wtorek, 18 sierpnia 2009

78.'Mogę umrzeć.'

 

Obiad okazał się dla mnie nawet w najmniejszym stopniu nie udany. Mama Toma jest bardzo surową kobietą, przynajmniej takie odniosłam wrażenie. I zapewne ma mi za złe, że nie raczyłam odwiedzić ją w święta, tak jak było planowane. Za to odwiedziły ją Sara i Rose, które bardzo miło wspomina. Aż za bardzo. Nie krępowała się z niczym, mówiła wszystko szczerze co myślała na dany temat. No i chyba nie powinno być w tym nic złego, ale wydawało mi się, jakby chciała zrobić mi na złość. Może się mylę, ale takie miałam odczucia. Najpierw podzieliła się z nami swoimi przypuszczeniami, a mianowicie, że sądziła, iż Tom zwiąże się jednak z Rose, bo tak świetnie się ze sobą dogadywali, a mnie przecież wtedy nie było. Nie było to przyjemne. Gdy Tom załagodził całą sytuację znowu nie spodobało jej się, że zamówiliśmy obiad z restauracji... „To Carmen nie potrafi gotować?”...

Wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam, że mnie nie polubi. Nie chce wiedzieć, co będzie, gdy wszyscy dowiedzą się o zaręczynach...

Atmosfera się trochę rozluźniła, gdy przyszedł Andreas z Sarą, oraz Gustav z Georgiem. Przynajmniej oni mnie akceptują... Przyszła także Amelia, co mi się wcale nie spodobało, ale pozostawiłam bez komentarza. No i na koniec pojawił się ojciec Toma, którego właściwie miało nie być... ha! Prawie bym zapomniała o najważniejszym gościu- naszym menadżerze. Przyszedł, choć nie miał najlepszej miny, jakby przeczuwał, że coś się święci.

Zasiedliśmy wszyscy do stołu. Ja zajęłam najbezpieczniejsze miejsce, przynajmniej na początku mi się tak wydawało... bo usiadłam między Tomem, a Billem, jednak nie pomyślałam o tym, kto będzie przede mną. A oczywiście przede mną usiadła mama bliźniaków.

-Zanim zaczniemy, może powiem od razu z jakiej okazji jest ten uroczysty obiad.- Tom podniósł się nagle, a ja zamarłam w bezruchu. Z całej gromady niewiele osób było przygotowanych na tę wiadomość. Wszyscy patrzyli na Toma z wielkim zainteresowaniem, a z jego twarzy nie schodził uśmiech.- Nie będę przedłużał po prostu...- Złapał mnie za rękę, aż zadrżałam. Czy powinnam wstać? Wstałam.- Poprosiłem Carmen o rękę, a ona się zgodziła.- Oświadczył i teraz chyba nie tylko mi zabrakło powietrza. Starałam się tylko jakoś trzymać, aby nie zemdleć... robiłam wszystko, żeby nie widzieć spojrzeń zgromadzonych. Nastała cisza... pewnie wszyscy doznali szoku. Dobra, nie dziwię się... ale spodziewałam się raczej okrzyku : „ To straszne!”. Tak, myślę, że to byłoby znacznie lepsze od drażniącej ciszy.

-Brawo!!- Nagle stało się coś nieoczekiwanego. Amelia poderwała się z miejsca i zaczęła klaskać cała uradowana.- Gratulacje!

-Ha, mój syn się żeni.- Ojciec Toma zaśmiał się pod nosem, jakby dopiero teraz się ocknął z jakiegoś transu. Zaczynało się robić coraz lepiej...tylko tak mi się wydawało.-Dobrze, że tu przyszedłem bo bym nie uwierzył.

-Mamo?- Chłopak spojrzał na swoją rodzicielkę, której chyba odjęło mowę. Patrzyła na niego z rozchylonymi ustami, nawet nie drgnęła.

-Świat się wali. Idę po szampana.- Odezwał się nagle Jost i wstał od stołu kierując się do wyjścia. Spodziewałam się trochę innej reakcji, jednak teraz najważniejsza była mama Toma, która nic nie mówiła. Wyglądała, jakby była zawiedziona... czyżby spełniły się moje najgorsze sny?

-Synu, czy ty sobie z nas żartujesz?- Zapytała w końcu i nie zapowiadało to niczego dobrego. Przymknęłam powieki wzdychając głęboko. Dlaczego nic mi nie wychodzi?

-Dlaczego miałbym żartować?- Prawie, że wysyczał w jej stronę.-Kocham ją i chce, aby została moją żoną, czy to brzmi jak żart?!

-Tak, mój drogi bo masz dopiero dziewiętnaście lat. Nie uważasz, że to za wcześnie? Skąd masz pewność, że to ta właściwa kobieta?- Wyrecytowała rzucając mi przelotne spojrzenie. W ogóle nie przejmowała się wszystkimi obecnymi i mówiła to co ślina przyniosła jej na język. Wątpię, aby przemyślała swoje słowa, jednak może i miała racje... tylko dlaczego nawet nie chce zrozumieć? Tak od razu mnie skreśliła... bo co? Bo nie przyjechałam na święta? Bo nie umiem gotować?

-Simone, daj spokój, przecież jest dorosły.- Tym razem głos zabrał ojciec chcąc uspokoić swoją byłą żonę. Najwyraźniej on w przeciwieństwie do niej, nie miał nic przeciwko mnie...

-Dorosły!? Bo co?! Bo chce się żenić, to znaczy, że jest dorosły!? Bo ubzdurał sobie, że jest zakochany, to znaczy, że jest dorosły!?

-Mamoo!- Bill siedzący obok mnie prawie jęknął. A ja chciałam zniknąć...po prostu zniknąć.

-Mam gdzieś co sobie o tym myślisz. I naprawdę się na tobie zawiodłem, myślałem, że zrozumiesz bo jesteś moją matką, ale myliłem się. A ja mam zamiar stworzyć z tą kobietą rodzinę i w takim przypadku nie interesuje mnie twoje zdanie na ten temat.- Oświadczył w pewnej chwili Tom, jego głos nawet odrobinę nie zadrżał, ale czułam jak z każdą sekundą mocniej ściska moją rękę...

Już nie wiedziałam, co mam sobie o tym wszystkim myśleć. To było straszne. Czułam na sobie pełne współczucia spojrzenie Sary...i raczej nie tylko jej. Chyba wszyscy tak na mnie patrzyli nie bardzo wiedząc, co począć. A ja bałam się choćby unieść głowę...

-I bardzo dobrze, synu. Najważniejsze, żebyś ty tego chciał.- Ojciec poparł go bez wahania.- Wiem, że ja nie wiele znaczę w twoim życiu, ale jestem z ciebie dumny i wiem, że kto jak kto, ale ty wiesz co robisz.

-W takim razie czuję się tu zbędna.- Stwierdziła kobieta i podniosła się z miejsca chwytając za rękę swojego męża, który nie raczył się udzielić w całej dyskusji. Od razu było widać kto ma przewagę w tym małżeństwie. Czułam się trochę rozdarta... i naprawdę było mi przykro.- Wracamy do domu, jakbyś oprzytomniał daj znać.- Zwróciła się jeszcze do swojego starszego syna i wraz z Gordonem opuścili salon, a następnie dom.

Spojrzałam przestraszona na Toma. To nie tak miało być... Cały czas powtarzał, że będzie dobrze, że na pewno się ucieszy... ale tak nie jest. I wiedziałam, że tak będzie. Odkąd wróciłam z Warszawy prawie nic mi nie wychodzi. Jeszcze tylko brakuje tego, abym umarła. Wtedy wszyscy byliby szczęśliwi.

-Ktoś jeszcze chce coś powiedzieć?- Tom zlustrował wzrokiem wszystkich przyjaciół, ale nikt już nie zechciał zabrać głosu. Chyba każdy był trochę skrępowany tą całą sytuacją...

-Ja, jeżeli mogę.- Nagle do salonu wtargnął David z szampanem w ręce. To było dopiero zaskoczenie...sądziłam, że szampan był tylko pretekstem, aby się stąd zerwać... a jednak.

-No jasne... Nie krępuj się, powiedz jak to przez swoją miłość niszczę karierę i Bóg jeden wie, co jeszcze.- Gitarzysta westchnął cicho ze zrezygnowaniem i objął mnie w pasie oczekując wypowiedzi menadżera, ten wyprostował się dumnie i podszedł do stołu stawiając na nim butelkę, którą ze sobą przyniósł.

-Chciałem tylko wam pogratulować i życzyć szczęścia.- Skierował na nas swoje spojrzenie. Mogłabym teraz zemdleć. W jednej chwili zakręciło mi się w głowie, zrobiło się słabo i zemdliło mnie. Za dużo wrażeń, jak na ten dzień.

-Ja muszę do łazienki...- Mruknęłam niewyraźnie w stronę Toma i w jak najszybszym tempie wyrwałam się z jego objęć. Czułam dosłownie, jak moja twarz blednie... Dobrze, że nie jadłam jeszcze obiadu, bo zapewne byłoby znacznie gorzej. Zaszyłam się w łazience na dobre dziesięć minut. Nie wątpię, że wyglądało to podejrzanie... chyba przynajmniej przyjaciele zdążyli dostrzec, że ostatnio zachowuję się inaczej niż zwykle. Myślę, że to jest odpowiedni czas, aby im powiedzieć... choć wiem, że nie będzie to łatwe.

Doprowadziłam się do porządku i wróciłam na swoje miejsce. Atmosfera już zdążyła się rozluźnić i chyba każdy pogodził się już z myślą o naszych zaręczynach.

-Co ci się stało?- Usłyszałam szept Billa po swojej prawej stronie. Nie wiedziałam, jak się wytłumaczyć... a właściwie nie chciałam nawet nic wymyślać. Nie chce go okłamywać, mam już dosyć plątania się we własnych słowach.

-Jestem w ciąży.- Odparłam również przyciszonym głosem, na co chłopak zaczął się najpierw śmiać, a potem krztusić ze względu na to, że właśnie przeżuwał obiad. Zaczęłam klepać go po plecach, wszyscy zwrócili na nas swoją uwagę, ale tylko na chwilę... potem powrócili do swojej rozmowy. Nawet nie przywiązałam uwagi do tego, o czym mówią.

-Żartujesz?- Wykrztusił, gdy już udało mu się zapanować nad swoim organizmem. Pokręciłam przecząco głową.

-Ale zachowaj to dla siebie.- Dodałam szybko, zanim zacząłby krzyczeć.

-Tom, wie?

-No jasne.- Potwierdziłam. To chyba oczywiste, że wie...

-I nic mi nie powiedzieliście?!- Oburzył się. Wiedziałam, że tak będzie. Więc dobrze, że powiedziałam mu teraz, a nie za kilka miesięcy...

-Bo to nie wszystko... nie rozmawiajmy o tym teraz.- Poprosiłam z przepraszającą miną. Naprawdę nie chciałam przed nim tego ukrywać...

-O czym tak szepczecie?- Tom zwrócił się do nas.

-O tym, że będę wujkiem i nic nie wiem na ten temat!- Wysyczał czarny prawie, że piszcząc. Miałam tylko nadzieję, że nikt tego nie usłyszał.

-Powiedziałaś mu...

-Przepraszam, ale nie mogę udawać cały czas, że wszystko jest okej mieszkając z nim pod jednym dachem.- Stwierdziłam.

-W porządku...- Uśmiechnął się do mnie ciepło.- A ty Bill się tak nie piekl, później porozmawiamy.

-Łatwo ci mówić, ja się tu podnieciłem!

-Że niby czym?- Andreas wtrącił się do rozmowy najwyraźniej zaintrygowany słowami Billa, który trochę się zapomniał. Czarny spojrzał na niego nieco nieprzychylnie, nie podobało mu się, że przyszedł z Sarą. A właściwie to, że mają ze sobą taki dobry kontakt... ale przecież to on z nią zerwał, więc o co chodzi?

-Nieważne. Takie tam rodzinne tajemnice.- Mruknął na odczepnego, co w zupełności mu wystarczyło bo zaraz powrócił do dyskusji z siedzącą obok niego blondynką.

Tom również zajął się rozmową z gośćmi, a ja odcięłam się od wszystkiego. Wpatrywałam się w swój talerz i spożywałam posiłek w bardzo wolnym tempie. Miałam pełno myśli... zupełnie nie wiem, jak ja sobie to wszystko poukładam i najważniejsze jak sobie poradzę. Jest mi tak ciężko i jeszcze w dodatku nie zostałam zaakceptowana przez mamę Toma. Być może wcale nie chodziło o to, że mnie nie lubi, ale mimo wszystko... poczułam się odtrącona.

Gdy już wszyscy zjedli, David otworzył szampana. Ten człowiek jest jakiś dziwny. Byłam przekonana, że chce się mnie pozbyć, a tymczasem zachowuje się jakby się co najmniej cieszył. Ze względu na to, że nie powinnam pić alkoholu, zajęłam się sprzątaniem. I tak nie miałam o czym z nimi rozmawiać, większość to byli faceci, więc mieli swoje męskie tematy, a Sara musiała wracać do domu... Przecież nie będę rozmawiała z Amelią, jeszcze czego. Już zdecydowanie wolę zmywać naczynia. I właśnie to robiłam, gdy do kuchni wszedł Bill. Oczy mu się świeciły, odniosłam wrażenie jakby wypił trochę więcej... chyba nie skończyło się na szampanie.

-Przecież mamy zmywarkę, wariatko.- Zaśmiał się patrząc na to co robię. W jednej chwili znieruchomiałam dziwiąc się nad swoją głupotą. Nic tylko walnąć głową w mur.

-No i co? Nudzi mi się...- Wzruszyłam ramionami próbując uchronić swój honor, czy coś... nie mogę wyjść na kompletną idiotkę.

-Może teraz powiesz mi o co chodzi z tą ciążą i czymś jeszcze?- Zapytał podchodząc do mnie.

-Nie wiem, czy to dobry pomysł...wolałabym, żeby Tom też przy tym był. Tak naprawdę mieliśmy o tym nikomu nie mówić, aby nie robić zamieszania i w ogóle...

-Oczywiście zachowam to w tajemnicy, jeżeli sobie życzycie.- Zapewnił mnie. Tak naprawdę nie miałam pojęcia w jaki sposób mu to powiedzieć.

-Dobrze i tak wolę mieć to już za sobą.- Stwierdziłam zakręcając wodę. Wytarłam ręce i oparłam się o szafkę wlepiając wzrok w podłogę.

-Coś nie tak z tym dzieckiem?

-Nie... z dzieckiem wszystko w porządku, przynajmniej na razie.

-Na razie?

-Bill, ja jestem poważnie chora.- Wyrzuciłam w końcu z siebie i prawie mi ulżyło. Prawie, bo to jeszcze nie wszystko. To niewiele mówi. Uniosłam na niego swoje spojrzenie, wyglądał na zdumionego.-Mam białaczkę. Lekarz powiedział, że jeżeli chcę żyć muszę usunąć ciążę, aby podjąć się leczenia, ale ja tego nie zrobię, co wiążę się z tym, że mogę umrzeć. Nie wiem nawet czy zdążę donosić ciążę.- Dokończyłam oddychając głęboko.

-Ale...przecież ty zawsze byłaś zdrowa...

-Ale już nie jestem.- Powiedziałam cicho. W oczach stanęły mi łzy, znowu wróciła świadomość. I strach...

 

###

 

Lubię parzyste liczby.

I w ogóle znudził mi się ten szablon, eh... ja to mam problemy, naprawdę ^^

 

annoying_girl: święta były jakoś między 49, a 50-którymś odcinkiem ;]

 

5 komentarzy:

  1. super ;) dobrze, że mu powiedziała ;)) ciekawe tylko jak zareaguje... ;) zobaczymy ;)) no i ta mama bliźniaków... mam nadzieje, że przekona się co do niej ;)) pisz szybko kolejny ;) pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem totalnie zaskoczona. Myślałam, że to bardziej David niż Simone wyjedzie z jakimś tekstem na temat zaręczyn, ale cóż, myliłam się. Może po prostu musi to sobie na spokojnie przemyśleć?i oby Bill się nie wygadał.

    OdpowiedzUsuń
  3. Całkowicie pochwalam to, że Carmen powiedziała Billowi o wszystkim. A jeśli chodzi o ten incydent z matką bliźniaków... No cóż. Moim zdaniem małżeństwo w tak młodym wieku to trochę za szybko, ale skoro naprawdę się kochają to ona powinna to zaakceptować. No, bo podobno rodzice zawsze pragną szczęścia dla swoich dzieci. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się z wypowiedzią Aveen. Choć słowa Simone w poprzednim odcinku nieco mnie przestraszyły, to myślałam, że kiedy pozna Carmen i na dodatek dowie się, że jej syn zamierza się z nią ożenić, to zaakceptuje ją i będzie szczęśliwa. Bardziej obawiałam się reakcji Josta. Jak widać, zarówno pani Kaulitz jak i David mnie zaskoczyli. Szkoda, że to się tak potoczyło... Ale zachowanie matki bliźniaków mnie wkurzyło. Powinna przyjąć do wiadomości to, że jej syn jest dorosły i wie co robi. Jeśli chodzi o chorobę Carmen... ona nie umrze, nie może! Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Simone to kretynka! Głupie babsko! Za to ojciec chłopaków jest świetny xD Taki na luzie ;D No i ciesze się że Carmen powiedziała Bill'owi prawdę. Ja tak się zastananwiam jak by zareagowała ich matka na wieść o ciąży, skro puszyła się o same zaręczyny ;pPozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń