sobota, 29 sierpnia 2009

81.'...obiecaj, że mnie nie zostawisz...'

 

Blondynka stała z niezadowoloną miną przed rodzicami, naprawdę jeszcze chyba nigdy, aż tak bardzo jej nie zdenerwowali i właściwie to przesądziło o wszystkim. Spodziewała się raczej czegoś innego przedstawiając im swojego chłopaka. Jednak myliła się. Nadzieja, nie zawsze wystarcza.

-Zapominacie chyba, że jestem już dorosła i to nie wy będziecie decydować o tym, z kim się spotykam. A już na pewno nie o tym, kogo będę kochała! Chyba naprawdę poprzewracało wam się w tych głowach.- Pokręciła z niedowierzaniem głową.

-Jak ty się do nas odnosisz w ogóle?!- Oburzyła się jej matka.

-Normalnie. To wy zachowujecie się, jakbyście mieli nad wszystkim i wszystkimi władzę. Nie akceptujecie mojego związku? W porządku, ale nie macie prawa mieszać się w moje życie i mi rozkazywać. Przykro mi, że was rozczarowałam.

-Bo jakbyś nie mogła się spotykać z kimś normalnym...

-A waszym zdaniem ktoś normalny, to Enrique?! To cham i prostak, gra przed wami jakieś przedstawienia, a wy się na wszystko nabieracie. Naiwni jesteście.- Prychnęła z pogardą.- Zresztą to już nieistotne. Wyprowadzam się, powinnam już dawno to zrobić.

-Że niby co!? Dziecko, ty w ogóle nie myślisz racjonalnie...

-Idę się spakować, tato.- Rzekła chłodno i udała się na górę do swojego pokoju, gdzie cały czas czekał na nią Bill. Teraz już wiedział, dlaczego Sara wcześniej nie chciała zapraszać go do swojego domu i właściwie się jej nie dziwi. Żałuje teraz, że wtedy tak impulsywnie zareagował i wszystko źle odebrał...

-Wszystko w porządku?- Zapytał, gdy dziewczyna pojawiła się w pokoju. Skinęła twierdząco głową i niewiele myśląc wyjęła z szafy walizkę, po czym zaczęła wrzucać do niej ubrania.- Co robisz?

-Wyprowadzam się, mam już ich serdecznie dosyć. I tak miałam już to w planach... jestem dorosła, nie pozwolę, aby całe życie decydowali za mnie jednocześnie wszystko psując.- Powiedziała z goryczą nie przerywając swoich czynności. Chciała jak najszybciej opuścić ten dom.

-Chcesz zamieszkać ze mną?

-Nie, koleżanka proponowała mi wspólne mieszkanie.- Odparła nieco zaskoczona jego pytaniem. Chyba nie sądził, że mogłaby tak po prostu, bez wcześniejszych ustaleń się do niego wprowadzić. Przecież tak się nie robi...

-Ale mogłabyś zamieszkać u nas.

-Dziękuję, ale myślę że lepiej będzie jeżeli zamieszkam z koleżanką. Mam stamtąd bliżej do pracy, poza tym nie będę zwalała się wam na głowę.- Uśmiechnęła się do niego. Naprawdę było jej miło, że jej to zaproponował.

-Przecież nikomu nie zwalasz się na głowę, Carmen by się ucieszyła...

-Ale nie wiem, czy ja byłabym w stanie z nią mieszkać.- Wyznała siadając obok niego na łóżku.- Nie umiem sobie z tym poradzić... wiem, co to za choroba, zdaję sobie sprawę z tego, jakie są szanse na to, aby przeżyła... i, ja nie umiem wierzyć, tak jak wy...- Spuściła głowę. Było jej źle z tym, że nie potrafi być z przyjaciółką w tak trudnych dla niej chwilach... a myśl, że może ją stracić przytłaczała ją każdego dnia coraz bardziej. Choć się starała, nie umiała odzyskać nadziei.

-Będzie dobrze, zobaczysz, że wyzdrowieje...- Objął ją ramieniem przyciągając do siebie. Rozumiał jej wątpliwości, sam miał ich wiele, jednak jemu udało się uwierzyć. Bo, gdy widzi każdego dnia rozpromienioną twarz przyjaciółki i tą miłość, jaka łączy ją z jego bratem, nie potrafi dopuścić do siebie myśli, że jednak się nie uda. Że już niedługo jej nie będzie...

-Kocham cię...


#


Ledwie wyszłam z domu, a rozdzwonił się mój telefon. Sądziłam, że to może Tom, ale jednak myliłam się. Nieznany numer. Nieco się zdziwiłam, lecz po chwili namysłu odebrałam połączenie.

-Słucham?

-Dzień dobry, z tej strony Martin Donovan, jestem pani lekarzem.- Przedstawił się mężczyzna.

-Dzień dobry, coś nie tak z moimi badaniami?-Zaniepokoiłam się od razu. Bo po co miałby dzwonić do mnie lekarz?

-Nie, wszystko jest w porządku i właśnie dlatego dzwonię.

-O co chodzi?

-Mamy dla pani szpik i moglibyśmy go przeszczepić, gdyby pani się zdecydowała zaryzykować.- Oznajmił, a ja zastygłam w miejscu. Ta propozycja zdecydowanie nie była dla mnie i on dobrze o tym wiedział.

-Dziecku może coś się stać?

-Właśnie to jest to ryzyko. Mówiłem pani, że wskazane jest usunięcie ciąży, podjęła pani inną decyzję i muszę ją uszanować, jednak musiałem panią poinformować o możliwości przeszczepu.

-Nie.- Odmówiłam bez wahania. Nie narażę dziecka i nie usunę tej ciąży. Będę im to powtarzała bez końca, aż zrozumieją.- Dziękuję za wiadomość, ale nie zgadzam się.

-Zdaje sobie pani sprawę, że taka okazja może się nie powtórzyć?

-Trudno. Przepraszam, ale nie mogę rozmawiać. Do widzenia.- Rozłączyłam się i schowałam telefon. Ta informacja lekko mną wstrząsnęła, ale nawet przez moment nie pomyślałam, aby usunąć ciążę dla własnego zdrowia. Podjęłam taką decyzję i wiem, co robię.

-Nie bój się, nie pozwolę, aby ktoś cię skrzywdził...- Wyszeptałam kładąc rękę na swoim brzuchu, który z każdym dniem, coraz bardziej się uwypuklał, jednak jeszcze nie na tyle, aby ktoś mógł stwierdzić na pierwszy rzut oka, że jestem w ciąży.

-Carmen, co tu robisz?- Drgnęłam z zaskoczenia słysząc obok siebie głos Toma, który najwyraźniej już wrócił.

-Wyszłam na spacer...

-Wiesz, że nie powinnaś sama wychodzić.- Powiedział srogo, wyczułam, że coś jest nie tak i tu wcale nie chodziło o moje wyjście z domu.

-Umówiłam się z Amelią w parku. Stało się coś?- Spojrzałam na niego z niepokojem.

-Poza tym, że mnie okłamywałaś, to chyba nic.

-Okłamywałam?- Powtórzyłam nie mając pojęcia o czym mówi. Wcale mi się to nie podobało i na pewno nie zapowiadało niczego dobrego. Zaczynałam się bać... a tak chciałam, aby już wszystko było dobrze. Miało już nie być żadnych problemów...

-Nie powiedziałaś mi, że ten cały facet, co cie nachodził wyszedł z więzienia. Jak on miał? Herry?- Zamarłam słysząc imię tego chłopaka, nie kojarzyło mi się najlepiej. I nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Nie miałam żadnego wytłumaczenia....- Widziałem się z nim, był bardzo zdziwiony, że nie mam pojęcia o tym, że się przyjaźnicie i spotykacie.

-Ja nie chciałam, żebyś się denerwował...- Powiedziałam cicho spuszczając przy tym głowę. Nie chciałam, aby tak wyszło... mogłam mu powiedzieć, być może dzięki temu byłoby teraz lepiej i nie miałabym złych wspomnień.

-Denerwował? Carmen, spotykasz się z jakimś psychopatą i ja mam się nie denerwować?! Jak mogłaś w ogóle to przede mną ukrywać? A jakby on coś ci zrobił!? Nawet bym o tym nie wiedział!- Wyrecytował z wyrzutem.

-On nic mi nie zrobił, jest niegroźny...- Uniosłam na niego swój przestraszony wzrok. Nie lubiłam, gdy był na mnie zły i mówił do mnie w taki sposób. Nie byłam do tego przyzwyczajona...w ogóle nie chce się z nim kłócić, tak bardzo go kocham... boję się, że go stracę. Że mimo wszystko mnie zostawi...

Miałam nadzieję, że Herry nie powiedział mu o tym, co wydarzyło się tamtej nocy... gdyby się dowiedział, że to z nim go zdradziłam... nie wiem, co by zrobił. W każdym razie na pewno by mi to nie pomogło...

-Myślałem, że mi ufasz...szkoda, że się pomyliłem.- Pokręcił głową patrząc na mnie zawiedzionym wzrokiem. Znowu go rozczarowałam... Nie odezwałam się już, stałam jak ten kołek nie wiedząc co robić. W głowie kotłowało mi się pełno myśli i żadna nie była sensowna.

Zostawił mnie i ruszył w stronę domu. Chciałabym umieć się usprawiedliwić, ale przecież popełniłam błąd... myślałam, że tak będzie lepiej, ale jednak nie było i teraz mam tego konsekwencje. Westchnęłam ciężko przecierając załzawione oczy i podążyłam w stronę parku, gdzie zapewne czekała już na mnie Amelia. Było mi ciężko i wcale nie miałam już ochoty na spacery, ale może dobrze mi to zrobi? Przecież Amelia ma na mnie dobry wpływ... odetchnę trochę świeżym powietrzem, a potem wrócę i na spokojnie mu wszystko wytłumaczę, o ile będzie chciał mnie słuchać... nie chce, aby znowu coś się między nami popsuło i to po raz kolejny z mojej winy. Bo jestem taka głupia i nieodpowiedzialna. Nie zasługuję na niego.

Nie było mi dane jednak zajść zbyt daleko kiedy usłyszałam za sobą znajomy krzyk Toma. Wydawało mi się, że poszedł do domu... zatrzymałam się odwracając w jego stronę, jednak nigdzie go nie zauważyłam...

-Carmen!- Znowu usłyszałam swoje imię, tym razem nieco głośniej, a potem jakiś huk i zanim zdążyłam się zorientować leżałam już na ziemi przytłoczona jego ciałem...

Zupełnie nie wiedziałam, co się stało... Poczułam ból przeszywający moją rękę, która otarła się o twardy beton. Po chwili dotarły do mnie czyjeś głosy, ale było ich tak wiele, że nic nie zrozumiałam... byłam w szoku, nie wiedziałam, co się dzieje. Czułam cały czas na sobie ciężar ciała Toma i jego dłonie osłaniające moje zesztywniałe ciało. Wyglądało to, jakby chciał mnie przed czymś ochronić...przed upadkiem?

-Tom?- Uniosłam lekko głowę spoglądając na niego, patrzył cały czas na mnie i uśmiechał się delikatnie, jednak jego wyraz twarzy nie był taki jak zawsze.-Co się stało?

-Już wszystko dobrze...- Szepnął, a jego głowa opadła na moje ramie...myślałam, że tylko się do mnie przytulił, często tak robił...

Chciałam pogładzić go po plecach, jednak kiedy przejechałam po nich ręką poczułam coś mokrego i lepkiego, a gdy spojrzałam na swoją dłoń momentalnie zrobiło mi się słabo, jak rozpoznałam, że to krew... i z pewnością nie była to moja krew...

Moje serce zaczęło mocniej bić ze strachu, to nie był zwykły upadek, ani zwykły huk... On też nie trzymał mnie w swoich ramionach bez powodu... z trudem uświadamiałam sobie, co się wydarzyło i nadal nie mogłam tego pojąć...

-Tom...Tom, słyszysz mnie?- Chciałam powiedzieć głośniej, ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Jakby coś utknęło mi w gardle...-Tom!- Pisnęłam ze wszystkich sił czując, jak spod powiek wydostają mi się łzy...

-Kocham cię, Carmen...- Wielką ulgę przyniosły mi jego słowa. A właściwie to, że w ogóle się odezwał. Jego głos był bardzo cichy i słaby, przyniosło mu to na pewno wiele trudności...

Tak bardzo się bałam, że coś się stało... nie dopuszczałam do siebie tej najgorszej myśli, która cały czas krążyła mi w głowie...

Ujęłam jego twarz w dłonie i uniosłam, aby móc na niego spojrzeć... był taki blady, a jego oczy nie świeciły tak jak zawsze...nie było w nich tych iskierek, które tak kochałam...

-Ja też cie kocham... obiecaj, że mnie nie zostawisz...- Uśmiechnęłam się do niego przez łzy, ale nie usłyszałam już odpowiedzi.


Nie zostawiaj mnie,

Nie zostawiaj mnie, bo

Czarne smutne niebo,

Pusto jest i źle,

Nie zostawiaj mnie,

Ja tak dobrze znam to,

Czarne nocne auto gdzieś daleko mknie,

Nie zostawiaj mnie...*


Widziałam, jak zamyka oczy, a moje serce chyba rozpadło się na kawałki... poczułam tak straszny ból, miałam ochotę krzyknąć, lecz nie potrafiłam. Żaden dźwięk nie mógł wydobyć się z mojego gardła... Walczyłam ze sobą powtarzając sobie w myślach, że wszystko jest dobrze, że nic się nie stało... byłam w zbyt wielkim szoku, aby myśleć racjonalnie.

Po chwili ktoś próbował zdjąć go ze mnie, ale ja trzymałam go z całych sił. Nie chciałam go puszczać. Tuliłam się do niego uparcie nie pozwalając nikomu oderwać jego ciała...jednak nie miałam na tyle siły, aby zatrzymać go przy sobie...

W końcu opadłam ze zmęczenia na ziemię, zlustrowałam nieprzytomnym wzrokiem okolicę... Widziałam, jak jakiś mężczyzna sprawdza, czy Tom oddycha...a potem, zaczął robić mu masaż serca...

Nie mogłam na to patrzeć, nawet nie wiedziałam, co czuję. To wszystko wydawało mi się takie nierealne, jakby wcale mnie tam nie było... jakby to nie działo się naprawdę... i marzyłam żeby tak było. Marzyłam, aby to był jeden z tych złych snów, z których w każdej chwili mogę się obudzić. A gdy się obudzę, zobaczę mojego ukochanego leżącego obok... znowu usłyszę od niego, jak bardzo mnie kocha...

-Nic pani nie jest? Słyszy mnie pani?- Ktoś nachylił się nade mną, ale nic nie wiedziałam. Cały obraz mi się rozmazał, a potem już... tylko ciemność. Jakaś otchłań, która niespodziewanie wciągnęła mnie do siebie...i to była ulga dla mojego pękającego serca, jak i umysłu, który przestał trzeźwo myśleć...


###


*Tomasz Karolak- Nie zostawiaj mnie

 

Em... w tym miesiącu to już raczej ostatnia notka ^^

Tak sobie myślę, że mogłabym już to zakończyć, w końcu ten odcinek jest taki... właśnie taki jaki jest. Ale jednak mam inne plany co do tego opowiadania, może to dobrze, a może źle...

Mam mały zapas odcinków, więc w czasie roku szkolnego nie powinnam mieć większych problemów z publikowaniem, przynajmniej przez jakiś czas.

No, więc... to chyba już wszystko xD

 

Zakazana: Ale, ja nie wiem nic na ten temat, że Tom jest Twój xD

 

pozdrawiam i w ogóle wszystkim życzę szczęśliwego nowego roku szkolnego xD ;**

 

 

8 komentarzy:

  1. Szczęśliwego nowego roku szkolnego? Ty to umiesz człowieka dobić ^^Cooooo?! Cholera co się stało?! Powaliłaś mnie tym odcinkiem. Tom nie może umrzeć, to niemożliwe, jak to się mogło przytrafić... Ja pierdziele.Myślałam, że padnę, jak przeczytałam, że Carmen wyczuła krew na jego plecach. Normalnie wnętrzności mi zrobiły młynka. Jejku mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze... Czekam :* A szablon świetny xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, piękna notka. Aż się wzruszyłam pod koniec. ;] To było takie smutne i romantyczne zarazem... Czekam na następną notkę, pozdrawiam. ;]

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja nic nie wiem, że jest Twój. ;d. xD. Odcinek wyjebisty. Ej, a co tu sie wgl stało?! . Tylko mi nie mów że będzie grupowy dead. >.< [rette--mich--opko]

    OdpowiedzUsuń
  4. notka super.Gash, mam nadzieję, że Tom wyjdzie z tego.I co najważniejsze. Uratował ją.Bill i Sara- dobrze, że wszystko między nimi się wyjasniło. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszystko wyjaśniło się czemu Sara nie chciała zapraszać Billa do domu. Dobrze, że jest między nimi good, ale wolałabym, żeby Sara zamieszkała z Billem.Omójbożeomójbożeomójboże! Nieee! Tom musi przeżyć! Musi! Ja nie widzę innego wyjścia. :( Kurczęęę! :(

    OdpowiedzUsuń
  6. O Matko Boska!!!!!!! Co to Oo. Kuwa Toooom. Uratował ją... Jezu, ale to wszystko tak nagle się stało, że jestem w szoku. Nie wiem co mam powiedzieć oO. Zamurowało mnie konkretnie... Naprawdę nie wypowiem się na temat ostatnich czterech odcinków (bo tyle byłam do tyłu), bo nie mam zielonego pojęcia co mogłabym napisać. Nie po tym co przeczytałam w tej końcówce... Mam jedynie nadzieję, że Tom przeżyje. No i Carmen... Carmen i dziecko...Pozdrawiam ;*Ka., Ty to umiesz budować napięcie...

    OdpowiedzUsuń
  7. jeny! co się stało?! o_O mam nadzieje, że nic jej nie będzie i jemu też ;) no i że nic się nie stało dziecku ;) pozdrawiam ;* i pisz szybko kolejny ;d

    OdpowiedzUsuń
  8. Widzę, że znów zmiana grafiki...Znaczy widziałam już czytając poprzednią notkę, której nie zdążyłam skomentować za co przepraszam...Ale ta mi sie podoba...I ten kolor tła...;)Notka była...Ach po prostu mnie rozłożyła...Końcówka była taka smutna...Naprawdę pięknie i bardzo smutno...Mam nadzieję, że Tom przeżyje pewnie jak wszyscy czytelnicy...Czekam na kolejny odcinek...;*

    OdpowiedzUsuń