sobota, 29 sierpnia 2009

81.'...obiecaj, że mnie nie zostawisz...'

 

Blondynka stała z niezadowoloną miną przed rodzicami, naprawdę jeszcze chyba nigdy, aż tak bardzo jej nie zdenerwowali i właściwie to przesądziło o wszystkim. Spodziewała się raczej czegoś innego przedstawiając im swojego chłopaka. Jednak myliła się. Nadzieja, nie zawsze wystarcza.

-Zapominacie chyba, że jestem już dorosła i to nie wy będziecie decydować o tym, z kim się spotykam. A już na pewno nie o tym, kogo będę kochała! Chyba naprawdę poprzewracało wam się w tych głowach.- Pokręciła z niedowierzaniem głową.

-Jak ty się do nas odnosisz w ogóle?!- Oburzyła się jej matka.

-Normalnie. To wy zachowujecie się, jakbyście mieli nad wszystkim i wszystkimi władzę. Nie akceptujecie mojego związku? W porządku, ale nie macie prawa mieszać się w moje życie i mi rozkazywać. Przykro mi, że was rozczarowałam.

-Bo jakbyś nie mogła się spotykać z kimś normalnym...

-A waszym zdaniem ktoś normalny, to Enrique?! To cham i prostak, gra przed wami jakieś przedstawienia, a wy się na wszystko nabieracie. Naiwni jesteście.- Prychnęła z pogardą.- Zresztą to już nieistotne. Wyprowadzam się, powinnam już dawno to zrobić.

-Że niby co!? Dziecko, ty w ogóle nie myślisz racjonalnie...

-Idę się spakować, tato.- Rzekła chłodno i udała się na górę do swojego pokoju, gdzie cały czas czekał na nią Bill. Teraz już wiedział, dlaczego Sara wcześniej nie chciała zapraszać go do swojego domu i właściwie się jej nie dziwi. Żałuje teraz, że wtedy tak impulsywnie zareagował i wszystko źle odebrał...

-Wszystko w porządku?- Zapytał, gdy dziewczyna pojawiła się w pokoju. Skinęła twierdząco głową i niewiele myśląc wyjęła z szafy walizkę, po czym zaczęła wrzucać do niej ubrania.- Co robisz?

-Wyprowadzam się, mam już ich serdecznie dosyć. I tak miałam już to w planach... jestem dorosła, nie pozwolę, aby całe życie decydowali za mnie jednocześnie wszystko psując.- Powiedziała z goryczą nie przerywając swoich czynności. Chciała jak najszybciej opuścić ten dom.

-Chcesz zamieszkać ze mną?

-Nie, koleżanka proponowała mi wspólne mieszkanie.- Odparła nieco zaskoczona jego pytaniem. Chyba nie sądził, że mogłaby tak po prostu, bez wcześniejszych ustaleń się do niego wprowadzić. Przecież tak się nie robi...

-Ale mogłabyś zamieszkać u nas.

-Dziękuję, ale myślę że lepiej będzie jeżeli zamieszkam z koleżanką. Mam stamtąd bliżej do pracy, poza tym nie będę zwalała się wam na głowę.- Uśmiechnęła się do niego. Naprawdę było jej miło, że jej to zaproponował.

-Przecież nikomu nie zwalasz się na głowę, Carmen by się ucieszyła...

-Ale nie wiem, czy ja byłabym w stanie z nią mieszkać.- Wyznała siadając obok niego na łóżku.- Nie umiem sobie z tym poradzić... wiem, co to za choroba, zdaję sobie sprawę z tego, jakie są szanse na to, aby przeżyła... i, ja nie umiem wierzyć, tak jak wy...- Spuściła głowę. Było jej źle z tym, że nie potrafi być z przyjaciółką w tak trudnych dla niej chwilach... a myśl, że może ją stracić przytłaczała ją każdego dnia coraz bardziej. Choć się starała, nie umiała odzyskać nadziei.

-Będzie dobrze, zobaczysz, że wyzdrowieje...- Objął ją ramieniem przyciągając do siebie. Rozumiał jej wątpliwości, sam miał ich wiele, jednak jemu udało się uwierzyć. Bo, gdy widzi każdego dnia rozpromienioną twarz przyjaciółki i tą miłość, jaka łączy ją z jego bratem, nie potrafi dopuścić do siebie myśli, że jednak się nie uda. Że już niedługo jej nie będzie...

-Kocham cię...


#


Ledwie wyszłam z domu, a rozdzwonił się mój telefon. Sądziłam, że to może Tom, ale jednak myliłam się. Nieznany numer. Nieco się zdziwiłam, lecz po chwili namysłu odebrałam połączenie.

-Słucham?

-Dzień dobry, z tej strony Martin Donovan, jestem pani lekarzem.- Przedstawił się mężczyzna.

-Dzień dobry, coś nie tak z moimi badaniami?-Zaniepokoiłam się od razu. Bo po co miałby dzwonić do mnie lekarz?

-Nie, wszystko jest w porządku i właśnie dlatego dzwonię.

-O co chodzi?

-Mamy dla pani szpik i moglibyśmy go przeszczepić, gdyby pani się zdecydowała zaryzykować.- Oznajmił, a ja zastygłam w miejscu. Ta propozycja zdecydowanie nie była dla mnie i on dobrze o tym wiedział.

-Dziecku może coś się stać?

-Właśnie to jest to ryzyko. Mówiłem pani, że wskazane jest usunięcie ciąży, podjęła pani inną decyzję i muszę ją uszanować, jednak musiałem panią poinformować o możliwości przeszczepu.

-Nie.- Odmówiłam bez wahania. Nie narażę dziecka i nie usunę tej ciąży. Będę im to powtarzała bez końca, aż zrozumieją.- Dziękuję za wiadomość, ale nie zgadzam się.

-Zdaje sobie pani sprawę, że taka okazja może się nie powtórzyć?

-Trudno. Przepraszam, ale nie mogę rozmawiać. Do widzenia.- Rozłączyłam się i schowałam telefon. Ta informacja lekko mną wstrząsnęła, ale nawet przez moment nie pomyślałam, aby usunąć ciążę dla własnego zdrowia. Podjęłam taką decyzję i wiem, co robię.

-Nie bój się, nie pozwolę, aby ktoś cię skrzywdził...- Wyszeptałam kładąc rękę na swoim brzuchu, który z każdym dniem, coraz bardziej się uwypuklał, jednak jeszcze nie na tyle, aby ktoś mógł stwierdzić na pierwszy rzut oka, że jestem w ciąży.

-Carmen, co tu robisz?- Drgnęłam z zaskoczenia słysząc obok siebie głos Toma, który najwyraźniej już wrócił.

-Wyszłam na spacer...

-Wiesz, że nie powinnaś sama wychodzić.- Powiedział srogo, wyczułam, że coś jest nie tak i tu wcale nie chodziło o moje wyjście z domu.

-Umówiłam się z Amelią w parku. Stało się coś?- Spojrzałam na niego z niepokojem.

-Poza tym, że mnie okłamywałaś, to chyba nic.

-Okłamywałam?- Powtórzyłam nie mając pojęcia o czym mówi. Wcale mi się to nie podobało i na pewno nie zapowiadało niczego dobrego. Zaczynałam się bać... a tak chciałam, aby już wszystko było dobrze. Miało już nie być żadnych problemów...

-Nie powiedziałaś mi, że ten cały facet, co cie nachodził wyszedł z więzienia. Jak on miał? Herry?- Zamarłam słysząc imię tego chłopaka, nie kojarzyło mi się najlepiej. I nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Nie miałam żadnego wytłumaczenia....- Widziałem się z nim, był bardzo zdziwiony, że nie mam pojęcia o tym, że się przyjaźnicie i spotykacie.

-Ja nie chciałam, żebyś się denerwował...- Powiedziałam cicho spuszczając przy tym głowę. Nie chciałam, aby tak wyszło... mogłam mu powiedzieć, być może dzięki temu byłoby teraz lepiej i nie miałabym złych wspomnień.

-Denerwował? Carmen, spotykasz się z jakimś psychopatą i ja mam się nie denerwować?! Jak mogłaś w ogóle to przede mną ukrywać? A jakby on coś ci zrobił!? Nawet bym o tym nie wiedział!- Wyrecytował z wyrzutem.

-On nic mi nie zrobił, jest niegroźny...- Uniosłam na niego swój przestraszony wzrok. Nie lubiłam, gdy był na mnie zły i mówił do mnie w taki sposób. Nie byłam do tego przyzwyczajona...w ogóle nie chce się z nim kłócić, tak bardzo go kocham... boję się, że go stracę. Że mimo wszystko mnie zostawi...

Miałam nadzieję, że Herry nie powiedział mu o tym, co wydarzyło się tamtej nocy... gdyby się dowiedział, że to z nim go zdradziłam... nie wiem, co by zrobił. W każdym razie na pewno by mi to nie pomogło...

-Myślałem, że mi ufasz...szkoda, że się pomyliłem.- Pokręcił głową patrząc na mnie zawiedzionym wzrokiem. Znowu go rozczarowałam... Nie odezwałam się już, stałam jak ten kołek nie wiedząc co robić. W głowie kotłowało mi się pełno myśli i żadna nie była sensowna.

Zostawił mnie i ruszył w stronę domu. Chciałabym umieć się usprawiedliwić, ale przecież popełniłam błąd... myślałam, że tak będzie lepiej, ale jednak nie było i teraz mam tego konsekwencje. Westchnęłam ciężko przecierając załzawione oczy i podążyłam w stronę parku, gdzie zapewne czekała już na mnie Amelia. Było mi ciężko i wcale nie miałam już ochoty na spacery, ale może dobrze mi to zrobi? Przecież Amelia ma na mnie dobry wpływ... odetchnę trochę świeżym powietrzem, a potem wrócę i na spokojnie mu wszystko wytłumaczę, o ile będzie chciał mnie słuchać... nie chce, aby znowu coś się między nami popsuło i to po raz kolejny z mojej winy. Bo jestem taka głupia i nieodpowiedzialna. Nie zasługuję na niego.

Nie było mi dane jednak zajść zbyt daleko kiedy usłyszałam za sobą znajomy krzyk Toma. Wydawało mi się, że poszedł do domu... zatrzymałam się odwracając w jego stronę, jednak nigdzie go nie zauważyłam...

-Carmen!- Znowu usłyszałam swoje imię, tym razem nieco głośniej, a potem jakiś huk i zanim zdążyłam się zorientować leżałam już na ziemi przytłoczona jego ciałem...

Zupełnie nie wiedziałam, co się stało... Poczułam ból przeszywający moją rękę, która otarła się o twardy beton. Po chwili dotarły do mnie czyjeś głosy, ale było ich tak wiele, że nic nie zrozumiałam... byłam w szoku, nie wiedziałam, co się dzieje. Czułam cały czas na sobie ciężar ciała Toma i jego dłonie osłaniające moje zesztywniałe ciało. Wyglądało to, jakby chciał mnie przed czymś ochronić...przed upadkiem?

-Tom?- Uniosłam lekko głowę spoglądając na niego, patrzył cały czas na mnie i uśmiechał się delikatnie, jednak jego wyraz twarzy nie był taki jak zawsze.-Co się stało?

-Już wszystko dobrze...- Szepnął, a jego głowa opadła na moje ramie...myślałam, że tylko się do mnie przytulił, często tak robił...

Chciałam pogładzić go po plecach, jednak kiedy przejechałam po nich ręką poczułam coś mokrego i lepkiego, a gdy spojrzałam na swoją dłoń momentalnie zrobiło mi się słabo, jak rozpoznałam, że to krew... i z pewnością nie była to moja krew...

Moje serce zaczęło mocniej bić ze strachu, to nie był zwykły upadek, ani zwykły huk... On też nie trzymał mnie w swoich ramionach bez powodu... z trudem uświadamiałam sobie, co się wydarzyło i nadal nie mogłam tego pojąć...

-Tom...Tom, słyszysz mnie?- Chciałam powiedzieć głośniej, ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Jakby coś utknęło mi w gardle...-Tom!- Pisnęłam ze wszystkich sił czując, jak spod powiek wydostają mi się łzy...

-Kocham cię, Carmen...- Wielką ulgę przyniosły mi jego słowa. A właściwie to, że w ogóle się odezwał. Jego głos był bardzo cichy i słaby, przyniosło mu to na pewno wiele trudności...

Tak bardzo się bałam, że coś się stało... nie dopuszczałam do siebie tej najgorszej myśli, która cały czas krążyła mi w głowie...

Ujęłam jego twarz w dłonie i uniosłam, aby móc na niego spojrzeć... był taki blady, a jego oczy nie świeciły tak jak zawsze...nie było w nich tych iskierek, które tak kochałam...

-Ja też cie kocham... obiecaj, że mnie nie zostawisz...- Uśmiechnęłam się do niego przez łzy, ale nie usłyszałam już odpowiedzi.


Nie zostawiaj mnie,

Nie zostawiaj mnie, bo

Czarne smutne niebo,

Pusto jest i źle,

Nie zostawiaj mnie,

Ja tak dobrze znam to,

Czarne nocne auto gdzieś daleko mknie,

Nie zostawiaj mnie...*


Widziałam, jak zamyka oczy, a moje serce chyba rozpadło się na kawałki... poczułam tak straszny ból, miałam ochotę krzyknąć, lecz nie potrafiłam. Żaden dźwięk nie mógł wydobyć się z mojego gardła... Walczyłam ze sobą powtarzając sobie w myślach, że wszystko jest dobrze, że nic się nie stało... byłam w zbyt wielkim szoku, aby myśleć racjonalnie.

Po chwili ktoś próbował zdjąć go ze mnie, ale ja trzymałam go z całych sił. Nie chciałam go puszczać. Tuliłam się do niego uparcie nie pozwalając nikomu oderwać jego ciała...jednak nie miałam na tyle siły, aby zatrzymać go przy sobie...

W końcu opadłam ze zmęczenia na ziemię, zlustrowałam nieprzytomnym wzrokiem okolicę... Widziałam, jak jakiś mężczyzna sprawdza, czy Tom oddycha...a potem, zaczął robić mu masaż serca...

Nie mogłam na to patrzeć, nawet nie wiedziałam, co czuję. To wszystko wydawało mi się takie nierealne, jakby wcale mnie tam nie było... jakby to nie działo się naprawdę... i marzyłam żeby tak było. Marzyłam, aby to był jeden z tych złych snów, z których w każdej chwili mogę się obudzić. A gdy się obudzę, zobaczę mojego ukochanego leżącego obok... znowu usłyszę od niego, jak bardzo mnie kocha...

-Nic pani nie jest? Słyszy mnie pani?- Ktoś nachylił się nade mną, ale nic nie wiedziałam. Cały obraz mi się rozmazał, a potem już... tylko ciemność. Jakaś otchłań, która niespodziewanie wciągnęła mnie do siebie...i to była ulga dla mojego pękającego serca, jak i umysłu, który przestał trzeźwo myśleć...


###


*Tomasz Karolak- Nie zostawiaj mnie

 

Em... w tym miesiącu to już raczej ostatnia notka ^^

Tak sobie myślę, że mogłabym już to zakończyć, w końcu ten odcinek jest taki... właśnie taki jaki jest. Ale jednak mam inne plany co do tego opowiadania, może to dobrze, a może źle...

Mam mały zapas odcinków, więc w czasie roku szkolnego nie powinnam mieć większych problemów z publikowaniem, przynajmniej przez jakiś czas.

No, więc... to chyba już wszystko xD

 

Zakazana: Ale, ja nie wiem nic na ten temat, że Tom jest Twój xD

 

pozdrawiam i w ogóle wszystkim życzę szczęśliwego nowego roku szkolnego xD ;**

 

 

wtorek, 25 sierpnia 2009

80. 'Przepraszam, bardzo się pogubiłem...'

 

Mijały kolejne długie dni. Sara, nie odzywała się do mnie, nawet nie odbierała moich telefonów. Nie miałam pojęcia, co się dzieje. I już sama nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam mówiąc jej prawdę...

Moje świetne samopoczucie odeszło w zapomnienie. Nie czułam się najlepiej, niemalże każdego wieczoru towarzyszyła mi wysoka gorączka, a rano budziłam się cała mokra. Coraz częściej miałam wizyty u lekarza, zawsze powtarzał to samo. Nawet nie wiem, czy mówił mi wszystko, ale to było nieistotne, bo i tak jego słowa nic nie zmieniały. Ja cały czas wierzyłam i walczyłam.

Tom, nie spuszczał mnie z oka nawet na chwilę, opiekował się mną i wspierał, gdy tylko nadeszła chwila zwątpienia. W końcu też musieliśmy powiadomić o wszystkim Davida, ze względu na zespół. Bardzo nas zaskoczył, bo wcale nie był zły. Wyglądał nawet, jakby go to zmartwiło i zapewnił nas, że nie będzie żadnych problemów z przełożeniem wywiadów i kolejnej trasy. Możemy nawet zrobić sobie przerwę, aż wyzdrowieje, z tym, że chłopcy będą musieli jedynie popracować nad płytą. Do tego nie byłam im potrzebna... zastąpił mnie ktoś inny, nawet nie znam tej osoby, ale podobno bardzo dobrze gra. W każdym razie menadżer i chłopcy są z tego kogoś zadowoleni.

A ja tymczasem wypoczywam w domu, ale wcale się nie lenię, bo nie potrafię usiedzieć w miejscu. Ostatnio zaczęłam gotować i całkiem nieźle mi to wychodzi, jeżeli mam wierzyć w słowa Billa i Toma. Twierdzą, że im smakuje... poza tym, że gotuję sprzątam i nawet, gdy już naprawdę tak strasznie mi się nudziło włączyłam komputer i zaczęłam pisać książkę. Żadna tam ze mnie pisarka, ale zaczyna mnie to kręcić. I przynajmniej nie marnuję czasu. Bardzo często jestem w domu sama, ale zdarza się, że wpada Andreas, więc wtedy naprawdę nie jest nudno.

Ten chłopak, ma w sobie tyle pozytywnej energii, że czasami zastanawiam się, skąd się wziął. Rzadko kiedy można spotkać takich ludzi. No i nie mogę zapomnieć o Amelii, która jest najczęstszym gościem w naszym domu. Już się do niej przyzwyczaiłam i nawet przestało mi przeszkadzać jej gderanie. Ostatnio chwaliła się, że Alex do niej wrócił... czasem, gdy tak opowiada mi swoje historie przypominają mi się dawne czasy. Kiedyś też byłam taka roztrzepana i cieszyłam się byle czym. Ta dziewczyna jednak ma coś w sobie i myślę, że można wyprowadzić ją na ludzi.

Może mi się to uda?


#


-Bill...- Czarnowłosy drgnął słysząc za sobą kobiecy głos. Zupełnie się nie spodziewał czegoś takiego w męskiej toalecie. Odwrócił się za siebie i jeszcze bardziej się zdziwił widząc Sarę. Uniósł brwi przyglądając jej się uważnie, dawno się nie widzieli, a on nadal coś do niej czuł. Czasem zastanawiał się, dlaczego właściwie z nią zerwał. Akurat wtedy, gdy już go pokochała... i mogłoby być cudownie.- Czy ona umrze?- Ocknął się ponownie słysząc jej drżący głos. Nie trudno było mu się domyślić o kogo chodzi.

-Nie wiem, mam nadzieje, że nie. Wszyscy wierzymy, że będzie żyła, ale to nie zależy od nas.- Odparł spokojnie. Nie łatwo było mu o tym mówić, był w podobnej sytuacji, co Sara z tym, że on nie miał na tyle czasu, aby to tak bardzo przeżywać, jak ona.

-Jak ona się czuje?

-Ostatnio nie najlepiej. Jest słaba, a najgorzej znosi noce. Zresztą, mogłabyś ją odwiedzić i sama zapytać. Ona teraz potrzebuje towarzystwa przyjaciół.

-Nie umiem...- Spuściła głowę, czując pod powiekami łzy.-Nie wyobrażam sobie, że mogłoby jej nie być...

-Nikt sobie tego nie wyobraża, ale przecież nie można przed tym uciec.- Stwierdził.

-Jasne...pójdę już zanim ktoś mnie tu zobaczy.- Westchnęła cicho i wycofała się do drzwi, jednak nie wyszła. Obróciła się w jego stronę.- Tak w ogóle... wiem, że wiele razy mogłam sprawić ci przykrość, ale to ty chciałeś w to brnąć i ty przyjąłeś moje zasady. Jesteś świnią, Bill, wiesz?- Dodała na koniec i zniknęła za drzwiami pozostawiając go samego. Zupełnie nie wiedziała, po co właściwie do niego przyszła, jednak bardzo jej ulżyło. Chciała mu to powiedzieć. Bo w sumie to była prawda... może ona wiele razy nie zachowywała się fair, ale on na to się zgadzał i sam prosił, aby z nim była. Mówił, że ją kocha, a gdy ona go pokochała... stwierdził, że się pomylił, że popełnił błąd... a co z nią? Poczuła się oszukana i odrzucona.


-Helooł, może byś tak za nią pobiegł?

-Helooł, po co niby?

-Hej, świnia z ciebie.

-A z niej, może nie?

-Dobrze wiemy, że tak o niej nie myślisz.


-Dlaczego jeszcze się ze mną męczysz? Dlaczego do cholery nie wygarniesz mi, jaka jestem okropna?! No wyrzuć to z siebie!- Poderwała się z miejsca podchodząc do niego, cała wręcz drżała z emocji.

-Wcale tak nie uważam...- Powiedział cicho spuszczając wzrok.

-Przecież cie ranie...jak możesz tak nie uważać?- Spojrzała na niego z niedowierzaniem. To było dla niej, nie do pojęcia. Czuła się jak, jakiś potwór i nie wiedziała dlaczego Bill nadal traktuje ją tak samo jak dawniej...

-Zależy mi na tobie, akceptuje wszystkie twoje zasady... nie chce cie stracić.-Odparł spoglądając na nią, w jego oczach pojawiły się iskierki nadziei. Cały czas ją miał.

-Ale ja ci nic nie daje... jestem jak bezużyteczny przedmiot...

-Wcale nie. Bardzo wiele mi dajesz, jesteś mi potrzebna.

-Niby jako kto? Przyjaciółka? Kochanka? Koleżanka?

-Jako, ty.

-Nie zasługuję na ciebie, nawet jako przyjaciela... a co dopiero samego ciebie. Przepraszam za wszystko...-Spuściła wzrok powstrzymując łzy. Już przestała być taka silna, teraz chciałaby cofnąć czas...

-Tylko nie odchodź. Proszę cię, nie zostawiaj mnie... mogłabyś dać nam szansę... tylko jedną, obiecuję, że zrobię wszystko, aby było dobrze i żebyś była szczęśliwa...”


-I co ty na to? Kłamałeś. Kłamałeś!

-Nie znoszę cię.


Zacisnął mocno powieki oddychając głęboko, nie zwlekając dłużej wyszedł z łazienki w szybkim tempie kierując się do wyjścia z nadzieją, że jeszcze ją dogoni. Stanął przed budynkiem i rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu blondynki. Nie zdążył. Nigdzie jej nie było... zbyt długo się zastanawiał. Nie powinien czekać na wspomnienie, powinien od razu posłuchać serca i swojego „sumienia”. Westchnął ciężko zrezygnowany, miał ochotę walnąć głową w mur. Bo dlaczego, jest tak głupi?

-Szukasz kogoś?- Usłyszał za sobą pytanie. Przez chwile wydawało mu się, że to tylko jego wyobraźnia, jednak gdy się odwrócił zdał sobie sprawę, że to rzeczywistość. Dziewczyna przyglądała mu się uważnie przechylając lekko głowę.

-Szukam drugiej szansy.

-Myślisz, że zasługujesz?- Zapytała nie spuszczając z niego wzroku. Tak rzadko ma okazję, aby na niego patrzeć...

-Nie wiem, czy świnie zasługują. Ale chciałbym ją znaleźć...

-Może spróbuj w chlewie?- Zasugerowała z poważną miną. Niby obydwoje byli poważni, ale tak naprawdę w duchu się śmiali z własnej głupoty. Duże dzieci.

-A przyjmiesz mnie do swojego?

-Że niby twierdzisz, że mieszkam w chlewie?- Zmarszczyła brwi nieco się burząc.

-Nie... miałem nadzieje, że hodujesz takie świnki jak ja.

-Hodowałam gorszą świnię, nie była taka jak ty.- Westchnęła spoglądając gdzieś w bok.

-Możemy już porozmawiać normalnie?

-A niby jak rozmawiamy? Nazywamy rzeczy po imieniu.- Stwierdziła, jakby to było jasne. Nie mogła się oprzeć jego urokowi...-Chodź ze mną, świnko...- Wyciągnęła do niego rękę uśmiechając się delikatnie. Ale ten niewinny uśmiech mówił mu wszystko. Bez wahania złapał ją za rękę i pozwolił się poprowadzić. Mało go obchodziły konsekwencje tego, że nie będzie go w studiu.

-Przepraszam cie...- Zatrzymał się w pewnej chwili i przytulił do niej mocno. Zrobił to tak szybko, że nawet nie zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować.-Kocham cie... przepraszam, bardzo się pogubiłem, nie chciałem cie zranić...

-W porządku...- Odwzajemniła uścisk wtulając się w niego. Brakowało im tego, być może to rozstanie jeszcze bardziej ich ze sobą związało. W każdym razie nie mieli już wątpliwości, że są dla siebie kimś ważnym, a nawet najważniejszym.


#


-Podobno kiedyś tańczyłaś... tęsknisz za tym?

-Bardzo, gdybym teraz była zdrowa i nie była w ciąży, na pewno bym do tego wróciła.- Wyznałam przyglądając się poczynaniom brunetki. Dałam się namówić, aby pomalowała mi paznokcie. Samej nie chce mi się tego robić, więc nawet dobrze, że Amelia jest taka uparta. Przynajmniej ona zadba o mój wygląd... ostatnio wszyscy tak się o mnie troszczą i nawet dobrze mi z tym, choć wolałabym być zdrowa.

-Masz ładne paznokcie, powinnaś o nie bardziej dbać.- Stwierdziła nakładając mi czerwony lakier na ostatni paznokieć.- A próbowałaś kiedyś kręcić włosy? Ładnie by ci było.- Uniosła na mnie swój wzrok uśmiechając się wesoło.- Gotowe.- Zamknęła buteleczkę z czerwoną mazią i odłożyła ją na szafkę.- Teraz tylko wyschną i będzie super, na pewno Tomowi się spodoba.

-Dzięki. Ja nie mam cierpliwości do takich rzeczy, już w ogóle nie zwracam na to uwagi.- Przyznałam wpatrując się w swoje paznokcie. Rzeczywiście wyglądały znacznie lepiej niż zwykle i bardzo mi się to podobało. Taki szczegół, a może sprawić przyjemność.

-A ja lubię to robić, więc jakbyś kiedyś potrzebowała kosmetyczki to polecam się.

-Będę pamiętała.- Uśmiechnęłam się. Jak się teraz zastanawiam, to Amelia pasowałaby do Andreasa... są do siebie podobni z charakteru i w ogóle z zachowania. Szkoda, że brunetka jest związana z Alexem, bo miałabym niezłą zabawę swatając ją z Andim.- A co tam u Alexa?

-Nawet nie wiem, ostatnio nie dzwoni... zawsze jest zajęty.- Wzruszyła ramionami, jakby było jej to obojętne.- Właściwie nie wiem, dlaczego chciał, żebym do niego wróciła, skoro wcale nie ma dla mnie czasu.

-Kochasz go?

-Czy ja wiem... kiedyś kochałam, ale teraz... już nie jest jak dawniej.- Westchnęła cicho.- Ale nie mówmy o tym. Może chciałabyś się gdzieś przejść? Chętnie ci potowarzyszę.- Zaproponowała, co mi się bardzo spodobało. Nawet nie wie, jaką mam ochotę wyjść z domu, tym bardziej, że pogodna znacznie się poprawiła.

-Ty mi chyba z nieba spadłaś.

-No nie wiem.- Zaśmiała się.- Mam rozumieć, że idziemy?- Zapytała, na co skinęłam twierdząco głową. Mogłabym nawet pobiec!

-Tylko się przebiorę, bo ten dres nie pasuje mi do moich paznokci.- Stwierdziłam i wstałam z miejsca kierując się do szafy.

-Załóż coś ciepłego, pogoda jest zdradliwa. Niby słońce świeci, a zimno jak nie wiem, co.

-Okej, zaraz wrócę.- Rzuciłam przez ramię i udałam się do łazienki. Naprawdę mój nastrój znacznie się poprawił. Bardzo się cieszę, że przekonałam się do tej dziewczyny. Jest niesamowita, w dodatku jej towarzystwo ma na mnie dobry wpływ. Może mogłabym się z nią zaprzyjaźnić? Kto wie...

 

###

 

Jej, dobrnęłam do 80 odcinka xD Było trudno, ale jakoś się udało... a nawet uda się więcej ;D

Kurcze, nie mogę uwierzyć, że już za kilka dni szkoła ;(

Ale mam stresa xD

 

16marta05: dziękuję Ci bardzo :) Twoje słowa bardzo motywują i mam nadzieję, że wytrwam przy tym opowiadaniu jak najdłużej xD Mnie też brakuje naszych rozmów na gg, mam nadzieje, że w końcu uda nam się pogadać ;p

 

pozdrawiam ;*

 

sobota, 22 sierpnia 2009

79.'Gdy wrócisz musisz zdać mu raport?'

 

Od dnia, w którym odbył się obiad minęły całe trzy dni. Czułam się całkiem dobrze, gorzej jednak pod względem psychicznym. Cały czas myślałam o mamie Toma, prosiłam go, aby do niej zadzwonił i zrobił to, aczkolwiek ich rozmowa zakończyła się kłótnią, a kolejnych telefonów już nie odebrała. Naprawdę chciałabym zrozumieć, dlaczego tak się zachowuje. Dlaczego tak bardzo nie chce, abym związała się na stałe z jej synem. My się tak bardzo kochamy, tak bardzo siebie potrzebujemy. Ani ja, ani on nie wyobrażamy sobie bez siebie życia. Przeszliśmy razem tak wiele i w dalszym ciągu los wystawia nas na wielką i ciężką próbę. Może, gdyby znała moje argumenty byłoby inaczej?

Nie mogę przejmować się odrzuceniem mamy Toma, bo wiem, że muszę zająć się przede wszystkim sobą i swoim zdrowiem. Teraz to jest najważniejsze i Tom powtarza mi to, każdego dnia. Bardzo o mnie dba i jesteśmy naprawdę szczęśliwi. Udało nam się odesłać wszystko co złe w zapomnienie. To była jedna z najtrudniejszych rzeczy, jaką mi przyszło zrobić, ale udało się. Poradziłam sobie. Skoro on się z tym pogodził i zdołał mi wybaczyć, ja też to zrobiłam. Nie mogłam zniszczyć tego, co tak starannie odbudował.

Mam nadzieję, że wiara naprawdę czyni cuda, bo ja cholernie wierzę... i nie przestanę.


Bill cały czas chodzi struty i już sama nie wiem, czy powodem tego jest rozstanie z Sarą, czy wieść o mojej chorobie, albo może jeszcze coś innego... trochę zamknął się w sobie i nie chce nic mówić. Zbywa mnie i Toma, więc za nic w świecie nie możemy go rozgryźć.

Ostatnio częstym gościem u nas jest Amelia, okropnie się ekscytuje zaręczynami moimi i Toma, jakby co najmniej ona miała coś z tym wspólnego. Staram się jakoś znosić jej towarzystwo, gdyż jestem kulturalna. Dobre sobie... mam już jej po same dziurki w nosie. Najważniejsze, że mam pewność, że Tom mnie kocha i mnie dla niej nie zostawi, a nie raz przeszło mi coś takiego przez moją głupią głowę. Nie wiem, jak w ogóle mogą mi przychodzić na myśl takie rzeczy! Ten chłopak to chodzący ideał, cud natury! To jedyne szczęście, jakie mógł mi zesłać Bóg na ziemię. No i oczywiście dziecko, które według mnie też jest cudem. Chyba nic nie dzieje się bez przyczyny... może właśnie miałam zajść w ciążę i zachorować? Może tak to miało być. I może jest mi pisane urodzić, a potem umrzeć? Albo umrzeć i zabrać ze sobą istotę, która się we mnie rozwija. Wszystko jest możliwe, a ja czasem boję się, że moja wiara nie wystarczy. Że zabraknie mi sił i zdrowia... Bardzo chcę żyć, przezwyciężyć chorobę... ale najbardziej pragnę urodzić zdrowe dziecko i zostawić je na tym świecie. Wiem, że będzie kochane i że będzie miało wspaniałego tatę. On już je kocha... tak samo jak ja. Obydwoje przygotowujemy się do roli rodziców, może nie dosłownie, ale psychicznie. Zauważyłam nawet, że Tom coraz częściej zwraca uwagę na małe dzieci. Uśmiecha się wtedy tak słodko... marzę o tym, aby nasze maleństwo było do niego podobne. Będzie najpiękniejszym dzidziusiem pod słońcem...

No, ale jak się ma takich pięknych rodziców, to przecież nie można być brzydkim. Czasami zapominam, co to skromność. A podczas ciąży moje hormony buzują, jak nigdy... są sytuacje, w których sama siebie nie poznaję. Mam jakieś głupie zachcianki i kaprysy, zdarza się też, że obrażam się o byle co, bądź jestem po prostu złośliwa. Nie ukrywam, że potem jest mi głupio. Niby Tom to rozumie, ale ja i tak muszę go dziesięć razy przeprosić.

Rzadko wychodzę z domu i widuję się z Sarą, albo Melanie... dlatego pewnie jeszcze się nie domyśliły, że coś jest nie tak. Prawda jest taka, że boję się spojrzeć im w oczy. A już najbardziej, Mel... to moja siostra! Jedyna osoba, która jest ze mną zawsze pomimo wszelkich problemów i kłótni. Nie chciałabym jej martwić, ale z drugiej strony przez to, że o niczym nie wie, unikam jej, jak ognia, a być może to moja ostatnia szansa, aby spędzić z nią trochę więcej czasu. Poświęcić uwagę, co ostatnio zaniedbałam. Podobnie jest z Sarą. Już kompletnie nie wiem, co się z nią dzieje. Jeszcze, gdy była z Billem, było mi znacznie łatwiej, bo częściej się widywałyśmy i zawsze mogłam dowiedzieć się czegoś, jeżeli nawet nie od niej, to od samego Billa. Nie jest łatwo ukrywać coś tak poważnego. Mogę udawać, że jestem zdrowa, ale nie mogę ukrywać swojej ciąży.


-Kochanie! Sara, przyszła do ciebie...- Do pokoju wszedł Tom wyrywając mnie z zamyśleń. Właśnie, chyba przywołałam ją swoimi myślami, jeszcze brakuje tylko Melanie.- Ale jeżeli źle się czujesz...

-Nie, wszystko jest w porządku. Już schodzę.- Zapewniłam go i podniosłam się z łóżka, na którym leżałam. Zeszliśmy razem na dół. Blondynka stała podparta o ścianę i wpatrywała się beznamiętnym wzrokiem w ekran telewizora, zapewne w ogóle nie zainteresowana filmem. Tom musnął mnie w policzek i zaraz zniknął w kuchni zostawiając nas same. A właściwie nie do końca same... dopiero po chwili zorientowałam się, że na kanapie siedzi Bill i zawzięcie czyta gazetę. No tak, Sara i Bill... nie mam pojęcia, dlaczego się rozstali i jakie są teraz między nimi relację, ale wnioskuję, że nie najlepsze, skoro się do siebie nie odzywają.- Cześć, fajnie, że wpadłaś. Właśnie o tobie myślałam.- Przywitałam się z przyjaciółką, która dopiero teraz mnie zauważyła.

-No bo wiesz, nie dajesz znaku życia... nawet nie wiem, co u ciebie i w ogóle.- Odwróciła się w moją stronę.

-Tak, a ja bardzo chętnie dowiem się co u ciebie.- Spojrzałam na nią znacząco.

-To może wyjdziemy, gdzieś i porozmawiamy w cztery oczy?- Wiedziałam, że nie odpowiada jej towarzystwo Billa i w sumie też chciałabym porozmawiać z nią bez niego, ale przecież nie będę go wypraszała z salonu. To też jego dom, a poza tym równie dobrze możemy my wyjść. Przyda mi się trochę świeżego powietrza.

-Dobrze, powiem tylko Tomowi, że wychodzę.- Rzuciłam i skierowałam się do kuchni, gdzie przebywał mój narzeczony. Zauważyłam, że Sara miała wyraźnie zaskoczoną minę, ale czy jest coś dziwnego w tym, że mówię mu o takich rzeczach?-Tom... idziemy z Sarą do miasta, chcemy pogadać...

-A nie możecie gadać tutaj?- Zwrócił na mnie swój wzrok.

-Nie możemy, poza tym chce stąd wyjść.- Stwierdziłam dając mu do zrozumienia, że mnie nie przekona. Wiem, że się będzie martwił, ale nie może mnie pilnować non stop. Przecież nic mi nie będzie, gdy wyjdę na dwie godziny z domu.- Pójdziemy może do galerii, niedługo wrócę.

-Może weźmiesz ze sobą ochroniarza?

-Nie potrzebuję go.- Rzekłam stanowczo.- Jakoś do tej pory radziłam sobie bez ochrony, nic mi się nie stanie, poza tym nie będę sama.

-W takim razie zadzwoń, gdy skończycie, przyjadę po ciebie... chyba, że Sara cie odprowadzi.

-Jasne...cześć.- Mruknęłam nieco naburmuszona i wróciłam do przyjaciółki, która zdążyła się już zniecierpliwić. Jak jej o wszystkim powiem, na pewno będzie chciała mnie odprowadzić, a nawet przyniesie mnie na rękach... ale ja nie wiem, czy chce jej powiedzieć. Boję się...

-Nareszcie. Gdy wrócisz musisz zdać mu raport?

-Nie, nie muszę.- Odparłam gromiąc ją spojrzeniem. Słyszałam, jak Bill śmieje się pod nosem i byłam pewna, że to z mojego powodu.- Chodźmy już.- Ruszyłam do przedpokoju, gdzie założyłam buty i kurtkę, gdyż było jeszcze dość zimno. Marzec w tym roku był bardzo ponury i chłodny, wcale mnie to nie cieszyło. Wydaje mi się, że na problemy najlepsze jest słońce, a w tym miesiącu było go niewiele...

-Przejdziemy się, czy chcesz dokądś iść?

-Powiedziałam, że będziemy w galerii...- Wyznałam niepewnie, na co przewróciła oczami. Mogłam się tego spodziewać.

-No skoro już powiedziałaś, gdzie będziesz musimy przecież tam być.

-Przestań...nie wiem, o co ci w ogóle chodzi.

-Nie poznaję cię, Carmen...- Westchnęła ciężko. Ja też siebie nie poznaję, ale co z tego? Zmieniłam się. To było raczej nieuniknione.


#


Od dobrej godziny zbieram się w sobie, aby wyznać Sarze prawdę... myślałam, że przyjdzie mi to znacznie łatwiej, ale myliłam się. Rozmawiałyśmy już chyba na wszystkie możliwe tematy, a ja cały czas myślę o jednym. Jak jej to powiedzieć... może tak prosto z mostu? Albo zacznę od tej lepszej wiadomości...

-A tak w ogóle... wiesz, ja nie chce nic mówić, ale trochę ostatnio przytyłaś. Nie żeby ci było z tym źle, bo nawet dobrze wyglądasz, tylko trochę blada jesteś... Czym cie Tom karmi?- Więc z pierwszą informacją nie będzie tak ciężko... jeszcze miesiąc i sama by się domyśliła, ale wtedy byłaby pewnie wściekła, że o niczym jej nie powiedziałam.

-Niczym mnie nie karmi, po prostu jestem w ciąży.- Wypaliłam niewiele się zastanawiając. Dziewczyna akurat zagapiła się na jakąś wystawę w sklepie.

-Co? Kto jest w ciąży?

-No, ja jestem.

-Aha, a tak na poważnie? Wiesz, to że przybyło ci kilka kilogramów to nic złego nie musisz sobie wymyślać, żadnych wymówek... naprawdę dobrze wyglądasz.

-Sara, ale ja nic nie wymyślam. Jestem w ciąży.- Powtórzyłam bardzo spokojnie i wyraźnie, aby to do niej dotarło. Zamyśliła się na dłuższą chwilę robiąc przy tym wielkie oczy, a potem czułam już tylko jak na mnie wisi i mnie ściska, aż słabo mi się zrobiło...

-O mój Boże! Nie wierze!- Odsunęła się ode mnie, a ja odetchnęłam głęboko.-Który to tydzień? I w ogóle, co Tom na to? To dlatego ci się oświadczył?- Zaczęła zadawać pytania wielce podekscytowana.- Nie! To dlatego zwlekacie ze ślubem!

-Uspokój się i ciszej trochę, bo zaraz całe miasto będzie wiedziało.- Skarciłam ją.- Zachowaj to w tajemnicy, nie chcemy, aby zrobił się wokół tego szum.

-No, jasne... przecież wiem. Ale super!

-Też się cieszę, ale to nie wszystko.

-Bliźniaki!?- Okrzyknęła prawie, że podskakując. Jeszcze tego by mi brakowało... świadomości, że mogę stracić dwoje dzieci.

-Nie...- Zaprzeczyłam, co ją wyraźnie rozczarowało.- Jestem chora...

-No mówiłam ci, żebyś nie jadła lodów w taką pogodę!

-Ale nie o to mi chodzi...- Nawet nie wie, jak bardzo chciałabym być tylko przeziębiona. Już sama nie wiedziałam, czy w ogóle powiedzieć jej prawdę. Przed chwilą tak się cieszyła, a teraz? Nie, nie mogę tego ukrywać. Muszę mieć to za sobą.- Mam białaczkę.

-Że niby ten nowotwór?- Spojrzała na mnie, na co skinęłam głową potwierdzając. I nagle nastała cisza. Czułam na sobie jej wzrok, a ja sama wpatrywałam się w podłogę nie wiedząc, jak się zachować. Nie jest łatwo informować kogoś bliskiego o czymś takim...- Żartujesz sobie ze mnie, prawda? Pomyliły ci się dni i pewnie myślisz, że dzisiaj prima aprilis.

-Nie, nic mi się nie pomyliło, Sara.- Powiedziałam poważnym tonem, tak aby zrozumiała. Ale wydawało się, jakby do niej nic nie docierało. Cały czas patrzyła na mnie tym swoim niezrozumiałym wzrokiem i uśmiechała się niewyraźnie, jakby sądziła, że to tylko żarty, a jednocześnie zdawała sobie sprawę, że mówię prawdę.

-Carmen, to wcale nie jest śmieszne.- Skwitowała po chwili i ruszyła do wyjścia. Westchnęłam z rezygnacją podążając w jej ślady.- Naprawdę z takich rzeczy się nie żartuje. I może ta ciąża, to też żart?

-Sara!- Złapałam ją za rękę zmuszając, żeby się zatrzymała. Było mi okropnie ciężko, a oczy już wypełniły mi się łzami, jednak musiałam jej to uświadomić.- Jestem chora i to nie są żadne żarty, rozumiesz? Mogę umrzeć!- Potrząsnęłam ją lekko widząc jej nieprzytomny wzrok. Cały czas patrzyła na mnie jak na kogoś nienormalnego.- I moje dziecko też...- Dodałam nieco ciszej puszczając ją...

-Jak opowiem to Andreasowi, to pęknie ze śmiechu...- Szepnęła, zupełnie jakbym rozmawiała z nieprzytomną osobą. Jednak wiedziałam, że ona doskonale zdaje sobie sprawę z tego co powiedziałam. To po prostu jej taktyka obronna... nie miałam zamiaru powtarzać jej tego po raz kolejny. Nie było sensu, tym bardziej, że już wiedziała, tylko potrzebowała czasu...- Wiesz, dobra jesteś... prawie ci uwierzyłam.- Pokręciła głową z udawanym rozbawieniem.- Chodź, wracamy bo Tom pewnie już wygląda cie z okna...

 

###

 

Bez zbędnych słów.  ^^

pozdrawiam ;p


 

wtorek, 18 sierpnia 2009

78.'Mogę umrzeć.'

 

Obiad okazał się dla mnie nawet w najmniejszym stopniu nie udany. Mama Toma jest bardzo surową kobietą, przynajmniej takie odniosłam wrażenie. I zapewne ma mi za złe, że nie raczyłam odwiedzić ją w święta, tak jak było planowane. Za to odwiedziły ją Sara i Rose, które bardzo miło wspomina. Aż za bardzo. Nie krępowała się z niczym, mówiła wszystko szczerze co myślała na dany temat. No i chyba nie powinno być w tym nic złego, ale wydawało mi się, jakby chciała zrobić mi na złość. Może się mylę, ale takie miałam odczucia. Najpierw podzieliła się z nami swoimi przypuszczeniami, a mianowicie, że sądziła, iż Tom zwiąże się jednak z Rose, bo tak świetnie się ze sobą dogadywali, a mnie przecież wtedy nie było. Nie było to przyjemne. Gdy Tom załagodził całą sytuację znowu nie spodobało jej się, że zamówiliśmy obiad z restauracji... „To Carmen nie potrafi gotować?”...

Wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam, że mnie nie polubi. Nie chce wiedzieć, co będzie, gdy wszyscy dowiedzą się o zaręczynach...

Atmosfera się trochę rozluźniła, gdy przyszedł Andreas z Sarą, oraz Gustav z Georgiem. Przynajmniej oni mnie akceptują... Przyszła także Amelia, co mi się wcale nie spodobało, ale pozostawiłam bez komentarza. No i na koniec pojawił się ojciec Toma, którego właściwie miało nie być... ha! Prawie bym zapomniała o najważniejszym gościu- naszym menadżerze. Przyszedł, choć nie miał najlepszej miny, jakby przeczuwał, że coś się święci.

Zasiedliśmy wszyscy do stołu. Ja zajęłam najbezpieczniejsze miejsce, przynajmniej na początku mi się tak wydawało... bo usiadłam między Tomem, a Billem, jednak nie pomyślałam o tym, kto będzie przede mną. A oczywiście przede mną usiadła mama bliźniaków.

-Zanim zaczniemy, może powiem od razu z jakiej okazji jest ten uroczysty obiad.- Tom podniósł się nagle, a ja zamarłam w bezruchu. Z całej gromady niewiele osób było przygotowanych na tę wiadomość. Wszyscy patrzyli na Toma z wielkim zainteresowaniem, a z jego twarzy nie schodził uśmiech.- Nie będę przedłużał po prostu...- Złapał mnie za rękę, aż zadrżałam. Czy powinnam wstać? Wstałam.- Poprosiłem Carmen o rękę, a ona się zgodziła.- Oświadczył i teraz chyba nie tylko mi zabrakło powietrza. Starałam się tylko jakoś trzymać, aby nie zemdleć... robiłam wszystko, żeby nie widzieć spojrzeń zgromadzonych. Nastała cisza... pewnie wszyscy doznali szoku. Dobra, nie dziwię się... ale spodziewałam się raczej okrzyku : „ To straszne!”. Tak, myślę, że to byłoby znacznie lepsze od drażniącej ciszy.

-Brawo!!- Nagle stało się coś nieoczekiwanego. Amelia poderwała się z miejsca i zaczęła klaskać cała uradowana.- Gratulacje!

-Ha, mój syn się żeni.- Ojciec Toma zaśmiał się pod nosem, jakby dopiero teraz się ocknął z jakiegoś transu. Zaczynało się robić coraz lepiej...tylko tak mi się wydawało.-Dobrze, że tu przyszedłem bo bym nie uwierzył.

-Mamo?- Chłopak spojrzał na swoją rodzicielkę, której chyba odjęło mowę. Patrzyła na niego z rozchylonymi ustami, nawet nie drgnęła.

-Świat się wali. Idę po szampana.- Odezwał się nagle Jost i wstał od stołu kierując się do wyjścia. Spodziewałam się trochę innej reakcji, jednak teraz najważniejsza była mama Toma, która nic nie mówiła. Wyglądała, jakby była zawiedziona... czyżby spełniły się moje najgorsze sny?

-Synu, czy ty sobie z nas żartujesz?- Zapytała w końcu i nie zapowiadało to niczego dobrego. Przymknęłam powieki wzdychając głęboko. Dlaczego nic mi nie wychodzi?

-Dlaczego miałbym żartować?- Prawie, że wysyczał w jej stronę.-Kocham ją i chce, aby została moją żoną, czy to brzmi jak żart?!

-Tak, mój drogi bo masz dopiero dziewiętnaście lat. Nie uważasz, że to za wcześnie? Skąd masz pewność, że to ta właściwa kobieta?- Wyrecytowała rzucając mi przelotne spojrzenie. W ogóle nie przejmowała się wszystkimi obecnymi i mówiła to co ślina przyniosła jej na język. Wątpię, aby przemyślała swoje słowa, jednak może i miała racje... tylko dlaczego nawet nie chce zrozumieć? Tak od razu mnie skreśliła... bo co? Bo nie przyjechałam na święta? Bo nie umiem gotować?

-Simone, daj spokój, przecież jest dorosły.- Tym razem głos zabrał ojciec chcąc uspokoić swoją byłą żonę. Najwyraźniej on w przeciwieństwie do niej, nie miał nic przeciwko mnie...

-Dorosły!? Bo co?! Bo chce się żenić, to znaczy, że jest dorosły!? Bo ubzdurał sobie, że jest zakochany, to znaczy, że jest dorosły!?

-Mamoo!- Bill siedzący obok mnie prawie jęknął. A ja chciałam zniknąć...po prostu zniknąć.

-Mam gdzieś co sobie o tym myślisz. I naprawdę się na tobie zawiodłem, myślałem, że zrozumiesz bo jesteś moją matką, ale myliłem się. A ja mam zamiar stworzyć z tą kobietą rodzinę i w takim przypadku nie interesuje mnie twoje zdanie na ten temat.- Oświadczył w pewnej chwili Tom, jego głos nawet odrobinę nie zadrżał, ale czułam jak z każdą sekundą mocniej ściska moją rękę...

Już nie wiedziałam, co mam sobie o tym wszystkim myśleć. To było straszne. Czułam na sobie pełne współczucia spojrzenie Sary...i raczej nie tylko jej. Chyba wszyscy tak na mnie patrzyli nie bardzo wiedząc, co począć. A ja bałam się choćby unieść głowę...

-I bardzo dobrze, synu. Najważniejsze, żebyś ty tego chciał.- Ojciec poparł go bez wahania.- Wiem, że ja nie wiele znaczę w twoim życiu, ale jestem z ciebie dumny i wiem, że kto jak kto, ale ty wiesz co robisz.

-W takim razie czuję się tu zbędna.- Stwierdziła kobieta i podniosła się z miejsca chwytając za rękę swojego męża, który nie raczył się udzielić w całej dyskusji. Od razu było widać kto ma przewagę w tym małżeństwie. Czułam się trochę rozdarta... i naprawdę było mi przykro.- Wracamy do domu, jakbyś oprzytomniał daj znać.- Zwróciła się jeszcze do swojego starszego syna i wraz z Gordonem opuścili salon, a następnie dom.

Spojrzałam przestraszona na Toma. To nie tak miało być... Cały czas powtarzał, że będzie dobrze, że na pewno się ucieszy... ale tak nie jest. I wiedziałam, że tak będzie. Odkąd wróciłam z Warszawy prawie nic mi nie wychodzi. Jeszcze tylko brakuje tego, abym umarła. Wtedy wszyscy byliby szczęśliwi.

-Ktoś jeszcze chce coś powiedzieć?- Tom zlustrował wzrokiem wszystkich przyjaciół, ale nikt już nie zechciał zabrać głosu. Chyba każdy był trochę skrępowany tą całą sytuacją...

-Ja, jeżeli mogę.- Nagle do salonu wtargnął David z szampanem w ręce. To było dopiero zaskoczenie...sądziłam, że szampan był tylko pretekstem, aby się stąd zerwać... a jednak.

-No jasne... Nie krępuj się, powiedz jak to przez swoją miłość niszczę karierę i Bóg jeden wie, co jeszcze.- Gitarzysta westchnął cicho ze zrezygnowaniem i objął mnie w pasie oczekując wypowiedzi menadżera, ten wyprostował się dumnie i podszedł do stołu stawiając na nim butelkę, którą ze sobą przyniósł.

-Chciałem tylko wam pogratulować i życzyć szczęścia.- Skierował na nas swoje spojrzenie. Mogłabym teraz zemdleć. W jednej chwili zakręciło mi się w głowie, zrobiło się słabo i zemdliło mnie. Za dużo wrażeń, jak na ten dzień.

-Ja muszę do łazienki...- Mruknęłam niewyraźnie w stronę Toma i w jak najszybszym tempie wyrwałam się z jego objęć. Czułam dosłownie, jak moja twarz blednie... Dobrze, że nie jadłam jeszcze obiadu, bo zapewne byłoby znacznie gorzej. Zaszyłam się w łazience na dobre dziesięć minut. Nie wątpię, że wyglądało to podejrzanie... chyba przynajmniej przyjaciele zdążyli dostrzec, że ostatnio zachowuję się inaczej niż zwykle. Myślę, że to jest odpowiedni czas, aby im powiedzieć... choć wiem, że nie będzie to łatwe.

Doprowadziłam się do porządku i wróciłam na swoje miejsce. Atmosfera już zdążyła się rozluźnić i chyba każdy pogodził się już z myślą o naszych zaręczynach.

-Co ci się stało?- Usłyszałam szept Billa po swojej prawej stronie. Nie wiedziałam, jak się wytłumaczyć... a właściwie nie chciałam nawet nic wymyślać. Nie chce go okłamywać, mam już dosyć plątania się we własnych słowach.

-Jestem w ciąży.- Odparłam również przyciszonym głosem, na co chłopak zaczął się najpierw śmiać, a potem krztusić ze względu na to, że właśnie przeżuwał obiad. Zaczęłam klepać go po plecach, wszyscy zwrócili na nas swoją uwagę, ale tylko na chwilę... potem powrócili do swojej rozmowy. Nawet nie przywiązałam uwagi do tego, o czym mówią.

-Żartujesz?- Wykrztusił, gdy już udało mu się zapanować nad swoim organizmem. Pokręciłam przecząco głową.

-Ale zachowaj to dla siebie.- Dodałam szybko, zanim zacząłby krzyczeć.

-Tom, wie?

-No jasne.- Potwierdziłam. To chyba oczywiste, że wie...

-I nic mi nie powiedzieliście?!- Oburzył się. Wiedziałam, że tak będzie. Więc dobrze, że powiedziałam mu teraz, a nie za kilka miesięcy...

-Bo to nie wszystko... nie rozmawiajmy o tym teraz.- Poprosiłam z przepraszającą miną. Naprawdę nie chciałam przed nim tego ukrywać...

-O czym tak szepczecie?- Tom zwrócił się do nas.

-O tym, że będę wujkiem i nic nie wiem na ten temat!- Wysyczał czarny prawie, że piszcząc. Miałam tylko nadzieję, że nikt tego nie usłyszał.

-Powiedziałaś mu...

-Przepraszam, ale nie mogę udawać cały czas, że wszystko jest okej mieszkając z nim pod jednym dachem.- Stwierdziłam.

-W porządku...- Uśmiechnął się do mnie ciepło.- A ty Bill się tak nie piekl, później porozmawiamy.

-Łatwo ci mówić, ja się tu podnieciłem!

-Że niby czym?- Andreas wtrącił się do rozmowy najwyraźniej zaintrygowany słowami Billa, który trochę się zapomniał. Czarny spojrzał na niego nieco nieprzychylnie, nie podobało mu się, że przyszedł z Sarą. A właściwie to, że mają ze sobą taki dobry kontakt... ale przecież to on z nią zerwał, więc o co chodzi?

-Nieważne. Takie tam rodzinne tajemnice.- Mruknął na odczepnego, co w zupełności mu wystarczyło bo zaraz powrócił do dyskusji z siedzącą obok niego blondynką.

Tom również zajął się rozmową z gośćmi, a ja odcięłam się od wszystkiego. Wpatrywałam się w swój talerz i spożywałam posiłek w bardzo wolnym tempie. Miałam pełno myśli... zupełnie nie wiem, jak ja sobie to wszystko poukładam i najważniejsze jak sobie poradzę. Jest mi tak ciężko i jeszcze w dodatku nie zostałam zaakceptowana przez mamę Toma. Być może wcale nie chodziło o to, że mnie nie lubi, ale mimo wszystko... poczułam się odtrącona.

Gdy już wszyscy zjedli, David otworzył szampana. Ten człowiek jest jakiś dziwny. Byłam przekonana, że chce się mnie pozbyć, a tymczasem zachowuje się jakby się co najmniej cieszył. Ze względu na to, że nie powinnam pić alkoholu, zajęłam się sprzątaniem. I tak nie miałam o czym z nimi rozmawiać, większość to byli faceci, więc mieli swoje męskie tematy, a Sara musiała wracać do domu... Przecież nie będę rozmawiała z Amelią, jeszcze czego. Już zdecydowanie wolę zmywać naczynia. I właśnie to robiłam, gdy do kuchni wszedł Bill. Oczy mu się świeciły, odniosłam wrażenie jakby wypił trochę więcej... chyba nie skończyło się na szampanie.

-Przecież mamy zmywarkę, wariatko.- Zaśmiał się patrząc na to co robię. W jednej chwili znieruchomiałam dziwiąc się nad swoją głupotą. Nic tylko walnąć głową w mur.

-No i co? Nudzi mi się...- Wzruszyłam ramionami próbując uchronić swój honor, czy coś... nie mogę wyjść na kompletną idiotkę.

-Może teraz powiesz mi o co chodzi z tą ciążą i czymś jeszcze?- Zapytał podchodząc do mnie.

-Nie wiem, czy to dobry pomysł...wolałabym, żeby Tom też przy tym był. Tak naprawdę mieliśmy o tym nikomu nie mówić, aby nie robić zamieszania i w ogóle...

-Oczywiście zachowam to w tajemnicy, jeżeli sobie życzycie.- Zapewnił mnie. Tak naprawdę nie miałam pojęcia w jaki sposób mu to powiedzieć.

-Dobrze i tak wolę mieć to już za sobą.- Stwierdziłam zakręcając wodę. Wytarłam ręce i oparłam się o szafkę wlepiając wzrok w podłogę.

-Coś nie tak z tym dzieckiem?

-Nie... z dzieckiem wszystko w porządku, przynajmniej na razie.

-Na razie?

-Bill, ja jestem poważnie chora.- Wyrzuciłam w końcu z siebie i prawie mi ulżyło. Prawie, bo to jeszcze nie wszystko. To niewiele mówi. Uniosłam na niego swoje spojrzenie, wyglądał na zdumionego.-Mam białaczkę. Lekarz powiedział, że jeżeli chcę żyć muszę usunąć ciążę, aby podjąć się leczenia, ale ja tego nie zrobię, co wiążę się z tym, że mogę umrzeć. Nie wiem nawet czy zdążę donosić ciążę.- Dokończyłam oddychając głęboko.

-Ale...przecież ty zawsze byłaś zdrowa...

-Ale już nie jestem.- Powiedziałam cicho. W oczach stanęły mi łzy, znowu wróciła świadomość. I strach...

 

###

 

Lubię parzyste liczby.

I w ogóle znudził mi się ten szablon, eh... ja to mam problemy, naprawdę ^^

 

annoying_girl: święta były jakoś między 49, a 50-którymś odcinkiem ;]

 

niedziela, 16 sierpnia 2009

77.'Niespodzianka.'

 

Tom nie musiał się długo prosić, abym się do niego wprowadziła. Zrobiłam to bez marudzenia, nawet nie miałam daleko, więc zawsze mogłam wrócić... ale mam nadzieję, że nie będzie takiej okazji. Chyba, że będę odwiedzała siostrę.

Właśnie wspólnym mieszkaniem rozpoczęliśmy prawdziwe dorosłe życie. Razem. Jego brat oczywiście nie miał nic przeciwko, nawet się ucieszył, jednak ja wyczułam, że coś jest nie tak. Raczej nie chodziło o mnie, ale o Sarę. Byłam tego pewna. Na razie nie zawracałam mu głowy, ale planowałam w najbliższym czasie o wszystko wypytać. A mój cudowny narzeczony powiedział, że zrobi remont w swoim pokoju i wstawi do niego wielką szafę z lustrem, specjalnie dla mnie. Przyznam, jestem zachwycona tym pomysłem. A on jest zachwycony nowym łóżkiem, chyba z wiadomych przyczyn. Tymczasem ja zadamawiałam się w nowym miejscu. Bliźniacy mają ogromny dom, właściwie nigdy nie miałam okazji obejrzeć go w całości. W każdym razie... nasze dziecko będzie miało, gdzie biegać. A w przyszłości może i dzieci? Chyba troszkę przesadzam, ale nic na to nie poradzę, że jestem taka szczęśliwa.

-Kochanie, nie będziesz się złościć, jeśli powiem ci, że obiad będzie jutro?- Tom uśmiechnął się do mnie niepewnie, a ja się zapowietrzyłam z wrażenia. Właśnie się zachwycałam łazienką, a on mi tutaj... no nie mogę! Jutro!?

-Skarbie, czy to miało być pytanie?- Zapytałam zupełnie spokojnie, można powiedzieć, że byłam aż przesadnie miła.

-Yyyy...ale wiesz... bo zadzwoniłem do mamy, a ona powiedziała, że dawno nas nie widziała...no to jakoś wyszło, że jutro przyjedzie...razem z ojczymem...

-Tom, ja nawet się nie przygotowałam.- Westchnęłam ciężko i weszłam do pokoju. Nie bardzo mi się to uśmiechało, chciałam trochę się przyzwyczaić do myśli, że niedługo poznam jego mamę i że wszyscy dowiedzą się o naszych zaręczynach.

-Ale do czego tu się przygotowywać?- Dołączył do mnie i objął mnie w pasie opierając głowę na moim ramieniu.- Moja mama jest miła, na pewno cię polubi. Nie będziesz musiała robić nic specjalnego.

-Kogoś jeszcze zapraszasz?

-No... przyjaciół...i chciałem jeszcze zaprosić swojego ojca, ale nie wiem czy będzie miał czas.

-Ja chyba umrę...- Jęknęłam... z każdą chwilą coraz bardziej przerażało mnie to wszystko. To takie ważne dla mnie wydarzenie. Nie sądziłam, że nadejdzie tak szybko.

-Oj, naprawdę nie masz się czym przejmować. Jestem z tobą przecież...- Pocałował mnie czule w policzek.- Chodź zejdziemy na kolację, Bill coś tam upichcił... zwykle jak ma zły humor, siedzi w kuchni i eksperymentuje. Nie wiem, skąd mu się to wzięło...

-Nie uważasz, że poświęcasz mu zbyt mało czasu?- Spytałam ciągnąc go w kierunku schodów. Zdaję sobie sprawę, że Tom poświęca całą swoją uwagę właśnie mnie, więc powinnam czuć się winna... jestem skłonna usunąć się trochę na bok, żeby mógł odbudować kontakty z bratem. Wiem, jaka więź ich łączyła... nie chciałabym, aby przeze mnie oddalili się od siebie.

-On sam nie chce ze mną gadać, a ja nie będę się narzucał.- Wzruszył ramionami. Co za podejście, nie ma co...

-Nie jest ci czasem przykro, gdy nie dowiadujesz się o czymś pierwszy? Albo, że brat woli dusić wszystko w sobie niż ci się wyżalić?

-Nie mam czasu o tym myśleć, Kochanie.

-Więc go znajdź, dla mnie znajdujesz. Nie chce w przyszłości mieć wyrzutów, że przeze mnie straciłeś brata.

-Nie stracę go, a na pewno nie przez ciebie.- Zapewnił mnie, jednak ja miałam inne zdanie na ten temat. Weszliśmy do kuchni, gdzie Bill właśnie rozkładał talerze na stole. Niecodzienny widok...- Co tam zrobiłeś, braciszku?

-Nic specjalnego, nie mam dzisiaj weny.- Westchnął, na co Tom się zaśmiał.- Tylko frytki usmażyłem...

-No, nie...ale to jest niezdrowe.- Stwierdził zajmując miejsce obok mnie przy stole. Obydwoje z Billem spojrzeliśmy na niego zdziwieni. Ja dopiero po chwili zrozumiałam o co mu chodzi...

-Nie zdrowe? A od kiedy ty się martwisz o swoje zdrowie?

-Nie o moje, tylko Carmen.- Teraz to byłam zmuszona go kopnąć, bo wszystko wskazywało na to, że zaraz się wygada. A mieliśmy, trzymać to w tajemnicy jak długo się da... a może się wcale nie da?-Auć... co ty robisz, kochanie?

-A co, Carmen chora jest?

-Dobra dajcie już spokój, nie słuchaj go Bill, on jest ostatnio jakiś dziwny.- Wtrąciłam się zanim byłoby za późno. Nie jest łatwo nie mówić prawdy przyjacielowi... zapewne nie będzie zadowolony, gdy się kiedyś o tym dowie.

-Phi, ja dziwny? Tylko o ciebie dbam.

-Aż za bardzo.- Uśmiechnęłam się naciskając na wypowiedziane słowa.

-Jak ja mam z wami wytrzymać?- Czarnowłosy przewrócił oczami, po czym zaczął nakładać na talerze przyrządzoną przez siebie kolację. Mnie tam całkiem odpowiadała i jakoś nie przeszkadzało mi, że jest niezdrowa.

-A no właśnie, jutro przyjeżdża mama na obiad i mam nadzieję, że też będziesz.

-Ja tu mieszkam przecież.

-No tak, ale uprzedzam, żebyś nie planował nic z Sarą czy coś...- Myślę, że Tom celowo napomknął o przyjaciółce i chyba skutecznie, bo najwyraźniej jego brat w przeciwieństwie do nas nie miał przed nami żadnych tajemnic.

-Zerwałem z nią jeszcze wczoraj, gdy wróciliśmy.- Ta wiadomość zaskoczyła zarówno mnie, jak i Toma. Bo to było dziwne, jeszcze niedawno wydawali się być tacy szczęśliwi...poza tym prędzej bym się spodziewała, aby to Sara odeszła, ale Bill?

-Dlaczego?

-Cóż, najwyraźniej się pomyliłem i tyle. Nie mówmy o tym. Powiedzcie lepiej, co z tym waszym ślubem... bo chyba się zaręczyliście, nie?

-Właśnie jutro o tym wszystkim powiemy. A daty jeszcze nie mamy...trzeba się zastanowić. Właśnie! Ja muszę zadzwonić do Davida, bez niego ten obiad nie miałby sensu...- Gitarzysta poderwał się z miejsca. Miał bardzo zadowoloną minę, jakby chciał zrobić na złość menadżerowi... i to naszym kosztem.- Zaraz wracam...- Wyszedł zostawiając nas samych...

-Ja nie wiem, co ty w nim widzisz.- Mruknął czarny.

-Czasami też się nad tym zastanawiam.- Zaśmiałam się.- Ale jakoś nie umiałabym bez niego żyć...

-I kto by pomyślał, że mój głupi brat będzie się żenił wcześniej ode mnie. I to jeszcze w wieku niespełna dwudziestu lat!

-Mnie też zaskoczył, wierz mi...- Uśmiechnęłam się nikle przypominając sobie, niektóre wydarzenia z naszego związku. Mimo wszystko cały czas pamiętałam o tym, co mu zrobiłam i choć w pewnym sensie się z tym pogodziłam, nadal czasami jest mi z tym źle. Ale nie mogę się non stop zadręczać...tym bardziej, że on mnie kocha i mi na to nie pozwala.


#


Do pokoju wdarły się jasne promienie porannego słońca. Dziewczyna przetarła zaspane oczy następnie lustrując swój pokój, a na koniec spoglądając na drugą stronę łóżka, która była pusta. Już nie miała zamiaru ukrywać przed samą sobą, że brakuje jej tej drugiej osoby. Właśnie tego tak bardzo się obawiała, że pokocha i zostanie sama. Być może to jej wina, bo aż za bardzo się zmieniła, bo aż za bardzo przestała zwracać uwagę na uczucia, bo aż za bardzo posmakowała egoizmu. Ale przecież wszystko zaczynało wracać do normy, chciała jeszcze tylko przygotować swoje otoczenie na tą wiadomość jednak nie było jej to już dane, zbyt wiele się zmieniło, a on miał dosyć... Tylko, że ona cały czas pamięta te wszystkie chwile z nim spędzone... wydawał się być taki idealny, ale nie był. Bo obiecał, że nigdy nie zostawi, a zostawił. Choć może nie powinna, może nawet nie ma takiego prawa, ale... czuje się wykorzystana. Jakby ktoś ją w sobie specjalnie rozkochał, wykorzystał i porzucił. Przecież ona zawsze starała się robić wszystko, żeby gdy już nadejdzie ten odpowiedni czas ich miłość była wyjątkowa. Bo kiedyś obiecała sobie, że zwiąże się z kimś dopiero, gdy będzie pewna swoich uczuć...i pewna jego. A on ją rozczarował. Jedyne, co ją może cieszyć, to fakt, że pozbyła się Enrique. Ten osobnik z pewnością już więcej nie pojawi się w jej życiu...

-Sara, jakiś chłopak do ciebie.- Drgnęła słysząc głos matki stojącej w drzwiach. Jej serce mocniej zabiło na słowo „chłopak”.

-Niech wejdzie...- Podniosła się do pozycji siedzącej wlepiając wzrok w wejście, w którym po chwili pojawił się znajomy jej blondyn. Znowu się rozczarowała. Ale na co ona liczyła? Przecież powinna doskonale pamiętać, jak to jest gdy chłopak porzuca dziewczynę.- Cześć, Andreas. Co tu robisz?

-Wpadłem, bo słyszałem, że wróciliście. Chciałem się z tobą zobaczyć, ale widzę, że ty jeszcze w łóżku.- Uśmiechnął się do niej. Zawsze to robił. Jeden z niewielu najbardziej pozytywnie nastawionych do życia ludzi.

-Niedawno się obudziłam i trochę się zamyśliłam, ale jak zaczekasz kilka minut to zaraz będę gotowa.- Stwierdziła z nieco pogodniejszą miną niż na początku i wyskoczyła z łóżka.-Wejdź i usiądź sobie.- Zaprosiła go do środka, a sama zajęła się poszukiwaniami jakichś sensownych ubrań. Wiedziała, że nie może popełniać tych błędów co kiedyś. Nie wolno jej się załamać, tylko musi iść do przodu naprzeciw życiu. Chłopak bez zbędnego gadania przyjął zaproszenie i usiadł na skraju łóżka przyglądając jej się.

-Ciebie też zaproszono na obiad u Kaulitzów?- Zapytał nagle.

-Nie, ale ja i tak wiem o co chodzi.- Odparła z lekkim uśmiechem odwracając się w jego stronę.

-A powiesz mi?

-Nie, sam się dowiesz jak pójdziesz. To niespodzianka.- Zrobiła tajemniczą minę i zniknęła za drzwiami udając się do łazienki.


#


Już z samego rana wstałam, aby coś zrobić. A coś, znaczy nic. Bo nic nie mogłam zrobić, poza denerwowaniem się. Cudem było, że w nocy jakoś zasnęłam, ale to zasługa Toma, który przekonał mnie do tego swoimi jakże wspaniałymi argumentami... ale nie będę zagłębiała się w ten temat.

A nie mogłam nic robić, bo Tom mi nie pozwalał, za to sam z Billem latał po domu sprzątając. Ja mogłam jedynie obserwować... i bardzo mnie to wkurzało, bo miałam ochotę im pomóc. Bardzo się denerwowałam przed spotkaniem z ich mamą. Wszyscy inni to pikuś, co innego matka przyszłego męża! I słowa Tom wcale mnie nie uspakajają. Dzisiaj dowie się tylko, że jestem jego narzeczoną... a co będzie gdy dowie się, że zostanie babcią, a jej synowa może umrzeć? Tego nie mamy w planach mówić, ale przecież kiedyś się dowie... zresztą nie tylko ona.

Po domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi, chyba jedyne co mogę zrobić to je otworzyć.

-Pewnie jedzenie przywieźli...- Tom mnie uprzedził i zaraz podążał do przedpokoju. Odebrał mi taką przyjemność. To ja miałam je otworzyć! Czuję się normalnie zbędna.

-Witaj, synku! Przyjechaliśmy trochę wcześniej...- Zastygłam w miejscu słysząc kobiecy głos. Normalnie myślałam, że mi serce z piesi wyskoczy... zupełnie nie wiedziałam co mam zrobić, przez chwilę miałam ochotę się gdzieś schować. Ale to byłoby głupie... może bym się aż tak nie przestraszyła, gdybym była jakoś porządnie ubrana. A nie byłam. Miałam na sobie jakąś porozciąganą koszulkę i dżinsy... nic tylko zapaść się pod ziemie.

Od razu podniosłam się z kanapy słysząc zbliżające się kroki. Tom był również zaskoczony, ale na pewno nie, aż tak jak ja.

-Mogliście zadzwonić... nie zdążyliśmy się przygotować.

-A na co tu się przygotowywać? Jestem tylko waszą matką.- Już po chwili wszyscy zjawili się w salonie. Natychmiast zostałam zlustrowana od góry do dołu dwiema parami oczu. Myślałam, że zaraz zemdleję... na szczęście Tom do mnie podszedł, czym dodał mi trochę odwagi.

-Mamo, Gordon to jest Carmen.- Przedstawił mnie z uśmiechem ciągnąc w ich stronę. Moje kroki były ciężkie, jakbym była słoniem.- A to jest moja mama i jej mąż.

-Ta sama Carmen, która miała być z tobą na świętach?- Wypaliła nagle blond włosa kobieta, a ja poczułam się już spalona...

 

###

 

Jestem zdecydowanie za bardzo uległa xD

 

piątek, 14 sierpnia 2009

76.'Mój przystojniak.'

 

Obudziłam się z okropnym bólem głowy i brzucha, wcale mi się to nie podobało. I nie zapowiadało to niczego dobrego. Czyżby moje świetne samopoczucie dobiegło końca? Wygrzebałam się z łóżka i udałam się do łazienki z zamiarem opróżnienia żołądka poprzez wymioty. Obrzydlistwo. Najgorsze jest to, że nie wiem, czy są to uroki ciąży, czy może mojej choroby? Albo jednego i drugiego. Podczas ciąży, głowa chyba tak nie boli...

Odświeżyłam się i wróciłam do pokoju, aby z powrotem się położyć, jednak nie mogłam już zasnąć. Chętnie wzięłabym jakąś tabletkę, ale boję się że zaszkodzę dziecku. Muszę się wybrać do lekarza, ktoś musi kontrolować mój stan zdrowia. Sama sobie z tym nie poradzę, tym bardziej, że na co dzień w ogóle nie zwracam uwagi na chorobę. Przewróciłam się na lewy bok, aby móc widzieć Toma. Nudziło mi się, więc sobie na niego patrzyłam. Było jeszcze bardzo wcześnie, nie warto było wstawać, choć czułam głód. Nie chciałam zbudzić ukochanego przez swój natarczywy wzrok, więc położyłam się na plecach i zmieniłam obiekt zainteresowania, na sufit. Leżałam tak w bezruchu kilka minut, aż w końcu zaczęłam masować brzuch wyobrażając sobie dziecko, które się tam znajduje. Uśmiechnęłam się do siebie przymykając oczy, ból głowy powoli ustępował, a wraz z nim męczące mdłości. Czas płynął powoli, a ja wsłuchiwałam się w spokojny oddech Toma... fajnie, że on nie chrapie. Zaśmiałam się ze swoich myśli, następnie wzięłam do ręki małą poduszkę i wepchnęłam sobie ją pod koszulkę chcąc zobaczyć, jak prezentuję się z większym brzuchem. Nie było najgorzej, bynajmniej na leżąco...

-Ktoś tu się chyba nudzi...- Usłyszałam koło ucha i poczułam muśniecie ust na policzku. Wystraszyłam się trochę, bo byłam przekonana, że Tom cały czas śpi... a on tymczasem mnie przyłapał.

-A żebyś wiedział, nie mogę spać.- Pożaliłam się i wyjęłam poduszkę odkładając ją na miejsce.

-Trzeba było zacząć się pakować.

-Wiesz, co... chyba dzisiaj nie dam rady, chciałam iść do lekarza. W końcu to już drugi miesiąc...- Stwierdziłam niepewnie. Raczej nie będzie miał mi za złe, że zwlekam z przeprowadzką, mam bardzo racjonalny powód.

-Pójdę z tobą, mogę?

-Możesz... ale po co?- Spojrzałam na niego z zapytaniem. Chyba wolałabym, aby nie wszystko wiedział. Gdy wie zbyt wiele, za bardzo się przejmuje i w końcu dojdzie do tego, że nawet palcem nie będę mogła ruszyć.

-Bo chcę. Chodź wstajemy, do lekarza trzeba iść rano, a potem może się spakujesz i zabiorę cię do siebie. Znaczy się was.- Poprawił się z uśmiechem i wyszedł spod kołdry, a ja poszłam w jego ślady. Tak naprawdę trochę obawiałam się tej wizyty u lekarza... bałam się, że może usłyszę coś złego... że coś jest nie tak, albo ze mną, albo z dzieckiem. Ale przecież wiedziałam na jak wielkie ryzyko się piszę. I wiedziałam jakie mam szanse na przeżycie...


#


-...muszę powiedzieć, że trzyma się pani całkiem nieźle jak na taką chorobę i do tego ciążę. Mam nadzieje, że zdaje pani sobie sprawę jakie to ryzyko. Może pani jeszcze zmienić zdanie... jest pani przecież młoda, może mieć pani później mnóstwo dzieci...

-Nie...ja już nie zmienię decyzji...- Powiedziałam cicho spoglądając na siedzącego obok Toma. Byłam mu wdzięczna, że uszanował moją decyzję i już nie stara się mnie przekonać, lecz widzę, że nie jest mu łatwo. Może na co dzień o tym nie rozmawiamy, ale każde z nas jest świadome...

-Cóż, w takim razie proszę się trzymać moich zaleceń... jednak jakby coś się zmieniło, w każdej chwili może pani usunąć ciążę. Tu chodzi o pani życie, więc myślę, że warto jeszcze raz się zastanowić.

-Jasne...- Mruknęłam. Miałam już dosyć tego gadania, czy tak trudno zrozumieć, że nie usunę ciąży? Że nie zabiję swojego dziecka?

-Za miesiąc będę mógł powiedzieć państwu płeć dziecka, a tymczasem to tyle. Jakieś pytania, może?- Spojrzał na nas, ja zaprzeczyłam kręcąc głową, jednak Tom, aż się wyrywał, aby zabrać głos...

-A czy podczas ciąży seks można uprawiać?- Wypalił, a ja myślałam, że się zapadnę pod ziemię. Szturchnęłam go lekko dając mu do zrozumienia, że to trochę nie na miejscu. Bo to trochę dziwne, rozmawiamy tu o usunięciu ciąży i poważnej chorobie, a on nagle wyskakuje z seksem.

-Jeżeli pani siły na to pozwolą, oczywiście. Do szóstego miesiąca najlepiej.- Uśmiechnął się pod nosem. Teraz to mi się głupio zrobiło.

-Nie zaszkodzi to dziecku?

-Nie.- Zapewnił. Przecież mu mówiłam! A on oczywiście musiał zapytać specjalisty, w ogóle mi nie wierzy.

-To dziękujemy bardzo, do widzenia.- Pożegnał się i złapał mnie za rękę prowadząc do wyjścia. Już nie mogłam się doczekać kiedy to nastąpi. Opuściliśmy budynek, a ja jeszcze nie umiałam dobrać odpowiednich słów, aby go opieprzyć. Nie zabrałam go ze sobą, żeby mi z takim czymś wyjeżdżał...- Wracamy do domu, czy chcesz gdzieś iść?- Uprzedził mnie swoim pytaniem, aż cały zapał na krzyczenie mi odebrało. Westchnęłam zrezygnowana i już darowałam sobie komentarze w związku z jego pytaniem w gabinecie.

-Pójdziemy na zakupy? W końcu planujesz oficjalny obiad, przydałoby ci się jakieś ubranie.- Stwierdziłam zadowolona ze swojego pomysłu. Przynajmniej poprawię sobie humor, gdy będę wybierała mu koszulę. Tak, ja będę wybierała mu ubranie. I w nagrodę za świetne zachowanie dostanie krawat. Jak ja go kocham...

-No, okej. Chodźmy...- Zgodził się bez grymasów, co mi bardzo odpowiadało. Jak najbardziej mogę mieć takiego męża, który zawsze przystanie na moje kaprysy.

-A tak swoją drogą... kto niby ma gotować ten obiad?- Uniosłam na niego swoje spojrzenie. Byłam pewna, że to ja będę robiła za kucharkę, bo jakoś nie widzę Toma w kuchni. Zresztą, siebie też nie widzę...

-Oj, zamówi się coś z restauracji...- Szepnął mi do ucha i przy okazji pocałował w policzek. Cały Tom... postanowiłam tego nie kwestionować. Najwyżej to on będzie się tłumaczył swojej mamie.

W ciszy delektując się świeżym powietrzem dotarliśmy do galerii, już się nie mogłam doczekać kiedy wejdziemy do jakiegoś męskiego sklepu... Tom był bardzo zaskoczony, gdy właśnie tam go prowadziłam. Zapewne myślał, że zacznę od siebie, ale nie... większą przyjemność sprawi mi ubranie jego.

-Ale tutaj nie znajdziemy nic dla mnie... tu są same koszule i garnitury... muszki i krawaty...

-No, to dobrze. Chyba nie chcesz oświadczać wszystkim o swoich zaręczynach w jakiejś kolorowej koszulce?- Spojrzałam na niego z zapytaniem, na jego twarzy malowało się zdumienie. Nie czekałam na odpowiedź. Zgarnęłam z wieszaka jasnoniebieską koszulę i drugą taką samą, tyle że w kratkę. Do tego jeszcze ładny krawat i pociągnęłam Toma w stronę przymierzalni.- Proszę, przymierz to.- Wręczyłam mu wybrane przez siebie ciuchy i zasłoniłam zasłonę.

-Chyba nie myślisz, że zawiąże to coś...- Wystawił nagle głowę pokazując mi krawat.

-No, jasne że nie. Aż taki dobry nie jesteś.- Uśmiechnęłam się i pozwoliłam sobie dołączyć do niego.- Dawaj to.- Wzięłam od niego „to coś”, jak to określił i w miarę luźno zawiązałam mu na szyi.- I zdejmij tą czapkę.

-Ale...

-Nie marudź.- Przerwałam mu i sama ją zdjęłam następnie przyglądając mu się z uwagą. Wyglądał fantastycznie. Przynajmniej teraz widać było, że ma klatę...- No, jak pięknie!- Miałam naprawdę niezłą frajdę.

-Pięknie? Przecież to jest okropne...

-Śliczny jesteś!- Odwróciłam go w stronę lustra, jedyne co mi nie pasowało to jego naburmuszona mina. Ale to też da się naprawić... Musnęłam go w policzek, a potem w drugi i uśmiechnęłam się słodko.- Mój przystojniak.

-Masz szczęście, że cie kocham bo w życiu bym tego nie założył.- Obrócił się do mnie.

-Wiem, wiem... chodźmy za to zapłacić.- Rozwiązałam mu krawat i szybko porozpinałam wszystkie guziczki, żeby nie musiał się z tym męczyć. Dobrze, wiem jakie to denerwujące...- Ubierz się...

-Niee... to ty się rozbierz...- Wyszczerzył się całując mnie w usta.

-Tom, nie wygłupiaj się. Jak szybciej skończymy te zakupy, to szybciej się do ciebie przeprowadzę.- Miałam nadzieję, że tym go przekonam. Choć przyznam, że nie łatwo było się oprzeć... w końcu stał przede mną w samych spodniach, a jego tors był bardzo kuszący.

-No, to idziemy.- W jednej chwili nałożył na siebie koszulkę, a potem bluzę i zabierając koszule wraz z krawatem udaliśmy się do kasy. Zapłaciliśmy za wszystko i wyszliśmy ze sklepu.-A ty, co sobie kupisz? Może jakąś sukienkę?

-Sukienkę?- Skrzywiłam się lekko. Zdecydowanie wolę spodnie...

-Widzę, że bardzo podoba ci się ten pomysł.- Uśmiechnął się chytrze i poprowadził mnie do przodu, gdzie znajdowała się część kobieca. Po drodze mijaliśmy sklep z sukniami ślubnymi, nie mogłam się nie zatrzymać. Gdy patrzyłam na te białe sukienki budziło się we mnie takie dziwne uczucie...- Niedługo przyjdziemy tutaj, po taką sukienkę.- Usłyszałam koło ucha. Uśmiechnęłam się odwracając w jego stronę.

-Weźmiemy ślub kościelny?- Zapytałam nieco zaskoczona. To wszystko chyba jeszcze do mnie do końca nie dotarło...

-No, oczywiście.- Odparł zadowolony.

-W takim razie nie przyjdziesz tu ze mną, bo nie możesz widzieć sukienki przed ślubem.- Wlepiłam w niego swoje radosne spojrzenie. Ja i on przed ołtarzem?

-Chyba panny młodej w sukience, a nie sukienki...- Stwierdził.

-No, a niby jak ją przymierzę, żebyś nie widział?

-No tak... ale to głupie przesądy... nie puszczę cię tu samej.- Burknął już mniej zadowolony.

-Przyjdę z kimś innym.- Wzruszyłam ramionami. Nagle wypełniła mnie jakaś niezwykła energia połączona z radością.

-Kocham cię, moja Carmelko.- Przygarnął mnie do siebie jedną ręką wtulając twarz w moje włosy.

-A ja ciebie, mój ty Inteligencie.- Szepnęłam mu do ucha.

-Właściwie nigdy nie rozumiałem, dlaczego mnie tak nazywasz.

-To dobrze i niech tak lepiej zostanie.- Zaśmiałam się cicho... chyba nie chciałby wiedzieć, z jakiego powodu kiedyś zaczęłam tak na niego mówić...


#


Po pokoju rozbrzmiewała cicha muzyka, blondynka siedziała na swoim łóżku czytając gazetę i starając się nie przejmować chłopakiem siedzącym tuż za jej plecami, na których cały czas czuła jego oddech. I wcale, a wcale jej się to nie podobało. Nawet przez chwilę nie przeszły ją przyjemne dreszcze. Mimo tego, że tak starannie go ignorowała, a jej wyćwiczona obojętność bardzo to ułatwiała nie umiała ukryć, że jego obecność, jak sama osoba strasznie ją irytuje. Najchętniej wypchnęłaby go przez okno.

-Sara, kotku...porozmawiaj ze mną.- Objął ją rękoma w pasie zmuszając, aby oparła się o jego tors. Właśnie tym przeważył szalę. Jeszcze nie miał okazji się przekonać, jak bardzo się zmieniła, a właśnie nadeszła ta chwila. Dziewczyna rzuciła gazetę gdzieś w kąt, brunet z początku sądził, że ma zamiar skupić się wyłącznie na nim, jednak rozczarował się. Jednym silnym ruchem uwolniła się z jego objęć i podniosła się gwałtownie stając naprzeciwko niego. Był zupełnie zdezorientowany... no tak, dawniej była delikatna i niewinna. W życiu by mu się nie sprzeciwiła...

-Nie mów tak do mnie.- Wysyczała patrząc na niego jak na najgorszego wroga.- I nie mam zamiaru z tobą rozmawiać, mam cię w dupie. Kapujesz?!

-Po pierwsze, moja droga nieładnie ze mną rozmawiasz.- Wstał stając tuż przed jej sylwetką.- Po drugie, nie po to wracałem, żebyś teraz odstawiała jakieś scenki. A po trzecie jeżeli chcesz, to zaraz będziesz mnie miała w dupie.- Wyrecytował pewny siebie i złapał ją za ramiona okręcając tak, że teraz to ona stała przed łóżkiem.

-Jesteś taki żałosny.- Zaśmiała się kpiąco.- Już dawno o tobie zapomniałam, po co wróciłeś? Myślałeś, że będę czekała? Nie ma tu dla ciebie miejsca, więc wypierdalaj.- Rzekła patrząc mu prosto w oczy. Doskonale wychwyciła moment, w którym chciał się na nią rzucić i w samą porę odskoczyła sprawiając, że chłopak sam wylądował na pościeli.- Oh, Enrique... pogódź się z tym, że do ciebie nie wrócę. Gardzę tobą i gówno mnie obchodzi, co sobie myślisz.

-Twoi rodzice bardzo mnie lubią i z pewnością nie pozwolą ci na to. Przyjęli mnie z otwartymi ramionami, a twój ojciec pytał czy mam wobec ciebie poważne plany. Wiesz, co mu powiedziałem?- Powstał prostując się dumnie.- Że jesteśmy zaręczeni. Byłem przekonany, że do mnie wrócisz... jaka szkoda, że coś ci się poprzewracało w tej główce. Chyba nie rozczarujesz swoich ukochanych rodziców, co skarbie?

-Jakoś nie widziałam pierścionka.- Prychnęła z pogardą zakładając ręce na piersi.

-Szczegóły, mam gdzieś w torbie.

-Lepiej nie próbuj, bo się tylko ośmieszysz, gdy na oczach wszystkich powiem subtelne „nie” i dodam jeszcze parę słodkich słówek.- Uśmiechnęła się ironicznie.

-Nie zrobisz tego. A wiesz dlaczego? Bo twój ojciec ci na to nie pozwoli. Zawsze chciał, abyś wyszła za mąż za kogoś na poziomie. Zapewne nie spodobało by mu się, gdybyś przedstawiła mu jako chłopaka, jakiegoś tam wokalistę, który nawet nie przypomina faceta, a...- Nie zdążył nic więcej dodać, gdy delikatna dłoń dziewczyny z głośnym plaskiem odbiła się od jego twarzy.

-Zawsze chciałam to zrobić.

-Tak? A ja zawsze chciałem cie przelecieć. Może mały rewanż?- Cofnęła się do tyłu, gdy poczuła, że dzieli ich niebezpieczna odległość.

-Spadaj stąd, zanim się na poważnie wkurzę.

-Jej, jaka ty groźna... naprawdę się boję.- Zrobił teatralnie wielkie oczy. Blondynka pokręciła tylko głową, po czym bez specjalnego pośpiechu zaczęła rozpinać swoją bluzkę, zupełnie zbiła go tym z tropu. Sam już nie wiedział, o co chodzi. Jego zdumienie nie miało końca, gdy zamiast odpiąć kilka ostatnich guzików, chwyciła za materiał bluzki i rozerwała ją...Cały czas nie spuszczając z niego wzroku zdjęła z włosów gumkę, a dłońmi przetarła oczy rozmazując tym samym makijaż.

-Teraz zobaczymy, kto tu jest górą.- Uśmiechnęła się jeszcze niewinnie i otworzyła drzwi od pokoju.

-Co ty wyprawiasz?

-Wiesz? Chyba zostanę aktorką.- Posłała mu całusa w powietrzu i wybiegła z pokoju.- Tatoo! Tato! Pomóż mi...- Jej krzyk rozniósł się po całym domu, a brunet nagle zamarł.

-Sara? Co się dzieje?- Do jego uszu dobiegł zatroskany głos ojca dziewczyny, a potem jej sztuczny szloch. Już wiedział, że jest skończony.


###


Nie wiem, czemu końcówka wydaje mi się głupia xD Mam nadzieję, że nie nudzi was ta sielanka między Carmen, a Tomem? Osobiście lubię, gdy jest tak kolorowo i wszystko się układa, bo w życiu tak nie ma ;D Zresztą niedługo trochę się pomiesza...

I nie mogę uwierzyć, że niedługo koniec wakacji... ja nie chce do szkoły! ;( Mam stracha jak nie wiem co, ale trzeba być dobrej myśli xD

pozdrawiam.