poniedziałek, 27 lipca 2009

71. 'Ufając mu nie popełnię błędu...'

 

Sądziłam, że jestem silniejsza i, że te wszystkie żałobne ceremonie nie zrobią na mnie żadnego wrażenia. I właściwie nie zrobiły, ale nie mogłam wytrzymać... nie umiałam patrzeć na twarze tych wszystkich- obcych mi- ludzi. Zachowywali się, jakby ten człowiek nie wiadomo, co dla nich zrobił dobrego... opuściłam cmentarz jeszcze na początku pogrzebu, nie uczestniczyłam też we stypie, cały ten czas spędziłam w hotelu. Melanie nie była zadowolona, ale nie skomentowała tego. Sama wróciła późnym wieczorem. A na następny dzień miał zostać odczytany testament, a więc mój powrót do zespołu zbliżał się coraz bardziej. Już się nie mogłam doczekać, kiedy wrócę...

Właściwie wcale nie rozmawiałam z siostrą, chodziła jakaś struta, czego nie byłam w stanie zrozumieć, ale nie robiłam jej wyrzutów z tego powodu. Spałam dość dobrze, jak na swoje poplątane myśli, które zwykle nie dają mi spokoju. Na całe szczęście testament miał być odczytany o dziesiątej rano, więc miałam nadzieję wylecieć do Rosji wieczornym samolotem. Nie dzwoniłam jeszcze do Toma, bo zawsze mogło się coś zmienić, poza tym... mogę zrobić mu niespodziankę!


-Naprawdę chcesz się wszystkiego zrzec?

-Pytasz, jakbyś mnie nie znała. Nie pamiętasz już, jak traktował mnie ten człowiek? Niczego od niego nie chcę.- Oświadczyłam stanowczo dając siostrze do zrozumienia, że nie mam już zamiaru kontynuować tego tematu.

-Wiesz, mamy jeszcze brata. Ma trzy lata.

-To z całego serca mu współczuję.- Stwierdziłam szczerze. Nie miałam pojęcia o jego istnieniu, ale wątpię, aby matka darzyła go taką miłością, jakiej potrzebuje małe dziecko. Nie uwierzę w to, że się zmieniła.

-Jesteś okropna. Wyrzeknij się wszystkiego i wracaj sobie do tego swojego zespołu, bo nawet nie chce mi się na ciebie patrzeć.- Warknęła rozzłoszczona i wyszła trzaskając za sobą drzwiami. No, proszę nawet siostra się ode mnie odwraca, przez tego człowieka. Mówiłam, że on zawsze niszczył mi życie i robi to nadal, nawet gdy już go nie ma. Nienawidzę go.

Do godziny dziesiątej siedziałam w pobliskim parku, miałam sporo czasu na wszelkie przemyślenia. Czasem mam wrażenie, że świat przekracza dozwoloną prędkość. Nie nadążam nad wydarzeniami... nad tym co się dzieje. Wszystko przyśpiesza, a ja gubię się w swoich uczuciach...


#


-Jest pani pewna swojej decyzji?

-Tak, mam panu dać to na piśmie?- Nie ukrywałam swojej irytacji. Prawnik był niezwykle wkurzający, jakby to jemu bardziej zależało na tym, abym dostała swoją część spadku.

-Proszę tutaj złożyć podpis i może pani iść.- Oznajmił, a ja z przyjemnością wykonałam swoje zadanie. Następnie nie zważając na spojrzenia wszystkich zebranych opuściłam pomieszczenie z dumnie uniesioną głową. Bo byłam z siebie dumna. Byłam cholernie dumna. Pozostała mi jeszcze tylko zmiana nazwiska, abym mogła zupełnie uwolnić się od tego człowieka i od tej rodziny. Nie mogłam się doczekać kiedy to się stanie, ale nie można zrobić wszystkiego od razu. Niestety, aż tak pięknie nie jest. Wróciłam do hotelu po swoje rzeczy, po czym wymeldowałam się. Nie miałam dużego bagażu, więc spokojnie mogłam z nim szwendać się po mieście. Przed wyjazdem chciałam jeszcze jakoś się rozluźnić, więc zajrzałam do klubu, który kilka razy już mijałam, gdy byłam w tej okolicy. Przyda mi się trochę rozrywki po tym wszystkim.

Usiadłam sobie przy wolnym stoliku i zamówiłam mocnego drinka, nie spodziewałam się, że akurat dostanę, aż tak mocnego. Alkohol jakoś mi nie służy. Gdy tylko opróżniłam szklankę zrobiło mi się słabo. Miałam ochotę wręcz zwymiotować...

-Carmen! Nie wierzę! Co ty tutaj robisz?- Usłyszałam nad sobą męski głos, za bardzo nie wiedziałam do kogo należy. Chłopak mówił bardzo głośno, abym zdołała go zrozumieć, ponieważ cały czas dudniła muzyka, która zagłuszała niemalże wszystko. Uniosłam głowę spoglądając na mojego rozmówcę i ja również niezwykle się zdziwiłam widząc przed sobą- tak dobrze mi znanego- Herrego.

-A ty skąd się tutaj wziąłeś?- Zadałam właściwie to samo pytanie. Ja też byłam zdziwiona jego obecnością w tym miejscu.

-Przeprowadziłem się do Polski, chciałem zacząć wszystko na nowo.- Przysiadł się do mnie.- A ty? Myślałem, że jesteś w trasie ze swoim chłopakiem, dużo się o was mówi.

-Bo właściwie jestem, przyjechałam tu tylko na pogrzeb ojca.- Wyjaśniałam krótko.

-Przykro mi...

-Zupełnie niepotrzebnie. Lepiej nie mówmy o tym, powiedz co u ciebie? Korzystając z okazji, dziękuję za kwiaty, które dostałam w nowy rok.- Uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie. Doskonale pamiętam, jaką mi wtedy sprawił przyjemność tym gestem i jeszcze dość wylewnym liścikiem.

-Nie ma za co, to drobiazg. Nie mogłem z tobą być, więc przynajmniej w ten sposób złożyłem ci życzenia. A u mnie nic ciekawego się nie dzieje, zerwałem z dziewczyną i przeprowadziłem się tutaj, znalazłem mieszkanie, pracę no i jakoś żyję.- Wzruszył ramionami przypatrując mi się z uwagą. Ciekawiło mnie, czy jeszcze coś do mnie czuje... jednak wolałam nie poruszać tego tematu. Myślę, że nie warto rozdrapywać przeszłości.- A co u ciebie? Kariera się rozwija, często widuję cię w telewizji i w gazetach.

-Chyba nie czytasz tych wszystkich bzdur, co wypisują na nasz temat?- Zapytałam z krzywym uśmiechem. Naprawdę nie chciałabym, aby ktoś wierzył w te brednie. Większość tych artykułów jest bezpodstawna i wyssana z palca.

-Czasami czytam, ale nie we wszystko wierzę, naprawdę.- Zapewnił mnie. Trochę mi ulżyło, ale w sumie sama nie wiem, co tam piszą. Nigdy tego nie kupuję i nie czytam... zwykle nie chce sobie zawracać głowy.- Napijemy się czegoś?

-A znasz tu coś dobrego? Bo zamówiłam sobie jakiegoś kolorowego drinka i mnie zemdliło.- Skrzywiłam się zerkając na pustą już szklankę.

-Spokojnie, zdaj się na mnie. Wiem, co tu jest najlepsze.- Powiedział pewnie, po czym wstał udając się do baru. No cóż, mam nadzieję, że ufając mu nie popełnię błędu... nie chciałabym też wracać do Toma pijana...


#


-Heej, a gdzie twoja dziewczyna?- Brunetka bez żadnego skrępowania zajęła miejsce naprzeciwko chłopaka, który nie ukrywał zaskoczenia na jej widok. Poza tym, zamiast najpierw się przywitać i zacząć jakoś kulturalnie rozmowę, ona od razu wypaliła z czymś takim...

-Amelia? A ty, co tu robisz?

-Wpadłam na wasz koncert, który został przełożony. Domyślam się, że z winy... jak ona właściwie miała na imię? O! Carmen, właśnie.- Wyrecytowała z głupim uśmieszkiem.- Więc gdzie ona jest?

-Nie zdradzam prywatnych informacji.

-No co ty? Nie ufasz mi?- Spojrzała na niego z urazą. Cały czas sądziła, że są przyjaciółmi, jednak ostatnio bardzo się od siebie oddalili...a to wszystko dlatego, że Tom poświęca cały swój czas dziewczynie.- Pewnie nie potrzebujesz już takiej przyjaciółki...

-Daj spokój. Zmieńmy lepiej temat.

-Jak chcesz...- Wzruszyła ramionami.- Zamówimy coś do jedzenia? Bo chyba przyszedłeś tu na kolację.- Zauważyła, na co skinął głową.- Jej... tu wszystko jest po rosyjsku... nic nie rozumiem.- Stwierdziła zaglądając w menu, które zaraz odłożyła robiąc przy tym wielkie oczy.

-Mają tu dobre jedzenie, zamówmy danie dnia i po kłopocie.

-No dobra, myślę, że mogę ci zaufać.- Uśmiechnęła się szeroko, po czym obydwoje złożyli zamówienie.

-Swoją drogą... dobrze, że jesteś, bo mam do załatwienia pewną sprawę i potrzebuję kobiecej ręki.

-A co to za sprawa?

-Muszę kupić coś Carmen...

-Aha, rozumiem. To nie wiesz, co ona lubi?- Spojrzała na niego zdziwiona.

-Ah, wiem... ale to nie o to chodzi. Po prostu musisz mi doradzić. Zrobisz to dla mnie?- Zapytał patrząc na nią niepewnie.

-Jasne, nie ma sprawy. Chętnie pochodzę po sklepach, może sobie coś kupię...


#


Czarnowłosy opadł zmęczony na pościel, jeszcze trochę i w sprawach łóżkowych przejdzie samego siebie, cokolwiek miałoby to znaczyć. Miłość naprawdę nie ma granic... bynajmniej z jego strony. Jeszcze nigdy nie czuł się przy kimś, aż tak dobrze w sypialni.

-Wiesz, że cie...

-Bill.- Blondynka przerwała mu dość surowym tonem, dzięki czemu przypomniała o pewnej umowie, którą zawarli, gdy po raz pierwszy wyznał jej miłość.

-Przepraszam, czasem nie panuję nad słowami... tak same się mówią.- Wytłumaczył skruszony i przytulił się do jej ciała.-Ale ty i tak wiesz, prawda?

-Wiem.- Westchnęła cicho również się do niego przytulając.- I cieszę się, że dałam się namówić, na przyjazd tutaj.- Wyznała choć wiele musiała tutaj przeżyć, aby się do tego przyznać. Życie wbrew pozorom nie jest takie proste. Czasami trzeba je sobie samemu utrudniać, aby potem było tylko lepiej.

-Namówić? Przecież ja cie wcale nie namawiałem... powiedziałem zaledwie kilka niewinnych słów, a ty od razu do mnie przyleciałaś.- Stwierdził całkiem pewny siebie za co został uderzony poduszką w nagrodę.

-Normalnie mnie denerwujesz.- Skwitowała z rozbawieniem.- Ale lubię to.

-Nie wątpię.

-I chyba zacznę brać tabletki antykoncepcyjne, bo obawiam się, że w takim tempie zabraknie w sklepach prezerwatyw.

-To złożę specjalne zamówienie, nie musisz się niczym faszerować.- Rzekł dość poważnym tonem, co ją nieco zdziwiło, gdyż sama właściwie żartowała.

-Faszerować? To tylko tabletki... poza tym, ponoć są skuteczniejsze.

-No jasne, skutecznie utrudniają zajście w ciążę w przyszłości.

-Od kiedy ty jesteś taki znawca?- Zapytała unosząc na niego swoje spojrzenie. Trochę nie bardzo wiedziała dlaczego w ogóle zeszli na taki temat. To nie powinno ich dotyczyć... to na pewno nie jest ten etap, aby rozmawiać o takich sprawach. Ich uczucia nie można nawet nazwać miłością, w każdym razie z jej strony...

-Po prostu wiem, co i jak. Nie trzeba być znawcą.- Wzruszył ramionami.- A chyba chcesz być kiedyś mamą?

-Kiedyś... ale to jeszcze bardzo długo do tego kiedyś.- Mruknęła z przekonaniem.

-Fajnie by było założyć kiedyś rodzinę...

-Bill, chyba lepiej będzie jeżeli zmienimy temat... sam wiesz, jak jest.

-Jasne, ja traktuję cię na całe życie, a ty mnie pod znakiem zapytania. Wszystko jasne.- Wyrecytował, co zabrzmiało, jakby miał o to żal, jednak nigdy tego nie powiedział wprost. Przecież, sam mówił, że mu to nie przeszkadza. Wszystko byleby tylko była przy nim... to, że go nie kocha i nie potrafi nazwać uczucia, jakim go darzy nie znaczy wcale, że za kilka lat wciąż nie będą razem...

 

###

 

Okropne to jest! Ale nie umiałam inaczej, wybaczcie... ze względu na to, że jutro wyjeżdżam, co prawda tylko na tydzień(ale kto wie), za chwilę opublikuję 72, ponieważ boje się, że jak wrócę rozmyślę się i zmienię bieg wydarzeń ^^

A właśnie tak ma być jak jest. Więc zapraszam na 72 jeżeli ktoś jeszcze się nie zniechęcił :)

 

2 komentarze:

  1. Coś Ty, do tego opowiadania nigdy mnie nie zniechęcisz ;) Kurczę, boję się, że Herry upije Carmen i coś jej zrobi, bo w dalszym ciągu mu nie ufam. Ehh... jak dla mnie Melanie powinna mieć więcej wyrozumiałości dla siostry. I znowu się pojawiła ta głupia Amelia -.- Lecę do 72 ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Współczuję Billowi. Bo mimo wszystko zawsze jest taki moment, w którym chcielibyśmy wiedzieć 'na pewno'.

    OdpowiedzUsuń