja się zaczynam ciebie bać...


#


Wszedł do domu cały rozpromieniony, od razu podążając do kuchni, w której znajdował się jego brat. Nie trudno było to stwierdzić, gdyż bardzo hałasował prawdopodobnie szukając czegoś w szafkach.

Czarnowłosy zaniepokoił się trochę jego dziwnym zachowaniem, bo właściwie nie było chyba żadnego powodu, aby wyżywać się na drewnianych drzwiczkach i nimi trzaskać.

-Tom, czego ty szukasz?

-niczego.-burknął zamykając z hałasem kolejną szafkę i obrócił się w jego stronę z wściekłą miną.-fajnie było?! Możesz mi wytłumaczyć po jaką cholerę zamknąłeś wszystkie drzwi?!

-e... gdzie Carmen?

-jak już robisz coś głupiego, to przynajmniej rób to porządnie. Zapomniałeś o garażu.-fuknął wychodząc z pomieszczenia. Raczej sam do końca nie wiedział dlaczego tak bardzo się denerwuje... może i on chciał, aby wszystko potoczyło się inaczej?

-pozwoliłeś jej wyjść?!-wybiegł za nim z wielkim oburzeniem. Ich plan miałby się popsuć, tylko dlatego że jego głupi brat nie zatrzymał dziewczyny? A oni myśleli, że jemu zależy...

-przecież nie mogłem jej zmusić, żeby została. Powiedziała, że mi nie wierzy i wyszła.-zakomunikował już nieco spokojniej i rzucając mu swoje przygaszone spojrzenie wspiął się po schodach.

-nie wierzy...-powtórzył po nim cicho, zastanawiając się w czym może mu nie wierzyć. Czyżby wyznał jej miłość? Jeżeli tak, to nie ma się czemu dziwić. Wiadomo, że mu nie uwierzy. Przecież to głupi Tom Kaulitz.

Zapatrzył się w jeden punkt intensywnie myśląc, co teraz ma zrobić. Co teraz będzie? Najpierw musi koniecznie skontaktować się z Sarą. To jest jeszcze trudniejsze niż było.

Prawie podskoczył słysząc głośny hałas dochodzący z piętra, a po tym krzyk brata. Bez namysłu pobiegł na górę... miał nadzieję, że nie stało się nic złego...

 

###

 

Bla, bla bla. Dziękuję za uwagę, to na tyle z mojej strony.  ^^

Grrr... nienawidzę geografii i wuefu ;/ zresztą nienawidzę wszystkich przedmiotów. Normalnie nie wytrzymam nerwowo.

A notkę pozwolę sobie zadedykować Lady_G., ze względu na to iż obchodziła 1.12 imieniny, a dzień wcześniej urodziny. W sumie to nawet nie ma co tu dedykować... Wybacz Edwardzie, Andrzeju i jak Ci tam jeszcze ;] ]

I kurde, będę Franciszką. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić mojego bierzmowania, no załamie się.  Ależ zrzendze...

Amen.

pozdrawiam ;*

 

poniedziałek, 24 listopada 2008

29.'Amelia jest be.'

 

Głośne stukanie obcasów wybudziło mnie ze snu. Niechętnie otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek stojący na szafce. Dla mnie była jeszcze noc, zresztą od jakiegoś czasu cały czas jest noc. W mojej głowie panuje ciemność i pustka.

Zwlokłam się z łóżka, aby sprawdzić dlaczego moja siostra tak hałasuje tymi butami.

Nienawidzę szpilek.

Melanie biegała z pokoju do łazienki i tak w kółko, aż w końcu się zatrzymała zauważając mnie stojącą w drzwiach. Zmierzyła mnie wzrokiem, następnie podeszła do mnie i przyłożyła mi rękę do czoła...

-fatalnie wyglądasz...-skwitowała wzdychając ciężko, a kolejno skierowała się na schody- zjedz coś i doprowadź się do użytku, bo mamy dzisiaj gości. I do cholery jasnej przyklej na tą twarz uśmiech!-fuknęła zbiegając na dół, po czym usłyszałam tylko trzask drzwi.

Zamrugałam oczami i wycofałam się z powrotem do pokoju. Ponownie położyłam się na łóżku, zakopując pod kołdrą aż po samą głowę. Już nie lubię zimy, bo jest mi zimno.

A poza tym niedługo te głupie święta, a ja nie chce... Nie chcę świąt! Nienawidzę grudnia.

Dlaczego ten czas tak szybko płynie?

I nie mam zamiaru doprowadzać się do użytku ze względu na jakichś gości, mam ich gdzieś.

Ja w ogóle wszystko mam gdzieś. Nie wychodzę wcale z pokoju, więc nie będą narażeni na mój widok.

Przytuliłam się do poduszki zamykając oczy. Chciałabym zasnąć i już się nie obudzić, albo przynajmniej przespać te wszystkie złe chwile w życiu...

Z dnia na dzień, zaczynam coraz bardziej nienawidzić siebie. Zaczynam każdą winę zwalać na siebie, bo to chyba ja jestem jakaś zła, inna, że nie umiem być szczęśliwa, nie umiem nic osiągnąć... już nawet nie tańczę. Można powiedzieć, że sama zniszczyłam sobie karierę. Przez tą nogę nie mogłam wystąpić, a teraz... teraz już nie mam żadnej motywacji. Już nigdy nie stanę na parkiecie, już nigdy nie stanę na scenie. To koniec. Definitywny koniec.


Dzień za dniem, gubisz życia sens...

i nagle jest, jedna myśl...

to tylko miłość...


#


-co wy tu robicie?!-stałam w samej koszulce i majtkach gapiąc się na Sarę i Billa, którzy postanowili złożyć mi niezapowiedzianą wizytę o ósmej rano. Czy im życie niemiłe? Zabije.

-jesteś nam potrzebna, więc szoruj do łazienki i myju, myju!-zakomunikował czarny z wesołym uśmiechem. Nie rozumiem o co chodzi... ja się nigdzie nie wybieram.

-idę spać, rozgośćcie się.-mruknęłam, lecz nawet nie zdążyłam się odwrócić jak mnie złapali za ręce uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy.

-umowa jeszcze nie wygasła. Nadal jesteś basistką Tokio Hotel.- zagrzmiała Sara- więc rób co mówmy i nie stawiaj oporu, bo użyję siły.- mam się bać? Co oni do cholery odstawiają!?

-odwaliło wam? Halo! Zabierać te łapy.- rozkazałam szarpiąc się z nimi, co przyniosło skutek jakiego oczekiwałam.

-gramy koncert w klubie, dzisiaj wieczorem. Więc czeka nas próba, zaraz.- rzekł Bill już z zupełnym spokojem. Normalnie tego mi brakowało, nie? Nie! Wcale nie mam ochoty grać. Ja chcę zakopać się w kołdrze i udawać że mnie nie ma, o!

-cholera.-warknęłam niezadowolona- nie mówiliście nic wcześniej.

-bo nie wiedzieli.-Bill nie zdążył odpowiedzieć bo moja cudowna przyjaciółka go wyprzedziła, bezczelna.-no idź się zrób na bóstwo i idziemy.

-a ty po co?- spojrzałam na nią krzywo, nie żebym ja coś do niej miała, ale co ona właściwie ma do tego?

-ja jestem twoim menadżerem. No idź już, szybko! Czas to pieniądz!- popchnęła mnie w stronę schodów. Nie zostało mi nic innego jak iść i się ubrać. Gdyby nie ta umowa kazałabym im szukać kogoś innego... coś czuję, że spieprzę ten koncert...

Tak ciężko było mi się ubrać w coś normalnego, wcale nie miałam na to ochoty. Nie miałam zamiaru się malować. Założyłam na siebie jakieś przyzwoite ciuchy, aby wyglądać lepiej niż przez ostatnie dni i zeszłam na dół, gdzie czekali na mnie Sara i Bill. Oni coś kręcą. I wcale nie twierdzę, że między sobą... ale są dziwni.

-a gdzie makijaż?- Blondynka zgromiła mnie spojrzeniem, jakbym popełniła przestępstwo. Wzruszyłam obojętnie ramionami i założyłam na siebie bluzę.

-zimno jest...

-no i co z tego?-mruknęłam i otworzyłam drzwi, od razu czując lodowate powietrze... przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, ale to było mi potrzebne. Musiałam się rozbudzić, żeby cokolwiek robić. Słyszałam jak Bill ciężko westchnął, po czym razem z Sarą dołączyli do mnie i udaliśmy się do domu Kaulitzów.

Nie już nie fascynowały mnie puste drzewa bez wyrazu. Ani pływające kaczki w stawie, nawet mały piesek bawiący się ze swoim właścicielem. Szłam nie zwracając na nic uwagi, drogę znałam na pamięć. Sądzę, że doszłabym nawet z zamkniętymi oczami.

Pamiętam jak pierwszy raz szłam na próbę. Wtedy nie miałam zamiaru zawierać z nimi żadnych przyjaźni, a już na pewno niczego więcej...i kto by pomyślał...

Dziwne to wszystko. Nie myślałam, że właśnie tak potoczy się moje życie.


-proszę do środka miłe panie- Bill otworzył drzwi od swojego domu i puścił nas przodem- możecie czuć się jak u siebie, i tak nikogo nie ma...

-a zespół?-mruknęłam obracając się w jego stronę, wyglądał jakby usłyszał coś niezwykłego.

-zespół? A zespół!-klepnął się w czoło chyba rozumiejąc o co mi chodzi- no to oni zaraz powinni przyjść. Tom odwoził Amelię na lotnisko, bo wyjeżdża i już nie wraca nigdy...-oznajmił z udawanym żalem w głosie. Nie wiem kim jest ta cała Amelia, ale pewnie nie przypadła mu do gustu czego wcale nie ukrywa. Mi też pewnie by się nie spodobała...-bo Amelia to ta dziewczyna co była z nami w szpitalu, widziałaś ją chyba?- wyjaśnił widząc moje nie do końca zrozumiałe spojrzenie. Skinęłam niechętnie głową, jednak wiem któż to jest. I choć z pozoru wydaje się być miłą osobą i tak jej nie lubię. I się baaardzo cieszę, razem z Billem, że wyjeżdża i nie wraca. Nie ma to jak dobra wiadomość.

-i ona wcale nie jest taka fajna, jak Tom sądził. Bardziej sztucznej osoby to ja w życiu nie widziałem.-zapewnił mnie, choć ja sama nie wiem po co. Dlaczego on mi to wszystko mówi? Przyszliśmy tu na próbę, a nie żeby rozmawiać o dziewczynach Toma.

-i jest strasznie przesłodzona.-wtrąciła się Sara- niby taka tego, a tak naprawdę tego...no...ehem...

-wam już chyba kompletnie odwaliło. Mieliśmy podobno grać. Co wy odstawiacie? Nie obchodzi mnie żadna Amelia!-uniosłam się patrząc na nich ze złością. Oni niby chcieli mnie podbudować opowiadając, jaka to Amelia jest be? Co z tego. Przecież to nie ma żadnego związku ze mną.

-przecież nie zaczniemy próby bez Toma i Gustava, nie denerwuj się tak.

-to przestańcie gadać o jakiejś dziewczynie, której nawet nie znam.-uniosłam oczy ku górze. No bo kto pojmie intencje takich wariatów? Ich powinni zamknąć, za te wszystkie podteksty i niezrozumiałe wypowiedzi,o.

-ehem...no bo my tylko, tak sobie...żeby nudno nie było...-wytłumaczył Bill ze skruszoną miną. I jak tu się gniewać na takiego artystę? Nie dość, że ładnie śpiewa to jeszcze jest słodki i potrafi doskonale się posługiwać swoim urokiem.

-kiedy oni przyjdą?-usiadłam na kanapie. Znowu mi się nic nie chciało, chociaż mój humor znacznie się poprawił.

-yyy...no.... eee... nie wiem...ale... no... ten... ja...zadzwonię po Gustava...- Bill dukał jakby sam nie wiedział co ma powiedzieć. Wyraźnie czuję, że coś jest nie tak. On się nigdy nie zachowywał w ten sposób.

Westchnęłam tylko opierając się wygodnie, bo nawet jakbym chciała coś powiedzieć to nie miałabym do kogo, gdyż Sara z Billem zniknęli w kuchni.

Ciężki mój los. Nie dość, że mi się nie układa to jeszcze przyjaciele knują coś za plecami. Ale nie będę się już nad sobą użalała. Koniec. Przecież drzemie we mnie ogromna siła, nie podłamie mnie żadna tam brunetka, tym bardziej że już jej nie ma... Tom pewnie się załamie z powodu jej wyjazdu, a ja wręcz przeciwnie. Czy nie jestem przypadkiem wredna? Eh... może trochę... sama nie dawno mówiłam sobie, że chce aby był szczęśliwy, a teraz się cieszę, że jego szczęście wyjeżdża... ale czy nie może sobie znaleźć jakiegoś lepszego? Takiego jakie bym ja zaakceptowała... bo ta brunetka wcale mnie nie przekonywała...

-tirirarampampam...-trochę mi się zaczynało nudzić, więc sobie coś nuciłam pod nosem tupiąc przy tym nogą. Fascynujące, zajęcie. Miło by było, gdyby ta jeszcze niedoszła parka zaszczyciła mnie swoim towarzystwem. Mam chyba jakieś złudne nadzieje, o ile w ogóle takie istnieją...


#


-chyba się udało- zachichotała blondynka wystawiając głowę do salonu- poprawił jej się humor. Wiedziałam, że chodziło o tą dziewczynę. Bogu dzięki, że ona wyjechała...-uniosła oczy ku górze odwracając się w stronę równie zadowolonego chłopaka. Wspaniale było przywrócić przyjaciółkę do życia wspólnymi siłami. Bo oni jak połączą swoje moce, potrafią wiele zdziałać.

-ale jak się dowie, że nie ma żadnej próby to raczej nie będzie nam wesoło..-stwierdził uświadamiając sobie, że ani Gustav ani Tom nie mają zielonego pojęcia o ich planie i nie wiedzą nic na temat żadnego występu w klubie. A znając charakterek Carmen... nie będzie zadowolona mimo tego, że jej nastrój jest zdecydowanie lepszy niż był.

-e tam.. pokrzyczy, pokrzyczy i przestanie. Ona nie potrafi się na ciebie złościć, więc nie będzie źle. A poza tym jeszcze będzie nam wdzięczna, że jej pomogliśmy.

-to co robimy jak przyjdzie Tom?

-wiesz co, Bill... bo ja znowu mam taki kretyński plan, który raczej nie jest najodpowiedniejszym rozwiązaniem, ale można by spróbować...-powiedziała niepewnie. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie powinno się na siłę nikogo do siebie zbliżać, ale czasami to skutkuje.

-jeżeli ten pomysł uważasz, za kretyński to znaczy, że jest idealny.-stwierdził pewnym siebie głosem, co dodało jej trochę odwagi.

-dobra... wobec tego wcielamy go w życie.-uśmiechnęła się i podeszła do niego, aby następnie wyszeptać mu swój wymysł do ucha. A żeby on tylko potrafił się skupić na tym co ona do niego mówi... Gdy stała tak blisko, jej zapach i urok opętał go całego...

-aa... a co z nami?-zamrugał oczami, gdy już się od niego odsunęła.

-nie wiem... my musimy się gdzieś ulotnić...


###

 

Sprawdzałam to kilka razy, ale myśle że błędy i tak są. Z moim komputerem w ogóle się nie da pracować, nie wspominając już o klawiaturze, która odmawia mi posłuszeństwa ^^ Koniecznie muszę wymienić sprzęt, bo inaczej  nic nie napisze.  Eh... nic mi się nie chce. Ten poniedziałek jest po prostu okropny. ;/

pozdrawiam ;*

 

niedziela, 16 listopada 2008

28. 'Przegrałam.'

 

Podążałam szpitalnym korytarzem skupiając swój wzrok na białej podłodze. Szłam do sali w której leżał Georg. Nareszcie doprowadziłam się do jakiegoś normalnego stanu i mogłam wyjść z domu. Przez ostatnie dni wcale nie wychodziłam, nigdzie. Miałam jakieś długie chwile załamania, czy czegoś... nie wiem, czy już mi przeszło, ale musiałam po prostu wyjść. Inaczej bym zwariowała.

Chyba zupełnie się w sobie zamknęłam. Tak, sama mogę to stwierdzić.

Jestem inna, zupełnie inna niż dawniej.

Nie wiem, czy to dobrze, czy nie. Ale mi już nie zależy. Zdaje się na los. Co będzie to będzie, a ja mam to gdzieś. Skoro nie mogę być szczęśliwa, to nie- ja już nie mam siły.

Westchnęłam cicho łapiąc za klamkę białych drzwi. W tym szpitalu wszystko było białe i zimne... idealnie dopasowywał się do mojego nastroju i samopoczucia.

Już miałam otwierać te drzwi, kiedy same się otworzyły. A właściwie ktoś po drugiej stronie je otworzył... i to był Bill... a zaraz za nim jego brat. Dosłownie zemdliło mnie na widok Toma, a raczej i jego samego, oraz osoby mu towarzyszącej, a mianowicie tej samej brunetki, którą widziałam w kawiarni. Chłopak widać, nie marnuje czasu...

-o, Carmen... dawno cie nie widziałem.-Bill uśmiechnął się do mnie, czego nie potrafiłam odwzajemnić. Czułam się jakbym była jakimś wrakiem, w ogóle nie było we mnie życia. I chyba tak jak się czułam, tak też wyglądałam. Nawet się nie pomalowałam... miałam na sobie jakieś stare, starte dżinsy i ciepłą, ale niezbyt ładną bluzę, która nie prezentowała się najlepiej. Ubrałam się byle jak...a to przecież nie w moim stylu...

-ja ciebie też...-powiedziałam niewyraźnie, unosząc na niego swoje zmęczone i smutne spojrzenie. Moje oczy cały czas płakały, choć nie naprawdę. Nie umiem wyjaśnić tego co się ze mną dzieje. Po prostu straciłam sens życia.

-Bill, blokujesz wejście.- Tom burknął do niego próbując przejść. Czarnowłosy nawet nie zdążył mi się przyjrzeć, a widziałam że próbował. Dredziarz wypchał go na korytarz, a sam się zatrzymał przede mną mierząc mnie zaskoczonym wzrokiem. Patrzyłam na niego przez chwilę, a on na mnie... kiedy miał zamiar już otworzyć usta, nie pozwoliłam mu na to. Spuściłam wzrok i wyminęłam go wchodząc do sali. W ogóle nie zwróciłam uwagi na dziewczynę, która mnie minęła podchodząc do Kaulitza. Zamknęłam za sobą drzwi chcąc uniknąć jakiejkolwiek rozmowy.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Oczywiście wszędzie przeważała biel. Georg leżał na łóżku, a obok na krześle siedział Gustav. Posłałam im lekki uśmiech, który z wielkim trudem przykleiłam do twarzy.

-cześć, Carmen.-blondyn przywitał się ze mną z prawdziwym, szczerym uśmiechem.

-cześć.-odparłam i zbliżyłam się do nich...

-Georg, to jest właśnie ta słynna Carmen.-oświadczył Gustav wskazując na mnie- to ona cie zastępowała.

-miło mi cie poznać.- podałam mu rękę, którą uścisną.

-ja też się ciesze, że nareszcie mogę cie poznać! Nieźle wymiatasz na tym basie, a ja wszystko oglądałem w telewizji. Świetna jesteś.

-dzięki, ale ciebie i tak nikt nie zastąpi. Jak się czujesz?

-o super. Już niedługo będę mógł stąd wyjść, wszystko się udało.- oznajmił z uśmiechem. Ten człowiek to dopiero odzyskał sens życia. Mógł w każdej chwili umrzeć, a dostał szansę... przeszczep się przyjął i już wszystko może wrócić do normy...

-no, to Tokio Hotel znowu ożyje.- stwierdziłam, jednocześnie przypominając sobie chwile spędzone w zespole... miło było...

-eh... nie tak szybko... muszę jeszcze trochę odpocząć, chociaż nie wiem po co... ja tam mam dużo siły.

-jak zawsze.- wtrącił Gustav przewracając oczami.- Georg zawsze udaje najmocniejszego.

-oj, Gustav. Przecież on jest najmocniejszy...-westchnęłam wpatrując się w białą pościel... biało, biało, biało... wszędzie biało...


#


Koniec zakładu. Przegrałam.”-wystukałam na klawiaturze telefonu wiadomość i wysłałam ją do Sary. Ta decyzja, to była jedna chwila. Bo ja już nie mam siły. Zrozumiałam, że nie mam już szans, ani czasu. Przecież on znalazł sobie jakąś dziewczynę, więc nie mogę między nimi paradować, żeby wygrać głupi zakład, który i tak się dla mnie nie liczy. Miałabym psuć jego szczęście? Nie potrafię. Za bardzo mi na nim zależy, żeby zniszczyć mu coś co chce zbudować. Skoro chce się zmienić, to niech to robi. Cieszę się, że jest szczęśliwy. Bo chyba jest... brakuje mi tylko rozmów z nim, tych jego słodkich oczek, głupich uśmieszków... brakuje mi czasu z nim spędzonego. Być może sama sobie to odbieram, bo nie chcę z nim rozmawiać. Odrzucam każde połączenie, gdy dzwoni... ale nie umiem. Tak, dobija mnie świadomość, że ktoś zajął moje miejsce. Że to już nie ja go pocieszam, gdy jest mu źle, to nie ja z nim rozmawiam, to nie ja się z nim kłócę... i nie robię wiele innych rzeczy, które teraz zapewne robi ta dziewczyna.

I kto by pomyślał, że ja będę zazdrosna. I to jeszcze o jakiegoś tam gitarzystę. No bo jestem zazdrosna i to cholernie. Choć wcale nie mam podstaw, przecież to tylko przyjaciel. Więc dlaczego ja tak to przeżywam? Nie dość, że mam jakiegoś doła, to jeszcze dręczę się tym, że Tom spotyka się z jakąś brunetką. Może boję się, że o mnie zapomni? Że przestanie już być moim przyjacielem... już nie będę mogła z nim rozmawiać jak zawsze, droczyć się, wygłupiać... a ja tak bardzo dalej chcę to robić. Przecież tak trudno było mi to wszystko zbudować, a teraz miałoby to runąć jak jakiś wieżowiec? Tak po prostu ma to być koniec? Już nawet nie ważny jest ten zakład, ale to co czuję. Przecież nie wymarzę z pamięci tych wszystkich chwil, tych radosnych i tych smutnych. Jakie by nie były, najważniejsze, że były z nim.

Bo ja jestem zwyczajnie beznadziejna i nie zasłużyłam sobie na takiego przyjaciela. Było, minęło...


Zeszłam do salonu i włączyłam telewizor. Nie mogę cały czas leżeć w łóżku i mieć nadzieję, że jakoś to będzie. Jasne, pozbieram się i wszystko będzie okej. Niestety to nie jest takie proste. Bo ja wiem, że wcale się nie pozbieram. Odziedziczyłam to po siostrze, jak mam doła, to już z niego tak prędko nie wyjdę o ile w ogóle. Melanie często wpadała w depresję przez to, że jej się nie układało. Teraz to się zmieniło... może stwierdziła, że to nie ma sensu? Takie siedzenie i nic nie robienie do niczego nie prowadzi... ale ja nawet nie mogę tańczyć... ta noga cały czas mi doskwiera... a jeżeli nie mogę tańczyć to już nic nie mogę.

Podwinęłam nogi pod brodę i wlepiłam bezbarwny wzrok w ekran telewizora. Co z tego, że nie leciało nic sensownego. I tak nie byłam tym zainteresowana. Patrzyłam tylko, aby patrzeć. Żeby robić coś innego niż tylko spanie. Jakiś nudny program reklamujący roboty kuchenne... może jeszcze nie jestem kompletną idiotką skoro się na to nie nabieram... a może wcale nie trzeba się na coś nabierać, żeby być idiotą. Wiele razy określałam tak Toma, a sama jestem znacznie gorsza. Ale czy jest jakieś gorsze określenie? Jeżeli tak, to ja się do niego kwalifikuję bez dwóch zdań.

Inteligent... jak ja dawno tak do niego nie mówiłam...

Oh, nie mogę... zaraz się pogrążę.


#


Blondynka przymknęła powieki, ciężko wzdychając. Wcale nie cieszyła się z powodu wygranego zakładu. To nie tak miało być. Jej przyjaciółka miała nie tylko wygrać, ale i coś zrozumieć. Czegoś się nauczyć. To nie może być koniec! Jeszcze przecież jest czas do końca grudnia, więc dlaczego?

Poddała się? Niemożliwe... Carmen nigdy się nie poddaje. A może? Może poddała się, bo zrozumiała?

Ona sama wiele się nauczyła przez ten czas. Poza tym... Tom wcale nie jest taki jak sądziła na początku...

Energicznie złapała za torbę i kurtkę, którą założyła w pośpiechu wychodząc z domu. Wybrała w telefonie numer i nacisnęła zieloną słuchawkę.

-cześć, Sara...-usłyszała po drugiej stronie wesoły, a zarazem słodki głos chłopaka.

-możemy się spotkać?- zapytała od razu, a on wyczuł, że coś jest nie tak. Może nie zna jej zbyt długo, ale potrafi rozpoznać w jej głosie czy coś się dzieje, czy też nie.

-jasne. Co się stało?

-chciałam porozmawiać...to ważne.- wyjaśniła krótko otwierając furtkę przed domem przyjaciółki.

-dobrze, to o której i gdzie?

-może być o dziewiętnastej w kawiarni?- zaproponowała pierwsze lepsze miejsce.

-dobra. Będę czekał.

-do zobaczenia.-rzuciła na koniec i rozłączyła się. Stanęła przed drewnianymi drzwiami i nacisnęła na dzwonek. Musiała stworzyć nowy plan, lecz najpierw musi się dowiedzieć w jakim stanie jest Carmen. Oby było wszystko w porządku.

W głowie miała już czarny scenariusz; jej przyjaciółka nie otwiera drzwi bo leży martwa w kuchni, albo że zaraz wyjdzie cała zakrwawiona i padnie trupem na jej oczach...

-oh, to jest chore...-mruknęła sama do siebie odganiając złe myśli. Znała Carmen dobrze, ona nie mogłaby sobie niczego zrobić, nawet w chwili załamania...

Usłyszała ciężkie kroki, co oznaczało, że Carmen zbliża się do drzwi. Noga jeszcze nie pozwalała jej na normalne chodzenie...

To już ją nieco uspokoiło, a już w ogóle odetchnęła z ulgą gdy zobaczyła rozczochraną przyjaciółkę. Wyglądała fatalnie, ale ważne że żyła i kontaktowała ze światem.

-Carmen!-Sara rzuciła się na nią ściskając ją mocno, co spowodowało, że dziewczyna zwyczajnie się rozpłakała...-co się dzieje?

-nie wiem... ja już nic nie wiem...-wyszeptała przez łzy, które lały się strumieniami z jej wielkich oczu...

 

###

 

Dziś odrobinę krócej niż zwykle, ale to raczej lepiej. Doszłam do wniosku, że chyba nie pozbędę się tej nudy, bo nawet jak będzie miło i kolorowo, to i tak będzie nudno ;D

Chyba nie umiem już pisać ciekawie, o ile w ogóle kiedykolwiek umiałam ^^

Miałam publikować częściej, ale... nie chce mi się... jak sobie pomyślę, że mam się logować, czytać jeszcze raz, poprawiać jakieś błędy wklejać i publikować to ogarnia mnie senność... ;] eh...

O, i jest narracja trzecioosobowa, jak zapowiadałam.

pozdrawiam ;*