poniedziałek, 27 lipca 2009

72.'Tak bardzo się zawiodłem!'

 

Nigdy nie myślałam, że byłabym zdolna, aż tak się upić, aby nic nie pamiętać i na drugi dzień obudzić się z pękającą głową... Gdy tylko otworzyłam oczy doznałam potwornego szoku. Nie, mało powiedziane. To było straszne... okropne, drastyczne, tragiczne! Czułam się beznadziejnie pod każdym względem. Pod względem psychicznym i fizycznym. A najgorsze było dopiero, gdy zorientowałam się, że leżę w cudzym łóżku i nie mam na sobie dosłownie żadnych ubrań, nawet bielizny! Byłam w ogromnym szoku i przez dłuższą chwilę nic do mnie nie docierało. Dopiero po kilku minutach zdałam sobie sprawę, że dopuściłam się najgorszego. I poczułam się, jak jeszcze nigdy. Nawet, gdy mnie zgwałcono, nie czułam się aż tak beznadziejnie... pamiętam doskonale tamtą noc i to była najgorsza noc w moim życiu. Właśnie- była. Teraz wczorajsza noc jest tą najgorszą. Obudziłam się obok innego mężczyzny, nie obok Toma. Nie obok tego, którego kocham ponad wszystko. W dodatku nic nie pamiętałam poza spotkaniem w klubie z Herrym... a potem koniec. Wielka dziura. A teraz? On śpi obok mnie, a ja jestem zdruzgotana.

Miałam ochotę się rozpłakać, zniknąć, rozpłynąć... wszystko, aby tylko nie uświadamiać sobie co zrobiłam. Nie miałam wątpliwości co do tego, że zdradziłam Toma. Nie byłam w stanie uwierzyć własnej świadomości. Chciałabym, aby to był jeden z tych koszmarnych snów...

Zupełnie nie wiedziałam, co mam robić. Nie można opisać tego, co czułam... było mi tak źle, byłabym w stanie nawet odebrać sobie życie. Znienawidziłam się w jednej sekundzie. Czułam się jak brudna dziwka. I wiedziałam, że jedynym winowajcą tego wydarzenia jest alkohol. Bo wypiłam za dużo, bo pozwoliłam, aby moja nietrzeźwość mną kierowała.

I nie ma znaczenia, że byłam tego nieświadoma, że tego nie chciałam i nie wiedziałam co robię- zdradziłam. Zniszczyłam wszytko. Zniszczyłam naszą wielką miłość, uczucie, które tak długo budowaliśmy... zepsułam całe szczęście, wszystko co najpiękniejsze.


Bez najmniejszego zastanowienia wyszłam spod kołdry i w jak najszybszym tempie włożyłam na siebie swoje ubrania. I choć pragnęłam zmyć z siebie wczorajszą noc, wiedziałam, że to i tak nic nie da. Nie da się tego wymazać i sprawić, żeby stało się nieprawdą.

Zabrałam swój bagaż i opuściłam mieszkanie kolejno wybiegając z budynku. Dopiero, gdy uderzyło we mnie mroźne powietrze w pełni dotarło do mnie co zrobiłam, a łzy same wylały się z moich oczu. Poczułam ogromny ból w sercu, było mi tak strasznie źle... pragnęłam teraz, aby Tom był przy mnie, żeby mnie przytulił i powiedział, jak zawsze, że wszystko będzie dobrze. Ale to nieprawda. Już nic nie będzie dobrze. Zniszczyłam wszytko i to ja jestem potworem. Najgorszym potworem na ziemi. Już nigdy nie będę mogła się do niego przytulić i powiedzieć, że go kocham bo po tym co mu zrobiłam, wszystkie moje słowa stracą dla niego jakikolwiek sens... On nigdy by mi czegoś takiego nie zrobił, nawet będąc nietrzeźwym, jestem tego pewna. Nigdy sobie tego nie wybaczę, ale najgorsze jest to, że on mi nie wybaczy.

Nie zważając na nic szłam prosto na lotnisko, nawet nie chciało mi się zatrzymywać taksówki. Było mi wszystko jedno. Boże, czułam się jak zwykła szmata. I byłam nią. Już wszystko jest lepsze od zdrady, nawet śmierć. Wolałabym umrzeć... przecież ja i tak nie umiałabym bez niego żyć.

Nie obchodziło mnie już nic. Ludzie patrzyli na mnie nie wiedząc o co chodzi, na pewno wyglądałam tak samo strasznie, jak się czułam. Z każdą sekundą, jakiś głos we mnie powtarzał mi bez przerwy, że to koniec...że wszystko straciłam jednocześnie stając się nikim. Nikim, czyli tym za co całe życie uważał mnie mój ojciec. Czułam do siebie wstręt, obrzydzenie... chciałabym zostać zgwałcona, chciałabym aby to wszystko odbyło się bez mojego udziału...


#


Z trudem opanowałam łzy, chciałam choć trochę doprowadzić się do porządku. Nie było to proste, doskonale wiedziałam co mnie czeka. I nie miałam pojęcia, w jaki sposób powiedzieć, komuś kogo tak bardzo kocham, że... że wyrządziłam mu najgorsze świństwo. Przecież wiem ile to dla niego znaczy. Wiem ile znaczy wierność.

Długo się wahałam zanim nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi od naszego pokoju. Cała się trzęsłam z przerażenia jakie mnie ogarnęło. Mogłabym nic nie mówić, starać się zapomnieć, ale wiem, że nie potrafiłabym tak żyć. To i tak zbyt wiele... Boże, dlaczego musi tak być? Czemu zrobiłam coś mimo swojej woli? Coś wbrew swojemu sercu?

-Carmen! Kochanie, nareszcie!- Zabrakło mi tchu, gdy zobaczyłam uszczęśliwionego Toma, który od razu do mnie podbiegł przytulając się mocno i obdarowując soczystymi pocałunkami, których nie potrafiłam odwzajemnić jak zawsze... z czułością... ze szczęściem...- Jej, ale się stęskniłem...- Jeszcze raz mocno mnie utulił. Napajałam się jego dotykiem, zapachem, jego ciepłem... bo wiedziałam, że to jest już nasz ostatni raz.- Nie zostawiaj mnie więcej na tak długo...- Po raz kolejny musnął moje wargi. Nawet nie chce wiedzieć, czy ktoś inny je wczoraj całował...nie mogę się pogodzić z tym, że pozwoliłam komuś innemu się dotykać... W jednej chwili pod moimi powiekami pojawiły się gorzkie łzy, które po chwili zaczęły spływać po policzkach zostawiając za sobą okropnie piekące ślady...- Co się stało? Carmen, kochanie... dlaczego ty płaczesz? Dlaczego nic nie mówisz?

-Tom...ja...ja cię chyba zdradziłam...- Wychlipałam cała drżąc. Nie wiem po co użyłam słowa „chyba”, przecież to wszystko było jednoznaczne, a ja nie mam prawa bronić się jakimikolwiek słowami.

Odsunął się ode mnie spoglądając na mnie z zaskoczeniem, jakby nie zrozumiał co do niego powiedziałam.

-Co to znaczy, „chyba cie zdradziłam”?!

-Ja wczoraj bardzo dużo wypiłam, nic nie pamiętam...ale dzisiaj obudziłam się z kimś innym w łóżku...- Wyznałam mu to, co wiem. Serce waliło mi ze strachu... pragnęłam, aby na mnie nawrzeszczał, żeby powiedział, jak bardzo mnie nienawidzi...

-Ale to jeszcze nic nie znaczy, przecież nie pamiętasz...

-Byłam naga...- Powiedziałam cicho, nawet nie wiem czy zdołał mnie usłyszeć. Nastała między nami cisza. Okropna cisza, która sprawiała mi jeszcze więcej bólu.- Ja nie wiem, jak to się stało...

-Carmen...powiedz mi, że sobie żartujesz!- Krzyknął nagle patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami, które teraz wyglądały jak dwa szkiełka. Chciałabym mu to powiedzieć, nawet nie wie jak bardzo bym chciała... sama sobie też chciałabym to powiedzieć...- Nie wierzę... jak mogłaś mi to zrobić, no jak!? Przecież... przecież, ja ci zaufałem... ja byłem ci oddany, nigdy nawet nie pomyślałem o innej dziewczynie... brzydzę się zdradą! Dlatego sam jestem wierny i wymagam tego też od osoby którą kocham... z kim to zrobiłaś?!- Jego głos był pełen rozczarowania i goryczy, jednak wcale nie krzyczał tak bardzo jak się spodziewałam.- Zresztą nieważne. Nawet nie chce tego wiedzieć... zabiłbym go.

-Ja...wezmę swoje rzeczy...- Spuściłam głowę chcąc go wyminąć. Dla mnie było wszystko jasne, nie potrzebowałam słyszeć tego z jego ust. Jednak nie było mi dane odejść za daleko. Nagle chwycił mnie mocno za ramiona i przyparł do ściany, zupełnie nie wiedziałam czego mam się spodziewać... to było straszne, jeszcze nigdy nie był taki agresywny...

-Gdzie chcesz iść?! Do niego!?- Wykrzyczał, na co zdołałam tylko zaprzeczyć kręcąc głową. Byłam przerażona.- Przecież ja cie kocham! Do cholery cały czas cie cholernie kocham! Zawiodłem się na tobie, tak bardzo się zawiodłem!- Potrząsnął mną, jakby chciał abym wszystko zrozumiała. Ale ja i bez tego rozumiałam.- Przecież cie kocham!- Popadał w jakąś furię i kolejny raz mną potrząsł, lecz tym razem mocniej i być może dlatego zakręciło mi się w głowie. Nie mogłam nad sobą zapanować, w jednej chwili zrobiło mi się słabo i zapewne, gdyby nie Tom upadłabym na ziemię, jednak w porę chwycił mnie w pasie.- Carmen, co ci jest? Słyszysz? Co się dzieje?!- Mówił do mnie, jednak nie byłam w stanie się odezwać. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, czułam, że tracę przytomność... wszystko mi zawirowało... powracały wspomnienia, przypominałam sobie wszystko, tylko nie wczorajszą noc... tego nadal nie pamiętałam... aż w końcu odpłynęłam... z nadzieją że już się nie obudzę. Bo po co?


#


-Widziałeś Carmen? Wydawało mi się, że dzisiaj wróciła.

-Jakby wróciła, to chyba by się pokazała nie?- Czarnowłosy spojrzał na Sarę, która skinęła głową na znak, że przyznaje mu racje. Strasznie ją dręczyła ta kłótnia, chciałaby mieć już to za sobą. Chciałaby znowu z nią porozmawiać, jak dawniej. Wyjaśnić wszystko...- Nie przejmuj się tak tym, przecież wróci pogodzicie się i będzie okej, jak zawsze.

-Ty i twoje pozytywne myślenie. Ale naprawdę wydawało mi się, że ją dzisiaj widziałam... tylko, że to nie mogła być ona. Jakoś dziwnie wyglądała ta dziewczyna...

-Powiem ci coś w tajemnicy na poprawę humoru.- Bill uśmiechnął się tajemniczo, co ją od razu zaintrygowało.- Mój genialny brat, wpadł na genialny pomysł! Znaczy się według niego, genialny.

-Tom? Co wymyślił?

-Stwierdził, iż skoro tak bardzo się kochają z Carmen i skoro mają ze sobą być już zawsze, to mogliby się ożenić! Bo według niego to i tak bez różnicy, skoro i tak są parą i w ogóle...

-Ślub? Tom chce wziąć ślub?- Blondynka patrzyła na niego jakby spadł z księżyca. Trudno było w to uwierzyć, przecież to jest poważny krok... a poważne kroki nie są w stylu Toma.

- On twierdzi, że to świetny pomysł. I jak się ożenią, Carmen będzie miała jego nazwisko i ogólnie będzie miał na papierze, że jest jego... poza tym powiedział jeszcze, że fascynujące jest mieć żonę. Ja naprawdę nie wiem, co mu strzeliło do głowy...- Wyrecytował sam jeszcze do końca w to nie wierząc.

-Oni czasem zachowują się jak stare małżeństwo, ale są jeszcze młodzi...nie za wcześnie ta takie rzeczy? A jak nagle się odkochają czy coś?

-Wątpię, oni to nie my.- Stwierdził podkreślając nieco swoje słowa.- Zresztą, gdy z nim gadałem był zdecydowany. Wczoraj poszedł z Amelią wybierać pierścionek.

-Łał, twój brat potrafi zaskoczyć.

-I wiesz co? Właściwie się z nim zgadzam. On naprawdę ją kocha, więc po co mają czekać? Obrączka na palcu wiele może zdziałać. A skoro i tak nie mają zamiaru się rozstawać, to tylko przypieczętują swój związek. Przecież to takie... piękne?

-A kiedy jej się oświadczy? Sam na sam, czy w większym gronie?- Dopytywała zafascynowana. Naprawdę nigdy by się czegoś takiego nie spodziewała, ale wiedziała, jaka Carmen będzie szczęśliwa. To spełnienie jej najskrytszych marzeń... i tu nie ma znaczenia wiek. Miłość nie patrzy na takie szczegóły...

-Nie wiem.- Wzruszył ramionami.- Ha, ale jestem ciekaw reakcji Davida! O, i fanów! Normalnie będzie afera na cały świat.

-Przestań...powinieneś być dumny z brata.

-Jestem, jestem. Ale zmieńmy temat, co?- Spojrzał na nią uśmiechając się słodko. Zmrużyła oczy przyglądając mu się uważnie, jakby chciała odczytać zamiary z wyrazu twarzy.

-Na jaki?

-A może na żaden? Tylko po prostu...

-Tak, ja już wiem co ci chodzi po tej twojej czupryniastej główce, ale zostawmy to na wieczór...- Cmoknęła go w usta.- Nie lubię tak w biały dzień.

-Ah, moja romantyczka!- Objął ją w pasie przyciągając do siebie.- Wobec tego, chodźmy się gdzieś przejść. Trzeba korzystać z wolnego czasu, jak Carmen wróci Jost da nam nieźle popalić...

 

###

Nic nie powiem, nic...

Kolejna być może za tydzień, chyba że mój wyjazd się przedłuży ;) pozdrawiam ;*

 

71. 'Ufając mu nie popełnię błędu...'

 

Sądziłam, że jestem silniejsza i, że te wszystkie żałobne ceremonie nie zrobią na mnie żadnego wrażenia. I właściwie nie zrobiły, ale nie mogłam wytrzymać... nie umiałam patrzeć na twarze tych wszystkich- obcych mi- ludzi. Zachowywali się, jakby ten człowiek nie wiadomo, co dla nich zrobił dobrego... opuściłam cmentarz jeszcze na początku pogrzebu, nie uczestniczyłam też we stypie, cały ten czas spędziłam w hotelu. Melanie nie była zadowolona, ale nie skomentowała tego. Sama wróciła późnym wieczorem. A na następny dzień miał zostać odczytany testament, a więc mój powrót do zespołu zbliżał się coraz bardziej. Już się nie mogłam doczekać, kiedy wrócę...

Właściwie wcale nie rozmawiałam z siostrą, chodziła jakaś struta, czego nie byłam w stanie zrozumieć, ale nie robiłam jej wyrzutów z tego powodu. Spałam dość dobrze, jak na swoje poplątane myśli, które zwykle nie dają mi spokoju. Na całe szczęście testament miał być odczytany o dziesiątej rano, więc miałam nadzieję wylecieć do Rosji wieczornym samolotem. Nie dzwoniłam jeszcze do Toma, bo zawsze mogło się coś zmienić, poza tym... mogę zrobić mu niespodziankę!


-Naprawdę chcesz się wszystkiego zrzec?

-Pytasz, jakbyś mnie nie znała. Nie pamiętasz już, jak traktował mnie ten człowiek? Niczego od niego nie chcę.- Oświadczyłam stanowczo dając siostrze do zrozumienia, że nie mam już zamiaru kontynuować tego tematu.

-Wiesz, mamy jeszcze brata. Ma trzy lata.

-To z całego serca mu współczuję.- Stwierdziłam szczerze. Nie miałam pojęcia o jego istnieniu, ale wątpię, aby matka darzyła go taką miłością, jakiej potrzebuje małe dziecko. Nie uwierzę w to, że się zmieniła.

-Jesteś okropna. Wyrzeknij się wszystkiego i wracaj sobie do tego swojego zespołu, bo nawet nie chce mi się na ciebie patrzeć.- Warknęła rozzłoszczona i wyszła trzaskając za sobą drzwiami. No, proszę nawet siostra się ode mnie odwraca, przez tego człowieka. Mówiłam, że on zawsze niszczył mi życie i robi to nadal, nawet gdy już go nie ma. Nienawidzę go.

Do godziny dziesiątej siedziałam w pobliskim parku, miałam sporo czasu na wszelkie przemyślenia. Czasem mam wrażenie, że świat przekracza dozwoloną prędkość. Nie nadążam nad wydarzeniami... nad tym co się dzieje. Wszystko przyśpiesza, a ja gubię się w swoich uczuciach...


#


-Jest pani pewna swojej decyzji?

-Tak, mam panu dać to na piśmie?- Nie ukrywałam swojej irytacji. Prawnik był niezwykle wkurzający, jakby to jemu bardziej zależało na tym, abym dostała swoją część spadku.

-Proszę tutaj złożyć podpis i może pani iść.- Oznajmił, a ja z przyjemnością wykonałam swoje zadanie. Następnie nie zważając na spojrzenia wszystkich zebranych opuściłam pomieszczenie z dumnie uniesioną głową. Bo byłam z siebie dumna. Byłam cholernie dumna. Pozostała mi jeszcze tylko zmiana nazwiska, abym mogła zupełnie uwolnić się od tego człowieka i od tej rodziny. Nie mogłam się doczekać kiedy to się stanie, ale nie można zrobić wszystkiego od razu. Niestety, aż tak pięknie nie jest. Wróciłam do hotelu po swoje rzeczy, po czym wymeldowałam się. Nie miałam dużego bagażu, więc spokojnie mogłam z nim szwendać się po mieście. Przed wyjazdem chciałam jeszcze jakoś się rozluźnić, więc zajrzałam do klubu, który kilka razy już mijałam, gdy byłam w tej okolicy. Przyda mi się trochę rozrywki po tym wszystkim.

Usiadłam sobie przy wolnym stoliku i zamówiłam mocnego drinka, nie spodziewałam się, że akurat dostanę, aż tak mocnego. Alkohol jakoś mi nie służy. Gdy tylko opróżniłam szklankę zrobiło mi się słabo. Miałam ochotę wręcz zwymiotować...

-Carmen! Nie wierzę! Co ty tutaj robisz?- Usłyszałam nad sobą męski głos, za bardzo nie wiedziałam do kogo należy. Chłopak mówił bardzo głośno, abym zdołała go zrozumieć, ponieważ cały czas dudniła muzyka, która zagłuszała niemalże wszystko. Uniosłam głowę spoglądając na mojego rozmówcę i ja również niezwykle się zdziwiłam widząc przed sobą- tak dobrze mi znanego- Herrego.

-A ty skąd się tutaj wziąłeś?- Zadałam właściwie to samo pytanie. Ja też byłam zdziwiona jego obecnością w tym miejscu.

-Przeprowadziłem się do Polski, chciałem zacząć wszystko na nowo.- Przysiadł się do mnie.- A ty? Myślałem, że jesteś w trasie ze swoim chłopakiem, dużo się o was mówi.

-Bo właściwie jestem, przyjechałam tu tylko na pogrzeb ojca.- Wyjaśniałam krótko.

-Przykro mi...

-Zupełnie niepotrzebnie. Lepiej nie mówmy o tym, powiedz co u ciebie? Korzystając z okazji, dziękuję za kwiaty, które dostałam w nowy rok.- Uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie. Doskonale pamiętam, jaką mi wtedy sprawił przyjemność tym gestem i jeszcze dość wylewnym liścikiem.

-Nie ma za co, to drobiazg. Nie mogłem z tobą być, więc przynajmniej w ten sposób złożyłem ci życzenia. A u mnie nic ciekawego się nie dzieje, zerwałem z dziewczyną i przeprowadziłem się tutaj, znalazłem mieszkanie, pracę no i jakoś żyję.- Wzruszył ramionami przypatrując mi się z uwagą. Ciekawiło mnie, czy jeszcze coś do mnie czuje... jednak wolałam nie poruszać tego tematu. Myślę, że nie warto rozdrapywać przeszłości.- A co u ciebie? Kariera się rozwija, często widuję cię w telewizji i w gazetach.

-Chyba nie czytasz tych wszystkich bzdur, co wypisują na nasz temat?- Zapytałam z krzywym uśmiechem. Naprawdę nie chciałabym, aby ktoś wierzył w te brednie. Większość tych artykułów jest bezpodstawna i wyssana z palca.

-Czasami czytam, ale nie we wszystko wierzę, naprawdę.- Zapewnił mnie. Trochę mi ulżyło, ale w sumie sama nie wiem, co tam piszą. Nigdy tego nie kupuję i nie czytam... zwykle nie chce sobie zawracać głowy.- Napijemy się czegoś?

-A znasz tu coś dobrego? Bo zamówiłam sobie jakiegoś kolorowego drinka i mnie zemdliło.- Skrzywiłam się zerkając na pustą już szklankę.

-Spokojnie, zdaj się na mnie. Wiem, co tu jest najlepsze.- Powiedział pewnie, po czym wstał udając się do baru. No cóż, mam nadzieję, że ufając mu nie popełnię błędu... nie chciałabym też wracać do Toma pijana...


#


-Heej, a gdzie twoja dziewczyna?- Brunetka bez żadnego skrępowania zajęła miejsce naprzeciwko chłopaka, który nie ukrywał zaskoczenia na jej widok. Poza tym, zamiast najpierw się przywitać i zacząć jakoś kulturalnie rozmowę, ona od razu wypaliła z czymś takim...

-Amelia? A ty, co tu robisz?

-Wpadłam na wasz koncert, który został przełożony. Domyślam się, że z winy... jak ona właściwie miała na imię? O! Carmen, właśnie.- Wyrecytowała z głupim uśmieszkiem.- Więc gdzie ona jest?

-Nie zdradzam prywatnych informacji.

-No co ty? Nie ufasz mi?- Spojrzała na niego z urazą. Cały czas sądziła, że są przyjaciółmi, jednak ostatnio bardzo się od siebie oddalili...a to wszystko dlatego, że Tom poświęca cały swój czas dziewczynie.- Pewnie nie potrzebujesz już takiej przyjaciółki...

-Daj spokój. Zmieńmy lepiej temat.

-Jak chcesz...- Wzruszyła ramionami.- Zamówimy coś do jedzenia? Bo chyba przyszedłeś tu na kolację.- Zauważyła, na co skinął głową.- Jej... tu wszystko jest po rosyjsku... nic nie rozumiem.- Stwierdziła zaglądając w menu, które zaraz odłożyła robiąc przy tym wielkie oczy.

-Mają tu dobre jedzenie, zamówmy danie dnia i po kłopocie.

-No dobra, myślę, że mogę ci zaufać.- Uśmiechnęła się szeroko, po czym obydwoje złożyli zamówienie.

-Swoją drogą... dobrze, że jesteś, bo mam do załatwienia pewną sprawę i potrzebuję kobiecej ręki.

-A co to za sprawa?

-Muszę kupić coś Carmen...

-Aha, rozumiem. To nie wiesz, co ona lubi?- Spojrzała na niego zdziwiona.

-Ah, wiem... ale to nie o to chodzi. Po prostu musisz mi doradzić. Zrobisz to dla mnie?- Zapytał patrząc na nią niepewnie.

-Jasne, nie ma sprawy. Chętnie pochodzę po sklepach, może sobie coś kupię...


#


Czarnowłosy opadł zmęczony na pościel, jeszcze trochę i w sprawach łóżkowych przejdzie samego siebie, cokolwiek miałoby to znaczyć. Miłość naprawdę nie ma granic... bynajmniej z jego strony. Jeszcze nigdy nie czuł się przy kimś, aż tak dobrze w sypialni.

-Wiesz, że cie...

-Bill.- Blondynka przerwała mu dość surowym tonem, dzięki czemu przypomniała o pewnej umowie, którą zawarli, gdy po raz pierwszy wyznał jej miłość.

-Przepraszam, czasem nie panuję nad słowami... tak same się mówią.- Wytłumaczył skruszony i przytulił się do jej ciała.-Ale ty i tak wiesz, prawda?

-Wiem.- Westchnęła cicho również się do niego przytulając.- I cieszę się, że dałam się namówić, na przyjazd tutaj.- Wyznała choć wiele musiała tutaj przeżyć, aby się do tego przyznać. Życie wbrew pozorom nie jest takie proste. Czasami trzeba je sobie samemu utrudniać, aby potem było tylko lepiej.

-Namówić? Przecież ja cie wcale nie namawiałem... powiedziałem zaledwie kilka niewinnych słów, a ty od razu do mnie przyleciałaś.- Stwierdził całkiem pewny siebie za co został uderzony poduszką w nagrodę.

-Normalnie mnie denerwujesz.- Skwitowała z rozbawieniem.- Ale lubię to.

-Nie wątpię.

-I chyba zacznę brać tabletki antykoncepcyjne, bo obawiam się, że w takim tempie zabraknie w sklepach prezerwatyw.

-To złożę specjalne zamówienie, nie musisz się niczym faszerować.- Rzekł dość poważnym tonem, co ją nieco zdziwiło, gdyż sama właściwie żartowała.

-Faszerować? To tylko tabletki... poza tym, ponoć są skuteczniejsze.

-No jasne, skutecznie utrudniają zajście w ciążę w przyszłości.

-Od kiedy ty jesteś taki znawca?- Zapytała unosząc na niego swoje spojrzenie. Trochę nie bardzo wiedziała dlaczego w ogóle zeszli na taki temat. To nie powinno ich dotyczyć... to na pewno nie jest ten etap, aby rozmawiać o takich sprawach. Ich uczucia nie można nawet nazwać miłością, w każdym razie z jej strony...

-Po prostu wiem, co i jak. Nie trzeba być znawcą.- Wzruszył ramionami.- A chyba chcesz być kiedyś mamą?

-Kiedyś... ale to jeszcze bardzo długo do tego kiedyś.- Mruknęła z przekonaniem.

-Fajnie by było założyć kiedyś rodzinę...

-Bill, chyba lepiej będzie jeżeli zmienimy temat... sam wiesz, jak jest.

-Jasne, ja traktuję cię na całe życie, a ty mnie pod znakiem zapytania. Wszystko jasne.- Wyrecytował, co zabrzmiało, jakby miał o to żal, jednak nigdy tego nie powiedział wprost. Przecież, sam mówił, że mu to nie przeszkadza. Wszystko byleby tylko była przy nim... to, że go nie kocha i nie potrafi nazwać uczucia, jakim go darzy nie znaczy wcale, że za kilka lat wciąż nie będą razem...

 

###

 

Okropne to jest! Ale nie umiałam inaczej, wybaczcie... ze względu na to, że jutro wyjeżdżam, co prawda tylko na tydzień(ale kto wie), za chwilę opublikuję 72, ponieważ boje się, że jak wrócę rozmyślę się i zmienię bieg wydarzeń ^^

A właśnie tak ma być jak jest. Więc zapraszam na 72 jeżeli ktoś jeszcze się nie zniechęcił :)

 

wtorek, 21 lipca 2009

70.'Kup sobie misia.'

 

Następnego dnia wyleciałam do Warszawy, Tom nawet się ze mną nie pożegnał. Był obrażony i się mu nie dziwię, ale co ja na to poradzę? Tak musi być. Mam nadzieję, że gdy wrócę wszystko między nami się ułoży. O ile w ogóle będę miała gdzie wracać i do kogo. Obawiam się, że Jost bardzo skutecznie będzie próbował doprowadzić do naszego rozstania... ale przecież obiecaliśmy sobie, że będziemy ze sobą zawsze mimo wszystko... i sam Tom jeszcze niedawno mówił, że jak będzie nam się nie układało, to nie ma co się przejmować, bo w każdym związku tak jest...Tylko, że ja tak bardzo się boję, że go stracę. Słowa nie dają żadnej gwarancji, a są sytuacje, które nie pozwalają żyć jak zawsze, przez nieprzemyślane czyny może się wiele zmienić...nie chcę, aby tak było. Mam pełne zaufanie do Toma, dlatego wiem, że spokojnie mogę go zostawić... zawsze jest jakaś iskierka zwątpienia, jednak wierzę, że nie zrobiłby nic głupiego. Bynajmniej nic, co by mnie zraniło. Zresztą, ja też...

Gdy opuszczałam hotel spotkałam Sarę, chciała ze mną rozmawiać, ale za bardzo się spieszyłam... poza tym, nie miałam głowy do wszelkich rozmów i przeprosin. Naprawdę mam teraz znacznie poważniejsze sprawy na głowie, niż kłótnia z przyjaciółką... na przykład pogrzeb ojca, który zawsze przysparzał, mi samych problemów i robi to nawet teraz, gdy już nie żyje. Może nie mam serca, ale ani trochę nie jest mi przykro, nic na to nie poradzę. Nie kochałam go, ale nienawidziłam...I nie wiem, czy byłabym w stanie wybaczyć mu wszystko, nawet jeżeli jeszcze przed śmiercią by mnie o to poprosił. Będę na tym pogrzebie jedynie z czystego obowiązku, gdyby nie Melanie w ogóle bym się tym nie przejęła. Naprawdę nie mam ochoty oglądać zapłakanych twarzy rodziny, której prawie nie znam i matki, która nagle przypomniała sobie o moim istnieniu. Może nawet w ogóle nie pojawię się na cmentarzu? Właściwie po co ja tam? Zatrzymam się w jakimś hotelu i zaczekam do odczytania testamentu, a potem załatwię wszystkie formalności i znowu zniknę. I jest jeszcze jedna rzecz, której pragnę. Zmienić nazwisko. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego, dosłownie nic.


Podróż na całe szczęście upłynęła dość szybko i bez żadnych większych problemów. Prosto z lotniska w Warszawie pojechałam do hotelu, w którym wcześniej zrobiłam rezerwację. Znałam go z poprzedniej trasy Tokio Hotel, więc miałam pewność, że nie przeżyję żadnych większych rozczarowań. Zresztą, co tam hotel...

Umówiłam się tam też z Melanie, ona również miała się tam zatrzymać i zapewne przekaże mi wszystkie informacje dotyczące pogrzebu. Jak ja bardzo chciałabym być teraz w Rosji i kontynuować trasę... bo dlaczego mam uczestniczyć w czymś, co mnie nie dotyczy?

Moja siostra ma na mnie zbyt duży wpływ, powinnam sama o sobie decydować i nie pozwalać jej sobie rozkazywać... ale jakoś nie potrafię się jej sprzeciwić. Zawsze była dla mnie podporą i jedyną osobą, której na mnie zależało. Jeżeli tak tego pragnie będę z nią w ten dzień...

Zanim Melanie dotarła do hotelu, ja zdążyłam się już „zadomowić” w swoim pokoju i wypocząć. Samotność zdecydowanie mi nie służy, zbyt dużo myśli plączących się po głowie. Zupełnie nie wiedziałam, czym się zająć, aby przestać w końcu się zadręczać. Zdecydowałam się wyjść na miasto, niedaleko hotelu znajdowało się jakieś centrum handlowe, więc korzystając z okazji kupiłam sobie jakąś odpowiednią kreację na pogrzeb, bo nic takiego nie miałam w swojej kolekcji. Dziwnie się czułam chodząc po sklepach i odczuwając na sobie spojrzenia ludzi, którzy z wielką uwagą lustrowali moją osobę. I nie wiem, czy to zwykła ludzka ciekawość, czy może zostałam rozpoznana? Nie jestem przyzwyczajona do sławy, dlatego czasem zapominam kim jestem. Bo przecież nie ma już zwykłej nic nie znaczącej Carmen, teraz jestem tą słynną Carmen, która zajęła miejsce Georga. Za trudne to wszystko.


Podskoczyłam lekko słysząc dźwięk własnego telefonu, też nie miał kiedy dzwonić... Jednak, gdy spojrzałam na wyświetlacz od razu humor mi się poprawił, jednocześnie zdziwiłam się trochę, bo dzwonił „pan obrażalski”. Mój Inteligent.

-Haloo?

-Cześć, kiedy wracasz?- Wypalił od razu obojętnym tonem.

-Już się stęskniłeś? Dopiero co przyjechałam.- Uśmiechnęłam się pod nosem.

-No, ale wyjechałaś akurat jak ja chce się do ciebie przytulić...i pocałować...i dużo innych fajnych rzeczy robić...- Jego głos od razu przybrał innej barwy, wystarczy, że mnie usłyszy i już mięknie. Jaki ja mam wpływ na tego chłopaka...

-Jakoś mi tego nie okazałeś, gdy się pakowałam.- Stwierdziłam z wyrzutem.

-Oj, Kwiatuszku bo przykro mi, że nie chcesz ze mną rozmawiać i uważasz, że twoje problemy są wyłącznie twoje. Przecież wiesz, że ja zawsze jestem z tobą i chce cie wspierać.

-Wiem, dlatego tym razem oszczędziłam ci tego wszystkiego.

-I tak poważnie sobie z tobą porozmawiam, jak wrócisz moja droga.- Zastrzegł surowym tonem.

-No to chyba nie wrócę...

-Ej! Nawet nie próbuj. Kiedy wracasz?

-Nie wiem...za kilka dni...

-Jeej, tak długoo? Nie da się wcześniej?- Jęknął wyraźnie okazując swoje niezadowolenie. Czyżby on też się uzależnił ode mnie? To zaczyna się robić niezdrowe... no, ale bardzo miłe.

-Postaram się jak najszybciej.

-Powinienem być tam z tobą.- Burknął.

-Wystarczy, że David jest wściekły na mnie.

-No dobra, ale masz dzwonić codziennie i wracać jak najszybciej bo inaczej przyjadę.- Zagroził całkiem poważnie, więc nie miałam zamiaru nawet dyskutować. Oh, jakiego ja mam stanowczego chłopaka!

-W porządku.

-Jestem przyzwyczajony, że jesteś obok... z kim ja teraz będę spał?!

-Kup sobie misia.- Do mojej twarzy znowu przykleił się wielki uśmiech.

-A ty? Zaraz mi ktoś ciebie poderwie... Carmen wracaj!

-Spokojnie, przyjechałam tu na pogrzeb a nie na podryw. Wracam od razu po odczytaniu testamentu.- Zapewniłam. W życiu bym nie pozwoliła się komuś poderwać ze świadomością, że czeka na mnie ukochany chłopak, który by mi nieba uchylił. Nikt nie jest w stanie go zastąpić.

-Eh...kocham cię, będę czekał...

-Ja ciebie też kocham, bardzo mocno.

-Zadzwoń zanim pójdziesz spać.- Poprosił mówiąc trochę ciszej niż dotychczas.

-Dobrze, do usłyszenia. Papa! Kocham cie!

-Yhym, pa... ja i tak bardziej.- Rozłączył się. Zaśmiałam się sama do siebie i schowałam telefon. Boże, jak ja go kocham! Wystarczy jeden telefon, a jestem cholernie szczęśliwą kobietą. Nie wiem, co on w sobie ma, że tak pozytywnie na mnie działa.


#


Blondynka krzątała się po pokoju nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Gdy przestała przejmować się sytuacją z Billem, pojawił się nowy problem o imieniu Carmen. Miała wielkie wyrzuty sumienia z powodu ich kłótni, żałowała słów, które powiedziała jej w złości tamtego dnia. Mimo wszystko to jest jej przyjaciółka, nie powinna od razu tak ją traktować... powinna wiedzieć, że ona zawsze chce dobrze. Niepotrzebnie robiła jej wyrzuty i tak bardzo się unosiła. A teraz nawet nie wie, co się stało, że wyjechała...

-Biiiill...- Zwróciła się w pewnej chwili do czarnowłosego, który akurat gapił się w lusterko szukając najprawdopodobniej zmarszczek, lub jakichś innych niedoskonałości na swojej cerze. Chłopak odwrócił się w jej stronę z pytającą miną.- Zrobisz coś dla mnie?- Uśmiechnęła się do niego słodko. To pytanie było zupełnie niepotrzebne, bo już nie raz mówił, że zrobi dla niej co tylko zechce. Mogłaby nawet zażądać lotu w kosmos.

-A jak myślisz?- Uniósł brwi nie spuszczając z niej wzroku, a dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej.- Co sobie życzysz?

-Idź do Toma i zapytaj gdzie jest Carmen, z kim jest Carmen, i co się stało, że nie ma Carmen.- Wypaliła bez zastanowienia, Bill zamrugał powiekami próbując zrozumieć o co chodzi. Zajęło mu to dobrą chwilę...

-Jeszcze się z nią nie pogodziłaś?

-Niby kiedy?- Burknęła niezadowolona.- Cały czas ty się mną zajmowałeś, a jak już znalazłam chwilę to jechała na lotnisko.

-Czyżby nie podobało ci się, że się tobą zajmowałem i zajmuję?- Zmrużył oczy podnosząc się z miejsca, aby do niej podejść.

-Podobało i podoba, ale... ja muszę wiedzieć, co się dzieje to moja przyjaciółka. No proszę, idź...- Zrobiła błagalną minę, co było zbędne bo chłopak i tak spełniłby jej prośbę.

-Idę.

-No to idź.

-No to idę.-Wyszczerzył się i muskając po drodze jej policzek wyszedł kierując się do pokoju brata z nadzieją, że go tam zastanie. Wszedł bez pukania, a jego oczom ukazali się Gustav i Tom siedzący na podłodze.- Co wy robicie?

-Gramy w prawdę.- Rzucił perkusista po czym zakręcił butelką leżącą pomiędzy nimi.

-Nie ma chyba takiej gry.

-Ale my sami ją wymyśliliśmy. Dołączysz się?

-Nie wiem, właściwie to chciałem się dowiedzieć co się dzieje z Carmen.

-Możesz się dowiedzieć, grając w tę grę.- Dredziarz uśmiechnął się szeroko w stronę brata.- No chodź, bo tak we dwóch głupio.

-No, dobra... ale o co w tym chodzi?- Przysiadł się do nich.

-Kręcisz butelką i na kogo wypadnie, ten dostaje jedno pytanie i musi powiedzieć prawdę.- Wyjaśnił Gustav.

-A skąd wiecie, że to prawda?

-Nie wiemy. No, ale nie wolno kłamać bo to łamanie zasad.- Rzekł z poważną miną.- To, co? Kręć.- Wskazał na butelkę, a czarnowłosy wykonał polecenie. Ucieszył się, gdy wypadło na jego brata. Przynajmniej nie będzie musiał dalej w to grać.

-Więc, Tom co się dzieje z Carmen?

-Pojechała do Warszawy na pogrzeb ojca.- Odparł blondyn, a jego bliźniak szybko wstał i skierował się do drzwi.-Ej! Czemu już idziesz?

-Nie mam czasu na zabawę.- Mruknął i opuścił pokój wracając do siebie, gdzie czekała na niego Sara.

-Już?- Spojrzała na niego zdziwiona, że tak szybko wrócił, na co ten dumnie skinął głową.- Więc?

-Carmen pojechała na pogrzeb ojca, do Warszawy.

-Ojca? Nie wierzę, przecież ona zawsze powtarzała, że ojciec dla niej nie istnieje...

-Najwyraźniej coś się zmieniło.- Wzruszył ramionami i zbliżył się do niej obejmując ją rękoma w pasie.- Dostanę buzi za dobrze wykonane zadanie?

-A mam inne wyjście?- Przewróciła oczami uśmiechając się zaraz, a Bill pokiwał przecząco głową. Blondynka już bez zbędnego gadania cmoknęła go w usta.

-Dobrze mi z tobą, wiesz?- Oparł czoło o jej wpatrując się w niebieskie oczy dziewczyny, która uśmiechnęła się do niego delikatnie jednocześnie dając mu tym samym odpowiedź.- Masz jeszcze jakieś życzenia?

-Nie... chyba już dosyć tego wykorzystywania.

-A więc mnie wykorzystywałaś?- Udał oburzonego, na co się zaśmiała.

-No, nie już wszystko się wydało.

-Ha, więc czeka cie kara. Z Billem nie ma żartów- Stwierdził zachowując poważny ton.

-Co zrobisz?

-Zawołam potwora, tego od łaskotek.

-Nieee....

-O, taaak...- Pokiwał głową szczerząc się przy tym. Doskonale wiedział, że dziewczyna ma łaskotki i gdy dotknie ją w czuły punkt śmieje się wniebogłosy.

-Bill, jak zawołasz tego potwora, to się na ciebie obrażę.- Zastrzegła, co dało mu wiele do myślenia.

-Tak na poważne?

-Bardzo na poważnie.- Potwierdziła wbijając mu palec w klatkę piersiową.

-No dobraaa... nie zawołam go, ale... pocałuj mnie jeszcze.

-Zdecydowanie wolisz jak ktoś klei się do ciebie, a nie na odwrót nie?- Uśmiechnęła się.

-Uwielbiam, gdy ty się do mnie kleisz.- Odparł. Blondynka bez słowa zarzuciła mu ręce na kark i wpiła się w jego usta z przyjemnością spełniając życzenie...

 

###

 

Normalnie stało się! Po pierwsze, jest już 70 odcinek, po drugie w końcu nie chce mi się już pisać (ale to tylko chwilowe), a po trzecie? Ah! No jasne, nie podoba mi się ten odcinek, troszkę inaczej to sobie wyobrażałam, ale cóż...

Sama miałam dzisiaj chwilę zwątpienia i to porządnego zwątpienia, ale nie dotyczącą na szczęście opowiadania, choć w sumie wątpić w opowiadanie jest znacznie lepiej niż we własne życie. Nie będę tego lepiej drążyła...

No i chyba nikt nie jest na tyle inteligentny, jak ja, żeby pomylić autobus 136 ze 126 ^^ Nosz po prostu, nic tylko się załamć. Czy ja się starzeję? xD

I widzę, że macie podzielone zdanie co do pogrzebu ojca Carmen, więc jestem ciekawa co będziecie sądziły o odcinku z numerem 72 ^^

 

Nikusia i !!K!N!@!! : Nie krępujcie się, dziewczęta :D W końcu chyba trzeba dać upust emocjom, gdziekolwiek by to nie było xD

 

pozdrawiam.

 

poniedziałek, 20 lipca 2009

69.'Prawie zwątpiłam w miłość...'

 

Chwila samotności bardzo dobrze mi zrobiła. Dla mnie była to chwila, byłam zbyt zajęta swoimi myślami, aby zwracać uwagę na czas. Tak naprawdę nie mam pojęcia ile czasu przesiedziałam na hotelowym dachu. Nie wiem skąd w ogóle w mojej głowie wziął się pomysł, aby udać się na dach i właśnie tam przemyśleć pewne sprawy.

Siedziałam w bezpiecznej odległości od krawędzi i miałam całkiem dobry widok na miasto, szkoda tylko, że nie jest to wieczór... byłoby znacznie przyjemniej. Gdy tak zaczynam myśleć, mam ochotę skoczyć... w głowie mi się nie mieści, jak to wszystko może się dziać. Los usilnie próbuje mi zaszkodzić w życiu, nie wiem co jeszcze się wydarzy... może mój, niby ojciec, zmartwychwstanie?

Albo okaże się, że wcale nie umarł, a matka chciała tylko się do mnie zbliżyć, bo usłyszała o swojej córce w radiu, czy telewizji.

A ja ich tak nienawidzę... nawet nie jestem w stanie wrócić do przeszłości i przypomnieć sobie, jak było, gdy z nimi mieszkałam. To był chyba najgorszy czas w moim życiu. I nie chcę tego pamiętać.

-Wiedziałem, że cie tutaj znajdę.- Drgnęłam słysząc za sobą głos Toma, skąd on się tutaj wziął...- Wiem, że chciałaś być sama, ale ta twoja samotność trwa już pół dnia...będziesz chora, zobaczysz- Usiadł obok mnie i narzucił mi na ramiona bluzę, od razu zrobiło mi się cieplej. Siedząc tu w ogóle nie myślałam o zimnie, które przeszywało moją skórę.- Nie jesteś głodna?

-Nie. Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?

-Na naszej pierwszej wspólnej trasie, też zdarzyło ci się zwiać na dach.- Uśmiechnął się obejmując mnie ramieniem.-Musiałem sprawdzić, czy wszystko w porządku.

-Tak, trochę się zasiedziałam...i chyba zepsułam nam walentynki.- Stwierdziłam przytulając się do niego. Normalnie ja wszystko psuję. Że też on jeszcze ze mną wytrzymuje i znosi te wszystkie głupie problemy.

-Nic nie zepsułaś, mamy jeszcze pół dnia, no i całą noc.- Pocałował mnie we włosy.- I mam nadzieję, że zechcesz spędzić ten czas ze mną.

-Jasne, że tak...nic nam tego nie zepsuje.

-No, i to mi się podoba. Chodź, idziemy stąd.- Podniósł się i podał mi swoją rękę, którą chwyciłam i wstałam bez większych problemów. Razem zeszliśmy po schodach na nasze piętro, po drodze minęliśmy naburmuszonego Davida, który raczył obdarzyć nas tylko swoim wściekłym spojrzeniem. Nie skomentowaliśmy tego, przynajmniej dzisiaj chciałabym odłożyć wszystkie problemy na półkę.- Ubierz się ciepło i idziemy.

-A dokąd?

-Zabieram cię na obiad, a potem walentynkowy spacer...- Gdy tylko skończył mówić rozdzwonił się mój telefon, uśmiechnęłam się do niego przepraszająco i złapałam za urządzenie, tak jak przypuszczałam dzwoniła Melanie. Domyślałam się też z jakiego powodu, ale cały czas miałam nadzieję, że zapyta tylko co u mnie słychać...

-Halo?- Odebrałam niepewnie, szczerze nie miałam najmniejszej ochoty na dyskusję z nią, której tematem miałaby być nasza matka i pogrzeb ojca.

-Cześć, widziałaś się już z mamą?- Dziewczyna nie owijała w bawełnę, od razu przeszła do sprawy i to jeszcze takim tonem, jakby mówiła o czymś zupełnie normalnym. Czasami jej nie rozumiem.

-Tak, raczyła złożyć mi wizytę rano i zepsuć tym samym cały dzień. A co?- Burknęłam z niezadowoleniem, nawet nie chciałam sobie przypominać naszej porannej rozmowy.

-Powiedziałam jej, gdzie jesteś... pojechała do Rosji specjalnie po to, aby powiadomić cię o śmierci ojca...

-Oh, jaka ona kochana, naprawdę... kurcze, a ja nawet jej nie podziękowałam... no po prostu, czuję się z tym okropnie.- Zironizowałam najlepiej jak potrafiłam, aby dać jej wyraźnie do zrozumienia, co o tym wszystkim myślę.

-Carmen, przestań. Dorośnij w końcu, ona chciała cie przeprosić.

-Przeprosić? Coś jej chyba nie wyszło.- Prychnęłam z pogardą, czułam jak na nowo zbiera się we mnie złość, ta sama co przy spotkaniu z matką. I szkoda, że wywołuje ją u mnie moja własna siostra, ta która zawsze była po mojej stronie...

-Nie dziwię się, skoro rozmawiałaś z nią w ten sam sposób, co ze mną. Doskonale wiesz, że ona też jest wybuchowa, dokładnie tak jak ty, to po niej odziedziczyłaś to swoje roztrzepaństwo...

-Daruj sobie te gadki. Po co dzwonisz? Już jej wyraźnie wyjaśniłam, że nie mam zamiaru mieć z nią, ani z jej zmarłym mężem cokolwiek wspólnego.- Przerwałam jej stanowczo, moja cierpliwość właśnie zbliżała się do niebezpiecznej granicy. Nie chciałam się z nią kłócić, wystarczy, że zrobiłam to już ze swoją przyjaciółką.

-Słuchaj, schowaj tę swoją pieprzoną dumę do kieszeni i oprzytomnij w końcu! Każdy ma prawo popełniać błędy, oni też. Wydaje ci się, że tylko tobie wolno!? Za kogo się w ogóle uważasz, co?! Ci ludzie dali ci życie! Mieszkałaś z nimi pod jednym dachem prawie całe swoje życie, może warto przestać się już użalać nas sobą, co? Nikt ci nie każe od razu wybaczać, mogłabyś przynajmniej być na pogrzebie. Skąd możesz wiedzieć, że on nie żałuje tego jaki był? I skąd możesz wiedzieć, dlaczego właśnie było tak, a nie inaczej? Może są jakieś powody, o których nie masz pojęcia. Carmen, nie możesz całe życie udawać, że nic cie nie dotyczy i że nie masz rodziny.- Wyrecytowała ze złością, wydawało mi się, jakby stała przede mną i na mnie krzyczała. Tylko, co ja takiego zrobiłam? Niby z jakiej racji ona zwraca mi uwagę? Ja nie kwestionuję tego, że będzie na pogrzebie i nie odradzam jej tego, uszanowałam tę decyzję.

Nie byłam w stanie nic jej odpowiedzieć, miałam ochotę się po prostu rozłączyć. Teraz ona odwróciła się przeciwko mnie, stanęła po stronie ludzi, którzy mnie skrzywdzili.- Chce cię tam widzieć, Carmen. Bo jesteś ich córką, a to, że oni nie potrafili wywiązać się ze swoich obowiązków, nie znaczy, że ty masz nie wywiązywać się ze swoich.- Usłyszałam na koniec, po czym już tylko dudnił mi w uszach nieznośny sygnał przerwanego połączenia. Nienawidzę, gdy ktoś prawi mi kazania i zwraca uwagę. Byłam na nią wściekła jak nigdy, co nie znaczy, że jej słowa nie dały mi do myślenia. Jestem przekonana, że doskonale wiedziała, co mówi i zdawała sobie sprawę, że nie spłynie to po mnie. Znała mnie bardzo dobrze i zapewne jest z siebie zadowolona, bo będę się teraz dręczyła przez najbliższe dwa dni, a potem wsiądę w pierwszy samolot do Warszawy i pojawię się na tym całym pogrzebie.

-Kochanie, może powiesz mi o co tak właściwie chodzi?- Tom stanął koło mnie i odebrał mi telefon odkładając go na szafkę.

-O to, że jestem dumną egoistką.- Odparłam sucho wpatrując się w pościel na łóżku.- Wiesz, to wszystko nie ma sensu... nic nie wyjdzie z tych walentynek, przepraszam cię. Ja muszę iść do Davida...

-Ale po co?

-Potrzebuję kilku wolnych dni, jadę do Warszawy.- Oznajmiłam sama nie wiedząc, kiedy podjęłam taką decyzję. Bo to mój obowiązek, a obiecałam sobie, że nigdy nie będę taka jak oni... tymczasem z dnia na dzień staję się coraz bardziej podobna do niego i choć jeszcze mi daleko, coraz częściej zaczynam postępować tak jak on.

-Jak to do Warszawy? Carmen, wcale mi się to nie podoba... w ogóle nic mi nie mówisz...

-Przecież mówię, jadę do Warszawy.- Powiedziałam nieco ostrzejszym tonem, jeszcze tylko brakowało, żebym się z nim pokłóciła.- Przepraszam, ale lepiej będzie, jeżeli nie będziesz wiedział więcej. Mam już dosyć obarczania cię własnymi problemami... to wszystko odbija się na naszym związku, a ja nie chcę aby tak było, dlatego pozamykam wszystkie swoje sprawy i wrócę.- Wyjaśniłam krótko i całując go delikatnie w usta wyszłam kierując się na piętro, gdzie miał pokój nasz menadżer. Czekała mnie ciężka rozmowa, ale trudno... jak będzie trzeba wyjadę nawet wbrew jemu. Mam gdzieś, jego głupie humory. W końcu jestem dumną egoistką...


#


Sara w osłupieniu wpatrywała się w wielki bilbord wiszący na jednym z budynków, z wrażenia nie była w stanie wykrztusić z siebie, żadnego słowa. Nigdy w życiu, by się czegoś takiego nie spodziewała, choć wiedziała, że Bill ma różne szalone pomysły... jednak chyba bardziej zaskoczył ją widniejący tam napis, niżeli sam pomysł. Za to czarnowłosy stał obok niej z szerokim uśmiechem na twarzy i obejmował ją delikatnie w pasie, jakby w obawie, że zaraz zemdleje z szoku, jakiego doznała. Miał nadzieję, że nie straci jej po raz kolejny...przecież nie o to mu chodziło. Chciał w końcu nazwać to coś, co było między nimi i uznał, że ten dzień będzie najodpowiedniejszy.

-Powiesz coś?- Zapytał, a jego uśmiech zastąpił niepokój. Był przygotowany chyba na wszystko, jednak miał nadzieję, że sprawdzi się pozytywny scenariusz tego wydarzenia.

-Oszalałeś?!- Wypaliła nagle zupełnie nie wiedząc, jak ma się zachować. Chłopak postawił ją w niezwykle trudnej sytuacji, a ogromny napis jeszcze do końca nie mógł dotrzeć do jej przyćmionej świadomości.

-No...wiesz...ja...chciałem, jakoś...- Zaczął dukać nie wiedząc, w jaki sposób się wysłowić. Jak zawsze zbiła go z tropu i znowu poczuł się przy niej, jak mały, niewiele znaczący, zagubiony chłopiec.-Nie wiedziałem jak mam ci to powiedzieć...myślałem, że może... wiesz, ostatnio tyle się wydarzyło, wiele się między nami zmieniło i w ogóle... w pewnej chwili przestałem panować nad uczuciami no i właśnie... sama widzisz...

-To, tak na serio?- Spojrzała na niego z lekkim przerażeniem w oczach. Nie miała pojęcia co o tym myśleć, z jednej strony sprawiło jej to ogromną radość, ale z drugiej powodowało wielką panikę. Chyba nikt tak jak ona nie bał się deklaracji, czy obowiązków wobec drugiej osoby.

-Nie jestem typem chłopaka, który praktykuje wolne, niezobowiązujące związki. Wiem, że między nami nie miało się nic zmieniać i zgodziłem się na to, tylko dlatego, żebyś mnie nie zostawiła... ale nie mam zamiaru cię oszukiwać. Po prostu cię kocham i chyba powinnaś o tym wiedzieć.

-Ale...po co to wszystko? Nie mogłeś zwyczajnie mi tego powiedzieć?

-Nie chciałem, aby było zwyczajnie... i ja niczego od ciebie nie oczekuję, chce tylko, żebyś wiedziała.

-Ty, tyle dla mnie robisz...a ja nawet nie mogę powiedzieć ci, co do ciebie czuję...

-Nie musisz, ważne, że ze mną jesteś.- Uśmiechnął się do niej ciepło.

-Nie zasługuję na ciebie, a już na pewno nie na twoją miłość...


Wiem to, co wiem,

Mam to, co mam,

Lecz wiem, o co gram…

Bądź blisko,

To wszystko,

Nikt nie chce być sam,

Nie będziesz sam.*



-Zasługujesz na dużo więcej, Sara.- Złapał ją za dłonie spoglądając w niebieskie, błyszczące od łez oczy.-I jestem bardzo szczęśliwy będąc z tobą, naprawdę czuję, że dzięki tobie jest po prostu lepiej niż było...

-Ale co ja takiego mogę ci dać? Jestem zwykła... nawet głupia, pusta! Mógłbyś mieć każdą inną, lepszą, ładniejszą...

-Nie chce mieć każdej, chce mieć ciebie! Tylko ciebie... bo to dla ciebie jestem w stanie zrobić wszystko, to za tobą skoczę w ogień...

-Nie chciałabym, abyś przeze mnie cierpiał...ty też jesteś dla mnie bardzo ważny, ale zawsze traktowałam cię jak przyjaciela, a potem coś się zmieniło...i podobają mi się te zmiany, tylko że ja bardzo się boję nowych doświadczeń...tak dawno nie miałam chłopaka, już zapomniałam na czym polega związek...- Wyznała cicho, nie miała odwagi nawet spojrzeć mu w oczy. To wszystko było dla niej nowe, nikt jeszcze nie wyznawał jej miłości, a już na pewno nie w taki sposób.

-Jeżeli nie chcesz nie musisz nic zmieniać, tylko ze mną bądź. Nawet nie musisz uważać mnie za swojego chłopaka, skoro jest to dla ciebie problemem...- Powiedział spokojnie, zgodziłby się dosłownie na wszystko.

-I widzisz? Zawsze mi ustępujesz, a ja? Ja nie robię nic. Czy kiedykolwiek zgodziłam się na coś, co ty zaproponowałeś? Nie...

-Oj, daj spokój... ja naprawdę nie narzekam. Jest bardzo miło. Chodźmy już stąd, to nie wszystkie atrakcje na ten dzień...- Uśmiechnął się tajemniczo łapiąc ją za rękę. Nie było tak strasznie, jak sądził... najważniejsze, że go nie odrzuciła, bo tego by nie zniósł.


#


Weszłam do pokoju Josta nie czekając na zaproszenie, jakoś nie specjalnie się stresowałam tą rozmową, chciałam odwalić swoje i iść się spakować. W sumie mogłabym mu nic nie mówić i po prostu sobie wyjechać, ale... lepiej, żeby wiedział i odwołał niektóre sprawy związane ze mną dotyczące zespołu.

-A ty co? Pukać nie umiesz?- Usłyszałam na wstępie, starałam się zignorować jego nieprzyjemny ton.

-Pukałam, ale najwyraźniej nie słyszałeś.- Skłamałam z niewinnym wyrazem twarzy.- Przyszłam, aby poinformować cię, że wyjeżdżam na kilka dni.- Oświadczyłam, a jego twarz przybrała koloru purpury.- Na pogrzeb ojca.- Dodałam szybko zanim ten zdążył otworzyć usta.

-Jasne, w ogóle powinienem się chyba cieszyć, że mnie uprzedzasz.- Stwierdził z kpiną. Szczerze myślałam, że zaraz wyskoczy z jakimiś kondolencjami, ale chyba na tym skończyła się nasza przyjazna rozmowa.

-Daruj sobie. Coś ci nie odpowiada, to mnie wywal.

-Dobrze wiesz, że nie mogę tego zrobić, a ty bardzo dobrze to wykorzystujesz.

-Przestań, w ogóle nie wiem o co ci chodzi. Niby co ja takiego robię?! Raczej nie szkodzę zespołowi, a na pewno nie specjalnie.- Rzekłam stanowczo wpatrując się w niego ze złością. Irytuje mnie na każdym kroku.

-Oczywiście, bo ty jesteś święta i niewinna. Owinęłaś sobie tego durnego Kaulitza wokół palca i jesteś z siebie zadowolona, bo możesz wszystko. Mam nadzieję, że w końcu przejrzy na oczy i zacznie robić, to co do niego należy, a nie bawi się w jakieś chore związki.- Wyrecytował mierząc mnie nieprzychylnym spojrzeniem, trudno było mi się powstrzymać od wybuchu. Dzisiaj mam naprawdę bardzo zły dzień i na pewno nie ma już dobrej, potulnej Carmen. Chyba naprawdę zacznę wykorzystywać swoją pozycję, bo on już nie zasługuje na jakikolwiek szacunek z mojej strony.

-Co ty możesz wiedzieć.

-Jego jedyna miłość to muzyka, a ty wpieprzyłaś się do jego życia i niszczysz mu marzenia! Niby do czego jesteś mu potrzebna, skoro on może mieć wszystko? Chyba jedynie do łóżka, bo na nic więcej nie ma czasu. Nie sądzisz raczej, że kiedykolwiek wyjdzie z tego coś więcej?- Jego głos przepełniony był kpiną. Ściskało mnie coś w środku, jakbym znowu poczuła się winna. Prawie zwątpiłam w miłość...

-Widzę, że bardzo cie boli, to że Tom nie skupia się wyłącznie na zespole, ale również na mnie. I to, że nigdy nie stanął po twojej stronie, nigdy cie nie poparł bo bronił mnie. Ale to się nie zmieni David, więc lepiej weź się opamiętaj, albo odejdź na wcześniejszą emeryturę zanim się wykończysz.- Prychnęłam zachowując swoją obojętność do jego słów. Przynajmniej mogłam udawać, że mnie to nie rusza... on na szczęście nie zna mnie na tyle, aby wiedzieć co tak naprawdę czułam słuchając tego wszystkiego.

-Zrobię wszystko, abyś to ty odeszła pierwsza.

-Powodzenia, a tymczasem żegnaj. Wrócę zanim się obejrzysz.- Uśmiechnęłam się ironicznie, po czym wyszłam. Udało mi się nad sobą zapanować i nie trzasnęłam drzwiami, choć miałam ogromną ochotę. Nie chciałam pokazywać mu, że wyprowadził mnie z równowagi. Ten człowiek oszalał. Chyba kiedyś naprawdę doprowadzi do tego, że odejdę... a może to ja będę silniejsza od niego?


###


*Ewa Farna - „Nie będziesz sam”

 

I znowuuu ^^ Jak tak dalej pójdzie to skończę, to opowiadanie do końca wakacji ;>

Chyba, że coś mi strzeli do głowy i będę ciągnąć je w nieskończoność... u mnie wszystko możliwe. Jednak mam w zanadrzu jeszcze kilka historii, więc być może, gdy skończę tę, pojawi się nowa. Ale strasznie trudno jest się rozstać z historią Carmen i Toma... to jest moje ulubione opowiadanie, bo właściwie tutaj wykorzystałam chyba wszystkie pomysły jakie przyszły mi do głowy ;]

Ale niestety nic nie trwa wiecznie... jednak na razie nie będę odbiegała, aż w tak daleką przyszłość. Skupię się na tym co jest, a jest 69. ;D

pozdrawiam.

 

niedziela, 19 lipca 2009

68. 'Jestem piątkiem trzynastego...'

 

Spałam sobie smacznie, śniąc o niebieskich migdałach, kiedy do moich nozdrzy dotarł przyjemny zapach porannej kawy. Trochę mnie to zdziwiło, że w moim śnie pojawiła się kawa. Byłam sobie właśnie na zielonej łące, miałam na sobie letnią białą sukienkę, a na niebie świeciło słońce. Było pięknie, brakowało tylko Toma... byłam zupełnie sama, jedynym towarzystwem były zwierzątka skaczące po trawie. Szłam boso ścieżką i wdychałam świeże powietrze, nie wiem jaki był cel mojej drogi, ale gdy tylko poczułam zapach kawy zmieniłam kierunek i udałam się za nim... z każdą chwilą robiło się, coraz ciemniej i ciemniej, aż w końcu ujrzałam jasność...

-Dzień dobry.- Usłyszałam nad sobą. Zamrugałam powiekami jeszcze nie w pełni przytomna. Odczekałam chwilę, aż widok mi się wyostrzy i zobaczyłam zadowolonego Toma.- Myślałem, że już się nie obudzisz...

-Miałam taki miły sen.- Wymruczałam rozciągając się.- Tylko nie wiem, gdzie ty byłeś w czasie, kiedy ja tam byłam?

-Może w recepcji?

-A po co tam byłeś?- Zapytałam ciekawa. Jak można rano nie spać, tylko siedzieć w recepcji... może mu się spodobała ta baba co tam pracuje?

-Miałem ważną sprawę. Ale zamówiłem też śniadanie do pokoju...- Uśmiechnął się do mnie.-Pamiętasz, że dzisiaj walentynki?- Zapomniałam. Zupełnie zapomniałam! I nic mu nie kupiłam... a jeszcze wczoraj pamiętałam... gdzie ja mam głowę? Nasze pierwsze wspólne walentynki! A ja zapomniałam...

Nie odpowiedziałam nic, odwróciłam głowę w drugą stronę... i co? Kwiaty! Piękne czerwone róże...Ale ja jestem głupia, jak mogłam nic mu nie kupić... co ze mnie za dziewczyna!? Normalnie wyskoczę przez okno.

-Zapomniałaś.- Skwitował z rozbawieniem, a mi było okropnie, głupio. Nie mam dla siebie żadnego wytłumaczenia... no chyba, że liczy się to, iż zaprzątałam sobie głowę Sarą...- Ale będziesz moją walentynką, prawda?

-Przepraszam cię, jeszcze wczoraj rano myślałam o dzisiejszym dniu i miałam iść coś ci kupić, tylko, że jakoś tak...

-Carmen, daj spokój... dobrze, że zapomniałaś, nie potrzebne są żadne prezenty. Mam na dzisiejszy dzień inne plany.- Pocałował mnie w policzek, po czym postawił mi tace ze śniadaniem.- Smacznego.

-Kocham cię.

-No cóż, nie dziwie ci się...- Rzekł cwaniacko i zbliżył się do mnie ponownie tym razem składając pocałunek na moich ustach.- Ja ciebie też.

-A ja ci się dziwię.- Zaśmiałam się, a w tym samym czasie po pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Tom zmarszczył brwi, nikogo się nie spodziewaliśmy o tej porze...

-Otworzę, może to Gustav zobaczył znowu jakąś zjawę.- Przewrócił teatralnie oczami i poszedł otworzyć. Ja w ten czas zajęłam się swoim śniadaniem... cudownie, jest się tak budzić tym bardziej, że ma się takiego chłopaka przy boku. Jeszcze nigdy nikt nie przyniósł mi śniadania do łóżka.... bynajmniej nie pamiętam takiej sytuacji. Mimo wszystko i tak kupię mu jakiś drobiazg... dzień zapowiada się naprawdę wspaniale. W końcu to walentynki...

-Kochanie, jakaś pani... do ciebie.- Uniosłam głowę spoglądając ze zdziwieniem na chłopaka, do mnie? Pani? Przecież ja tu nikogo nie znam...- Czeka przy drzwiach.- Skinęłam niepewnie głową i wygrzebałam się spod pościeli, w pośpiechu założyłam jakieś spodnie i pierwszą lepszą bluzkę, nie chciałam się pokazywać w samej koszulce. Poprawiłam ręką włosy i udałam się do wejścia, a moim oczom ukazała się niewysoka, dość zgrabna i elegancka kobieta o kasztanowych, krótkich włosach. Wyglądała na około czterdzieści lat... Jakoś nie bardzo przypominam sobie, abym ją znała choć może gdzieś już widziałam tą twarz...

-Słucham panią?- Zwróciłam się do niej, od razu spojrzała na mnie lustrując mnie uważnie wzrokiem. Miała takie dziwne spojrzenie, aż się trochę skrępowałam bo nie wyglądam dość zachęcająco.

-Chciałam porozmawiać...

-Ale o czym? Znamy się, w ogóle?- Uniosłam brwi spoglądając na nią.

-Tak się złożyło, że jestem twoją matką.- Odparła, a ja w pierwszej chwili miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Nie widziałam swojej matki od jakichś trzech lat i właściwie zapomniałam o jej istnieniu... zresztą ona nigdy nie była moją matką. Nienawidziłam jej tak samo jak ona mnie. Zastygłam na moment nie wiedząc, jak się zachować. No bo co mam zrobić? Pojawia się nagle i mówi, że chce porozmawiać... ale jest dla mnie zupełnie obca.

-Ja nie mam matki.- Stwierdziłam sucho patrząc jej prosto w oczy. Chciałam zamknąć drzwi, ale tak się złożyło, że nie stała za nimi...

-Carmen, twój ojciec nie żyje.- Zignorowała moje słowa, jednak to co powiedziała nie wywarło na mnie żadnego wrażenia. Założyłam ręce na piersi i wlepiłam wzrok w jakiś punkt na podłodze, żeby tylko na nią nie patrzeć.

-Nie obchodzi mnie to, ja nie mam ojca. W ogóle jakim prawem tutaj przychodzisz?

-Przestań już robić z siebie biedną sierotkę. Pogrzeb jest za trzy dni, w Warszawie.- Oznajmiła surowo, jakby sądziła, że jej posłucham. A myślałam, że to ja jestem naiwna.

-I tak mnie nie będzie, szkoda twojego czasu.

-Twoja siostra przyjedzie.

-Ale ja nie! I jeżeli to już wszystko, co miałaś mi do powiedzenia, odejdź i nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy!- Nakazałam ze złością. Trudno było mi uwierzyć, że Melanie tam pojedzie... ale przecież to jej decyzja, a ja muszę ją uszanować. W końcu ona zawsze miała lepsze kontakty z rodzicami... była ich pierworodnym dzieckiem, a właściwie nadal jest.

-Ojciec spisał testament, wiem, że także i ty tam jesteś. Powinnaś być obecna przynajmniej na odczytaniu.

-Mam gdzieś jego i jego testament! Nic od was nie chcę, jedynie żebyście dali mi spokój. Mam swoje życie, a was w nim nie ma i nigdy nie będzie. Dla mnie nie istnieliście i istnieć nie będziecie. Rozumiesz?!- Wyrecytowałam głośno i wyraźnie, tak aby dokładnie wszystko zrozumiała.

-Carmen, wiem, że masz do nas żal, ale... mimo wszystko ten człowiek był twoim ojcem, wychowywał cię przez kilkanaście lat...

-Gówno, a nie wychowywał. Tak mnie kochał, że przez niego chciałam się zabić! Zresztą ty nie byłaś lepsza, nigdy nie potrafiłaś stanąć w mojej obronie, zawsze byłaś po jego stronie, a potem stałaś się taka sama jak on! Tylko czym ja wam zawiniłam? Nie chcieliście, mieć dziecka, trzeba było się zabezpieczać, albo usunąć ciążę! Przecież aborcja to dla was nic wielkiego.- Wyrzuciłam z siebie, w oczach miałam już łzy ze złości. Nie było we mnie nawet najmniejszej odrobiny współczucia. Ani ona, ani on, nie zasługiwali na to. Zbyt wiele zła mi wyrządzili, abym mogła wybaczyć...- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak trudno jest dziecku żyć w świadomości, że jest niechciane. Potępialiście wszystko co robiłam i nic was nie obchodziły moje uczucia, czy problemy... nie pamiętam, ani jednej chwili, którą mogłabym wspomnieć z uśmiechem na twarzy. Pamiętam tylko płacz i żal, bo nic innego nie czułam. A zamiast miłości od rodziców, byłam tylko winiona za błędy, z którymi w większości nie miałam nic wspólnego. Więc jakim prawem, teraz przychodzisz do mnie i zapraszasz mnie na pogrzeb człowieka, który zniszczył mi całe dzieciństwo?!- Zakończyłam, nawet nie spostrzegłam kiedy po mojej twarzy zaczęły spływać łzy. Nic nie czułam, wpadłam w jakąś furię. Miałam chęć się na nią rzucić i zabić gołymi rękami. Jakbym stała przed największym wrogiem swojego życia.

-Nie przyszłam tu, aby słuchać twoich wyrzutów. Masz do nas żal, w porządku, ale zawsze będę twoją matką i nikt tego nie zmieni. I sądziłam, że powinnaś wiedzieć o śmierci ojca, bo jesteś jego córką i to, też się nie zmieni. A jeżeli nic od nas nie chcesz, zrezygnuj ze swojej części spadku. I tak naprawdę nie mam pojęcia, po co on zapisał ci cokolwiek, przecież na nic sobie nie zasłużyłaś. A teraz potrafisz tylko wypominać, gdyby nie my, byłabyś nikim.

-Wyjdź stąd.- Powiedziałam spokojnie, aczkolwiek stanowczo. Miałam już dosyć, w głowie mi się nie mieściło jak można być tak bezczelnym... ona w ogóle nie wie, co mówi. Ja nic im nie zawdzięczam. Zupełnie nic. Ale domyślam się, że jedyne o co jej chodzi, to pieniądze. Pieprzona materialistka.

-Na pewno znajdziesz czas na formalności związane z rezygnacją z części spadku, w końcu i tak nie potrzebujesz teraz pieniędzy, a nie chcesz mieć z nami nic wspólnego. Ktoś powiadomi cię o terminie odczytania testamentu.- Oświadczyła na koniec i wycofała się stając na korytarzu.- Gratuluję kariery, obyś się nie stała taka jak twój ojciec, bo przecież pieniądze go zmieniły, a ty teraz raczej nie narzekasz. Oh, pewnie nie zaprosisz mnie na ślub, więc może od razu będę życzyła ci szczęścia na nowej drodze życia... a kto poprowadzi cię do ołtarza, co?

-Jesteś żałosna, ty w ogóle nie masz serca... nawet nie wiesz, co to jest miłość. - Pokręciłam głową nie mogąc wyjść z szoku jakiego doznałam słuchając tych bzdur. Wszystkie te słowa bolały, jednak wiedziałam, że nie mają znaczenia.- Nigdy więcej do mnie nie przychodź.- Zatrzasnęłam drzwi i odetchnęłam kilka razy, aby się uspokoić... To przerosło moje wszelkie oczekiwania, zwyczajnie nie potrafiłam w to uwierzyć... I jak do cholery ona mnie znalazła!?

-Kochanie...

-Przepraszam cię, ja muszę być teraz sama...- Przerwałam mu zanim zdążył cokolwiek powiedzieć i wyszłam. Miałam teraz tylko jeden cel... i znowu jest mi przykro, że wszystko się sypie przeze mnie i moje chore problemy. To ja jestem w tym związku powodem do płaczu i wszelkich zmartwień... jestem piątkiem trzynastego...


#


Leżał na łóżku wpatrując się w sufit i myśląc nad tym, gdzie jest Sara. Gdy się obudził jej już nie było... na szczęście zostawiła swoje rzeczy, więc opcję, iż wróciła do domu, może spokojnie odrzucić. U Gustava też jej nie było, w hotelu też jej nikt nie widział. Zostawiła go samego! I to jeszcze w taki dzień, a on miał tyle planów... pozostaje mu tylko czekać, gdyż jej telefon nie odpowiada.

Żeby tylko wróciła, chyba nic się nie stało... jeszcze wczoraj miała całkiem dobry humor. Zresztą, ani ona, ani on nie narzeka. Zaczyna im się chyba układać, choć w dalszym ciągu trudno nazwać, uczucie, którym się darzą.

-Hej, leniu!- Zamrugał ślepiami słysząc damski głos, a zaraz po tym trzask drzwi.- Jak zwykle nic nie robisz, zupełnie nie wiem, po czym jesteś taki zamęczony?- Kontynuowała, a on w tym czasie podniósł się, aby móc ją zobaczyć.- Myślałam, że może zaczniesz mnie szukać, albo coś... ale tobie się oczywiście nie chciało.- Przewróciła teatralnie oczami.

-Nie mówiłaś, że bawimy się w chowanego.- Stwierdził podążając za nią wzrokiem. Blondynka w bardzo szybkim tempie przemieszczała się po pokoju i doprowadzała go do porządku. Jak można tak szybko sprzątać? I jej się chce!? On by tego nigdy nie ruszył...- Gdzie byłaś? Myślałem, że mi uciekłaś, czy coś...

-Jasne, niby dlaczego miałabym uciekać? Chciałam się przejść po okolicy i przy okazji wstąpiłam do paru sklepów. Widziałam mnóstwo fajnych rzeczy...i kupiłam ci coś.- Uśmiechnęła się podchodząc do niego.-Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek.- Wręczyła mu niewielką kolorową torebeczkę, którą przyjął z zadowoleniem i natychmiast wyjął jej zawartość. Była to czerwona koszulka wyróżniająca się tym, że z przodu miała wielką, wypukłą mordkę psa, a z tyłu zwisał jego ogon.-A jak naciśniesz na jego nos, to zaszczeka... podoba ci się?

-Bardzo fajne. Jednak wolałbym zamiast tego psa, ciebie tutaj...

-Mnie masz na żywo.- Poczochrała go po włosach i pocałowała w policzek, następnie powracając do poprzedniego zajęcia, a mianowicie, ogarniania bałaganu.

-Jeju, ty nie masz już co robić? Zostaw to, no... dzisiaj walentynki, nie będziemy chyba siedzieć w hotelu.- Podszedł do niej i złapał ją za rękę ciągnąc w stronę wyjścia.-Ja też mam dla ciebie prezent...

 

###

 

Nie lubię mieć dużych zapasów odcinków na komputerze, bo nie dość, że go zaśmiecam to ja jestem daleko z przodu i zaczynam się sama gubić w tym wszystkim... mam nadzieje, że nie przeszkadza wam częstotliwość dodawania notek?

I powoli zbliżamy się do trochę mniej przyjemnych części, przecież nie może być aż tak kolorowo, chociaż znając mnie i tak będzie ^^ No ja nie umiem inaczej xD

Swoją drogą, jest jeden taki odcinek, który przyprawił mnie samą o niezłe emocje, ale to u mnie normalne ^^ Zresztą, nie będę nic mówić... bo wiem, że jestem potworem...

 

Nikusia: A Ty też mogłabyś coś opublikować ;p

 

pozdrawiam.

 

sobota, 18 lipca 2009

67.'Nikt nie jest idealny, nawet ja.'

 

Tom chodził po pokoju cały zdenerwowany, a ja zupełnie nie wiedziałam w jaki sposób się do niego odezwać. Nie potrafiłam mu tak po prostu powiedzieć, że nie ma żadnego problemu. Żadne słowo nie chciało wydobyć się z mojego gardła... pragnęłam tylko, żeby w końcu przestał krążyć w kółko i pozwolił mi się skupić, abym mogła odpowiednio dobrać słowa i wyznać mu coś, co miało bardzo duże znaczenie, zarówno w obecnej sytuacji, jak i w całym moim i jego życiu.

-Carmen... i co my zrobimy? Jeżeli ty jesteś w ciąży, Jost nas zabije! W ogóle... jak to będzie? Takie małe dziecko to tyle dodatkowych obowiązków, a zespół? Jak ty możesz tak spokojnie siedzieć? Powiedz coś!

-Uspokój się...- Mruknęłam, jednak moje słowa na niewiele się zdały. Chłopak ani myślał, aby się uspokoić. Naprawdę strasznie się tym denerwuje... i w sumie jest mi trochę przykro z tego powodu, bo gdybym była w ciąży... wcale by się nie cieszył... choć może to dlatego, że jest jeszcze za wcześnie na rodzinę... przecież dopiero co zdecydował się na związek... i nagle dziecko? To za wiele, za szybko...

-No, jak mam się uspokoić?! Musisz zrobić test, musimy wiedzieć... Widzisz, właśnie dlatego wolałem zaczekać... a teraz możemy zostać rodzicami, przez jakieś głupstwo.

-Przestań do cholery.- Warknęłam czując jak wzbiera się we mnie złość. Nawet nie ma pojęcia, jak bardzo ranią mnie jego słowa.- Nie jestem w ciąży, bo nie mogę mieć dzieci.- Pod wpływem złości wydusiłam to z siebie z większą łatwością niż się spodziewałam. Chłopak zatrzymał się, jak na zawołanie.- I szkoda, że to było dla ciebie głupstwo.- Dodałam podnosząc się z miejsca i skierowałam się do łazienki czując, że zaraz wybuchnę płaczem. Lecz nie pozwolił mi na to zagradzając drogę.

-Carmen, przepraszam spanikowałem... naprawdę tak nie uważam.

-A co gdybym jednak była w ciąży?- Spojrzałam na niego zaszklonymi oczami.- Wiem, że nie jesteś gotowy na ojcostwo... i uwierz, jakbym mogła zajść w ciążę, nigdy by nie doszło do tego, gdybyśmy nie mieli zabezpieczenia.

-Ale... dlaczego nie możesz?- Zapytał cicho.

-Pamiętasz jak rozmawialiśmy w sylwestra? Wtedy chciałam ci wszystko powiedzieć...

-Ja myślałem, że... że chodzi o gwałt...

-Bo chodzi. Miałam niespełna piętnaście lat, gdy mnie zgwałcono... zaszłam w ciążę, dla moich rodziców była to straszna tragedia i oczywiście wszystkiemu byłam winna ja. Od zawsze mną gardzili... w końcu ja też siebie znienawidziłam. A to dziecko, które w sobie nosiłam... brzydziłam się go. Jednak z czasem zaczęłam się przyzwyczajać, a nawet cieszyć... gdy już zaczęłam wierzyć, że mi się ułoży i będę szczęśliwą mamą, poroniłam. Najgorsze było dopiero, gdy lekarz powiedział mi, że nie ma już szans na to, abym kiedykolwiek jeszcze mogła zajść w ciążę.- Wyznałam wszystko w wielkim skrócie, chyba nic więcej nie powinien wiedzieć. Udało mi się nie rozbeczeć, spłynęło mi tylko kilka łez, które szybko starłam.- Więc nie grozi nam żadna wpadka...- Dodałam spoglądając na niego niepewnie z bladym uśmiechem. Dobra mina do złej gry. Wyglądał na zszokowanego, nie miał pojęcia co powiedzieć i wcale mu się nie dziwię... Chciałam odejść, żeby nie musiał się już męczyć, ale złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie przytulając mocno. Ulżyło mi, ale za to rozpłakałam się jak dziecko... chyba potrzebowałam tego. Ten gest z jego strony był moją pewnością, że mnie nie zostawi. Jak ja w ogóle mogłam w to zwątpić... nie raz przeszło mi przez myśl, że będzie chciał się rozstać z tego powodu. Bo przecież ja nigdy nie będę mogła stworzyć rodziny... zawsze starałam się tym nie przejmować, nie myśleć... ale teraz to wszystko wróciło i jakby na nowo uświadomiłam sobie, że nigdy nie powiem do nikogo synku, albo córeczko... nie usłyszę z ust dziecka „mamo”... To chyba najgorsze co może spotkać kobietę.

-Ja kocham cię bez względu na wszystko i nie zostawię cię choćby walił się świat.

-Obiecujesz, że nigdy?- Uniosłam na niego swoje spojrzenie wypowiadając szeptem pytanie. Nie byłam w stanie mówić głośniej...

-Nigdy, nawet gdy umrę będę z tobą, obiecuję. I nie przejmuj się, jeżeli będziemy się kłócić, czy coś... podobno w każdym związku tak jest. Nikt nie jest idealny, nawet ja.- Uśmiechnął się słodko. Tylko on potrafi sprawić, że smutek znika, a życie nabiera nowych barw. I to on jest moją nadzieją i wiarą. Czasami wydaje mi się, że śpię, a to wszystko jest tylko snem... bo nigdy nie wierzyłam, że można być, aż tak szczęśliwym. Że istnieje taka miłość, która przetrwa wszystko...


#


Perkusista w wyśmienitym nastroju zamknął za sobą drzwi od swojego pokoju i nucąc pod nosem jakąś melodię skierował się w stronę windy. Dobrze zrobił przesypiając prawie cały dzień, przynajmniej czuje się dużo lepiej niż rano. Ten odpoczynek był mu bardzo potrzebny... a teraz spokojnie może się trochę rozerwać...

-Cześć, Gustav.- Drgnął lekko słysząc za sobą damski głos, kogoś mu przypominał, ale wolał o tym nie myśleć. Odwrócił się ostrożnie za siebie, a jego oczy przybrały, nienaturalnych rozmiarów. Zamrugał kilkakrotnie powiekami modląc się w duchu, aby dziewczyna zniknęła z jego widoku. Jednak tak się nie stało.

-Nie, nie wrobisz mnie. Ja i tak wiem, że ciebie tutaj wcale nie ma.- Powiedział zupełnie przekonany i odwrócił się od niej czekając na windę. Blondynka natomiast była nieco zdezorientowana, w ogóle nie rozumiała o co mu chodzi. Chciała się tylko przywitać... nie spodziewała się takiej reakcji.

-To dlaczego do mnie mówisz, skoro mnie tu nie ma?- Stanęła obok niego zerkając z zaciekawieniem w jego stronę. Chłopak potrząsnął głową, jakby chcąc odgonić natrętne muchy...

-Nie rób ze mnie wariata i znikaj stąd natychmiast.- Wysyczał nawet na nią nie spoglądając. Teraz to już zupełnie ją zaskoczył.

-Ja robię z ciebie wariata? Sam z siebie robisz. O co ci chodzi? Chciałam się tylko przywitać.

-Słuchaj no, dobrze obydwoje wiemy, że ciebie tutaj nie ma... i jak cię dotknę to...- Urwał zdumiony, gdy wykonując wcześniej wymienioną czynność poczuł materiał jej bluzki.- Sara!?

-A ty się dobrze czujesz?- Uniosła brwi oczekując jakichś wyjaśnień.

-Tak, wiesz...ekhm... nieważne. Sorry, trochę mnie fantazja poniosła...

-Zauważyłam właśnie... Tak w ogóle to przyleciałam dzisiaj do was, zauważyłam że wychodzisz więc chciałam się przywitać.- Wyjaśniła krótko, co sprawiło, że Gustav poczuł się o wiele lepiej. Czyli nie jest wariatem...-Dokąd idziesz?

-A chciałem sobie wyjść do jakiegoś klubu czy coś... ale wiesz, jednak pójdę do restauracji coś zjeść, a potem z powrotem się położę, czuję że moja energia już się wyczerpała.

-Ah, no jasne. To smacznego i dobranoc.- Uśmiechnęła się do niego, a chłopak wsiadł do windy na koniec machając jej wesoło. Gdy tylko zniknął jej z widoku pokręciła głową zawracając do swojego pokoju, lecz nie zdążyła nawet dojść do drzwi, kiedy dobiegł ją znajomy głos...

-Psst, Sara...- Rozejrzała się po korytarzu w poszukiwaniu czarnej czupryny i w końcu ją ujrzała wychylającą się zza drzwi.

-A ty, co? Dlaczego tak cicho mówisz?- Podeszła do niego. Kolejny wariat. A wydawało jej się, że przyjechała, do przyjaciół, ludzi których dobrze zna...

-Bo się boję, że Jost mnie usłyszy...ostatnio ma jakieś humory.

-Wy wszyscy macie coś z głową. Co chciałeś?

-Bo może byś tak... wiesz, po co masz płacić za pokój skoro mogłabyś tak... no wiesz, ze mną... w pokoju być, tak wiesz...

-Tak, wiem?- Zamknęła na moment oczy analizując jeszcze raz jego słowa i rozważając propozycję, miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Ciekawe, dlaczego...-W porządku.

-Tak?

-No.

-Tak?

-No, tak!

-Ale, tak, że tak na serio tak?

-Tak, że tak, na serio tak.

-No to chodź.- Zanim się zorientowała złapał ją i wciągnął do pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. Przygniótł ją do ściany zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć i wpił się w jej usta, ledwie nadążała odwzajemniać jego pocałunki, ale podobało jej się to.

-A..le.. moje...rze...czy...- Wybełkotała próbując się od niego oderwać, to była chyba najtrudniejsza rzecz jaką przyszło jej zrobić...-Bill!

-Jakie rzeczy?-Pozwolił jej złapać oddech, co trwało dosłownie moment po czym ponownie ją pocałował.-Po co ci rzeczy w ogóle?- Kontynuował starając się nie zaprzestawać pocałunków.-Co ty mi tu z jakimiś rzeczami...

-No błagam cie, ja muszę oddychać...- Wysapała, gdy udało jej się już uwolnić z jego sideł. W ostatniej chwili zrobiła unik, jak ponownie chciał się wpić w jej usta, czego skutkiem było, że trafił w ścianę, w tym czasie dziewczyna stanęła obok i pozwoliła sobie na szeroki uśmiech...

-Auła... jak mogłaś?

-Co cię opętało, hym?- Zapytała retorycznie, nie potrzebna była jej żadna odpowiedź, zbliżyła się do niego i delikatnie musnęła jego wargi.-Muszę zabrać ze swojego pokoju swój bagaż, jeżeli mam dzielić pokój z tobą.

-Pomóc ci? Ja ci pomogę!- Okrzyknął nawet nie czekając na odpowiedź, złapał ją za rękę i otwierając drzwi wręcz wybiegł zatrzymując się dopiero pod pokojem należącym do Sary.- Naprawdę nie wiem, po co ci te rzeczy...

-To tak, jakbyś ty nie miał kosmetyczki.

-Ooo, to wiele wyjaśnia.- Pokiwał z uznaniem głową, po czym wtargnął do pomieszczenia od razu rzucając się w stronę czarnej torby. Blondynka w ogóle nie rozumiała, po co ten cały pośpiech...- Później się wymeldujesz, znaczy się przemeldujesz... zresztą wszystko jedno, w każdym razie teraz idziemy do mnie.

-Sama bym na to nie wpadła.

-Wiem.- Wyszczerzył się do niej i przekręcił klucz w zamku.- Patrz, nawet nie zdążyłaś sobie w tym pokoju pomieszkać... ale ja mam lepszy, prawda?

-Powiedz mi, co cię opętało bo naprawdę zaczynam się niepokoić.

-Szczęście mnie opętało.- Oświadczył i obdarzył ją soczystym całusem w policzek.

-A jak długo, to będzie trwało?

-Tak długo, jak ze mną będziesz.

-O mój Boże...- Mruknęła do siebie przewracając oczami. Jednak zaraz na jej twarz wpłynął uśmiech. Nie spodziewała się, że będzie, aż tak fajnie...

 

###

 

Dawno nie zmieniałam wyglądu ;D Coś mnie napadło i pisze już 77 odcinek ;o Przynajmniej są szanse, że doprowadzę to opowiadanie do konca ^^

pozdrawiam ;*