niedziela, 23 grudnia 2012

200. 'Razem mimo wszystko.' - ostatni.

3 lata później


24 grudnia 2022 rok



Jak zwykle nim się obejrzeliśmy nastał grudzień i wigilia. Tego roku urządzaliśmy ją u siebie dla całej rodziny. Mamy duży dom więc nie stanowi to dla nas żadnego problemu. Zaprosiliśmy wszystkie możliwe osoby. Oczywiście te, z którymi jesteśmy spokrewnieni! We wszystkich przygotowaniach pomagała mi moja siostra i jej rodzinka. Mężczyzn wyganiałyśmy na zakupy, a same rządziłyśmy się w kuchni. Na pomoc dzieci nie bardzo mogłyśmy liczyć, ale ważne, że nam nie przeszkadzały. Na szczęście są na tyle duże, że zajmują się już sobą. Przeważnie poza domem. Szczególnie Thomas i Crispin, a Colin trzyma się z nimi więc właściwie całe męskie grono jest poza naszym zasięgiem. Zostają nam jedynie nasze córki, choć i one żyją we własnym świecie. Szczególnie Sara. Jest najstarsza i wyraźnie widać to po jej zachowaniu. Nie da się nie zauważyć, że jest w okresie dojrzewania. Najbardziej odczuwa to Melanie, która nie ma ostatnio z nią najlepszego kontaktu. Nie jest tak łatwo, jak kiedyś…


-Mathew będzie?


-Tak. Dzwonił, że przyjedzie.- Odparłam uśmiechając się do siostry. Bardzo rzadko widywałyśmy się ze swoim młodszym bratem, niestety nie dało się tego jakoś zmienić. On miał swoje życie w Polsce… Jednak dobrze, że raz na jakiś czas przyjeżdżał do nas. Choćby z takiej okazji, jak święta Bożego Narodzenia.-Eh… I kiedy oni ubiorą te choinkę. Mieli się już za to zabrać, a gdzieś się szwendają, jak zwykle.- Westchnęłam ciężko wyglądając przez okno w poszukiwaniu swoich dzieci. Ale na dworze jedynie Lena z Michel lepiły bałwana. Były najmłodsze z całej gromady i najbardziej posłuszne! A przede wszystkim zawsze trzymały się razem. Były zupełnie inne od swojego rodzeństwa.


-To niech same dziewczyny się tym zajmą, przecież lubią.- Melanie wzruszyła ramionami nie widząc problemu.- Sara im pomoże…


-Ja wychodzę, Melanie.- Aż mnie ciarki przeszły, gdy usłyszałam za sobą głos nastolatki, która najwyraźniej była świadkiem naszej rozmowy. Jej głos był taki nieprzyjemny! Zrobiło mi się przykro, choć wcale nie do mnie były kierowane te słowa.


-Dokąd? Jest wigilia, miałaś pomagać.- Stwierdziła niewzruszona Melanie. Naprawdę nie wiem skąd w niej tyle spokoju, ja bym tego nie wytrzymała! Nie wyobrażam sobie, żeby moje dziecko mówiło w ten sposób do mnie.


-Przecież świetnie sobie radzicie, dużo was jest. Nic się nie stanie, jak mnie nie będzie przez parę godzin. Mówiłam ci, że się umówiłam dzisiaj.


-A ja ci mówiłam, żebyś to odwołała.- Odwróciła się w jej stronę przerywając jednocześnie krojenie warzyw.


-A ja ci mówiłam, że nie będziesz mi mówić co mam robić.- Rzekła ze złośliwością. Miałam ochotę się wtrącić i nieco postawić do pionu swoją siostrzenicę, ale postanowiłam poczekać na reakcję Melanie, która raczej nie kwapiła się do „ataku”.- Po pierwsze nie jestem już małym dzieckiem, a po drugie nie jesteś moją matką.


-Oh no nie…- Nie wytrzymałam i chciałam już naskoczyć na dziewczynę, lecz siostra powstrzymała mnie gestem ręki.


-Więc idź do swojego ojca jeśli robi ci tak wielką różnicę, które z nas każe zostać ci w domu.- Powiedziała z ironicznym uśmiechem. Mimo wszystko widziałam, że Mel nadal jest górą i nie pozwala się dominować rozkapryszonej nastolatce.


-Ugh… Przecież go nie ma! Zresztą i tak wyjdę! Nie będziesz mi rozkazywać i na pewno mnie nie powstrzymasz! Zajmij się swoimi dziećmi i im sobie rozkazuj.- Fuknęła rozzłoszczona po czym chciała się wycofać, lecz napotkała przeszkodę w formie swojego ojca, który akurat wrócił z siatkami zakupów.


-Już jest.- Na twarzy Melanie ponownie pojawił się uśmiech i zachowując swoją obojętność powróciła do poprzedniego zajęcia w ogóle nie przejmując się na stałą atmosferą. Czułam się dosyć dziwnie, liczyłam teraz wyłącznie na reakcję Billa,  w którego wpatrywałam się jak w obrazek.


-Kupiliśmy chyba wszystko. Bill weź nie stój w przejściu…- Mój mąż zjawił się również z pełnymi torbami.- Zgarnąłem po drodze chłopaków. Thomas, Crispin! Chodźcie rozpakować zakupy i brać się za choinkę.- Zawołał odkładając zakupiony towar na stół. Jego bliźniak uczynił to samo kolejno podchodząc do swojej dziewczyny. Westchnęłam ciężko zaprzestając gapienia się na niego i rzucając jedynie mrożące spojrzenie Sarze powróciłam do swojego zajęcia postanawiając się w to nie wtrącać.


-Co się stało tym razem?- Wokalista oparł się o blat spoglądając najpierw na Melanie, a następnie na swoją córkę, która stała z obrażoną miną wciąż w tym samym miejscu.


-Wyczuwam spięcie.- Mruknął Tom.- Pójdę pomóc z choinką.- Dodał wyraźnie uciekając z „pola bitwy”. Też bym chętnie sobie gdzieś wyszła! Nie lubię takich sytuacji. Osobiście bym sobie nieźle nagadała tej małolacie. Ale okej, to nie moje dziecko…


-Nic nowego.- Mel wzruszyła ramionami.- TWOJA córka tylko oczekuje TWOJEJ zgody na wyjście.- Oznajmiła dobitnie podkreślając słowa „Twoja”.


-Jakiej znowu zgody Sara?- Chłopak skrzyżował ręce na piersi spoglądając z zapytaniem na nastolatkę.- Rozmawiałaś o tym z mamą?


-Tak właśnie wybieram się na cmentarz, żeby z nią to przedyskutować.- Odparła z ironią, a moja siostra parsknęła śmiechem, co mnie zadziwiło wręcz. Jej naprawdę to zwisa?


-Mhm… Chodź.- Mruknął z posępną miną i ruszył do wyjścia nakazując jej uczynić to samo.


-Ale ja jestem już spóźniona. Nie możemy innym razem?


-Nie!- Warknął wyraźnie rozzłoszczony i pociągnął ją za rękę. Widocznie Bill nie ma  w sobie tyle spokoju, co moja siostra. Matko, a jak on ją tam pobije!? Nie, bez przesady! Już tego po prostu nie ogarniam. Chyba wiele rzeczy mnie ominęło z ich życia. Może to i lepiej? Ale czemu Melanie mi się nie żali, ani nic?


-Ej… Czemu nie powiedziałaś, że jest aż tak źle?- Zapytałam przerywając chwilową ciszę, którą i tak zaraz przerwali bliźniacy wbiegając do kuchni. Wywróciłam oczami wzdychając ciężko.- Idźcie do salonu ubierać choinkę.- Nakazałam chcąc w spokoju porozmawiać z siostrą.


-Ale tata nam kazał pomóc.


-Nie trzeba, poradzimy sobie. Później was zawołamy, a teraz sio mi stąd.- Wskazałam im wyjście skinieniem głowy, a gdy wyszli ponownie utkwiłam swoje spojrzenie w siostrze.


-Daj spokój, o czym tu mówić?- Stwierdziła nie wykazując zbytniego przejęcia.- Każdy przechodzi buntowniczy okres. A Bill uświadamiając swoją córkę o jej biologicznej matce, dolał tylko oliwy do ognia. Zawsze ją rozpieszczał, na wszystko pozwalał. A ona w końcu zaczęła dorastać i się buntować, bo już nie ma takiej samowolki. Szczególnie ze mną! Ciągle muszę jej czegoś zabraniać, bo ma głupie pomysły. No, a teraz ma taki świetny argument na wszystko, który podsunął jej sam tatuś. Mówiłam mu, żeby z tym poczekał, ale nie… To niech teraz się z nią męczy. Ja nie mam zamiaru psuć sobie nerwów.


-Nie jest ci przykro?


-Oczywiście, że jest. Kocham ją jak własne dziecko, bo dla mnie nim jest. I gówno mnie obchodzi, że nie jestem jej biologiczną matką. To ja ją wychowuję i daję z siebie wszystko, co tylko mogę. Rozumiem Billa, że chciał, aby jego córka wiedziała o tym, co stało się z jej matką. Nie mam mu tego za złe… Chociaż jakby mnie posłuchał i poczekał z tym jeszcze z trzy lata, może byłoby inaczej.


-No na pewno. To nie jest dobry wiek na takie wieści. Widocznie ona kompletnie tego nie rozumie. Ty Colinowi chyba nie powiesz tego tak wcześnie…


-Colin nigdy się nie dowie.- Rzekła ze stanowczością zdumiewając mnie jednocześnie. Nie spodziewałam się, że moja siostra nie zamierza mówić synowi o jego biologicznym ojcu. Sama przez tyle lat nie znałam swojego taty…


-Dlaczego?


-Carmen… Bill jest dla niego ojcem i już zawsze tak pozostanie. Jost raz na zawsze zniknął z naszego życia i nigdy nie wróci, rozumiesz? Nie pozwolę, aby niszczył nam rodzinę. Powiedziałam mu kiedyś, że to nie jest jego dziecko, a on w to uwierzył. Dał nam spokój i tak jest dobrze.


-Bill o tym wie?


-Tak. Zgodził się na to. Tak jest dobrze.


-Skoro podjęliście taką decyzję… Ale z Sarą powinien poważnie porozmawiać.


-Rozmawia za każdym razem bez efektu, ale się stara. Nie pozwala mną pomiatać, nie martw się.- Uśmiechnęła się lekko.- Jestem dla niego wszystkim, dlatego Sara jeszcze dziś będzie mnie przepraszała.- Stwierdziła z przekonaniem. Teraz chyba rozumiem, czemu zachowywała taki spokój. Skoro przerabiała to już tyle razy… Ale i tak podziwiam ją za tą cierpliwość i to, że potrafi wybrnąć z takich sytuacji! Mam genialną siostrę.


 


#


 


Tego wieczoru w moim salonie był gwar, jak nigdy. Dawno nie było w nim tylu ludzi. Trudno było mi to wszystko ogarnąć, ale mój mąż i Melanie bardzo mi pomagali i wspólnymi siłami wszystko doprowadzaliśmy do porządku. Dzięki czemu wigilijny wieczór przebiegł zgodnie z planem i było naprawdę miło. Naprawdę cudownie było spędzić ten czas z najbliższymi w takiej dobrej atmosferze, bez żadnych spięć. Nawet Sara odpuściła sobie na ten czas.


-Jezusie! Tato! No wiedziałem! Boże! No dzięki, dzięki, dzięki!- Thomas zaczął niemal piszczeć i skakać po całym salonie na widok swojego prezentu w ogóle nie zważając na to, że jego młodsza siostra jeszcze wierzy w Świętego Mikołaja! Ale jednak jego radość mnie wzruszała…- Kocham was normalnie!- Zwykła gitara, a może sprawić taką radość. W końcu doczekał się swojego ukochanego modelu, o który się tak prosił od kilku miesięcy.


-Daj spokój Thoomas! Zobacz lepiej, moja lalka sama chodzi.- Oznajmiła z dumą Lenka, na co wszyscy zareagowali śmiechem.- Oh, nie znacie się. To jest dopiero najnowszy model! Zobacz Michel!- Nie, my wcale ich nie rozpieszczamy! Tylko troszeczkę… Trudno jest odmawiać swoim dzieciom, a szczególnie, gdy stać nas praktycznie na wszystko. Wtedy pojawia się myśl, czemu mam im tego nie dać, skoro mam za co to kupić… Oh, trudno być rodzicem! Ale nic mi nie zastąpi tej ich radości. Czuję się spełniona, gdy widzę te uśmiechnięte buzie.


-Ah… Teraz będziemy mieli spokój, aż do stycznia.- Tom objął mnie ramieniem.- To może zmajstrujemy sobie jeszcze jedno dziecko?


-No chyba oszalałeś.- Zaśmiałam się.- Jeszcze nie wychowaliśmy tej trójki.


-W sumie. Alee… to miała być tylko motywacja do upojnych nocy.- Wymruczał mi do ucha.- W takim razie motywacją będzie spalenie świątecznych kalorii.


-O tak. Musimy zacząć już dziś, bo chcę się wcisnąć w swoją sukienkę na sylwestra.- Stwierdziłam z przerażeniem.


-Kupimy nową.- Wyszczerzył się i zamknął mi szybko usta pocałunkiem.- Kocham cię.


 


#


 


Sylwester


 


Szczupły mężczyzna opierał się o balustradę ogromnego balkonu, popijając czerwone wino. Potrzebował chwili ciszy i spokoju, ostatnio coraz bardziej brakowało tego w jego życiu. Dziwił się sam sobie. Niegdyś mógł żyć na pełnych obrotach i nie tęsknił za odpoczynkiem, teraz oddałby wiele by każdego dnia móc pobyć choć pół godziny sam na sam ze swoimi myślami.


Sylwester zawsze był dla niego czasem podsumowań. Próbował zaczynać od nowa, z nowymi postanowieniami, celami, żegnając stare nawyki, a nawet osoby, by zrobić miejsce na to, co dopiero ma nadejść. Kilkanaście lat temu myślał, że będąc człowiekiem dorosłym i dojrzałym, jego życie będzie nadal pełne emocji, podróży i muzyki, ale jednocześnie na swój sposób ustatkowane. Tymczasem wszystko jest inaczej. Dopiero teraz wie, co to znaczy mieć dzieci i zaczyna rozumieć swoją własną matkę. Wszystko ciągle się zmienia, ciągle stają przed nim nowe wyzwania, a przecież jest dorosłym mężczyzną, po trzydziestce, z domem, kilkunastoma drzewami wokół i aż czwórką dzieci w środku! Zrobił wszystko, co podobno mężczyzna zrobić powinien, a mimo to ciągle jeszcze musi się uczyć i podejmować coraz to nowsze wyzwania. Przez to częściej wraca myślami do przeszłości, kiedy był beztroski. Wtedy uważał, że ma wiele zobowiązań... Dopiero z perspektywy czasu zauważył, jak bardzo się mylił.


– Bill, co ty tu robisz? Oszalałeś? - Blondwłosa kobieta w granatowej sukience podeszła do niego i z wyrzutem spojrzała na jego pogrążoną w zamyśleniu twarz. - Co ci jest?


–  Nic, kochanie. Po prostu potrzebowałem chwili na zebranie myśli.


–I o czym myślałeś? - Zapytała. Ostatnio wiele się działo i mimo ciągłych rozmów, potrzebowali ich jeszcze więcej. Dzieci dawały im w kość, a praca Billa stawała się coraz mniej wygodna.


– O Sarze. To znaczy, o matce Sary... Wiesz, Melanie, nie rozumiem, jak mogłem sobie wmówić, że ją kocham. To wszystko było takie pokręcone. Byłem głupi... Ja... To ona umarła, nie ja, i chyba przez to mam wrażenie, że to ja ją wykorzystałem, ja zniszczyłem jej życie, że to wszystko moja wina. - Westchnął głęboko i utkwił spojrzenie gdzieś w oddali. Bał się spojrzeć w oczy żony. Bardzo ją kochał, ale mimo to nie miał odwagi powiedzieć jej o swoich niepokojących myślach. Dręczyło go to od niedawna, od kiedy zauważył, że jego córka jest tak bardzo podobna do matki. Pod każdym możliwym względem. Mała Sara już dawno zniknęła, teraz mają w domu nastoletnią buntowniczkę, z którą chyba nie do końca dają sobie radę.


–Bill… Nie cofniesz tego. Ja wiem, że nie jest idealnie, szczególnie teraz… Sara jest w trudnym wieku i na każdym kroku chce mi pokazać, że nie jestem jej matką…


– Ale ty nią jesteś! – Przerwał jej. -Nie możesz nawet myśleć, że jest inaczej. Myślisz, że krew w jej żyłach znaczy więcej, niż twoje uczucia? Ona cię kocha, tylko teraz po prostu próbuje odnaleźć siebie… Myśli, jak każda nastolatka, że my jesteśmy przeciwko niej. Zastanawia się, jaka byłaby Sara… Rozumiem ją… Ja też miałem taki okres, w którym przestałem być zapatrzony w moją matkę i, mimo wielkiej urazy do ojca, chciałem z nim mieszkać. Przeszło mi… Jej też przejdzie.


– Dobrze… Ale to nie znaczy, że łatwo mi na to patrzeć. Bill, ja cię teraz potrzebuję…– Spuściła wzrok, kiedy dotarło do niej to, co sama powiedziała. – Ja wiem, że ty ciągle jesteś… Jesteś świetnym ojcem, najlepszym na świecie bratem, wujkiem… Ale proszę, trochę częściej bądź mężem, tylko mężem. – Spojrzała mu w oczy i znów ugryzła się w język: - Bądź moim mężczyzną…


– Melanie… Wiesz, miałem z tym poczekać do rocznicy naszego pierwszego spotkania, chciałem zrobić ci niespodziankę, ale chyba jednak dzisiejszy wieczór jest lepszym momentem. Kochanie, trochę poczytałem, sprawdziłem w kilku miejscach i okazało się, że mieliśmy błędne informacje. Ludzie wprowadzali nas w błąd, a my nawet tego nie sprawdziliśmy. I w związku z tym Melanie Mai kurwa, chcesz zostać moją żoną?


Klęknął na zimne płytki balkonu i na tle miliona gwiazd włożył na jej palec pierścionek zaręczynowy. Spełnił ich wspólne marzenie, ich rodzina będzie pełna i w zupełności legalna, nikt nie będzie mógł im nic zarzucić.*


 


#



-Pamiętasz nasze pierwsze noworoczne postanowienie?- Uniosłam swoje spojrzenie na Toma, który obejmował mnie mocno ramieniem.. Staliśmy wpatrując się w niebo, które błyszczało różnymi kolorami od fajerwerków.


-No przecież powtarzamy je co roku od tamtej pory.- Zaśmiał się uroczo i ucałował mój policzek.- Razem mimo wszystko.- Dodał nieco ciszej. – To pierwsze i ostatnie postanowienie w moim życiu, którego dotrzymuję za każdym razem.


-Udało nam się, co?- Uśmiechnęłam się opierając głowę o jego ramię.- Wszystkie nasze marzenia się spełniają… My je spełniamy i wciąż jesteśmy razem. My naprawdę… Zobacz jak wiele przeszliśmy i jeszcze tyle przed nami. A ja ciągle tak strasznie cię kocham i czuję,  jak ty kochasz mnie.


-To prawda. I wiesz, co? Tak już będzie do końca naszego życia. Bo te słowa miały moc… I mają nadal. Nic nie jest w stanie nas rozdzielić.- Rzekł z przekonaniem i to mi wystarczyło. Wystarczyło, aby być pewną swojej przyszłości. Naszej przyszłości… Tom to moje całe szczęście, spełnienie najskrytszych pragnień, marzeń. Taki czarodziej, który wypowiadając słowa „razem mimo wszystko” uczynił mnie najszczęśliwszą kobietą na świecie. Mam wszystko, co jest w życiu najważniejsze, a dodatkowo pewność, że będę miała to zawsze. Aż do śmierci. Bo tak naprawdę jeśli się chce, jeśli się kocha… Nie ma siły, która mogłaby to wszystko zniszczyć. A ja jestem pewna, że razem przezwyciężymy jeszcze nie jeden problem… I kiedy już to zrobimy, znowu będziemy cholernie szczęśliwi.



15 lat wcześniej…


-Kochanie, może jakieś noworoczne postanowienie?- Głos Toma wyrwał mnie z zamyślenia, spojrzałam na niego uśmiechając się ciepło.


-Nie mam pojęcia...


-Może po prostu... będziemy razem mimo wszystko?- Zaproponował, a moje serce zabiło mocniej. Właśnie tego potrzebowałam.


-Mimo wszystko. Kocham cię.- Pocałowałam go. Jest idealnie, jak w filmie... a nawet lepiej. Najlepsze jest, że to życie, a nie film.


 


Koniec.



Jest na pewno wiele kwestii, które was ciekawią, a które nie zostały zawarte w tych ostatnich odcinkach :D Trudno jest zakończyć coś, co pisze się kilka lat i ma 200 odcinków… Może dlatego Moda na sukces trwa do tej pory! xD Nie jest łatwo zakończyć swoje najstarsze „dziecko”. Kocham to opowiadanie ponad wszystko, choć dawno już straciło swój urok. Będę do niego wracać i wspominać. Jestem z siebie dumna, że tak długo tu wytrwałam! I jestem pewna, że mogłabym pisać to jeszcze dłużej, jakbym tylko chciała. Stać mnie na to. Jednak podjęłam inną decyzję. Po prostu czas już na coś innego… Teraz pozostają mi inne opowiadania, o które muszę się zatroszczyć. Mam nadzieję, że przyniosą mi tyle satysfakcji, co to opowiadanie. O matko, poznałam tu tylu ludzi! Większość zniknęła gdzieś po drodze… i najlepsze jest to, że ja nadal tu jestem. Zastanawiam się, czy jest ze mną ktoś, kto czytał te historię od początku? Naprawdę jestem ciekawa. A szczególnie, ilu was tu jeszcze zostało, ilu was jeszcze to w ogóle czyta ;) Ale to dylematy każdej autorki tak myślę xD Cóż, nie będę się żegnać bo wciąż jestem na innych blogach :D Więc zapraszam tam serdecznie ;) Najnowsze opowiadanie jest w linku pod nagłówkiem ;) Być może powstanie jeszcze jedno, ale póki co skupiam się na tych co już są xD


*Przedostatni wątek zawdzięczacie Marcie, która nieco urozmaiciła życie Billowi i Melanie xD I choć jej się on nie podoba, mi przeciwnie. I i tak Ci dziękuję.


Cóż więcej mogę rzec? Dziękuje tym, którzy są i tym którzy byli ;) Bez was to nie byłoby to samo ;D


I tak o to Trzy miesiące trwały ponad 5 lat :D Macie pojęcie ile to jest czasu z mojego życia? ;)


Pozdrawiam ;**


 

niedziela, 16 grudnia 2012

199. ' 9 rocznica. '

Trzy lata później.



11 września 2019r.



Sobotni poranek powitał nas ciepłymi promieniami słońca, choć był już wrzesień. A dokładniej 11 września 2019 roku, nasza 9 rocznica ślubu… Co roku świętowaliśmy ten dzień w jakiś wyjątkowy sposób, a dziś po prostu wylegiwaliśmy się w łóżku i jakoś nie specjalnie chciało nam się to zmieniać. Bo tak naprawdę liczyło się tylko to, że wciąż jesteśmy razem. Trudno uwierzyć, że to prawie 10 lat… Wiele się przez ten czas zmieniło w naszym życiu. Urodziła nam się nawet córeczka po długich staraniach, dzięki czemu mamy teraz trójkę wspaniałych dzieci. I naprawdę jesteśmy idealną rodziną, przymrużając oko na niektóre, drobne sprzeczki. Wiadomo, różnica zdań będzie zawsze, tego nie da się pominąć. Ale jesteśmy szczęśliwi mimo wszystko. Nasze życie jest w miarę ustabilizowane, jeśli można tak to ująć. Nawet długie wyjazdy Toma nie psują harmonii naszej rodziny. Naprawdę staramy się wszystko sobie odpowiednio organizować, aby nikt nie czuł się pokrzywdzony w żaden sposób. I jakoś nam to wychodzi! Widocznie bardzo dojrzeliśmy skoro radzimy sobie z tym wszystkim niemal wzorowo.


-Czuję się staroo…- Tom jęknął przeciągle obejmując mnie w pasie.- Chyba będę miał kryzys.


-No tak dwudzieste dziewiąte urodziny, to już nie żarty.- Rzekłam udając wielką powagę.- Chyba musisz sobie znaleźć jakąś nastoletnią kochankę.


-Myślisz? Nie miałabyś nic przeciwko?- Zmarszczył brwi przyglądając mi się z uwagą.


-No wiesz, ja też mam już swoje lata.- Odparłam bezradnie.- Już chyba lepiej, żebyś miał kochankę niż porzucił rodzinę.


-Ohh ty moja staruszkoo!- Zawołał po czym pocałował moje usta.- Żeby tak każda kobieta w twoim wieku wyglądała jak ty, wiesz jaki świat byłby wtedy idealny?


-Kiedy ci się znudzą te komplementy, co?- Zmrużyłam oczy wpatrując się w niego. Każda kobieta może mi zazdrościć takiego męża i w ogóle wszystkiego, co mam o ! Jestem z tego dumna i choć sama uczę swoje dzieci, że nie można się przechwalać… Sama mogłabym się chwalić wszystkim dookoła, jaka jestem szczęśliwa i spełniona!


-Wiesz, że nigdy. Ja nadal cię kocham, jak wtedy gdy miałem 20 lat. Albo może nawet troszeczkę mocniej!- Zadeklarował powodując tym, że zrobiło mi się cieplej na sercu. Jesteśmy razem już tak długo, a ja wciąż czuje te same emocje co kiedyś. I te same rzeczy co dawniej sprawiają mi przyjemność. Bo tak naprawdę jedyne co się zmienia to nasze ciało, a w głębi ciągle pozostajemy tacy sami…- I może uczcimy sobie naszą rocznicę, hm?


-Jak?- Uśmiechnęłam się zauważając jego charakterystyczne spojrzenie, które mówiło mi wszystko. Od razu wiedziałam, jakie kosmate myśli krążą mu po głowie.


-Tak jak najbardziej lubimy.- Wymruczał zachęcająco i zbliżył się do mnie.- Mam tylko nadzieję, że nasze potomstwo jeszcze smacznie śpi…- Dodał przysysając się do mojej szyi z taką pasją, że aż się wygięłam pod nim. Bardzo podobała mi się taka forma świętowania. Naprawdę niewiele nam trzeba…


-Sto lat! Sto lat!- Tom gwałtownie oderwał się ode mnie, gdy po naszej sypialni rozległ się nagle śpiew bliźniaków, którzy nie wiadomo kiedy nawet tu wparowali.- Niech żyją nam!- Po chwili wszyscy wraz ze swoją młodszą siostrą, którą Crispin trzymał na rękach, wpakowali nam się do łóżka.


-Dlaczego oni pamiętają o takich rzeczach i to z samego rana?- Szepnął niepocieszony Gitarzysta, na co ja się zaśmiałam. No niestety nie zawsze wszystko szło po naszej myśli… Ale to i tak było urocze! Moje kochane dzieci!


-Bo dobrze ich wychowałeś.


-Będzie impreza?- Wypalił podekscytowany Crispin. Moje dziesięcioletnie dziecko myśli już o imprezach zamiast się uczyć… ładnie się zaczyna.


-Ej mamo, a zastanowiłaś się już nad moją nową szkołą?- Thomas także raczył o sobie przypomnieć. I wygląda na to, że naszej rocznicy czas już minął…


-Hej, to już koniec życzeń? Budzicie nas rano, żeby zawracać głowę?- Oburzył się Tom.


-No przecież nie spaliście.- Stwierdził Crispin.- Widziałem! Znowu chciałeś zmajstrować nam siostrę. Ale my nie chcemy więcej rodzeństwa.- Skrzyżował ręce na piersi wbijając swój oskarżycielski wzrok w ojca.


-Nie masz lekcji do odrobienia?


-Jest dopiero ranoo! Poza tym jeszcze nic nam nie zadali.


-Ale noo! Ja o coś pytałem!- Obruszył się drugi z bliźniaków. Oni czasem doprowadzają mnie do szaleństwa. Nie nadążam!


-Mówiłam ci Tomi, że musimy z tatą jeszcze to przemyśleć…


-Nie mów do mnie Tomi!- Przerwał mi.- No i tata już się zgodził, tylko ty jeszcze nie!


-Tata się zgodził?- Powtórzyłam spoglądając z zapytaniem na swojego męża, który wzruszył niewinnie ramionami.


-Dobra chłopcy, idźcie stąd. Później o wszystkim pogadamy, dajcie nam w ogóle się ogarnąć.- Rzekł wyganiając ich.- I nie zapomnijcie o siostrze.- Wskazał na naszego aniołka. Ona jako jedyna nie miała do nas żadnych pretensji, pytań i w ogóle była słodziutka i grzeczniutka. Jakby jej nie było! Takie dzieci to dopiero skarby!


-Zróbcie sobie śniadanie.- Poleciłam, kiedy już byli przy drzwiach.


-Ehee…- Mruknęli jednocześnie po czym zamknęli za sobą drzwi pozostawiając nas znowu samych. Tom prawdopodobnie zamierzał powrócić do tego, co nam przerwano jednak nie pozwoliłam mu na to. Nie ma tak łatwo. Mamy coś do wyjaśnienia i wcale mi się to nie podoba!


-Możesz mi powiedzieć, dlaczego zgadzasz się na coś czego jeszcze nie ustaliliśmy?- Założyłam ręce na piersi spoglądając na niego z niezadowoleniem.


-Ohh… To była tylko taka wstępna zgoda przecież.- Stwierdził nie widząc w tym nic złego i zbliżył się do mnie chcąc złożyć pocałunek na moich ustach, lecz zrobiłam unik zapobiegając temu i w ogóle wstałam z łóżka.- Carmeen…


-Przez ciebie teraz wyjdę na tą złą.- Burknęłam ignorując jego jęki.- Naprawdę świetnie to zorganizowałeś.


-No nie obrażaj się! Przecież nie powiedziałem mu, że na pewno! On wie, że muszę z tobą o tym porozmawiać.


-Ale nie rozumiesz, że jeśli mu odmówimy to i tak będzie teraz wyłącznie moja wina? Bo już z tobą rozmawiał i dałeś mu nadzieję, pokazałeś, że nie masz nic przeciwko temu.- Wyrecytowałam próbując wyjaśnić mu te sytuację.- Nie możesz być taki pochopny. I w ogóle ty się na wszystko zgadzasz Tom!


-Nie na wszystko.- Zaprzeczył urażony.- Ja po prostu nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy nie pozwolić mu spełniać marzeń. Ja w jego wieku nie miałem takich możliwości… Więc czemu mamy mu tego zabraniać?


-Bo to jeszcze dziecko Tom… Thomas będzie miał jeszcze czas na muzykowanie.


-No przecież nie zrobi od razu kariery! On chce tylko iść do muzycznej szkoły, nie ma w tym nic złego. Pobawi się trochę i sam stwierdzi, czy chce dalej to robić, czy nie.


-Tak. I nauczy się, że w życiu wszystko mu przychodzi na pstryknięcie palca.- Podsumowałam z ironią. Podejście Toma w tej kwestii było zbyt banalne.  Rzadko kiedy się w czymś nie zgadzaliśmy, co dotyczyło naszych dzieci. Ale tym razem nasze poglądy się ze sobą kłóciły.


-To chcesz, żeby poszedł do pracy i sobie zarobił na te szkołę i najlepiej na wszystko inne?


-Nie o to w tym przecież chodzi. No nie kłóć się ze mną! Tylko się zastanów… Chcesz wychować rozpieszczoną gwiazdkę muzyki, która nawet dzieciństwa nie miała? Jeśli Thomas chce grać, to sam go tego naucz. Na szkołę będzie miał jeszcze czas.- Uparcie stałam przy swojej wersji i raczej już nie było możliwości, abym zmieniła zdanie. Jedyne na co mogłam się zgodzić, to aby Tom uczył naszego syna gry na gitarze, ewentualnie czymś innym.


-Właściwie to dlaczego on mnie o to nie poprosił?


-No właśnie. Dobre pytanie.- Skwitowałam.- Może poświęcasz mu za mało czasu.


-Staram się. Nie łatwo jest się podzielić na cztery części.- Westchnął ciężko, co mnie lekko rozbawiło. Bowiem wyobraziłam sobie takiego Toma rozłożonego na kilka części… Chyba wolę go w całości!


-Przemyśl to jeszcze. Idę się umyć i pójdę zobaczyć, czy mi kuchni nie zdemolowali…


-A nasze świętowanie?


-Nadrobimy w nocy.- Zadeklarowałam posyłając mu całusa w powietrzu i udałam się do łazienki w celu porannej toalety. Chyba przemówiłam swojemu mężowi do rozumu, dzięki czemu znacznie mi ulżyło. Jak dobrze, że on nie jest zbyt kłótliwy! Mówiłam, że ideał.


 


#


 


Rocznicę naszego ślubu postanowiliśmy uczcić rodzinnym obiadem, na który zaprosiliśmy najbliższych. Z tego też względu musiałam spędzić trochę czasu w kuchni, gdzie przygotowywałam różne smakołyki. Mogłabym wszystko oczywiście zamówić… Ale to nie to samo! Nie ma to jak przyjemność, gdy ktoś pochwali danie, a jest ono zrobione własnoręcznie. A gotowanie akurat wychodzi mi nieźle! Lata praktyki robią swoje.


-Mamoo…- Jeden z bliźniaków zjawił się w kuchni, po głosie rozpoznałam, że to Thomas. Czasem właściwie tylko tak potrafię ich rozróżnić!


-Co jest?- Mruknęłam doprawiając jednocześnie swoją zupę. Nie lubiłam, gdy ktoś zawracał mi głowę podczas gotowania. Potrawy wymagały mojego skupienia i zaangażowania! W końcu musiały być idealne.


-Chciałem cię przeprosić.- Uniosłam brwi w zdziwieniu słysząc te słowa, lecz nadal tkwiłam w miejscu nie przerywając swoich czynności. Byłam ciekawa, co Thomas ma mi jeszcze do powiedzenia. Jednak chłopiec tylko podszedł do mnie i objął mnie rękoma w pasie przytulając się. – Już rozmawiałem z tatem…


-Tatą…- Poprawiłam go odruchowo i pogłaskałam po głowie na znak, że się na niego nie gniewam.- Cieszę się, że zrozumiałeś. Leć się przebierz, bo zaraz mamy gości.


-Jeju dobrze, że mamy taki duży dom…- Stwierdził na odchodnym, a ja się roześmiałam. W pełni się z nim zgadzam. Mogłoby się zrobić ciasno w innym wypadku.


-Kochanie, może pomóc ci w czymś?- Tom wszedł do kuchni ze swoją ofertą, tyle, że trochę już za późno na pomoc, bo właściwie wszystko skończyłam.


-Nie trzeba, już gotowe.- Odparłam odwracając się do niego z uśmiechem.- Możecie nakrywać do stołu.- Dodałam, ale nie pozwoliłam mu jeszcze odejść. Zarzuciłam mu ręce na kark wpatrując się w jego oczy.- Dziękuję, że tak ładnie wszystko załatwiłeś z Thomasem.


-Ah… To nic takiego. Przecież miałaś rację.


-Wiem… Ale wiem też, że twoją zasługą jest, że przyszedł do mnie i mnie przeprosił.- Oznajmiłam z przekonaniem, co tylko potwierdził jego szeroki uśmiech.- Jesteś świetnym ojcem. A jeszcze lepszym mężem.- Pochwaliłam go szczerze i złożyłam na jego ustach słodki pocałunek.


-Mamoo, goście!


-Idziemy!- Odkrzyknęłam odrywając się od Toma.-Nawet chwili spokoju nie ma…


-Jeszcze znajdziemy te chwilę.- Zapewnił mnie z uśmiechem po czym obydwoje udaliśmy się przywitać naszych gości…


###


Nawet i tu onetowe zmiany mnie dopadły ;( A liczyłam, że jakimś cudem ominą ten blog ^^ No, nic mówi się trudno. Próbowałam jakoś uratować szablon i wygląda to, jak wygląda ;p Pozostaje mi tylko zaprosić na ostatni odcinek, najprawdopodobniej za tydzień :D


pozdrawiam ;*

sobota, 8 grudnia 2012

198. ' Oświadczasz mi się? '

Trzylata później.

 

-Crispin!Thomas!- Krzyknęłam nawołując swoich synów, którzy mieli w zwyczajuniesamowicie się grzebać. Dziś jest ich pierwszy dzień w szkole i chyba niewypada się spóźnić. Trudno uwierzyć, że idą już do pierwszej klasy! Jeszcze niedawnobyli tacy mali i zajadali się kaszką… Której teraz naturalnie nie cierpią.-Chłopcy no! Zaraz będziecie spóźnieni!- Zawołałam wciąż nie widząc bliźniakówkoło siebie. Podczas, gdy się szykowali zdążyłam zrobić im drugie śniadanie doszkoły i sobie także, nie mówiąc już o tym, że się umalowałam i przebrałam zedwa razy.- Tom mówiłam, żebyś ich wcześniej budził.- Mruknęłam do męża, którysiedział przy kuchennym stole czytając jakąś gazetę i popijając gorącą jeszczekawę. Widocznie jemu wcale nie przeszkadzało, że będziemy spóźnieni. Nie dziwięsię, sam ma wiecznie taki niesystematyczny plan dnia, więc czymże dla niego sąkonkretnie ustalone godziny.

-OjKochanie daj im spokój, muszą się przecież wyszykować. To ich pierwszy dzień,nowi koledzy… koleżanki! Muszą zrobić zniewalające wrażenie, w końcu toKaulitzowie.- Rzekł z przekonaniem odkładając gazetę na bok.

-Niedobijaj mnie.- Pokręciłam głową z dezaprobatą. On chyba naprawdę sądzi, żenasze dzieci pójdą w jego ślady.- Idź lepiej po nich, bo naprawdę musimy jużwychodzić. Jeszcze ja się spóźnię na dodatek…

-Ojdobrze, nie stresuj się.- Wstał i ucałował mnie w policzek.- Chrispin, Thomaswychodzimy!- Krzyknął nie fatygując się nawet, aby wejść na piętro. Jednakobeszło się i bez tego, bo po chwili było słychać jak nasi synowie zbiegają zeschodów.- Co tak długo? Mama na was czeka i się denerwuje, a wiecie, że niewolno mamy denerwować, bo…

-Mamaurodzi nam siostrę.- Kazanie Toma zostało przerwane przez Crispina, którywydawał się być lekko znudzony.- Musieliśmy sobie włosy ułożyć przecież tato! Sammówiłeś…

-Dobrzejuż, dobrze. Do samochodu.- Polecił nie wdając się już w dalsze dyskusje, achłopcy posłusznie skierowali się do wyjścia.- Gdzie to się uchowało?- Spojrzałna mnie, jakby z niedowierzaniem, że to jego własne dzieci.

-Trzebabyło bardziej ich rozpieszczać.- Wytchnęłam ze złośliwym uśmiechem.- Teraz sięmęcz kochany.

-Pf,ja sobie świetnie daję rady. To po tobie takie przemądrzałe się zrobiło.

-Nojasne!- Zaśmiałam się.- Dobra, chodźmy w końcu. Spóźnimy się nie tylko doszkoły, ale i do lekarza.

-Nojuż, już idziemy.- Chwycił mnie za rękę i poprowadził do wyjścia. Bliźniacysiedzieli już na swoich miejscach w samochodzie, więc nie było już żadnychproblemów i mogliśmy udać się w drogę.  Sama byłam podekscytowana, że moje własnedzieci idą dziś do szkoły! Ale z drugiej strony… przerażają mnie przyszłekłopoty związane z instytucją, zwaną szkołą. Jednak nie takie problemy sięmiało i nie z takich rzeczy się wychodziło! Więc co to dla nas?

 

#

 

Czarnowłosyz błogim wyrazem twarzy i zamkniętymi oczami leżał wygodnie na kanapierelaksując się w zupełnej ciszy. A rzadko zdarzały się chwile, kiedy w domupanował spokój. Zwykle wszędzie było pełno dzieci i przy tym ich piskliwych,głośnych głosów. Zdążył już do tego przywyknąć i nie przeszkadzało mu to, ażtak bardzo, ale mimo wszystko doceniał każdą chwilę ciszy. I wykorzystywał to,jak tylko mógł.

-Bill.

-Hm?Tylko nie mów, że już piętnasta.- Mruknął nawet nie unosząc powiek. Blondynkawestchnęła ciężko i wepchnęła mu się na kanapę zwalając przy tym jego nogi.

-Nie,dopiero dwunasta.- Odparła, a chłopak wyczuł w jej głosie jakieśniezadowolenie.

-Cojest?- Zapytał podnosząc się do pozycji siedzącej. Dziewczyna siedziała zzałożonymi rękami na piersiach i patrzyła w jakiś punkt. Wyglądała na złą.

-Boja już mam tego dosyć!

-Jesteśw ciąży!?- Wypalił nie mając pojęcia o co może jej chodzić. Naprawdę wszystkoostatnio im się świetnie układa i nie widział żadnych powodów, przez któreMelanie mogłaby się złościć.

-Weźto wypluj.- Spojrzała na niego z przerażeniem.- Nie jestem i nie chcę być! Mówięo czymś innym.

-Too czym?

-Otych twoich fankach!

-Coz nimi?- Zdziwił się. Nadal nie rozumiał o co chodzi. Z tego co było mu wiadomonic złego się nie działo. Owszem był ciągle popularny, ale to przecież normalnew jego sytuacji.

-Masz.-Podała mu złotą obrączkę, na co ten wytrzeszczył oczy doznając szoku.

-Oświadczaszmi się?- Wykrztusił.

-Przecieżwiesz, że nie możemy wziąć ślubu.- Stwierdziła marszcząc z niezadowoleniembrwi.- Automatycznie staliśmy się rodziną, jak Carmen i Tom się pobrali.

-Notak… Więc nie rozumiem?

-Chcętylko, żebyś to nosił. Tak po prostu. Żeby każdy wiedział, że masz rodzinę.Nawet te klejące się do ciebie lafiryndy…

-OjKochaniee…- Chłopak przysunął się do niej, aby przytulić ją do siebie.- Tazazdrość jest zupełnie niepotrzebna. Każdy doskonale wie, że mam cudownąrodzinę i jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi z tego powodu. Ale mogęją nosić jeśli chcesz.- Ucałował ją czule.- Nawet… możemy sobie wziąć ślub.Prawdziwego raczej nikt nam nie da, ale kto nam zabroni zrobić sobie prywatnąuroczystość?- Zaproponował powodując na jej twarzy szeroki uśmiech.

-Kochamcię!- Zarzuciła mu energicznie ręce na kark i wpiła się w jego usta. Przychodzącdo niego z obrączkami nie sądziła, że Wokalista wykaże się, aż taką inicjatywąi sprawi jej tym tyle radości.- Jesteś cudowny.

-Ahhwiem, wiem.- Zaśmiał się ponownie ją całując.

 

#

 

Byłamprzekonana, że chłopcy są w pełni gotowi na przywitanie nowej szkoły iwszystkiego co się z nią wiąże. Jednak cały ich stres wyszedł na jaw, gdy tylkowysiedli z samochodu. Na wszystkie sposoby starali się przekonać nas, że lepiejbędzie jeśli wrócimy do domu.

-Niemożemy zacząć od jutra?

-Obawiamsię, że nie synu.- Tom zaprzeczył robiąc przy tym bezradną minę.- Każdy musiprzez to przejść. Sara też musiała… No chyba nie będziecie gorsi od dziewczyny?Musicie być odważni.

-Wolębyć odważny na placu zabaw.- Thomas skrzyżował ręce na piersi robiąc przy tymnaburmuszoną minę.- Szkoła jest głupia… Ja chcę grać na gitarze jak ty tato!Nie potrzebuje tu chodzić…

-Ej,jeśli chcesz być jak tata, musisz się dobrze uczyć. Tata miał same piątki naświadectwie, i nawet maturę udało mu się zdać!- Wtrąciłam się chcąc wspomócnieco swojego męża.- Jak wrócicie ze szkoły pokaże wam świadectwa taty i starezdjęcia ze szkoły.

-Toty naprawdę chodziłeś do szkoły?- Crispin spojrzał, jakby zdumiony na swojegoojca. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Nie no, Tom manaprawdę ładny autorytet wśród synów.

-Nooczywiście! Co to w ogóle za pytanie. Każdy chodził. Ja, wujek Bill, wujkowieG., nawet mama chodziła! I ciocia Mela. Każdy musi chodzić do szkoły i konieckropka.

-Anie możemy najpierw zobaczyć tych świadectw taty, a dopiero potem pójść doszkoły?- Zapytał Thomas. Obydwaj z Crispinem potrafili robić typowo Tomoweminy, które wręcz rozczulały. I bardzo często im ulegałam właśnie przez to! Niełatwo jest odmówić własnym dzieciom… w dodatku takim! Ale takie są urokimacierzyństwa.

-Zobaczymyje, jak wrócicie. W czasie, gdy będziecie w szkole, poszukamy ich z tatą.

-Nodobraaa… A mogę się chwalić, że mam sławną rodzinę?

-Skorojuż musisz. Ale wiesz, że nie wolno za dużo się przechwalać!- Przypomniałam mu.

-Wiem.Tylko trochę.- Uśmiechnął się do mnie szeroko. Moje słodkie, duże maleństwo… Tonaprawdę wzruszająca chwila.

-Toco, gotowi?- Tom wyciągnął obie ręce do chłopców, aby go chwycili, jednak citylko spojrzeli na niego krzywiąc się.

-Tatoo!My idziemy do pierwszej klasy, weź te ręce wsadź do kieszeni.- Crispin pokręciłz dezaprobatą głową. Już dawno nie widziałam tak komicznej sceny z Tomem w roligłównej. Zaczęłam więc się śmiać, na co Tom zgromił mnie swoim spojrzeniem.

-Niemartw się Kochanie, niedługo będziesz mógł naszą córeczkę trzymać za rączkę.-Uśmiechnęłam się niewinnie.- A teraz… Pozostaje ci tylko moja rączka.- Podałammu swoją dłoń, którą po chwili splótł ze swoją rozchmurzając się znacznie. Abliźniacy ruszyli przodem prowadząc nas do swojej nowej szkoły już bezżadnych  oporów… Chyba jesteśmy wręczidealnymi rodzicami. Zdecydowanie…

 

###

 

I jest kolejny :D Chyba powinnam skończyć to opowiadanie przed końcem świata ! xD 

I swoje linki chyba sama skasowałam z jakiegoś powodu, którego nie pamiętam :D

pozdrawiam ;*


niedziela, 2 grudnia 2012

197. 'Chcę jedną, małą, słodką córeczkę.'

Trzylata później.

 

-Anagrodę za najlepszy zespół roku zdobywa… Tokio Hotel!- Głos kobiety dochodzącyz telewizora wprawił mnie w euforię. Ledwo powstrzymałam się, aby nie zacząćpiszczeć! Jednak mimo wszystko starałam się nad sobą zapanować, żeby niewzbudzić niepotrzebnego niepokoju w synach, którzy właśnie jedli kolację. Niemogą postrzegać swojej matki, jako wariatki! Niestety tego dnia nie mogłam byćwraz z zespołem na gali rozdania nagród, ponieważ nasi chłopcy złapali jakieśprzeziębienie i ktoś musiał z nimi zostać. A kto, jak nie ich mamusia? I taknawet tutaj emocje, które mi towarzyszyły były ogromne. A gdy chłopacy tylkowrócą wyściskam ich wszystkich mocno! Ogromnie mnie to wszystko cieszy. TokioHotel znowu jest w swoim żywiole. Pracowali na to od dwóch lat i zasłużyli nate wszystkie nagrody. Zdobywają nowych fanów i ciągle jest o nich głośno. Czylijest tak, jak być powinno!

-Mamoo…ja już nie kcem - Usłyszałamgłos Crispina.

-Toja też!- Mały Tomi oczywiście jak zawsze szedł w ślady brata, więc ani trochęmnie to nie zaskoczyło. Ze względu na to, że chłopcy są chorzy i nie czują sięnajlepiej pozwoliłam im zostawić jedzenie.

-Tochodźcie tu do mnie, będziemy oglądać tatę w telewizji.- Zawołałam ich i pochwili obydwaj siedzieli już obok.

-Iwujka Billa! Znowu ma te śmieszne ciuchy.- Skomentował Crispin, choć byłjeszcze mały strasznie bawił go wygląd Billa. Widocznie odziedziczył poczuciehumoru po swoim ojcu, bo na pewno nie po mnie! Mimo wszystko taki wujek Bill,jest dobrym przykładem, aby uczyć dzieci tolerancji. Właściwie teraz chodziłowyłącznie o jego wyjątkowy sposób ubierania się, ponieważ z makijażem znacznieprzystopował. W ogóle stał się taki dorosły i odpowiedzialny, Melanie mawielkie szczęście, że na niego trafiła! Naprawdę są szczęśliwą rodziną. Zresztąja też nie mam na co narzekać! Spełniły się chyba wszystkie moje marzenia. Mamwspaniałego męża, cudownych synów… Ojca. I mojej siostrze także się układa,więc czego chcieć więcej? Sama także wróciłam do swojej pasji, czyli tańca.Dodatkowo czasem też sobie gram na basie, żeby nie wyjść z wprawy. I planujęzacząć studia! W końcu… Zbieram się do tego od dwóch lat, ale to wcale nietakie proste. Po prostu tak trudno mi zostawiać dzieci na dłużej… Chyba zrobięz nich maminsynków!

-Jesttata!- Krzyknął Thomas wskazując małym paluszkiem na ekran, w którym pojawiłsię Tom. Chłopcy właśnie dziękowali za nagrody. Miło patrzyło się na teszczęśliwe twarze.

-Cześćwszystkim!- Nagle usłyszałam głos należący do mojej siostry, która właśniewkroczyła do salonu ze swoim licznym towarzystwem.- Ochroniarz nas wpuścił.-Wyjaśniła od razu i postawiła najmłodszego członka swojej rodzinki na podłogę.-Widzę, że się spóźniliśmy.- Westchnęła spoglądając na telewizor.- Ale oni siętak strasznie grzebią, nie wyrabiam normalnie.

-Cosię dziwisz, trójka małych, nieporadnych dzieci.- Zaśmiałam się.- Ale jutrobędzie powtórka.

-Jutroto będę miała z powrotem Billa.- Skwitowała z szerokim uśmiechem.- Rozpieszczami te dzieci, a potem sobie nie radzę. A tyle razy mu mówię, żeby był chociażtroszeczkę surowszy. Ale, gdzie tam…

-CiociaCarmen, a możemy iść na górę się pobawić z chłopakami?- Mała Sara przerwałażale Melanie zwracając na siebie uwagę. Miała taki słodki głosik i wyjątkowąurodę. Do tego blond włoski i ciemne oczy, coraz bardziej przypominała mi swojąbiologiczną mamę.

-Możecie,ale musisz uważać na maluchy.- Zastrzegłam, jako, że była najstarsza z całegotowarzystwa to na nią zawsze spadała ta mała odpowiedzialność.

-Dobra.-Rzuciła zadowolona po czym cała zgraja zaczęła wdrapywać się po schodach napiętro. Wraz z Melanie podążyłyśmy za nimi wzrokiem, aby upewnić się, że dadząsobie radę. Oczywiście w wyobraźni widziałam już, jak moje skarby staczają sięze schodów na podłogę… Ta moja troska… Na szczęście jednak moje wizje się niesprawdziły i dzieci bezpiecznie dotarły na górę. Wtedy też mogłyśmy trochęodpocząć i zająć się sobą.

-Chceszcoś do picia?- Zaproponowałam.

-Niedzięki, po prostu sobie z tobą posiedzę. Ty wiesz, że ja tu uwielbiamprzychodzić? Normalnie nigdzie mi się lepiej nie odpoczywa. Dzieciaki zajmująsię sobą, a ja jestem wolna.

-Nomasz szczęście, że udało nam się z Tomem dorobić potomstwa.- Zaśmiałam się.-Ale nie mów, że jest tak źle? Przecież masz dwie córki! Dziewczynki zawsze sągrzeczne.

-Widocznienie te, które spładza Bill.

-Jato bym chciała mieć córkę.

-Tosobie zróbcie! Jesteście jeszcze młodzi, nawet 30 nie macie. Albo ewentualniemogę wam podrzucać swoją od czasu do czasu.- Wyszczerzyła się do mnie.

-Niema tak. Ja chcę swoją, taką małą Carmen.- Rozmarzyłam się wyobrażając już sobietakie słodkie maleństwo podobne do mnie. Tom ma już swoje dwie kopie! To takieniesprawiedliwe… W sumie zawsze chciałam mieć dzieci podobne do Toma, alejednak trochę za dużo tego męskiego towarzystwa. Marzy mi się taka córeczka,dla której to ja będę autorytetem. Z którą będę się przyjaźnić, rozmawiać ochłopakach i sukienkach…

-Noto mówię, pogadaj z Tomem. W sumie to dobry czas, chłopcy nie są już tacy mali.

-Wiem.Tylko, że ja zamierzam zacząć studia… Tom ma znowu dużo pracy z zespołem. Trochę,jakby nie ma na to wszystko czasu.

-Naseks zawsze się znajdzie czas.

-Dobra,dobra. Ale co potem? Poza tym z moimi ciążami zawsze są jakieś problemy…-Westchnęłam z niezadowoleniem. Czemu akurat ja mam takiego pecha?

-Dajspokój. Po prostu zacznijcie próbować, a co wyjdzie, to wyjdzie. Macie czas.Tom na pewno nie będzie miał nic przeciwko.

-Nomam nadzieję.- Rzekłam nawet nie myśląc o tym, że Tom mógłby nie chciećkolejnego dziecka. To było raczej niemożliwe. Poza tym nawet jeśli istniejecień szansy… Przecież on mi nigdy nie odmawia!- Wiesz co, naszych chłopaków jużnie będzie, więc same nudy. Chodź do kuchni, zrobię coś do jedzenia.- Dodałamwyłączając telewizor. Melanie skinęła głową zgadzając się ze mną po czymudałyśmy się do mojej przestronnej kuchni, gdzie ostatnimi czasy byłam królową!Tak, uwielbiam gotować. W ogóle teraz lubię zrobić bardzo wiele, bardzoprostych, codziennych rzeczy…

 

#

 

Następnegodnia rano zostałam już przywitana słodkim pocałunkiem mojego męża. Na mojątwarz od razu wpłynął błogi uśmiech. W taki sposób mogłabym się budzić jużzawsze.

-Októrej przyjechałeś?- Zapytałam podnosząc się do pozycji siedzącej.

-Niedawno.Jest jeszcze bardzo wcześnie…- Odparł kładąc się obok mnie.

-Muszęcię wyściskać, przecież wygraliście.- Stwierdziłam z uśmiechem i objęłam gorękoma mocno się do niego przytulając.

-Tobyło oczywiste, że wygramy.- Mruknął pewny siebie.- Wszyscy nas kochają. Jakbybyło więcej kategorii, zgarnęlibyśmy wszystko.

-Niewątpię.- Zaśmiałam się.- Robicie jakąś imprezę, żeby to uczcić?

-Niewiem, chyba nie. Każde z nas raczej zdecyduje się na świętowanie w swoim łóżkuze swoją kobietą.- Uniósł głowę szczerząc się do mnie.

-Myślałam,że jesteś zmęczony…

-Wiesz,jakoś tak mi przeszło chyba.- Zmarszczył brwi udając zdziwionego. Roześmiałamsię, a chłopak podniósł się na rękach zawisając nade mną.- Stęskniłem się zatobą.- Zamruczał i zaczął całować mnie po szyi. Westchnęłam cicho zzadowoleniem poddając się jego pieszczotom. Prawda była taka, że mając dwóchumiejących korzystać ze swoich odnóży synów, wykorzystywaliśmy każdą okazję,aby móc się sobą nacieszyć. Nawet jeśli miał to być środek nocy, czy czwartanad ranem. Takie są uroki posiadania małych dzieci, których wszędzie pełno! Alena swój sposób było to zabawne.

-Tom?-Wypowiedziałam jego imię chcąc na chwilę przerwać. Bowiem przypomniałam sobie oczymś i uznałam ten moment za jak najbardziej odpowiedni na poruszenie tegotematu.

-Hm?Chyba nie masz okresu?- Zaniepokoił się.

-Nie.-Zaprzeczyłam z rozbawieniem. Jego wyraz twarzy był bezcenny.- Chciałam tylko… Coty na to, jakbyśmy zrobili sobie jeszcze jedno dziecko?- Zapytałam dosyćniepewnie. Mimo wszystko obawiałam się jego reakcji. W końcu mamy już dwoje,żwawych synów i nie zawsze jest lekko. Jakoś sobie radzimy i jest wspaniale,ale jednak troje to już nie dwoje…

-Jeszczejedno dziecko?- Wyglądał na lekko zaskoczonego. Odsunął się ode mnie kładąc sięna boku.- Ale, że teraz?

-Nonie wiem… Przecież chyba tak od razu nie zajdę w ciążę, nie? Po prostu…niedługo?

-Wsumie… Tylko, czy to nie za wcześnie? Wiesz, bo my musimy to wszystko jakośogarniać.

-Wiem…Ale przecież sobie poradzimy, Tom.- Usiadłam wbijając w niego swoje spojrzenie.Byłam naprawdę tym podekscytowana i bardzo chciałam go przekonać do tejdecyzji.- Chłopcy mają już prawie 4 latka… A jakby się urodziło trzecie,mieliby już po 5 prawie na pewno. No i poradziliśmy sobie wcześniej, więc terazna pewno też.

-Eh…Wiesz, że bardzo chcę mieć z tobą jeszcze dzieci. Nawet pięcioro jeślizechcesz, tylko naprawdę się martwię, że będzie ci ciężko.

-Alechcę tylko jedno.- Zaznaczyłam.- Chcę mieć córkę, Tom. I poradzę sobie, nawetgdy ty będziesz zajęty… Umiem wszystko zorganizować. Przecież wiesz…. Kochanieno, na co mamy czekać? Lubię być młodą mamą. Poza tym wiesz, jak trudno mizajść w ciążę. Będziemy pewnie musieli dużo się na starać…

-Staraćto ja się akurat lubię.- Wtrącił z chytrym uśmieszkiem.

-Nowidzisz! To zacznij już teraz.- Poleciłam przewracając go na plecy i wdrapałamsię na niego, żeby mi nie uciekł.- Tylko proszę, nie chcę bliźniaczek.- Spojrzałamna niego błagalnie na co ten zareagował śmiechem.

-Aleco ja poradzę?

-Niewieem! Chcę jedną, małą, słodką córeczkę.- Zrobiłam słodką minkę.- Billpotrafił, to chyba nie będziesz gorszy?- Wytknęłam mu zadziornie język.

-Ej!Tak się nie robi.- Oburzył się.- Ja ci zrobię dziesięć córek!- Oświadczył izanim się obejrzałam leżałam już pod nim, a on majstrował przy mojej koszuli.

-Aleja chcę jedną!- Zaprotestowałam.- Pozostałe dziewięć sobie możesz darować.- Mruknęłamobejmując go rękoma za kark i przyciągnęłam do siebie, aby wpić się w jegousta. Właściwie nie spodziewałam się, że nasze prace nad powiększeniem rodzinynastąpią tak szybko. Ale cieszy mnie to! Naprawdę mi zależy. I jestem pewna, żeto dobra decyzja.

 

###

 

Alien x3 : Nie mogą wziąć ślubu ponieważsą spokrewnieni :D Carmen jest żoną Toma, a Melanie- dziewczyna Billa- jest jejsiostrą xD


Za tydzień kolejny, ponieważ napisałam już wszystkie :D

pozdrawiam ;*


niedziela, 25 listopada 2012

196.' Mogła w tej chwili znieść wszystko, aby tylko dał jej spokój i zniknął raz na zawsze z ich życia.'

Niemcy.

 

Wokalistazszedł do kuchni przywołany przez kuszące zapachy wydobywające się z garnków,przy których od godziny stała Melanie upierając się, że ugotuje dziś obiad. Jakwiadomo nie mógł jej wyperswadować tego pomysłu w żaden sposób. Odkąd zaszła wciążę stała się bardziej uparta niż kiedykolwiek i nie było mowy o żadnychdyskusjach. Miało być tak jak ona sobie życzy i koniec. Oczywiście w skrajnychsytuacjach Bill stawał się bardziej stanowczy i surowy, wtedy też musiałaustąpić chcąc, czy nie.

-Dobrze,że jesteś. Właśnie miałam cię wołać, żebyś pojechał na zakupy.- Rzekła nawstępie przez co mina mu zrzedła. Nie takiego powitania się spodziewał.

-Tonie możemy wysłać kogoś?

-Nie?Wybacz, ale ci twoi ochroniarze mają więcej mięśni niż mózgu…- Odparła niecoprzyciszając głos.- Poza tym przecież chcemy żyć normalnie! Więc bierz portfel,kluczyki od samochodu i jedź. Tu masz listę.- Wręczyła mu niewielką kartkę, aleza to zapisaną po brzegi.

-Robiszzapasy?

-NieBill. Wyobraź sobie, że większość z tych rzeczy zjadasz ty i twoje dzieci.Tonami!

-Ojdobra, dobra… To jadę, wrócę za godzinę.- Westchnął rezygnując już z dalszejdyskusji i ucałował blondynkę w policzek.

-Tylkonie zapomnij niczego bo pojedziesz drugi raz!- Zawołała za nim, po czym wróciłado gotowania. Już dawno nie czuła się tak dobrze. Miała świetny humor, mnóstwoenergii i pozytywnego myślenia. Do tego przyrządzanie obiadu sprawiało jejniebywałą przyjemność. Czuła się, jak prawdziwa mama i było jej z tym dobrze.Właśnie dziś naszła ją myśl, że w końcu jej się coś w życiu udało. Takcałkowicie. Że się ustatkowała, jest szczęśliwa i przede wszystkim kochana. Aprzede wszystkim, naturalnie ma najwspanialsza rodzinę, o jakiej nawet nieśniła. I nie spodziewała się nigdy, że jej los ułoży się właśnie w taki sposób.Nareszcie doczekała się swojego spełnienia. I właściwie nie musi się już o nicmartwić. Może jedynie o swoje jeszcze nienarodzone dziecko… Ale i tak jestpewna, że z nim także wszystko będzie w porządku. Na początku była przerażona,że będzie musiała wychowywać kolejne dziecko. Dwójka to już było dla niej dużo,a co dopiero trzecie… Jednak bardzo pragnęła mieć dziecko z Billem. Niestetyich drogi zetknęły się trochę później niż powinny były i życie nieco im siępoplątało, ale mimo wszystko w końcu udało im się odnaleźć. I zdecydowali sięna wspólne życie. Mając pełną świadomość, że to będzie najtrudniejsze, co ich wżyciu mogło spotkać… Ale jednocześnie też najlepsze i niosące najwięcejradości. Wszystkiego, co im potrzeba.

Dziewczynauśmiechała się pod nosem mieszając swój sos i jednocześnie będąc myślami przyswoim życiu z Billem. Zdecydowanie podobały jej się takie wspomnienia,pozytywne i pełne nadziei na przyszłość.

-Dziękici Boże…- Szepnęła czując kolejny raz tego dnia napływ szczęścia, którewypełniało każdą komórkę jej ciała. Gdyby nie stan w jakim się znajdowałazapewne ciągle skakała by z radości. Jej kulinarne podboje przerwał jednakdzwonek do drzwi. Zmarszczyła brwi zamyślając się na chwilę, nie spodziewałasię nikogo o tej porze. Wyłączyła kuchenkę i udała się do przedpokoju, abyotworzyć niezapowiedzianemu gościowi. Nie sądziła jednak, że tak szybko tegopożałuje… Jej radość, jakby gdzieś uleciała, a serce zaczęło szybciej bić, zestrachu…

-Cześć,wpuścisz mnie?- Przed nią stał sam David, trzymając w ręce średniej wielkości,pluszowego misia. Dziewczyna patrzyła na niego, jakby spadł z księżyca. Bo poczęści tak też było, choć nie dosłownie. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Itak strasznie żałowała, że wysłała Billa akurat teraz na zakupy…- Melanie?

-Coty tu robisz?- Wykrztusiła.

-Chciałemporozmawiać. I odwiedzić syna.- Na dźwięk ostatnich słów, zrobiło jej sięniedobrze. Mimo wszystko przepuściła go w drzwiach starając się zachowaćspokój. W końcu nie działo się nic złego. Na razie…

-Więco czym chcesz rozmawiać?- Zapytała od razu, gdy tylko weszli do salonu.

-Ajak myślisz? To chyba oczywiste.

-Nonie wiem, czy takie oczywiste David. Pojawiasz się i znikasz, kiedy ci siępodoba. I co to wszystko ma niby znaczyć?- Naskoczyła na niego nie zamierzającukrywać swojego niezadowolenia.

-Byłemzajęty po prostu. Miałem przez was wiele problemów… Musiałem sobie życie jakośpoukładać.

-Mamci współczuć?- Mruknęła z ironią.- Naprawdę nie rozumiem po co tu wróciłeś.Skoro sobie ułożyłeś to życie, to po jaką cholerę teraz tu jesteś!?

-Bomam z tobą dziecko Melanie jakbyś zapomniała.

-Niemasz.- Zaprzeczyła znienacka sama siebie zaskakując. Mężczyzna spojrzał na niązdumiony.- Colin nie jest twoim synem.

-Jakto? Co ty w ogóle gadasz?

-Poprostu. Ja też cię zdradziłam.- Postanowiła ciągnąc dalej swoje kłamstwo wnadziei, że wszystko ułoży się po jej myśli. Miała okropne wyrzuty sumienia,ale nie mogła pozwolić, aby ktoś zakłócił spokój w tym domu. Nie tym razem.-Przykro mi, oszukałam cię. Chciałam, żebyś ze mną został, dlatego to wszystko… Tamtenfacet był jednorazowo i bałam się, że sama sobie z tym nie poradzę.

-Żartujeszprawda?

-Nie,David. Jestem śmiertelnie poważna. To wszystko zaszło za daleko, musisz znaćprawdę. Przykro mi, że dopiero teraz… Ale to wszystko było takie pomieszane, trudne.Wiem, że zachowałam się, jak jakaś smarkula… Ale to ze strachu. Wybacz…- Odgrywałate scenę, jak najlepiej potrafiła. Była przekonująca, jak nigdy w swoim życiu,a mężczyzna naiwnie w to wszystko uwierzył. Sama była w szoku, że poszło jejtak łatwo.

-Niemogę uwierzyć, że dałem ci się omamić.- Stwierdził z niedowierzaniem.- Przezciebie wszystko mi się rozsypało… Nawet straciłem Tokio Hotel.

-Tojuż akurat nie moja wina…

-Właśnie,że twoja. Zniszczyłaś mi życie, dziewczyno!- Zarzucił jej bez cieniawątpliwości. Nie było to dla niej nic przyjemnego jednak zachowywała kamiennątwarz. Mogła w tej chwili znieść wszystko, aby tylko dał jej spokój i zniknąłraz na zawsze z ich życia.- Myślałem, że mam chociaż syna… Jedyne co mi zostało.On jeden nie miałby jeszcze o mnie zdania… mógłby nawiązać z nim relacje nanowo i mieć kogoś bliskiego. A teraz?

-Niemożesz mnie za wszystko obwiniać. To ty zdradzałeś swoją żonę, a potem mnie.Sam wszystko zniszczyłeś…

-Oczywiście,ty jesteś święta.- Prychnął ze złością.- Dobra nie zamierzam tu tracić czasu. Poraz kolejny zrobiłaś ze mnie idiota, ale już ostatni! Pociesza mnie jednakmyśl, że tobie też się nie uda. I w końcu będziesz cholernie nieszczęśliwa. Billdługo tego nie wytrzyma. Ty i troje dzieci? Ten chłopak zawsze marzył oprawdziwej rodzinie, ale to nie ty nią jesteś Melanie. Wasza sielanka się wkońcu skończy. Nawet nie możecie wziąć ślubu! Żenujące jest to, jak sięłudzisz.- Wyrecytował z pogardą i nie dodając już nic więcej skierował się dowyjścia pozostawiając ją samą sobie z mętlikiem w głowie i łzami w oczach. Staław bezruchu patrząc ciągle w ten sam punkt i nie mogła znieść siły jego gorzkichsłów.

-To nie prawda, tonie prawda…-Szeptałahisterycznie, a po jej policzkach spływały łzy. Mogłaby tak najprawdopodobniejstać cały dzień, gdyby nie płacz dziecka, który natychmiast doprowadził ją doporządku. Otrząsnęła się wycierając mokre policzki i szybko odsunęła, jaknajdalej swoje myśli od sytuacji, która miała przed chwilą miejsce. Jedynym jejpriorytetem teraz był płaczący syn. To dla niego jest w stanie zrobić wszystko…Nie zwlekając udała się na górę do pokoiku dzieci i wzięła małego Colina naręce tuląc od razu do swojej piersi. Chłopiec od razu zaczął się uspakajać, ajego głosik cichnął.- Już dobrze. Mama właśnie pozbyła się jednej z komplikacjinaszej przyszłości… Więc będziemy bardzo szczęśliwi.- Powiedziała do niego niezważając na to, że jeszcze jej nie rozumie. Poczuła ulgę. Naprawdę miaławrażenie, jakby pozbyła się wielkiej kłody stojącej na drodze do jej szczęścia.

-Jestem!Kupiłem wszystko i zasłużyłem na obiad!- Usłyszała dobiegający z dołu głosBilla, co wywołało uśmiech na jej twarzy i ciepło w sercu.

-Idziemydo taty.- Ucałowała synka w czoło i zeszła razem z nim do kuchni, gdzieCzarnowłosy rozpakowywał już zakupy.

-O,ktoś tu się już obudził widzę.

-Ichyba też jest głodny.- Stwierdziła Melanie.- Weźmiesz go? Muszę skończyć obiadi jemu też coś przyrządzić.- Podała mu małego, którego przejął z uśmiechem.

-Tomy pójdziemy się pobawić.

-Dobrze.Bill?

-Tak?

-Kochamcię.

-Jaciebie też.- Posłał jej swoje czułe spojrzenie urozmaicone pięknym uśmiechem poczym zniknął w salonie. I wiedziała, że nikt nigdy tak jej nie kochał i kochaćnie będzie…

 

###

 

 No i jestem :D Jak widać wena mi dopisuje na koniec xDD Powiem, że piszę już 200 ! Iii są chwile, gdy myślę, że chciałabym to kontynuować... Ale nie ;D Myślę, że kolejne dwa odcinki będą zaskoczeniem lekkim xD Ale co tam xd Coś musiałam wymyślić! ;p

pozdrawiam ;*


niedziela, 18 listopada 2012

195.'Bycie twoją żoną to najlepsze co mnie w życiu spotkało.'

Malediwy.

 

Gorącesłońce, piasek, plaża, błękitna woda… I pięknie wspomnienia. Jeszcze rok temunie byłam panią Kaulitz i nie miałam własnej rodziny. To niesamowite ile sięzmieniło w ciągu tych kilkunastu miesięcy! Staram się nie myśleć o tychprzykrych wydarzeniach, tylko wyciągać same dobre. Myślę, że już wystarczy mismutków i łez. Teraz powinnam czerpać samą radość. W końcu przyjechaliśmy tu,aby wypocząć i doprowadzić swój związek do porządku. Szkoda tylko, że musiałamzrezygnować z bikini na rzecz jednoczęściowego stroju… Niestety choćbym niewiem, jak bardzo chciała, niektóre rzeczy ciągle będą mi przypominać o złychwydarzeniach z mojego życia. Jednak nie zamierzam się temu poddawać! Może narazie nie mogę pokazywać swojego ciała w całej okazałości, ale to się zmieni. Zrobięwszystko, aby pozbyć się tych blizn. I wtedy już nic mi nie będzieprzypominało… Nic! Nie dopuszczę do tego, żeby nawet po śmierci tej psychopatkimoje życie było nieszczęśliwe. Jej już nie ma i nikt już nam nie zniszczynaszego szczęścia.

-Wieszco?- Zagadnęłam, gdy z Tomem leżeliśmy na kocu wraz z bliźniakami naturalnie. Wprawdzie mieliśmy opiekunkę, ale i tak chciałam spędzić z chłopcami jaknajwięcej czasu.- Pewnie wyda ci się to dziwne, ale… Uważam, że to Sara mnieuratowała.

-Sara?-Uniósł brwi najwyraźniej nie bardzo mnie rozumiejąc.

-Widziałamją tam. Przyszła wtedy… I nie była sama. To była chyba… Emi. Myślę, że były tamwe dwie…- Mówiłam niepewnie intensywnie nad tym myśląc. Chciałam sobie toprzypomnieć, aby móc jakoś to przedstawić.

-Coty mówisz Carmen?- Chłopak spojrzał na mnie lekko wystraszony. No tak, pewnieuważa, że zwariowałam!

-Niepatrz na mnie, jak na wariatkę. Ja naprawdę nie oszalałam… Wiem, że to dziwne!Nie jestem głupia… Ja po prostu czułam ich obecność. Wiem, że ta głupiadoniczka nie spadła sama, Tom. Ja wiem, że one tam były, jakkolwiek dziwnie tobrzmi.- Wyrecytowałam z przejęciem. Może mogłam mu tego nie mówić… A jeśliteraz uzna mnie za chorą psychicznie i zamknie w szpitalu!? Nie no… Nie zrobitego, przecież mnie kocha i nie może beze mnie żyć.

-Ehh…Ale przecież to niemożliwe…

-Wiem…Ale ja je czułam. I widziałam tak jakby… Proszę, chociaż ty mi uwierz…-Westchnęłam cicho.- Chciałam ci tylko o tym powiedzieć… Bo myślę, że mamy komuzawdzięczać, to że tu jestem.

-Dobrze…Może naprawdę coś w tym jest.- Przytulił mnie do siebie całując w czoło.-Kocham cię. Jak wrócimy pójdziemy na cmentarz i im podziękujemy.

-Tak,musimy to zrobić.- Zgodziłam się z nim.- Ale na razie nie musimy już o tymmówić.- Uśmiechnęłam się do niego i musnęłam czule jego usta. Dobrze jest miećtakiego cudownego, kochającego i wyrozumiałego męża. Czułam, że tylko jemu mogęmówić takie rzeczy… Nie każdy przyjąłby to z takim spokojem. Bo przecież… Jasama wiem, że to dosyć dziwne… Jednak wierzę w to.

 

#

Wieczorem,o zachodzie słońca, gdy chłopcy już spali wybraliśmy się z Tomem na romantycznyspacer. To był, jak zawsze jego pomysł. Szliśmy boso po piasku trzymając się zadłonie, zupełnie jak para dopiero, co zakochanych w sobie nastolatków. To byłowspaniałe uczucie. Naprawdę nie sądziłam, że doznam takiej miłości. Takiej nacałe życie… A tymczasem idę przez plażę z mężczyzną swojego życia. Człowiekiem,który kocha mnie ponad wszystko. To takie niezwykłe. On naprawdę darzy mnie takogromnym uczuciem… Przekonałam się o tym już nie raz i nawet te ostatniewydarzenia pozwoliły mi zrozumieć siłę naszej miłości. Chyba mimo wszystko nieżałuję niczego, co wydarzyło się w naszym życiu. Nawet tego co złe… Bowidocznie tak miało być. Po prostu… Wierzę, że nic nie dzieje się bez powodu. Ikażde doświadczenie w jakiś sposób buduje człowieka. Niesamowicie się zmieniłamprzez te kilka lat. Na lepsze oczywiście. Przynajmniej ja tak uważam… Jestemdojrzalsza przede wszystkim i wiem już, co jest dla mnie ważne.

-Cobędziemy robić, gdy wrócimy?- Zagadnęłam patrząc się przed siebie. Miałamochotę na zaplanowanie czegoś nowego w naszym życiu. Wiem, że mamy w planachprzeprowadzkę do nowego domu i chrzciny, ale chcę jeszcze czegoś więcej. Czegośnowego, świeżego. Wciąż potrzeba mi zmian. Jeszcze większych niż te, które mająnadejść.

-Nomyślę, że będziemy się zadamawiać w nowym miejscu.

-Apotem?- Drążyłam oczekując, jakiegoś napływu inspiracji ze strony mojego męża.

-Hm…A co chcesz robić? Masz na myśli coś konkretnego?- Zapytał spoglądając na mnie.

-Niewiem sama.- Wzruszyłam ramionami.- Bo jesteśmy młodzi, mamy dwójkę wspaniałychdzieci… Wszystko, co złe chyba już za nami… Zamieszkamy we wspaniałym domu. Ico dalej?

-Dalejmoże być wszystko, co tylko zechcesz.- Zatrzymał się odwracając mnie w swojąstronę. Zaśmiałam się cicho, bo to w sumie zabawne, że nagle mogę mieć wszystkoco chcę. Na jedno skinienie palca.

-Chcę,żebyś zajął się zespołem. Wasi fani pewnie już zwątpili… Wszystko musi wrócićdo normy.- Oznajmiłam.- I ja też chcę się czymś zająć… Nie chcę ciągle siedziećw domu z dziećmi. Kocham je ponad wszystko, ale chcę po prostu też coś robić…Bo jestem taka jakaś… nieokreślona. Nie mam ani porządnego wykształcenia, anizawodu, nawet żadnej pasji.

-Aco byś chciała robić? O czym zawsze marzyłaś, hm?

-Niewiem… Kiedyś o tańcu. Ale przerwałam to…- Westchnęłam sama do końca niewiedząc, czego tak naprawdę bym chciała. Właściwie taniec to nie taki głupipomysł. Mogłabym do tego wrócić… On zawsze mi ułatwiał życie. Mogłam się wyładowaći czerpać z tego radość. Może, gdybym tego nie porzuciła byłoby mi nieco lżej?

-Zawszemożna zacząć jeszcze raz, a jesteś w tym bardzo dobra. Możesz stać się nawetsławna.- Stwierdził z przekonaniem. Jakie to miłe, że tak we mnie wierzy!

-Sławnajuż jestem, dzięki Tobie.- Zaśmiałam się całując go w usta.- Ale w sumie, coś wtym jest. Mogłabym zostać kimś. A nie tylko żoną Toma Kaulitza.

-Heej,coś ci się nie podoba w tym tytule?- Oburzył się.

-Ależskąd! To najlepszy tytuł na świecie i nigdy bym z niego nie zrezygnowała.-Zapewniłam go z przejęciem i objęłam w pasie następnie mocno się do niegoprzytulając.- Bycie twoją żoną to najlepsze co mnie w życiu spotkało. W ogólety jesteś najlepszym, co mnie spotkało. Jesteś moim całym światem.

-Ojdobrze już, bo się wzruszę Kochanie.- Mruknął lekko rozbawiony.- Też ciękocham. I będę zawsze cię wspierał w twoich marzeniach.

-Wiem,o to się nigdy nie martwiłam.- Odsunęłam się od niego posyłając mu ciepłyuśmiech.- Więc… Mamy już nowe plany. Może nawet pójdę na jakieś studia, co!? Omatko, poczułabym się znowu jak nastolatka.

-Toteż bardzo dobry pomysł. Na naukę nigdy nie jest za późno, a ty jeszcze jesteścholernie młoda. Zresztą obydwoje jesteśmy. I całe życie przed nami!- Oświadczyłz wielkim entuzjazmem.- Musisz się tylko zastanowić, jaki kierunek chciałabyśwybrać.

-Niemam pojęcia, ale to najmniejszy problem.- Wyszczerzyłam się do niego.  Właściwie, jakbym chciała mogłabym w tejchwili zainteresować się wszystkim.

-Cieszęsię, że chcesz zmieniać nasze życie na jeszcze lepsze. Myślę, że będziemy wręczobrzydliwie szczęśliwi i wszystkich będzie zżerała zazdrość! Najszczęśliwsi naświecie.

-Ależsię rozkręciłeś.- Skwitowałam ze śmiechem i chwyciłam go ponownie za rękęciągnąc w dalszą drogę. Nasza dyskusja o planach na przyszłość dodała mimnóstwa energii! Mogłabym przenosić góry, ale że gór akurat tu nie ma… To nic!Jest ocean! Cudowna woda, złoty piasek i zachód słońca. A co najważniejsze…Tom.- Mam kolejny pomysł na niewielką zmianę.- Rzekłam nagle i puściłam go. Gitarzystawpatrywał się we mnie oczekująco nie domyślając się nawet, co zamierzam, choćto było takie banalne. Uśmiechnęłam się do niego kokieteryjnie i rozpięłamsuwak swojej sukienki, która po chwili lekko zsunęła się z mojego ciała opadającna piasek. Na twarzy mojego męża pojawił się uśmiech wyrażający, jego ogromnezadowolenie. Od razu podłapał temat i również zaczął się rozbierać. Cieszyłomnie to, że nie zaczął gapić się na mój okaleczony brzuch dzięki czemu poczułamsię znacznie lepiej. I nie czułam już wstydu…

Rozejrzałamsię dookoła, aby sprawdzić, czy na pewno jesteśmy sami. Na szczęście tak teżbyło więc mogłam spokojnie wcielać swoje plany w życie. Zdjęłam więc z siebiebieliznę, czego Tom chyba jednak się nie spodziewał. Był wyraźnie zaskoczony,ale nie przejęłam się tym.

-Ściągaj.-Skinęłam głową na jego bokserki, a sama zaczęłam kierować się w stronę wody.

-Wariatka!-Usłyszałam za sobą, co nie powstrzymało mnie wcale od dalszego działania. Ijakoś też nie zmartwiłam się tym, że mój facet uznał mnie za wariatkę… Bo wkońcu i tak do mnie dołączył i cieszył się z tego bardziej ode mnie.Temperatura wody była do zniesienia ku naszej radości. Po chwili byliśmy w niejzanurzeni po samą szyję.- Ciekawe, co by było, jakby jacyś paparazzi nasprzyłapali. Już widzę te nagłówki!

-Jakośmnie to nie obchodzi.- Stwierdziłam obojętnie. Już dawno przestałam przejmowaćsię głupimi gazetami. Niech sobie robią co chcą… Dopóki mi nie szkodzą, jakośmogę to znieść.- Mogą nawet sobie robić te głupie zdjęcia, wszyscy by wiedzielijacy jesteśmy razem szczęśliwi.- Dodałam podpływając do niego i objęłam gorękoma za szyję.- Robiłeś to kiedyś w oceanie?- Szepnęłam mu na ucho.

-Niewiem, co się tobie stało, ale podoba mi się to.- Wymruczał z zadowoleniem poczym wpił się namiętnie w moje usta.

Kochaj jakkocham ja, na koniec świata pójdę z Tobą 
jeśli los nam da. Serce na dłoni mam dla ciebie
 
bije już z tą chwilą. Nic już nie liczy się
kiedy w ramionach szczęście trzymam, znaleźliśmysię
w Tobie bezpieczny port, mój ląd.*

###

 

*Volver-Kocha, lubi, szanuje.


Dawno nie było tak często odcinków chyba na tym blogu xD Ale bardzo chcę już dotrzeć do tego 200 odcinka ;p I zdradzę, że zostało mi do napisania jeszcze 3,5! xD Może do stycznia mi się uda zakończyć te historię ;) No i tak poza tym, już kiedyś chyba tu o tym pisałam, ale mogę jeszcze raz xd Nie wiem ilu was tu jeszcze w ogóle jest, bo zdaję sobie sprawę, że nie każdy komentuje :D Ale do rzeczy, chciałam zaprosić do grupy na facebooku, FFTH ( w skrócie: fani TH, informacje o opowiadaniach, nowe znajomości ) ;D Jednoczmy się, jakkolwiek banalnie to brzmi :D

pozdrawiam ;*